Olsztyn i Poraj terenowo - pierwszy tysiąc Rockiego

Niedziela, 11 listopada 2012 · Komentarze(2)
Miałam kilka różnych propozycji na spędzenie tegorocznego dnia Niepodległości. Jedne pojawiły się wcześniej, drugie później. Po przemyśleniu wszystkich opcji po kolei zdecydowałam się niedzielne przedpołudnie spędzić na rowerze i wybrać się na terenową wycieczkę po okolicy w gronie znajomych z CFR. Czas i miejsce zbiórki - godz. 9:00 plac Biegańskiego. Jak dojechałam na miejscu był tylko Przemek. Później dojechali jeszcze: Gaweł, Mateusz, Damian, Robert i na samym końcu Adam. Chwilę był jeszcze z nami Tomek, który jechał na giełdę na Wypalanki.

Pojechaliśmy asfaltem przez Aleje i Mirowską. Dalej terenowym podjazdem na Złotą Górę i następnie szybki zjazd asfaltem. Na dole zauważyliśmy, że nie ma Przemka, który jechał na końcu. Okazało się, że zatrzymał się na szczycie, by skrócić łańcuch. Pojechaliśmy dalej asfaltem przez Legionów i następnie terenem przez Górę Osona. Gaweł jako jedyny objechał Osona bokiem. Próbowałam podjechać na sam szczyt, ale nie udało mi się, koło poślizgnęło się na kamieniu i musiałam zejść z roweru. Po zjeździe pojechaliśmy dalej terenem czerwonym rowerowym w stronę Zielonej Góry. Gaweł uzna, że pojedzie dalej szlakiem rowerowym i zaczeka na nas przez wyjazdem na asfalt w Kusiętach. Cała reszta ekipy i ja pojechaliśmy czerwonym pieszym przez Zieloną Górę. Wiedziałam, że na samą górę nie dam rady podjechać. Na szczycie szybkie foto koło jaskini i zjazd czerwonym pieszym w dół. Trzeba było bardzo uważać, gdyż nie wiadomo było co może znajdować się pod warstwą mokrych liści.

Spotkaliśmy się ponownie z Gawłem i wspólnie pojechaliśmy kawałek asfaltem przez Kusięta. Za strażą skręciliśmy w prawo w teren i czerwonym pieszym dotarliśmy do Gór Towarnych. Chłopaki wjechali na szczyt najbardziej stromym podjazdem, a ja bokiem tym łagodniejszym zboczem. Damian jako pierwszy zjechał na sam dół i to po największych kamieniach. Podczas zjazdu również postanowiłam zachować ostrożność, gdyż ten najbardziej stromy początek zjazdu był dość śliski. Kawałek rower sprowadziłam i gdy zrobiło się już trochę łagodniej zjechałam dalej w dół. Ostatni zjechał Mateusz, który do samego końca wahał się czy zjeżdżać, czy kawałek sprowadzić rower. W efekcie wybrał drugą opcję. Dotarliśmy do asfaltu i udaliśmy się do Olsztyna. Zatrzymaliśmy się koło rynku, by wstąpić do sklepu. Padła propozycja, by zrobić odpoczynek na Lipówkach. Objechaliśmy rynek i pojechaliśmy terenem na Lipówki. Jak zwykle na sam szczy rower wprowadzałam, a towarzystwa dotrzymał mi Przemo, który również nie podjechał.

Posiedzieliśmy chwilę na szczycie. Jak zwykle była masa śmiechu. Po wspólnych konsultacjach zapadła decyzja, by pojechać przez Sokole Góry i potem do Poraja. Zjechaliśmy z Lipówek innym zjazdem niż zwykle - w stronę baru leśnego. Tędy jeszcze rowerem nie zjeżdżałam, więc starałam się uważać, tym bardziej, że trasa przebiegała blisko skałek i między drzewami. Spodobała mi się ta ścieżka. Tuż przy leśnym Gaweł i Mateusz postanowili wracać do Częstochowy. Razem z resztą ekipy pojechaliśmy asfaltem w stronę Biskupic, po czym terenowo przejechaliśmy przez Sokole Góry. Najpierw żółtym pieszym, potem zboczyliśmy ze szlaku i pojechaliśmy pod górkę niedaleko jaskini. Na zjeździe tylne koło poślizgnęło mi się na korzeniu, który był przysłonięty grubą warstwą mokrych liści. Niewiele brakło mi do spotkania z glebą, ale w ostatniej chwili udało mi się utrzymać równowagę. Dalej jechaliśmy żółtym rowerowym / zielonym / czarnym pieszym. Piksel z Damianem postanowili przejechać jeszcze przez Puchacz. Przemo, Robert i ja uznaliśmy, że pojedziemy dołem czarnym rowerowym / zielonym / żółtym pieszym. Spotkaliśmy się w komplecie na czerwonym pieszym. Dawno nie jechałam tym szlakiem, nawet nie wiedziałam, że jest tam taka fajna szutrówka. Zjechaliśmy ze szlaku i jechaliśmy jakąś dość błotnistą ścieżką. Przy omijaniu jednej z kałuż zaliczyłam niegroźną glebę, gdyż koło zjechało mi z lekkiej skarpy. Na asfalt wyjechaliśmy w Biskupicach.

