Wpisy archiwalne w kategorii

3) 60 - 100 km

Dystans całkowity:3770.25 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:179:29
Średnia prędkość:19.46 km/h
Maksymalna prędkość:63.80 km/h
Suma podjazdów:22734 m
Maks. tętno maksymalne:182 (93 %)
Maks. tętno średnie:174 (89 %)
Suma kalorii:7082 kcal
Liczba aktywności:53
Średnio na aktywność:71.14 km i 3h 39m
Więcej statystyk

Świnoujście vol.4 - Wolin (wioska Wikingów) i Jezioro Turkusowe

Czwartek, 25 lipca 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Dzisiaj czwarty rowerowy dzień nad morzem. Umówiliśmy się dziś z Piotrkiem (Alka kolegą z maratonów), który również w tym samym czasie co my wypoczywa i trenuje nad morzem. Dla chłopaków miała to być spokojna jazda w tzw. tlenie, jednak mimo tego nastawiłam się, że dla mnie będzie to mocniejszy trening.

Na początek (jeszcze we dwoje) ścieżką rowerową przez miasto na prom Bielik. Po przeprawie promem przez rzekę Świnę pojechaliśmy asfaltem drogą nr 3 przez Świnoujście - Warszów i Świnoujście - Przytór, a następnie drogą nr 102 do Międzyzdrojów, gzie koło netto mieliśmy spotkać się z Piotrkiem. Potem już we większym składzie udaliśmy się asfaltem do centrum Międzyzdrojów. Wjechaliśmy w teren na zielony pieszy i tzw. drogą Żubrową obok zagrody Żubrów dotarliśmy do Warnowa. Potem znów asfaltem przez Warnowo, Ładzin i Mokrzycę Wielką. W Mokrzycy kawałek ścieżką wzdłuż torów do dworca kolejowego. Następnie znów asfaltem przez Mokrzycę Małą do Wolina, gdzie udajemy się przez most na drugi brzeg rzeki Dziwna do wioski Wikingów. W najbliższy weekend we wiosce Wikingów odbywać będzie się Festiwal Słowian i Wikingów, ale wtedy przyjedziemy tu bez rowerów.

Wioska Słowian i Wikingów © EdytKa


We wiosce Słowian i Wikingów © EdytKa


Po krótkiej przerwie udajemy się w dalszą drogę. Asfaltem przez Recław i Wolin do Mokrzycy Małej. W Mokrzycy wjeżdżamy w teren na niebieski szlak pieszy. Z mapy wynik, że szlak prowadzi obok ruin zamku Żurawice. Na szlaku sporo piachu. Po drodze z powodów słabego oznakowania szlak gubimy i docieramy do asfaltu do drogi nr 3 w miejscowości Płocin. Zerkamy na mapę. Decydujemy się jechać kawałek asfaltem, po czym wjeżdżamy w leśną ścieżkę, którą wg mapy powinniśmy dotrzeć do niebieskiego pieszego. I tak rzeczywiście się dzieje. Tutaj niebieski pieszy prowadzi po jakichś zaroślach i chaszczach. Okazuje się, że ruiny zamku to tylko kilka pozarastanych przez krzaki cegieł. Ogółem nic ciekawego. Zjeżdżamy lasem z powrotem na asfalt. Znajdujemy się w Dargobądzu. Planujemy dalej jechać niebieskim szlakiem rowerowym. Najpierw trochę błądzimy po okolicy, by odnaleźć szlak, jednak w końcu nam się to udaje. Szlak prowadzi lasem przez Lubczewo, Trzciągowo do wapnicy. Na szlaku sporo błota. W jednym miejscu napotykamy dość sporą błotną kałużę. Chłopakom udaje się ominąć ją bokami, a ja niestety przejeżdżam przez sam środek. W efekcie cały rower okleja się błotem, które później podczas jazdy odpryskuje mi na nogi i twarz. W Wapnicy kierujemy się kawałek asfaltem na Jezioro Turkusowe. Nad jeziorem krótka przerwa.

Razem nad Jeziorem Turkusowym © EdytKa


Nasze rowerki nad Jeziorem Turkusowym © EdytKa


Po odpoczynku nad jeziorem powrót do domów. Asfaltem przez Wapnicę, Wicko Zalesie do ronda w Międzyzdrojach. Tutaj odłącza od nas Piotrek i kieruje się do centrum miasta. My jedziemy asfaltem drogą nr 3 przez Świnoujście Przytór i Warszów na prom Bielik. Po przeprawie promowej ścieżkami rowerowymi przez miasto na myjkę umyć rowery i potem do domu.

Tempo dzisiejszej wycieczki jak dla mnie momentami spore. Dla chłopaków to delikatna jazda. Starałam się nie pozostawać w tyle, ale chwilami tak było - szczególnie po błotnej przeprawie w lesie. Ale i mocniejszy trening czasem jest potrzebny.

Świnoujście vol.3 - Niemcy - dworek w Mellenthin

Wtorek, 23 lipca 2013 · Komentarze(1)
Uczestnicy
[b]Dzisiejszego dnia postanowiliśmy wybrać się rowerem do Niemiec do Mellenthin, gdzie wg mapy miał znajdować się zamek. Na mapie zaznaczony był zielony szlak rowerowy prowadzący w zasadzie prosto do celu. W praktyce szlak jednak nie był taki wspaniały jak na mapie. Ale o tym za chwilę.

Pojechaliśmy ścieżką rowerową ze Świnoujścia do granicy polsko-niemieckiej. Następnie ścieżką rowerową owym zielonym szlakiem wzdłuż niemieckiego wybrzeża przez Ahlbeck, Heringsdorf, Bansin i Fischershutten. Infrastruktura wzdłuż plaży w Niemczech zupełnie inna niż w Polsce, jakbym była w innym, lepszym świecie.

Na granicy polsko-niemieckiej Świnoujście-Ahlbeck © EdytKa


Na plaży w Niemczech - Ahlbeck © EdytKa


W Fischershutten szlak skręca w lewo i najpierw dość szybkimi szutrówkami przez las, a potem asfaltem wzdłuż pola campingowego prowadzi do miejscowości Uckeritz.

