Rano do pracy, niezmienną od dłuższego czasu trasą. Monotonia... Trzeba coś wymyślić na zabicie rutyny. Po pracy do domu tą samą trasą, przy czym skróciłam ją sobie jadąc przez lasek zamiast Jagiellońską. Nie był to jednak najlepszy pomysł po ostatnich opadach deszczu. Trochę kałuż do ominięcia było - prawie jak slalom gigant :D
Po pracy umówiłam się z Bartkiem (Mr. Dry) na asfaltową przejażdżkę do Olsztyna. Miało być krótko i spokojnie, bo Bartek całkiem niedawno przejechał podczas Peta Orbity 500 km w niecałe 24h. Krótko było, jednak jak to zwykle bywa nie do końca spokojnie. Najdziwniejsze było to, że to podobno ja narzuciłam takie tempo :D No w sumie Bartek mógł jeszcze mieć mniej sił po takim dystansie, ale nie sądziłam, że jadę za szybko.
Wystartowaliśmy spod skansenu. Pojechaliśmy w stronę huty, obok ocynkowni, koło Guardiana i do nastawni. Dalej kawałek terenem i potem rowerostradą do końca. Następnie wyjechaliśmy na główną drogę, gdyż okazało się, że oboje nie zbyt lubimy dojeżdżać do Olsztyna przez Skrajnicę - ja akurat zdecydowanie wolę tamtędy wracać. Główną dojechaliśmy do Olsztyna i udaliśmy się do baru leśnego, zastanawiając się czy w ogóle kogoś tam zastaniemy - chociaż jak odjeżdżaliśmy spod skansenu jakiś pan siedzący na ławce powiedział nam, że chwilę wcześniej pojechało dwóch rowerzystów w stronę dworca.
W leśnym spotkaliśmy tym razem tylko Poisonka i kobe24la oraz trenera Marka Cieślaka. Dawno nie miałam okazji spotkać trenera, a już tym bardziej siedzieć obok niego. Chwilę posiedzieliśmy i trzeba było wracać.
Pojechaliśmy we czwórkę, ale parami. Z przodu Arek i Marcin, za nimi Bartek i ja. Najpierw terenem przez górkę na Skrajnicy, potem asfaltem do rowerostrady, rowerostradą do końca i kawałek terenem do nastawni. Dalej koło Guardiana, obok ocynkowni, koło skansenu i Alejką Pokoju. Arek i Marcin pojechali jeszcze do Andrzeja, a my z Barkiem rozdzieliliśmy się na końcu Alei Pokoju. Zaczęło lekko padać, ale na szczęście już miałam blisko. Pojechałam jak zwykle Jagiellońską i dalej przez osiedle do domu. Jak byłam już prawie pod domem przestało padać, a nad blokami pojawiła się tęcza. Przejechałam jeszcze kilka metrów przez osiedlu, by cyknąć fotkę i wróciłam z powrotem.
Nie wiem jak to wytłumaczyć i jak to jest, ale coraz częściej obserwuję pewne zjawisko - otóż, zawsze jak z założenia ma być spokojna wycieczka to wychodzi zupełnie na odwrót :D W każdym bądź razie to była przyjemna wycieczka w dobrym towarzystwie :)
Pogoda była dziś bardzo zmienna. Całą dniówkę w pracy zastanawiałam się czy uda się wyjść na rower i nie zmoknąć czy się nie uda. Miałam jechać na Grabówkę do kumpeli na dwóch kółkach, ale zbierały się ciemne chmury więc pojechałam autem i to była dobra decyzja, bo po drodze zaczęło ostro lać. Gdy wracałam do domu rozpogodziło się.
Było dopiero kilka minut po godzinie 20, więc zdecydowałam, że szybko się przebiorę i przejadę chociaż kilka km, by zapomnieć o bolącej oparzonej nodze (to chyba była kara za to, że pomimo przygotowań prawie w ostatniej chwili zrezygnowałam z orbitowania na rzecz I Częstochowskiego Fotorajdu Klasyków - oparzyłam się o tłumik od garbusa, którym zajęliśmy drugie miejsce w rajdzie).
