Droga do i z pracy, a po obiedzie Lipówki

Środa, 11 kwietnia 2012 · Komentarze(2)
Wstałam rano, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam świecące słonko. Szybko przekonało mnie, by do pracy dojechać na dwóch kółkach, tym bardziej, że z powodu remontu mostu na Niepodległości dojazd na 4 kołach zajmuje mi zdecydowanie więcej czasu. Przy okazji chciałam się troszkę rozruszać przed planowanym już od wczoraj wspólnie ze Zbyszkiem wypadem na Lipówki. Tak więc około 10,30 wsiadłam na rower no i pojechałam do pracy, odwiedziłam przy okazji Gawła, a później tuż po 15 z powrotem do domku na obiadek.

Po obiadku chwila odpoczynku i na miejsce spotkania pod skansen. Spod skansenu w trzy osobowej ekipie - ja, Robert i Zbyszek ruszyliśmy w stronę huty, gdzie po drodze spotkaliśmy Jurczyka, dalej ścieżką wzdłuż rzeki i koło Guardiana. Przed torami w lewo w teren, wzdłuż torów i do czerwonego rowerowego, którym dotarliśmy do Kusiąt. W Kusiętach kawałek asfaltem, po czym za górką znów w teren, bokiem Towarnych do asfaltu tuż przed Olsztynem. W Olsztynie przez "rynek" i terenem na Lipówki. Nie udało się podjechać na samą górę, zresztą nawet na to nie liczyłam - i tak wysoko wjechałam, jak na pierwszy raz na Lipówkach.

Posiedzieliśmy chwilę na szczycie, po czym dołączył do nas Arek. Chłopaki (poza Robertem - co aż zadziwiło Zbyszka) wypili izotoniki, a ja podzieliłam się z każdym magicznym czekoladowym mini jajeczkiem :D Było troszkę chłodno, na szczęście Arek pożyczył mi swoją skompresowaną kurteczkę przeciwwiatrową :) Miło się siedziało, ale trzeba było wracać.

Terenowy zjazd z Lipówek troszkę mnie z początku przeraził - bałam się kolejny raz wylądować na ziemi, tym bardziej, że tym razem nie byłby to piach, a kamienie. Dobrze, że Arek udzielił mi kilku porad, jak powinno się bezpiecznie zjeżdżać, by uniknąć bliskiego spotkania z podłożem. Udało się - zjechałam bezpiecznie na sam dół :) Z Lipówek wyjechaliśmy na asfalt, minęliśmy bar leśny - bez postoju i udaliśmy się dalej terenowym podjazdem pod Skrajnicę, a następnie asfaltem do rowerostrady. Na końcu kawałek terenem w stronę nastawni, dalej asfaltem obok Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i do skansenu. Przez Aleję Pokoju i Jagiellońską do domku.

Kurcze, wyszedł mi opis dłuższy niż wycieczka :D no cóż - tak już mam, że lubię pisać. Bądź co bądź to był przyjemny rowerowy dzień, spędzony w wyśmienitym towarzystwie. Większość trasy terenem, dzięki czemu mogliśmy podziwiać piękno przyrody, która budzi się do życia na wiosnę :)

Na Lipówkach w najmodniejszej w sezonie kurteczce:

Na jajeczko do Olsztyna przez Poraj

Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 · Komentarze(3)
Po niedzielnym śniegu, w lany poniedziałek wyszło słońce :) Planowaliśmy już od kilku dni poniedziałkową przedobiednią wycieczkę na jajeczko. Wczoraj byłam totalnie bez sił, jakaś paskudna choroba chciała mnie na siłę wepchnąć do łóżka, ale nie dałam się i udało się dziś wyjść na rower. Pod skansenem zjawili się poza mną również: GAWEŁ (na którego musieliśmy chwilę zaczekać), Maciek, Przemek, Robert i Zbyszek. Każdy został przeze mnie symbolicznie oblany wodą z małej śmingusówki, którą wcześniej skonfiskowałam Robertowi. Dojechali również w między czasie Piksel i jego tata, którzy uderzali na Ogrodzieniec – przez kawałek dotrzymali nam towarzystwa.