Bagna kolo szlaku do Uckeritz © EdytKa


W Uckeritz okazuje się, że szlak którym chcemy dalej jechać jest w rzeczywistości nieoznaczony - nie istnieje. Próbujemy jechać tak, jak szlak prowadzi wg mapy. Ulicami miasta docieramy do portu. Kawałek za portem wjeżdżamy w teren. Najpierw jedziemy kawałek przez las, a potem lądujemy na jakimś polu i ścieżka kompletnie znika na jakichś mokradłach. Wiadomo już dlaczego szlak został zlikwidowany. Po oględzinach mapy decydujemy się wrócić do drogi nr 111, którą przecinaliśmy przed dojazdem do portu. Jedziemy ścieżką rowerową wzdłuż tej drogi. Na najbliższym skrzyżowaniu okazuje się, że dojeżdżamy do zielonego szlaku rowerowego. Jedziemy ścieżką rowerową wzdłuż drogi tak jak prowadzi szlak, przez Neu Pudagla do Pudagla. Tutaj zatrzymujemy się, by obejrzeć zabytkowy młyn.

Zabytkowy młyn w Pudagla © EdytKa


Zabytkowy młyn w Pudagla z drugiej strony © EdytKa


Następnie zjeżdżamy w dół do drogi 111 i jedziemy dalej ścieżką rowerową przez Neppermin do Mellenthin. Szlak zielony prowadzi wzdłuż zalewu Nepperminer See.

Zalew Nepperminer See © EdytKa


W Mellenthin przejeżdżamy pod drogą główną na drugą stronę i kawałek dalej skręcamy w prawo w leśną dróżkę prowadzącą do zaznaczonego na naszej mapie zamku, który chcemy zwiedzić. Na miejscu okazuje się jednak, że nie jest to żaden zamek, a dworek. Objechaliśmy ów dworek dookoła i następnie wróciliśmy dróżką przez las do ścieżki rowerowej przy drodze głównej.

Dworek w Mellenthin © EdytKa


Z mapy wynikało, że prostopadle do drogi głównej powinna znajdować się jakaś polna droga prowadząca do Katschow. W rzeczywistości jednak po drugiej stronie drogi głównej znajdowała się jakaś niemiecka knajpka. Spojrzeliśmy na mapę koło owej knajpki, jednak z niej również nic nie wniknęło. Pokręciliśmy się trochę po okolicy i wróciliśmy znów do głównej drogi.

Niemiecki mapnik © EdytKa


Zabytkowy głaz w Mellenthin © EdytKa


Pojechaliśmy dalej główną drogą. Po kilkunastu metrach okazało się, że dopiero teraz dojechaliśmy do skrzyżowania z polną drogą, której wcześniej szukaliśmy. Skręciliśmy w lewo i terenem przez pola dotarliśmy do Katschow. Następnie pojechaliśmy asfaltem do Dargen, gdzie ku naszemu zaskoczeniu odnaleźliśmy zagubiony zielony szlak rowerowy. Szlakiem, kawałek szutrem, a potem asfaltem pojechaliśmy przez Neverow i Kutzow do Zirchow, po czym dalej szlakiem szutrówką przez las do Garz. Z Garz również szutrówką przez pola do Kamminke (miejscowości przy granicy z Polską).

Tunel między Garz a Kamminke © EdytKa


W Kamminke zielony szlak rowerowy ponownie znika w bliżej niewyjaśnionych dla nas okolicznościach. Błądzimy trochę po mieście. Udaje nam się dojechać do czerwonego szlaku rowerowego (którego na naszej mapie nie było), prowadzącego asfaltem do granicy niemiecko-polskiej.

Na granicy niemiecko-polskiej Kamminke-Świnoujście © EdytKa


Trzymając się owego szlaku czerwonego przekraczamy granicę Kamminke - Świnoujście. Jesteśmy z powrotem w Polsce. Ścieżką rowerową przez dzielnicę Wydrzany i przez Płachocin dojeżdżamy do centrum. Kierujemy się jeszcze na myjkę umyć rowery, a potem już prosto do domu.

Szkoda, że szlaki rowerowe oznaczone na naszej mapie nie pokrywały się ze szlakami oznaczonymi przez Niemców. Od Kamminke mieliśmy początkowo jechać nieco inaczej, ale byliśmy już trochę zmęczeni ciągłym szukaniem szlaku, dlatego skróciliśmy trasę. Zwiedziliśmy generalnie bardziej rolniczą część Niemiec. W sumie trochę inaczej sobie wyobrażałam ten kraj, ale może to dlatego, że kojarzy mi się on bardziej z bardziej zurbanizowanym państwem. Może kiedyś uda się zwiedzić nieco więcej.

Cisie, Boronów

Poniedziałek, 13 maja 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Jechać czy nie jechać? To pytanie nurtowało mnie dziś od rana. Pogoda na początku dnia najlepsza nie była, a i sił jakoś mało po wczorajszej jeździe. Jednak wszystkie znaki na niebie przekonywały, by jechać. Umówiłam się z Darią na wieczorną przejażdżkę, która wg planu miała mieć około 35 km :D

Najpierw samotnie na koniec Jagiellońskiej na miejsce spotkania koło straży pożarnej. Potem razem z Darią asfaltem przez Chopina i Piastowską do Głównej. Przed torami w lewo i szutrówką wzdłuż torów do Gnaszyna. Na drugą stronę ulicy i kawałek szutrówkami do Tatrzańskiej. Dalej już cały czas asfaltem przez Wielki Bór, Starą Gorzelnię, Kolonię Łojki, Konradów, Blachownię, Cisie, gdzie chwila postoju przy pomniku poległych podczas II wojny światowej i dalej przez Puszczew, Herby, Kalinę, Olszynę i Zumpy do Boronowa. Chwila przerwy przy zagrodzie dzików i już w drogę powrotną. Dalej asfaltem przez Dębową Górę, Leśniaki, Korzonków, Konopiska, Wygodę i Dźbów. Przy Sabinowskiej żegnam się z Darią i samotnie przez Wypalanki kieruję się do domu.

