Wpisy archiwalne w miesiącu

Luty, 2012

Dystans całkowity:116.28 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:04:08
Średnia prędkość:15.99 km/h
Liczba aktywności:4
Średnio na aktywność:29.07 km i 2h 04m
Więcej statystyk

Parę km po mieście

Poniedziałek, 27 lutego 2012 · Komentarze(2)
Pozałatwiać kilka spraw: między innymi na pocztę i umyć rowerek po wczorajszym błocie i śniegu. Słońce świeci, ale jazdę utrudnia dość mocny, zimny wiatr.

Ciężko było, ale nie zawsze musi być łatwo

Niedziela, 26 lutego 2012 · Komentarze(5)
Na forum Piksel zaproponował poranną niedzielną wycieczkę do Złotego Potoku. Miejscem startu była Galeria Jurajska. Do galerii jechałam razem z STi. Spod domu ruszylismy asfaltem do linii tramwajowej, następnie wzdłuż rzeki, aż do ścieżki rowerowej, prowadzącej do samej galerii. Pod mostem przy rzece ogromna kałuża, i musieliśmy na drugą stronę przejść górą przez tory.

Na starcie pod Galerią Jurajską stawili się jeszcze: Mr. Dry, Gaweł i Mateusz (endecja_czwa). W sumie było nas sześć osób. Celem wycieczki docelowo miał być Złoty Potok, jednak większość z nas była ograniczona czasowo i wycieczka w trakcie uległa skróceniu i zakończyła się w Zrębicach.

Z miejsca startu pomknęliśmy przez miasto do Legionów do ścieżki rowerowej. Na dość oblodzonym zakręcie Gaweł rozpoczął serię upadków na glebę (to była jego pierwsza gleba tej zimy). Szybko się pozbierał, na szczęście obyło się bez uszkodzeń ciała. Wjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy, obok Zielonej Góry, gdzie kolejne spotkanie z ziemią przeżył Mr Dry. Szlakiem dojechaliśmy do Kusiąt. Następnie kawałek asfaltem i znów terenowo przez sam środek Towarnych, obok jaskini - jednak zalegający śnieg i lód sprawił, że rowery trzeba było kawałek podprowadzić. Szybki, niezbyt bezpieczny zjazd po przymarzniętym śniegu i znów wróciliśmy na asfalt, którym dotarliśmy do rynku w Olsztynie.

Z Olsztyna terenem ruszyliśmy w stronę Sokolich - częściowo czerwonym pieszym. Chłopaki wyrwali do przodu i nawet nie zauważyli mojego upadku - na szczęście upadłam na grząski piach, więc nic mi się nie stało. W samych Sokolich dużo lodu, przymarzniętego śniegu i wody. Warunki dość ciężkie. Jechało się jak po lodowisku, rower tańczył na lodzie jak sam chciał, w efekcie kolejny raz upadłam, niestety tym razem ucierpiała nieco moja kość piszczelowa :( Podeszliśmy pod Puchacza - bo wjechać nie dało rady, nawet zjazd po śniegu sprawił wiele problemu - nigdy się tak nie zmęczyłam na jakimkolwiek zjeździe. Następnie dotarliśmy do Zrębic i z przyczyn czasowych asfaltem pomknęliśmy z powrotem.

Krótki postój w Olsztynie na herbatkę i czas do domku. Asfaltem przez Kusięta aż do terenu Huty. Jazdę utrudniał mocno wiejący wiatr, momentami to miałam wrażenie, że zaraz mnie porwie. Przed Guardianem ja i STi odłączyliśmy od reszty, gdyż oni wracali przez hutę, a my chcieliśmy przez Bugaj. Tak więc odbiliśmy w teren wzdłuż torów, przemknęliśmy na drugą stronę, przez lasek dojechaliśmy do Bugaja, potem już asfaltem przez Błeszno do domku.