Ruszyliśmy spod skansenu, dalej ścieżką wzdłuż rzeki do Słowika. Kawałek asfaltem do Korwinowa. Dalej czarnym pieszym, a potem niebieskim rowerowym przez Dębówkę do Poraja. Tutaj odłączył od nas Piksel z tatą. W Poraju wzdłuż zalewu, i potem czarnym pieszym do Masłońskich. Tuż za przejazdem kolejowym Przemek zakomunikował, że złapał gumę, więc przymusowa przerwa na odpoczynek. Następnie kawałek żółtym rowerowym między domami. Super okolica do zamieszkania. Dalej terenem żółtym / zielonym pieszym, gdzie było sporo piachu do Zaborza.

W Zaborzu asfaltem przez Biskupice Nowe do kościoła w Biskupicach. Znów wjazd w teren – żółtym pieszym przez Sokole do Olsztyna. Jechałam pierwszy raz tym szlakiem – bardzo ciekawa trasa. Przy końcu szlaku, tuż przed wyjazdem na asfalt chwila grozy – jadąc rozpędzona z górki, uważając, by nie potrącić spacerujących ludzi w ostatniej chwili zauważyłam przed sobą dość pokaźną skarpę… niestety przeleciałam przez kierownicę – w ostatniej chwili ją puściłam, ale nie zdążyłam odskoczyć w tył i najadłam się piachu… Markon - ja nie chciałam znów upadać. Zbyszek i Przemek nawet nie zauważyli i pojechali dalej :( Dziękuję Gawłowi, że pomógł mi się pozbierać. Nic sobie na szczęście nie połamałam, skończyło się na kilku potłuczeniach, więc pojechaliśmy dalej. Najważniejsze, że moje dwa jajka wyszły cało z tego spotkania z ziemią :D

U dawnego kota podzieliłam się z chłopakami moimi dwoma święconymi jajkami :D a nie wierzyli, jak pod skansenem powiedziałam, że mam ze sobą dwa jajka :D Chwilę przed naszym odjazdem, do baru dotarli także michaill i Nataszka. Miałam wreszcie okazję poznać Nataszę :) Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy z powrotem.

Pojechaliśmy terenem przez Skrajnię, coraz lepiej idzie mi podjazd. Dalej obok ambony i wyjechaliśmy na asfalt niedaleko rowerostrady. Przemo znów złapał gumę, ale czas nas gonił, więc uznał, że spróbuje dojechać. Pomkneliśmy rowerostradą – gdzie trochę denerwowali mnie ludzie łażący po części trasy przeznaczonej dla rowerzystów – chyba nie umieją odczytać prostych znaków drogowych. Na końcu kawałek terenem do Guardiana. Zmuszeni byliśmy się jednak znów zatrzymać, bo Przemek niestety musiał ponownie kleić dętkę. Zbyszek pojechał dalej, gdyż już by bardzo spóźniony. Po sklejeniu dętki ruszyliśmy dalej, koło huty, ścieżką wzdłuż rzeki, obok skansenu, przez Aleję Pokoju. Na skrzyżowaniu z DK1 każdy rozjechał się w swoją stronę.

Dzisiejsza wycieczka nie była zbyt łatwa, sporo terenu, nie zabrakło również piachu. Niewyspanie i gorączka w nocy dały o sobie znać i odbiły się na moich siłach, a raczej na ich spadku. Ale jestem uparta, nie poddaję się :) Dałam radę i jestem zadowolona, troszkę tylko bolą mięśnie po upadku, ale jak to mówią "no risk no fun"

No to ciśniemy - no dobra, ja cisnę, a Robert jak na spacerku:


Skarpa, z której przeleciałam przez kierownicę:


W drodze:

Na Kamieniołom Rudniki - w deszczu i pod wiatr

Sobota, 7 kwietnia 2012 · Komentarze(7)
Postanowiłam dziś troszkę odpocząć od świątecznych przygotowań, dlatego też uznałam, że rower będzie idealnym sposobem odstresowania się. Mimo nie najlepszych warunków pogodowych umówiłam się na przejażdżkę z Robertem. Dziś to on prowadził. Razem z nami pojechał jeszcze jego dość marudny kolega Rafał. Nie pamiętam zbyt dobrze dzisiejszej trasy, gdyż jechałam tą drogą pierwszy raz, ale może jakoś uda się to opisać.