No to zaszalałyśmy :D 35 km było, ale zaledwie do Herb :D A przecież jeszcze trzeba było wrócić, więc dystans wyszedł całkiem fajny jak na wieczorny wypad :) No i wczorajsze zmęczenie jakoś szybko minęło, bo wcale wolno nie jechałyśmy, a górek również nie brakło :D Bardzo fajna wycieczka w świetnym towarzystwie. Czego więcej chcieć :D

Pomnik w Cisiach © EdytKa


Dziki w zagrodzie w Boronowie © EdytKa


Chwila przerwy w Konopiskach © EdytKa

Złoty Potok

Niedziela, 12 maja 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Miała być dziś pierwsza w sezonie setka, ale pogoda nieco pokrzyżowała nam plany. Wyruszyliśmy z domu dopiero po 11, więc z tego powodu trasę musieliśmy skrócić. Celem dzisiejszego wypadu stał się Złoty Potok. Z obawy na błoto w terenie trasa asfaltowa.

Najpierw standard przez osiedle i Aleję Pokoju, potem przez Kucelin, koło Guardiana i przez Wilczą Górę. Następnie główną drogą do Olsztyna, przez Przymiłowice, Zrębice, Skowronów, Piasek i Janów do Złotego Potoku. Szlakiem ku źródłom (zielonym rowerowym) do Bramy Twardowskiego. Tam postój, kilka zdjęć i otwarcie urodzinowego mini szampaona :) Czas gonił więc powrót dalej asfaltem przez Siedlec (gdzie na chwilę zajeżdżamy na pustynię), Krasawę, Zrębice, Biskupice, Choroń, Poraj, Osiny, Kolonię Borek, Poczesną, Nową Wieś, Korwinów i Słowik do DK1. Potem przez stare Błeszno do domu.

Nie pamiętam już nawet kiedy ostatni raz byłam w Złotym Potoku. Fajnie było znów się tam wybrać :) Jakoś ciężko się dziś jechało, czuć było sobotnie zmęczenie, ale mimo tego wycieczka jak najbardziej udana. Udało się uniknąć deszczu, w momencie gdy już dojechaliśmy pod dom zaczęło lekko padać.

Z Alkiem przed Bramą Twardowskiego © EdytKa


Przed Bramą Twardowskiego © EdytKa


Nasze rumaki © EdytKa

Koszęcin i Boronów

Niedziela, 24 marca 2013 · Komentarze(3)
Dziś umówieni byliśmy z Darią i Rafałem na asfaltowy wypad do Koszęcina celem zwiedzenia pałacu, będącego siedzibą zespołu Pieśni i Tańca Śląsk. Po wczorajszym przemarznięciu nie chciało mi się rano wstawać z łóżka, ale jakoś się z niego wygrzebałam i pojechaliśmy z Alkiem Jagiellońską na miejsce spotkania, koło szkoły Państwowej Straży Pożarnej. Stamtąd już we czwórkę do celu.

Trasa prowadziła przez Sabinowską, potem przez Dźbów, Wygodę, Konopiska, Korzonek, Leśniaki, Dębową Górę do Boronowa. Tam chwila przerwy przed kościołem i dalej w drogę do Koszęcina. Prawie całą drogę mieliśmy z wiatrem, więc jechało się całkiem fajnie. Niestety w Koszęcinie, okazało się, że pałac jest w remoncie do przyszłego roku i że zwiedzać go nie można, o czym poinformował nas niezbyt miły i nieco przewrażliwiony strażnik. Dobrze, że pozwolił nam chociaż zrobić kilka fotek przed pałacem :D Po szybkiej sesji udaliśmy się do pobliskiej pizzerii na obiadek.

Powrót do domu tą samą trasą, ale niestety większość drogi pod wiatr. Zatrzymaliśmy się ponownie w Boronowie, by zwiedzić zabytkowy drewniany kościół NMP Królowej Różańca. Kościół utrzymany w bardzo dobrym stanie, zbudowany bez żadnego gwoździa. W środku uwagę przykuły ozdobne feretrony. Dalsza część trasy powrotnej nieco spokojniejszym tempem. Przy początku Sabinowskiej żegnamy się ze Skowronkami i przez Poselską i Wypalanki udajemy się do domu.

Bardzo fajna wycieczka w super towarzystwie :) Szkoda tylko, że wiosna coś nie może się w tym roku zebrać. Trochę już mam dość tego zimnego wiatru i mrozu. W zeszłym roku o tej porze roku było o wiele cieplej.


Przed pałacem w Koszęcinie © EdytKa


Nasze sprzęty przy pałacu © EdytKa


Platan klonolistny w parku w Koszęcinie © EdytKa


W ludowym wydaniu © EdytKa


Zabytkowy kościół w Boronowie © EdytKa


Wnętrze kościoła - feretrony © EdytKa


Niedzielna asfaltówka

Niedziela, 10 lutego 2013 · Komentarze(2)
Na dzisiejszą wycieczkę umówiliśmy się z Darią i Rafałem. W obawie przed oblodzeniem w terenie, zaplanowaliśmy wypad w 100% asfaltowy. Razem z Aleksandrem pojechaliśmy trasą taką jaką dojeżdżam do pracy na dworzec główny PKP, skąd pociągiem udaliśmy się do Julianki na start dzisiejszej wycieczki.

