Powlec się trochę po mieście, kompletnie bez celu, żeby tylko przejechać chociaż kilka km i oswoić się z oponą 1,5 założoną na objazd Tatr w najbliższy weekend. Jedną, bo tylko jedną dziś dałam radę założyć.
Najpierw na górkę na Jesiennej, potem Rakowską, Limanowskiego i Żarecką na myjkę domyć Rockiego. Następnie powrót do domu trochę okrężnie przez Limanowskiego, Okrzei, Łukasińskiego, Aleję Pokoju, Jagiellońską, Dojazdową, Bór i Grzybowską.
Kolano już dużo lepiej. Tylko trochę doskwiera na podjazdach i przy wypinaniu się z SPD. Mam nadzieję, że do weekendu wydobrzeje :)
Z samego rana nic nie wskazywało na to, że ten maraton będzie tak ciężki i że warunki pogodowe będą tak tragiczne. Jeszcze gdy jechaliśmy autem świeciło słońce. Parę minut przed dojazdem do Krynicy Zdroju i znalezieniem miejsca parkingowego zaczęło padać. W tym momencie zaczęłam wahać się cz dam radę. Podczas deszczu na trasie na pewno można było spodziewać się błota. Na rozgrzewkę przed startem za dużo czasu nie było. Nie byłam zdecydowana co robić. W ostatniej chwili weszłam do sektora, bo już go zamykali. Teraz już odwrotu nie było.
...reszta potem...
W końcu dotarłam do mety. Szczęśliwa jak nigdy przedtem. Nie wierzyłam w to na tyle, że podczas przekraczania linii mety wydusiłam z siebie jedynie słowa "To już meta?" Normalnie aż mi łzy z oczu spłynęły jak zobaczyłam czekającego za metą Alka, który od razu mnie uściskał, mimo, że byłam cała w błocie. Minęło zaledwie kilka minut, nagle słyszę z mikrofonu moje imię i nazwisko. Szok, co się dzieje? O co chodzi? Wołają mnie na podium, ale jak to? Okazało się, że pomimo wszystkich przygód na trasie zajęłam 4 miejsce K2 Mega :) Startowało w kategorii aż 6 osób. Takim sposobem zdobyłam swój pierwszy puchar w maratonach rowerowych :D Szok :) Stojąc koło podium cały czas nie wierzyłam w to, że to prawda. A jednak :D
Z Darią umówiłam się na dziś już w zeszłym tygodniu. Z Rafałem i ekipą Jurabike chyba ze 3 razy próbowaliśmy się zgadać, ale najczęściej przeszkadzała w tym pogoda. Dzisiaj udało się :) Pod skansenem zjawiła się Daria, Rafał i Zbyszek. Trasa była totalnym spontanem ustalanym na bieżąco.
Początek poprowadziłam ja. Najpierw asfaltem przez Kucelin, a potem ścieżką wzdłuż Warty na Bugaj. Znów kawałek asfaltem i potem w prawo na niebieski rowerowy. Chwila postoju, bo Rafał pompuje koło i potem leśną dróżką do pomarańczowego rowerowego. Wyjeżdżamy na asfalt na Dębowcu za Monarem. Następnie dojeżdżamy do Osin. Rafał proponuje jechać przez Jastrząb, tak więc jedziemy asfaltem przez Poraj do Jastrzębia i stamtąd kierujemy się z powrotem przez Kamienicę Polską, Wanaty, Poczesną, Nową Wieś i Korwinów do Słowika. Tutaj zjeżdżamy z asfaltu i po betonowych płytach dojeżdżamy na Bugaj i ponownie jedziemy ścieżką wzdłuż rzeki i Kucelin do Alei Pokoju. Dopiero koło skansenu robimy dłuższą przerwę na pogaduchy. Rafał nas opuszcza, a my jedziemy dalej we trójkę Aleja Pokoju i Jagiellońską. Koło Orkana żegnam się z Darią i Zbyszkiem i odbijam w lewo w stronę domu.
