Wpisy archiwalne w miesiącu

Grudzień, 2012

Dystans całkowity:277.41 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:14:07
Średnia prędkość:18.07 km/h
Maksymalna prędkość:38.90 km/h
Suma podjazdów:170 m
Liczba aktywności:7
Średnio na aktywność:39.63 km i 2h 21m
Więcej statystyk

Podsumowanie roku 2012

Poniedziałek, 31 grudnia 2012 · Komentarze(9)
Rok 2012 dobiegł końca, a co za tym idzie najwyższy czas, by go podsumować. Miniony rok pod względem rowerowym uważam za niezwykle udany. Gdyby ktoś powiedział mi rok temu, że w 2012 przejadę 7500 km nie uwierzyłabym. Przejechałam w sumie 7543 km, co pozwoliło mi zająć 25 miejsce wśród wszystkich kobiet na Bikestats w 2012 roku :) Przedstawiam kilka najważniejszych dla mnie faktów z minionego roku:

Dwukrotnie byłam z rowerem w górach - pierwszy raz 17 czerwca w Tatrach, gdzie udało mi się przejechać przez Dolinę Chochołowską i wjechać na Gubałówkę, drugi raz na koniec września, kiedy w sumie w cztery dni przejechałam 144 km w Bieszczadach, na nowo zakupionym rowerze, który udało mi się zakupić dokładnie 20 września. Jeżdżąc po Bieszczadach pobiłam również swój rekord prędkości, gdy podczas asfaltowego zjazdu rozpędziłam się do prędkości 75 km/h.

Dziesięciokrotnie udało mi się pokonać dystans ponad 100 km, z czego raz wyszło aż 151 km (podczas drugiej rowerowej wycieczki do Krakowa). Pierwsza setka miała miejsce 1 kwietnia, kiedy nie do końca wierząc we własne możliwości dałam się namówić na pierwszy w życiu wypad rowerem do Krakowa. Pozostałe setki to terenowy wypad do Bobolic, wycieczka do Kochcic, wycieczka do Rezerwatu Szachownica i Węże, wycieczka do Smolenia i Morska, wycieczka do Siewierza, wypad nad zalew Chechło, oraz listopadowy wypad do Dankowa z Darią.

Tak z pozostałych rzeczy - w minionym roku poznałam kolejnych ciekawych ludzi, z którymi udało mi się pokonać sporo kilometrów i poznać nieznane wcześniej ścieżki. Najwięcej km pokonałam w towarzystwie STin14. Dość późno, bo dopiero w grudniu, ale podobno lepiej późno niż wcale, zaczęłam naukę jazdy w SPD. Początki łatwe nie były i dalej nie są, ale myślę, że w nowym roku będzie coraz lepiej.

W kwietniu miałam w planie pokonać 1000 km w miesiącu, jednak zabrakło mi 73 km i dwóch dni, kiedy bo kolizji ze znajomym z CFR nie mogłam utrzymać w ręce kierownicy, z powodu niewielkiego, ale bolącego krwiaka na dłoni. Ja i tak z tej kolizji wyszłam o wiele mniej poszkodowana. Nie udało mi się również pomimo przygotowanego wcześniej przez Gawła roweru wystartować w Peta Orbicie, podczas której chciałam pokonać dystans powyżej 200 km. W ostatniej chwili zatrzymały mnie inne zainteresowania, związane z pojazdami zabytkowymi. Patrząc na to dziś z perspektywy czasu, to jakby wszystkie plany udało się zrealizować w jeden rok, to jakież plany byłyby na następne lata?