Pojechałam ścieżką rowerową przez Orkana, Jagiellońską, Alejkę Pokoju do skansenu . Dalej asfaltem w stronę huty, obok ocynkowni, koło Guardiana i koło nastawni. Następnie kawałek terenem wzdłuż torów, po czym przeniosłam rower na drugą stronę i pojechałam przez lasek do Bugaja. Dalej asfaltem przez Bugaj, przez przejazd kolejowy do DK1. Następnie przez Długą i Jesienną wróciłam do domu.
Spontaniczny, krótki, samotny wypad. Udało się nie zmoknąć. Na asfalcie prawie zapomniałam o tym, ze boli mnie noga. Gorzej było na jakichś nierównościach, gdzie mnie wytrzęsło. Na szczęście szybko się goi i mam nadzieję, że za kilka dni będę mogła trochę więcej pojeżdzić w terenie.
Udało się – po dość długim czasie udało się wreszcie wybrać na typowo babski rowerowy wypad. Umówiłam się z Darią na spokojną asfaltową przejażdżkę – gdyż obie mamy obecnie założone wąskie opony. Spotkałyśmy się na górce na Jesiennej.
Pojechałyśmy przez Długą do Bugaja. Następnie przez przejazd kolejowy i kawałek główną drogą. Później zjechałyśmy na rowerostradę. Dalej przez Skrajnię do Olsztyna. Z Olsztyna na Biskupice – oj jak ja „lubię” tę górkę. Może kiedyś uda mi się na nią wjechać tak jak Darii. Na szczycie górki zauważyłam, że wyjechałam „na sucharka”, bo bidon i portfel zostały na biurku :( Cóż, jechałam dalej. Z Biskupic przez Zrębice, potem główną drogą przez Przymiłowice znów do Olsztyna. Skowronek poratowała mnie przy sklepie odrobiną wody. Z Olsztyna pojechałyśmy przez Kusięta, po drodze mijając się z Bartkiem. Na szczycie górki Daria pokazała mi pamiątkową tablicę na jednym z domów, w którym niegdyś bywał Czesław Miłosz – przejeżdżałam tam tyle razy i nigdy jej nie zauważyłam. Następnie jechałyśmy obok nastawni, koło Guardiana, przez rondo Ronalda Raegana, Alejką Pokoju i Jagiellońską, gdzie każda z nas pojechała w swoją stronę.
Bardzo przyjemny wypad w świetnym towarzystwie. Dziś już dużo chłodniej niż ostatnio. Fajnie jest czasami pokręcić w damskim gronie. Z facetami jest zupełnie inna jazda i zupełnie inaczej wygląda rozmowa :D Mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda się wyjechać w gronie samych kobiet.
Wczoraj odebrałam od Gawła rower trekingowy, który złożył z myślą o tym, bym pojechała nim na Peta Orbitę. Robert jeszcze musiał go wyregulować, przy okazji urwał wałeczek przy śrubie zacisku od sztycy, czy jak to się tam nazywa. Udało mu się jednak jakoś to poskładać i dziś wybraliśmy się na testową przejażdżkę.
Trasa przebiegała prawie w 100% asfaltem. Pojechaliśmy przez osiedle do Alei Pokoju, obok skansenu, dalej w stronę huty, na rondzie w prawo i koło Guardiana. Następnie koło nastawni i przez Kusięta do Olsztyna. W Olsztynie przez rozkopany rynek do baru leśnego. Jakoś tak z początku dziwacznie mi się jechało.
W leśnym spotkaliśmy liczną grupę szosowców, kilku żelków, ekipę Gronka, jedną kobietę – Asię, kulistego i poisonka. Jak to z reguły bywa w tym towarzystwie, było niesamowicie głośno. Mega śmieszna atmosfera. Posiedzieliśmy chwilę, część szosowców pojechała i zebraliśmy się z powrotem razem z Arkiem.