Asfaltem dojechaliśmy do Bór, dalej ścieżką wzdłuż rzeki do Krakowskiej, pod gierkówką, potem wzdłuż DK1 do rynku na Zawodziu. Za rynkiem znów wzdłuż DK1 do Tesco. Minęliśmy Tesco, kawałek terenem i wyjechaliśmy na asfalt koło jakiegoś osiedla domków. Przez to osiedle do krzyżówki z Warszawską. Dalej prosto przez Rząsawską. Następnie asfaltem przez Wyczerpy, jakimiś nieznanymi mi drogami, aż wylądowaliśmy w Mariance Rędzińskiej. Na Wyczerpach zostaliśmy otrąbieni przez jakiegoś idiotę, który sam jechał bez świateł, a przeszkadzała mu trójka rowerzystów - ach Ci kierowcy... Asfaltem przez Mariankę, a potem terenem do Rudnik. W Rudnikach kładką nad torami na drugą stronę i do Kamieniołomu.

W Kamieniołomie chwila przerwy, po czym uznaliśmy, że jedziemy zobaczyć jaskinię. Zjazd w dół po luźnych kamieniach i w dodatku na dwóch semi slickach był dla mnie dość hardkorowy. Niestety skończył się dość mocnym upadkiem :( Na szczęście skończyło się na brudnych ubraniach, bez poważniejszych kontuzji. Zresztą, czołgając się po jaskini ubrudziłam się jeszcze bardziej. Było coraz zimniej, z każdą minuta coraz bardziej kropił deszcz, więc trzeba było wracać.

Tym razem czekał mnie wjazd pod górę, znów po sypkich kamieniach. Łatwo nie było, ale przynajmniej bez upadku - do czasu... Przejeżdżając przez bramę wjazdową niefortunnie zahaczyłam kierownicą o gałęzie jakiegoś krzaka i upadłam na kawałek płotu przy tej bramie. Musiało to wyglądać śmiesznie, zresztą sama z siebie się śmiałam. Okazało się jednak, że przy tym upadku urwałam zaczep od tylnej lampki, i już przestało mi być do śmiechu.

Schowałam lampkę i ruszyliśmy. Asfaltem przez Rudniki, Konin, Latosówkę do Wancerzowa. W Wancerzowie zjechaliśmy na główną drogę, gdyż padało coraz bardziej i było coraz zimniej. Jechaliśmy przez Jaskrów, aż dotarliśmy na Wyczerpy do Warszawskiej. Dalej analogicznie jak wcześniej - przez osiedle domków, kawałek terenem do Tesco, wzdłuż DK1 do Krakowskiej, ścieżką wzdłuż rzeki do Bór, Niepodległości do Jagiellońskiej i do domku.

Jeśli miałabym opisać w skrócie dzisiejszą wycieczkę z pewnością napisałabym, że było to kręcenie bez sił :( Miałam się odstresować, a w gruncie rzeczy przez to, że połamałam zaczep od lampki i zmokłam jakoś nie miałam nastroju i energii do dalszej jazdy. No cóż - następnym razem będzie lepiej :) Nie zniechęcam się tak szybko :D

Kamieniołom w Rudnikach:


No to zjeżdżam:


Ale po co tam najazd dla aut?


każdy kamień mój :D


gdzie diabeł nie może, tam EdytKa się wdrapie:


W jaskini Szmaragdowej:


Ja nie wiem jak to się stało, że mam jedną nogę :D


No to teraz pod górkę:


Po drugim upadku - zanim zauważyłam potrzaskany zaczep lampki:

Olsztyn

Środa, 4 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Dziś nieco krótsza wycieczka niż wczoraj, ale równie przyjemna. Umówieni byliśmy na wspólną jazdę razem z Arkiem i Robertem pod skansenem na 17,30. Celem wycieczki był Olsztyn, a konkretnie nowy bar leśny.

Ruszyliśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie w lewo, zresztą rondo przejechaliśmy od lewej :D Dalej przez Legionów ścieżką rowerową. Zjechaliśmy potem w teren na czerwony rowerowy, którym dotarliśmy do Kusiąt. Następnie już asfaltem aż do dawnego słynnego baru u kota. Spotkaliśmy się tam z Marcinem, michaillem, pietro78 i Sebiq'iem. Posiedzieliśmy chwilę, pośmialiśmy się i uzupełniliśmy płyny. Niezbyt podoba mi się obecna atmosfera w tej knajpie, nie ma nawet stojaków na rowery, a towarzystwo, które tam przebywa również nie budzi zbytniej sympatii.

Postanowiliśmy wracać wszyscy razem. Terenowym podjazdem pod Skrajnicę, dalej asfaltem aż do rowerostrady. Na końcu rowerostrady ścieżką do torów i przed torami w prawo w stronę Guardiana. Kawałek asfaltem przez hutę i potem ścieżką wzdłuż rzeki w stronę skansenu. Przy skansenie padła propozycja, aby jeszcze na chwilę usiąść u Andrzeja i pogadać. Po chwili pogaduszek w barze rozjechaliśmy się do domów.

Ciepły dziś wieczór, jechało się bardzo przyjemnie. Mieliśmy okazję podziwiać po drodze piękny zachód słońca - dla takich chwil warto jeździć :) Szkoda, że na zdjęciach tego tak nie widać, jak wyglądało to w rzeczywistości.



Droga do i z pracy, a potem Mstów i Olsztyn

Wtorek, 3 kwietnia 2012 · Komentarze(1)
Widząc za oknem świecące słonko, które patrzało na mnie prosząc zostaw dziś auto z samiuśkiego ranka po 10,20 wsiadłam na rower i pojechałam do pracy, a później w samo południe około 15,30 wróciłam do domku :D Obiadek na szybko, bo wracając wczoraj z Jasnej Góry umówiłam się z mario66 na wypad do Mstowa. Pod skansen dojechałam 5 min spóźniona, ale mario66 na szczęście poczekał na mnie.

Ruszyliśmy duktem wzdłuż rzeki na Zawodzie, potem kawałek ścieżką przy DK1, koło rynku, asfaltem koło oczyszczalni Warta. Kawałek za oczyszczalnią zjechaliśmy z asfaltu w lewo na ścieżkę wzdłuż rzeki mijając na moje szczęście podjazd z kostki brukowej, którego niezbyt lubię. Wyjechaliśmy na asfalt już za tym wzniesieniem. Dalej zielonym rowerowym, pod Przeprośną podjazd asfaltowy, potem skręciliśmy w lewo do sanktuarium i w dół terenem po kamienistym zjeździe. Następnie już asfaltem zielonym rowerowym przez Siedlec na rynek w Mstowie, gdzie na kilka minut usiedliśmy na ławce uzupełnić płyny i wrzucić coś na żołądek.

Z Mstowa również zielonym rowerowym przez Siedlec, ponownie asfaltem pod Przeprośną, tylko od drugiej strony, na zjeździe z górki rozpędziłam się do 55 km/h, ale zaraz trzeba było hamować, gdyż chcieliśmy skręcić w stronę czerwonego rowerowego. Jeszcze kawałek asfaltem, kolejna tym razem mniejsza górka, zrzucając z przodu na najmniejsze przełożenie niestety spadł mi łańcuch tak niefortunnie, że pobrudziłam sobie łapki zakładając go z powrotem. Dalej terenem czerwonym rowerowym do Kusiąt (w terenie już na szczęście sucho, a nierówności jakie ostatnio były na szlaku wyrównane są jakimś grysem). W Kusiętach mario namówił mnie by jeszcze zahaczyć o Olsztyn, więc pojechaliśmy asfaltem do Olsztyna, gdzie tuż przy rynku zostałam prawie uderzona drzwiami od jakiegoś auta, które stało pod sklepem na ulicy ;/ ludzie nie patrzą w lusterka... Chwila przerwy na powietrzu na ławce przy nowym barze leśnym i powrót.

