Postanowiłam dziś troszkę odpocząć od świątecznych przygotowań, dlatego też uznałam, że rower będzie idealnym sposobem odstresowania się. Mimo nie najlepszych warunków pogodowych umówiłam się na przejażdżkę z Robertem. Dziś to on prowadził. Razem z nami pojechał jeszcze jego dość marudny kolega Rafał. Nie pamiętam zbyt dobrze dzisiejszej trasy, gdyż jechałam tą drogą pierwszy raz, ale może jakoś uda się to opisać.
Asfaltem dojechaliśmy do Bór, dalej ścieżką wzdłuż rzeki do Krakowskiej, pod gierkówką, potem wzdłuż DK1 do rynku na Zawodziu. Za rynkiem znów wzdłuż DK1 do Tesco. Minęliśmy Tesco, kawałek terenem i wyjechaliśmy na asfalt koło jakiegoś osiedla domków. Przez to osiedle do krzyżówki z Warszawską. Dalej prosto przez Rząsawską. Następnie asfaltem przez Wyczerpy, jakimiś nieznanymi mi drogami, aż wylądowaliśmy w Mariance Rędzińskiej. Na Wyczerpach zostaliśmy otrąbieni przez jakiegoś idiotę, który sam jechał bez świateł, a przeszkadzała mu trójka rowerzystów - ach Ci kierowcy... Asfaltem przez Mariankę, a potem terenem do Rudnik. W Rudnikach kładką nad torami na drugą stronę i do Kamieniołomu.
W Kamieniołomie chwila przerwy, po czym uznaliśmy, że jedziemy zobaczyć jaskinię. Zjazd w dół po luźnych kamieniach i w dodatku na dwóch semi slickach był dla mnie dość hardkorowy. Niestety skończył się dość mocnym upadkiem :( Na szczęście skończyło się na brudnych ubraniach, bez poważniejszych kontuzji. Zresztą, czołgając się po jaskini ubrudziłam się jeszcze bardziej. Było coraz zimniej, z każdą minuta coraz bardziej kropił deszcz, więc trzeba było wracać.
Tym razem czekał mnie wjazd pod górę, znów po sypkich kamieniach. Łatwo nie było, ale przynajmniej bez upadku - do czasu... Przejeżdżając przez bramę wjazdową niefortunnie zahaczyłam kierownicą o gałęzie jakiegoś krzaka i upadłam na kawałek płotu przy tej bramie. Musiało to wyglądać śmiesznie, zresztą sama z siebie się śmiałam. Okazało się jednak, że przy tym upadku urwałam zaczep od tylnej lampki, i już przestało mi być do śmiechu.
Schowałam lampkę i ruszyliśmy. Asfaltem przez Rudniki, Konin, Latosówkę do Wancerzowa. W Wancerzowie zjechaliśmy na główną drogę, gdyż padało coraz bardziej i było coraz zimniej. Jechaliśmy przez Jaskrów, aż dotarliśmy na Wyczerpy do Warszawskiej. Dalej analogicznie jak wcześniej - przez osiedle domków, kawałek terenem do Tesco, wzdłuż DK1 do Krakowskiej, ścieżką wzdłuż rzeki do Bór, Niepodległości do Jagiellońskiej i do domku.
Jeśli miałabym opisać w skrócie dzisiejszą wycieczkę z pewnością napisałabym, że było to kręcenie bez sił :( Miałam się odstresować, a w gruncie rzeczy przez to, że połamałam zaczep od lampki i zmokłam jakoś nie miałam nastroju i energii do dalszej jazdy. No cóż - następnym razem będzie lepiej :) Nie zniechęcam się tak szybko :D
Kamieniołom w Rudnikach:
No to zjeżdżam:
Ale po co tam najazd dla aut?
każdy kamień mój :D
gdzie diabeł nie może, tam EdytKa się wdrapie:
W jaskini Szmaragdowej:
Ja nie wiem jak to się stało, że mam jedną nogę :D
No to teraz pod górkę:
Po drugim upadku - zanim zauważyłam potrzaskany zaczep lampki:
Dziś nieco krótsza wycieczka niż wczoraj, ale równie przyjemna. Umówieni byliśmy na wspólną jazdę razem z Arkiem i Robertem pod skansenem na 17,30. Celem wycieczki był Olsztyn, a konkretnie nowy bar leśny.
Ruszyliśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie w lewo, zresztą rondo przejechaliśmy od lewej :D Dalej przez Legionów ścieżką rowerową. Zjechaliśmy potem w teren na czerwony rowerowy, którym dotarliśmy do Kusiąt. Następnie już asfaltem aż do dawnego słynnego baru u kota. Spotkaliśmy się tam z Marcinem, michaillem, pietro78 i Sebiq'iem. Posiedzieliśmy chwilę, pośmialiśmy się i uzupełniliśmy płyny. Niezbyt podoba mi się obecna atmosfera w tej knajpie, nie ma nawet stojaków na rowery, a towarzystwo, które tam przebywa również nie budzi zbytniej sympatii.
Postanowiliśmy wracać wszyscy razem. Terenowym podjazdem pod Skrajnicę, dalej asfaltem aż do rowerostrady. Na końcu rowerostrady ścieżką do torów i przed torami w prawo w stronę Guardiana. Kawałek asfaltem przez hutę i potem ścieżką wzdłuż rzeki w stronę skansenu. Przy skansenie padła propozycja, aby jeszcze na chwilę usiąść u Andrzeja i pogadać. Po chwili pogaduszek w barze rozjechaliśmy się do domów.
Ciepły dziś wieczór, jechało się bardzo przyjemnie. Mieliśmy okazję podziwiać po drodze piękny zachód słońca - dla takich chwil warto jeździć :) Szkoda, że na zdjęciach tego tak nie widać, jak wyglądało to w rzeczywistości.
Widząc za oknem świecące słonko, które patrzało na mnie prosząc zostaw dziś auto z samiuśkiego ranka po 10,20 wsiadłam na rower i pojechałam do pracy, a później w samo południe około 15,30 wróciłam do domku :D Obiadek na szybko, bo wracając wczoraj z Jasnej Góry umówiłam się z mario66 na wypad do Mstowa. Pod skansen dojechałam 5 min spóźniona, ale mario66 na szczęście poczekał na mnie.
Ruszyliśmy duktem wzdłuż rzeki na Zawodzie, potem kawałek ścieżką przy DK1, koło rynku, asfaltem koło oczyszczalni Warta. Kawałek za oczyszczalnią zjechaliśmy z asfaltu w lewo na ścieżkę wzdłuż rzeki mijając na moje szczęście podjazd z kostki brukowej, którego niezbyt lubię. Wyjechaliśmy na asfalt już za tym wzniesieniem. Dalej zielonym rowerowym, pod Przeprośną podjazd asfaltowy, potem skręciliśmy w lewo do sanktuarium i w dół terenem po kamienistym zjeździe. Następnie już asfaltem zielonym rowerowym przez Siedlec na rynek w Mstowie, gdzie na kilka minut usiedliśmy na ławce uzupełnić płyny i wrzucić coś na żołądek.
Z Mstowa również zielonym rowerowym przez Siedlec, ponownie asfaltem pod Przeprośną, tylko od drugiej strony, na zjeździe z górki rozpędziłam się do 55 km/h, ale zaraz trzeba było hamować, gdyż chcieliśmy skręcić w stronę czerwonego rowerowego. Jeszcze kawałek asfaltem, kolejna tym razem mniejsza górka, zrzucając z przodu na najmniejsze przełożenie niestety spadł mi łańcuch tak niefortunnie, że pobrudziłam sobie łapki zakładając go z powrotem. Dalej terenem czerwonym rowerowym do Kusiąt (w terenie już na szczęście sucho, a nierówności jakie ostatnio były na szlaku wyrównane są jakimś grysem). W Kusiętach mario namówił mnie by jeszcze zahaczyć o Olsztyn, więc pojechaliśmy asfaltem do Olsztyna, gdzie tuż przy rynku zostałam prawie uderzona drzwiami od jakiegoś auta, które stało pod sklepem na ulicy ;/ ludzie nie patrzą w lusterka... Chwila przerwy na powietrzu na ławce przy nowym barze leśnym i powrót.