Prowadził nas Przemek. Pojechaliśmy kawałek asfaltem, po czym skręciliśmy w lewo na trawiastą dróżkę z boku gospodarstw. Ścieżka prowadziła pod górkę do asfaltu po lewej stronie kościoła w Biskupicach. Przecięliśmy asfalt prosto i jechaliśmy dalej terenem zielonym pieszym koło toru quadowego. Dotarliśmy do Dębowca. Asfaltem koło cmentarza podjechaliśmy na górę koło kościoła. Za kościołem kawałek asfaltem w stronę leśniczówki, a potem w lewo w teren. Robert wyhamował w ostatniej chwili - czuć było smród spalonej gumy, opona zdarła się aż do włókien. Okazało się jednak, że ścieżka biegła tylko do czyjegoś gospodarstwa i musieliśmy przebić się przez jakieś pole. Dojechaliśmy w końcu do jakiejś normalnej terenowej drogi, która doprowadziła nas do asfaltu na granicy Choronia i Poraja. Dotarliśmy do przejazdu kolejowego. Dalej asfaltem koło dworca i wzdłuż torów w stronę Masłońskich. Asfalt się skończył, więc dalej terenem zielonym pieszym nad zalew. Następnie duktem wzdłuż zalewu na krótką przerwę koło słupa.

Po chwili odpoczynku zdecydowaliśmy się wracać. Dojechaliśmy wzdłuż zalewu do drogi głównej, potem prosto terenem od drugiej strony dworca niż poprzednio. Asfaltem przez przejazd kolejowy i znów terenem żółtym rowerowym obok stadniny do asfaltu na Dębowcu. Kawałek dziurawym asfaltem i dalej terenem pomarańczowym rowerowym, z którego zjechaliśmy w prawo, by dotrzeć do niebieskiego rowerowego. Następnie kawałek niebieskim nową szutrówką. Szlak skręcał w lewo, a my pojechaliśmy dalej prosto szutrówką do początku rowerostrady. Przecięliśmy główną drogę i prosto terenem do asfaltu w pobliżu nastawni. Dalej asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i asfaltem do skansenu. Pod skansenem zauważyliśmy, że Przemo gdzieś przepadł. Okazało się, że spotkał jakiegoś znajomego. Pożegnaliśmy się z Pikselem i Damianem i każdy pojechał w swoją stronę. Robert odprowadził mnie przez Jagiellońską i przez osiedle do domu. Na Orkana wskoczył mi pierwszy tysiąc na Rockym.

Nie spodziewałam się, że dzisiejszy dzień będzie aż tak ciepły. W końcu to prawie połowa listopada. Trochę za grubo się ubrałam i było mi momentami za gorąco. W dodatku dzisiejsze terenowe podjazdy, których dawno nie pokonywałam dały mi trochę popalić. W listopadzie jakoś zawsze odczuwam spadek formy. Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko stan przejściowy, który szybko przeminie. Dziękuję wszystkim za wspólny wypad :)

Przed jaskinią na Zielonej Górze © EdytKa


Rocky przed jaskinią © EdytKa


Zjazd ze szczytu Towarnych © EdytKa


Podejście pod Lipówki © EdytKa


Na Lipówkach © EdytKa


Rocky na Lipówkach © EdytKa


Pierwszy tysiąc :) © EdytKa

Komentarze (2)

Fajne to zdjęcie z podejścia na Lipówki. Takie naturalne:)
Tyle km w terenie o tej porze roku - szacunek:)

Skowronek 22:59 poniedziałek, 12 listopada 2012

oglądam zdjęcia i przypomina się jak sama am byłam... ehhhhhhhhh... tęskno...

Marta84 22:28 niedziela, 11 listopada 2012
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!