Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2012

Dystans całkowity:927.77 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:44:13
Średnia prędkość:19.76 km/h
Maksymalna prędkość:63.80 km/h
Liczba aktywności:22
Średnio na aktywność:42.17 km i 2h 27m
Więcej statystyk

Tour de piaskownica - czyli nie łatwym terenem do Bobolic

Niedziela, 29 kwietnia 2012 · Komentarze(5)
Na Częstochowskim Forum Rowerowym Przemek zaproponował niedzielną wycieczkę terenem do Bobolic, a w drodze powrotnej ognisko w Przewodziszowicach. Wyjazd dość wcześnie – zbiórka o 8 pod skansenem. Od samego rana było tak gorąco, że zdecydowałam się przetestować mój letni kostium rowerowy, który od razu stał się obiektem komentarzy :D Na miejscu zbiórki zjawili się jeszcze: Daniel (szeju), GAWEŁ, Bartek, Andrzej i Robert.

Ruszyliśmy w stronę huty, ścieżką wzdłuż rzeki, obok tamy i do Słowika. Wjechaliśmy na czarny pieszy i mieliśmy dojechać do pomarańczowego rowerowego. Przemek poprowadził nas jednak jakąś leśną dróżką bez szlaku, gdzie musieliśmy rowery przenieść przez nasyp przy torach kolejowych. Dotarliśmy w ten sposób do niebieskiego rowerowego. No cóż szlak to szlak, kolor mniej ważny. Jadąc niebieskim dotarliśmy do pomarańczowego rowerowego, ale przejechaliśmy nim tylko kawałeczek. Przed przejazdem w Poraju skręciliśmy w lewo w terenową drogę, również nieoznaczoną jako szlak. Dojechaliśmy do asfaltu niedaleko dworca. Przy dworcu kawałek asfaltem i dalej terenem zielonym pieszym / czerwonym rowerowym. Robert złapał kapcia na szlaku, więc mieliśmy przymusową chwilę przerwy.

Nie zajechaliśmy zbyt daleko i była kolejna chwila odpoczynku – rowery wypatrzyły paśnik i dopadły się do niego jak do świeżych bułeczek. Pewnie nie chciały jechać dalej po tych piaskach jakie zafundował Przemo :D Z zielonego pieszego zboczyliśmy na nie oznakowaną dróżkę leśną, gdzie również było sporo piachu. Dojechaliśmy do Masłońskich. Dalej kawałek żółtym rowerowym, potem troszkę nie oznakowaną ścieżką, i czerwonym rowerowym. Potem znów nieznaną ścieżką, i dotarliśmy do Wysokiej Lelowskiej, skąd asfaltem pojechaliśmy na rynek w Żarkach. Przy rynku odłączył się Andrzej, nawet się nie żegnając i ruszył do domu, a my zrobiliśmy sobie chwilę odpoczynku i schłodziliśmy się kosztując na rynku włoskie lody.

Z rynku pojechaliśmy w stronę cmentarza, za którym skręciliśmy w prawo w teren. Przez pewien odcinek o dziwo nie było piachu, ale za to dość długi podjazd po trawie. Jednak nie cieszyliśmy się długo. Trawiasty podjazd po pewnym odcinku zamienił się w kamienisty. Niestety na podjeździe Bartek zerwał łańcuch. Wykorzystałam chwilę przerwy i wdrapałam się na skałki. Na szczęście chłopakom udało się szybko uporać z awarią i pojechaliśmy dalej. Szybki terenowy zjazd, a potem znów nasz ”ukochany” piasek na czarnym pieszym. Z czarnego zboczyliśmy na inną ścieżkę, gdzie nie było tyle piachu i dojechaliśmy do Mirowa.
Najpierw pojechaliśmy na chwilę zielonym / czarnym rowerowym pod zamek w Bobolicach, a potem tą samą drogą zjechaliśmy znów do Mirowa do baru, by odpocząć dłuższą chwilę.

Z Mirowa pojechaliśmy dla odmiany asfaltem przez Kotowice, Jaworznik do Żarek do punktu widokowego, na którym znajduje się stary kościół, a raczej tylko kawałek muru z tabliczką, na której jest napisane, że jest to kościół. Po dość długim asfaltowym podjeździe pod wiatr byłam wykończona - do tego stopnia, że dopadła mnie chwila zwątpienia, położyłam się na trawie przed bramą kościoła i myślałam, że już nie wstanę. Po chwili o dziwo przybyło mi siły. Wypiłam na raz całą zawartość bidonu. Powygłupialiśmy się chwilę i w drogę.

