Wpisy archiwalne w miesiącu

Listopad, 2012

Dystans całkowity:621.31 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:28:32
Średnia prędkość:21.14 km/h
Maksymalna prędkość:50.94 km/h
Liczba aktywności:16
Średnio na aktywność:38.83 km i 1h 54m
Więcej statystyk

Droga do i z pracy, a potem deszczowa 81 Masa Krytyczna

Piątek, 30 listopada 2012 · Komentarze(7)
Rano droga do pracy. Trasa jak zawsze. Po drodze najpierw przy wiadukcie na Jagiellońskiej spotkałam kuzyna, który również jechał rowerem do pracy, a następnie na Bór minęłam się tak jak wczoraj z Tomkiem (magnum).

Po pracy do Gawła na serwis, gdzie dojechał również Robert. We trójkę Sobieskiego i Śląską na Plac Biegańskiego, skąd jak co miesiąc rusza Częstochowska Masa Krytyczna. Dziś na Masę przybyło 54 rowerzystów (co przy padającym deszczu ze śniegiem jest całkiem niezłym wynikiem). Trasa masowego przejazdu - II Aleja, Wolności, Niepodległości, Pułaskiego, Sobieskiego, Śląska i powrót na Plac Biegańskiego.

Po masie próba znalezienia miejsca w jakiejś knajpie, by usiąść gdzieś i się ogrzać. Najpierw III Aleją i przez park jasnogórski do Bosmana, gdzie było zamknięte, potem Pułaskiego i Kopernika na Focha, gdzie niestety nie było wolnego miejsca. W efekcie ekipa rozjechała się, część osób pojechało na północ, część w drugą stronę - w tym i ja. Na Niepodległości zapadła decyzja o powrocie do domu, więc już tylko Bór i Jagiellońską do celu.

Do domu wróciłam kompletnie mokra. Palce u rąk aż mnie bolały od przemarznięcia. Zaczyna się zima... Cóż, taka kolej rzeczy, że po jesieni przychodzi czas na zimę. A tak jeszcze przy okazji: po dzisiejszej masie, dzięki uprzejmości Tomka (magnum) udało mi się wreszcie zostać posiadaczką butów SPD :) No to teraz się dopiero zacznie :D Chyba muszę pomyśleć o jakimś kombinezonie, żeby upadki były mniej bolesne :D

Szprychówka 81 Częstochowskiej Masy Krytycznej:

Droga do i z pracy

Czwartek, 29 listopada 2012 · Komentarze(0)
Dawno nie jeździłam do pracy na rowerze. Wczoraj Felka została w Kusiętach, więc do pracy dziś rowerem. Trasa taka jak zawsze - Jagiellońska, Bór (gdzie minęłam się z Tomkiem - magnum, który szedł pieszo) Niepodległości i Wolności. Powrót identyczną drogą. W ciągu dnia momentami padał deszcz, mnie jednak udało się wstrzelić w takie momenty, w których nie padało. Asfalt był mokry, ale do domu dojechałam sucha.

Olsztyn - odreagować stres

Środa, 28 listopada 2012 · Komentarze(0)
Po pracy pochłonęły mnie obowiązki związane z autem, więc na rower dopiero przed 19. Nie umawiałam się dziś z nikim na rower, bo nie byłam pewna jak będę stać czasowo. Odezwał się Robert, więc razem pojechaliśmy do Olsztyna.

Trasa prawie cała asfaltowa. Jagiellońską, Aleją Pokoju, koło skansenu i koło dawnego sądu. Tutaj na zamkniętej ostatnio drodze spotkanie z mario66, który właśnie wracał z Olsztyna. Chwila pogaduch i dalej w drogę. Asfaltem koło Guardiana, Ocynkowni, nastawni i przez Wilczą Górę. Kawałek główną drogą i potem do rynku w Olsztynie. Chwila postoju pod zamkiem i powrót do domu. Najpierw terenowy podjazd przez Skrajnicę, potem asfaltem do rowerostrady, rowerostradą do końca, kawałek terenem do torów, na drugą stronę i przez lasek do Bugaja. Asfaltem przez Bugaj, potem przez Michalinę i pod Dk1 do Jesiennej.

Jakoś strasznie topornie mi się dziś jechało. Kompletnie bez energii i zapału. Dopiero pod sam koniec zaczęłam się rozkręcać. Kolejny bardzo ciepły listopadowy wieczór. Wielka szkoda, że zima zbliża się coraz większymi krokami.

