Wpisy archiwalne w kategorii

4) powyżej 100 km

Dystans całkowity:3337.32 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:154:11
Średnia prędkość:20.09 km/h
Maksymalna prędkość:67.06 km/h
Suma podjazdów:14060 m
Maks. tętno maksymalne:185 (95 %)
Maks. tętno średnie:124 (63 %)
Suma kalorii:5407 kcal
Liczba aktywności:27
Średnio na aktywność:123.60 km i 6h 10m
Więcej statystyk

Jurajska setka - 6 tyś. w roku

Niedziela, 10 listopada 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Nadeszła niedziela. Umówiliśmy się na dziś ze Skowronkami na wypad do Zagrody Dzików. Okazało się, że na miejscu naszej zbiórki, tj. pod Jagiellończykami o tej samej godzinie zgromadziła się także ekipa Solidarności, wybierająca do Bobolic. Po chwili zastanowienia postanowiliśmy wspólnie, że dołączymy na kilka km do tej ekipy.

Ruszyliśmy w drogę. Najpierw przez Kucelin, potem ścieżką wzdłuż rzeki, asfaltem koło Guardiana, terenem wzdłuż torów do rowerostrady i dalej przeciwpożarówką. Ekipa Solidarności pojechała niebieskim rowerowym do Dębowca, natomiast my odłączyliśmy się i pojechaliśmy dalej pożarówką do asfaltu między Olsztynem, a Biskupicami. Asfaltem tylko kilkaset metrów, po czym znów w teren. Ledwie wjechaliśmy w Sokole Góry a już musieliśmy zrobić przerwę techniczną, gdyż Rafał złapał kapcia. Szybka zmiana dętki i ruszamy. Żółtym rowerowym przez Sokole Góry do kapliczki św. Idziego w Zrębicach. Koło kapliczki kilka zdjęć i jedziemy dalej. Tyle co ruszyłam, a moje oko postanowiła zaatakować wstrętna mucha. Muszę jak najszybciej poszukać sobie jakichś okularów.

Przed kapliczką Św. Idziego z narzeczonym :* © EdytKa


Pojechaliśmy kawałek asfaltem, po czym za kościołem w Zrębicach w lewo i znów w teren na żółty rowerowy. Terenem dotarliśmy do Siedlca. Dalej ponownie asfaltem. Chwila przerwy pod sklepem, gdzie zamieniam się z Alkiem rowerami. Asfaltem jedziemy do Złotego Potoku. Tutaj skręcamy na szlak ku źródłom, który prowadzi nas aż do stawu Amerykan. Mijamy staw i wyjeżdżamy znów na asfalt. Kierujemy się do rynku w Złotym Potoku, gdzie na chwilkę się zatrzymujemy.

Na szlaku ku źródłom © EdytKa


Pomagamy nieść wodę © EdytKa


Po przerwie Rafał prowadzi nas znów terenem żółtym rowerowym przez Janów i Ponik do Dziadówek, do Zagrody Dzików, gdzie robimy dłuższą przerwę na posiłek. Karmimy również dziki żołędziami. Udaje się nam nawet znaleźć kilka maślaczków pod sosenkami.

Dzik w zagrodzie w Dziadówkach © EdytKa


Dzikie świnie w zagrodzie :D © EdytKa


Czas płynie, więc ruszamy w drogę. Następny cel, do którego prowadzi nas Rafał to Przyrów. Od zagrody dzików kawałek terenem do Sierakowa. Dalej asfaltem przez Sieraków, Staropole i Wiercicę do Przyrowa. Zatrzymujemy się na rynku, by poznać trochę bliżej historię tej miejscowości. A wszystko dzięki płaskorzeźbom umieszczonym na przyrowskim rynku.

Kościół w Przyrowie © EdytKa


Kawałek historii Przyrowa © EdytKa


To nie koniec atrakcji na dziś. Rafał prowadzi nas dalej asfaltem przez Przyrów do wsi Komorowo, gdzie znajduje się bardzo ładny kościół św. Mikołaja. Niestety możemy obejrzeć go tylko od zewnątrz, gdyż w środku rozstawione są rusztowania, a i drzwi wejściowe są zamknięte.

Przed kościołem Św. Mikołaja we wsi Komorowo © EdytKa


Kościół Św. Mikołaja we wsi Komorowo © EdytKa


Drzwi kościoła Św. Mikołaja © EdytKa


Czas goni, więc po szybkim posiłku jedziemy dalej. Kawałek asfaltem do Zalesic, a potem w prawo w teren. Początkowo żółtym rowerowym, jednak potem zbaczamy ze szlaku i jedziemy nieoznakowaną dróżką, przy której Alek znajduje kolejne maślaczki.

Gdzieś na szlaku między Zalesicami a Żurawiem © EdytKa


Kolejny maślaczek do kolekcji :) © EdytKa


Docieramy do Żurawia, gdzie asfaltem kierujemy się do strzelnicy śrutowej. Nawet nie wiedziałam, że takie coś w ogóle tam istnieje, a tym bardziej, że jest wybudowane na wzór jurajskich zamków przez tegoż samego Laseckiego, który odbudował zamek w Bobolicach. Strzelnica niczego sobie, bardzo klimatyczne miejsce :)

Wieża strzelnicy śrutowej w Żurawiu © EdytKa


Z Darią i Alkiem przed strzelnicą śrutową © EdytKa


Rowerki przy murach strzelnicy © EdytKa


Z Alkiem przed murami strzelnicy © EdytKa


Czas niestety nieubłaganie nas pogania. Na dziś to koniec atrakcji, czas wracać. Kawałek terenem czarnym rowerowym. Następnie asfaltem przez Bukowno, Turów do Olsztyna. Mijamy rynek i jedziemy w stronę Biskupic. Następnie skręcamy na przeciwpożarówkę. Przeciwpożarówką jedziemy aż do rowerostrady, potem terenem zielonym rowerowym do torów, przechodzimy na drugą stronę i kawałek przez lasek. Asfaltem przez Bugaj i przez Michalinę do DK1. Na Błesznie rozstajemy się ze Skowronkami i wracamy jeszcze na myjkę, by umyć nasze rowerki po dzisiejszej dawce terenu i błotka. Po umyciu sprzętów już prosto do domu.

To była bardzo fajna wycieczka w super towarzystwie :) Początkowo było nieco chłodno, ale temperatura później trochę wzrosła. Wielkie dzięki za przyjemną atmosferę, miłe pogawędki i pokazanie nam nowych ścieżek i atrakcji, o których nawet nie mieliśmy pojęcia :) Na koniec dodam jeszcze, że podczas dzisiejszej wycieczki stuknęło mi 6 tyś km w sezonie :) Cel na ten rok został osiągnięty :)

Fotki, które umieściłam są autorstwa Alka, Darii i Rafała.

Wycieczka po Górach Świętokrzyskich

Niedziela, 6 października 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Na Częstochowskim Forum Rowerowym Jacek zaproponował niedzielną wycieczkę w Góry Świętokrzyskie. Tamtych okolic jeszcze nigdy na rowerze nie zwiedzałam, więc nie musieliśmy się długo zastanawiać, gdy nadarzyła się taka okazja, tym bardziej mając takiego dobrego przewodnika jak Jacek. Zbiórka na dworcu PKP na Rakowie. W planie dojazd pociągiem do Wiernej Rzeki, gdzie znajdował się start naszej wycieczki. Dojeżdżamy z Alkiem na dworzec, gdzie czekali już Kasia i Jacek. Po chwili przyjeżdża pociąg relacji Gliwice-Czwa, z którego wysiada Tomek (Siwuch). W takim składzie o 7:17 wsiadamy w pociąg i jedziemy do Wiernej Rzeki. Kilka minut po godzinie 9 jesteśmy już na miejscu. Ruszamy na zwiedzanie nie odkrytych jeszcze przez nas okolic.

Jacek od samego początku prowadzi nas bardzo fajnymi ścieżkami. Już po zaledwie kilku kilometrach czeka na nas pierwsza atrakcja dzisiejszej eskapady - ruiny starego młyna w małej miejscowości Młynki. Młyn był zbudowany z kamienia. Niedaleko młyna zobaczyć można również pomnik ku czci polaków rozstrzelanych przy młynie przez hitlerowców. Po chwili przerwy ruszamy dalej. Przejeżdżamy mostkiem nad Wierną Rzeką i początkowo fajną terenową ścieżką, a potem asfaltem przez Zajączków kierujemy się w stronę Miedzianki.

Stary Młyn © EdytKa


Wierna Rzeka © EdytKa


W Miedziance wjeżdżamy na terenową leśną dróżkę, która prowadzi do kamieniołomu u podnóża Góry Miedzianka. Miejsce bardzo urokliwe,a chyba niezbyt często odwiedzane przez turystów. U podnóża Góry znajduje się także jaskinia, jednak nie jesteśmy dziś przygotowani na jej zwiedzanie.

Kamieniołom u podnoża Góry Miedzianka © EdytKa


Czas leci, a przed nami jeszcze wiele innych atrakcji więc ruszamy dalej. Asfaltem przez Polichno i Gościniec do Chęcin. W Gościńcu krótki postój przy pomniku lotników. Ruin zamku w Chęcinach również dzisiaj nie zwiedzamy. Wrócimy tu kiedyś bez rowerów i na spokojnie sobie pospacerujemy. W Chęcinach chcieliśmy też zobaczyć rynek, ale niestety obecnie jest w trakcie przebudowy. Może uda się w przyszłości.

Pomnik lotników w Gościńcu © EdytKa


Z Kasią i rycerzem przed ruinami zamku w Chęcinach © EdytKa


W Chęcinach czeka na nas jeszcze jedna atrakcja. Terenową ścieżką dydaktyczną (która zaczyna się zaraz przed ruinami zamku) docieramy do przepięknego kamieniołomu, stanowiącego część Rezerwatu Przyrody Rzepki. Poza mną i Alkiem nikt nie chce przejechać się wzdłuż ściany kamieniołomu, więc reszta czeka, a my jedziemy zobaczyć kamieniołom z bliska.

Podjazd pod kamieniołom © EdytKa


Kamieniołom w Rezerwacie Rzepki © EdytKa


Ściana kamieniołomu © EdytKa


Ruiny zamku w CHęcinach od strony kamieniołomu © EdytKa


Z Chęcin, po okrążeniu rozkopanego rynku, bocznymi dróżkami przez Zelejową jedziemy do kolejnego punktu dzisiejszej wyprawy. Przejeżdżamy niedawno wybudowanym mostem nad drogą krajową nr 7 i kierujemy się w stronę Jaskini Raj. Do samej jaskini jedziemy bardzo fajnym singielkiem przez las, szlakiem czerwonym pieszym. Jaskini dziś nie zwiedzamy, gdyż trzeba się wcześniej umawiać. Krótka przerwa na jedzenie i dalej w drogę. Częściowo szutrówkami, częściowo asfaltem przez Szewce i Łaziska docieramy do Piekoszowa. Tutaj zobaczyć możemy Sanktuarium Matki Bożej Miłosierdzia.

Sanktuarium w Piekoszowie © EdytKa


Z Piekoszowa udajemy się do Podzamcza Piekoszowskiego, by tutaj zwiedzić przepiękne ruiny dawnego Pałacu Tarłów. Owy pałac miał być prezentem imieninowym dla żony wojewody Tarło. Czartoryska zażyczyła sobie, aby zawieźć ją tam saniami. Pomimo iż był to środek lata, Tarło nakazał całą drogę wysypać solą i zaprząc konie do sań. Istnieje legenda, że w Podzamczu ukryto złoto konfederatów, którzy sprzeciwiali się rządom Augusta III Sasa. Tarło został zmuszony przenieść złoto w inne miejsce. Miał przekazać je w trakcie obrad sejmu swojemu wujowi Janowi, mieszkającemu w Warszawie, dwa dni przed spotkaniem wszedł jednak w konflikt z Kazimierzem Poniatowskim, a w trakcie pojedynku z nim został śmiertelnie pchnięty szpadą. Niestety złota nigdy nie odnaleziono.

Alek przed Pałacem Tarłów © EdytKa


Przed Pałacem Tarłów © EdytKa


Ruiny Pałacu Tarłów © EdytKa


Ruiny Pałacu Tarłów II © EdytKa


Z Alkiem przy Pałacu Tarłów © EdytKa


Z Kasią przed Pałacem Tarłów © EdytKa


Po zwiedzeniu pałacu udajemy się dalej w drogę. Częściowo asfaltem, częściowo szutrami przez Dwór i Chełmce (gdzie dosłownie minutka postoju przed dawnym dworem zboru ariańskiego) do Oblęgorka, gdzie znajduje się dwór Henryka Sienkiewicza. Wokół dworku roztacza się ładny, zadbany park. W parku uwagę przykuwa pewna brzoza, która z daleka przypomina wierzbę płaczącą. Kasia, jacek i Siwuch odpoczywają na ławeczce w parku, a my z Alkiem udajemy się na krótki spacerek wokół dworku.

Dojazd do dworku Sienkiewicza © EdytKa


Z Alkiem przed dworkiem Sienkiewicza © EdytKa


Dworek Sienkiewicza © EdytKa


Alek na schodach dworku © EdytKa


Dworek Henryka Sienkiewiczxa © EdytKa


Dworek Henryka Sienkiewicza II © EdytKa


Brzoza w parku przy dworku © EdytKa


Czas nas goni, a chcemy jeszcze trochę pozwiedzać, więc ruszamy dalej. Przez Porzecze do Bobrzy. Po drodze krótka przerwa przy sklepie, by uzupełnić zapas jedzenia i picia. W Bobrzy wkraczamy na obszar Staropolskiego Okręgu Przemysłowego. Oglądamy ruiny dawnej huty. Największe wrażenie robi na nas potężny mur oporowy dawnego Zakładu Wielkopiecowego. Po zwiedzeniu muru schodzimy na dół. Spotykamy tam dość sporą grupkę tutejszych rowerzystów, którzy przyjechali, by rozpalić ognisko w pobliżu muru. Zapraszają nas do ogniska. Spędzamy z nimi kilka chwil, przy okazji opracowując plan dalszego zwiedzania.

Ruiny muru oporowego © EdytKa


Alek przy ruinach huty © EdytKa


Ruiny dawnej huty © EdytKa


Mur widziany z boku © EdytKa


Zajefajna ekipa (na zdjęciu bez przewodnika) © EdytKa


Mój i Alka rower przy murze oporowym © EdytKa


Już mamy ruszać dalej, ale musimy jeszcze poczekać na Tomka, bo wrócił się po okulary, które zostawił niedaleko ogniska. Zguba znaleziona, więc w drogę. Przez Wyrębe, potem obok niewielkiego zalewu na Bobrzy we wsi Umer, dalej przez Kołomań do wsi Długojów. Mieliśmy co prawda zahaczyć o Samsonów i tamtejsze ruiny huty, ale czasu było niewiele i musieliśmy z pewnej części naszej wycieczki zrezygnować, więc z Długojowa jedziemy przez Rogowice i Serbinów do Mniowa, gdzie udaje mi się "ustrzelić" jelenia :D Przy okazji mamy okazję uzdrowić się u Świętego Krzysztofa, patrona podróżujących.

Pora karmienia :D © EdytKa


Grzeczny jelonek :) © EdytKa


Nauka strzelania z łuku.cz.1 © EdytKa


Czas goni, więc ruszamy dalej. Znów częściowo asfaltem, częściowo szutrami przez Węgrzynów, Zaolzie i Grzymałków do Wólki Kłuckiej. W Wólce znajduje się Pałacyk Kołłątajów. Niestety ów pałac jest cały czas ruiną i nic nie wskazuje na jakiekolwiek zmiany na lepsze i na ewentualną renowację. Szkoda, bo pałacyk mógłby być naprawdę piękny, gdyby został odrestaurowany. Po obejrzeniu ruin pałacyku kierujemy się dalej asfaltem do Kuźniaków, gdzie znajdują się ruiny wielkiego pieca.

Pałac Kołłątaja © EdytKa


Ruiny wielkiego pieca w Kuźnikach © EdytKa


Na dziś to już wszystkie atrakcje. Trzeba kierować się w stronę dworca. Jedziemy asfaltem przez Podewsie do Snochowic. Następnie wjeżdżamy na bardzo fajną wyasfaltowaną dróżkę prowadzącą przez las. Niestety nie zabrakło na niej również samochodów :( Jedziemy i jedziemy, a tu nagle po paru km napotykamy przeszkodę. W jednym miejscu owa dróżka została kompletnie rozkopana. Na szczęście nam rowerzystom udało się pokonać przeszkodę. Szkoda, że nie widzieliśmy miny tego kierowcy w aucie, który musiał kilka kilometrów jechać na wstecznym :D Za głupotę się płaci.

Przeprawa przez szlak rowerowy :D © EdytKa


Wyjechaliśmy z lasu i dalej polnymi dróżkami i asfaltem przez Fenisławice dotarliśmy na dworzec kolejowy we Wiernej Rzece. Ten sam, z którego rozpoczęliśmy dzisiejszą wycieczkę. Mieliśmy jeszcze godzinę do odjazdu pociągu, więc Jacek zaproponował, by pojechać na następny dworzec na trasie do Czewy. Najpierw przez las, potem asfaltem udaliśmy się do Małogoszcza. Tutaj już poczekaliśmy na pociąg, którym wróciliśmy do Częstochowy. We czwórkę z Kasią i Jackiem wysiedliśmy na Rakowie, a Siwuch pojechał dalej na dworzec główny.

To była naprawdę super wycieczka. Towarzystwo również doborowe. Nie spodziewałam się, że okolice Kielc kryją w sobie tyle ciekawych miejsc, których nigdy przedtem nie widziałam. Z ogromną chęcią jeszcze nie raz wybiorę się w tamte okolice, by zobaczyć kolejne interesujące miejsca w Górach Świętokrzyskich. Dziękuję wszystkim za wspaniały niedzielny wypad :)

Link do trasy z GPS od Kasi:

Gliwice - Pławniowice - Toszek - Czewa

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Generalnie w planach na dziś był rowerowy powrót z Krakowa. Jednak z uwagi na zapowiadane upały trasa została trochę zmieniona. Cel na dziś - pozwiedzać pałace na Śląsku. Z samego rana razem z Alkiem jedziemy na dworzec główny PKP, gdzie umówieni byliśmy ze Skowronkami. We czwórkę pakujemy się w pociąg do Gliwic. Pociąg dojeżdża do celu opóźniony o jakieś pół godzinki.

Z dworca kierujemy się ulicami Gliwic najpierw na rynek, gdzie podziwiamy ratusz, a potem do Zamku Piastowskiego z XV wieku, zwanego właściwie Dworem Certyczów. Zamek stanowił budowlę obronną. W zamku mieści się obecnie muzeum miejskie i informacja turystyczna, która niestety była jeszcze zamknięta.

Przed ratuszem w Gliwicach © EdytKa


Z Darią przed Zamkiem Piastowskim © EdytKa


Zamek Piastowski w Gliwicach (fot. Skowronek) © EdytKa


Po obejrzeniu zamku kierujemy się drogą nr 78 (droga do Tarnowskich Gór) w stronę XVIII-wiecznego pałacu w Szałszy. Po drodze mijamy zabytkową radiostację z 1932 roku. Obecnie pałac w Szałszy jest remontowany. Dookoła ogrodzony, a na ogrodzeniu tabliczki informujące, że to teren prywatny. W Szałszy oglądamy jeszcze zabytkowy drewniany kościółek, który wygląda na odrestaurowany.

Radiostacja w Gliwicach (fot. Skowronek) © EdytKa


W następnej kolejności udajemy się mniej ruchliwą drogą do miejscowości Ziemięcice, by tam zobaczyć ruiny gotycko-barokowego kościoła. Ruiny ogrodzone, jedyne wejście do ruin prowadzi przez plebanię miejscowego kościoła, więc rezygnujemy ze zwiedzania ruin od środka.

Ruiny gotycko-barokowego kościoła w Szałszy © EdytKa


Ruiny gotycko-barokowego koscioła w Szałszy (fot. Skowronek) © EdytKa


Następny nasz cel to dotrzeć do Pławniowic. Jedziemy bocznymi drogami z Ziemięcic przez Gliwice Łabędy i Gliwice Czechowice. Po drodze spotykamy pewnych kolarzy. Oto oni:

Gdzieś w Gliwicach w drodze (fot. Skowronek) © EdytKa


Z napotkanymi rowerzystami © EdytKa


Po krótkiej "rozmowie" z nietypowymi kolegami jedziemy dalej przez Brzezinkę, Kleszczów mi Taciszów do Pławniowic, by tam zwiedzić pałac z XIX wieku. Pałac prezentuje się bardzo gustownie i okazale. W pałacu mieści się Ośrodek Edukacyjno-Formacyjny Diecezji Gliwickiej. Pałac można zwiedzić w środku, ale dopiero od godziny 14, jest dużo wcześniej, więc podziwiamy jedynie pałac z zewnątrz, przy okazji urządzając sobie przerwę śniadaniową w pałacowym parku. Koło pałacu znajduje się również zabytkowy spichlerz, ale nie mamy dostatecznie dużo czasu na zwiedzanie go.

Przed pałacem w Pławniowicach © EdytKa


Nasze rowerki przed pałacem w Pławniowicach © EdytKa


Wieża pałacowa © EdytKa


Wierzba w pałacowym parku © EdytKa


Z Rafałem przed pałacem w Pławniowicach (fot. Skowronek) © EdytKa


Nagle ku naszemu zaskoczeniu przestaje prażyć słońce, zrywa się mocny wiatr i niebo zakrywają ciemne chmury. Tak więc czym prędzej w drogę, by dotrzeć do Toszka przed ulewą. jedziemy przez Niewiesze, Słupsko i Boguszyce. Silny wiatr utrudnia jazdę. Docieramy do Toszka i w tym momencie zaczyna padać. Postanawiamy przeczekać deszcz. Udajemy się na obiad do restauracji Złota Kaczka. obiad zjedzony, a tymczasem ciągle pada. W głowach już myśli, że jeśli nie przestanie to wracamy do Gliwic na PKP. Po jakichś dwóch godzinach wychodzi słońce. Udajemy się na zamek. Zamek w Toszku w 1811 roku stał się ruiną po pożarze. Do dziś krąży legenda, że gdzieś wśród murów zamku spoczywa rodowy skarb von Gaschinów - srebrny koszyk ze złotą kaczką, wysiadującą 11 złotych jaj wypełnionych drogimi kamieniami.

Wieża zamku w Toszku © EdytKa


Alek przed zamkiem w Toszku © EdytKa


Przed murami zamku w Toszku © EdytKa


Na zamku mamy także okazję nieco sobie pożartować :D A jako że dobre humory dziś dopisuję, grzechem by było z takiej okazji nie skorzystać. Oto efekty :D

I ten jego błysk w oku - bezcenny (fot. Skowronek) © EdytKa


No to teraz kolej na mnie :D (fot. Skowronek) © EdytKa


Jak teraz ładnie prosi o wybaczenie :D © EdytKa


Z Toszka udajemy się przez Kotliszowice, Błażejowice i Wielowieś do miejscowości Tworóg, a następnie jedziemy do Brynka, by tam zwiedzić zespół parkowo - pałacowy. Znajduje się tutaj obecnie Technikum Leśne i internat tegoż technikum, a głębiej w parku również Gimnazjum i wieża zegarowa, zwana wieżą ciśnień.

Przed internatem technikum w zespole pałacowo-parkowym w Brynku © EdytKa


Zespół parkowo-pałacowy w Brynky (fot. Skowronek) © EdytKa


Rzeźby na budynku technikum © EdytKa


Wieża ciśnień e zespole pałacowo-parkowym w Brynku © EdytKa


Z Brynka wracamy do Tworoga, by zobaczyć tutejszy zamek, który niedawno został odnowiony.

Pałac w Tworogu © EdytKa


Następnie już kierujemy się w stronę Częstochowy. Jedziemy najpierw do Koszęcina, gdzie robimy krótką przerwę na lody. Dalej już bez postojów przez Boronów, Dębową Górę do Konopisk, i przez Dźbów w stronę centrum. Koło ulicy Sabinowskiej żegnamy się ze Skowronkami i dalej podążamy we dwoje przez Wypalanki do domu.

Nie sądziłam, że na Śląsku jest tyle ciekawych pałaców, które można zwiedzić. Sporo planowanych atrakcji musieliśmy dziś odpuścić ze względów czasowych. Pozostaje nadzieja, że uda się jeszcze kiedyś wybrać na rowerową wycieczkę w tamte okolice. Dziękuję za wesołe towarzystwo. To była bardzo fajna wyprawa :)

Trasa: Gliwice - Szałsza - Ziemięcice - Gliwice Łabędy - Gliwice Czechowice - Gliwice Brzezinka - Kleszczów - Taciszów - Pławniowice - Niewiesze - Słupsko - Boguszyce - Toszek - Kotliszowice - Błażejowice - Wielowieś - Tworóg - Brynek - Tworóg - Koszęcin - Boronów - Dębowa Góra - Leśniaki - Korzonek- Konopiska - Częstochowa Dźbów - Częstochowa Wypalanki.

Łutowiec, Żarki - czwarta setka

Niedziela, 7 lipca 2013 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Zaplanowałam na dziś wycieczkę czerwonym szlakiem rowerowym na Górę Zborów, tak by przy okazji zwiedzić Jaskinię Głęboką. Niestety jak się potem okazało trasa wycieczki wyglądała fajnie i pięknie jedynie na mapie. W trakcie jazdy musieliśmy nieco zweryfikować plany, ale może wszystko po kolei.

Wyruszyliśmy chwilę po dziewiątej. Najpierw standard przez osiedle, a potem asfaltem przez Kucelin, Odlewników i Legionów. Następnie wjeżdżamy w prawo teren na ów słynny czerwony rowerowy. Terenem do Kusiąt, potem asfaltem do Olsztyna i znów terenem z boku zamku. Już tutaj pierwszy raz gubimy szlak. Na szczęście znam tę okolicę, więc polnymi ścieżkami dojeżdżamy do czerwonego szlaku kawałek za kamieniołomem Kielniki. Następnie jedziemy asfaltem przez Przymiłowice. Potem znów terenem do Zrębic i asfaltem przez Zrębice i Krasawę. Od Krasawy czerwony znów prowadzi terenem w stronę Suliszowic. Zatrzymujemy się na chwilę na leśnej ścieżce by coś zjeść.

Wyjeżdżamy na asfalt w miejscowości Szczypie i jedziemy do Suliszowic, gdzie szlak ponownie biegnie terenem. Niestety jest tak słabo oznaczony, że chwilę po zjeździe na leśną ścieżkę gubimy szlak. Wertujemy mapę i patrzymy, z jakimi innymi szlakami jednocześnie prowadzi czerwony rowerowy. Jedziemy trzymając się niebieskiego i zielonego pieszego. Na kolejnym rozwidleniu ścieżek znów musimy spojrzeć na mapę. Jedziemy czarnym / żółtym pieszym, w międzyczasie widząc gdzieniegdzie stare i już prawie niewidoczne oznaczenia czerwonego rowerowego i docieramy do Ostrężnika.

Tutaj kolejny raz musimy szukać szlaku. PZ mapy wynika, że czerwony szlak biegnie razem z niebieskim / żółtym pieszym. Leśne ścieżki zamieniają się w szerokie szutrówki, po których jedzie się całkiem przyjemnie. Dojeżdżamy do jakiegoś asfaltu. Skręcamy w prawo (wg. strzałki wyznaczającej kierunek czerwonego szlaku) i docieramy do Leśniowa. Ludzi pełno, trafiliśmy na jakiś odpust najwyraźniej. Przeciskamy się między straganami. Orientujemy się jednak, że powinniśmy chyba wbrew strzałce jechać w odwrotnym kierunku, więc wracamy się do końca szutrówki. Napotykamy grupkę rowerzystów jadących czerwonym szlakiem z Krakowa do Częstochowy. Oni również mówią nam, że mają spore problemy z oznaczeniami tegoż szlaku. Po krótkiej rozmowie z nimi ruszamy dalej terenem.

Trzymamy się czarnego rowerowego, w międzyczasie wypatrując oznaczeń szlaku czerwonego. Niestety kolejny raz gubimy szlak. Mamy już dość błądzenia i ciągłych postojów, by spoglądać na mapę i decydujemy się jechać dalej czarnym rowerowym (oznaczonym bardzo czytelnie) gdziekolwiek by nas zaprowadził. Docieramy do jakiejś Pustelni w Czatachowej. Jedziemy dalej terenem i dojeżdżamy do asfaltu w Trzebiniowie. Asfaltem kierujemy się w stronę Moczydła, a potem wjeżdżamy na zielony rowerowy i najpierw szutrówką, potem asfaltem docieramy do Łutowca. W Łutowcu postanawiamy zrobić postój koło skałek i po przerwie wracać już do domu, gdyż czas goni. Niestety jaskini dziś nie odwiedzimy. Do Góry Zborów jeszcze pozostał nam dość spory kawałek drogi.

Po krótkim odpoczynku ruszamy w drogę. Na terenowym podjeździe okazuje się, że dość mocno ociera mi tarcza w tylnym hamulcu. Kolejny nieplanowany postój, na szybki serwis. Szutrówką zjeżdżamy do asfaltu i jedziemy do Żarek. Na rynku przerwa na lody i potem już powrót do domu bez postojów. Spory odcinek asfaltem przez Żarki, Myszków, Żarki Letnisko, Masłońskie do Poraja. od Poraja wzdłuż torów, potem asfaltem przez Dębowiec i terenem pomarańczowym rowerowym do Zawodzia. Kawałek asfaltem, potem przez tory i leśna drogą do niebieskiego rowerowego. Niebieskim szlakiem aż do Bugaja. Przez Bugaj asfaltem i potem ścieżką wzdłuż rzeki na Kucelin. Dalej już standardowo do domu przez Aleję Pokoju.

Dzisiejszego planu niestety nie udało się zrealizować. Zbyt wiele czasu straciliśmy na szukanie szlaku, a potem czas gonił i trzeba było kierować się z powrotem. Nie wiem kto odpowiada za oznaczenia czerwonego rowerowego, ale z pewnością powinien za to otrzymać reprymendę :( Jaskini nie odpuszczę, ale następnym razem opracuję zupełnie inną trasę. Tak czy siak, stuknęła dziś kolejna setka w roku, a świecące słońce odpowiednio zadbało o pamiątkę z wycieczki :)

Piachy przy czerwonym rowerowym © EdytKa


Pozdjazd na czerwonym rowerowym między Ostrężnikiem, a Żarkami © EdytKa


Alek przed skałkami w Łutowcu © EdytKa

Zamkowa setka - tysiąc km w czerwcu :)

Niedziela, 30 czerwca 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy
Chciałam wybrać się na ruiny zamku w Bydlinie, bo nigdy tam nie byłam, a nie miałam pod ręką żadnej mapy tamtych okolic, więc tym razem Alek opracował plan wycieczki :) W planie była kolejna setka, by czerwiec zamknąć z wynikiem tysiąca km w miesiącu. Miała jechać z nami Kasia z Kamilem, ale niestety z powodów sprzętowych musieli zrezygnować.

Wyruszyliśmy z DG. Na początek asfaltem przez Tworzeń, Łosień do Niegowonic. Następnie szutrówką zielonym rowerowym / czarnym pieszym przez Skałbanię do Chechła. W Skałbani chwila przerwy koło źródła św. Jana. Z Chechła jedziemy niebieskim rowerowym częściowo terenowo, częściowo asfaltem na Pustynię Błędowską do punktu obserwacyjnego z II wojny światowej. Na pustyni napotykamy ekipę filmową kręcącą jakiś film (tytułu nie pamiętam). Ale ciekawie cała akcja wyglądała.

Z narzeczonym na Pustyni Błędowskiej © EdytKa


Spacer po pustyni © EdytKa


Pustynne atrakcje © EdytKa


Z Pustyni jedziemy terenem niebieskim rowerowym do Kluczy. Po drodze w lesie mijamy cmentarz wojenny z czasów I wojny światowej. Zarośnięty, najwyraźniej zapomniany przez ludzi z okolicy. Trochę trzeba było się pokręcić żeby na niego trafić. Jedziemy dalej koło jakiegoś zbiornika wodnego. Ogólnie widać, że szlak rowerowy w tej okolicy jest mało uczęszczany. W Kluczach wyjeżdżamy na asfalt i kierujemy się pod górę na punkt widokowy Czubatka, z którego widać cały obszar pustyni Błędowskiej. Przerwa na batonika i w dół z powrotem do asfaltu. Kawałek asfaltem, a potem znów w stronę niebieskiego rowerowego. To co napotykamy na tym szlaku w Kluczach to jakaś masakra. Rok temu przeszedł tutaj dość mocny huragan. Nie spodziewałabym się jednak, że do tej pory nikt nie uprzątnie powalonych na ścieżkę rowerową drzew. Cóż, decydujemy się, że spróbujemy jakoś się przedrzeć przez ten szlak. Po koronach drzew widać, że to raptem jakieś 500 metrów, a potem już szlak jest normalny.

Niebieski szlak rowerowy od Kluczy do Jaroszowca © EdytKa


Przeprawa przez niebieski rowerowy po huraganie © EdytKa


Po przeprawie przez powalone drzewa docieramy wreszcie do miejsca gdzie da się jechać. Dojeżdżamy szlakiem do Jaroszowca, wyjeżdżamy koło sanktuarium. Docelowo mieliśmy pojechać inaczej,a le najwidoczniej na naszej mapie szlaki były nieco inaczej oznaczone. Napotykamy grupkę rowerzystów i pytamy ich o drogę. Po zaciągnięciu opinii którędy najlepiej jechać kierujemy się terenem czerwonym rowerowym do Golczowic. Bardzo fajny szlak. Prawie jak w Sokolich Górach. Dalej asfaltem do Cieślik. Kawałek terenem i znów asfaltem w stronę Bydlina. Droga do ruin zamku jest słabo oznaczona, więc okazało się, że zajechaliśmy za daleko do Załęża, a powinniśmy skręcić w lewo w teren koło cmentarza Legionistów. Wracamy się i terenem dojeżdżamy do ruin. Ze zdjęć zamku, które widziałam w internecie wynika, że ruiny zostały nieco odbudowane.

Ruiny zamku w Bydlinie © EdytKa


Alek na zamku w Bydlinie © EdytKa


Zamek w Bydlinie © EdytKa


Po zrobieniu kilku fotek wracamy na asfalt na czerwony rowerowy. Jedziemy przez Krzywopłoty. Czerwony szlak biegnie przez pewien odcinek razem z niebieskim rowerowym, a potem się rozłączają. Niestety czerwony szlak jest słabo oznaczony, więc znów mijamy właściwy skręt. Po oględzinach mapy decydujemy się jechać kawałek czarnym pieszym, który ma później połączyć się z czerwonym rowerowym. Docieramy do właściwego dla nas szlaku. Czerwonym szlakiem docieramy do Skały Biśnik, gdzie na chwilę się zatrzymujemy.

Przed Skałą Biśnik © EdytKa


Jadąc dalej czerwonym rowerowym docieramy do asfaltu w Smoleniu. Następnie kierujemy się terenem żółtym pieszym na ruiny zamku. Tutaj kolejne miłe zaskoczenie. Ruiny zamku Smoleń również zostały odbudowane. Jeszcze rok temu gdy tutaj byłam ruiny nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia, a teraz zamek wygląda o wiele ciekawiej.

Ruiny zamku Smoleń © EdytKa


Jest siła w rękach :D © EdytKa




Halo wieża? © EdytKa


Za zamku w Smoleniu © EdytKa


Po sesji zdjęciowej wracamy żółtym pieszym na asfalt do czerwonego rowerowego, który prowadzi przez Złożeniec i Ryczów. Od Ryczowa szlak zamienia najpierw się w szutrową drogę, a potem prowadzi w lesie. Docieramy do Podzamcza do ruin kolejnego zamku. Pod zamkiem przerwa na jedzenie i potem powrót do domu.

Zamek w Podzamczu © EdytKa


Ruiny zamku w Podzamczu © EdytKa


Od Podzamcza już cały czas asfalt do DG. Najpierw przez Ogrodzieniec, gdzie na zjeździe z górki nagle strzela mi szprycha w tylnym kole i koło zaczyna dość solidnie bić na boki, potem przez Mitręgę, Kromołowiec do Niegowonic. Na słynnym podjeździe w Niegowonicach wskakuje 1000 km w czerwcu, a kilka km dalej kolejna setka w roku :) Dalej już powrót jak wcześniej przez Łosień i Tworzeń.

Udało się osiągnąć zamierzony cel :) Choć nie powiem, żebym nie miała dziś małego kryzysu, ze względów zdrowotnych, szczególnie na czarnym pieszym, gdzie już myślałam, że dalej nie pojadę. Wessałam żel energetyczny i jakoś jechałam dalej. W drodze powrotnej sił nagle przybyło. Bardzo fajna wycieczka :) Trzeba częściej planować takie wypady :)

Bobolice, Mirów - druga setka w roku

Niedziela, 23 czerwca 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy
W planach był wyjazd o 7 rano, jednak z powodu nocnej burzy wypad trzeba było przesunąć na 8,30. W błocie taplać się tym razem nie chcieliśmy, więc zdecydowaliśmy się na asfalt. We czwórkę - ja, Alek, Kasia i Rafał wyruszyliśmy spod skansenu. Po przejechaniu zaledwie paru metrów pod dworcem mijamy się z STi.

Najpierw jedziemy przez Kucelin, potem koło Guardiana, dalej kawałek terenem do rowerostrady, przez Skrajnicę, Olsztyn, Przymiłowice, Zrębice, Krasawę, Siedlec do Złotego Potoku. Kawałek terenem zielonym rowerowym nad staw Amerykan. tam chwila przerwy na molo. Po krótkim odpoczynku dalej asfaltem przez Gorzków Nowy, gdzie po podjeździe odłącza się Rafał z powodów czasowych, a my dalej jedziemy asfaltem przez Postaszowice, Niegowę, Ogorzelnik do Bobolic. Podjeżdżamy terenem pod zamek i znów chwila przerwy. Następnie zjeżdżamy i asfaltem do Mirowa, gdzie również podjeżdżamy pod zamek na krótką przerwę.

Z Mirowa dalej asfaltem już z powrotem przez Kotowice, Jaworznik do Żarek. Zatrzymujemy się na chwilę na punkcie widokowym, a potem dalej asfaltem do rynku w Żarkach na lody. Nastepnie już powrót bezpośrednio do Czewy, przez Myszków, Żarki Letnisko, Masłońskie, Poraj, Osiny, Kolonię Borek, Zawodzie, Poczesną, Nową Wieś, Korwninów, Słowik do DK1. Brakuje kilku km do setki, więc jedziemy kawałek asfaltem przez Bugaj i potem ścieką wzdłuż rzeki na Kucelin. Później już tylko Alejką Pokoju, gdzie żegnamy się z Kasią i jedziemy do domu.

To była bardzo fajna niedzielna wycieczka. Nawet nie spodziewałam się, że po nocnej burzy tak się rozpogodzi. Dzisiejsze słonce trochę mnie przypaliło, a z rana nic na to nie wskazywało. Dziękuję za super towarzystwo :)

Na molo nad Amerykanem z Kasią i Rafałem © EdytKa


Kaczuszki dokarmiane ciastem drożdżowym :D © EdytKa


Zamek w Bobolicach - a po prawej zminiaturyzowany Alek :D © EdytKa


Z Kasią na zamku w Bobolicach © EdytKa


Z narzeczonym na zamku w Bobolicach © EdytKa


Trochę mi fotka nie wyszła, ale conieco widać :D © EdytKa


Z Kasią na zamku w Mirowie © EdytKa


Z Alkiem przed ruinami zamku w Mirowie © EdytKa

Dookoła Tatr w jeden dzień

Sobota, 1 czerwca 2013 · Komentarze(9)
Uczestnicy
Nadszedł w końcu ten dzień, na który od jakiegoś czasu czekałam. Razem z Alkiem wybraliśmy się na weekend w góry, by wspólnie ze Skowronkami objechać Tatry dookoła. Pogoda niestety od samego początku nas nie rozpieszczała. Od samego rana padało. Wyjechaliśmy z kwatery około 6.00. Sporą ilość czasu straciliśmy dziś na przebieranie się, bo albo padało, albo było nam zimno, albo z kolei za gorąco. Zmienność pogody zaskakiwała: deszcz przeplatany ze słońcem i wiatrem. Temperatura wahała się od 7,7 stopnia do 21 stopni Celsjusza.

Już po kilku kilometrach pierwszy postój na stacji benzynowej, by ubrać się grubiej. Kaptur pod kask, na stopy woreczki, i foliowe rękawiczki pod normalne rowerowe. Normalnie woretex :D Ale jakoś trzeba było się ratować, by nie przemoknąć. Tak było przez większość wyprawy. Co chwila postój albo na rozebranie się z kurtek i woreczków, albo na ubranie. Za Kościeliskiem przestało padać. W Chochołowie wyjeżdżamy z Polski i jesteśmy na Słowacji. Zmierzamy do miejscowości Vitanova, a potem skręcamy na mniej uczęszczaną drogę, prowadzącą do schroniska Oravice, gdzie zatrzymujemy się na herbatkę. Na liczniku dopiero 46 km. U nas takich herbatek nie ma :D Wielki kubek, do tego miód i cytrynka. Nawet mogliśmy rowery wprowadzić do środka.

Po krótkiej przerwie dalej w drogę. I od razu dość stromy podjazd do przełęczy Borik, po czym zjazd do miasteczka Zuberec. Następnie kolejny ciężki podjazd na Kwacziańską Przełęcz. Jedziemy, jedziemy i końca podjazdu nie widać. Na szczęście po pokonaniu podjazdu szybki zjazd do Liptowskiej Sielnicy i dalej drogą wzdłuż brzegów zbiornika Liptovska Mara. Następnie przrjazd przez centrum miasta Liptovsky Mikulas, gdzie jedziemy pasem dla rowerzystów, po boku drogi. Dojeżdżamy do miejscowości Liptovsky Hradok. Na liczniku już 100 km, godzina 13,30. Czas na obiad. Większość barów otwarta od 14tej. Zatrzymujemy się w restauracji przy kempingu. Jedzenie znakomite :)

Po posiłku ruszamy dalej. W tej samej miejscowości (Liptovsky Hradok) oglądamy jeszcze ruiny zamku. Następnie od zamku około 30 km cały czas lekko pod górę. Na początku podjazdu przerwa na zrzucenie kurtki i jednej pary skarpetek i założenie rękawiczek z krótkimi palcami. Ku zaskoczeniu samej siebie - podjazd, którego najbardziej się obawiałam szedł mi całkiem dobrze. W pobliżu Szczyrbskiego Jeziora znów zaczyna lać. A żeby tego było mało w jednym miejscu przegapiliśmy zjazd na Tatrzańską Łomnicę i musieliśmy wrócić się około kilometra pod górę. Cześć gratisowego podjazdu to nachylenie 12 %. I w tym momencie w okolicy 160 km dopadło mnie największe dziś zwątpienie czy dam radę. Jechałam o własnych siłach, ale trochę wolniej niż dotychczas. By nie odstawać w tyle za Darią, której Rafał pomagał już od jakiś 30 km w podjazdach, również korzystam z pomocy Alka.

Na szczęście po podjeździe trochę km po płaskim, potem znów podjazd na Zdziarską Przełęcz, a potem kierujemy się w stronę Łysej Polany. Jedziemy, jedziemy i ciągle Słowacja. Gdzież ta Polska? W końcu jesteśmy w Polsce. Jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa z powrotu do kraju, z którego zawsze najchętniej chce wyjechać :D Godzina już późna, prawie 21.00. Robi się coraz ciemniej. Ale wizja tego, że jesteśmy już w Polsce dodaje sił i nawet dziurawe drogi stają się mniej dziurawe, a podjazd jakiś taki mniej trudny. Dojeżdżamy do Bukowiny Tatrzańskiej, a następnie już całkiem po ciemku zjeżdżamy do Poronina. Niestety lampka przednia została w pokoju, bo nie sądziłam, że wrócimy tak późno. Zjeżdżam na samym końcu, gdyż w ciemnościach słabo widzę. Na sam koniec jeszcze podjazd pod kwaterę i koniec na dziś :) Udało się - Tatry objechane :D

Objazd Tatr to bardzo ciekawe przeżycie. Szkoda tylko, że pogoda nieco ograniczyła widokowe walory tej wyprawy. Dzisiejsza wycieczka to dzień rekordów - pierwsza setka, a w zasadzie od razu dwusetka w tym roku, w dodatku pierwsza razem z narzeczonym :) Pobiłam dziś swoją dotychczasową życiówkę dystansu i przewyższeń podczas jednej wycieczki :) Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda się powtórzyć taki wypad. Dziękuję Darii i Rafałowi za towarzystwo podczas wyprawy i Alkowi za pomoc w chwilach, gdy zmęczenie dawało o sobie znać.

Trasa: Suche, Zakopane, Kościelisko, Witów, Chochołów, Słowacja - Sucha Hora, Vitanova, Chata Oravice, Zuberec, Kvacjańskie Sedlo, Liptovske Matjasovce, Lipovsky Mikulas, Liptovsky Hradok, Pribylina, Podbanske, Strybske Pleso, Stary Smokovec, Tatranska Lomnica, Tatranska Kotlina, Zdiar, Polska - Łysa Polana, Bukowina Tatrzańska, Poronin, Suche.

Widok na tatry od strony Słowackiej - z Alkiem i Darią © EdytKa


Widok na tatry od strony Słowackiej - z narzeczonym :) © EdytKa


Daria z Rafałem z widokiem na Tatry © EdytKa


Kamieniołom na Słowacji © EdytKa


Słowacja - widok na Tatry © EdytKa


Liptovsky Hradok - ruiny zamku - z narzeczonym :) © EdytKa


Daria z Rafałem przed ruinami zamku © EdytKa


Na parkingu pod restauracją - fot. Skowronek © EdytKa


Tatry w chmurach - fot. Skowronek © EdytKa

Danków - ruiny fortalicjum, babska setka i 7 tyś w sezonie

Niedziela, 18 listopada 2012 · Komentarze(8)
Podczas środowej przejażdżki Daria zaproponowała wspólną wycieczkę również w niedzielę. Cel wycieczki pojawił się dopiero w piątek. Daria podrzuciła pomysł wypadu Dankowa, celem zwiedzenia ruin fortalicjum i Bramy Krzepickiej. Nigdy wcześniej tam nie byłam, więc od razu zgodziłam się na tę opcję. Miała jechać z nami jeszcze Kasia, ale efektem końcowym na miejscu spotkania zjawiłyśmy się tylko we dwie. Umówione byłyśmy o 8:30 koło straży pożarnej na rogu Jagiellońskiej i Sabinowskiej. Ledwie wyjechałam z domu na miejsce spotkania i na końcu ulicy zauważyłam, że po wczorajszym myciu roweru zapomniałam założyć neoprenowej osłony. Bałam się, że od łańcucha poodpryskuje mi lakier, więc postanowiłam szybko wrócić do domu. Założyłam osłonę i z powrotem Jagiellońską na miejsce startu.

Do samych Panek prowadziła Daria. Jechałyśmy przez Chopina, Matejki, Piastowską i potem kawałek szutrówką wzdłuż torów. Następnie szutrówkami przez Lisiniec i potem cały czas asfaltem przez Tatrzańską do granicy miasta. Następnie przez Starą Gorzelnię, Wydrę i Kalej. Potem główną drogą przez Wręczycę do Truskolas. Chwila przerwy, gdyż Skowronek udał się na moment na cmentarz. Następnie mniej uczęszczanymi drogami równoległe do głównej przez Zamłynie, Kawki i Praszczyki do Panek. Tutaj przerwa koło sklepu, by spojrzeć na mapę i wybrać dalszą trasę. Wybrałyśmy drogę przez Iwanowice. Kawałek główną przez Panki i potem przez Konieczki i Zwierzyniec. Tutaj zaczęły się trudności. Z powodu braku jakichkolwiek drogowskazów zgubiłyśmy właściwą drogę i zamiast do Iwanowic dotarłyśmy do Kukowa. W Kukowie również pojechałyśmy w niewłaściwym kierunku i znalazłyśmy się w Janikach. Byłyśmy niedaleko Krzepic, więc uznałyśmy, że najbezpieczniej będzie kawałek wrócić i jechać właśnie przez Krzepice. Korzystając z okazji zwiedziłyśmy w Krzepicach Klasztor Kanoników Regularnych z XV wieku. Zanim do niego dotarłyśmy musiałyśmy przebić się przez Słynne krzepickie jednokierunkowe wąskie ulice. W kościele trwała msza, więc do środka nie weszłyśmy.

Po oględzinach mapy postanowiłyśmy z Krzepic jechać do Dankowa czarnym szlakiem rowerowym. Jednak to wcale nie było takie łatwe, jakim się wydawało. Nie mogłyśmy odnaleźć szlaku. Jakimiś mniejszymi uliczkami dotarłyśmy do wysypiska śmieci nieopodal drogi głównej nr 43. Wg mapy główna droga prowadziła w kierunku, który był naszym celem. Zauważyłyśmy schody prowadzące na górę. wtargałyśmy rowery po schodach, przeniosłyśmy nad bandą i postanowiłyśmy pojechać kawałek pasem awaryjnym, który by dość szeroki. Po pewnym odcinku naszym oczom ukazał się bardzo niecodzienny w tamtych rejonach widok - drogowskaz, prowadzący prosto na Danków. Skręciłyśmy z głównej drogi w lewo jak wskazywał znak i okazało się, że jesteśmy na czarnym szlaku rowerowym. Do celu miałyśmy już niedaleko. Jeszcze tylko parę km po asfalcie. Pomiędzy drzewami było już widać mury fortalicjum. Przez samym dojazdem do bastionów przejechałyśmy jeszcze przez most nad Liswartą. Generalnie w powodu tego, że trochę się pogubiłyśmy to nadrobiłyśmy dobre 15 km drogi.

Pierwotny zamek w Dankowie został przebudowany na twierdzę bastionową przez kasztelana Warszyckiego. W XVII wieku w centrum fortalicji na murach zamkowych zbudowano kościół i w zasadzie tylko kościół zachował się do dziś dobrym stanie. Mury zamkowe później rozebrano i pozostały jedynie bastiony, fragment budynku zwany "Domem Kasztelanowej" i budynek bramny tzw. "Brama Krzepicka". Ogólnie teren fortalicji jest zadbany, pomniki są w dobrym stanie, wokół kościoła zbudowano drogę krzyżową, posadzono drzewa ozdobne. Krążąc po bastione spotkałyśmy tę samą grupę turystów, którą widziałyśmy w Krzepicach przed klasztorem. Po krótkiej sesji zdjęciowej usiadłyśmy na ławce na chwilę przerwy. Zjadłyśmy kanapki, batoniki i przyszedł czas na powrót.

Wybrałyśmy wspólnie drogę przez Wilkowiecko. Tutaj ku naszemu pozytywnemu zdziwieniu napotkałyśmy liczne drogowskazy. Szok :D Na kolejnych podjazdach obie odczuwałyśmy coraz większe zmęczenie, jednak nasze tempo wcale nie spadało. Dodatkowo całą drogę towarzyszył nam silny wiatr. Myślałyśmy, że skoro do Dankowa było pod wiatr, to z powrotem będzie z wiatrem, a tu jednak niestety - rowerzyście zawsze wiatr w twarz. Za Wilkwoieckiem wyjechałyśmy na drogę główną. Przez Waleńczów dotarłyśmy do Kłobucka. W Kłobucku na rondzie w lewo i koło kościoła. Krótki postój pod sklepem na uzupełnienie bidonów i dalej asfaltem przez Kamyk i Białą. Następnie już przez Częstochowę ulicą Ludową do Okulickiego. Tutaj pożegnanie i każda z nas ruszyła do siebie. Pojechałam przez Szajnowicza, III Aleję, Nowowiejskiego, Sobieskiego do Wolności. Dalej taką trasą jak zwykle wracam z pracy - przez Bór i Jagiellońską.

Podczas dzisiejszej wycieczki odnotowałyśmy podwójny jubileusz: zarówno ja jak i Daria przekroczyłyśmy kolejny tysiąc w sezonie. Mój tegoroczny przebieg przekroczył już 7000 km, natomiast Daria dobiła do 8000 km. W dodatku wykręciłyśmy ponad sto kilometrów i to z dość dużą średnią (co przy takim silnym wietrze jak dziś było sporym osiągnięciem). To była moja dziesiąta w tym roku wycieczka z dystansem przekraczającym setkę. Kończąc wpis - to była świetna wycieczka w jeszcze lepszym towarzystwie :)

Wierzby płaczące w Konieczkach © EdytKa


Chwila przerwy w Konieczkach © EdytKa


Brama klasztorna w Krzepicach © EdytKa


Kapliczka przy klasztorze w Krzepicach © EdytKa


Klasztorne wrota © EdytKa


Nasze rumaki przed murami dawnego zamku © EdytKa


Kosciół w Dankowie © EdytKa


Przed kościołem w Dankowie © EdytKa


Budynek bramny - tzw. Brama Krzepicka © EdytKa


Pozostałości murów zamkowych - "Dom Kasztelanowej" © EdytKa

Do Chechła nad zalew i do parku w Świerklańcu

Niedziela, 21 października 2012 · Komentarze(6)
Na Częstochowskim Forum rowerowym Przemek zaproponował niedzielny wypad na ognisko nad zalew Nakło-Chechło. W sumie nie byłam do końca przekonana czy jechać, ale jednak dałam się namówić. W niedzielę rano przyjechał po mnie Robert i razem pojechaliśmy na miejsce zbiórki pod skansen. na miejscu spotkania zjawili się także Gaweł, Bartek, Gabriel (Gaber) i Łukasz (Prophet).

Ruszyliśmy w drogę. W Młynku umówieni byliśmy z Jackiem, który zaproponował, że nas dziś poprowadzi. Pojechaliśmy ulicami 11-tego Listopada, Jesienną, Grzybowską i Korkową przez Brzeziny. Następnie szutrówką niedaleko wysypiska w Sobuczynie. Po dotarciu do asfaltu spotkaliśmy Jacka jadącego w naszym kierunku. Jechaliśmy asfaltem przez Nieradę, Łysiec do Rudnika Wielkiego, gdzie tuż przed nami przebiegły nam przez drogę trzy sarenki, wybiegające z zarośli w kierunku pól. Od Rudnika nasza trasa prowadziła szutrówką, wzdłuż dawnej granicy dwóch zaborów i potem asfaltem do pałacu w Czarnym Lesie. Pałac, w którym znajdował się hotel, otoczony był przepięknym parkiem, w którym był również niewielki staw. Idealne miejsce na weekendowy wypoczynek. Już mieliśmy odjeżdżać, gdy okazało się, że Gaber złapał kapcia. Wykorzystaliśmy tę chwilę na kilka zdjęć w parku.

Gdy już wszystko zostało opanowane ruszyliśmy dalej. Jechaliśmy asfaltem przez Ligotę Woźnicką (gdzie mieliśmy do pokonania spore wzniesienie) do Woźnik. W Woźnikach zatrzymaliśmy się na rynku. Przemek z Gawłem udali się do sklepu, a my mogliśmy posłuchać od Jacka trochę ciekawostek na temat fontanny na rynku w Woźnikach, kościoła, pomnika i położonej w pobliżu wieży widokowej oraz innych miejsc w okolicy, wartych odwiedzenia. Kiedy chłopaki wrócili i byliśmy w komplecie pojechaliśmy dalej asfaltem malowniczą drogą pomiędzy drzewami, na Cmentarz Parafialny, na którym pochowany został m.in. Józef Lompa. Na terenie cmentarza znajdował się również zabytkowy drewniany kościół św. Walentego, zbudowany w XV wieku.

Po zwiedzeniu cmentarza pojechaliśmy dalej asfaltem w kierunki Dąbrowy Wielkiej. Po drodze dołączył do nas jakiś starszy pan, jadący dość nieostrożnie. Niewiele brakło, a przez niego Gaweł spotkałby się z glebą. Asfalt się skończył i dalej jechaliśmy kawałek szutrówką zielonym pieszym, a potem terenem przez las. Następnie znów szutrówką przez Dąbrowę i ponownie terenem przez las, kawałek żółtym pieszym. Mieliśmy dotrzeć na teren zalanej kopalni. Skręciliśmy w leśną ścieżkę i zamiast do właściwej dróżki wylądowaliśmy przy jakimś zaoranym polu. Trochę pobłądziliśmy, ale w efekcie leśnymi drogami dotarliśmy na obszar dawnej kopalni rud żelaza Bibiela w Pasiekach. Jacek zaproponował, że możemy wytyczonym szlakiem objechać dookoła teren dawnej kopalni. Razem z Przemkiem, Gawłem i Robertem bez zastanowienia ruszyliśmy zwiedzić okolicę. Za nami pojechali jeszcze Łukasz z Bartkiem. Terenowy szlak na obszarze dawnej kopalni zrobił na mnie duże wrażenie - podmokły teren, miejscami gliniasty, ścieżka prowadziła między drzewami, przez pagórki pomiędzy jeziorami i zatopionymi drzewami. Musieliśmy do drodze przeprawić się z rowerami przez drewniany mostek nad strumykiem. Robert przez mostek przejechał, ja po pierwszej nieudanej próbie, podczas której o mały włos nie wylądowałabym w strumyku postanowiłam rower przeprowadzić. Po objechaniu dookoła podmokłych terenów pokopalnianych wróciliśmy do reszty. Zorientowaliśmy się wtedy, że Gabriel nie miał jednego pedała w rowerze. Zmuszony był dalej jechać bez pedała.

Jechaliśmy dalej leśnymi drogami, a potem kawałek asfaltową drogą przez las w Bibieli, do dawnego pałacu rodziny Donnersmarcków, w latach 70tych zamienionego na dworek przywódcy partii i państwa Edwarda Gierka. Okazało się jednak, że ów pałacyk położony jest obecnie na terenie prywatnym i właściciel pozwolił nam tylko na chwileczkę wjechać, by go obejrzeć. Jedynie Jackowi udało się porozmawiać chwilę z właścicielem i uzyskać więcej informacji na temat tego domku. Dalej pojechaliśmy asfaltem przez las i przez Żyglin do słynnego spichlerza. Po drodze zaczął mi znów dźwięczeć hamulec z tyłu, który najwyraźniej wcześniej zawilgotniał. Przy spichlerzu Gaweł i Robert przeprowadzili szybki serwis, podczas którego wyjęli na chwilę klocki i kazali przejechać mi kawałek bez hamulca z tyłu. Po zdiagnozowaniu problemu wszystko z powrotem poskładali i ruszyliśmy dalej.

Pojechaliśmy asfaltem przez Żyglin. Przy kościele zatrzymaliśmy się, by wstąpić do sklepu i kupić potrzebne produkty na zaplanowane nad zalewem ognisko. Po zrobieniu zakupów pojechaliśmy terenową ścieżką nad zalew Chechło. Kiedy byliśmy już na miejscu i wybraliśmy odpowiednie miejsce na odpoczynek, chłopaki pozbierali gałęzie na opał, rozpalili ognisko i po chwili mogliśmy zacząć smażyć kiełbaskowy obiad. Jak to bywa przy ogniskach nie zabrakło dobrego humoru. Strasznie się rozleniwiłam przy ognisku i gdy już mieliśmy ruszać dalej ogarnęła mnie totalna niechęć, mięśnie się zastały, ale nie było wyjścia, trzeba było się rozruszać i jechać.

Pojechaliśmy dziurawą asfaltówką na drugą stronę zalewu. Nie dość, że stan drogi fatalny, to jeszcze co chwila były progi zwalniające, nie wspominając już o tym, że ruch pieszy i rowerowy wokół zalewu prawie jak na Jasnej Górze podczas pielgrzymek :D Najpierw kawałek leśną ścieżką, a potem szutrową osiedlową drogą przez Nowe Chechło dotarliśmy do asfaltu w Świerklańcu i pojechaliśmy asfaltem do parku. W parku tak jak przy zalewie - ruch jak na autostradzie. Po przebiciu się przez zatłoczoną drogę w parku, podjechaliśmy kawałek po schodach do fontanny, by zrobić kilka pamiątkowych zdjęć.

Wydostaliśmy się z parku i pojechaliśmy szutrówką wzdłuż Jeziora Świerklaniec. Następnie kawałek asfaltem przez Wymysłów, po czym terenem przez las w stronę Oss. W lesie zwiedziliśmy jeden z bunkrów z czasów wojny. Po przejechaniu przez las dalej asfaltem przez Ossy, Tąpkowice (gdzie znów krótki postój przy jednym z bunkrów, znajdujących się przy drodze) i Ożarowice. Następnie szutrówką i kawałek ścieżką w pobliżu Pyrzowic do Zendka. Przez Zendek asfaltem i znów szutrówką do Cynkowa. W Cynkowie chwila postoju w sklepie i asfaltem pod górkę. Na szczycie ubraliśmy się w cieplejsze ciuchy i asfaltem w dół do Wojsławic. Dalej szutrówką do Gniazdowa. Kawałek asfaltem i znów szutrówką do Wyląg. Asfaltem przez Siedlec Duży i szutrówką do Rudnika Wielkiego. Dalej już cały czas asfaltem, dłuższy odcinek tak jak wcześniej, przez Rudnik, Łysiec, Nieradę do Sobuczyny. Już od Cynkowa zaczęłam odczuwać zmęczenie. Gdy byliśmy już przed Nieradą, wiedząc, że do domu już niedaleko poczułam nagły przypływ sił. Wyprułam do przodu i nawet nie zauważyłam kiedy Jacek i Łukasz skręcili w prawo w stronę wysypiska. Pozostała część ekipy, razem ze mną pojechała prosto przez Żyzną, Wypalanki i Grzybowską. Chłopaki odprowadzili mnie pod sam dom.

Ogromne podziękowania za całokształt należą się Jackowi. Jacek kolejny raz okazał się świetnym przewodnikiem i idealnym kompanem do jazdy. Oczywiście reszta ekipy również doborowa :) Dziękuję wszystkim za super wycieczkę. Nawet nie podejrzewałam, że w pobliżu jest tyle wartych zobaczenia i owianych ciekawą historią miejsc. Przy okazji - przejechałam dziś pierwszą setkę na Rockim :)

Pałac w Czarnym Lesie © EdytKa


Staw przy pałacu © EdytKa


W hotelowym parku © EdytKa


Przy złocistym klonie © EdytKa


Staw w parku hotelowym © EdytKa


Zabytkowy XV-wieczny kościół św. Walentego w Woźnikach © EdytKa


Jezioro na terenie zatopionej kopalni Bibiela © EdytKa


Na szlaku na terenie zatopionej kopalni © EdytKa


Spichlerz w Żyglinie © EdytKa


Kościół w Żyglinie © EdytKa


Odpoczynek przy ognisku © EdytKa


Ekipa nad zalewem Nakło-Chechło © EdytKa


Nad zalewem Nakło-Chechło © EdytKa


Zalew Chechło © EdytKa


Pomnik w parku w Świerklańcu © EdytKa


Przy fonatnnie w parku w Świerklańcu © EdytKa


W parku w Świerklańcu © EdytKa


Bunkier w lesie pod Ossami © EdytKa


Szutrówka między Wymysłowem, a Ossami © EdytKa


Bunkier w Tąpkowicach © EdytKa


W drodze powrotnej © EdytKa

Ruiny zamku dawnego Księstwa Siewierskiego

Niedziela, 9 września 2012 · Komentarze(5)
Bardzo dawno nie byłam na dłuższej weekendowej wycieczce rowerowej. Tym razem postanowiłam wybrać się do Siewierza. Co prawa byłam tam już dwukrotnie, ale obydwa razy samochodem. Dla odmiany postanowiłam zdobyć ruiny zamku dawnego Księstwa Siewierskiego rowerem. Napisałam propozycję wypadu na CFR. Na wspólny wypad zgłosili się również Gaweł, Robert (który nie do końca miał ochotę, ale jednak się zdecydował) i Jacek (który dołączył do nas w okolicy Dębowca). Miejscem startu był klasycznie skansen, pod którym na niedzielny wypad umówieni byli również Damian i Rafał. Planowali wypad gdzieś dalej, w granicach 150 km, inną trasą, jednak pod skansenem podjęli słuszną decyzję, że na część trasy dołączają do nas i przynajmniej do Siewierza będą jechać z nami.

Pojechaliśmy najpierw asfaltem w stronę huty, a potem ścieżką wzdłuż rzeki aż do Bugaja. Następnie kawałek asfaltem, a potem terenem niebieskim szlakiem rowerowym, który przez pewien odcinek biegł połączony z pomarańczowym rowerowym i zielonym pieszym. Niedaleko torów kolejowych na rozwidleniu niebieskiego i zielonego szlaku złapałam kapcia. Udało się Robertowi szybko z tym uporać, więc ruszyliśmy dalej niebieskim rowerowym, aby Jacek nie musiał na nas zbyt długo czekać. Terenem dojechaliśmy do dziurawego asfaltu na Dębowcu, gdzie koło Monaru spotkaliśmy Jacka. Dalszą część trasy to on był naszym przewodnikiem.

Dojechaliśmy asfaltem do torów kolejowych. Przed torami skręciliśmy w lewo w teren. Jadąc lasem, po drodze minęliśmy leśniczówkę w Dębowcu i stadninę koni i wyjechaliśmy na asfalt. Następnie asfaltem żółtym szlakiem rowerowym dotarliśmy do przejazdu kolejowego w Poraju. Za przejazdem pojechaliśmy prosto dalej asfaltem, czerwonym rowerowym / zielonym / czarnym pieszym, mijając po drodze dworzec PKP w Poraju. Asfalt się później skończył i zamienił w szutrówkę. Jechaliśmy cały czas prosto szutrówką przez las. Po pewnym odcinku szuter zmienił się w leśną dróżkę. Minęliśmy staw w Ostrowach i wyjechaliśmy znów na szutrówkę. Kawałek szutrem i potem asfaltem żółtym rowerowym przez Ostrowy. Przed torami kolejowymi skręciliśmy w lewo w teren, którym dojechaliśmy do Żarek. Przez pewien odcinek widać było na drzewach jakieś stare, niezbyt widoczne oznaczenie zielonego rowerowego. W Żarkach dojechaliśmy po betonowych płytach do centrum i zatrzymaliśmy się przy sklepie.

Do samych Żarek mieliśmy praktycznie cały czas płasko. Dopiero w dalszej części trasy zaczęły się pojawiać wzniesienia. Z Żarek pojechaliśmy kawałek terenem czarnym rowerowym / żółtym pieszym. Następnie mieliśmy dłuższy odcinek asfaltem, najpierw czarnym rowerowym przez Nadwarcie, potem żółtym rowerowym przez Lgotę i dalej przez Glinianą Górę i Pustkowie Lgockie. Po drodze mieliśmy kilka trudnych asfaltowych podjazdów. Przez Pustkowie kawałek szutrówką i potem ponownie asfaltem przez Osiek, Koclin i Pińczyce. W Pińczycach za cmentarzem skręciliśmy w lewo na szutrówkę. Dojechaliśmy do asfaltu w Dziewkach. Przez Dziewki dotarliśmy do Siewierza. W Siewierzu w pobliżu centrum niewiele brakło, a wjechałabym pod koła jakiegoś auta, zastanawiając się, gdzie mam skręcić - dobrze, że kierowca był wyrozumiały i zwolnił przed skrzyżowaniem wyraźnie widząc, że nie do końca wiemy co chcemy zrobić i gdzie jechać. W Siewierzu w drodze na zamek przejeżdżaliśmy obok stadionu Orlika. Przed zamkiem zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę i udaliśmy się zwiedzić ruiny zamku od wewnątrz. Tylko Jacek pozostał na ławce pilnując rowerów, gdyż nie miał ochoty oglądać ruin od środka.

Pospacerowaliśmy trochę po ruinach, zwiedziliśmy wystawę i wdrapaliśmy się na wieżę. Na samym końcu gdy już wychodziliśmy na zewnątrz mogliśmy posłuchać co nieco o historii tego zamku od pana siedzącego przy bramie, który o dziwo nie pobierał żadnych opłat za zwiedzanie. Owy sympatyczny i gadatliwy Pan zrobił nam również pamiątkowe zdjęcie z armatą i mostem zwodzonym prowadzącym na zamek (most ten, to jeden z dwóch czynnych mostów zwodzonych w Polsce - drugi taki czynny most znajduje się na zamku w Malborku). Wróciliśmy do Jacka, czekającego na nas na ławce, napełniliśmy żołądki pokarmem i płynami, zrobiliśmy jeszcze pamiątkową fotkę całej ekipy i ruszyliśmy na siewierski rynek. Na rynku również zrobiliśmy chwilę przerwy, cyknęliśmy kilka zdjęć przy fontannie i zadecydowaliśmy o dalszej części drogi. Pożegnaliśmy się Jackiem i Damianem, którzy ruszyli dalej na Pilicę, a my z Gawłem, Robertem i Rafałem postanowiliśmy wracać już z powrotem.

Na początek pojechaliśmy asfaltem tak jak wcześniej, w stronę Dziewek. Następnie dalej asfaltem czarnym rowerowym przez Nową Wioskę. Po drodze zatrzymaliśmy się przy kamieniołomie, należącym do zakładu górniczego Podleśna. Dalej szutrówką pod górkę. Dojechaliśmy do asfaltu w Pińczycach obok cmentarza. Od Pińczyc mieliśmy jechać dalej cały czas niebieskim rowerowym. Trochę zajęło nam szukanie szlaku, ale w końcu udało się go odnaleźć. Szlak prowadził najpierw asfaltem przez Zabijak. Następnie kawałek szutrem, a potem przez jakieś pola i wertepy. Po przejechaniu przez te terenowe dróżki jechaliśmy znów asfaltem obok rezerwatu Huta Stara. Niebieski rowerowy złączył się na asfalcie na pewien odcinek z czerwonym szlakiem rowerowym. Później czerwony szlak biegł prosto asfaltem, a my trzymając się niebieskiego szlaku skręciliśmy w lewo na szutrówkę. Następnie znów była przeplatanka asfaltu i szutru - najpierw kawałek asfaltem przez Rzeniszów w pobliżu DK1, potem szutrówką i ponownie asfaltem do Koziegłówek. Po dotarciu do Koziegłówek zatrzymaliśmy się niedaleko kościoła i przy okazji wstąpiliśmy do sklepu. Gaweł porozumiał się również z Bartkiem i Adamem, którzy wyruszyli z Częstochowy niebieskim rowerowym, by spotkać nas po drodze.

Pojechaliśmy dalej asfaltem niebieskim / czarnym rowerowym do Koziegłów. Na rynku krotki postój, aby zrobić kilka zdjęć ze słynnymi głowami kozłów - nie wiadomo kiedy taka okazja się jeszcze przydarzy. Od rynku nasza trasa wiodła dalej asfaltem niebieskim rowerowym, przez Rosochacz i Gęzyn. W Gęzynie wjechaliśmy w teren w las, na niebieski / zielony rowerowy. Wg wcześniejszych ustaleń, gdzieś po drodze w lesie mieliśmy spotkać się z Barkiem i Pikselem. Widzieliśmy po drodze ślady dwóch kół, ale jakoś nie dotarło do nas, że mogliśmy się minąć, skoro cały czas trzymaliśmy się ustalonego szlaku. Dopiero gdy dojechaliśmy do asfaltu w Jastrzębiu okazało się, że jednak musieliśmy się minąć. - pozostaje pytanie jak to się mogło stać? Ustaliliśmy, że jedziemy dalej i spotkamy się w Poraju. Do Poraja jechaliśmy przez Jastrząb asfaltem niebieskim rowerowym. W Poraju zatrzymaliśmy się nad rzeką, by coś zjeść i poczekać na chłopaków. Trochę minęło zanim dojechali, bo okazało się, że czekali nad tą samą rzeką, ale przy następnym moście. Gdy już do nas dojechali ogarnęło mnie zdziwienie - Bartek obciął włosy :D Tak mi coś jakoś nie pasowało :D

Spędziliśmy jeszcze chwilę czasu nad rzeką, ale czas było już wracać. Pojechaliśmy na początek asfaltem w stronę przejazdu kolejowego w Poraju. Za przejazdem skręciliśmy w lewo i jeszcze kawałek asfaltem, później szutrówką dotarliśmy do dziurawego asfaltu na Dębowcu. Następnie wjechaliśmy w teren na niebieski szlak rowerowy. Niebieskim rowerowym, który później połączył się z zielonym pieszym dojechaliśmy na Bugaj. Od Bugaju pojechaliśmy asfaltem. W pobliżu tamy nad rzeką rozdzieliliśmy się. Gaweł, Bartek i Piksel pojechali wzdłuż rzeki w stronę huty, a ja, Robek i Rafał dalej asfaltem i potem przez Michalinę. Przy DK1 Rafał pojechał prosto na Raków, a ja i Rbek w lewo pod trasą.

W Siewierzu na zamku byłam już kilka razy w życiu, jednak nigdy nie byłam tam na rowerze. Już jakiś czas planowałam wybrać się w tamte okolice na dwóch kołkach i wreszcie się udało. Wycieczkę można uznać za zaliczoną - kolejne miejsce do odwiedzenia rowerem odhaczone :) Pogoda nam dziś dopisała. Towarzystwo również wyśmienite. Największe podziękowania należą się niewątpliwie Jackowi, za to, że nas poprowadził i pokazał nam nieznane dotąd ścieżki.

Mały, zwinny rudzielec, ustrzelony przez Roberta © EdytKa


Ruiny zamku w Siewierzu - na czynnym moście zwodzonym © EdytKa


Na dziedzińcu zamku © EdytKa


Takie sobie załatwię ubranie rowerowe :D © EdytKa


Wystrzeli czy nie? © EdytKa


Widok z zamkowej wieży © EdytKa


Ekipa przy moście zwodzonym - bez Jacka © EdytKa


Ruiny zamku w Siewierzu © EdytKa


Fontanna na rynku w Siewierzu © EdytKa


Kamieniołom przy zakładzie górniczym Podleśna © EdytKa


Widok na kamieniołom © EdytKa


Złapałam kozła za rogi :D © EdytKa


No to już mam choinkę na święta :D © EdytKa


W Poraju nad rzeką © EdytKa