W międzyczasie w Żarkach zajechaliśmy do sklepu, by zaopatrzyć się na ognisko. Z Żarek jeszcze kawałek asfaltem do Leśniowa. Później wjechaliśmy w teren na niebieski pieszy, pokonaliśmy kilka górek, sporo piachu i kamieni, gdy okazało się, że Przemo pomylił drogę, musieliśmy się wrócić, więc znów te same górki tylko w drugą stronę. Jechaliśmy niebieskim / żółtym pieszym, tylko w odwrotnym kierunku niż poprzednio i dotarliśmy wreszcie do Przewodziszowic. Rozpaliliśmy ognisko, upiekliśmy kiełbaski, nabraliśmy sił i trzeba było jechać z powrotem.

Niebieskim pieszym po kolejnych piaskach dojechaliśmy do Ostrężnika. Bartek i Daniel pojechali asfaltem, a ja, Gaweł, Przemek i Robert szlakiem czerwonym pieszym w stronę źródełek. Chłopaki już tam na nas czekali. Schłodziliśmy się i asfaltem pojechaliśmy nad Amerykan chwilkę posiedzieć. Tym razem Robert zamoczył nogi w stawie, ale zrobił to świadomie.

Ze Złotego Potoku Bartek i Daniel pojechali do Olsztyna asfaltem, bo mieli dość terenu. Ja z resztą chłopaków pojechaliśmy terenem aleją klonową i niebieskim rowerowym do Pabianic. Z Pabianic czerwonym / niebieskim pieszym do Zrębic, z krótkim postojem przy studni na szlaku, gdzie Gaweł tak polewał się wodą dla ochłody, że wyglądało to jakby się posikał. W Zrębicach obok kościoła i za molo dalej w teren w Sokole Góry. Czerwonym pieszym, potem na lewo trochę na około Sokolich, do zielonego pieszego, a potem żółtym pieszym do asfaltu niedaleko baru leśnego.

Chłopaki już czekali w barze. Zdążyli jeszcze w między czasie obrócić na rynek do Olsztyna do sklepu zanim my terenem się do nich doturlaliśmy. W leśnym spotkaliśmy jeszcze Gabera i Helenkę z mężem Krzyśkiem i córką Kasią. Posiedzieliśmy chwilę wspólnie. Gaber odjechał pierwszy nawet się nie żegnając. Chwilę później po krótkich pogaduchach odjechała Helenka z rodziną.

Z leśnego ruszyliśmy asfaltem przez Olsztyn, Kusięta – gdzie Robert złapał drugiego kapcia, a mnie odłamał się odblask ze szprychy na przednim kole. Za górką wjechaliśmy w teren na czerwony pieszy, ominęliśmy Zieloną Górę, potem jechaliśmy czerwonym rowerowym. Wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed Legionów. Dalej jeszcze kawałek ścieżką rowerową. Przy zjeździe z Legionów w stronę huty Bartek, Daniej i Gaweł pojechali prosto w stronę TRW, a ja Przemek i Robert pojechaliśmy przez cmentarz Żydowski, potem przy torach, kawałek ścieżką wzdłuż rzeki, i potem obok szpitala hutniczego. Następnie w stronę skansenu, aleją Pokoju, Jagiellońską i jak zwykle przez osiedle do domu.

To był najbardziej ciężki dzień z tych najcięższych do tej pory. Większość trasy w terenie, gdzie było pełno piachu – zresztą jak Przemek prowadzi to zawsze zafunduje masę atrakcji, żeby nie było zbyt łatwo. Nie liczyłam nawet ile razy trzeba było zejść z roweru , żeby przeprowadzić go przez piach, bo nie dało się przejechać. Do tego doszło sporo terenowych podjazdów, po piachu i po kamieniach. Pierwszy raz w życiu przejechałam tyle km w terenie. Z kolei na asfalcie gorący, silny wiatr wytrącał z równowagi. Mogliśmy też podczas jazdy skorzystać z darmowego solarium słonecznego – spaliłam się bardzo mocno, mimo użycia kremu z filtrem 50 dla dzieci, pot wylewał mi się z pod kasku. Mój organizm potrzebował ogromnej ilości wody, by wytrzymać ten wysiłek, ale poradziłam sobie, dałam radę – jestem z siebie dumna :)

W pobliżu dworca na Rakowie:


Przerwa na 2 śniadanko:


Wykorzystałam chwilę jak chłopaki naprawiali zerwany łańcuch:


Kawałek przed Mirowem:


No i znów pod górę:


Dotarliśmy do celu:


W Bobolicach:


Zamek w Bobolicach – 3 raz na rowerku:


Ruiny zamku w Mirowie:


Coś taki jakiś malutki ten pałac:


Na kolanach a nie na ziemi – okrzyki chłopaków gdy poległam na placu boju:


Strażnica w Przewodziszowicach:


Zmęczeni, spoceni – nad stawem w Złotym Potoku:

74 Częstochowska Masa Krytyczna

Piątek, 27 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Dziś 74 Częstochowska Masa Krytyczna, czyli przejazd ulicami miasta razem z innymi bikerami. W sumie było 213 rowerzystów, więc śmiało można powiedzieć, że frekwencja dopisała. Do tego świetna pogoda, prawie jak latem :)
Po masie jeszcze do Andrzeja na grilla. Zabawa super - dawno się tak nie uśmiałam jak dziś :) Potem dojazd do domku.

Towarne, Choroń - 2 tysiąc w roku :)

Czwartek, 26 kwietnia 2012 · Komentarze(5)
Miał być dziś dzień odpoczynku. Jednak pogoda była tak piękna, że wystarczył jeden sms od mario66 i jeden wpis Damiana na Shoutboxie na CFR, żeby zdecydować się na popołudniową wycieczkę. W dodatku udało mi się załatwić wycieczkę we troje, mimo, że plany każdego z nas były inne. Damian przyjechał rowerem typowo zjazdowym, więc chciał jechać w teren, mario planował coś bardziej asfaltowego. Udało się znaleźć kompromis :)

Ruszyliśmy spod skansenu, w stronę huty, dalej ścieżką wzdłuż rzeki, koło Guardiana – gdzie jak zwykle wiało jak w kieleckim. Następnie przed torami w lewo w teren i w stronę Zielonej Góry. Czerwonym pieszym obok jaskini na Zielonej Górze – jednak rowery wprowadzaliśmy, bo nie daliśmy rady podjechać. Uznaliśmy też, że równie ciężko jest wepchnąć rower jak i wjechać :D Zjechaliśmy czerwonym pieszym i dojechaliśmy do Kusiąt. Kawałek asfaltu i za górką, obok straży w teren w stronę Towarnych. Kawałek udało nam się pod górę podjechać, ale przez sam szczyt Towarnych rowery musieliśmy przeprowadzić. Przy jaskini chwila odpoczynku i dalej w drogę. Damian złapał gumę, więc szybka wymiana i zjazd ze szczytu. Oboje razem z mario podziwialiśmy zjazdy Damiana. My byliśmy jednak bardziej ostrożni, zjeżdżaliśmy dużo wolniej.

Przejechaliśmy przez polankę, myśleliśmy, że już wyjeżdżamy na asfalt jednak Damian pognał na drugi szczyt Towarnych, wiec my za nim. Pod górę rowery wpychaliśmy. Widoki na szczycie przepiękne. I kolejny zjazd Damiana – wrażenia z oglądania bezcenne :D Razem z mario po najbardziej kamienistym odcinku rowery sprowadziliśmy, dalej już zjechaliśmy. Wyjechaliśmy na asfalt, po drodze minął nas rozpędzony Adam. Pojechaliśmy na rynek w Olsztynie. Średnia jaką udało nam się wykręcić była marna :D niecałe 15 km/h. W Olsztynie Damian postanowił, że pozjeżdża sobie trochę ze zamku i z Biakła. Pożegnaliśmy się i ja razem z mario ruszyliśmy dalej.

Pojechaliśmy asfaltem w stronę Biskupic. Kolejny raz minął nas Kulisty, z tym, że tym razem już wracał :D Podjazd pod górkę w Biskupicach ciągle stanowi dla mnie trudność. Jednak udało się bez zatrzymywania wjechać. Za kościołem skręciliśmy w stronę Choronia. Za wieżą w prawo i pod kościółek w Choroniu. Chwila przerwy na uzupełnienie płynów i podjęcie decyzji, jaką drogą wracamy.

Asfaltem zjechaliśmy w dół do Dębowca. W Dębowcu wjechaliśmy w teren. Najpierw niebieskim / pomarańczowym rowerowym. Potem niebieski odbił w inną stronę, a my wybraliśmy pomarańczowy szlak. Dojechaliśmy nim do Zawodzia, gdzie szlak prowadził asfaltem. Chciałam docelowo jechać w całości pomarańczowym, ale nie udało się. Na końcu asfaltu w Zawodziu wybraliśmy złą drogę i zgubiliśmy szlak. Przejechaliśmy przez tory i jechaliśmy kawałek leśną dróżka bez oznakowania. Zastanawialiśmy się gdzie ta droga nas wyprowadzi. Dotarliśmy do kolejnego przejazdu kolejowego. W tym miejscu droga wydała mi się dziwnie znajoma. Po paru metrach dotarliśmy do niebieskiego rowerowego – który w sumie chciałam ominąć. No cóż, trasa modyfikowana na bieżąco :D