Wieczorny spontan na Jasną Górę

Poniedziałek, 26 listopada 2012 · Komentarze(0)
Wieczorny spontan ze STi do parku jasnogórskiego. Trasa asfaltowa przez Jagiellońską, Bór, Niepodległości (gdzie minęliśmy się na moście z Bartkiem), Mickiewicza, Słowackiego i Pułaskiego. Przez park pod sam szczyt i tam chwila ciszy. Powrót III Aleją, Kilińskiego, Sobieskiego, Wolności, Niepodległości, Bór i Jagiellońską.

Bardzo ciepły jak na listopad wieczór. Pogoda rozpieszcza rowerzystów. Aż nie mogę uwierzyć w to, ze według prognozy w najbliższy weekend ma padać śnieg z deszczem :(

Jasna Góra nocą © EdytKa

Wypad na Górę Zborów i Skałki Rzędkowickie z ekipą dąbrowsko - zawierciańską

Niedziela, 25 listopada 2012 · Komentarze(5)
Jak to przystało na dwie baby, które z natury są uparte, postanowiłyśmy razem z Darią wybrać się na Górę Zborów - gdzie teoretycznie rowerzyści mają zakaz wjazdu. No ale co to dla nas, przecież jak nie można wjechać, to można z rowerem wejść na szczyt :D Informacja o wypadzie (podobnie jak tydzień temu, gdy pojechałyśmy same) znalazła się na CFR. Tym razem info dotarło również do DG. Od początku wszystko wskazywało na to, że dziś będzie dość liczna ekipa. Jednak rzeczywistość (przynajmniej jak dla mnie pozytywnie) sporo przerosła oczekiwania, w efekcie czego utworzyła się 15-to osobowa grupa chętnych. Ale może wszystko po kolei.
Rano z STi na dworzec główny PKP. Tam spotkanie ze Skowronkiem i MD. Kupilismy bilety i wpakowaliśmy się do pociągu. Na Rakowie wsiedli Rafał, Damian i młody (imienia nie pamiętam). Następnie, nie pamiętam na której stacji wsiadł Jacek. W Myszkowie dołączyli Gaweł, Przemek i Adam. I już było nas dość sporo. W Zawierciu miał czekać na nas Alek. Czekal razem z trójką innych rowerzystów: Anią, Pawłem i Slavo. Całkiem spora ekipa się stworzyła. Po przywitaniach cały peleton ruszył w drogę.

Na początek ulicami Zawiercia do niebieskiego szlaku pieszego. Dalej szlakiem - przeważnie szutrowym, przez Skarżyce do Morska. W Morsku pierwszy postój i sesja zdjęciowa z widokiem na stok dla narciarzy. Następnie zjazd do czerwonego szlaku pieszego. Część ekipy zjechała wzdłuż stoku, część lasem - w tym i ja. Podczas zjazdu moja pierwsza gleba - na szczęście niegroźna - nie opanowałam roweru na śliskich liściach i korzeniach. Dalej czerwonym pieszym przez górę Apteka - podjazd ciężki, pod koniec kilka osób rower prowadziło - zresztą ja również. Podczas zjazdu ćwiczyłam odpowiednią technikę jazdy. Udało się tym razem zjechać bez upadku. U podnóża góry Zborów krótki postój przy ławeczkach. Część ekipy została na dole, część udała się na szczyt. Niektórym udało się podjechać, ja i pozostała część ekipy rower musiałam wprowadzić na górę. Chwila przerwy pod szczytem przy jaskini. Następnie krótka wspinaczka nieco wyżej z rowerem w rękach. No i wtedy mój rower pokazał swoją wyższość nade mną. Przewrócił mnie na cztery literki i uderzył mnie kierownicą w kolano. Trochę bolało, ale zebrałam się szybko i dalej na górę. Później zjazd z drugiej strony góry do parkingu przy ulicy i tam spotkanie z resztą ekipy, która została na dole.