Na szczęście pozostała już ostatnia górka tego dnia, ale tym razem terenowa - Skrajnica. O dziwo w porównaniu do poprzednich górek asfaltowych bardzo łatwo udało mi się podjechać. Dalej już asfaltem przez Skrajnicę do rowerostrady, na końcu ścieżką do torów. Za torami kawałek przez lasek do Bugaja i asfaltem do przejazdu kolejowego. Dalej obok Michaliny i wzdłuż DK1 do estakady. Pod estakadą mario66 pojechał na Raków a ja jak zwykle przez Jagiellońską wróciłam do domku.

Sporo dziś było podjazdów pod górę, odzwyczaiłam się chyba od ciężaru mojego roweru. Dużo krótsza wycieczka, a zmęczyła mnie z początku bardziej niż Kraków. Podjazd pod Przeprośną i Kusięta wycisnęły ze mnie sporo energii. Na szczęście powrót już poszedł o wiele łatwiej :) W gruncie rzeczy cieszę się, że dałam się namówić również na Olsztyn, gdyż taką drogą z Mstowa tam jeszcze nie jechałam. Fotorelacji z wycieczki nie stwierdzono.

Pod Jasnogórski szczyt

Poniedziałek, 2 kwietnia 2012 · Komentarze(2)
Wieczorna przejażdżka trasą, którą znam prawie na pamięć - przez lasek na końcu mojej ulicy do Bór, dalej ścieżką wzdłuż rzeki do Krakowskiej, Kanałem Kohna pod Katedrę, na miejsce zbiórki ustalone na Częstochowskim Forum Rowerowym.

Wszystko po to, aby razem z 14 innymi rowerzystami (arturm, arusb, helenka, jurczyk, kobe24la, Gaber, mario66, michaill, outsider, pietro78, poisonek, Sebiq, STi, i jednym rowerzystą, którego nicku nie znam) udać się alejami pod Jasnogórski szczyt, by po 7 latach w godzinie śmierci Jana Pawła II punktualnie o 21,37 spełnić jego słowa "Proszę Was, Bądźcie ze mną (...) Nie przestawajcie być z Papieżem". "Musicie być mocni. Drodzy bracia i siostry!(...)" Był wielkim człowiekiem za życia i dalej jest w naszej pamięci.

Powrót razem z arturm, mario66 i STi moją standardową trasą z centrum - alejami do Katedralnej, Krakowską, na końcu ścieżką wzdłuż rzeki do Bór i Niepodległości. Tutaj troszkę inaczej niż zwykle - 11-tego Listopada do Jesiennej. Ciepły dziś wieczór, w zasadzie bezwietrzny.

Oddać rower

Poniedziałek, 2 kwietnia 2012 · Komentarze(2)
Kilka moich ostatnich km pożyczoną Meridą - czas było ją niestety oddać i odebrać rower brata. Szkoda, bo bardzo przyjemnie mi się nią jechało wczoraj do Krakowa. Dla pocieszenia powrót do domu Authorem Roberta (on wracał rowerem mojego brata). Dziwnie jedzie się w normalnych butach na SPD.

EdytKa na Authorze:

Kraków - pierwszy raz w życiu na dwóch kółkach :)

Niedziela, 1 kwietnia 2012 · Komentarze(12)
Na CFR już jakiś czas temu padła propozycja wspólnej wycieczki do Krakowa. Z racji wyjazdu pożyczyłam sobie nawet lepszy rower, żeby jakoś sobie ułatwić jazdę. Początkowo zapisało się około 30 osób, jednak warunki pogodowe wystraszyły większość osób i w dniu wyjazdu na miejscu zbiórki o 8 pod Jagiellończykami stawiło się 11 osób: Abovo, Bartek034, GAWEŁ, kobe24la, Markon, MrDry, Pietro78, PRZEMO2, STi, Zbyszko61 i ja. Pozytywnie nastawieni, pomimo mżawki i prószącego śniegu wyruszyliśmy w drogę około 8,15 :)