Pojechaliśmy niebieskim. Po pewnym odcinku niebieski połączył się z zielonym pieszym, a jeszcze trochę dalej do obu tych szlaków dołączył ów pomarańczowy rowerowy, który wcześniej zgubiliśmy. Dojechaliśmy do Bugaja. Kawałek asfaltem, a potem koło tamy na ścieżkę przy rzece i do huty. Przy skansenie rozstaliśmy się. Mario pojechał do domu, a ja przez Hutników na moment do Roberta. Chwilę przed dojazdem uświadomiłam sobie, że udało się dobić do 2 tyś km w tym roku :) Od Roberta przez Hutników, koło skansenu, Alejką Pokoju, Jagiellońską do domu.

Wycieczka dziś nie należała do łatwych. Sporo trudnych terenowych podjazdów, momentami rower trzeba było prowadzić, bo nie dało rady wjechać. I tak udało nam się z mario sporo podnieść średnią, jaką mieliśmy dojeżdżając do Olsztyna. Było dziś bardzo cieplutko, nawet podczas powrotu można było jechać bez żadnej bluzy. Oby więcej takich dni jak dziś :)

Z Damianem koło jaskini Niedźwiedziej:


A tutaj z mario66:


Roślinki tez lubią skałki:


Nasze rowerki w Choroniu:

Popołudniowy wypad na Lipówki

Środa, 25 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Z założenia miałam dziś odpocząć po wczorajszej jeździe. Jednak plan uległ zmianie, gdyż Arek zaproponował Robertowi popołudniowy wyjazd. Robert nie był do końca zdecydowany, ale szybko go przekonałam i w ostatniej chwili dałam znać jeszcze Zbyszkowi o wspólnym wyjeździe. Umówiliśmy się pod sansenem.

W takim składzie pojechaliśmy w stronę huty, ścieżką wzdłuż rzeki i koło Guardiana. Przed torami skręciliśmy w lewo w teren i jechaliśmy kawałek wzdłuż torów. Po pewnym odcinku przejechaliśmy przez tory na drugą stronę, jeszcze kawałek terenem i wyjechaliśmy na asfalt przed pierwszą górką w Kusiętach. Asfaltem pod górkę i przy straży wjazd w teren. No i tu kolejna górka, Terenowe podjazdy są trudniejsze do pokonania, ale udało się. Kawałek czerwonym pieszym, a następnie dalej w stronę Towarnych. Na szczęście nie jechaliśmy przez sam szczyt, tylko minęliśmy go bokiem. Za Towarnymi jeszcze kawałek po większym piasku w stronę asfaltu. Potem asfaltem do rynku w Olsztynie i za rynkiem na Lipówki. Standardowo udało mi się pokonać tylko kawałek terenowego podjazdu. Potem rower wprowadziłam.

Posiedzieliśmy dłuższą chwilę na górze, nawet dziś nie wiało. Uzupełniliśmy płyny, i przy okzji zrobiliśmy kilka fotek idiotofonami Jak zawsze nie obyło się bez dużej dawki dobrego humoru i wspaniałych widoków. Przed zjazdem z szczytu Lipówek dostałam znów lekcję bezpiecznych zjazdów i kilka wskazówek odnośnie odpowiedniej pozycji na rowerze.

Kolejny raz udało się zjechać cało, bez większego strachu, w dodatku czerpiąc z tego przyjemność :) Gdy dojechaliśmy już do asfaltu niedaleko baru leśnego dołączył do nas Piotrek – syn Zbyszka. Czekała mnie jeszcze ostatnia terenowa górka – na Skrajnicy. Chociaż ta już ostatnio nie sprawia mi kłopotów. Dalej asfaltem do rowerostrady, rowerostradą do końca, kawałek ścieżką do nastawni i potem asfaltem koło Guardiana. Dalej ścieżką wzdłuż rzeki w stronę skansenu, Aleją Pokoju, Jagiellońską i przez osiedle do domu.

Dziś było dużo cieplej niż wczoraj. Nie było też takiego mocnego i chłodnego wiatru. Jechało się o wiele przyjemniej. Mogliśmy również na Skrajnicy podziwiać przepiękny zachód słońca. Oby więcej takich wyjazdów :)

Na Lipówkach:


Wiosna w pełni:


Iść ciągle iść (jechać) w stronę słońca, w stronę słońca, aż po horyzontu kres…

Olsztyn i Góra Biakło

Wtorek, 24 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Miałam dziś rano przed pracą o godzinie 8 jechać razem z Pikselem na górę Ossona i Przeprośną, a potem przez Srocko. Niestety nie dałam rady zwlec się z łóżka… Wygramoliłam się dopiero przed 9tą. Nawet do pracy pojechałam dziś autem. Kiepski początek dnia. Postanowiłam nadrobić po południu. Zaproponowałam wspólny wyjazd innym rowerzystom z CFR. Chętnych było mało, umówiłam się jedynie z Pikselem i STi.