Dalej całą ekipą zielonym pieszym lekko pod górkę do Skał Rzędkowickich. Po drodze chwila postoju przy jakichś innych skałkach. Akurat tak się zbiegło, że zatrzymaliśmy się kawałek przed skrętem na ścieżce. Część ekipy wyrwała do przodu, część była za mną. Już po ruszeniu, podczas skręcania na owym łuku zachwiałam się na rowerze i wyleciałam z piskiem z zakrętu w dół w jakieś krzaki. No cóż :D chciałam poćwiczyć downhill :D Część ekipy słysząc, że coś się stało wróciła się. Chyba Slavo pomógł mi się podnieść. Pierwsze co zrobiłam to oczywiście oględziny roweru, dopiero potem samej siebie :D Mnie nic się nie stało, ale Rocky zyskał nową rysę na ramie :( Jak już się pozbierałam ruszyliśmy dalej w stronę Skał Rzędkowickich, koło których tylko przemknęliśmy bez postoju i zjechaliśmy w dół do asfaltu. Na skałki próbowali wspinać się jacyś alpiniści :D Asfaltem dojechaliśmy do sklepu, przy którym zrobiliśmy postój. Po postoju dalej asfaltem dojechaliśmy do Włodowic, gdzie nadszedł czas pożegnania z ekipą z Dąbrowy i Zawiercia. Zagłębie pojechało w lewo, Częstochowa w prawo.

Kawałek dalej, jeszcze we Włodowicach odłączyli się od nas Rafał z Młodym, skręcając w lewo. Reszta ekipy pojechała prosto asfaltem aż do Kotowic. W Kotowicach wjechaliśmy w teren, którym podążaliśmy aż do Jaworznika. Gdy wyjechaliśmy ponownie na asfalt Gaweł z Pikselem postanowili pojechać dalej asfaltem najkrótszą drogą do swoich domów. Zostało nas tylko siedem osób. Jacek poprowadził pozostałą część ekipy terenem do Wąwozu Rachwalec. Damian, Przemek i Robert pozostali na początku wąwozu. Razem z Darią, MD i Jackiem poszliśmy pieszo zobaczyć niewielkie jeziorko. Jacek opowiedział nam trochę ciekawostek o owym wąwozie. Po powrocie do czekających chłopaków, Jacek poprowadził nas dalej terenową dróżką, biegnącą wzdłuż głównej drogi do punktu widokowego w Żarkach, na którym znajduje się kościół św. Stanisława Biskupa Męczennika. Tam kolejny krótki postój i potem już najkrótszą trasą z powrotem.

Najpierw dłuższy odcinek asfaltem - zjazd do Żarek, i przez Wysoką Lelowską do Przybynowa. Następnie terenem zielonym rowerowym do Poraja. Kawałek asfaltem koło dworca i postój przy sklepie, by podjąć decyzję o dalszej części trasy. Uznaliśmy, że wracamy przez Dębowiec. Najpierw wzdłuż torów, potem terenem przez las, i znów asfaltem koło Monaru. Nastepnie niebieskim rowerowym, częściowo terenowo, a częściowo nową szutrówka do rowerostrady. Rowerostradą do końca i kawałek zielonym rowerowym terenem do torów, gdzie Jacek odbił w swoją stronę. Dalej przez lasek do Bugaja, asfaltem przez Bugaj i przez Michalinę do DK1. Tutaj pożegnanie z Damianem, który pojechał prosto na Raków. Skręciliśmy w lewo pod trasą w stronę Jesiennej. Przy nowej biedronce na Błesznie Daria z MD skręcili w prawo w stronę centrum. Przemek i Robert odprowadzili mnie pod dom i pojechali do swoich domów.

Podsumowując dzisiejszy dzień, to chyba jeszcze nigdy nie miałam okazji jechać w tak licznym peletonie. Trzeba było uważać podwójnie: za siebie i momentami za innych. Nie zabrakło ani dobrego humoru, ani odrobiny adrenaliny. Teren, który dziś pokonaliśmy do łatwych nie należał. Tym bardziej trzeba docenić fakt, że poza kilkoma upadkami, obyło się bez poważniejszych w skutkach zdarzeń. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda się zorganizować taki wypad jak dziś.

Na niebieskim pieszym © EdytKa


Ekipa w Morsku - z widokiem na stok © EdytKa


Skałki w Morsku © EdytKa


Widok na Górę Zborów © EdytKa


Odpoczynek przez podejściem na Górę Zborów © EdytKa


Podejście pod Górę Zborów © EdytKa


Ekipa na Górze Zborów © EdytKa


Przed jaskinią na Górze Zborów © EdytKa


Widok ze szczytu Góry Zborów © EdytKa


Ekipa przy siodle między skałami Góry Zborów © EdytKa


Skałki Rzędkowickie © EdytKa


Postój przy Skałkach Rzędkowickich © EdytKa


Skałki Rzędkowickie - Okiennik © EdytKa


Jezioro w Wąwozie Rachwalec © EdytKa


Kościół Św. Stanisława Biskupa Męczennika w Żarkach © EdytKa

Wieczorny wypad do Olsztyna

Piątek, 23 listopada 2012 · Komentarze(0)
Dziś tradycyjna ostatnimi czasy popołudniówka razem z Kasią. Tym razem towarzystwa dotrzymał nam jeszcze mario66. W planach była wycieczka w całości asfaltem, gdyż Kasia założyła dziś wąskie opony 1,6.