Pojechaliśmy przez stare Błeszno, do trasy DK1 - wjeżdżając na chodnik mało brakło i spotkałabym się z asfaltem, ale udało mi się utrzymać równowagę. Dalej przez Wrzosową, Słowik, Korwinów, Zawodzie, Kolonię Borek, Osiny, Poraj, Masłońskie, Żarki Letnisko, Postęp i dotarliśmy do Myszkowa. Przez większość tej części trasy towarzyszył nam deszcz i śnieg. Przy okazji - zbiegiem okoliczności okazało się dziś, że biały opel, który nas otrąbił, na którego zresztą sama wyzywałam po co trąbi to moja znajoma :D W Myszkowie chwila postoju na stacji benzynowej. Niefortunnie Bartek urwał zacisk od sztycy i mieliśmy niewielkie opóźnienie w czasie. Udało się załatwić pomoc od miejscowych i mogliśmy jechać dalej.

Nawet wyszło słonko, aby się lepiej jechało :) Przez Myszków Mrzygłód - tutaj pierwsza górka - zapowiedź tego, co czekało na nas później... Z Myszkowa do Zawiercia, następnie przez Fugasówkę do Ogrodzieńca. Chwila odpoczynku pod sklepem i jedziemy dalej. W Ogrodzieńcu skończyła się łatwiejsza część trasy. Następnie jechaliśmy przez Rodaki - tutaj kolejna górka, Klucze, Bogucin, kawałek terenem do Rabsztyna - jadąc terenem dostaliśmy w promocji kolejną porcję śniegu :) Dłuższa przerwa w knajpie na jedzenie, kilka fotek pod ruinami zamku i czas jechać.

Z Rabsztyna znów kawałek terenem w stronę Olkusza. Parę km bocznymi dzielnicami miasta (Skalskie, Słowiki, Smerfy). Następnie przez Sieniczno, Kosmołów (gdzie znów dopadła nas spora porcja śniegu) do Sułoszowej - oj, to była najgorsza górka... ale nie dałam się pokonać i udało mi się dotrzeć do Pieskowej Skały. Nie obyło się bez kilku zdjęć pałacu i słynnej "dzidy" - yyy to znaczy Maczugi Herkulesa :D

Ze Skały ruszyliśmy przez Młynnik do Ojcowa - niestety nie zatrzymaliśmy się nawet na minutę na zrobienie pamiątkowego zdjęcia... Szkoda, bo pierwszy raz w życiu byłam w Ojcowie, o ile można to tak nazwać, bo tylko tamtędy przejechaliśmy... Postój był dopiero pod Bramą Krakowską.
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy czerwonym / niebieskim pieszym przez Dolinę Prądnika. Na szlaku gałąź wkręciła mi się między szprychy a przerzutkę, ale na szczęście obyło się bez uszkodzeń roweru no i mnie. Dojechaliśmy szlakiem do Prądnika Czajkowskiego. Następnie znów szosą przez Swawolę, Prądnik Korzkiewski, Hamernię, Januszowice, Podskale, Zielonki, aż dotarliśmy do celu :)

Tak sypało białym puchem, że jadąc chwilę na kole u Bartka nawet nie zauważyłam tabliczki KRAKÓW. Dopiero gdy zatrzymaliśmy się na przystanku chłopaki uświadomili mi, że dałam radę :) Spojrzałam na licznik - 121 km, średnia 23,2 - nie mogłam uwierzyć :) Prawie całą drogę wiał silny wiatr, ale w tym wypadku był pomocny, bo pchał nas w przód obijając się o plecy.

Po chwili na przystanku ruszyliśmy w stronę rynku. Śnieg zamienił się w deszcz, na drogach Krakowa było bardzo ślisko. Jadąc ulicami Krakowa przez Krowodrzę i Nowy Klepacz trzeba było bardzo uważać, w szczególności na tory idące środkiem drogi - u nas w mieście to rzadkość. Starałam się uważać, koncentrowałam się na tym, by się nie poślizgnąć. W pewnym momencie nadjechał za mną Gaweł, chciał uprzedzić, że jest ślisko. Splot zdarzeń sprawił jednak, że w tym samym momencie przekonałam się na własnej skórze, że tory bywają zdradliwe. Rower obróciło o 180 stopni a ja wylądowałam na ziemi, niewiele przed nadjeżdżającym z naprzeciwka tramwajem... Opatrzność boska sprawiła, że wyszłam z tego cało :)