Warunki dziś były naprawdę ciężkie - w terenie mieszanka śniegu, lodu, błota, wody, z kolei na asfalcie mocno wiejący wiatr. Dawno się tak nie zmęczyłam, ale było warto - nikt nie mówił, że w życiu jest łatwo.

kałuża pod mostem przy rzece:


w Sokolich Górach:


droga na Puchacz:

72 Częstochowska Masa Krytyczna

Piątek, 24 lutego 2012 · Komentarze(1)
Dawno nie kręciłam, więc 72 Masa Krytyczna stała się doskonałą okazją, by znów wsiąść na dwa kółka. Cieplutko, czuć wiosnę w powietrzu :) Tym bardziej, że pogoda biorąc pod uwagę ostatnie dni była bardzo łaskawa - nawet deszcz zamienił się w delikatną mżawkę. Na masę przybyło 42 pozytywnie pokręconych ludzi, tylko po to, by wspólnie przejechać ulicami miasta i pokazać, że sezon rowerowy trwa cały rok :) Miło i przyjemnie było po 2 tygodniach znów wsiąść na rowerek i spotkać ludzi, którzy również nie bali się deszczu :)

72 Częstochowska Masa Krytyczna: na zdjęciu z Tomasem:

Po przerwie

Środa, 8 lutego 2012 · Komentarze(0)
Po 12 mroźnych dniach bez rowerku czas było wreszcie troszkę pokręcić i przetestować nowe klocki hamulcowe. Umówiłam się na godz. 11:00 z Pikselem pod skansenem, jednak oboje dojechaliśmy 10 min przed czasem. Z uwagi na fakt, iż nie było zbyt ciepło stojąc w miejscu i nikt inny nie zgłosił chęci kręcenia, szybka decyzja - jedziemy. Zdążyliśmy przejechać przez Hutę i dojechać do Legionów a tu nagle chwilkę po godz. 11 dzwoni Poisonek. Czekał na nas pod skansenem, nie wiedząc, że my już w drodze. Poczekaliśmy, aż nas dogoni i we trójkę ruszyliśmy dalej. Każdy z nas nie miał zbyt wiele czasu, więc wycieczka bez postojów na zdjęcia i bez przerw na ogrzanie się.

Ze ścieżki rowerowej na Legionów postanowiliśmy zboczyć na górę Ossona, ale nie podjeżdżaliśmy na sam szczyt. Chłopaki pewnie daliby radę, ja pewnie miałabym problem - sporo kamieni, no i dość ślisko. Przejechaliśmy więc bokiem Ossona i pomknęliśmy w stronę Przeprośnej. Zdecydowaliśmy jednak, że nie jedziemy do Sanktuarium, tylko asfaltem kręcimy w stronę Siedlca. Podjazd asfaltem pod górkę troszkę mnie zmęczył. I już myślałam, ze będzie nieco równiej, a tu nagle w Srocku kolejny podjazd... Żółwim tempem, ale wtoczyłam się - kondycja niestety strasznie osłabła :( Później już było łagodniej. Zjechaliśmy na czerwony rowerowy - było dość ślisko, zbity śnieg, miejscami lód. Oczywiście nie mogło być inaczej - w pewnym momencie wylądowałam na glebie, lądowanie było dość twarde. Szybko się podniosłam i pojechaliśmy dalej. Pomknęliśmy ścieżką wzdłuż torów w stronę Guardiana i wyjechaliśmy niedaleko ronda. Następnie przez Hutę, później kawałek wzdłuż rzeki, do skansenu i stamtąd do domku.

Mimo około 8 stopniowego mrozu zmarzły mi tylko palce u stóp, poza tym się troszkę zgrzałam. Ogrzewało zapewniło pięknie świecące słoneczko :) Niestety licznika jeszcze nie mam, więc dystans wycieczki orientacyjny - na podstawie danych od Poisonka oraz odległości, jaką mam do niego.