Wpisy archiwalne w kategorii

6) Głównie teren

Dystans całkowity:5824.74 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:295:33
Średnia prędkość:16.57 km/h
Maksymalna prędkość:58.95 km/h
Suma podjazdów:59119 m
Maks. tętno maksymalne:192 (98 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:7381 kcal
Liczba aktywności:129
Średnio na aktywność:45.15 km i 2h 55m
Więcej statystyk

Droga do i z pracy, zakręcona jazda z finałem w Sokolich i nocne błądzenie po polach

Czwartek, 30 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Rano droga do pracy. Od rana było cieplutko. Po drodze na Bór minęłam się z jednym szosowcem z ekipy Żelki Tem, który jest kurierem w UPS (nie pamiętam imienia). Po pracy do domku. Taką samą trasą. Na wiadukcie Niepodległości zostałam wypatrzona przez Pana Jarka z narty-rowery, który jechał drugą stroną ulicy.

Popołudniu byłam umówiona na górce na Jesiennej o 17:30 na typowo babski wypad z Kasią, Darią i Kamilą (koleżanką Skowronka). Jeszcze jak byłam w pracy zadzwonił do mnie Tomek i zapytał czy gdzieś dziś się wybieramy. Pomyślałam, że jeden rodzynek nam nie zaszkodzi i podałam szczegóły wypadu. Tuż przed wyjściem z domu dowiedziałam się od Przema, że z tego co on wie od Gawła, to ja jadę z nimi i z Bartkiem o 19 :D hmmm... tak to jest zgadywać się przez pośredników :D Zdążyłam oznajmić Przemowi, że Gaweł jednak nie jedzie i wyszłam z domku. Przeejchałam zaledwie kawałeczek i dzwoni Przemo, by oznajmić, że skoro Gaweł zrezgnował to on zamierza wybrać się z nami. Takim sposobem z typowo babskiego wypadu utworzył się aż sześcioosobowy wesoły skład.

Z lekkim opóźnieniem ruszyliśmy w drogę. Na sam początek terenowej jazdy postanowiłam zjechać sobie jeszcze ze schodów na Jesiennej :D Pojechaliśmy asfaltem przez Błeszno na Bugaj. Następnie zjechaliśmy w teren na niebieski / pomarańczowy rowerowy / zielony pieszy. Szlaki następnie się porozdzielały i jechaliśmy już tylko niebieskim rowerowym, który dalej przed Dębowcu złączył się ponownie na pewien odcinek z pomarańczowym. Od Dębowca jechaliśmy już tylko pomarańczowym szlakiem do asfaltu między Biskupicami, a leśnym. Zatrzymaliśmy się w leśnym, by zaczekać tam na Mr. Dry i Piksela, którzy mieli do nas dołączyć na dalszą część wycieczki.

Posiedzieliśmy chwilę, było już po 19, więc Daria z Kamilą postanowiły wracać w duecie do domów, gdyż miały trochę dalej niż my. Po jakimś czasie dotarł do nas długo wyczekiwany Mr. Dry, a chwilę po nim przyejchał Piksel. W między czasie Tomek również uznał, że z powodów czasowych wraca samotnie do domu. Zostaliśmy więc w piatkę - ja, Kasia, Mr. Dry, Piksel i Przemo. Jeszcze tylko Piksel musiał dokręcić śrubkę pożyczoną od Przema, bo wcześniej ukręcił gwint, a ja pożyczyłam Kasi tylną lampkę i ruszyliśmy na dalszą część wypadu.

Pojechaliśmy asfaltem na Biskupice, gdzie musieliśmy podjechać pod słynną górkę "osz k... mać". Nie było wcale tak źle. Było już dość ciemno, ale mimo tego postanowiliśmy pojechać dalej przez Sokole Góry. Na szczycie przed kościołem skręciliśmy w lewo w teren i najpierw zielonym, potem żółtym pieszym przez Sokole Góry dotarliśmy znów do asfaltu między Biskupicami, a leśnym. Kasia miała najgorzej - jechała bez przedniej lampki, korzystając ze światła naszych lampek, ale na szczeście jakoś dało radę. Przy asfalcie chłopaki przymocowali Kasi lampkę za pomocą izolacji i dalej w drogę.

Pojechaliśmy kawałek asfaltem w stronę Olsztyna. Następnie terenem zielonym rowerowym pod górkę przed Skrajnicą. Chłopaki postanowili, że dalej przez Skrajnicę również przebijemy się terenem. Jechałam z Pikselem na przodzie, a że zapadły już prawdziwe ciemności, a my zagadliśmy się na temat sprzętu, to pominęliśmy ścieżkę, w którą powinniśmy skręcić i pojechaliśmy dalej prosto. W efekcie wylądowaliśmy gdzieś na jakimś polu. Słychać było z oddali jakieś auta, więc mniej wiecej wiedzieliśmy, że do asfaltu nie mamy już daleko. Musieliśmy tylko przebić się jakoś na wprost przez spore zarośla, krzaki i inne tym podobne, gdyż zgubiliśmy całkiem ścieżkę. Przemo jechał na przodzie przedzierając szlak. Wszytko było by ok, gdyby tylko Bartek nie zaczął opowiadać o pająkach wielkości ludzkiej głowy... bleee... Udało nam się wreszcie wyjechać jakąś ścieżką do asfaltu koło stacji benzynowej przed rowerostradą.

Rowerostradą dojechaliśmy do samego końca, po czym skręciliśmy w prawo, przecięliśmy główną drogę i pojechaliśmy kawałek terenem do asfaltu na Kręciwilku. Znów przecięliśmy asfalt prosto i dalej leśną ścieżką dotarliśmy do asfaltu w pobliżu nastawni. Następnie pojechaliśmy asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki, koło skansenu i przez Aleję Pokoju, gdzie odłączyłą się Kasia. Piksel pojechał samotnie wzdłuż linii tramwajowej, a Bartek i Przemek odwieźli mnie jeszcze przez Gajową i osiiedle do domu i dalej pojechali w swoją stronę.