Pojechaliśmy chyba najkrótszą trasą – najpierw do rynku w Olsztynie, potem kawałek główną drogą i w prawo przez osiedle „pod wilczą górą”. Następnie przez Kręciwilk, obok nastawni, koło Guardiana i w stronę skansenu. Dalej Aleją Pokoju do Jagiellońskiej, gdzie odłączył się Arek, jeszcze kawałek Jagiellońską i przez osiedle do domu.
Jak na pierwszy raz na rowerze trekingowym z większymi kółkami niż w góralu mam mieszane uczucia. Nie wiem dlaczego, ale z początku jechało mi się mało komfortowo. Dopiero po kilku kilometrach zaczęłam się bardzo powoli przyzwyczajać do tego sprzętu. Muszę jeszcze zrobić kilka km zanim zdecyduję się nim pojechać na dłuższy dystans.
Po dwóch ostatnich nocnych wypadach planowaliśmy dziś odpuścić rower i wybrać się p0ojazdem czterokołowym nad zalew do Kłobucka. Jednak tuz po tym jak wstałam z łóżka okazało się, że pogody nad wodę zbytnio nie ma i zdecydowaliśmy z Robertem się gdzieś niedaleko przejechać. Gdy wychodziliśmy ode mnie zadzwonili znajomi, że w Kłobucku jednak świeci słońce i jest całkiem fajnie. Zdecydowaliśmy przejechać się do nich, ale bez żadnych kostiumów, bo z początku za ciepło nie było.
Pojechaliśmy przez lasek na końcu Jesiennej, potem przez Bór, Niepodległości, przez rondo prosto, dalej w lewo Focha, Pułaskiego obok Jasnej Góry i cały czas prosto aż do Obi, gdzie skręciliśmy w lewo tak, by dojechać do Alei Klonowej. Przejechaliśmy klonową i następnie pojechaliśmy terenem czarnym rowerowym. Dojechaliśmy do dziurawego asfaltu w Białej (o ile można to nazwać asfaltem). Dalej już cały czas asfaltem przez Kamyk do Kłobucka. Na rondzie w Kłobucku pojechaliśmy prosto. Mieliśmy skręcić po kilkudziesięciu metrach w prawo przed Biedronką, jednak zatrzymaliśmy się by kupić coś do picia i potem pojechaliśmy prosto, myśląc, że skręt jest dalej. Dojechaliśmy aż do Grodziska. Okazało się, że musimy się wrócić. Tym razem już skręciliśmy za biedronką w lewo. Jeszcze kawałek prosto, potem w prawo i byliśmy już nad zalewem.
Słońce zaczynało coraz bardziej grzać, a my niestety nie mieliśmy ze sobą ani kostiumów, ani żadnego koca, nic co by się przydało nad wodą. No cóż, zdecydowaliśmy się popływać w bieliźnie. Zalew całkiem fajny, wydzielona strefa do kąpieli z oznaczonymi głębokościami, plaża, ratownicy, możliwość wypożyczenia kajaków i rowerków wodnych. Znajomi chcieli popływać rowerkiem, my zdecydowaliśmy się na kajak. Było naprawdę fajnie, beztroski odpoczynek, tylko czas mijał bardzo szybko i trzeba było wracać. Słońce grzało tragicznie mocno, a ja już byłam prawie spalona. Jeszcze okazało się, że złapałam kapcia. Znajomi zaproponowali, że mogą wpakować rowery do auta i nas do domu przetransportować. Nie byliśmy pewni, czy się zgodzić, jednak sytuacja sama się rozwiązała – rowery się nie zmieściły. Trzeba było kleić dętkę.