Obawiałam się, że może dziś padać i będzie zimno. Na szczęście ubrałam się odpowiednio do temperatury i jechało mi się bardzo przyjemnie. Zarówno tempo wycieczki jak i towarzystwo było dziś bardzo dobre. Dziękuję za wspólny wypad i do następnego :) Zapomniałam wcześniej dopisać, że w drodze pod skansen na Jagiellońskiej zaliczyłam glebę na przejeździe dla rowerzystów, bo jakiś mało rozgarnięty pieszy idący po pasach postanowił nagle wpakować się na przejazd dla rowerzystów, wprost pod moje koło. Cóż... uważać trzeba najwyraźniej za wszystkich dookoła. Na szczęście późniejsza wycieczka pozwoliła zapomnieć o bolącym nadgarstku :)
Nie planowałam na dziś roweru, bo wg. prognoz miał popołudniu padać deszcz. Okazało się jednak, że świeciło słonko. Pozytywnie nastrojona ubrałam się szybko i postanowiłam wybrać się asfaltem do Olsztyna.
Najpierw przez osiedle i Aleję Pokoju. Potem koło dawnego sądu i dalej asfaltem przez Kucelin, Odlewników, Legionów, Srocko, Brzyszów i Kusięta do Olsztyna. Tam tylko chwila postoju, by odebrać telefon od narzeczonego. Dalej asfaltem w stronę Biskupic. Następnie nową przeciwpożarówką, niebieskim rowerowym i znów przecwipożarówką do początku rowerostrady (jeśli wzrok mnie nie zmylił, to na przeciwpożarówce minęłam truchtającego pana Matyjaszczyka), kawałek terenem zielonym rowerowym i asfaltem koło nastawni, Guardiana i przez Kucelin. Potem Alejką Pokoju i Jagiellońską do domu.
Troszkę dziś wiało, ale mimo tego jechało mi się bardzo przyjemnie. Chyba miałam dziś dużo siły :D Po drodze mijałam wielu szosowców, ale wszyscy jechali w przeciwnym kierunku. Nawet w leśnym dziś rowerowe pustki. Po przyjeździe do domu zauważyłam, że stuknęły dziś 2 tysiące w sezonie.
Zapowiadał się słoneczny dzień, więc rano rowerem do pracy. I w sumie nic poza tym. Gdy skończyłam pracę zaczęła się burza i zaczęło lać. Powrót do domu autem, dzięki uprzejmości znajomej z pracy.
Na dobry początek tygodnia rowerem do pracy. Po pracy do przychodni na Orkana i potem do domu. Po wczorajszym maratonie jakoś ciężko się jechało. Znów wietrzny dzień.
Nadszedł ten dzień... Mój debiut w maratonach rowerowych. Na pierwszy ogień Złoty Stok, którego trasa podobno nie należy do najłatwiejszych. Stres nie chciał odpuścić, jeszcze w sektorze startowym biłam się z myślami czy to była dobra decyzja i czy nie lepiej byłoby się wycofać. Jako świeżak oczywiście start z ostatniego sektora, z którego zresztą startował dziś cały team, bo nikogo nie było na poprzednim maratonie w Murowanej Goślinie.
3... 2... 1... i start... Na sam początek jakieś 6,5 km podjazdu górską szutrówką. Po kilkuset metrach od startu robi się lekki korek, wszyscy stoją. Jakaś dziewczyna trąca mnie kierownicą i przechylam się na prawo na krzaki. Zbieram się i ruszam, tłok już się rozluźnił, więc można jechać. Spokojnym tempem pokonuję cały podjazd, mijając po drodze kilka osób. Po podjeździe króciutki zjazd mający około pół km i potem jeszcze końcówka podjazdu pod Jawornik Wielki, około 1 km. Zaraz na początku, gdy zmieniam przełożenie z tyłu, łańcuch spada mi między kasetę, a szprychy, a ja mało co nie zaliczam gleby. Wyciągam zakleszczony łańcuch i zabieram się po podjazdu. Na samym końcu nachylenie około 16%. Podjechałam całość. Następnie jakieś 3 km zjazdu w kierunku Orłowca. W jednym miejscu na dość dużych kamieniach podpieram się trochę nogą. Na samym dole w pobliżu 12 km trasy bufet, zatrzymuję się tylko na minutę, biorę kubek z napojem, kawałek banana i jadę dalej.
Zaczyna się kolejny podjazd w kierunku Krowiej Góry, mający około 6 km. Na początku szuter, potem już bardziej terenowo. Podjazd pokonuję w całości. Następnie około 2 km szybkiego zjazdu szutrówką, znów pół kilometra podjazdu i pół kilometra zjazdu do Lutyni. Na dole w okolicach 20 km kolejny bufet. Staję dosłownie na minutę, wypijam kubek napoju, zabieram ciasteczko i ruszam.
Kolejny podjazd - około 2 km. Tym razem wjeżdżamy na najwyższy punkt całego maratonu- Borówkową Górę - 900 m n.p.m. Końcówka podjazdu okazuję się dla mnie trochę trudna, więc w paru miejscach schodzę z roweru z obawy przed upadkiem i prowadzę rower. Na około 23 km, na szczycie Borówkowej mijam wieżę i rozpoczyna się najtrudniejszy zjazd dzisiejszego maratonu. Około 3,5 km zjazdu po dość dużych kamieniach. Po takich telewizorach jeszcze nie jeździłam, więc niektóre miejsca okazały się dla mnie zbyt dużym wyzwaniem, i miejscami musiałam zejść z roweru i kawałek przejść piechotą. Zaraz po zjeździe 3 bufet, który tylko mijam, wyrzucając śmieci z kieszeni. Przede mną najtrudniejszy dziś podjazd. Około 2,5 km. W kilku miejscach nachylenie w granicach 18%. Miejscami luźne kamienie utrudniają mi jazdę, a brak wystarczającej techniki i odwagi zmusza do zejścia z roweru i pokonania podjazdu na piechotę wpychając rower pod górę. Na szczycie ulga - pozostało mi tylko około 8 km zjazdu do mety :) Najtrudniejsze za mną. Zjazd generalnie całkiem przyjemny, tyko w jednym miejscu dość stromy. Końcówka to już szybko szutrówką na dół. Jeszcze przejazd przez kamieniołom i już prosto do mety :) Na mecie radość nie z tej ziemi :) Przywitał mnie mój narzeczony :*
Podsumowując - swój pierwszy maraton ukończyłam na szczęście bez uszkodzeń ciała i sprzętu :) Na pamiątkę została mi tylko rowerowa opalenizna, bo górskie błoto (którego zresztą wcale dziś nie brakowało) z roweru i z siebie zmyłam. Wynik - miejsce 14 z 17 w K2 Mega i 337 z 395 w Open osób, licząc osoby, które dotarły do mety. Z całego teamu byłam ostatnia. Pewnie wiele osób powie, że wynik marny, ale ja i tak jestem z siebie dumna. Moim dzisiejszym celem było dotrzeć cało do mety, a to udało się osiągnąć :) Trudne techniczne odcinki trasy uświadomiły mi, jak wiele wiedzy dotyczącej techniki muszę jeszcze zdobyć, i że przede wszystkim muszę przełamać swój strach, który w niektórych momentach niestety mnie hamował.
Dzisiaj krótka wycieczka tempem rekreacyjnym po płaskiej nawierzchni, by nie zmęczyć się przed jutrzejszym debiutem na maratonie w Złotym Stoku. Wybór padł na Pogorię.
Na początek kawałek po asfalcie, potem przez park na Pogorię III. Kawałek ścieżką rowerową, a potem przez tory i terenem do Pogorii IV. Objeżdżamy zalew dookoła od lewej strony. Najpierw kilka km asfaltem, gdzie dogania nas Alka znajomy ze spinningu i dalej jedzie kawałek z nami. Asfalt się kończy i potem jedziemy terenem już po drugiej stronie zalewu. Zatrzymujemy się na kilka fotek, a Alka znajomy jedzie dalej. Dojeżdżamy znów do asfaltu i tym sposobem objechaliśmy czwóreczkę dookoła. Znów kawałek terenem i przez tory do trójki. Tym razem skręcamy w lewo i objeżdżamy ścieżką rowerową Pogorię III od drugiej strony niż zwykle. Wjeżdżamy na szutrówkę, a potem wąską ścieżką dojeżdżamy do brzegu zalewu. Tam chwila przerwy i powrót na szutrówkę. Przez park do asfaltu. Potem na myjkę i do domu.
Pomimo mocnego wiatru jechało mi się dziś lekko i przyjemnie. Fajnie czasem jest przejechać się nieco spokojniejszym tempem, bez pośpiechu. Stres przed pierwszym maratonem w życiu chociaż na chwilę przeminął :)
Codzienny dojazd do pracy. Bardzo ciepły poranek. Podczas powrotu delikatny deszczyk na ochłodę. Koło Bór zostałam prawie potrącona przez jakieś kombi, które wyjeżdżało tyłem z serwisu tłumików. Najwyraźniej kierowca nie zauważył, że jadę ulicą. W ostatniej chwili udało mi się odbić na bok. Dobrze, że nic za mną nie jechało.
Miał być wypad z Darią i Kasią, ale niestety z pewnych przyczyn trzeba było go przełożyć na inny termin. Około 18 wybrałam się sama na rower, z nadzieją, że uda mi się rozładować nadmiar stresu, który dziś się nagromadził.
Pojechałam najpierw przez osiedle, potem Aleją Pokoju i asfaltem przez Kucelin. Dalej przez cmentarz żydowski i asfaltem przez Legionów. Następnie w lewo i w teren. Podczas podjazdu na Ossona zaatakowały mnie jakieś kujące krzaki rosnące na boku dróżki. W efekcie podrapałam sobie lewą rękę i trochę nogę. Na samym końcu zjazdu walka z koleinami, które ostatnio pojawiają się na ścieżkach jak grzyby po deszczu. Następnie czerwonym rowerowym udałam się w stronę Kusiąt. Skręciłam w prawo i skierowałam się czerwonym pieszym na Zieloną Górę. Podjazd niestety mnie pokonał i dostałam od Rockiego rogiem w żebro. Ja nie wiem czemu, ale zawsze jak mam kilka opcji do wyboru, to wybiorę najtrudniejszy wariant i wpakuję się na jakieś kamienie, albo gałęzie. Na szczęście zjazd poszedł gładko. Dalej postanowiłam pojechać ścieżką dydaktyczną do jeziora w Kusiętach. Początek ścieżki piaszczysty, a potem się zaczęło... Błoto, koleiny, rower cały się pobrudził. Na szczęście udało się przejechać bez kąpieli w błocie. Dojechałam do asfaltu między domami.
Przed wyjazdem na główniejszą drogę zatrzymałam się na chwilę, żeby chociaż trochę błota z Rockiego zrzucić. No i znów pech... Już miałam ruszać dalej, gdy zauważyłam, że gdzieś zgubiłam licznik... No i zeszło z 20 minut na nerwowym przeszukiwaniu trawy koło drogi :( W końcu znalazłam. Miałam jechać na Towarne, ale byłam już taka zła, że skierowałam się asfaltem na Odrzykoń. Kolo nastawni w lewo i kawałek terenem do torów. Następnie na drugą stronę i przez lasek do Bugaja. Kawałek asfaltem i w prawo na ścieżkę wzdłuż rzeki. Po drodze zerwałam trochę bzu do wazonu. Dojechałam na Kucelin i skręciłam w lewo w stronę sądu. Następnie przez Aleję Pokoju i Jagiellońską dotarłam do domu.
Miałam rozładować nadmiar stresu, a w efekcie jeszcze bardziej się we mnie zagotowało. Cóż za pechowy dzień. Jadąc cały czas zastanawiałam się co jeszcze dziś się wydarzy. Chyba jedynym plusem był ten bez rosnący przy ścieżce. Teraz mam przynajmniej wiosenne zapachy w domu :)
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.