Wyruszyliśmy spod skansenu asfaltem w stronę huty, przed szpitalem hutniczym skręciliśmy w lewo. Terenowymi ścieżkami niedaleko rzeki, koło torów i do cmentarza Żydowskiego. Przejechaliśmy przez cmentarz, potem kawałek między budynkami należącymi dawniej do huty i wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed Legionów. Dalej kawałek ścieżką rowerową i później wjechaliśmy w teren. Pojechaliśmy czerwonym pieszym mijając Ossona, a potem czerwonym rowerowym do Kusiąt. Z Kusiąt asfaltem do rynku w Olsztynie. Tutaj odłączył się Piksel i samotnie wrócił do domu.

Pojechaliśmy dalej z Robertem asfaltem w stronę Góry Biakło. Zjechaliśmy na ścieżkę obok parkingu i podjechaliśmy bliżej Biakła terenem, aby zrobić kilka fotek przy brzózkach. Nawet jeden listek zaczepił mi się o kask i tak już został :D Po krótkiej sesji zdjęciowej zebraliśmy się z powrotem, bo robiło się coraz chłodniej.

Na początek krótki odcinek asfaltem w stronę Biskupic. Następnie zjechaliśmy w prawo w teren na pomarańczowy rowerowy. Pomarańczowym pojechaliśmy przez Dębowiec, tutaj pomarańczowy na pewien odcinek złączył się z niebieskim rowerowym. Przecięliśmy asfalt, którym jedzie się na Poraj, gdzie niebieski odciął się od pomarańczowego i dalej prosto terenem pomarańczowym szlakiem. Ze szlaku odbiliśmy w prawo na nieoznakowaną ścieżkę, którą dojechaliśmy do niebieskiego rowerowego. Kawałek niebieskim, później niebieski połączył się z zielonym pieszym. Do tych dwóch szlaków potem doszedł ponownie pomarańczowy rowerowy. Konfiguracją tych trzech szlaków dojechaliśmy do asfaltu na Bugaju. Z Bugaju asfaltem, przez Michalinę, pod DK1, Jesienną do domu.

Ciężko mi się dziś jechało. Miałam mało sił, dodatkowo jazdę utrudniał mocno wiejący wiatr. Momentami na asfalcie miałam problem z utrzymaniem się na rowerze. W terenie dość dużo błota po ostatnich opadach deszczu. Pomimo tego, wycieczkę uważam za udaną :)

Pod brzózką z widokiem na Biakło:


Sama nie wiem dlaczego, ale brzoza to moje ulubione drzewo:


Listek postanowił wrócić ze mną do domu:


Kontynuacja nauki bezpiecznych zjazdów:


Mój rumak:


Kolejne wiosenne kwiaty się pojawiają:


Ups, rączka się zsunęła:

Droga do i z pracy troszkę wydłużona

Poniedziałek, 23 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Dziś do pracy troszkę inną trasą - nie chciałam, aby ta standardowa mi się znudziła. Potem z pracy do domu trochę wcześniej niż zwykle - zabrać auto i służbowo do urzędów.

Bobolice i nagła przygoda w Złotym Potoku

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · Komentarze(13)
Planowałam na dziś wycieczkę do Złotego Potoku, przez Poraj, by wypróbować rower Cannondale, który może być mój. Przy okazji chciałam też zobaczyć punkt widokowy w Żarkach, o którym mówił mi mario66 (jak się potem okazało już tam byłam kiedys, tylko autem). Na miejscu zbiórki stawili się: arusb, Artur (art1986), darsji, GAWEŁ, mario66 i STi.