Gdy już rower był gotowy ruszyliśmy. Jechaliśmy cały czas asfaltem, na rondzie skręciliśmy na główną drogę w stronę Częstochowy. Trasa biegła przez Kłobuck, Libidzę, Gruszewnię, Lgotę do Częstochowy. Całkiem przyjemna droga, wygodne pobocze, ruch stosunkowo mały. W Częstochowie pojechaliśmy przez Grabówkę, Rocha, Rynek Wieluński, dalej koło Jasnej Góry, III Aleją, Nowowiejskiego (gdzie o mały włos nie rozjechałam kobiety, która szła środkiem ścieżki rowerowej i jeszcze miała do mnie pretensje, ze jadę chodnikiem) potem Sobieskiego, Niepodległości, Bór i Jagiellońską.
Świetnie spędzony dzień. Już nie pamiętam kiedy ostatnio w tak przyjemnej i beztroskiej atmosferze spędziłam niedzielny dzień. Wypoczęłam i nabrałam sił na nowy tydzień. Z wielką chęcią nie raz wrócę nad Zakrzew. Śmiało mogę polecić ten zalew na wypoczynek.
Jazda w ciągu dnia w 30-stopniowych upałach jest męczarnią. Noc z piątku na sobotę według synoptyków miała być pogodna. Bardzo chciałam gdzieś się przejechać, żeby sprawdzić czy faktycznie nie mam sił przez te upały czy może coś złego dzieje się z moim organizmem. Udało mi się namówić Roberta na nocną wycieczkę. Około godziny 23 wyjechaliśmy. Robert ostatnio często łapał kapcie, więc zaproponowałam asfalt zamiast terenu, bo nie chciałam w razie czego być pożarta przez komary w środku lasu podczas zmiany dętki.
Pojechaliśmy przez Aleję Pokoju, obok skansenu i w stronę huty. Na rondzie skręciliśmy w lewo i po kostce brukowej dotarliśmy do Legionów. Dalej ścieżką rowerową na Legionów. Następnie asfaltem przez Srocko, Brzyszów, Kusięta do Olsztyna. Zamek niestety nie był oświetlony od frontu, więc uznaliśmy, że jedziemy dalej. Przy rynku na moment się zatrzymaliśmy, żeby Robert obniżył mi kierownicę, gdyż po rozkręcaniu jak jechaliśmy w góry okazało się, że ustawiona była prawie półtora centymetra wyżej. Może dlatego ostatnio często bolały mnie plecy.
Ruszyliśmy dalej asfaltem. Trasa biegła obok baru leśnego, gdzie o dziwo około północy było jeszcze otwarte. Potem jechaliśmy przez Biskupice, nawet podjazd pod słynną górkę nie był aż taki straszny. W Biskupicach obok kościoła skręciliśmy w lewo i jechaliśmy dalej cały czas asfaltem przez Zrębice, gdzie drogę przebiegły nam 3 sarenki. Zatrzymaliśmy się na moment na przystanku autobusowym, by w spokoju czegoś się napić. Dalej trasa biegła główną drogą przez Przymiłowice do Olsztyna. Ku naszemu zdziwieniu od tej strony zamek był oświetlony. Piękny widok.
Zastanawialiśmy się, którędy wracać do domów. Postanowiliśmy pojechać troszkę dłuższą drogą niż przez Skrajnicę lub osiedle "pod wilczą górą". Pojechaliśmy przez Kusięta, dalej obok nastawni, koło Guardiana, obok skansenu i Aleją Pokoju do Jagiellońskiej. Następnie przez osiedle do domu. Robert odwiózł mnie pod dom, po czym pojechał do siebie.
Nocna jazda uświadomiła mnie w przekonaniu, że jednak nie jest jeszcze tak źle z moją kondycją. Wychodzi na to, że główną przyczyną znacznego spadku sił są te straszliwe upały. A już się bałam, że dzieje się coś gorszego. Chyba zacznę częściej wybierać się na wieczorne przejażdżki. Wpis zamieszczam z datą sobotnią, gdyż po północy przejechaliśmy więcej. Wycieczka stanowiła jedną całość, więc nie ma sensu jej dzielić na dwa osobne wypady.