Z Julianki cały czas po szosie, przez Zalesice, Lipnik, Żuraw, Lusławice, Czepórkę, Piasek, Pabianice, Siedlec do Ostrężnika. Ubrałam się trochę za grubo, przez co było mi zbyt gorąco i ciężko mi się jechało. Na każdym podjeździe zostawałam z tyłu. W barze Ostrężnik zrobiliśmy pierwszy postój, by coś zjeść i wysuszyć ciuchy. Zrzuciłam z siebie jedną z niepotrzebnych bluzek, by jechało mi się bardziej komfortowo. Po odpoczynku ruszyliśmy dalej przez Złoty Potok, Zawadę, Czatachową, Żarki, Wysoką Lelowską, Przybynów, Zaborze, Biskupice Nowe (gdzie podczas dość długiego podjazdu poczułam nagły przypływ sił i wtoczyłam się na szczyt niezwykle szybko, wyprzedzając po drodze nawet chłopaków jadących dość spory kawałek przede mną i Darią). Dalej przez Biskupice do Olsztyna. Tutaj druga przerwa w barze leśnym. Powrót przez Kusięta, koło Guardiana, Ocynkowni, koło pętli tramwajowej, przez rondo Reagana i Aleję Pokoju. Koło PZU pożegnanie z Darią i Rafałem i dalej Jagiellońską i Orkana do domu.

Wycieczka w bardzo miłym towarzystwie i słusznym tempie. Dystans również zacny biorąc pod uwagę fakt, że temperatura utrzymywała się dziś cały czas poniżej zera. Jedyne czego żałuję to to, że gdybym wiedziała, że asfalty będą suche i nie będzie na nich lodu to zdecydowałabym się jechać Rockim, a nie zimówką. Mogłabym trochę mniej się wtedy zmęczyć. Zobaczymy co jutro powiedzą moje mięśnie :D

Przejazd przez Pabianice © EdytKa


W Wysokiej Lelowskiej © EdytKa


Daria i Rafał w Wysokiej Lelowskiej © EdytKa


Przejazd przez Przybynów © EdytKa

Wapiennik - zimowa terenówka

Niedziela, 9 grudnia 2012 · Komentarze(3)
Dzisiejszej niedzieli umówiona byłam z Darią na wypad do Mstowa. Bartek zaproponował, żebyśmy razem z nim, Gawłem i Przemkiem pojechały na Wapiennik. Dystans miał wynieść niewiele więcej niż Mstów-Olsztyn. Zdecydowałyśmy z Darią, że dołączymy do chłopaków. Umówieni byliśmy na Placu Biegańskiego. Jeszcze przed moim wyjściem z domu przyjechał po mnie Przemek, a po nim jeszcze Robert. We troje dotarliśmy przez miasto na miejsce spotkania. Na pustym placu czekał już Bartek. Skowronek, który miał się spóźnić również dotarł o czasie. Takim sposobem na miejscu spotkania odliczyło się pięć wariatów :D Każdy oszroniony od mrozu. Zapowiadała się mroźna wycieczka.

Ruszyliśmy w drogę. najpierw przez miasto - III Aleją, Pułaskiego, Szajnowicza i między blokami do Łódzkiej. Następnie zaczęła się jazda terenowa, głównie po pokrytych białym puchem polach. Na początek kawałek czarnym rowerowym na tyłach Sanktuarium Krwi Chrystusa. Momentami jazda przypominała taniec na lodzie, ale była z tego niezła zabawa. Dojechaliśmy do Ikara i dalej prosto przez pola Doliną rzeki Białki. Pomimo mrozu woda w rzece tylko przy brzegu była pokryta cienką i kruchą warstwą lodu, a jakoś musieliśmy dostać się na drugą stronę. Podczas gdy Robert przeszedł na drugą stronę poszukać jakiejś gałęzi albo czegoś podobnego, my postanowiliśmy poradzić sobie inaczej :D Przemek pomógł przejść Darii, a Bartek mnie. Niestety Daria miała mniej szczęścia, gdyż zamoczyła w wodzie stopę. W zasadzie każdy z nas zamoczył w wodzie koła aż po obręcze. Woda zamarzła tak szybko, że w momencie straciłam hamulce, gdyż obręcze pokryły się lodem.

Po przedostaniu się na drugi brzeg rzeki ruszyliśmy dalej polami w stronę Libidzy. Po drodze zaliczyłam taki poślizg, że tym razem nie udało się utrzymać równowagi i wylądowałam w śniegu. Przynajmniej miałam miękko :D Polami dojechaliśmy do asfaltu między Lgotą, a Libidzą. Dalej kawałek asfaltem i znów przez pola w stronę Kamyka. Przemierzając ośnieżone pola mieliśmy okazję zaobserwować dość pokaźne stadko pięciu sarenek, a chwilę potem jeszcze zauważyliśmy biegnącego przez pola zająca. W trakcie jazdy Bartek miał drobną awarię sprzętową - rozpadła mu się prawa manetka. Po dotarciu do asfaltu niedaleko Kamyka opuścił nas Skowronek, który podjął decyzję o samotnym powrocie do domu. We czwórkę ruszyliśmy dalej przez pola w stronę zabudowań w Kamyku. Tuż przed wyjazdem na asfalt udało mi się drugi raz wylądować w śniegu. Takie upadki to ja lubię :D Po wyjeździe z terenu jechaliśmy asfaltem przez Kamyk i Miedźno. W Miedźnie chwila przerwy przed sklepem i łyk czegoś na rozgrzewkę. Dalej już prosto na cmentarz w Wapienniku.

Po kilku km na asfalcie i przerwie na cmentarzu dość mocno przemarzliśmy. Uznaliśmy, że zatrzymamy się w Miedźnie w pizzeri by się rozgrzać i coś zjeść. Niestety było parę minut przed 12 i trzeba było chwilę poczekać do otwarcia. W knajpce również zbyt ciepło nie było, ale udało się nam trochę rozgrzać od środka ciepłymi napojami. Czas pomału zaczynał nas gonić, więc trzeba było wracać.