Na szczęście pozostała już ostatnia górka tego dnia, ale tym razem terenowa - Skrajnica. O dziwo w porównaniu do poprzednich górek asfaltowych bardzo łatwo udało mi się podjechać. Dalej już asfaltem przez Skrajnicę do rowerostrady, na końcu ścieżką do torów. Za torami kawałek przez lasek do Bugaja i asfaltem do przejazdu kolejowego. Dalej obok Michaliny i wzdłuż DK1 do estakady. Pod estakadą mario66 pojechał na Raków a ja jak zwykle przez Jagiellońską wróciłam do domku.
Sporo dziś było podjazdów pod górę, odzwyczaiłam się chyba od ciężaru mojego roweru. Dużo krótsza wycieczka, a zmęczyła mnie z początku bardziej niż Kraków. Podjazd pod Przeprośną i Kusięta wycisnęły ze mnie sporo energii. Na szczęście powrót już poszedł o wiele łatwiej :) W gruncie rzeczy cieszę się, że dałam się namówić również na Olsztyn, gdyż taką drogą z Mstowa tam jeszcze nie jechałam. Fotorelacji z wycieczki nie stwierdzono.
Kilka moich ostatnich km pożyczoną Meridą - czas było ją niestety oddać i odebrać rower brata. Szkoda, bo bardzo przyjemnie mi się nią jechało wczoraj do Krakowa. Dla pocieszenia powrót do domu Authorem Roberta (on wracał rowerem mojego brata). Dziwnie jedzie się w normalnych butach na SPD.
Wieczorna przejażdżka trasą, którą znam prawie na pamięć - przez lasek na końcu mojej ulicy do Bór, dalej ścieżką wzdłuż rzeki do Krakowskiej, Kanałem Kohna pod Katedrę, na miejsce zbiórki ustalone na Częstochowskim Forum Rowerowym.
Wszystko po to, aby razem z 14 innymi rowerzystami (arturm, arusb, helenka, jurczyk, kobe24la, Gaber, mario66, michaill, outsider, pietro78, poisonek, Sebiq, STi, i jednym rowerzystą, którego nicku nie znam) udać się alejami pod Jasnogórski szczyt, by po 7 latach w godzinie śmierci Jana Pawła II punktualnie o 21,37 spełnić jego słowa "Proszę Was, Bądźcie ze mną (...) Nie przestawajcie być z Papieżem". "Musicie być mocni. Drodzy bracia i siostry!(...)" Był wielkim człowiekiem za życia i dalej jest w naszej pamięci.
Powrót razem z arturm, mario66 i STi moją standardową trasą z centrum - alejami do Katedralnej, Krakowską, na końcu ścieżką wzdłuż rzeki do Bór i Niepodległości. Tutaj troszkę inaczej niż zwykle - 11-tego Listopada do Jesiennej. Ciepły dziś wieczór, w zasadzie bezwietrzny.
Na CFR już jakiś czas temu padła propozycja wspólnej wycieczki do Krakowa. Z racji wyjazdu pożyczyłam sobie nawet lepszy rower, żeby jakoś sobie ułatwić jazdę. Początkowo zapisało się około 30 osób, jednak warunki pogodowe wystraszyły większość osób i w dniu wyjazdu na miejscu zbiórki o 8 pod Jagiellończykami stawiło się 11 osób: Abovo, Bartek034, GAWEŁ, kobe24la, Markon, MrDry, Pietro78, PRZEMO2, STi, Zbyszko61 i ja. Pozytywnie nastawieni, pomimo mżawki i prószącego śniegu wyruszyliśmy w drogę około 8,15 :)
Pojechaliśmy przez stare Błeszno, do trasy DK1 - wjeżdżając na chodnik mało brakło i spotkałabym się z asfaltem, ale udało mi się utrzymać równowagę. Dalej przez Wrzosową, Słowik, Korwinów, Zawodzie, Kolonię Borek, Osiny, Poraj, Masłońskie, Żarki Letnisko, Postęp i dotarliśmy do Myszkowa. Przez większość tej części trasy towarzyszył nam deszcz i śnieg. Przy okazji - zbiegiem okoliczności okazało się dziś, że biały opel, który nas otrąbił, na którego zresztą sama wyzywałam po co trąbi to moja znajoma :D W Myszkowie chwila postoju na stacji benzynowej. Niefortunnie Bartek urwał zacisk od sztycy i mieliśmy niewielkie opóźnienie w czasie. Udało się załatwić pomoc od miejscowych i mogliśmy jechać dalej.