Po poprzednim wypadzie nocna jazda nastroiła mnie bardzo pozytywnie. Udało mi się namówić Roberta na nocny wypad także w nocy z soboty na niedzielę. Dowiedziałam się również od Gawła, że planują razem z Pikselem nocny wypad do Bobolic czerwonym szlakiem rowerowym. Chcieliśmy z Robertem jechać gdzieś bliżej, dlatego wymyśliliśmy, że pojedziemy kawałek z chłopakami i odłączymy się gdzieś w okolicach Ostrężnika.
Byliśmy umówieni o 22 na Placu Biegańskiego. Robert przyjechał po mnie do domu i we dwoje pojechaliśmy przez Bór, Niepodległości, Śląską na miejsce spotkania. Na Placu Biegańskiego spotkałam przy okazji swoją koleżankę i jej narzeczonego, którzy wybrali się na krótką przejażdżkę po mieście i przyjechali na rowerach z Grabówki w Aleje. Chwilę pogadaliśmy, ale Gaweł i Piksel już czekali, aż ruszymy. W oddali widać było pioruny, ale postanowiliśmy jechać, bo wg prognozy miało nie padać.
Pojechaliśmy gęsiego przez II Aleję po wąskim i dziurawym chodniku. Mimo, iż jechaliśmy tak, by piesi mogli spokojnie przejść to zostałam dość niekulturalnie zwyzywana przez jedną dziewczynę. Cóż, bardzo wychowane te dzisiejsze dzieci... Po przejechaniu przez II Aleję wyjechaliśmy na asfalt. Pojechaliśmy Mirowską przez Zawodzie. Błyskało coraz bardziej i częściej. Dojechaliśmy raptem na Mirów. Nagle zerwał się silny wiatr, i zaczęło padać. Postanowiliśmy zatrzymać się na przystanku autobusowym, przeczekać deszcz i razem zdecydować co dalej.
Przestało padać. My z Robertem zdecydowaliśmy, że jedziemy tylko do Olsztyna i potem wracamy do domów. Chłopaki uznali, że podejmą decyzję w Olsztynie. Pojechaliśmy dalej czerwonym rowerowym. Mimo, iż nie padało to cały czas gdzieś w oddali się błyskało. Szlak rowerowy odbił w prawo w teren w stronę Kusiąt, a my pojechaliśmy asfaltem do Srocka. Dalej przez Brzyszów, Kusięta do Olsztyna. Dzisiejszej nocy zamek był w całości oświetlony. W Olsztynie pojechaliśmy do baru leśnego.
Znowu zaczynało się błyskać coraz bardziej. Chłopaki również postanowili wracać do domów. Pojechaliśmy przez Skrajnię, najpierw terenem pod górkę, a potem asfaltem do rowerostrady. Po drodze wystraszyliśmy zająca, który chciał przekicać na drugą stronę asfaltu, ale jak zobaczył cztery światła to się rozmyślił i cofnął. Na końcu rowerostrady pojechaliśmy kawałek terenem do nastawni, potem asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i koło skansenu. Na Jagiellońskiej przy skrzyżowaniu z Niepodległości Gaweł i Piksel pojechali wzdłuż linii tramwajowej. Robert odwiózł mnie pod dom i wrócił do siebie.
Dzisiejsza wycieczka była dla mnie dość stresująca. Mam pewien uraz psychiczny co do burzy. Strasznie się boję piorunów. Jednak postanowiłam się jakoś przełamać i jechać. Zresztą nawet nie było się gdzie dobrze schować, więc nie było w sumie większego wyboru. Dojechałam, dałam radę, więc jest ok. :)
Od samego rana było w niedzielę strasznie gorąco. Tuż przed godziną 9 rano wsiadłam na rower i pojechałam przez Aleję Pokoju i Dąbie do Roberta, po czym razem udaliśmy się na giełdę. Po szybkich zakupach, podczas których nic nie kupiliśmy wróciliśmy do Roberta i pojechaliśmy potem pod skansen, gdzie umówieni byliśmy z Helenką, Kasią, Krzyśkiem i Roberta kolegą Rafałem na wspólny wypad nad wodę, by się ochłodzić.
Początkowo mieliśmy pojechać do Zawodzia na Samule, gdzie byliśmy z STi ostatnim razem. Tam też pojechał wcześniej Gaweł z żoną i synkiem. Zastanawialiśmy się jeszcze nad zalewem w Pająku, gdzie autem mieli przyjechać moi znajomi. W efekcie po wspólnych konsultacjach pod skansenem zapadła decyzja, żeby tym razem przetestować zalew w Pająku.
Z pod skansenu pojechaliśmy przez Aleję Pokoju, potem Jagiellońską, Sabinowską do Dźbowskiej. Po opuszczeniu miasta jechaliśmy cały czas główną drogą przez Dźbów, Wygodę i Konopiska. W Konopiskach skręciliśmy w lewo i potem jechaliśmy już cały czas prosto, aż dotarliśmy na Pająk. Po drodze dwukrotnie minęli nas moi znajomi, którzy najwidoczniej zatrzymali się w jakimś sklepie.
Nad zalewem pełno ludzi, a samochodów jeszcze więcej. Woda w porównaniu do tej na Zawodziu tragiczna - okropnie brudna, pełno jakiegoś szlamu. Jedyny plus, że była stosunkowo ciepła. Trochę się pomoczyliśmy we wodzie, troszkę poleżeliśmy na słońcu, pogadaliśmy, generalnie było bardzo fajnie. Całkiem przyjemne i mile spędzone niedzielne popołudnie. Tylko kolega Roberta jakiś taki małomówny, pojechał dużo wcześniej i nawet się nie pożegnał.
Czas mijał bardzo szybciutko, więc trzeba było wracać. Pojechaliśmy tą samą trasą, przez Konopiska, Wygodę, Dźbów. Następnie Sabinowską i Jagiellońską. Na skrzyżowaniu za makro Helenka, Kasia i Krzysiek pojechali prosto, bo chcieli jeszcze wstąpić do KFC, a my z Robertem skręciliśmy w prawo i pojechaliśmy prosto do domów.
Pierwsze lipcowe km zaliczone. Strasznie gorąco, takie upały są dla mnie bardzo męczące. Lipiec z zapowiada się słabym miesiącem - będę mieć sporo mniej czasu na jazdę niż do tej pory. Mam nadzieję, że nie to osłabi to mojej kondycji, na którą do tej pory pracowałam.
Ostatnio było dość ciepło, trochę też popadało, więc uznaliśmy z Robertem, że przejedziemy się do lasu sprawdzić, czy nie ma już może grzybów - tym bardziej, że widać już w okolicach lasów ludzi z grzybami. Chciałam pojechać w inną stronę niż jak to jest najczęściej w okolice Olsztyna i zdecydowałam, że pojedziemy dobrze znaną mi trasą, którą dawniej jeździłam wspólnie z rodzicami.
Ruszyliśmy ode mnie z domu, przez Grzybowską, Wypalanki, Poselską do Żyznej. Po opuszczeniu Częstochowy jechaliśmy dalej asfaltem przez Brzeziny Kolonię, Brzeziny Nowe do Sobuczyny. Tutaj w kilku miejscach zboczyliśmy do lasu poszukać grzybów. Udało nam się znaleźć wspólnie 4 kanie, z czego Robek znalazł jedną dużą, ja trzy mniejsze. W lesie sucho jak na pustyni, do tego czuliśmy się prawie jak w jakiejś wylęgarni komarów. Nawet na sekundę nie można było stanąć w bezruchu.
Szybko podjęliśmy decyzję o powrocie. Chciałam jeszcze trochę pokręcić, ale Robert już wolał wracać. Pojechaliśmy najkrócej jak się dało, taką samą trasą. Na osiedlu udaliśmy się jeszcze do sklepu po mleko, żeby było w czym wymoczyć kanie i potem prosto do domu. Kilometrów nie wyszło dzisiaj zbyt wiele, ale lepsze coś niż nic :)
Na początek dnia rano do pracy. Trasa standardowa. Pomału zaczyna mi się nudzić. Muszę chyba pomyśleć nad jakąś alternatywą lub jakimiś objazdami dla urozmaicenia codzienności. Po pracy do domu tą samą drogą, ale skróciłam sobie troszkę trasę jadąc od Bór przez lasek wzdłuż torów. Po południu z obładowanym bagażnikiem pod skansen, by udać się z ekipą z CFR na ognisko w Górach Towarnych, aby uczcić Noc Kupały.
Myślałam, że nie zdążę na 18:00 pod skansen na godzinę spotkania, jednak w ostatniej chwili udało się. We czwórkę - darsji, Kulisty, poisonek i ja ruszyliśmy w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki i w stronę Guardiana. Po drodze spotkaliśmy mario66, który pierwszy raz od ostatniego wypadku wyszedł pokręcić. Kawałek przed nastawnią zleciało mi wszystko co miałam na bagażniku – karimata i siatka – widocznie za słabo to przymocowałam. Ponowny montaż i ruszyliśmy dalej w stronę Kusiąt. Dogonili nas przy okazji Gaweł, Piksel i Przemo2. Na podjeździe pod górkę zostałam sporo w tyle, ciężko mi się dziś wjeżdżało. Zatrzymaliśmy się wszyscy na chwilę w sklepie. Od tego miejsca nie wiem już którędy pojechali pozostali, bo się rozłączyliśmy. Ja pojechałam dalej asfaltem i zjechałam w prawo dopiero na końcu Kusiąt. Terenem przez polanę między wzgórzami i ścieżką między drzewami dojechałam pod jaskinię, gdzie czekali już na mnie pozostali.
Na chwilę przyjechała do nas anwi. Chłopaki zbierali drzewo i chrust na opał, potem rąbali drwa, by było co dorzucić do ognia. Ja wystrugałam kilka kijków na kiełbaski. Największy kawał drzewa przyniósł Przemo. Stopniowo zjeżdżała się reszta ekipy, na początek Helenka z Krzyśkiem, Prophet, potem Abovo, Ruda i Zbyszek, w dalszej kolejności magnum, blabla, piter, pietro78 i kobe24la. Przy ognisku jak zawsze spora dawka śmiechu i dobrego humoru. Szkoda, że nie było markona i gitary. Czekaliśmy jeszcze na Roberta, który dojechał dopiero około 23 tuż po pracy. Chciałyśmy z dziewczynami by wszyscy byli, bo Abovo wymyśliła dla chłopaków niespodziankę z okazji Nocy Kupały. Przebrałyśmy się we czwórkę za rusałki, wykorzystując do tego nawet prześcieradło i kawałek firanki :D Agnieszka przywiozła dla nas wianki na głowy. Zaskoczenie płci męskiej bezcenne. Agnieszko świetny pomysł :) Niestety Gaweł, Piksel i Przemo odjechali zanim zdążyłyśmy się przebrać.
Posiedzieliśmy jeszcze trochę przy ognisku i trzeba było pomału wracać do domów. Z Gór Towarnych zjechaliśmy terenem do asfaltu. Pierwszy raz (przynajmniej z tych ognisk, na których ja byłam) jechaliśmy z powrotem całą ekipą. Pojechaliśmy przez Kusięta, koło nastawni, obok Guardiana i w stronę skansenu. potem Alejką Pokoju do Jagiellońskiej. Po drodze stopniowo ekipa malała, gdyż każdy rozjeżdżał się w swoją stronę. Robert odwiózł mnie jeszcze przez osiedle pod dom, po czym samotnie wrócił do swojego domu.
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.