Dzisiejszy wypad był starsznie pokręcony, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Miał być początkowo typowy babski wyjazd - cztery kobiety, a w sumie utworzyła się całkiem niezła, wesoła ekipa. Mam nadzieję, że dziewczynom podobał się wyjazd. Dni są coraz krósze, szybciej robi się ciemno, wiec udało się wreszcie przejechać przez Sokole Góry po zmroku. Poza tym, chyba udało się pokonać ciążące nad nami fatum - zawsze jak mamy jechać z Kasią same, a w efekcie jedzie większa ekipa, to coś prędzej czy póxniej się musi wydarzyć - najczęściej jakiś kapeć. Dziś obyło bez żadnych nieprzewidzianych przypadków. Mój ostatni wypad w sierpniu będę naprawdę miło wspominać :)

Droga do i z pracy, a potem terenem do Mstowa

Wtorek, 24 lipca 2012 · Komentarze(2)
Rano droga do pracy tą samą trasą co zwykle. Nic szczególnego po drodze się nie wydarzyło. Po pracy powrót do domu. Rower już coraz gorzej jeździ, chyba zaczyna kończyć swój żywot :( W sumie to nic dziwnego, skoro od października przejechałam na nim jakieś 5300 km.

Po południu umówiłam się na 17,30 z Kasik (w końcu udało się umówić na wspólną wycieczkę), mario66 i STi na przejażdżkę do Mstowa. Robert przyjechał po mnie wcześniej i razem pojechaliśmy pod skansen na miejsce zbiórki.

Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie w lewo i potem szutrówką do cmentarza żydowskiego. Przez cmentarz i następnie do Legionów. Zjechaliśmy ze ścieżki na Legionów w teren i pojechaliśmy bokiem przez górę Ossona. Na piachu dwukrotnie się zakopałam, ale za to podjazd poszedł mi dziś bardzo dobrze, pomimo tego, że opony ślizgały się na kamieniach, a łańcuch przeskakiwał po zębatkach. Po przejechaniu przez Ossona dognaliśmy dalej terenem w stronę Przeprośnej górki, pod którą również podjeżdżaliśmy terenowo. Tutaj już było nieco trudniej, ale udało się wjechać. Na szczycie zrobiliśmy chwilę przerwy i ruszyliśmy dalej.

Nie zjeżdżaliśmy już terenem, tylko dojechaliśmy szutrówką do asfaltu do zielonego szlaku rowerowego prowadzącego na Siedlec. Rozpędziłam się z górki, przysiadłam Mariuszowi na kole i pod kolejną górkę wtoczyłam się wyjątkowo sprawnie – z prędkością 27 km/h tuż pod szczytem. Od Siedlca jechaliśmy dalej asfaltem zielonym / czarnym rowerowym do rynku we Mstowie. Przejechaliśmy wokół rynku i kierowaliśmy się w stronę kościoła. Przed kościołem w prawo i dalej asfaltem, aż opuściliśmy Mstów. Zjechaliśmy na nowiutką asfaltową ścieżkę rowerową, którą przez Rajsko dojechaliśmy do Kłobukowic. Zatrzymaliśmy się na moście nad rzeką na szybkie foto, po czym posiedzieliśmy chwilę w altance przy placu zabaw.

Po przerwie ruszyliśmy dalej. Robert jeszcze chwilę został, ale oznajmił, że nas dogoni, po czym dojechał do nas z pałką wodną, którą zerwał nad rzeką i podarował mi zamiast kwiatka :D W pełnym składzie pojechaliśmy asfaltem przez Zawadę do Mstowa zielonym / czarnym rowerowym. Przy źródełkach zrobiliśmy krótki postój, aby nabrać trochę wody do bidonów. Jednak żeby nie było tak kolorowo, przy okazji poparzyły mnie pokrzywy.

Trzymając się czarnego szlaku dotarliśmy asfaltem ponownie do rynku we Mstowie, po czym dalej asfaltem zielonym / czarnym rowerowym pojechaliśmy przez Siedlec i obok Przeprośnej górki na Mirów. W tę stronę również bardzo sprawnie udało mi się pokonać podjazd, a zjazd był niesamowity :D Na Mirowie skręciliśmy w prawo i za mostem nad rzeką zjechaliśmy w teren na zielony rowerowy / czerwony pieszy. Ścieżką wzdłuż rzeki, która w niektórych miejscach mocno zarosła dojechaliśmy do DK1.

Następnie już przez miasto pojechaliśmy obok rynku na Zawodziu, kawałek wzdłuż trasy, pod wiaduktem pod trasą i następnie szutrówką obok Galerii, a potem ścieżką rowerową do Krakowskiej. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki do Bór. Przy skrzyżowaniu z Niepodległości Kasik i mario66 pojechali w stronę Rakowa, a my z Robertem przez Bór i Jagiellońską pod mój dom. Niedaleko Makro wyprzedziliśmy emul_007 z chłopakiem. Robert odwiózł mnie do domku i pojechał do siebie.

Przyjemna popołudniowa wycieczka w miłym towarzystwie. Temperatura w sam raz do jazdy. Całą drogę towarzyszyło nam słońce. Jak to często bywa tym razem mario66 również poprowadził nas nieznanymi dotąd drogami. Udało mi się nawet wjechać bez większych problemów terenem na Przeprośną na slickach. Jedyny minus wycieczki był taki, że coraz bardziej przeskakuje mi łańcuch z powodu zajechania napędu. Zaczyna to być coraz bardziej uciążliwe i coraz mniej bezpieczne. Trzeba chyba pomyśleć o zmianie napędu.

Część ekipy na Przeprośnej górce © EdytKa


Ekipa w całości © EdytKa


W Kłobukowicach nad rzeką © EdytKa


No to czas na koń :D © EdytKa


Kwiatek od Roberta :D © EdytKa

Połazić po ruinach i urwać bzu

Piątek, 4 maja 2012 · Komentarze(2)
Planowałam w dniu urodzin wybrać się rowerem do Ogrodzieńca. Napisałam propozycję na CFR rowerowym, jednak z uwagi na fakt, że dziś jest dzień roboczy tylko Darek (darsji) był chętny. Wstałam rano, nawet pogoda okazała się gorsza niż bym sobie życzyła, więc uznałam, że Ogrodzieniec zdobędę rowerem w inny dzień, a dziś pojadę z rana choćby do Olsztyna. Poza mną i Darkiem na poranną przejażdżkę zdecydował się także STi.