Jeszcze kilka miastowych km i dotarliśmy do rynku - oj jaka byłam szczęśliwa :) Zbyszek miał rację, że jak się dojedzie, to nie można wyjść z podziwu. Nawet słońce wyszło, by rynek wyglądał piękniej :) Na rynku dosłownie chwilka na kilka zdjęć i czas było jechać w stronę dworca, bo było już po 17tej. Przez Stare Miasto, Kazimierz, Zabłocie dotarliśmy na Płaszów. Po drodze Zbyszek również przekonał się o tym, jak niebezpieczne są śliskie tory tramwajowe. Zakupiliśmy bilety na pociąg, izotoniki, by było co pic, zjedliśmy przed dworcem coś ciepłego z budki, w której pani baaaaaaardzo powolnie pracowała, ale na pociąg zdążyliśmy.

Wpakowaliśmy roweru do ostatniego wagonu, do przedziału, na którym pisało "służbowy". My zajęliśmy następny przedział - cały nasz :D Teraz już wiem, dlaczego powroty pociągiem są najlepszą częścią wycieczki do Krakowa :D Atmosfera w pociągu nie do opisania - kupa śmiechu, dobrej zabawy, oj dawno tak nie poszalałam :D Mina osób z innych przedziałów widząc rozbawioną bandę rowerzystów - bezcenna :D Z niecierpliwością czekam na kolejny taki wyjazd :)

Żal było wysiadać z pociągu :D Marcin i Markon wysiedli na Rakowie. Reszta ekipy na głównym. Pożegnaliśmy się, podziękowaliśmy za wspólne towarzystwo i rozjechaliśmy się. Razem z Przemkiem, Robertem i Zbyszkiem pojechaliśmy przez Krakowską, ścieżką wzdłuż rzeki do Niepodległości. Na chwilę jeszcze we czwórkę do Andrzeja i potem do domu.

O jejku, ale się rozpisałam :D może ktoś doczyta do końca - teraz już z górki :)

Podsumowując - do tej pory nie mogę uwierzyć, że dałam radę dojechać - ja w to nie wierzyłam, ale wierzyli we mnie inni i to bardzo dużo dla mnie znaczy :) Niezmiernie miło było mi usłyszeć od uczestników wycieczki, że są ze mnie dumni :) Pomimo nie najlepszej pogody (typowej kwietniowej przeplatanki deszczu, śniegu, słońca, temperatury w granicach 3-5 stopni) udało się zrealizować jeden z celów stawianych sobie na ten rok - Kraków i do tego dobić drugą już setkę w ciągu dnia, w dodatku w tak krótkim odstępie czasu, gdyż jeżdżę aktywnie pół roku. Teraz czas realizować dalsze plany :)

Pod sklepem w Ogrodzieńcu - jedno z niewielu zdjęć całej ekipy:


W drodze do Rabsztyna:


Rabsztyn:


Cały Bartek - musiał przyprawić nam rogi :D


Za Olkuszem - kolejny śnieg:


Aż mi się zrobił biały daszek:


Trzymamy równowagę :D


Przeglądaliśmy się :D


Pieskowa skała:


Prawie cała ekipa:


Złapałam dzidę :D


Brama Krakowska:


Szczęśliwi - tylko Markon gdzieś uciekł:


Kościół Mariacki:


Sukiennice:


Na koniec jeszcze kilka podziękowań:
- dla Piksela, który niestety z nami nie pojechał - za pożyczenie opon na wyjazd,
- dla Przemka - za załatwienie roweru od kolegi dla mnie,
- dla Roberta - za pomoc w przygotowaniu sprzętu do jazdy i trenowanie mnie przed wyjazdem,
- dla Zbyszka - bo to on namówił mnie na wyjazd, i za każdym razem jak się widzieliśmy mówił, że dojadę, bo ja sama nie wierzyłam,
- dla Agnieszki - że również pojechała, i nie byłam jedyną kobietą podczas wycieczki,
- dla Bartka - za to, że tuż przed Krakowem wziął mnie na koło, gdy śnieg sypał tak mocno, że nie widziałam gdzie jadę,
- dla Gawła - że ostrzegł mnie, bym uważała na śliskich torach - intencje były dobre, jednak i tak obróciło mnie i się przewróciłam,
- dla MrDry - za to, że gdy upadłam niewiele przez jadącym tramwajem razem z Robertem zainteresowali się czy nic mi się nie stało,
- dla Markona - za przyśpiewki podczas jazdy i udostępnienie śladu trasy, na podstawie którego powstał mój opis,
- dla Pietro78 i kobe24la - za propozycję wycieczki, akurat w terminie, który mi odpowiadał.