Kawałek asfaltem przez Miedźno i potem tuż przed Łobodnem wjazd w teren, najpierw przez las, potem przez jakieś pole, gdzie nie było nawet dobrze rozjeżdżonej ścieżki. Ciężko jechało się przez takie zaspy. Już po pokonaniu tego najtrudniejszego odcinka kilka metrów przed wyjazdem na asfalt Przemkowi udało się zaliczyć glebę. Przynajmniej nie byłam dziś jedyna :D Dalej jechaliśmy dłuższy odcinek asfaltem przez Kamyk i Białą, aż do Ikara w Częstochowie. Wtedy znowu zaczęłam marznąć. Najgorzej było z palcami u rąk. Do domu nie było już aż tak daleko. Z Ikara wjechaliśmy w teren na tyły Sanktuarium. Wyjechaliśmy na Alei Klonowej. Następnie już cały czas przez miasto - Najpierw przez Okulickiego i Dąbrowskiego, gdzie opuścił nas Bartek. Dalej we trójkę Nowowiejskiego, Sobieskiego i wzdłuż linii tramwajowej, gdzie spotkaliśmy Piksela wracającego z wycieczki. Przy Bór odłączył się Przemek. Robert pojechał ze mną przez Bór i Jagiellońską i potem wrócił do siebie.

Jeździłam już w tym roku w śniegu i zaspach. Jednak takiego dystansu w towarzystwie białego puchu jeszcze nie udało mi się pokonać. Sama się dziwię, że jakoś dałam radę. Ostatnie kilometry przez miasto były najgorsze. Place u rąk już zaczynały boleć od mrozu. W domu pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było wsadzenie rąk pod zimną wodę, a potem ciepła herbatka. Trzeba być szaleńcem, żeby w taki mróz jeździć rowerem :D To dopiero był hardcor. Dziękuję pozostałym szaleńcom za towarzystwo :)

Szaleńcy na Placu Biegańskiego © EdytKa


Przed przeprawą przez rzekę Białkę © EdytKa


Zima jest piękna :) © EdytKa


Prawie jak dziadek, znaczy babcia mróz :D © EdytKa


Sarenki na polach © EdytKa


Na ośnieżonych terenowych ścieżkach © EdytKa


W temperaturze -10 nawet włosy zmieniają kolor :D © EdytKa


Zabytkowy grobowiec na cmentarzu w Wapienniku © EdytKa


Grób żołnierzy © EdytKa


Z Przemkiem i Bartkiem w drodze z Łobodna © EdytKa


Chwila przerwy podczas powrotu przez zaspy © EdytKa


Moja maszyna w śniegu © EdytKa

Wypad na Górę Zborów i Skałki Rzędkowickie z ekipą dąbrowsko - zawierciańską

Niedziela, 25 listopada 2012 · Komentarze(5)
Jak to przystało na dwie baby, które z natury są uparte, postanowiłyśmy razem z Darią wybrać się na Górę Zborów - gdzie teoretycznie rowerzyści mają zakaz wjazdu. No ale co to dla nas, przecież jak nie można wjechać, to można z rowerem wejść na szczyt :D Informacja o wypadzie (podobnie jak tydzień temu, gdy pojechałyśmy same) znalazła się na CFR. Tym razem info dotarło również do DG. Od początku wszystko wskazywało na to, że dziś będzie dość liczna ekipa. Jednak rzeczywistość (przynajmniej jak dla mnie pozytywnie) sporo przerosła oczekiwania, w efekcie czego utworzyła się 15-to osobowa grupa chętnych. Ale może wszystko po kolei.
Rano z STi na dworzec główny PKP. Tam spotkanie ze Skowronkiem i MD. Kupilismy bilety i wpakowaliśmy się do pociągu. Na Rakowie wsiedli Rafał, Damian i młody (imienia nie pamiętam). Następnie, nie pamiętam na której stacji wsiadł Jacek. W Myszkowie dołączyli Gaweł, Przemek i Adam. I już było nas dość sporo. W Zawierciu miał czekać na nas Alek. Czekal razem z trójką innych rowerzystów: Anią, Pawłem i Slavo. Całkiem spora ekipa się stworzyła. Po przywitaniach cały peleton ruszył w drogę.

Na początek ulicami Zawiercia do niebieskiego szlaku pieszego. Dalej szlakiem - przeważnie szutrowym, przez Skarżyce do Morska. W Morsku pierwszy postój i sesja zdjęciowa z widokiem na stok dla narciarzy. Następnie zjazd do czerwonego szlaku pieszego. Część ekipy zjechała wzdłuż stoku, część lasem - w tym i ja. Podczas zjazdu moja pierwsza gleba - na szczęście niegroźna - nie opanowałam roweru na śliskich liściach i korzeniach. Dalej czerwonym pieszym przez górę Apteka - podjazd ciężki, pod koniec kilka osób rower prowadziło - zresztą ja również. Podczas zjazdu ćwiczyłam odpowiednią technikę jazdy. Udało się tym razem zjechać bez upadku. U podnóża góry Zborów krótki postój przy ławeczkach. Część ekipy została na dole, część udała się na szczyt. Niektórym udało się podjechać, ja i pozostała część ekipy rower musiałam wprowadzić na górę. Chwila przerwy pod szczytem przy jaskini. Następnie krótka wspinaczka nieco wyżej z rowerem w rękach. No i wtedy mój rower pokazał swoją wyższość nade mną. Przewrócił mnie na cztery literki i uderzył mnie kierownicą w kolano. Trochę bolało, ale zebrałam się szybko i dalej na górę. Później zjazd z drugiej strony góry do parkingu przy ulicy i tam spotkanie z resztą ekipy, która została na dole.

Dalej całą ekipą zielonym pieszym lekko pod górkę do Skał Rzędkowickich. Po drodze chwila postoju przy jakichś innych skałkach. Akurat tak się zbiegło, że zatrzymaliśmy się kawałek przed skrętem na ścieżce. Część ekipy wyrwała do przodu, część była za mną. Już po ruszeniu, podczas skręcania na owym łuku zachwiałam się na rowerze i wyleciałam z piskiem z zakrętu w dół w jakieś krzaki. No cóż :D chciałam poćwiczyć downhill :D Część ekipy słysząc, że coś się stało wróciła się. Chyba Slavo pomógł mi się podnieść. Pierwsze co zrobiłam to oczywiście oględziny roweru, dopiero potem samej siebie :D Mnie nic się nie stało, ale Rocky zyskał nową rysę na ramie :( Jak już się pozbierałam ruszyliśmy dalej w stronę Skał Rzędkowickich, koło których tylko przemknęliśmy bez postoju i zjechaliśmy w dół do asfaltu. Na skałki próbowali wspinać się jacyś alpiniści :D Asfaltem dojechaliśmy do sklepu, przy którym zrobiliśmy postój. Po postoju dalej asfaltem dojechaliśmy do Włodowic, gdzie nadszedł czas pożegnania z ekipą z Dąbrowy i Zawiercia. Zagłębie pojechało w lewo, Częstochowa w prawo.

Kawałek dalej, jeszcze we Włodowicach odłączyli się od nas Rafał z Młodym, skręcając w lewo. Reszta ekipy pojechała prosto asfaltem aż do Kotowic. W Kotowicach wjechaliśmy w teren, którym podążaliśmy aż do Jaworznika. Gdy wyjechaliśmy ponownie na asfalt Gaweł z Pikselem postanowili pojechać dalej asfaltem najkrótszą drogą do swoich domów. Zostało nas tylko siedem osób. Jacek poprowadził pozostałą część ekipy terenem do Wąwozu Rachwalec. Damian, Przemek i Robert pozostali na początku wąwozu. Razem z Darią, MD i Jackiem poszliśmy pieszo zobaczyć niewielkie jeziorko. Jacek opowiedział nam trochę ciekawostek o owym wąwozie. Po powrocie do czekających chłopaków, Jacek poprowadził nas dalej terenową dróżką, biegnącą wzdłuż głównej drogi do punktu widokowego w Żarkach, na którym znajduje się kościół św. Stanisława Biskupa Męczennika. Tam kolejny krótki postój i potem już najkrótszą trasą z powrotem.

Najpierw dłuższy odcinek asfaltem - zjazd do Żarek, i przez Wysoką Lelowską do Przybynowa. Następnie terenem zielonym rowerowym do Poraja. Kawałek asfaltem koło dworca i postój przy sklepie, by podjąć decyzję o dalszej części trasy. Uznaliśmy, że wracamy przez Dębowiec. Najpierw wzdłuż torów, potem terenem przez las, i znów asfaltem koło Monaru. Nastepnie niebieskim rowerowym, częściowo terenowo, a częściowo nową szutrówka do rowerostrady. Rowerostradą do końca i kawałek zielonym rowerowym terenem do torów, gdzie Jacek odbił w swoją stronę. Dalej przez lasek do Bugaja, asfaltem przez Bugaj i przez Michalinę do DK1. Tutaj pożegnanie z Damianem, który pojechał prosto na Raków. Skręciliśmy w lewo pod trasą w stronę Jesiennej. Przy nowej biedronce na Błesznie Daria z MD skręcili w prawo w stronę centrum. Przemek i Robert odprowadzili mnie pod dom i pojechali do swoich domów.

Podsumowując dzisiejszy dzień, to chyba jeszcze nigdy nie miałam okazji jechać w tak licznym peletonie. Trzeba było uważać podwójnie: za siebie i momentami za innych. Nie zabrakło ani dobrego humoru, ani odrobiny adrenaliny. Teren, który dziś pokonaliśmy do łatwych nie należał. Tym bardziej trzeba docenić fakt, że poza kilkoma upadkami, obyło się bez poważniejszych w skutkach zdarzeń. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda się zorganizować taki wypad jak dziś.

Na niebieskim pieszym © EdytKa


Ekipa w Morsku - z widokiem na stok © EdytKa


Skałki w Morsku © EdytKa


Widok na Górę Zborów © EdytKa


Odpoczynek przez podejściem na Górę Zborów © EdytKa


Podejście pod Górę Zborów © EdytKa


Ekipa na Górze Zborów © EdytKa


Przed jaskinią na Górze Zborów © EdytKa


Widok ze szczytu Góry Zborów © EdytKa


Ekipa przy siodle między skałami Góry Zborów © EdytKa


Skałki Rzędkowickie © EdytKa


Postój przy Skałkach Rzędkowickich © EdytKa


Skałki Rzędkowickie - Okiennik © EdytKa


Jezioro w Wąwozie Rachwalec © EdytKa


Kościół Św. Stanisława Biskupa Męczennika w Żarkach © EdytKa

Olsztyn i Poraj terenowo - pierwszy tysiąc Rockiego

Niedziela, 11 listopada 2012 · Komentarze(2)
Miałam kilka różnych propozycji na spędzenie tegorocznego dnia Niepodległości. Jedne pojawiły się wcześniej, drugie później. Po przemyśleniu wszystkich opcji po kolei zdecydowałam się niedzielne przedpołudnie spędzić na rowerze i wybrać się na terenową wycieczkę po okolicy w gronie znajomych z CFR. Czas i miejsce zbiórki - godz. 9:00 plac Biegańskiego. Jak dojechałam na miejscu był tylko Przemek. Później dojechali jeszcze: Gaweł, Mateusz, Damian, Robert i na samym końcu Adam. Chwilę był jeszcze z nami Tomek, który jechał na giełdę na Wypalanki.

Pojechaliśmy asfaltem przez Aleje i Mirowską. Dalej terenowym podjazdem na Złotą Górę i następnie szybki zjazd asfaltem. Na dole zauważyliśmy, że nie ma Przemka, który jechał na końcu. Okazało się, że zatrzymał się na szczycie, by skrócić łańcuch. Pojechaliśmy dalej asfaltem przez Legionów i następnie terenem przez Górę Osona. Gaweł jako jedyny objechał Osona bokiem. Próbowałam podjechać na sam szczyt, ale nie udało mi się, koło poślizgnęło się na kamieniu i musiałam zejść z roweru. Po zjeździe pojechaliśmy dalej terenem czerwonym rowerowym w stronę Zielonej Góry. Gaweł uzna, że pojedzie dalej szlakiem rowerowym i zaczeka na nas przez wyjazdem na asfalt w Kusiętach. Cała reszta ekipy i ja pojechaliśmy czerwonym pieszym przez Zieloną Górę. Wiedziałam, że na samą górę nie dam rady podjechać. Na szczycie szybkie foto koło jaskini i zjazd czerwonym pieszym w dół. Trzeba było bardzo uważać, gdyż nie wiadomo było co może znajdować się pod warstwą mokrych liści.