To by było chyba na tyle w kwestii podsumowania. Co do planów na 2013 rok, który mam nadzieje pomimo 13tki nie będzie należał do pechowych chciałabym wybrać się z rowerem nad morze i chociaż raz pojeździć poza granicami kraju. Poza tym miło byłoby zrealizować te plany, których nie udało się uczynić realnymi w roku 2012. Na zakończenie dziękuję wszystkim, którzy towarzyszyli mi w pokonywaniu kolejnych kilometrów i życzę wszystkim samych rowerowych sukcesów w nadchodzącym roku :)

82 Częstochowska Masa Krytyczna

Piątek, 28 grudnia 2012 · Komentarze(4)
Najpierw Jagiellońską i Bór koło Netto, gdzie umówiona byłam z Kasią i Rafałem, by wspólnie udać się na Plac Biegańskiego na 82 Masę Krytyczną. Tuż przed wyjściem z domu telefon od Gawła, by po niego również podjechać. Więc we troje przez Niepodległości do Gawła na serwis i we czwórkę Wolności, Sobieskiego i Śląską na Plac Biegańskiego. Było już kilka minut po 18, a policji dalej nie było. 63 rowerzystów, z których znaczna część zdążyła już zmarznąć, niecierpliwie czekało na obstawę, by móc wyruszyć na ulice miasta na wspólny przejazd. Panowie policjanci dotarli prawie 20 minut po czasie.

Wreszcie po długim oczekiwaniu ruszyliśmy. Dzisiejsza Masa była o tyle szczególna, że przybyło na nią bardzo wielu mikołajów i mikołajek, gdyż rowerzyści przyjechali jak rok temu w czapkach mikołajowych :D Jedynie kierowca rikszy, Przemo chciał się wyróżnić i zamiast czapki jak pozostali uczestnicy, założył na głowę jakieś rogi łosia, czy renifera :D Ciężko jednoznacznie ocenić co to było :D Trasa biegła następującymi ulicami: II Aleją NMP, Wolności, Pułaskiego, Sobieskiego, Śląską, Dąbrowskiego, Jasnogórską i Nowowiejskiego z powrotem na Plac Biegańskiego. Dojeżdżając na plac, termometr w moim liczniku pokazał temperaturę -4,7 stopni. Byłam kompletnie zmarznięta, palce u rąk strasznie mnie bolały od mrozu. Ogromnie jestem wdzięczna pewnemu rowerzyście, imieniem Rafał, którego osobiście nie znam, za pożyczenie chociaż na chwilę ogrzewacza. Momentalnie palce u rąk wróciły do normalnego stanu.

Po masie razem z innymi osobami z CFR pojechaliśmy Dąbrowskiego, PCK i wzdłuż linii tramwajowej do Altany Żywiec ogrzać się i wspólnie posiedzieć. Do altany dotarło 15 osób, z czego trzy kobiety - ja, Kasia i Helenka. Po wspólnej posiadówce przyszedł czas na powrót do domu. Tuż po wyjściu z Altany Przemek postanowił dotrzymać zeszłorocznej tradycji i pomimo braku śniegu odpalił petardy centralnie przed centrum handlowym Promenada :D Wracaliśmy wzdłuż linii tramwajowej w szóstkę, razem z poisonkiem, STi, kobe24la, balblą i Sebiq'iem. Od Jagiellońskiej jechałam już tylko ze Sti. Po drodze spotkaliśmy Bartka (bartek034), który na masę dziś nie przybył. Podczas powrotu do domu temperatura spadła do -6,7 stopnia Celsjusza.

Chyba już się zestarzałam, bo jazda w takim mrozie kompletnie przestała mnie kręcić. Całe szczęście, ze tempo podczas powrotu było dużo szybsze niż w trakcie masowego przejazdu, więc nie zdążyłam nawet zmarznąć. Nawet moja tylna lampa Author LightShot w taki mróz postanowiła dziś zarzucić fochem i zamiast migać świeciła cały czas, tylko kilka razy słabiej. Dopiero po ogrzaniu zaczęła normalnie współpracować.