Nawet wyszło słonko, aby się lepiej jechało :) Przez Myszków Mrzygłód - tutaj pierwsza górka - zapowiedź tego, co czekało na nas później... Z Myszkowa do Zawiercia, następnie przez Fugasówkę do Ogrodzieńca. Chwila odpoczynku pod sklepem i jedziemy dalej. W Ogrodzieńcu skończyła się łatwiejsza część trasy. Następnie jechaliśmy przez Rodaki - tutaj kolejna górka, Klucze, Bogucin, kawałek terenem do Rabsztyna - jadąc terenem dostaliśmy w promocji kolejną porcję śniegu :) Dłuższa przerwa w knajpie na jedzenie, kilka fotek pod ruinami zamku i czas jechać.
Z Rabsztyna znów kawałek terenem w stronę Olkusza. Parę km bocznymi dzielnicami miasta (Skalskie, Słowiki, Smerfy). Następnie przez Sieniczno, Kosmołów (gdzie znów dopadła nas spora porcja śniegu) do Sułoszowej - oj, to była najgorsza górka... ale nie dałam się pokonać i udało mi się dotrzeć do Pieskowej Skały. Nie obyło się bez kilku zdjęć pałacu i słynnej "dzidy" - yyy to znaczy Maczugi Herkulesa :D
Ze Skały ruszyliśmy przez Młynnik do Ojcowa - niestety nie zatrzymaliśmy się nawet na minutę na zrobienie pamiątkowego zdjęcia... Szkoda, bo pierwszy raz w życiu byłam w Ojcowie, o ile można to tak nazwać, bo tylko tamtędy przejechaliśmy... Postój był dopiero pod Bramą Krakowską. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy czerwonym / niebieskim pieszym przez Dolinę Prądnika. Na szlaku gałąź wkręciła mi się między szprychy a przerzutkę, ale na szczęście obyło się bez uszkodzeń roweru no i mnie. Dojechaliśmy szlakiem do Prądnika Czajkowskiego. Następnie znów szosą przez Swawolę, Prądnik Korzkiewski, Hamernię, Januszowice, Podskale, Zielonki, aż dotarliśmy do celu :)
Tak sypało białym puchem, że jadąc chwilę na kole u Bartka nawet nie zauważyłam tabliczki KRAKÓW. Dopiero gdy zatrzymaliśmy się na przystanku chłopaki uświadomili mi, że dałam radę :) Spojrzałam na licznik - 121 km, średnia 23,2 - nie mogłam uwierzyć :) Prawie całą drogę wiał silny wiatr, ale w tym wypadku był pomocny, bo pchał nas w przód obijając się o plecy.
Po chwili na przystanku ruszyliśmy w stronę rynku. Śnieg zamienił się w deszcz, na drogach Krakowa było bardzo ślisko. Jadąc ulicami Krakowa przez Krowodrzę i Nowy Klepacz trzeba było bardzo uważać, w szczególności na tory idące środkiem drogi - u nas w mieście to rzadkość. Starałam się uważać, koncentrowałam się na tym, by się nie poślizgnąć. W pewnym momencie nadjechał za mną Gaweł, chciał uprzedzić, że jest ślisko. Splot zdarzeń sprawił jednak, że w tym samym momencie przekonałam się na własnej skórze, że tory bywają zdradliwe. Rower obróciło o 180 stopni a ja wylądowałam na ziemi, niewiele przed nadjeżdżającym z naprzeciwka tramwajem... Opatrzność boska sprawiła, że wyszłam z tego cało :)
Jeszcze kilka miastowych km i dotarliśmy do rynku - oj jaka byłam szczęśliwa :) Zbyszek miał rację, że jak się dojedzie, to nie można wyjść z podziwu. Nawet słońce wyszło, by rynek wyglądał piękniej :) Na rynku dosłownie chwilka na kilka zdjęć i czas było jechać w stronę dworca, bo było już po 17tej. Przez Stare Miasto, Kazimierz, Zabłocie dotarliśmy na Płaszów. Po drodze Zbyszek również przekonał się o tym, jak niebezpieczne są śliskie tory tramwajowe. Zakupiliśmy bilety na pociąg, izotoniki, by było co pic, zjedliśmy przed dworcem coś ciepłego z budki, w której pani baaaaaaardzo powolnie pracowała, ale na pociąg zdążyliśmy.
Wpakowaliśmy roweru do ostatniego wagonu, do przedziału, na którym pisało "służbowy". My zajęliśmy następny przedział - cały nasz :D Teraz już wiem, dlaczego powroty pociągiem są najlepszą częścią wycieczki do Krakowa :D Atmosfera w pociągu nie do opisania - kupa śmiechu, dobrej zabawy, oj dawno tak nie poszalałam :D Mina osób z innych przedziałów widząc rozbawioną bandę rowerzystów - bezcenna :D Z niecierpliwością czekam na kolejny taki wyjazd :)
Żal było wysiadać z pociągu :D Marcin i Markon wysiedli na Rakowie. Reszta ekipy na głównym. Pożegnaliśmy się, podziękowaliśmy za wspólne towarzystwo i rozjechaliśmy się. Razem z Przemkiem, Robertem i Zbyszkiem pojechaliśmy przez Krakowską, ścieżką wzdłuż rzeki do Niepodległości. Na chwilę jeszcze we czwórkę do Andrzeja i potem do domu.
O jejku, ale się rozpisałam :D może ktoś doczyta do końca - teraz już z górki :)
Podsumowując - do tej pory nie mogę uwierzyć, że dałam radę dojechać - ja w to nie wierzyłam, ale wierzyli we mnie inni i to bardzo dużo dla mnie znaczy :) Niezmiernie miło było mi usłyszeć od uczestników wycieczki, że są ze mnie dumni :) Pomimo nie najlepszej pogody (typowej kwietniowej przeplatanki deszczu, śniegu, słońca, temperatury w granicach 3-5 stopni) udało się zrealizować jeden z celów stawianych sobie na ten rok - Kraków i do tego dobić drugą już setkę w ciągu dnia, w dodatku w tak krótkim odstępie czasu, gdyż jeżdżę aktywnie pół roku. Teraz czas realizować dalsze plany :)
Pod sklepem w Ogrodzieńcu - jedno z niewielu zdjęć całej ekipy:
W drodze do Rabsztyna:
Rabsztyn:
Cały Bartek - musiał przyprawić nam rogi :D
Za Olkuszem - kolejny śnieg:
Aż mi się zrobił biały daszek:
Trzymamy równowagę :D
Przeglądaliśmy się :D
Pieskowa skała:
Prawie cała ekipa:
Złapałam dzidę :D
Brama Krakowska:
Szczęśliwi - tylko Markon gdzieś uciekł:
Kościół Mariacki:
Sukiennice:
Na koniec jeszcze kilka podziękowań: - dla Piksela, który niestety z nami nie pojechał - za pożyczenie opon na wyjazd, - dla Przemka - za załatwienie roweru od kolegi dla mnie, - dla Roberta - za pomoc w przygotowaniu sprzętu do jazdy i trenowanie mnie przed wyjazdem, - dla Zbyszka - bo to on namówił mnie na wyjazd, i za każdym razem jak się widzieliśmy mówił, że dojadę, bo ja sama nie wierzyłam, - dla Agnieszki - że również pojechała, i nie byłam jedyną kobietą podczas wycieczki, - dla Bartka - za to, że tuż przed Krakowem wziął mnie na koło, gdy śnieg sypał tak mocno, że nie widziałam gdzie jadę, - dla Gawła - że ostrzegł mnie, bym uważała na śliskich torach - intencje były dobre, jednak i tak obróciło mnie i się przewróciłam, - dla MrDry - za to, że gdy upadłam niewiele przez jadącym tramwajem razem z Robertem zainteresowali się czy nic mi się nie stało, - dla Markona - za przyśpiewki podczas jazdy i udostępnienie śladu trasy, na podstawie którego powstał mój opis, - dla Pietro78 i kobe24la - za propozycję wycieczki, akurat w terminie, który mi odpowiadał.
Słowa tego utworu chodzące mi po głowie dodawały mi sił:
Najpierw około 5 km rowerem brata razem z PRZEMO2 i STi do Przemka kolegi na Stradom, by pożyczyć rower na Kraków. Sprzęt brata został pod zastaw. Potem pożyczoną Meridą do domu, szybka zmiana opon i montaż błotnika przez Roberta. Na koniec jeszcze do kilku sklepów i przy okazji przetestować rower.
Wieczorem jeszcze kilka km podczas 73 Częstochowskiej Masy Krytycznej. Na tę masę przybyło w sumie 60 rowerzystów. Przy okazji 2-krotnie przeszkodziliśmy w odbywającej się w alejach drodze krzyżowej - może nas za to nie ukrzyżują... Była to moja pierwsza, oficjalnie wiosenna masa, choć pogoda zbyt wiosenna nie była. Dopiero marzec, może za miesiąc będzie lepiej.
ustrzelona na Placu Biegańskiego: fot. Leszek Pilichowski
Planowana na dziś dłuższa wycieczka z Maćkiem nie wypaliła - on późno w nocy wrócił do domu, mnie nie chciało się rano wcześnie wstawać. Zwlekłam się sporo po 9 z łóżka i umówiłam się około 11 z STi, aby pomógł zmienić opony w moim rowerku, a później na jazdę testową. W międzyczasie na CFR Piksel zapytał czy ktoś się gdzieś wybiera, więc umówiliśmy się na przejażdżkę we troje.
Spotkaliśmy się pod skansenem. Ruszyliśmy asfaltem przez Rejtana, wzdłuż DK1, obok rynku na Zawodziu, do Mirowskiej, dalej koło oczyszczalni Warta w stronę Mstowa. Następnie górka Przeprośna terenowym podjazdem. Dalej czerwonym pieszym / czarnym rowerowym asfaltem przez Siedlec do Mstowa. W Mstowie tylko przejazd przez rynek i dalej w teren. Niebieskim pieszym pod górkę przez Małusy do Turowa. W Turowie asfaltem do Olsztyna - wiało przeokropnie, ciężko było kręcić.
W Olsztynie przy rynku rozdzieliliśmy się - Piksel pojechał przez Kusięta, a my z Robertem terenowym podjazdem na Skrajnicę i dalej terenem obok ambony. Chwila przerwy na łonie natury i dalej ścieżką. Wjechaliśmy na asfalt niedaleko rowerostrady. Na końcu rowerostrady terenowo do torów, na drugą stronę i dalej przez lasek do Bugaja. Asfaltem do przejazdu kolejowego, przez Michalinę na Błeszno. Na Rakowskiej, gdzie budują linię tramwajową dopadła nas burza piaskowa, a zjazd z górki na Jesiennej przypominał dziś walkę z wiatrakami. Jeszcze nigdy tak ciężko nie zjeżdżało mi się z górki.
Generalnie wiało dziś przeokropnie, wyjeżdżając z domu nie sądziłam, że będzie aż tak strasznie wiać. Warunki jak na trening ciężkie, wiatr wyciskał wszystkie siły. Na szczęście daliśmy radę, przecież nie mogło być inaczej, z resztą jak to mówią - co nas nie zabije to nas wzmocni :)
Cała dzisiejsza jazda była jednym wielkim spontanem. Od samego rana nie wiedziałam, czy wyjdę dziś na rower czy nie. Z początku miałam jechać około godz. 13 z Maćkiem gdzieś dalej, pod warunkiem, że będę mieć siłę do jazdy po wczorajszej setce... Ale rano było tak zimno i tak wiało, że zrezygnowaliśmy i dłuższy wyjazd przenieśliśmy na środę.
Już o 8 rano dzwonił do mnie Przemek (zresztą obudził mnie) z pytaniem czy gdzieś jadę. Pierwsza reakcja - chyba nie, mam być w biurze o 12, zanim się zbiorę, wieje, nie to nie ma sensu. Położyłam się z powrotem do łóżka. Pozbierałam się, zjadłam śniadanko, po 10 telefon z biura, żebym jednak przyjechała jutro. Tak pomyślałam, skoro i tak nie śpię, zadzwonię do Przemka dowiem się gdzie jest. Był z Agnieszką koło Guardiana, jechali do Olsztyna.
Było około 10,20. Szybko się przebrałam w ciuchy na rower, nie chciało mi się samej gonić Przemka i Agnieszki, więc namówiłam Roberta by też jechał. Koło skansenu spotkaliśmy się i we dwoje ścieżką wzdłuż rzeki, potem koło Guardiana i przez Kusięta dojechaliśmy do Olsztyna. Dołączyliśmy do Przemka i Abovo, którzy spijali poranną kawkę. Oni spotkali też wcześniej Poisonka przy rynku, jednak my musieliśmy się minąć gdzieś w drodze.
We czwórkę - ja, Agnieszka, Przemek i Robert ruszyliśmy z powrotem do domów. Asfaltem przez Brzyszów, Srocko do Legionów. Myślałam, że mnie zwieje z drogi. Postanowiliśmy jeszcze wspólnie zahaczyć o Złotą Górę. Na Legionów niedaleko TRW ekipa drogowa malowała na ścieżce linie do przejazdu do TRW, w sumie nie wiem po co, bo ścieżka idzie tam ciągiem, no ale niech będzie, że były potrzebne. Pozostali zjechali na jezdnię, ja jechałam dość szybko ścieżką (coś koło 35 km/h) zanim usłyszałam od Pana, który malował "nie po białym" to zdążyłam przejechać między nimi. Przemo tylko później mi powiedział, że któryś z tych malujących określił mój przejazd jako "jaki Kubica". Dojechaliśmy na Złotą Górę. Kilka fotek i wracamy.
Jak ja lubię ten zjazd ze Złotej Góry :D Mimo tego, że biegnie tam ścieżka rowerowa zjeżdżaliśmy asfaltem. Przy Legionów Agnieszka pojechała w stronę miasta, my we troje dalej. Pojechaliśmy przez rondo przy Legionów w lewo, na tym rondzie niestety bardzo łatwo o stłuczkę, bo kierowcy jeżdżą tam tak, jakby prawo jazdy kupili na ryneczku ;/ Dalej obok stadionu Włókniarza, potem Przemo się odłączył. Na moment do Roberta i potem pozałatwiać na mieście kilka spraw.
Najpierw do Urzędu Skarbowego po pity dla Gawła - miałam wziąć z domu, ale zostały na biurku. Dalej Legionów, wzdłuż trasy, pod mostem do Kanału Kohna, skrótami do Ogrodowej. Na końcu z rowerami przez kładkę na drugą stronę, do ronda Mickiewicza. Do serwisu do Gawła, oddać pity i odebrać oponki pożyczone od Piksela. Na chwilę przez Wolności, Sobieskiego i Pułaskiego do parku jasnogórskiego, zobaczyć, czy już kwitną tam kwiaty. Zaczynają się pojawiać.
Powrót III Aleją, przez Plac Biegańskiego, do II Alei. Przy skrzyżowaniu z Wolności spotkaliśmy się z Arkiem. Wracał z pracy, dołączył do nas podczas powrotu. Pojechaliśmy przez II Aleję, Piłsudskiego, Katedralną do Krakowskiej. Na końcu na ścieżkę wzdłuż rzeki i do Bór. Dalej Niepodległości, gdzie Arek od nas odłączył, Jagiellońską i przez osiedle do domu.
Nie pamiętam już od dawien dawna tak spontanicznego dnia. Czasem coś nieplanowanego może przynieść pozytywną odmianę. Suma sumarum wyszło 47 km nieplanowanej, ale pozytywnie pokręconej jazdy.
W ramach treningu przed Krakowem pomyślałam, że można by było wykorzystać niedzielę i pojechać gdzieś dalej, aby sprawdzić swoje siły i możliwości. Myślałam parę dni nad trasą i wymyśliłam cel - Bobolice - nigdy wcześniej nie byłam tam na dwóch kółkach. O godzinie 9:00 pod skansenem zjawili się poza mną: GAWEŁ, Piksel, STi i szeju (Daniel). Był też PRZEMO2, który kręcił już od 6:30 - nie wiem, jak mu się chciało wstawać :D Postanowił dotrzymać nam przez kawałek towarzystwa. Trasę modyfikowaliśmy wspólnie na bieżąco, aby każdy był zadowolony. W efekcie wyszło pomieszanie asfaltu i terenu :)
Spod skansenu ruszyliśmy w stronę Olsztyna. Do huty, ścieżką wzdłuż rzeki, obok Guardiana, kawałek terenu do rowrostrady, przez Skrajnicę - (gdzie Przemo się odłączył i pojechał w stronę domu) - do Olsztyna. Następnie przez to, co kiedyś nazywano rynkiem, mijamy zamek i kierujemy się do czerwonego pieszego. Krótki postój, aby uwiecznić mój pierwszy tysiąc i dalej przez Sokole Góry czarnym rowerowym do Zrębic. Od Zrębic przez Krasawę (częściowo terenem, częściowo asfaltem) czerwonym rowerowym, kawałek niebieskim rowerowym i znów powrót na czerwony rowerowy. Następnie zielonym rowerowym, którym dojechaliśmy do drogi głównej kawałek za Ostrężnikiem.
Za Złotym Potokiem asfaltem przez Zawadę, Czatachową, Żarki, następnie zielonym rowerowym do Łutowca, gdzie zrobiliśmy pierwszy postój dłuższy niż kilka minut. Z Łutowca czarnym / zielonym rowerowym mijając Mirów do Bobolic. Cel osiągnięty :) Chwila przerwy pod zamkiem, kilka zdjęć i powrót do Mirowa tym samym szlakiem. W Mirowie ponownie chwila przerwy i ruszamy dalej - oczywiście w ostatniej chwili doszło do mnie, że się zatrzymujemy, a z górki jakoś przyjemnie się zjeżdżało, przez co pozostawiłam na asfalcie ślad po mojej obecności :D
Zielonym rowerowym przez Niegową. Mieliśmy pojechać przez największą górkę w Gorzkowie, ale pojechaliśmy nie tak jak trzeba było. W efekcie, jadąc asfaltem zielonym rowerowym przez Moczydła, następnie przez Trzebiniów i Ludwinów dotarliśmy do Gorzkowa Nowego, ale już za ta słynną górką. No cóż, trudno, może jeszcze będzie okazja zaliczyć tę górkę. Z Gorzkowa dalej asfaltem do Złotego Potoku. Chwila odpoczynku nad Amerykanem na uzupełnienie płynów, przy okazji troszkę się pobujaliśmy na molo :)
Ze Złotego Potoku postanowiliśmy wracać terenem. Przez aleję klonową, dalej niebieskim rowerowym do Pabianic. Kontynuując jazdę terenową kawałek czarnym rowerowym, następnie niebieskim / czerwonym pieszym dojechaliśmy do Zrębic. Dalej przez Sokole Góry czarnym rowerowym, potem zielonym / czarnym pieszym do żółtego pieszego. Wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed dawnym barem u kota. Byliśmy głodni, więc zatrzymaliśmy się pod zamkiem w Olsztynie w nowej rowerowej knajpie, by coś zjeść.
Z Olsztyna terenowy podjazd pod Skrajnicę, koło kapliczki dalej terenem, obok ambony i wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed rowerostradą. Na końcu rowerostrady przed torami rozdzieliliśmy się. Gaweł, Piksel i szeju pojechali w stronę Guardiana. Ja i Robert przeszliśmy na drugą stronę torów i przez lasek dojechaliśmy do Bugaja. Następnie już asfaltem przez Błeszno do domów.
To była kolejna udana wycieczka. Doborowe towarzystwo, jak zawsze masa śmiechu :) ruiny zamków jurajskich, czyli to co EdytKa bardzo lubi (co by nie napisać, że najbardziej) :D W dodatku wycieczka "statystyczna" - moje pierwsze sto km na dzień i pierwszy tysiąc km w tym roku. Tempo wycieczki również niczego sobie :) Myślę, że do Krakowa dam radę zajechać...
Trzeba było uwiecznić - w okolicach Olsztyna:
Gdzieś na szlaku w okolicach Krasawy:
W Łutowcu - pierwszy dłuższy postój:
Do celu coraz bliżej:
Dojechaliśmy :)
Pierwszy raz na rowerze w Bobolicach:
Zahaczyliśmy również o Mirów:
W Mirowie również mój rowerowy debiut:
Ślad na asfalcie po moim hamowaniu - opona cała :D
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.