Spotkaliśmy się ponownie z Gawłem i wspólnie pojechaliśmy kawałek asfaltem przez Kusięta. Za strażą skręciliśmy w prawo w teren i czerwonym pieszym dotarliśmy do Gór Towarnych. Chłopaki wjechali na szczyt najbardziej stromym podjazdem, a ja bokiem tym łagodniejszym zboczem. Damian jako pierwszy zjechał na sam dół i to po największych kamieniach. Podczas zjazdu również postanowiłam zachować ostrożność, gdyż ten najbardziej stromy początek zjazdu był dość śliski. Kawałek rower sprowadziłam i gdy zrobiło się już trochę łagodniej zjechałam dalej w dół. Ostatni zjechał Mateusz, który do samego końca wahał się czy zjeżdżać, czy kawałek sprowadzić rower. W efekcie wybrał drugą opcję. Dotarliśmy do asfaltu i udaliśmy się do Olsztyna. Zatrzymaliśmy się koło rynku, by wstąpić do sklepu. Padła propozycja, by zrobić odpoczynek na Lipówkach. Objechaliśmy rynek i pojechaliśmy terenem na Lipówki. Jak zwykle na sam szczy rower wprowadzałam, a towarzystwa dotrzymał mi Przemo, który również nie podjechał.

Posiedzieliśmy chwilę na szczycie. Jak zwykle była masa śmiechu. Po wspólnych konsultacjach zapadła decyzja, by pojechać przez Sokole Góry i potem do Poraja. Zjechaliśmy z Lipówek innym zjazdem niż zwykle - w stronę baru leśnego. Tędy jeszcze rowerem nie zjeżdżałam, więc starałam się uważać, tym bardziej, że trasa przebiegała blisko skałek i między drzewami. Spodobała mi się ta ścieżka. Tuż przy leśnym Gaweł i Mateusz postanowili wracać do Częstochowy. Razem z resztą ekipy pojechaliśmy asfaltem w stronę Biskupic, po czym terenowo przejechaliśmy przez Sokole Góry. Najpierw żółtym pieszym, potem zboczyliśmy ze szlaku i pojechaliśmy pod górkę niedaleko jaskini. Na zjeździe tylne koło poślizgnęło mi się na korzeniu, który był przysłonięty grubą warstwą mokrych liści. Niewiele brakło mi do spotkania z glebą, ale w ostatniej chwili udało mi się utrzymać równowagę. Dalej jechaliśmy żółtym rowerowym / zielonym / czarnym pieszym. Piksel z Damianem postanowili przejechać jeszcze przez Puchacz. Przemo, Robert i ja uznaliśmy, że pojedziemy dołem czarnym rowerowym / zielonym / żółtym pieszym. Spotkaliśmy się w komplecie na czerwonym pieszym. Dawno nie jechałam tym szlakiem, nawet nie wiedziałam, że jest tam taka fajna szutrówka. Zjechaliśmy ze szlaku i jechaliśmy jakąś dość błotnistą ścieżką. Przy omijaniu jednej z kałuż zaliczyłam niegroźną glebę, gdyż koło zjechało mi z lekkiej skarpy. Na asfalt wyjechaliśmy w Biskupicach.

Prowadził nas Przemek. Pojechaliśmy kawałek asfaltem, po czym skręciliśmy w lewo na trawiastą dróżkę z boku gospodarstw. Ścieżka prowadziła pod górkę do asfaltu po lewej stronie kościoła w Biskupicach. Przecięliśmy asfalt prosto i jechaliśmy dalej terenem zielonym pieszym koło toru quadowego. Dotarliśmy do Dębowca. Asfaltem koło cmentarza podjechaliśmy na górę koło kościoła. Za kościołem kawałek asfaltem w stronę leśniczówki, a potem w lewo w teren. Robert wyhamował w ostatniej chwili - czuć było smród spalonej gumy, opona zdarła się aż do włókien. Okazało się jednak, że ścieżka biegła tylko do czyjegoś gospodarstwa i musieliśmy przebić się przez jakieś pole. Dojechaliśmy w końcu do jakiejś normalnej terenowej drogi, która doprowadziła nas do asfaltu na granicy Choronia i Poraja. Dotarliśmy do przejazdu kolejowego. Dalej asfaltem koło dworca i wzdłuż torów w stronę Masłońskich. Asfalt się skończył, więc dalej terenem zielonym pieszym nad zalew. Następnie duktem wzdłuż zalewu na krótką przerwę koło słupa.

Po chwili odpoczynku zdecydowaliśmy się wracać. Dojechaliśmy wzdłuż zalewu do drogi głównej, potem prosto terenem od drugiej strony dworca niż poprzednio. Asfaltem przez przejazd kolejowy i znów terenem żółtym rowerowym obok stadniny do asfaltu na Dębowcu. Kawałek dziurawym asfaltem i dalej terenem pomarańczowym rowerowym, z którego zjechaliśmy w prawo, by dotrzeć do niebieskiego rowerowego. Następnie kawałek niebieskim nową szutrówką. Szlak skręcał w lewo, a my pojechaliśmy dalej prosto szutrówką do początku rowerostrady. Przecięliśmy główną drogę i prosto terenem do asfaltu w pobliżu nastawni. Dalej asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i asfaltem do skansenu. Pod skansenem zauważyliśmy, że Przemo gdzieś przepadł. Okazało się, że spotkał jakiegoś znajomego. Pożegnaliśmy się z Pikselem i Damianem i każdy pojechał w swoją stronę. Robert odprowadził mnie przez Jagiellońską i przez osiedle do domu. Na Orkana wskoczył mi pierwszy tysiąc na Rockym.