Ze skansenu pojechaliśmy w stronę huty, dalej ścieżką wzdłuż rzeki, koło Guardiana i obok nastawni. Następnie wjechaliśmy w teren na żółty pieszy. Ciężko się dziś jechało, zmoczony przez deszcz piach sprawił trochę trudności. Nawet krajobraz dziś jakiś ponury, po ostatnich pożarach las wygląda strasznie. Ze szlaku wyjechaliśmy na asfalt niedaleko Góry Biakło. Następnie pojechaliśmy rozkopanymi drogami na zamek w Olsztynie.

Chcieliśmy wdrapać się na ruiny. Niestety z każdej strony zamek obstawiony – coraz trudniej jest wejść na górę nie płacąc słynnych ostatnio „3,50 zł”. Objechaliśmy więc zamek dookoła. Udało nam się prawie cudem wdrapać na górę niezauważonym przez inkasentów. Zrobiliśmy kilka fotek. Trzeba było jeszcze jakoś zjechać na dół tak, by być niezauważonym, no i przy okazji zjechać bezpiecznie. Rozejrzeliśmy się z góry dookoła i wybraliśmy trasę zjazdu. Znów się udało się :)

Gdy byliśmy już na dole zaproponowałam chłopakom wypad na lody. Pojechaliśmy więc na rynek. Przejeżdżając obok trwających przy rynku prac archeologicznych mogliśmy posłuchać skąd prawdopodobnie wzięły się tam ludzkie szczątki – w miejscu, w którym obecnie są bary i sklepy był niegdyś stary cmentarz, o którym później zapomniano. Po krótkim odpoczynku w lodziarni udaliśmy się z powrotem.

Pojechaliśmy terenem pod górkę na Skrajnicy. Dalej również terenem przez Skrajnicę. Na asfalt wyjechaliśmy niedaleko rowerostrady, którą pojechaliśmy do samego końca. Dalej kawałek terenem, potem obok nastawni, koło Guardiana i ścieżką wzdłuż rzeki. Następnie asfaltem w stronę skansenu. W pobliżu sądu urwaliśmy troszkę bzu, bo bardzo chciałam wziąć do domu do wazonu. Dalej już standardową trasą przez Aleję Pokoju, Jagiellońską – gdzie kawałek za stacją odłączył się darsji – i dalej przez osiedle do domu.

Średnia dzisiejszej przejażdżki okazała się niska - ciężko się dziś jechało szlakiem, no i w dodatku sporo chodziliśmy po zamku prowadząc rowery po kamieniach i musieliśmy również wepchnąć je na górę. No ale przecież nie średnia jest najważniejsza. Jak to mówią - są rzeczy ważne i ważniejsze. Dziś co inne było ważniejsze.
Wycieczka była bardzo udana, w miłym towarzystwie, połączona ze spacerkiem po ruinach – czyli to co EdytKa lubi :) Bardzo miły początek dnia, w którym przybył mi kolejny rok na karku.

Żółty szlak po pożarze:


Olsztyn z mojej ulubionej strony:


Jechać czy nie jechać? O nie nie, lepiej sprowadzić:


Jak ślicznie pozował:


Z Darkiem:


No to którędy by tu zjechać…:


Już na dole, cało i zdrowo:


Wykopaliska w Olsztynie:

Tour de piaskownica - czyli nie łatwym terenem do Bobolic

Niedziela, 29 kwietnia 2012 · Komentarze(5)
Na Częstochowskim Forum Rowerowym Przemek zaproponował niedzielną wycieczkę terenem do Bobolic, a w drodze powrotnej ognisko w Przewodziszowicach. Wyjazd dość wcześnie – zbiórka o 8 pod skansenem. Od samego rana było tak gorąco, że zdecydowałam się przetestować mój letni kostium rowerowy, który od razu stał się obiektem komentarzy :D Na miejscu zbiórki zjawili się jeszcze: Daniel (szeju), GAWEŁ, Bartek, Andrzej i Robert.

Ruszyliśmy w stronę huty, ścieżką wzdłuż rzeki, obok tamy i do Słowika. Wjechaliśmy na czarny pieszy i mieliśmy dojechać do pomarańczowego rowerowego. Przemek poprowadził nas jednak jakąś leśną dróżką bez szlaku, gdzie musieliśmy rowery przenieść przez nasyp przy torach kolejowych. Dotarliśmy w ten sposób do niebieskiego rowerowego. No cóż szlak to szlak, kolor mniej ważny. Jadąc niebieskim dotarliśmy do pomarańczowego rowerowego, ale przejechaliśmy nim tylko kawałeczek. Przed przejazdem w Poraju skręciliśmy w lewo w terenową drogę, również nieoznaczoną jako szlak. Dojechaliśmy do asfaltu niedaleko dworca. Przy dworcu kawałek asfaltem i dalej terenem zielonym pieszym / czerwonym rowerowym. Robert złapał kapcia na szlaku, więc mieliśmy przymusową chwilę przerwy.

Nie zajechaliśmy zbyt daleko i była kolejna chwila odpoczynku – rowery wypatrzyły paśnik i dopadły się do niego jak do świeżych bułeczek. Pewnie nie chciały jechać dalej po tych piaskach jakie zafundował Przemo :D Z zielonego pieszego zboczyliśmy na nie oznakowaną dróżkę leśną, gdzie również było sporo piachu. Dojechaliśmy do Masłońskich. Dalej kawałek żółtym rowerowym, potem troszkę nie oznakowaną ścieżką, i czerwonym rowerowym. Potem znów nieznaną ścieżką, i dotarliśmy do Wysokiej Lelowskiej, skąd asfaltem pojechaliśmy na rynek w Żarkach. Przy rynku odłączył się Andrzej, nawet się nie żegnając i ruszył do domu, a my zrobiliśmy sobie chwilę odpoczynku i schłodziliśmy się kosztując na rynku włoskie lody.