Słowa tego utworu chodzące mi po głowie dodawały mi sił:

Kilka spraw na mieście, a wieczorem 73 Częstochowska Masa Krytyczna

Piątek, 30 marca 2012 · Komentarze(0)
Najpierw około 5 km rowerem brata razem z PRZEMO2 i STi do Przemka kolegi na Stradom, by pożyczyć rower na Kraków. Sprzęt brata został pod zastaw. Potem pożyczoną Meridą do domu, szybka zmiana opon i montaż błotnika przez Roberta. Na koniec jeszcze do kilku sklepów i przy okazji przetestować rower.

Wieczorem jeszcze kilka km podczas 73 Częstochowskiej Masy Krytycznej. Na tę masę przybyło w sumie 60 rowerzystów. Przy okazji 2-krotnie przeszkodziliśmy w odbywającej się w alejach drodze krzyżowej - może nas za to nie ukrzyżują... Była to moja pierwsza, oficjalnie wiosenna masa, choć pogoda zbyt wiosenna nie była. Dopiero marzec, może za miesiąc będzie lepiej.

ustrzelona na Placu Biegańskiego:

fot. Leszek Pilichowski

Podczas przejazdu:


szprychówka - made by Sebiq:

Do Olsztyna przez Mstów - strasznie dziś wiało

Środa, 28 marca 2012 · Komentarze(4)
Planowana na dziś dłuższa wycieczka z Maćkiem nie wypaliła - on późno w nocy wrócił do domu, mnie nie chciało się rano wcześnie wstawać. Zwlekłam się sporo po 9 z łóżka i umówiłam się około 11 z STi, aby pomógł zmienić opony w moim rowerku, a później na jazdę testową. W międzyczasie na CFR Piksel zapytał czy ktoś się gdzieś wybiera, więc umówiliśmy się na przejażdżkę we troje.

Spotkaliśmy się pod skansenem. Ruszyliśmy asfaltem przez Rejtana, wzdłuż DK1, obok rynku na Zawodziu, do Mirowskiej, dalej koło oczyszczalni Warta w stronę Mstowa. Następnie górka Przeprośna terenowym podjazdem. Dalej czerwonym pieszym / czarnym rowerowym asfaltem przez Siedlec do Mstowa. W Mstowie tylko przejazd przez rynek i dalej w teren. Niebieskim pieszym pod górkę przez Małusy do Turowa. W Turowie asfaltem do Olsztyna - wiało przeokropnie, ciężko było kręcić.

W Olsztynie przy rynku rozdzieliliśmy się - Piksel pojechał przez Kusięta, a my z Robertem terenowym podjazdem na Skrajnicę i dalej terenem obok ambony. Chwila przerwy na łonie natury i dalej ścieżką. Wjechaliśmy na asfalt niedaleko rowerostrady. Na końcu rowerostrady terenowo do torów, na drugą stronę i dalej przez lasek do Bugaja. Asfaltem do przejazdu kolejowego, przez Michalinę na Błeszno. Na Rakowskiej, gdzie budują linię tramwajową dopadła nas burza piaskowa, a zjazd z górki na Jesiennej przypominał dziś walkę z wiatrakami. Jeszcze nigdy tak ciężko nie zjeżdżało mi się z górki.

Generalnie wiało dziś przeokropnie, wyjeżdżając z domu nie sądziłam, że będzie aż tak strasznie wiać. Warunki jak na trening ciężkie, wiatr wyciskał wszystkie siły. Na szczęście daliśmy radę, przecież nie mogło być inaczej, z resztą jak to mówią - co nas nie zabije to nas wzmocni :)