Wyszłam z domu trochę wcześniej. Pomyślałam, że skoro Rocky w dalszym ciągu jest czysty po ostatniej kąpieli, a w ciągu dnia trochę padało to przejadę się dziś na Maximie. Przejechałam może 300 metrów, ale jakoś dziwnie się czułam na tym rowerze - chyba się odzwyczaiłam. Nie zastanawiając się, wróciłam do domu i wsiadłam na Rockiego. Pod skansen dojechałam nieco okrężnie - Jesienną, Jagiellońską, Orkana, 11 Listopada, koło Jagiellończyków i Aleją Pokoju. Miałam w zapasie jeszcze 15 min czasu do umówionej godziny, więc przejechałam się jeszcze koło sądu, tam gdzie niedawno postawili zakaz wjazdu. Oczywiście udając, że zakazu wcale tam nie ma, wjechałam na teren prywatny. Zawróciłam przed torami, objechałam sąd od drugiej strony i pojechałam wzdłuż torów ulicą Rejtana - koło PKP Energetyki i Polontexu. Za Polontexem zawróciłam i udałam się pod skansen.

Kasia już czekała, a po chwili dojechał mario66. Zdecydowaliśmy, że jedziemy do Olsztyna. Trasa ostatnio standardowa - koło sądu, koło huty, obok Ocynkowni, koło Guardiana i przez Kusięta. W Olsztynie na rynku chwila przerwy na pogaduchy i uzupełnienie płynów. Powrót kawałek główną drogą, potem w lewo i przez Skrajnicę w całości asfaltem. Koło stacji benzynowej na Odrzykoniu prosto i asfaltem przez Wilczą Górę, koło Guardiana, Ocynkowni i koło skansenu. Niedaleko ronda koło huty tuż przed nami przez drogę przeszedł rudy lisek. W ogóle się nie bał. Stanął po drugiej stronie jezdni i patrzał na nas ze zdumieniem :D Na Alei Pokoju Kasia pojechała do siebie, mario66 dojechał ze mną do estakady. Do domu dotarłam Jagiellońską i przez osiedle.

Niby tylko 5 dni przerwy od jazdy, a mimo tego ciężko było mi się dziś wbić w rowerowy tryb. Pierwsze kilometr były jakieś takie mozolne. Dopiero kolejne coraz lepsze. Dodatkowo co chwila łapała mnie dziś kolka - a mario mówił, żeby przed jazdą za dużo nie jeść :D Cóż, jak ktoś wraca z pracy głodny jak wilk to nie ma na to żadnej rady :D

Danków - ruiny fortalicjum, babska setka i 7 tyś w sezonie

Niedziela, 18 listopada 2012 · Komentarze(8)
Podczas środowej przejażdżki Daria zaproponowała wspólną wycieczkę również w niedzielę. Cel wycieczki pojawił się dopiero w piątek. Daria podrzuciła pomysł wypadu Dankowa, celem zwiedzenia ruin fortalicjum i Bramy Krzepickiej. Nigdy wcześniej tam nie byłam, więc od razu zgodziłam się na tę opcję. Miała jechać z nami jeszcze Kasia, ale efektem końcowym na miejscu spotkania zjawiłyśmy się tylko we dwie. Umówione byłyśmy o 8:30 koło straży pożarnej na rogu Jagiellońskiej i Sabinowskiej. Ledwie wyjechałam z domu na miejsce spotkania i na końcu ulicy zauważyłam, że po wczorajszym myciu roweru zapomniałam założyć neoprenowej osłony. Bałam się, że od łańcucha poodpryskuje mi lakier, więc postanowiłam szybko wrócić do domu. Założyłam osłonę i z powrotem Jagiellońską na miejsce startu.

Do samych Panek prowadziła Daria. Jechałyśmy przez Chopina, Matejki, Piastowską i potem kawałek szutrówką wzdłuż torów. Następnie szutrówkami przez Lisiniec i potem cały czas asfaltem przez Tatrzańską do granicy miasta. Następnie przez Starą Gorzelnię, Wydrę i Kalej. Potem główną drogą przez Wręczycę do Truskolas. Chwila przerwy, gdyż Skowronek udał się na moment na cmentarz. Następnie mniej uczęszczanymi drogami równoległe do głównej przez Zamłynie, Kawki i Praszczyki do Panek. Tutaj przerwa koło sklepu, by spojrzeć na mapę i wybrać dalszą trasę. Wybrałyśmy drogę przez Iwanowice. Kawałek główną przez Panki i potem przez Konieczki i Zwierzyniec. Tutaj zaczęły się trudności. Z powodu braku jakichkolwiek drogowskazów zgubiłyśmy właściwą drogę i zamiast do Iwanowic dotarłyśmy do Kukowa. W Kukowie również pojechałyśmy w niewłaściwym kierunku i znalazłyśmy się w Janikach. Byłyśmy niedaleko Krzepic, więc uznałyśmy, że najbezpieczniej będzie kawałek wrócić i jechać właśnie przez Krzepice. Korzystając z okazji zwiedziłyśmy w Krzepicach Klasztor Kanoników Regularnych z XV wieku. Zanim do niego dotarłyśmy musiałyśmy przebić się przez Słynne krzepickie jednokierunkowe wąskie ulice. W kościele trwała msza, więc do środka nie weszłyśmy.

Po oględzinach mapy postanowiłyśmy z Krzepic jechać do Dankowa czarnym szlakiem rowerowym. Jednak to wcale nie było takie łatwe, jakim się wydawało. Nie mogłyśmy odnaleźć szlaku. Jakimiś mniejszymi uliczkami dotarłyśmy do wysypiska śmieci nieopodal drogi głównej nr 43. Wg mapy główna droga prowadziła w kierunku, który był naszym celem. Zauważyłyśmy schody prowadzące na górę. wtargałyśmy rowery po schodach, przeniosłyśmy nad bandą i postanowiłyśmy pojechać kawałek pasem awaryjnym, który by dość szeroki. Po pewnym odcinku naszym oczom ukazał się bardzo niecodzienny w tamtych rejonach widok - drogowskaz, prowadzący prosto na Danków. Skręciłyśmy z głównej drogi w lewo jak wskazywał znak i okazało się, że jesteśmy na czarnym szlaku rowerowym. Do celu miałyśmy już niedaleko. Jeszcze tylko parę km po asfalcie. Pomiędzy drzewami było już widać mury fortalicjum. Przez samym dojazdem do bastionów przejechałyśmy jeszcze przez most nad Liswartą. Generalnie w powodu tego, że trochę się pogubiłyśmy to nadrobiłyśmy dobre 15 km drogi.

Pierwotny zamek w Dankowie został przebudowany na twierdzę bastionową przez kasztelana Warszyckiego. W XVII wieku w centrum fortalicji na murach zamkowych zbudowano kościół i w zasadzie tylko kościół zachował się do dziś dobrym stanie. Mury zamkowe później rozebrano i pozostały jedynie bastiony, fragment budynku zwany "Domem Kasztelanowej" i budynek bramny tzw. "Brama Krzepicka". Ogólnie teren fortalicji jest zadbany, pomniki są w dobrym stanie, wokół kościoła zbudowano drogę krzyżową, posadzono drzewa ozdobne. Krążąc po bastione spotkałyśmy tę samą grupę turystów, którą widziałyśmy w Krzepicach przed klasztorem. Po krótkiej sesji zdjęciowej usiadłyśmy na ławce na chwilę przerwy. Zjadłyśmy kanapki, batoniki i przyszedł czas na powrót.

Wybrałyśmy wspólnie drogę przez Wilkowiecko. Tutaj ku naszemu pozytywnemu zdziwieniu napotkałyśmy liczne drogowskazy. Szok :D Na kolejnych podjazdach obie odczuwałyśmy coraz większe zmęczenie, jednak nasze tempo wcale nie spadało. Dodatkowo całą drogę towarzyszył nam silny wiatr. Myślałyśmy, że skoro do Dankowa było pod wiatr, to z powrotem będzie z wiatrem, a tu jednak niestety - rowerzyście zawsze wiatr w twarz. Za Wilkwoieckiem wyjechałyśmy na drogę główną. Przez Waleńczów dotarłyśmy do Kłobucka. W Kłobucku na rondzie w lewo i koło kościoła. Krótki postój pod sklepem na uzupełnienie bidonów i dalej asfaltem przez Kamyk i Białą. Następnie już przez Częstochowę ulicą Ludową do Okulickiego. Tutaj pożegnanie i każda z nas ruszyła do siebie. Pojechałam przez Szajnowicza, III Aleję, Nowowiejskiego, Sobieskiego do Wolności. Dalej taką trasą jak zwykle wracam z pracy - przez Bór i Jagiellońską.

Podczas dzisiejszej wycieczki odnotowałyśmy podwójny jubileusz: zarówno ja jak i Daria przekroczyłyśmy kolejny tysiąc w sezonie. Mój tegoroczny przebieg przekroczył już 7000 km, natomiast Daria dobiła do 8000 km. W dodatku wykręciłyśmy ponad sto kilometrów i to z dość dużą średnią (co przy takim silnym wietrze jak dziś było sporym osiągnięciem). To była moja dziesiąta w tym roku wycieczka z dystansem przekraczającym setkę. Kończąc wpis - to była świetna wycieczka w jeszcze lepszym towarzystwie :)

Wierzby płaczące w Konieczkach © EdytKa


Chwila przerwy w Konieczkach © EdytKa


Brama klasztorna w Krzepicach © EdytKa


Kapliczka przy klasztorze w Krzepicach © EdytKa


Klasztorne wrota © EdytKa


Nasze rumaki przed murami dawnego zamku © EdytKa


Kosciół w Dankowie © EdytKa


Przed kościołem w Dankowie © EdytKa


Budynek bramny - tzw. Brama Krzepicka © EdytKa


Pozostałości murów zamkowych - "Dom Kasztelanowej" © EdytKa

Do znajomych na Kijas

Piątek, 16 listopada 2012 · Komentarze(0)
Nie miałam żadnych planów na piątkowe popołudnie, ale też nie chciało mi się jechać nigdzie dalej. Postanowiłam odwiedzić znajomych na Kijasie, a że auto ostatnio czasami odmawia posłuszeństwa uznałam, że pojadę rowerem.

Trasa w całości asfaltowa. Najkrótsza i najprostsza z możliwych - przez Grzybowską, Wypalanki, Poselską, Żyzną i potem główną drogą przez Dźbów do Wygody. W Wygodzie w lewo na Kijas. Po krótkiej posiadówce powrót do domu taką samą trasą jak wcześniej.

Jechało mi się dziś całkiem przyjemnie, miałam stosunkowo równe tempo. W kilku miejscach zaczynała tworzyć się mgła, ale widoczność i tak była dobra. Dopiero podczas powrotu temperatura nieznacznie spadła poniżej zera.

Mroźny Poraj z rodzynkiem

Środa, 14 listopada 2012 · Komentarze(2)
Umówiłam się dziś na 17:30 na wypad do Poraja z Kasią. Chęć dołączenia do nas wyraziła jeszcze Daria i Artur (arturm), który jak przystało na typowego faceta pod skansen dotarł spóźniony. Podczas oczekiwania na rodzynka trochę zmarzłam i przez pierwsze kilometry wspólnej jazdy praktyczne nie mogłam ruszać palcami u rąk.

Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki na Bugaj, kawałek główną drogą i następnie terenowo - szutrowym niebieskim rowerowym do Dębowca. Na szlaku poluzował mi się trochę tylny błotnik i zaczął ocierać o oponę, ale Artur pomógł mi go dokręcić. Od Dębowca pojechaliśmy prosto asfaltem do drogi głównej i potem przez Poraj, Osiny, Kolonię Borek, Zawodzie, Poczesną i Nową Wieś (po drodze z cegieł) i znów asfaltem przez Korwinów i Słowik. Od Poraja jechaliśmy gęsiego, do Zawodzia ja prowadziłam całą ekipę, a później zmieniła mnie Daria. Od Słowika jechaliśmy najpierw szutrówką, po9tem po betonowych płytach do Bugaja. Dalej znów ścieżką wzdłuż rzeki, i asfaltem do skansenu. Na Alei Pokoju odłączyła się Kasia, a koło Jagiellończyków Artur. Pojechałam prosto Jagiellońską razem z Darią. Na skrzyżowaniu przed Makro pożegnałyśmy się. Ja pojechałam w lewo do domu, a Daria prosto.

Pomimo faktu, że było dziś dość "rześko" (w drodze powrotnej na szutrówce w Słowiku licznik pokazał -4,9 stopnia Celsjusza) to była bardzo fajna wieczorna przejażdżka. Po drodze mieliśmy okazję podziwiać cudowne gwiaździste niebo - w mieście ciężko o taki widok. Super towarzystwo, dobre tempo - czego chcieć więcej?

Olsztyn i Poraj terenowo - pierwszy tysiąc Rockiego

Niedziela, 11 listopada 2012 · Komentarze(2)
Miałam kilka różnych propozycji na spędzenie tegorocznego dnia Niepodległości. Jedne pojawiły się wcześniej, drugie później. Po przemyśleniu wszystkich opcji po kolei zdecydowałam się niedzielne przedpołudnie spędzić na rowerze i wybrać się na terenową wycieczkę po okolicy w gronie znajomych z CFR. Czas i miejsce zbiórki - godz. 9:00 plac Biegańskiego. Jak dojechałam na miejscu był tylko Przemek. Później dojechali jeszcze: Gaweł, Mateusz, Damian, Robert i na samym końcu Adam. Chwilę był jeszcze z nami Tomek, który jechał na giełdę na Wypalanki.

Pojechaliśmy asfaltem przez Aleje i Mirowską. Dalej terenowym podjazdem na Złotą Górę i następnie szybki zjazd asfaltem. Na dole zauważyliśmy, że nie ma Przemka, który jechał na końcu. Okazało się, że zatrzymał się na szczycie, by skrócić łańcuch. Pojechaliśmy dalej asfaltem przez Legionów i następnie terenem przez Górę Osona. Gaweł jako jedyny objechał Osona bokiem. Próbowałam podjechać na sam szczyt, ale nie udało mi się, koło poślizgnęło się na kamieniu i musiałam zejść z roweru. Po zjeździe pojechaliśmy dalej terenem czerwonym rowerowym w stronę Zielonej Góry. Gaweł uzna, że pojedzie dalej szlakiem rowerowym i zaczeka na nas przez wyjazdem na asfalt w Kusiętach. Cała reszta ekipy i ja pojechaliśmy czerwonym pieszym przez Zieloną Górę. Wiedziałam, że na samą górę nie dam rady podjechać. Na szczycie szybkie foto koło jaskini i zjazd czerwonym pieszym w dół. Trzeba było bardzo uważać, gdyż nie wiadomo było co może znajdować się pod warstwą mokrych liści.

Spotkaliśmy się ponownie z Gawłem i wspólnie pojechaliśmy kawałek asfaltem przez Kusięta. Za strażą skręciliśmy w prawo w teren i czerwonym pieszym dotarliśmy do Gór Towarnych. Chłopaki wjechali na szczyt najbardziej stromym podjazdem, a ja bokiem tym łagodniejszym zboczem. Damian jako pierwszy zjechał na sam dół i to po największych kamieniach. Podczas zjazdu również postanowiłam zachować ostrożność, gdyż ten najbardziej stromy początek zjazdu był dość śliski. Kawałek rower sprowadziłam i gdy zrobiło się już trochę łagodniej zjechałam dalej w dół. Ostatni zjechał Mateusz, który do samego końca wahał się czy zjeżdżać, czy kawałek sprowadzić rower. W efekcie wybrał drugą opcję. Dotarliśmy do asfaltu i udaliśmy się do Olsztyna. Zatrzymaliśmy się koło rynku, by wstąpić do sklepu. Padła propozycja, by zrobić odpoczynek na Lipówkach. Objechaliśmy rynek i pojechaliśmy terenem na Lipówki. Jak zwykle na sam szczy rower wprowadzałam, a towarzystwa dotrzymał mi Przemo, który również nie podjechał.

Posiedzieliśmy chwilę na szczycie. Jak zwykle była masa śmiechu. Po wspólnych konsultacjach zapadła decyzja, by pojechać przez Sokole Góry i potem do Poraja. Zjechaliśmy z Lipówek innym zjazdem niż zwykle - w stronę baru leśnego. Tędy jeszcze rowerem nie zjeżdżałam, więc starałam się uważać, tym bardziej, że trasa przebiegała blisko skałek i między drzewami. Spodobała mi się ta ścieżka. Tuż przy leśnym Gaweł i Mateusz postanowili wracać do Częstochowy. Razem z resztą ekipy pojechaliśmy asfaltem w stronę Biskupic, po czym terenowo przejechaliśmy przez Sokole Góry. Najpierw żółtym pieszym, potem zboczyliśmy ze szlaku i pojechaliśmy pod górkę niedaleko jaskini. Na zjeździe tylne koło poślizgnęło mi się na korzeniu, który był przysłonięty grubą warstwą mokrych liści. Niewiele brakło mi do spotkania z glebą, ale w ostatniej chwili udało mi się utrzymać równowagę. Dalej jechaliśmy żółtym rowerowym / zielonym / czarnym pieszym. Piksel z Damianem postanowili przejechać jeszcze przez Puchacz. Przemo, Robert i ja uznaliśmy, że pojedziemy dołem czarnym rowerowym / zielonym / żółtym pieszym. Spotkaliśmy się w komplecie na czerwonym pieszym. Dawno nie jechałam tym szlakiem, nawet nie wiedziałam, że jest tam taka fajna szutrówka. Zjechaliśmy ze szlaku i jechaliśmy jakąś dość błotnistą ścieżką. Przy omijaniu jednej z kałuż zaliczyłam niegroźną glebę, gdyż koło zjechało mi z lekkiej skarpy. Na asfalt wyjechaliśmy w Biskupicach.

Prowadził nas Przemek. Pojechaliśmy kawałek asfaltem, po czym skręciliśmy w lewo na trawiastą dróżkę z boku gospodarstw. Ścieżka prowadziła pod górkę do asfaltu po lewej stronie kościoła w Biskupicach. Przecięliśmy asfalt prosto i jechaliśmy dalej terenem zielonym pieszym koło toru quadowego. Dotarliśmy do Dębowca. Asfaltem koło cmentarza podjechaliśmy na górę koło kościoła. Za kościołem kawałek asfaltem w stronę leśniczówki, a potem w lewo w teren. Robert wyhamował w ostatniej chwili - czuć było smród spalonej gumy, opona zdarła się aż do włókien. Okazało się jednak, że ścieżka biegła tylko do czyjegoś gospodarstwa i musieliśmy przebić się przez jakieś pole. Dojechaliśmy w końcu do jakiejś normalnej terenowej drogi, która doprowadziła nas do asfaltu na granicy Choronia i Poraja. Dotarliśmy do przejazdu kolejowego. Dalej asfaltem koło dworca i wzdłuż torów w stronę Masłońskich. Asfalt się skończył, więc dalej terenem zielonym pieszym nad zalew. Następnie duktem wzdłuż zalewu na krótką przerwę koło słupa.

Po chwili odpoczynku zdecydowaliśmy się wracać. Dojechaliśmy wzdłuż zalewu do drogi głównej, potem prosto terenem od drugiej strony dworca niż poprzednio. Asfaltem przez przejazd kolejowy i znów terenem żółtym rowerowym obok stadniny do asfaltu na Dębowcu. Kawałek dziurawym asfaltem i dalej terenem pomarańczowym rowerowym, z którego zjechaliśmy w prawo, by dotrzeć do niebieskiego rowerowego. Następnie kawałek niebieskim nową szutrówką. Szlak skręcał w lewo, a my pojechaliśmy dalej prosto szutrówką do początku rowerostrady. Przecięliśmy główną drogę i prosto terenem do asfaltu w pobliżu nastawni. Dalej asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i asfaltem do skansenu. Pod skansenem zauważyliśmy, że Przemo gdzieś przepadł. Okazało się, że spotkał jakiegoś znajomego. Pożegnaliśmy się z Pikselem i Damianem i każdy pojechał w swoją stronę. Robert odprowadził mnie przez Jagiellońską i przez osiedle do domu. Na Orkana wskoczył mi pierwszy tysiąc na Rockym.

Nie spodziewałam się, że dzisiejszy dzień będzie aż tak ciepły. W końcu to prawie połowa listopada. Trochę za grubo się ubrałam i było mi momentami za gorąco. W dodatku dzisiejsze terenowe podjazdy, których dawno nie pokonywałam dały mi trochę popalić. W listopadzie jakoś zawsze odczuwam spadek formy. Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko stan przejściowy, który szybko przeminie. Dziękuję wszystkim za wspólny wypad :)

Przed jaskinią na Zielonej Górze © EdytKa


Rocky przed jaskinią © EdytKa


Zjazd ze szczytu Towarnych © EdytKa


Podejście pod Lipówki © EdytKa


Na Lipówkach © EdytKa


Rocky na Lipówkach © EdytKa


Pierwszy tysiąc :) © EdytKa