Z rynku pojechaliśmy w stronę cmentarza, za którym skręciliśmy w prawo w teren. Przez pewien odcinek o dziwo nie było piachu, ale za to dość długi podjazd po trawie. Jednak nie cieszyliśmy się długo. Trawiasty podjazd po pewnym odcinku zamienił się w kamienisty. Niestety na podjeździe Bartek zerwał łańcuch. Wykorzystałam chwilę przerwy i wdrapałam się na skałki. Na szczęście chłopakom udało się szybko uporać z awarią i pojechaliśmy dalej. Szybki terenowy zjazd, a potem znów nasz ”ukochany” piasek na czarnym pieszym. Z czarnego zboczyliśmy na inną ścieżkę, gdzie nie było tyle piachu i dojechaliśmy do Mirowa.
Najpierw pojechaliśmy na chwilę zielonym / czarnym rowerowym pod zamek w Bobolicach, a potem tą samą drogą zjechaliśmy znów do Mirowa do baru, by odpocząć dłuższą chwilę.

Z Mirowa pojechaliśmy dla odmiany asfaltem przez Kotowice, Jaworznik do Żarek do punktu widokowego, na którym znajduje się stary kościół, a raczej tylko kawałek muru z tabliczką, na której jest napisane, że jest to kościół. Po dość długim asfaltowym podjeździe pod wiatr byłam wykończona - do tego stopnia, że dopadła mnie chwila zwątpienia, położyłam się na trawie przed bramą kościoła i myślałam, że już nie wstanę. Po chwili o dziwo przybyło mi siły. Wypiłam na raz całą zawartość bidonu. Powygłupialiśmy się chwilę i w drogę.

W międzyczasie w Żarkach zajechaliśmy do sklepu, by zaopatrzyć się na ognisko. Z Żarek jeszcze kawałek asfaltem do Leśniowa. Później wjechaliśmy w teren na niebieski pieszy, pokonaliśmy kilka górek, sporo piachu i kamieni, gdy okazało się, że Przemo pomylił drogę, musieliśmy się wrócić, więc znów te same górki tylko w drugą stronę. Jechaliśmy niebieskim / żółtym pieszym, tylko w odwrotnym kierunku niż poprzednio i dotarliśmy wreszcie do Przewodziszowic. Rozpaliliśmy ognisko, upiekliśmy kiełbaski, nabraliśmy sił i trzeba było jechać z powrotem.

Niebieskim pieszym po kolejnych piaskach dojechaliśmy do Ostrężnika. Bartek i Daniel pojechali asfaltem, a ja, Gaweł, Przemek i Robert szlakiem czerwonym pieszym w stronę źródełek. Chłopaki już tam na nas czekali. Schłodziliśmy się i asfaltem pojechaliśmy nad Amerykan chwilkę posiedzieć. Tym razem Robert zamoczył nogi w stawie, ale zrobił to świadomie.

Ze Złotego Potoku Bartek i Daniel pojechali do Olsztyna asfaltem, bo mieli dość terenu. Ja z resztą chłopaków pojechaliśmy terenem aleją klonową i niebieskim rowerowym do Pabianic. Z Pabianic czerwonym / niebieskim pieszym do Zrębic, z krótkim postojem przy studni na szlaku, gdzie Gaweł tak polewał się wodą dla ochłody, że wyglądało to jakby się posikał. W Zrębicach obok kościoła i za molo dalej w teren w Sokole Góry. Czerwonym pieszym, potem na lewo trochę na około Sokolich, do zielonego pieszego, a potem żółtym pieszym do asfaltu niedaleko baru leśnego.

Chłopaki już czekali w barze. Zdążyli jeszcze w między czasie obrócić na rynek do Olsztyna do sklepu zanim my terenem się do nich doturlaliśmy. W leśnym spotkaliśmy jeszcze Gabera i Helenkę z mężem Krzyśkiem i córką Kasią. Posiedzieliśmy chwilę wspólnie. Gaber odjechał pierwszy nawet się nie żegnając. Chwilę później po krótkich pogaduchach odjechała Helenka z rodziną.

Z leśnego ruszyliśmy asfaltem przez Olsztyn, Kusięta – gdzie Robert złapał drugiego kapcia, a mnie odłamał się odblask ze szprychy na przednim kole. Za górką wjechaliśmy w teren na czerwony pieszy, ominęliśmy Zieloną Górę, potem jechaliśmy czerwonym rowerowym. Wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed Legionów. Dalej jeszcze kawałek ścieżką rowerową. Przy zjeździe z Legionów w stronę huty Bartek, Daniej i Gaweł pojechali prosto w stronę TRW, a ja Przemek i Robert pojechaliśmy przez cmentarz Żydowski, potem przy torach, kawałek ścieżką wzdłuż rzeki, i potem obok szpitala hutniczego. Następnie w stronę skansenu, aleją Pokoju, Jagiellońską i jak zwykle przez osiedle do domu.

To był najbardziej ciężki dzień z tych najcięższych do tej pory. Większość trasy w terenie, gdzie było pełno piachu – zresztą jak Przemek prowadzi to zawsze zafunduje masę atrakcji, żeby nie było zbyt łatwo. Nie liczyłam nawet ile razy trzeba było zejść z roweru , żeby przeprowadzić go przez piach, bo nie dało się przejechać. Do tego doszło sporo terenowych podjazdów, po piachu i po kamieniach. Pierwszy raz w życiu przejechałam tyle km w terenie. Z kolei na asfalcie gorący, silny wiatr wytrącał z równowagi. Mogliśmy też podczas jazdy skorzystać z darmowego solarium słonecznego – spaliłam się bardzo mocno, mimo użycia kremu z filtrem 50 dla dzieci, pot wylewał mi się z pod kasku. Mój organizm potrzebował ogromnej ilości wody, by wytrzymać ten wysiłek, ale poradziłam sobie, dałam radę – jestem z siebie dumna :)

W pobliżu dworca na Rakowie:


Przerwa na 2 śniadanko:


Wykorzystałam chwilę jak chłopaki naprawiali zerwany łańcuch:


Kawałek przed Mirowem:


No i znów pod górę:


Dotarliśmy do celu:


W Bobolicach:


Zamek w Bobolicach – 3 raz na rowerku:


Ruiny zamku w Mirowie:


Coś taki jakiś malutki ten pałac:


Na kolanach a nie na ziemi – okrzyki chłopaków gdy poległam na placu boju:


Strażnica w Przewodziszowicach:


Zmęczeni, spoceni – nad stawem w Złotym Potoku:

Towarne, Choroń - 2 tysiąc w roku :)

Czwartek, 26 kwietnia 2012 · Komentarze(5)
Miał być dziś dzień odpoczynku. Jednak pogoda była tak piękna, że wystarczył jeden sms od mario66 i jeden wpis Damiana na Shoutboxie na CFR, żeby zdecydować się na popołudniową wycieczkę. W dodatku udało mi się załatwić wycieczkę we troje, mimo, że plany każdego z nas były inne. Damian przyjechał rowerem typowo zjazdowym, więc chciał jechać w teren, mario planował coś bardziej asfaltowego. Udało się znaleźć kompromis :)

Ruszyliśmy spod skansenu, w stronę huty, dalej ścieżką wzdłuż rzeki, koło Guardiana – gdzie jak zwykle wiało jak w kieleckim. Następnie przed torami w lewo w teren i w stronę Zielonej Góry. Czerwonym pieszym obok jaskini na Zielonej Górze – jednak rowery wprowadzaliśmy, bo nie daliśmy rady podjechać. Uznaliśmy też, że równie ciężko jest wepchnąć rower jak i wjechać :D Zjechaliśmy czerwonym pieszym i dojechaliśmy do Kusiąt. Kawałek asfaltu i za górką, obok straży w teren w stronę Towarnych. Kawałek udało nam się pod górę podjechać, ale przez sam szczyt Towarnych rowery musieliśmy przeprowadzić. Przy jaskini chwila odpoczynku i dalej w drogę. Damian złapał gumę, więc szybka wymiana i zjazd ze szczytu. Oboje razem z mario podziwialiśmy zjazdy Damiana. My byliśmy jednak bardziej ostrożni, zjeżdżaliśmy dużo wolniej.

Przejechaliśmy przez polankę, myśleliśmy, że już wyjeżdżamy na asfalt jednak Damian pognał na drugi szczyt Towarnych, wiec my za nim. Pod górę rowery wpychaliśmy. Widoki na szczycie przepiękne. I kolejny zjazd Damiana – wrażenia z oglądania bezcenne :D Razem z mario po najbardziej kamienistym odcinku rowery sprowadziliśmy, dalej już zjechaliśmy. Wyjechaliśmy na asfalt, po drodze minął nas rozpędzony Adam. Pojechaliśmy na rynek w Olsztynie. Średnia jaką udało nam się wykręcić była marna :D niecałe 15 km/h. W Olsztynie Damian postanowił, że pozjeżdża sobie trochę ze zamku i z Biakła. Pożegnaliśmy się i ja razem z mario ruszyliśmy dalej.

Pojechaliśmy asfaltem w stronę Biskupic. Kolejny raz minął nas Kulisty, z tym, że tym razem już wracał :D Podjazd pod górkę w Biskupicach ciągle stanowi dla mnie trudność. Jednak udało się bez zatrzymywania wjechać. Za kościołem skręciliśmy w stronę Choronia. Za wieżą w prawo i pod kościółek w Choroniu. Chwila przerwy na uzupełnienie płynów i podjęcie decyzji, jaką drogą wracamy.

Asfaltem zjechaliśmy w dół do Dębowca. W Dębowcu wjechaliśmy w teren. Najpierw niebieskim / pomarańczowym rowerowym. Potem niebieski odbił w inną stronę, a my wybraliśmy pomarańczowy szlak. Dojechaliśmy nim do Zawodzia, gdzie szlak prowadził asfaltem. Chciałam docelowo jechać w całości pomarańczowym, ale nie udało się. Na końcu asfaltu w Zawodziu wybraliśmy złą drogę i zgubiliśmy szlak. Przejechaliśmy przez tory i jechaliśmy kawałek leśną dróżka bez oznakowania. Zastanawialiśmy się gdzie ta droga nas wyprowadzi. Dotarliśmy do kolejnego przejazdu kolejowego. W tym miejscu droga wydała mi się dziwnie znajoma. Po paru metrach dotarliśmy do niebieskiego rowerowego – który w sumie chciałam ominąć. No cóż, trasa modyfikowana na bieżąco :D

Pojechaliśmy niebieskim. Po pewnym odcinku niebieski połączył się z zielonym pieszym, a jeszcze trochę dalej do obu tych szlaków dołączył ów pomarańczowy rowerowy, który wcześniej zgubiliśmy. Dojechaliśmy do Bugaja. Kawałek asfaltem, a potem koło tamy na ścieżkę przy rzece i do huty. Przy skansenie rozstaliśmy się. Mario pojechał do domu, a ja przez Hutników na moment do Roberta. Chwilę przed dojazdem uświadomiłam sobie, że udało się dobić do 2 tyś km w tym roku :) Od Roberta przez Hutników, koło skansenu, Alejką Pokoju, Jagiellońską do domu.

Wycieczka dziś nie należała do łatwych. Sporo trudnych terenowych podjazdów, momentami rower trzeba było prowadzić, bo nie dało rady wjechać. I tak udało nam się z mario sporo podnieść średnią, jaką mieliśmy dojeżdżając do Olsztyna. Było dziś bardzo cieplutko, nawet podczas powrotu można było jechać bez żadnej bluzy. Oby więcej takich dni jak dziś :)

Z Damianem koło jaskini Niedźwiedziej:


A tutaj z mario66:


Roślinki tez lubią skałki:


Nasze rowerki w Choroniu:

Droga do i z pracy, a potem terenowo Mstów i Olsztyn

Czwartek, 19 kwietnia 2012 · Komentarze(6)
Najpierw standardowo jak co dzień, tą samą trasą co zwykle do pracy. Towarzyszył mi Robert, który jechał do miasta rowerkiem brata (niestety jego rower ostatnio został skradziony). Po pracy do domku na obiadek.

Po obiadku umówiona już wczoraj ze Zbyszkiem popołudniowa wycieczka. Napisałam informację również na forum, i pod skansenem zjawili się też Damian (z którym miałam przyjemność jechać pierwszy raz – mam nadzieję, że nie ostatni), mario66 i Przemek (pojechał z nami kawałek podczas objazdowej drogi do pracy na nocną zmianę).