Nie spodziewałam się, że dzisiejszy dzień będzie aż tak ciepły. W końcu to prawie połowa listopada. Trochę za grubo się ubrałam i było mi momentami za gorąco. W dodatku dzisiejsze terenowe podjazdy, których dawno nie pokonywałam dały mi trochę popalić. W listopadzie jakoś zawsze odczuwam spadek formy. Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko stan przejściowy, który szybko przeminie. Dziękuję wszystkim za wspólny wypad :)

Przed jaskinią na Zielonej Górze © EdytKa


Rocky przed jaskinią © EdytKa


Zjazd ze szczytu Towarnych © EdytKa


Podejście pod Lipówki © EdytKa


Na Lipówkach © EdytKa


Rocky na Lipówkach © EdytKa


Pierwszy tysiąc :) © EdytKa

Na grzyby i do Złotego Potoku - 5000 tyś w sezonie

Sobota, 18 sierpnia 2012 · Komentarze(5)
Sobotni poranek był bardzo ładny. Zapowiadał się naprawdę upalny dzień. Pomyślałam, że można by wykorzystać wolne popołudnie i wybrać się gdzieś na przejażdżkę rowerem, a przy okazji sprawdzić, czy po ostatnich opadach deszczu są w lesie grzyby. Robert zaproponował wypad do Złotego Potoku, więc od razu się zgodziłam. Umówiliśmy się na godzinę 13tą pod skansenem.

Pojechaliśmy w stronę huty, ścieżką wzdłuż rzeki, a potem asfaltem koło Guardiana. Kawałek od Guardiana spotkaliśmy najpierw mojego znajomego z osiedla, który szedł do pracy, a po chwili Bartka z rodziną, którzy wracali z wycieczki rowerowej. Po krótkich pogaduchach ze znajomym pojechaliśmy dalej asfaltem koło nastawni i w stronę Kusiąt. W pewnej chwili przy przydrożnym rowie zauważyłam dorodną kanię. Nie mogłam jej tak tam pozostawić, więc moja reakcja była natychmiastowa - zahamowałam dość ostro i udałam się by ją zerwać. Kawałek dalej zauważyłam drugą kanię. Spakowałam obie do plecaka i pojechaliśmy dalej.

Na skrzyżowaniu z drogą na Kusięta skręciliśmy w prawo w stronę osiedla pod Wilczą górą. Przy pierwszych zabudowaniach zjechaliśmy w lewo w teren i jechaliśmy dość zapiaszczonymi leśnymi ścieżkami. W kilku miejscach zatrzymaliśmy się w celu poszukiwania grzybów. Znaleźliśmy tylko kilka malutkich maślaczków i Robert znalazł jeszcze dwie duże kanie. Wyjechaliśmy na asfalt nieopodal miejsca straceń. Pojechaliśmy asfaltem w stronę rynku w Olsztynie, jednak przy cmentarzu skróciliśmy sobie trasę do głównej drogi już za rynkiem i znaleźliśmy się tuż koło ronda z drugiej strony zamku. Tempo jazdy mieliśmy dość słabe, zaledwie 18 km/h, w dodatku straciliśmy sporo czasu na poszukiwaniach grzybów.

Postanowiliśmy dojechać od Olsztyna do Złotego Potoku główną drogą, by trochę zyskać na czasie. Jechaliśmy przez Przymiłowice, Zrębice, Piasek i Janów. Trasę liczącą 10 km od ronda w Olsztynie do rynku w Janowie pokonaliśmy ekspresowo – zajęło nam to 20 minut, co oznaczało, że przejechaliśmy w upale 10 km ze średnią 30km/h. Zrobiliśmy krótki postój przy sklepie, by kupić coś do picia i udaliśmy się asfaltem, by posiedzieć trochę w Potoku na molo nad Amerykanem. Schłodziliśmy stopy w wodzie, zjedliśmy jeszcze lody i zebraliśmy się z powrotem.

Pojechaliśmy kawałek asfaltem w stronę Janowa, potem przez Aleję Klonową i następnie terenem niebieskim rowerowym / czerwonym pieszym do asfaltu w Pabianicach. Kawałek asfaltem, następnie najpierw szutrówką, a potem terenem żółtym / czarnym rowerowym / czerwonym / niebieskim pieszym do Zrębic. W Zrębicach asfaltem koło kościoła i w lewo koło stawu w stronę Sokolich. Przez Sokole Góry terenem najpierw szlakiem czerwonym pieszym, potem czarnym rowerowym / zielonym / żółtym pieszym. Następnie zjechaliśmy na nowo oznakowany szlak żółty rowerowy / czarny / niebieski pieszy. Dalej już tylko nowym żółtym rowerowym w pobliżu Biakła. Wyjechaliśmy na asfalt niedaleko leśnego, w którym siedział Bartek.

Nie zatrzymywaliśmy się już, tylko pojechaliśmy dalej asfaltem w stronę Skrajnicy, gdzie czekał nas ostatni terenowy podjazd (również niedawno oznakowanym jako szlak zielony rowerowy). Dalej przez Skrajnicę asfaltem do rowerostrady. Na końcu rowerostrady kawałek terenem do torów, potem na drugą stronę i przez lasek do Bugaja. Na Bugaju asfaltem do przejazdu kolejowego i potem przez Michalinę do DK1. Pojechaliśmy dołem pod trasą do Jesiennej.

Bardzo przyjemny spontaniczny wypad do Złotego Potoku. Dawno nie jechałam ani Alejką Klonową, ani przez Sokole Góry. Nawet nie wiedziałam, że od tamtego czasu oznakowane zostały nowe szlaki. Tempo całkiem dobre, pogoda dopisała, obyło się bez żadnych kapci, więc czego chcieć więcej. No może mogło by jedynie tak mocno nie grzać słońce, ale nie można mieć wszystkiego.

Wśród róż - gdzieś po drodze na Towarne © EdytKa


Róża choć dzika, to pachniała bardzo ładnie © EdytKa


Od tej strony zamek zawsze najbardziej mi się podobał © EdytKa


Na molo nad Amerykanem © EdytKa


Zapatrzyłam się na kaczuszki :D © EdytKa


Kaczuszka pływająca po stawie © EdytKa


Góra Biakło - tzw. Mały Giewont © EdytKa