Ruszyliśmy w stronę huty, dalej ścieżką wzdłuż rzeki do Słowika, następnie terenem czarnym pieszym, niebieskim rowerowym przez Dębowiec do Poraja.W Poraju wzdłuż zalewu i przy końcu szybciutka przerwa i jedziemy. Prowadził nas mario - czarnym pieszym, potem żółtym rowerowym przez Masłońskie do Żarek Letnisko. Dalej piaszczystym czarnym rowerowym / żółtym pieszym przez Kozy do Żarek. W Żarkach asfaltem do punktu widokowego. Kilka fotek, chwila odpoczynku i ruszamy.
Jak się okazało od tego punktu było niecałe 10 km do Mirowa, więc namówiłam chłopaków, by nie jechać od razu na Złoty Potok i przy okazji zahaczyć o Mirów i Bobolice – zgodzili się. W tym momencie zaświtało mi w główce, że może uda się wykręcić kolejną setkę w roku. Pojechaliśmy asfaltem przez Jaworznik, Kotowice do Mirowa. Najpierw chciałam odwiedzić Bobolice, więc zielonym / czarnym rowerowym na chwilę na zamek. Potem z powrotem do Mirowa i tam odrobinkę dłuższy postój.

Z Mirowa ruszyliśmy asfaltem czerwonym rowerowym do Niegowej. Potem dalej asfaltem przez Postaszowice i na Gorzków Nowy. Podjeżdżaliśmy pod słynną górkę, jednak od tej łagodniejszej strony. Na zjeździe biliśmy rekordy prędkości. Nie znałam tej drogi i jechałam nie swoim rowerem, więc wolałam się zbytnio na asfalcie nie rozpędzać i zwolniłam przed zkrętem. Udało się wykręcić prędkość 63,8 km/h. Dalej jeszcze kilka km i dotarliśmy do Złotego Potoku.
Uznałam, że skoro Potok miał być celem dzisiejszej wycieczki to grzechem było by nie pojechać na molo, więc pojechaliśmy. Posiedzieliśmy chwilę, popatrzeliśmy na łabędzie, uzupełniliśmy płyny i czas było jechać dalej. Brakowało mi 36 km do setki. Ustaliliśmy, że jedziemy aleją klonową, terenem przez Zrębice i Sokole do Olsztyna. Jak się potem okazało musiałam ukończyć wycieczkę z dystansem 64,5 km…

Chłopaki już odjechali, ja chciałam jeszcze jedno foto na szybko z łabędziami, więc zostałam na molo z Robertem. Zrobił fotkę, pakował aparat, a ja uznałam, że już jadę do reszty ekipy czekającej kawałek dalej bo i tak on nas dogoni. No i wsiadłam na rower – zachciało mi się przejechać po molo… już przy końcu przy zakręcie zachwiałam się… nie wiem czy molo się zachwiało czy ja tylko, ale w efekcie wpadłam do wody… zanurzyłam się cała pod wodę… Robert na szczęście szybko mnie wyciągnął, bo nie umiem pływać zbyt dobrze. Szczęście, albo nie, że chłopaki tego nie widzieli, tylko mario widział jak jestem wyciągana z wody. Byłam totalnie mokra – nie było na mnie nic suchego.

Poprosiłam mario66, by pojechał za chłopakami, powiedział im, żeby się wrócili i dowiedział się czy ktoś ma może w zapasie jakieś ubrania. W dodatku zaczęło padać. Na szczęście udało się – chłopaki uzbierali ze swoich zasobów suchą koszulkę i dwie bluzy. Ja miałam w zapasie dłuższe skarpetki. Przebrałam co się dało, ale i tak było mi strasznie zimno, buty mokre, wszystko mokre, owinęłam skarpetki zrywkami z knajpy, żeby nie przemoczyć znów stóp. Komentarze ludzi bezcenne… „a to gdzie tak lało, jakaś ulewa?”
Pojechaliśmy na słynne grzane wino do knajpy, by tam pomyśleć co dalej. Tam siedzieli też inni rowerzyści, gdy weszłam ich komentarze również były bezcenne – „to tak leje?” Nie to ja wpadłam do stawu. „Poważnie”? Nie dla żartów. Gaweł uznał, że lepiej będzie jeśli po kogoś zadzwonię, żeby autem zebrać mnie do domu. A tak chciałam wykręcić setkę. Niestety cała się trzęsłam, nie było sensu bym dalej jechała. Brat w pracy, znajomi zajęci, kolejna myśl - zbyszko61 – on ma kombi. Udało się przyjechał.

Chłopaki pojechali dalej planowaną trasą, a ja i rower ze Zbyszkiem w aucie. W między czasie Abovo wysłała mi sms, że jedzie do Olsztyna i zapytała, czy tam jesteśmy, jednak z wielkim żalem odpisałam, że wracam autem :( Pierwszy raz w życiu potrzebny był mi bus serwisowy... Nie tak miał ten dzień wyglądać… No ale, widać nie było mi dziś dane wykręcić setki. Może uda się następnym razem.

Wygłupy z Gawłem:


na plaży w Poraju:


ekipa w Poraju:


Ale jak to nie ma wody?


Kościół św. biskupa Stanisława Męczennika w Żarkach:


Ekipa w całości:


Bobolice:


Cała ekipa w Mirowie:


na molo - coś chyba tłumaczyłam:


Ostatnia sucha fotka - z łabędziami:


Po niezaplanowanej kąpieli:

Po dzisiejszej wycieczce należą się spore podziękowania dla chłopaków – umieszczę je w kolejności zdarzeń, jakie wystąpiły:
- dla Roberta, za to, że wyciągnął mnie ze stawu (nie było głęboko, ale nie umiem pływać, a poszłam cała pod wodę) i za to, że pożyczył swojej koszulki,
- dla Gawła i mario66 – oni pożyczyli mi swoich kurtek – bo moje ciuchy były całkowicie przemoczone,
- nie pamiętam z tego szoku kto przyniósł mi woreczki, by owinąć skarpetki w mokrych butach – ale również ogromne dzięki,
- dla Zbyszka – bo to on oderwał się od niedzielnego obiadku i przyjechał po mnie autem do Potoku – mam nadzieję, że nie zmoczyłam fotela w aucie i nie pobrudził się bagażnik od kół roweru,
- dla wszystkich – za to, że nie zostawili mnie samej goniąc do domu na obiad i poczekali, aż do przyjazdu busa serwisowego i za to, że zgodzili się zmienić zaplanowaną trasę wycieczki i udali się ze mną do Bobolic.

Mam nadzieję, że pomimo dzisiejszych przygód dalej będziecie chcieli ze mną jeździć :)

Po południu dokręcone 3,5 km.

Droga do i z pracy, a potem Olsztyn przez Zieloną Górę

Piątek, 20 kwietnia 2012 · Komentarze(2)
Początek dnia jak każdy poprzedni w tym tygodniu – najpierw dojazd do pracy. Niedługo tę trasę będę znać na pamięć i będę mogła jechać z zamkniętymi oczami. Po pracy do domku na obiadek, żeby mieć siłę na popołudniową wycieczkę.

Zapytałam na CFR czy ktoś chciałby razem ze mną się przejechać. Pod skansenem zjawili się Darek (darsji), PRZEMO2 i Piksel. Wyruszyliśmy w stronę huty, ale jakąś terenową ścieżką za dawnym sądem – Przemek zawsze wynajdzie jakieś nieznane ścieżki. Trzeba było rower przenieść na drugą stronę torów. Ze ścieżki wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed rondem. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki, kawałek asfaltem obok Guardiana, i w lewo w teren wzdłuż torów. Terenem dotarliśmy na Zieloną Górę – pod sam szczyt rower musiałam wprowadzić, nie dałam rady tam podjechać. Szybkie foto roweru i terenowy zjazd z Zielonej Góry czerwonym pieszym. Gdy dojechaliśmy do czerwonego rowerowego Przemek i Piksel odłączyli się i pojechali z powrotem w stronę Ossona, a my z Darkiem przez Kusięta asfaltem do Olsztyna.

Chciałam zrobić zdjęcie roweru pod zamkiem za bramą główną, ale nie udało się – znów spotkałam tego niemiłego Pana, który za wejście za zamek, a raczej ruiny żąda 3,50 zł od osoby :( Trudno, pojechaliśmy chwilę usiąść na trawce nieopodal baru leśnego i po chwili odpoczynku udaliśmy się w drogę powrotną.

Wrócilismy najkrócej jak tylko można - terenem przez Skrajnicę, potem asfaltem aż do rowerostrady. Po drodze spotkaliśmy mario66, który zasuwał w stronę Olsztyna. Szkoda, że nie pojechał wcześniej z nami. Rowerostradą pojechaliśmy do samego końca, dalej kawałek terenu, przed torami w prawo w okolice nastawni. Następnie asfaltem obok Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i do skansenu. Dalej już jak zwykle Aleją Pokoju, Jagiellońską, koło shella pożegnanie z darsji i każdy w swoją stronę do domu.

Bardzo ciepłe popołudnie, aż przyjemnie się jechało. Pierwszy raz miałam okazję rowerem dotrzeć na Zieloną Górę – i wiem, że chętnie pojadę tam jeszcze nie raz. :)

Do jaskini się nie zmieścił:

Droga do i z pracy, a potem terenowo Mstów i Olsztyn

Czwartek, 19 kwietnia 2012 · Komentarze(6)
Najpierw standardowo jak co dzień, tą samą trasą co zwykle do pracy. Towarzyszył mi Robert, który jechał do miasta rowerkiem brata (niestety jego rower ostatnio został skradziony). Po pracy do domku na obiadek.

Po obiadku umówiona już wczoraj ze Zbyszkiem popołudniowa wycieczka. Napisałam informację również na forum, i pod skansenem zjawili się też Damian (z którym miałam przyjemność jechać pierwszy raz – mam nadzieję, że nie ostatni), mario66 i Przemek (pojechał z nami kawałek podczas objazdowej drogi do pracy na nocną zmianę).

Chwilę po tym jak ruszyliśmy minęliśmy się z kasik, która akurat wracała z Olsztyna. Pojechaliśmy w stronę huty, w lewo na rondzie, a potem w prawo i kawałek terenem w stronę cmentarza żydowskiego. Przez cmentarz, starymi terenami huty i wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed Legionów. Krótki odcinek ścieżką rowerową no i wjazd w teren. Przez Górę Ossona – tym najtrudniejszym kamienistym podjazdem - podjechać się nie udało na raz, ale jakoś to poszło. Potem kawałek z górki i znów podjazd z boku na Górę Ossona – prawie się udało, ale troszeczkę brakło i trzeba było zejść z roweru. Następnie z górki do czerwonego szlaku i w stronę Przeprośnej. Po drodze odłączył od nas Przemek. Na czerwonym pełno błota. Kolejny kamienisty podjazd – tym razem udało się, podjechałam na samą górę :) W dół również terenowo. Dalej asfaltem przez Siedlec do Mstowa.

W Mstowie przed rynkiem w prawo, w teren pod górkę, obok starych stodół. Wjazd powolny, ale bez zatrzymywania się. Za stodołami w dół, i dojechaliśmy do niebieskiego pieszego. No i ponownie terenowo pod górę – udało się, ale zaczęłam odczuwać zmęczenie. Pomyślałam, że za chwilę czeka mnie terenowy zjazd, więc wzięłam się w garść i podjechałam. Zaczęło lekko padać, na szczęście szybko przeszło, choć niebo było mocno zachmurzone. Niebieskim pieszym przez Małusy do Turowa. W Turowie wjazd na asfalt, po drodze naszym oczom ukazała się tęcza – pierwsza, jaką widziałam w tym roku :) Dalej przez przejazd kolejowy i do Olsztyna. W Olsztynie postanowiliśmy pojechać na Lipówki – a co się z tym wiązało - czekała mnie kolejna kamienista górka… na sam szczyt nie wjechałam, dojechałam do tego samego miejsca co ostatnio, a dalej rower wprowadziłam. Chwila odpoczynku, uzupełnienie płynów i powrót.

Zjeżdżałam z Lipówek wg. instrukcji, jaką ostatnio dostałam od Arka. Udało się zjechać bez kłopotu :) Choć muszę przyznać, że ten zjazd wygląda tak niepozornie, a jednak nie należy do najbezpieczniejszych. Następnie kawałek asfaltem i wjazd w teren. Żółtym piaszczystym pieszym, dalej zielonym pieszym, który potem połączył się z niebieskim / pomarańczowym rowerowym. Dojechaliśmy szlakiem do Bugaja. Dalej asfaltem do przejazdu kolejowego, a potem przez Michalinę. Dojechaliśmy do DK1, w tym miejscu chyba nie do końca wszyscy się zrozumieliśmy. Damian i Mario uznali, że jadą wdłuż trasy, a ja i Zbyszek pojechaliśmy dołem pod trasą. Pożegnaliśmy się machając sobie z oddali. Pod mostem spotkaliśmy się z Sebastianem (sebaxgh), który wracał z Poraja. Dalej już cały czas prosto Jesienną do domku.

Dzisiejsza wycieczka była stosunkowo trudna. Większość trasy terenowo, do tego sporo kamienistych górek i dużo piachu na szlakach. Ale przecież nie można cały czas zasuwać asfaltem – tym bardziej, że ja bardzo lubię jeździć w terenie. I nie zraża mnie nawet to, że w terenie tempo jest dużo wolniejsze. Jednak kontakt z przyrodą i ogromna dawka dobrego humoru rekompensuje wszystko :)

Dziękuję chłopaki za dziś i czekam na następny wspólny wypad.

Droga do i z pracy, i miastowe kręcenie

Środa, 18 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Najpierw samemu do pracy ta samą drogą co każdego dnia. Po pracy do lekarza, następnie oddać Gawłowi blokadę (do swojej zapomniałam zabrać kluczyka). U Gawła dołączył do mnie Robert i razem do sklepu zobaczyć pompki do roweru - niestety nie było. Po drodze spotkaliśmy kolegę kruk - wracał z MZD. Po wyjściu ze sklepu na chwilę do poisonka. Następnie znów samemu do domu.