Szprychówka 82 Częstochowskiej Masy Krytycznej - by Sebiq:


Na Placu Biegańskiego przed Masą © EdytKa


Z choinką w tle © EdytKa


Podczas przejazdu 82 Masy © EdytKa

Świąteczny Olsztyn - 7500 km w sezonie :)

Środa, 26 grudnia 2012 · Komentarze(8)
Na CFR rowerowym zauważyłam wczoraj, że na dzisiejszy dzień planowana jest świąteczna wycieczka do Olsztyna. Postanowiłam dołączyć do ekipy i również spalić trochę kalorii nabytych wczorajszego dnia. Na miejscu startu pod skansenem stawili się poza mną: Jacek (którego z resztą dawno nie widziałam), Przemek, Robert, Rafał i Wojtek. Wspólnie ruszyliśmy asfaltem do celu.

Pojechaliśmy w stronę huty, koło Ocynkowni, Guardiana i przez Kusięta do Olsztyna. Na początku koło Guardiana trzymałam się Rafałowi na kole, bo troszkę wiało, ale potem wysunęłam się na przód. Nie wiem czy to chłopaki nie mieli dziś sił czy co, ale wszyscy zgodnie uznali, że narzuciłam niezłe tempo. Dojechaliśmy do baru leśnego, by tam chwilę wspólnie posiedzieć. Stopniowo zjeżdżali się następni rowerzyści, aż w efekcie zrobiła się nas spora grupka. Kolejno przyjechali Łukasz (Prophet), Jacek, piter, Damian, Iwonka i Krzysiek oraz kilku szosowców, w tym Adam. Reszty nie znam. Jak zwykle w leśnym zrobił się dziś gwar. Posiedzieliśmy niecałą godzinkę i razem z Przemkiem, Rafałem, Robertem i Wojtkiem jako pierwsi zebraliśmy się do domów.

Wybraliśmy najkrótszą trasę - najpierw krótki terenowy podjazd przed Skrajnicą, potem asfaltem przez Skrajnicę, rowerostradą do końca, kawałek oblodzonym i błotnistym terenem do torów (tym razem na lodzie spotkanie z glebą zaliczył Rafał), potem przez lasek do Bugaja, asfaltem do przejazdu kolejowego i przez Michalinę do DK1, gdzie Rafał z Wojtkiem pojechali prosto na Raków, a ja w lewo do Jesiennej z Przemkiem i Robertem. Potem już prosto do domku. Tempo podczas powrotu narzucił Przemek. Pod koniec jazdy jechało mi się trochę ciężej.

Pomijając wiejący momentami wiatr, to nie spodziewałam się, że drugiego dnia Świąt Bożego Narodzenia może być tak ciepło, że uda się wyjść na rower bez kurtki, tylko z bluzie. Tak troszkę chwaląc się - dzisiejszego dnia stuknęło mi 7500 km w tym roku :) Jestem z tego wyniku ogromnie zadowolona, tym bardziej, że jest o połowę większy niż planowałam na początku sezonu. Naprawdę dobry sezon :)

Ekipa w leśnym © EdytKa


Z Damianem i Rafałem przed leśnym © EdytKa

Kamieniołom Kielniki - zrzucić kalorie

Wtorek, 25 grudnia 2012 · Komentarze(1)
Dzisiaj zaplanowałam krótką przejażdżkę, by zrzucić trochę kalorii po wczorajszej sytej kolacji. Nikt nie odpowiedział na moje zapytanie na CFR czy ktoś wybiera się na rower, więc wyszłam samemu. Zdecydowałam się dziś na wariant asfaltowy.

Pojechałam przez osiedle, potem Jagiellońską, Aleją Pokoju, koło skansenu, w stronę huty, koło Ocynkowni, Guardiana i potem przez osiedle zwane pod Wilczą Górą do głównej drogi. Główną do Olsztyna, jedno rondo, potem drugie i dalej główną w stronę Przymiłowic. Następnie w prawo i potem kawałek terenem czerwonym rowerowym na Kamieniołom. Chwila przerwy i powrót do domu. Czerwonym rowerowym z powrotem do asfaltu i tak samo jak wcześniej. W Olsztynie spojrzałam na licznik i zaświtał mi w głowie plan, ze może jeszcze dziś uda się dojechać do 7,5 tys km. Postanowiłam pojechać przez Brzyszów i Srocko. Byłam w Kusiętach i nagle telefon, żebym była w domu na 14, a nie jak planowałam na 15 - a była 13.15. Szybka decyzja o powrocie najkrótszą trasą do domu. I cały misterny plan stracony :D Wróciłam do głównej drogi, którą dojechałam do rowerostrady, gdzie spotkałam Roberta. Pojechaliśmy kawałek razem, rowerostradą do końca, po drodze potykając Darię i MD. Potem znów główną przez Bugaj, następnie przez Michalinę i pod DK1. Na Błesznie Robert zjechał w prawo w stronę cmentarza a ja pojechałam prosto do domu.

Jechało mi się dziś trochę mozolnie, nie wiem czy to z powodu świątecznego przejedzenia, czy tego, że nie chciałam obciążać nadwyrężonego więzadła. Dodatkowo jazdę utrudniał momentami silny wiatr. Tegoroczny plan pokonania 7500 w sezonie jest dalej aktualny i coraz bardziej realny :)

Zimówka w kamieniołomie Kielniki © EdytKa


Pogoria III, IV i Bukowa Góra

Sobota, 22 grudnia 2012 · Komentarze(2)
Już od jakiegoś czasu chciałam wybrać się kiedyś rowerem na Pogorię. Nadszedł taki dzień, że trafiła się ku temu okazja. Spakowałam rower do auta i pojechałam do DG. Moim przewodnikiem po Dąbrowie został MTBiker.

Na początek kawałek ulicami miasta. Następnie przez park na Pogorię III. Nad zalewem zimowa aura - ścieżka rowerowa ośnieżona, woda przy brzegu i przy molo miejscami zamarznięta. Po przejechaniu kawałka wzdłuż brzegu zjechaliśmy ze ścieżki rowerowej na ścieżkę bardziej terenową. Pokonaliśmy jedne tory, potem drugie i pojechaliśmy ścieżką w stronę Pogorii IV. Przy przejeżdżaniu przez most nad zalewem zaliczyłam spotkanie z gruntem - nie zdążyłam się wypiąć w momencie w którym poślizgnęło mi się koło przed wjazdem na mostek. Dobrze, że upadek był przed mostkiem, a nie już na moście, bo mogłabym poobijać się o barierki. Zebrałam się w miarę szybko i dalej w drogę, aż dojechaliśmy na czwórkę.

Mieliśmy wrażenie jakbyśmy znaleźli się w innym świecie - nad trzecim zbiornikiem zima w pełni, a tutaj na czwartym ani trochę śniegu - prawie jak wiosną. Objechaliśmy zbiornik od lewej strony asfaltową drogą. Na chwilę zamieniliśmy się rowerami, by porównać sprzęty. Po przejechaniu wzdłuż brzegu pojechaliśmy asfaltem czerwonym rowerowym przez Wojkowice w stronę Bukowej Góry. Nie wjeżdżaliśmy terenem na sam szczyt Bukowej, ale zrobiliśmy małe kółeczko przez las u podnóża góry. Momentami miałam wrażenie jakbym była w Sokolich Górach - bardzo podobne miejsca. Nie sądziłam, że na Zagłębiu także są takie ciche i spokojne miejsca jak u nas. Na Bukowej było jeszcze zimniej niż na Pogorii, co najbardziej dało się odczuć na palcach u stóp.

Wróciliśmy do asfaltu i ponownie przez Wojkowice dotarliśmy nad Pogorię IV. Tym razem MTBiker poprowadził terenem z drugiej strony zalewu. W pewnym momencie za kolejnym mostkiem troszkę się zakręciłam, bo nie wiedziałam czy mamy jechać w prawo czy w lewo - zdawało mi się, że w lewo, a towarzysz pojechał w prawo. Zatrzymałam się, by się zorientować co dalej i nagle mnie oświeciło - nie wypięłam się, no i gleba - dobrze, że na piasek, więc nic mi się nie stało. Początkowo tak jak wcześniej nad czwórką nie było wcale śniegu. Dopiero w miarę zbliżania się do trójki zaczynała się robić zimowa aura. Przez las kawałek przed trójką jechaliśmy już po śniegu. Miejscami było ślisko. Przedostaliśmy się znów przez tory i już byliśmy przy Pogorii III. Zrobiliśmy krótką przerwę na molo i wróciliśmy z powrotem przez park do auta.

Dzisiejsza wycieczka była bardzo fajna. Rzec by można dosłownie, że zimowo - wiosenna :D Zmienność aury nad dwoma zbiornikami trochę mnie zaskoczyła. Mam nadzieję, że następnym razem uda się objechać pozostałe zbiorniki Pogorii.

Pogoria III - śnieg © EdytKa


Pogoria IV - jesień czy wiosna? © EdytKa

Śliski wypad do Olsztyna i 4 upadki jednego dnia :(

Niedziela, 16 grudnia 2012 · Komentarze(7)
Nadszedł czas grudniowych roztopów. Pomimo tego znalazło się poz mną kilka chętnych osób na rowerowy wypad. Zbiórka tradycyjnie pod skansenem. Dojechałam jak zwykle przez Jagiellońską i Aleję Pokoju. Już byłam prawie na miejscu, kilka minut przed czasem. Czekał tylko Robert. Wypięłam się wcześniej, podjeżdżam, chce się zatrzymać i jedna noga wpięła się z powrotem. No i gleba pod samym skansenem. Co za wstyd :D Chwilę później dojechała Kasia, a na końcu Bartek, który strasznie chciał dziś jechać terenem.

Nie do końca przekonaniu o słuszności wyboru terenowej trasy ruszyliśmy w drogę. Najpierw kawałek asfaltem przez Rejtana, a potem wałem nadwarciańskim do DK1. Potem kawałek wzdłuż trasy do rynku na Zawodziu. Następnie obok rynku i potem po mocno oblodzonej drodze znów do DK1. Czułam się jakbym jechała rowerem po lodowisku. Najbardziej przekonała się o tym Kasia, lądując na lodzie. Wyjechaliśmy na skrzyżowaniu DK z Jana Pawła. Byłam święcie przekonana, że pojedziemy prosto koło Tesco i dalej zjedziemy w teren wzdłuż rzeki. Bartek postanowił skręcić od razu w dół do rzeki. Wszystko było tak szybko, że zatrzymując się ie zdążyłam się wypiąć z SPD i upadek na chodnik gotowy. Drugi w dzisiejszym dniu :D Tyle, że ten był trochę mocniejszy. Zebrałam się i ruszyliśmy terenem wzdłuż rzeki zielonym rowerowym. Było strasznie ślisko. Miejscami niezbyt bezpiecznie. Zresztą nie trzeba było długo czekać na kolejny upadek... Przejeżdżałam obok kałuży, koło pojechało mi na bok, nie dałam rady opanować roweru i z całą siłą poleciałam na lód. Ten upadek był niestety dość silny i jego skutki dość bolesne. Ucierpiało moje lewe kolano, cały bok i więzadło. Jakoś się zebrałam do kupy i jeszcze ostrożniej starałam się jechać dalej. Nie było to zbyt łatwe. Po kilku przystankach, Robert zaproponował, żeby koło mostu wyjechać na asfalt. To była chyba najlepsza decyzja dziś.

Wyjechaliśmy na Wyczerpach. Od Wyczerp jechaliśmy już cały czas asfaltem, Warszawską i Batalionów Chłopskich do Jaskrowa. Następnie skręciliśmy w prawo na Mirów. Przez Mirów, koło Przeprośnej Górki, przez Siedlec, Srocko, Brzyszów i Kusięta dotarliśmy do Olsztyna. Udaliśmy się do leśnego by się trochę ogrzać. W barze siedział już Bartek, a po chwili zjawił się jeszcze Wojtek. Posiedzieliśmy chwilę, pogadaliśmy i już wspólnie w powiększonym gronie udaliśmy się w drogę powrotną.

Wybraliśmy trasę przez Skrajnicę. Nie chciałam się z Kasią już bardziej poobijać na terenowym podjeździe, wiec stwierdziłyśmy, że pojedziemy do rynku w Olsztynie, potem kawałek główną drogą i górkę na Skrajnicy pokonany od drugiej strony, asfaltem, a z chłopakami spotkamy się przy kapliczce koło wyjazdu z terenowej drogi. Robert pojechał z nami, a Wojtek z dwoma Bartkami terenem. Praktycznie równocześnie odjechaliśmy do owej kapliczki. Następnie znów wspólnie jechaliśmy asfaltem przez Skrajnicę, a potem rowerostradą do końca. Jazda po rowerostradzie przypominała dziś bardziej jazdę w terenie. Nawet nie było widać sporej różnicy w miejscu, gdzie kończy się asfalt i jest kawałek terenu przed dojazdem do nastawni. Następnie jechaliśmy asfaltem koło Guardiana. Bartek z Wojtkiem postanowili pojechać ścieżką wzdłuż rzeki, a ja z resztą ekipy dalej asfaltem koło Ocynkowni. Na moście nad rzeką ponownie się spotkaliśmy. Podczas chwilowego postoju udało mi się zaliczyć czwartą dziś glebę :( Chciałam podeprzeć się prawą nogą na krawężniku, a zapomniałam, że wypięłam tylko lewą. Bartek o mały włos nie pękł ze śmiechu. Pozbierałam się i ruszyliśmy dalej asfaltem w stronę skansenu. Koło sądu Bartek (Mr.Dry) z Wojtkiem pojechali prosto Rejtana. My we czwórkę pojechaliśmy Aleją Pokoju, gdzie odłączyła się również Kasia. Przy Jagielończykach odłączył się Bartek. na samym końcu Robert. Prosto Jagiellońską i Orkana dotarłam do domu.

Podsumowując dzisiejszą wycieczkę na myśl przychodzą mi jedynie słowa: człowiek stary, a głupi :D No bo kto to słyszał jeździć w terenie po lodzie w trakcie roztopów. Trzeba mieć chyba pod sufitem nie równo :D To przecież logiczne, że można się tylko poobijać. No cóż, wychodzi na to, że wypad na rower bez odrobiny adrenaliny jest wypadem niezaliczonym.

Wapiennik - zimowa terenówka

Niedziela, 9 grudnia 2012 · Komentarze(3)
Dzisiejszej niedzieli umówiona byłam z Darią na wypad do Mstowa. Bartek zaproponował, żebyśmy razem z nim, Gawłem i Przemkiem pojechały na Wapiennik. Dystans miał wynieść niewiele więcej niż Mstów-Olsztyn. Zdecydowałyśmy z Darią, że dołączymy do chłopaków. Umówieni byliśmy na Placu Biegańskiego. Jeszcze przed moim wyjściem z domu przyjechał po mnie Przemek, a po nim jeszcze Robert. We troje dotarliśmy przez miasto na miejsce spotkania. Na pustym placu czekał już Bartek. Skowronek, który miał się spóźnić również dotarł o czasie. Takim sposobem na miejscu spotkania odliczyło się pięć wariatów :D Każdy oszroniony od mrozu. Zapowiadała się mroźna wycieczka.

Ruszyliśmy w drogę. najpierw przez miasto - III Aleją, Pułaskiego, Szajnowicza i między blokami do Łódzkiej. Następnie zaczęła się jazda terenowa, głównie po pokrytych białym puchem polach. Na początek kawałek czarnym rowerowym na tyłach Sanktuarium Krwi Chrystusa. Momentami jazda przypominała taniec na lodzie, ale była z tego niezła zabawa. Dojechaliśmy do Ikara i dalej prosto przez pola Doliną rzeki Białki. Pomimo mrozu woda w rzece tylko przy brzegu była pokryta cienką i kruchą warstwą lodu, a jakoś musieliśmy dostać się na drugą stronę. Podczas gdy Robert przeszedł na drugą stronę poszukać jakiejś gałęzi albo czegoś podobnego, my postanowiliśmy poradzić sobie inaczej :D Przemek pomógł przejść Darii, a Bartek mnie. Niestety Daria miała mniej szczęścia, gdyż zamoczyła w wodzie stopę. W zasadzie każdy z nas zamoczył w wodzie koła aż po obręcze. Woda zamarzła tak szybko, że w momencie straciłam hamulce, gdyż obręcze pokryły się lodem.

Po przedostaniu się na drugi brzeg rzeki ruszyliśmy dalej polami w stronę Libidzy. Po drodze zaliczyłam taki poślizg, że tym razem nie udało się utrzymać równowagi i wylądowałam w śniegu. Przynajmniej miałam miękko :D Polami dojechaliśmy do asfaltu między Lgotą, a Libidzą. Dalej kawałek asfaltem i znów przez pola w stronę Kamyka. Przemierzając ośnieżone pola mieliśmy okazję zaobserwować dość pokaźne stadko pięciu sarenek, a chwilę potem jeszcze zauważyliśmy biegnącego przez pola zająca. W trakcie jazdy Bartek miał drobną awarię sprzętową - rozpadła mu się prawa manetka. Po dotarciu do asfaltu niedaleko Kamyka opuścił nas Skowronek, który podjął decyzję o samotnym powrocie do domu. We czwórkę ruszyliśmy dalej przez pola w stronę zabudowań w Kamyku. Tuż przed wyjazdem na asfalt udało mi się drugi raz wylądować w śniegu. Takie upadki to ja lubię :D Po wyjeździe z terenu jechaliśmy asfaltem przez Kamyk i Miedźno. W Miedźnie chwila przerwy przed sklepem i łyk czegoś na rozgrzewkę. Dalej już prosto na cmentarz w Wapienniku.

Po kilku km na asfalcie i przerwie na cmentarzu dość mocno przemarzliśmy. Uznaliśmy, że zatrzymamy się w Miedźnie w pizzeri by się rozgrzać i coś zjeść. Niestety było parę minut przed 12 i trzeba było chwilę poczekać do otwarcia. W knajpce również zbyt ciepło nie było, ale udało się nam trochę rozgrzać od środka ciepłymi napojami. Czas pomału zaczynał nas gonić, więc trzeba było wracać.

Kawałek asfaltem przez Miedźno i potem tuż przed Łobodnem wjazd w teren, najpierw przez las, potem przez jakieś pole, gdzie nie było nawet dobrze rozjeżdżonej ścieżki. Ciężko jechało się przez takie zaspy. Już po pokonaniu tego najtrudniejszego odcinka kilka metrów przed wyjazdem na asfalt Przemkowi udało się zaliczyć glebę. Przynajmniej nie byłam dziś jedyna :D Dalej jechaliśmy dłuższy odcinek asfaltem przez Kamyk i Białą, aż do Ikara w Częstochowie. Wtedy znowu zaczęłam marznąć. Najgorzej było z palcami u rąk. Do domu nie było już aż tak daleko. Z Ikara wjechaliśmy w teren na tyły Sanktuarium. Wyjechaliśmy na Alei Klonowej. Następnie już cały czas przez miasto - Najpierw przez Okulickiego i Dąbrowskiego, gdzie opuścił nas Bartek. Dalej we trójkę Nowowiejskiego, Sobieskiego i wzdłuż linii tramwajowej, gdzie spotkaliśmy Piksela wracającego z wycieczki. Przy Bór odłączył się Przemek. Robert pojechał ze mną przez Bór i Jagiellońską i potem wrócił do siebie.

Jeździłam już w tym roku w śniegu i zaspach. Jednak takiego dystansu w towarzystwie białego puchu jeszcze nie udało mi się pokonać. Sama się dziwię, że jakoś dałam radę. Ostatnie kilometry przez miasto były najgorsze. Place u rąk już zaczynały boleć od mrozu. W domu pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było wsadzenie rąk pod zimną wodę, a potem ciepła herbatka. Trzeba być szaleńcem, żeby w taki mróz jeździć rowerem :D To dopiero był hardcor. Dziękuję pozostałym szaleńcom za towarzystwo :)

Szaleńcy na Placu Biegańskiego © EdytKa


Przed przeprawą przez rzekę Białkę © EdytKa


Zima jest piękna :) © EdytKa


Prawie jak dziadek, znaczy babcia mróz :D © EdytKa


Sarenki na polach © EdytKa


Na ośnieżonych terenowych ścieżkach © EdytKa


W temperaturze -10 nawet włosy zmieniają kolor :D © EdytKa


Zabytkowy grobowiec na cmentarzu w Wapienniku © EdytKa


Grób żołnierzy © EdytKa


Z Przemkiem i Bartkiem w drodze z Łobodna © EdytKa


Chwila przerwy podczas powrotu przez zaspy © EdytKa


Moja maszyna w śniegu © EdytKa

Olsztyn - pierwsza jazda w SPD

Środa, 5 grudnia 2012 · Komentarze(10)
Dziś wieczorny wypad z Kasią i Tomkiem (omar), który jak to na facetów przystało spóźnił się i dwie baby musiały na niego czekać i marznąć i to o 7 minut dłużej niż zapowiedziany czas spóźnienia :D. Wyjechałam z domu trochę wcześniej, z uwagi na fakt, że dziś odbyła się moja pierwsza jazda w SPD i wolałam mieć lekki zapas czasowy, w razie jakichkolwiek komplikacji. Jechało mi się całkiem dobrze, więc dojechałam pod skansen nawet przed czasem.

Gdy byliśmy już w komplecie ruszyliśmy w drogę. Asfaltem w stronę huty, Legionów i Brzyszowską. Dalej terenem czerwonym rowerowym do Kusiąt i od Kusiąt asfaltem do rynku w Olsztynie. Chwila postoju na parkingu koło rynku i decyzja o powrocie. I wtedy zaczęły się problemy... Podczas ruszania okazało się, że nie mogę wpiąć prawego buta :( Próbowałam kilkukrotnie i na postoju i podczas jazdy - bezskutecznie. W rowerze Tomka również wpiąć się nie mogłam, natomiast Tomek w moim rowerze wpiął się bez większych trudności. Po oględzinach okazało się w czym tkwił problem... Miałam chyba za słabo przykręcony blok w prawym bucie i obsunął się w stronę środka podeszwy, tak, że nie było możliwości wpięcia buta w pedał. No cóż zrobić - powrót do domu na wpiętej tylko lewej nodze. Najpierw terenowy podjazd przed Skrajnicą, potem aslfaltem przez Skrajnicę, rowerostradą, kawałek terenem do torów, przez lasek do Bugaja, asfaltem przez Bugaj i przez Michalinę do DK1. Kasia z Tomkiem pojechali prosto na Raków, a ja w lewo pod trasą do Jesiennej.

Pierwsza jazda w SPD zaliczona - obyło się bez żadnych upadków :) Zaczyna mi się to podobać :D Podczas dzisiejszej wycieczki strasznie zmarzły mi palce u stóp - pomimo dwóch par skarpet. Ochraniacze chyba będą niezbędne. W terenie ziemia zmarznięta, momentami było dość ślisko, dlatego nie jechaliśmy zbyt szybko (szczególnie na Skrajnicy i pomiedzy rowerostradą, a torami). Na rowerostradzie śnieg przyjemnie skrzypiał pod kołami. Dzięki za wspólny mroźny grudniowy wypad :)