Chwilę po tym jak ruszyliśmy minęliśmy się z kasik, która akurat wracała z Olsztyna. Pojechaliśmy w stronę huty, w lewo na rondzie, a potem w prawo i kawałek terenem w stronę cmentarza żydowskiego. Przez cmentarz, starymi terenami huty i wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed Legionów. Krótki odcinek ścieżką rowerową no i wjazd w teren. Przez Górę Ossona – tym najtrudniejszym kamienistym podjazdem - podjechać się nie udało na raz, ale jakoś to poszło. Potem kawałek z górki i znów podjazd z boku na Górę Ossona – prawie się udało, ale troszeczkę brakło i trzeba było zejść z roweru. Następnie z górki do czerwonego szlaku i w stronę Przeprośnej. Po drodze odłączył od nas Przemek. Na czerwonym pełno błota. Kolejny kamienisty podjazd – tym razem udało się, podjechałam na samą górę :) W dół również terenowo. Dalej asfaltem przez Siedlec do Mstowa.

W Mstowie przed rynkiem w prawo, w teren pod górkę, obok starych stodół. Wjazd powolny, ale bez zatrzymywania się. Za stodołami w dół, i dojechaliśmy do niebieskiego pieszego. No i ponownie terenowo pod górę – udało się, ale zaczęłam odczuwać zmęczenie. Pomyślałam, że za chwilę czeka mnie terenowy zjazd, więc wzięłam się w garść i podjechałam. Zaczęło lekko padać, na szczęście szybko przeszło, choć niebo było mocno zachmurzone. Niebieskim pieszym przez Małusy do Turowa. W Turowie wjazd na asfalt, po drodze naszym oczom ukazała się tęcza – pierwsza, jaką widziałam w tym roku :) Dalej przez przejazd kolejowy i do Olsztyna. W Olsztynie postanowiliśmy pojechać na Lipówki – a co się z tym wiązało - czekała mnie kolejna kamienista górka… na sam szczyt nie wjechałam, dojechałam do tego samego miejsca co ostatnio, a dalej rower wprowadziłam. Chwila odpoczynku, uzupełnienie płynów i powrót.

Zjeżdżałam z Lipówek wg. instrukcji, jaką ostatnio dostałam od Arka. Udało się zjechać bez kłopotu :) Choć muszę przyznać, że ten zjazd wygląda tak niepozornie, a jednak nie należy do najbezpieczniejszych. Następnie kawałek asfaltem i wjazd w teren. Żółtym piaszczystym pieszym, dalej zielonym pieszym, który potem połączył się z niebieskim / pomarańczowym rowerowym. Dojechaliśmy szlakiem do Bugaja. Dalej asfaltem do przejazdu kolejowego, a potem przez Michalinę. Dojechaliśmy do DK1, w tym miejscu chyba nie do końca wszyscy się zrozumieliśmy. Damian i Mario uznali, że jadą wdłuż trasy, a ja i Zbyszek pojechaliśmy dołem pod trasą. Pożegnaliśmy się machając sobie z oddali. Pod mostem spotkaliśmy się z Sebastianem (sebaxgh), który wracał z Poraja. Dalej już cały czas prosto Jesienną do domku.

Dzisiejsza wycieczka była stosunkowo trudna. Większość trasy terenowo, do tego sporo kamienistych górek i dużo piachu na szlakach. Ale przecież nie można cały czas zasuwać asfaltem – tym bardziej, że ja bardzo lubię jeździć w terenie. I nie zraża mnie nawet to, że w terenie tempo jest dużo wolniejsze. Jednak kontakt z przyrodą i ogromna dawka dobrego humoru rekompensuje wszystko :)

Dziękuję chłopaki za dziś i czekam na następny wspólny wypad.

Droga do i z pracy, a potem Olsztyn

Piątek, 13 kwietnia 2012 · Komentarze(4)
Najpierw do pracy i z powrotem, tą samą drogą co zwykle, bez pośpiechu, najkrócej jak się tylko da. A i tak jakoś szybko udało mi się zajechać. Na Bór, niedaleko wiaduktu nad torami na Jagiellońskiej od kilku dni jakieś roboty przy drodze – co dzień jak tamtędy przejeżdżam to robotnicy jakoś dziwnie się na mnie patrzą.

Po południu ustawka z mario66 i STi na wspólną przejażdżkę. Ciuchy nie zdążyły mi wyschnąć po czwartkowym przemoczeniu, więc na szybko kombinowałam co zrobić, żeby nie było mi zimno w krótszych spodniach, ale udało się :D Cel wycieczki wyklarował się dopiero na miejscu spotkania pod skansenem – Olsztyn, a trasa modyfikowana była na bieżąco podczas jazdy.

Spod skansenu pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, przy szpitalu hutniczym skręciliśmy w lewo. Jakimiś terenowymi ścieżkami przy rzece, koło torów i do cmentarza Żydowskiego. Przejechaliśmy przez cmentarz, dalej kawałek między starymi budynkami należącymi niegdyś do huty i wyjechaliśmy na asfalt niedaleko Legionów. Potem kawałek ścieżką rowerową, a nastepnie wjazd w teren. Czerwonym pieszym mijając Ossona, później czerwonym rowerowym do Kusiąt. W Kusiętach kawałek asfaltu i za szkołą znów w teren obok Towarnych. Okazało się, że zagrodzono drogę, którą zwykle dojeżdżaliśmy do asfaltu i musieliśmy pojechać wzdłuż płotu przy wodociągach po jakichś piachach, gdzie troszkę kopały się kółka. Udało się, okrążyliśmy wodociągi i wyjechaliśmy na asfalt. Dalej na chwilkę odpoczynku na trawce przy barze leśnym.

