Wapiennik - zimowa terenówka

Niedziela, 9 grudnia 2012 · Komentarze(3)
Dzisiejszej niedzieli umówiona byłam z Darią na wypad do Mstowa. Bartek zaproponował, żebyśmy razem z nim, Gawłem i Przemkiem pojechały na Wapiennik. Dystans miał wynieść niewiele więcej niż Mstów-Olsztyn. Zdecydowałyśmy z Darią, że dołączymy do chłopaków. Umówieni byliśmy na Placu Biegańskiego. Jeszcze przed moim wyjściem z domu przyjechał po mnie Przemek, a po nim jeszcze Robert. We troje dotarliśmy przez miasto na miejsce spotkania. Na pustym placu czekał już Bartek. Skowronek, który miał się spóźnić również dotarł o czasie. Takim sposobem na miejscu spotkania odliczyło się pięć wariatów :D Każdy oszroniony od mrozu. Zapowiadała się mroźna wycieczka.

Ruszyliśmy w drogę. najpierw przez miasto - III Aleją, Pułaskiego, Szajnowicza i między blokami do Łódzkiej. Następnie zaczęła się jazda terenowa, głównie po pokrytych białym puchem polach. Na początek kawałek czarnym rowerowym na tyłach Sanktuarium Krwi Chrystusa. Momentami jazda przypominała taniec na lodzie, ale była z tego niezła zabawa. Dojechaliśmy do Ikara i dalej prosto przez pola Doliną rzeki Białki. Pomimo mrozu woda w rzece tylko przy brzegu była pokryta cienką i kruchą warstwą lodu, a jakoś musieliśmy dostać się na drugą stronę. Podczas gdy Robert przeszedł na drugą stronę poszukać jakiejś gałęzi albo czegoś podobnego, my postanowiliśmy poradzić sobie inaczej :D Przemek pomógł przejść Darii, a Bartek mnie. Niestety Daria miała mniej szczęścia, gdyż zamoczyła w wodzie stopę. W zasadzie każdy z nas zamoczył w wodzie koła aż po obręcze. Woda zamarzła tak szybko, że w momencie straciłam hamulce, gdyż obręcze pokryły się lodem.

Po przedostaniu się na drugi brzeg rzeki ruszyliśmy dalej polami w stronę Libidzy. Po drodze zaliczyłam taki poślizg, że tym razem nie udało się utrzymać równowagi i wylądowałam w śniegu. Przynajmniej miałam miękko :D Polami dojechaliśmy do asfaltu między Lgotą, a Libidzą. Dalej kawałek asfaltem i znów przez pola w stronę Kamyka. Przemierzając ośnieżone pola mieliśmy okazję zaobserwować dość pokaźne stadko pięciu sarenek, a chwilę potem jeszcze zauważyliśmy biegnącego przez pola zająca. W trakcie jazdy Bartek miał drobną awarię sprzętową - rozpadła mu się prawa manetka. Po dotarciu do asfaltu niedaleko Kamyka opuścił nas Skowronek, który podjął decyzję o samotnym powrocie do domu. We czwórkę ruszyliśmy dalej przez pola w stronę zabudowań w Kamyku. Tuż przed wyjazdem na asfalt udało mi się drugi raz wylądować w śniegu. Takie upadki to ja lubię :D Po wyjeździe z terenu jechaliśmy asfaltem przez Kamyk i Miedźno. W Miedźnie chwila przerwy przed sklepem i łyk czegoś na rozgrzewkę. Dalej już prosto na cmentarz w Wapienniku.

Po kilku km na asfalcie i przerwie na cmentarzu dość mocno przemarzliśmy. Uznaliśmy, że zatrzymamy się w Miedźnie w pizzeri by się rozgrzać i coś zjeść. Niestety było parę minut przed 12 i trzeba było chwilę poczekać do otwarcia. W knajpce również zbyt ciepło nie było, ale udało się nam trochę rozgrzać od środka ciepłymi napojami. Czas pomału zaczynał nas gonić, więc trzeba było wracać.

Kawałek asfaltem przez Miedźno i potem tuż przed Łobodnem wjazd w teren, najpierw przez las, potem przez jakieś pole, gdzie nie było nawet dobrze rozjeżdżonej ścieżki. Ciężko jechało się przez takie zaspy. Już po pokonaniu tego najtrudniejszego odcinka kilka metrów przed wyjazdem na asfalt Przemkowi udało się zaliczyć glebę. Przynajmniej nie byłam dziś jedyna :D Dalej jechaliśmy dłuższy odcinek asfaltem przez Kamyk i Białą, aż do Ikara w Częstochowie. Wtedy znowu zaczęłam marznąć. Najgorzej było z palcami u rąk. Do domu nie było już aż tak daleko. Z Ikara wjechaliśmy w teren na tyły Sanktuarium. Wyjechaliśmy na Alei Klonowej. Następnie już cały czas przez miasto - Najpierw przez Okulickiego i Dąbrowskiego, gdzie opuścił nas Bartek. Dalej we trójkę Nowowiejskiego, Sobieskiego i wzdłuż linii tramwajowej, gdzie spotkaliśmy Piksela wracającego z wycieczki. Przy Bór odłączył się Przemek. Robert pojechał ze mną przez Bór i Jagiellońską i potem wrócił do siebie.

Jeździłam już w tym roku w śniegu i zaspach. Jednak takiego dystansu w towarzystwie białego puchu jeszcze nie udało mi się pokonać. Sama się dziwię, że jakoś dałam radę. Ostatnie kilometry przez miasto były najgorsze. Place u rąk już zaczynały boleć od mrozu. W domu pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było wsadzenie rąk pod zimną wodę, a potem ciepła herbatka. Trzeba być szaleńcem, żeby w taki mróz jeździć rowerem :D To dopiero był hardcor. Dziękuję pozostałym szaleńcom za towarzystwo :)

Szaleńcy na Placu Biegańskiego © EdytKa


Przed przeprawą przez rzekę Białkę © EdytKa


Zima jest piękna :) © EdytKa


Prawie jak dziadek, znaczy babcia mróz :D © EdytKa


Sarenki na polach © EdytKa


Na ośnieżonych terenowych ścieżkach © EdytKa


W temperaturze -10 nawet włosy zmieniają kolor :D © EdytKa


Zabytkowy grobowiec na cmentarzu w Wapienniku © EdytKa


Grób żołnierzy © EdytKa


Z Przemkiem i Bartkiem w drodze z Łobodna © EdytKa


Chwila przerwy podczas powrotu przez zaspy © EdytKa


Moja maszyna w śniegu © EdytKa

Komentarze (3)

Oj było zimno :D Palce zmarzły, ale była frajda z jazdy w zaspach, która jednak trochę mnie zmęczyła. Pozdrawiam również :)

EdytKa 21:27 poniedziałek, 10 grudnia 2012

Edytko, jesteś szalona!:-O Jestem pełna podziwu dla Twojego zapału:-) Brrr... chyba było zimno ;-) Cieplutko Cię pozdrawiam:-)

Abovo 21:10 poniedziałek, 10 grudnia 2012

Dzięki za towarzystwo:)

Skowronek 20:04 niedziela, 9 grudnia 2012
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!