Z powrotem kawałek asfaltem w stronę Biskupic. Następnie zjechaliśmy w prawo w teren na pomarańczowy rowerowy. Po drodze jakaś gałąź zaatakowała sznurówkę od mojego buta, ale udało mi się ją powstrzymać. Pomarańczowym pojechaliśmy przez Dębowiec, dalej niebieskim / pomarańczowym rowerowym. Przecięliśmy asfalt, którym jedzie się na Poraj, i dalej prosto terenem pomarańczowym szlakiem. W pewnym momencie, chłopaki uznali, że zjeżdżamy ze szlaku, skręcając w prawo, ale za późno mi powiedzieli, ja jadąc przodem już skręt pominęłam, więc zahamowałam dość mocno, zostawiając po sobie ślady na szlaku, aż chłopaki śmiali się z tego jak to wyglądało. Jechaliśmy chwilę po nieoznakowanej ścieżce, aż dojechaliśmy do niebieskiego rowerowego. Z niebieskiego zboczyliśmy na czarny pieszy w stronę Słowika. Przed mostem, gdzie górą idą tory znów jakaś gałąź postanowiła rzucić się do ataku, tym razem na zębatkę i przerzutkę z tyłu. Mario pomógł mi ją wyciągnąć i ruszyliśmy przez Słowik najpierw asfaltem, a potem ścieżką w stronę Bugaja. Dalej przez Michalinę, wzdłuż DK1 do estakady i Jagiellońską tradycyjnie do domu.

Dawno nie byłam na takiej wycieczce, gdzie większość trasy stanowił teren. Ostatnimi czasy mimo wszystko więcej było asfaltu. Na leśnych ścieżkach i szlakach po czwartkowym deszczu pozostało sporo błota i kałuż. Kilkukrotnie przejechałam przez sam środek kałuży, bo ciężko było je ominąć. Stwierdzam jednak, że tego było mi trzeba, tym bardziej, że bardzo lubię pooddychać świeżym leśnym powietrzem :)

Podjazd pod górę w stronę Towarnych:


Chwila odpoczynku:


Na pomarańczowym szlaku:

Na jajeczko do Olsztyna przez Poraj

Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 · Komentarze(3)
Po niedzielnym śniegu, w lany poniedziałek wyszło słońce :) Planowaliśmy już od kilku dni poniedziałkową przedobiednią wycieczkę na jajeczko. Wczoraj byłam totalnie bez sił, jakaś paskudna choroba chciała mnie na siłę wepchnąć do łóżka, ale nie dałam się i udało się dziś wyjść na rower. Pod skansenem zjawili się poza mną również: GAWEŁ (na którego musieliśmy chwilę zaczekać), Maciek, Przemek, Robert i Zbyszek. Każdy został przeze mnie symbolicznie oblany wodą z małej śmingusówki, którą wcześniej skonfiskowałam Robertowi. Dojechali również w między czasie Piksel i jego tata, którzy uderzali na Ogrodzieniec – przez kawałek dotrzymali nam towarzystwa.

Ruszyliśmy spod skansenu, dalej ścieżką wzdłuż rzeki do Słowika. Kawałek asfaltem do Korwinowa. Dalej czarnym pieszym, a potem niebieskim rowerowym przez Dębówkę do Poraja. Tutaj odłączył od nas Piksel z tatą. W Poraju wzdłuż zalewu, i potem czarnym pieszym do Masłońskich. Tuż za przejazdem kolejowym Przemek zakomunikował, że złapał gumę, więc przymusowa przerwa na odpoczynek. Następnie kawałek żółtym rowerowym między domami. Super okolica do zamieszkania. Dalej terenem żółtym / zielonym pieszym, gdzie było sporo piachu do Zaborza.

W Zaborzu asfaltem przez Biskupice Nowe do kościoła w Biskupicach. Znów wjazd w teren – żółtym pieszym przez Sokole do Olsztyna. Jechałam pierwszy raz tym szlakiem – bardzo ciekawa trasa. Przy końcu szlaku, tuż przed wyjazdem na asfalt chwila grozy – jadąc rozpędzona z górki, uważając, by nie potrącić spacerujących ludzi w ostatniej chwili zauważyłam przed sobą dość pokaźną skarpę… niestety przeleciałam przez kierownicę – w ostatniej chwili ją puściłam, ale nie zdążyłam odskoczyć w tył i najadłam się piachu… Markon - ja nie chciałam znów upadać. Zbyszek i Przemek nawet nie zauważyli i pojechali dalej :( Dziękuję Gawłowi, że pomógł mi się pozbierać. Nic sobie na szczęście nie połamałam, skończyło się na kilku potłuczeniach, więc pojechaliśmy dalej. Najważniejsze, że moje dwa jajka wyszły cało z tego spotkania z ziemią :D

U dawnego kota podzieliłam się z chłopakami moimi dwoma święconymi jajkami :D a nie wierzyli, jak pod skansenem powiedziałam, że mam ze sobą dwa jajka :D Chwilę przed naszym odjazdem, do baru dotarli także michaill i Nataszka. Miałam wreszcie okazję poznać Nataszę :) Posiedzieliśmy jeszcze chwilę, pożegnaliśmy się i ruszyliśmy z powrotem.

Pojechaliśmy terenem przez Skrajnię, coraz lepiej idzie mi podjazd. Dalej obok ambony i wyjechaliśmy na asfalt niedaleko rowerostrady. Przemo znów złapał gumę, ale czas nas gonił, więc uznał, że spróbuje dojechać. Pomkneliśmy rowerostradą – gdzie trochę denerwowali mnie ludzie łażący po części trasy przeznaczonej dla rowerzystów – chyba nie umieją odczytać prostych znaków drogowych. Na końcu kawałek terenem do Guardiana. Zmuszeni byliśmy się jednak znów zatrzymać, bo Przemek niestety musiał ponownie kleić dętkę. Zbyszek pojechał dalej, gdyż już by bardzo spóźniony. Po sklejeniu dętki ruszyliśmy dalej, koło huty, ścieżką wzdłuż rzeki, obok skansenu, przez Aleję Pokoju. Na skrzyżowaniu z DK1 każdy rozjechał się w swoją stronę.

Dzisiejsza wycieczka nie była zbyt łatwa, sporo terenu, nie zabrakło również piachu. Niewyspanie i gorączka w nocy dały o sobie znać i odbiły się na moich siłach, a raczej na ich spadku. Ale jestem uparta, nie poddaję się :) Dałam radę i jestem zadowolona, troszkę tylko bolą mięśnie po upadku, ale jak to mówią "no risk no fun"

No to ciśniemy - no dobra, ja cisnę, a Robert jak na spacerku:


Skarpa, z której przeleciałam przez kierownicę:


W drodze:

Na zachód - Kamyk polnymi ścieżkami

Sobota, 10 marca 2012 · Komentarze(2)
Na Częstochowskim Forum Rowerowym padła propozycja terenowej wycieczki w stronę Kamyka. Na miejsce spotkania na Dekabrystów dojechałam razem ze STi ścieżkami rowerowymi wiodącymi przez miasto. Poza nami przybyli także pomysłodawca wycieczki - konarider i Piksel. W czwórkę ruszyliśmy w drogę.

Przez miasto przebiliśmy się do Cmentarza Komunalnego. Następnie wjechaliśmy na terenowe ścieżki. Po drodze mijaliśmy tor quadowy i bunkier w Parku Lisiniec. Nasza trasa wiodła praktycznie cały czas ścieżkami polnymi przez Białą, Lgotę (gdzie na chwilkę zatrzymaliśmy się na wzgórzu na moment wytchnienia) aż do Libidzy. Wtedy wyjechaliśmy na asfalt, którym dotarliśmy do Kamyka. Zjeżdżając asfaltową górką rozpędziłam się do 47,5 km/h. W Kamyku krótki odpoczynek przed sklepem i zapadła decyzja o powrocie.

Wracaliśmy tą samą drogą, po drodze w Libidzy mieliśmy okazje podziwiać dwie sarenki. Podczas powrotu terenowa ścieżka na Lisińcu zaprowadziła nas do Alei Brzozowej. Po przejechaniu pewnego odcinka alejki konarider i Piksel uznali, że jadą na myjkę. Pożegnaliśmy się, i ja z Robertem ruszyliśmy dalej Aleją Brzozową w stronę domów. Pomknęliśmy przez jasnogórski park, 3 aleję, Dąbrowskiego, przez Stradom do domku.

Miał być lekki teren - w sumie ciężki nie był, tylko miejscami trochę błota, piasku, pagórków, no i ten wiatr. Dzisiejsza wycieczka trochę mnie zmęczyła (o czym świadczy niska średnia) jednak warto było, bo wiosna nastraja pozytywnie i warto było poznać nowe ciekawe ścieżki :)

Przy okazji miałam okazję przetestować licznik, który dostałam od Piksela. Działa prawidłowo. Jeszcze raz dziękuję.

Wiosna już nadeszła:


Chwila odpoczynku:


Zamyślona, zadumana? Już sama nie wiem - uchwycona z zaskoczenia:

Przez zaspy - aż śnieg skrzypiał pod butami - ups, pod kołami :)

Niedziela, 15 stycznia 2012 · Komentarze(7)
Sypiący w twarz śnieg, zaspy, wiejący wiatr nie przeszkodził w dzisiejszej wycieczce :) Warunki co prawda były trudne - ale co nas nie zabije to wzmocni :) większość trasy terenem, zresztą w takich warunkach pogodowych nawet ścieżką rowerową jechało się jak w terenie :) i średnia marniutka wyszła :( ale semi slick na przodzie dał radę :)

na miejsce spotkania dotarły 3 osoby - EdytKa, STi i Gaweł - ekipa zgrana i wesoła :D co widać na fotkach

wyruszyliśmy spod skansenu - po jakichś 2 metrach pierwsze moje bliskie spotkanie ze śniegiem - kółko zjechało na bok przy podjeździe pod krawężnik, na szczęście biały puch zamortyzował upadek :) jechaliśmy najpierw przez Hutę, później aż do Olsztyna "białym" żółtym pieszym (nawet na pewnym odcinku widoczne były ślady innych rowerzystów, ale później zniknęły) po drodze postanowiliśmy pobawić się z Gawłem w orły na śniegu :D w pewnym momencie z zółtego zjechaliśmy - Robert pominął skręt i jechaliśmy jakąś ścieżką, gdzie pod śniegiem było sporo piachu (ciężko się kręciło), aż dotarliśmy niedaleko kota - ale już chyba na stałe zamknięte :( następnie pomknęliśmy obok zamku w stronę Kamieniołomu Kielniki - jednak Robert pogubił trasę i kamieniołomu nie zobaczyliśmy - schował się przed nami :D jakimiś ścieżkami w lesie okrążyliśmy dookoła miejsce, gdzie podobno miał być ten kamieniołom :D i dotarliśmy do żółtego pieszego, po czym zjechaliśmy na czerwony pieszy / czarny rowerowy i wróciliśmy znów pod zamek :D krótka posiadówka na herbatkę i coś do jedzenia w barze koło rynku.

Czas było jednak wracać - ale padł pomysł, aby wrócić się pod zamek zrobić kilka fotek i przy okazji wyszła z tego mała bitwa na śnieżki - jak dzieci, tylko takie duże :D po wszystkich atrakcjach asfaltem pomknęliśmy do Kusiąt, po czym zjechaliśmy na czerwony rowerowy - i gdzieś na nim znów przytuliłam się do białego puchu :) dojechaliśmy do Legionów, do ścieżki rowerowej, strasznie chcieliśmy jednak zobaczyć kamieniołom, więc szybko wspólnie zdecydowaliśmy, że zwiedzimy ten na Zawodziu i tak też zrobiliśmy :) kilka fotek na górze, szybki zjazd asfaltem na dół - ślisko, dużo zakrętów, prawie jak na jakimś OSie :D już myślałam, że trzeci raz wyląduję na śniegu, ale udało się utrzymać :) (ze strachu nawet przeraźliwie krzyknęłam - upadek na lód mógłby nie być przyjemny, ale jak to mówią - jest ryzyko jest zabawa) potem już powrót przez miasto wzdłuż Legionów do trasy, następnie wzdłuż rzeki do Niepodległości i asfaltem do domku.

wycieczka udana - pełna śmiechu, dobrego humoru, atrakcji na śniegu - już z niecierpliwością czekam na następny taki wypad :) poniżej fotorelacja z wyprawy

EdytKa w zaspie :D


cała ekipa w Olsztynie:


orły na śniegu:


z serii "dziwne pomysły":


po śnieżnej bitwie z Gawłem :D


panorama z kamieniołomu na Zawodziu: