Wpisy archiwalne w kategorii

Z fotkami lub filmem

Dystans całkowity:18292.65 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:842:29
Średnia prędkość:18.94 km/h
Maksymalna prędkość:75.40 km/h
Suma podjazdów:103724 m
Maks. tętno maksymalne:192 (98 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:16975 kcal
Liczba aktywności:399
Średnio na aktywność:45.85 km i 2h 36m
Więcej statystyk

Danków - ruiny fortalicjum, babska setka i 7 tyś w sezonie

Niedziela, 18 listopada 2012 · Komentarze(8)
Podczas środowej przejażdżki Daria zaproponowała wspólną wycieczkę również w niedzielę. Cel wycieczki pojawił się dopiero w piątek. Daria podrzuciła pomysł wypadu Dankowa, celem zwiedzenia ruin fortalicjum i Bramy Krzepickiej. Nigdy wcześniej tam nie byłam, więc od razu zgodziłam się na tę opcję. Miała jechać z nami jeszcze Kasia, ale efektem końcowym na miejscu spotkania zjawiłyśmy się tylko we dwie. Umówione byłyśmy o 8:30 koło straży pożarnej na rogu Jagiellońskiej i Sabinowskiej. Ledwie wyjechałam z domu na miejsce spotkania i na końcu ulicy zauważyłam, że po wczorajszym myciu roweru zapomniałam założyć neoprenowej osłony. Bałam się, że od łańcucha poodpryskuje mi lakier, więc postanowiłam szybko wrócić do domu. Założyłam osłonę i z powrotem Jagiellońską na miejsce startu.

Do samych Panek prowadziła Daria. Jechałyśmy przez Chopina, Matejki, Piastowską i potem kawałek szutrówką wzdłuż torów. Następnie szutrówkami przez Lisiniec i potem cały czas asfaltem przez Tatrzańską do granicy miasta. Następnie przez Starą Gorzelnię, Wydrę i Kalej. Potem główną drogą przez Wręczycę do Truskolas. Chwila przerwy, gdyż Skowronek udał się na moment na cmentarz. Następnie mniej uczęszczanymi drogami równoległe do głównej przez Zamłynie, Kawki i Praszczyki do Panek. Tutaj przerwa koło sklepu, by spojrzeć na mapę i wybrać dalszą trasę. Wybrałyśmy drogę przez Iwanowice. Kawałek główną przez Panki i potem przez Konieczki i Zwierzyniec. Tutaj zaczęły się trudności. Z powodu braku jakichkolwiek drogowskazów zgubiłyśmy właściwą drogę i zamiast do Iwanowic dotarłyśmy do Kukowa. W Kukowie również pojechałyśmy w niewłaściwym kierunku i znalazłyśmy się w Janikach. Byłyśmy niedaleko Krzepic, więc uznałyśmy, że najbezpieczniej będzie kawałek wrócić i jechać właśnie przez Krzepice. Korzystając z okazji zwiedziłyśmy w Krzepicach Klasztor Kanoników Regularnych z XV wieku. Zanim do niego dotarłyśmy musiałyśmy przebić się przez Słynne krzepickie jednokierunkowe wąskie ulice. W kościele trwała msza, więc do środka nie weszłyśmy.

Po oględzinach mapy postanowiłyśmy z Krzepic jechać do Dankowa czarnym szlakiem rowerowym. Jednak to wcale nie było takie łatwe, jakim się wydawało. Nie mogłyśmy odnaleźć szlaku. Jakimiś mniejszymi uliczkami dotarłyśmy do wysypiska śmieci nieopodal drogi głównej nr 43. Wg mapy główna droga prowadziła w kierunku, który był naszym celem. Zauważyłyśmy schody prowadzące na górę. wtargałyśmy rowery po schodach, przeniosłyśmy nad bandą i postanowiłyśmy pojechać kawałek pasem awaryjnym, który by dość szeroki. Po pewnym odcinku naszym oczom ukazał się bardzo niecodzienny w tamtych rejonach widok - drogowskaz, prowadzący prosto na Danków. Skręciłyśmy z głównej drogi w lewo jak wskazywał znak i okazało się, że jesteśmy na czarnym szlaku rowerowym. Do celu miałyśmy już niedaleko. Jeszcze tylko parę km po asfalcie. Pomiędzy drzewami było już widać mury fortalicjum. Przez samym dojazdem do bastionów przejechałyśmy jeszcze przez most nad Liswartą. Generalnie w powodu tego, że trochę się pogubiłyśmy to nadrobiłyśmy dobre 15 km drogi.

Pierwotny zamek w Dankowie został przebudowany na twierdzę bastionową przez kasztelana Warszyckiego. W XVII wieku w centrum fortalicji na murach zamkowych zbudowano kościół i w zasadzie tylko kościół zachował się do dziś dobrym stanie. Mury zamkowe później rozebrano i pozostały jedynie bastiony, fragment budynku zwany "Domem Kasztelanowej" i budynek bramny tzw. "Brama Krzepicka". Ogólnie teren fortalicji jest zadbany, pomniki są w dobrym stanie, wokół kościoła zbudowano drogę krzyżową, posadzono drzewa ozdobne. Krążąc po bastione spotkałyśmy tę samą grupę turystów, którą widziałyśmy w Krzepicach przed klasztorem. Po krótkiej sesji zdjęciowej usiadłyśmy na ławce na chwilę przerwy. Zjadłyśmy kanapki, batoniki i przyszedł czas na powrót.

Wybrałyśmy wspólnie drogę przez Wilkowiecko. Tutaj ku naszemu pozytywnemu zdziwieniu napotkałyśmy liczne drogowskazy. Szok :D Na kolejnych podjazdach obie odczuwałyśmy coraz większe zmęczenie, jednak nasze tempo wcale nie spadało. Dodatkowo całą drogę towarzyszył nam silny wiatr. Myślałyśmy, że skoro do Dankowa było pod wiatr, to z powrotem będzie z wiatrem, a tu jednak niestety - rowerzyście zawsze wiatr w twarz. Za Wilkwoieckiem wyjechałyśmy na drogę główną. Przez Waleńczów dotarłyśmy do Kłobucka. W Kłobucku na rondzie w lewo i koło kościoła. Krótki postój pod sklepem na uzupełnienie bidonów i dalej asfaltem przez Kamyk i Białą. Następnie już przez Częstochowę ulicą Ludową do Okulickiego. Tutaj pożegnanie i każda z nas ruszyła do siebie. Pojechałam przez Szajnowicza, III Aleję, Nowowiejskiego, Sobieskiego do Wolności. Dalej taką trasą jak zwykle wracam z pracy - przez Bór i Jagiellońską.

Podczas dzisiejszej wycieczki odnotowałyśmy podwójny jubileusz: zarówno ja jak i Daria przekroczyłyśmy kolejny tysiąc w sezonie. Mój tegoroczny przebieg przekroczył już 7000 km, natomiast Daria dobiła do 8000 km. W dodatku wykręciłyśmy ponad sto kilometrów i to z dość dużą średnią (co przy takim silnym wietrze jak dziś było sporym osiągnięciem). To była moja dziesiąta w tym roku wycieczka z dystansem przekraczającym setkę. Kończąc wpis - to była świetna wycieczka w jeszcze lepszym towarzystwie :)

Wierzby płaczące w Konieczkach © EdytKa


Chwila przerwy w Konieczkach © EdytKa


Brama klasztorna w Krzepicach © EdytKa


Kapliczka przy klasztorze w Krzepicach © EdytKa


Klasztorne wrota © EdytKa


Nasze rumaki przed murami dawnego zamku © EdytKa


Kosciół w Dankowie © EdytKa


Przed kościołem w Dankowie © EdytKa


Budynek bramny - tzw. Brama Krzepicka © EdytKa


Pozostałości murów zamkowych - "Dom Kasztelanowej" © EdytKa

Olsztyn i Poraj terenowo - pierwszy tysiąc Rockiego

Niedziela, 11 listopada 2012 · Komentarze(2)
Miałam kilka różnych propozycji na spędzenie tegorocznego dnia Niepodległości. Jedne pojawiły się wcześniej, drugie później. Po przemyśleniu wszystkich opcji po kolei zdecydowałam się niedzielne przedpołudnie spędzić na rowerze i wybrać się na terenową wycieczkę po okolicy w gronie znajomych z CFR. Czas i miejsce zbiórki - godz. 9:00 plac Biegańskiego. Jak dojechałam na miejscu był tylko Przemek. Później dojechali jeszcze: Gaweł, Mateusz, Damian, Robert i na samym końcu Adam. Chwilę był jeszcze z nami Tomek, który jechał na giełdę na Wypalanki.

Pojechaliśmy asfaltem przez Aleje i Mirowską. Dalej terenowym podjazdem na Złotą Górę i następnie szybki zjazd asfaltem. Na dole zauważyliśmy, że nie ma Przemka, który jechał na końcu. Okazało się, że zatrzymał się na szczycie, by skrócić łańcuch. Pojechaliśmy dalej asfaltem przez Legionów i następnie terenem przez Górę Osona. Gaweł jako jedyny objechał Osona bokiem. Próbowałam podjechać na sam szczyt, ale nie udało mi się, koło poślizgnęło się na kamieniu i musiałam zejść z roweru. Po zjeździe pojechaliśmy dalej terenem czerwonym rowerowym w stronę Zielonej Góry. Gaweł uzna, że pojedzie dalej szlakiem rowerowym i zaczeka na nas przez wyjazdem na asfalt w Kusiętach. Cała reszta ekipy i ja pojechaliśmy czerwonym pieszym przez Zieloną Górę. Wiedziałam, że na samą górę nie dam rady podjechać. Na szczycie szybkie foto koło jaskini i zjazd czerwonym pieszym w dół. Trzeba było bardzo uważać, gdyż nie wiadomo było co może znajdować się pod warstwą mokrych liści.

Spotkaliśmy się ponownie z Gawłem i wspólnie pojechaliśmy kawałek asfaltem przez Kusięta. Za strażą skręciliśmy w prawo w teren i czerwonym pieszym dotarliśmy do Gór Towarnych. Chłopaki wjechali na szczyt najbardziej stromym podjazdem, a ja bokiem tym łagodniejszym zboczem. Damian jako pierwszy zjechał na sam dół i to po największych kamieniach. Podczas zjazdu również postanowiłam zachować ostrożność, gdyż ten najbardziej stromy początek zjazdu był dość śliski. Kawałek rower sprowadziłam i gdy zrobiło się już trochę łagodniej zjechałam dalej w dół. Ostatni zjechał Mateusz, który do samego końca wahał się czy zjeżdżać, czy kawałek sprowadzić rower. W efekcie wybrał drugą opcję. Dotarliśmy do asfaltu i udaliśmy się do Olsztyna. Zatrzymaliśmy się koło rynku, by wstąpić do sklepu. Padła propozycja, by zrobić odpoczynek na Lipówkach. Objechaliśmy rynek i pojechaliśmy terenem na Lipówki. Jak zwykle na sam szczy rower wprowadzałam, a towarzystwa dotrzymał mi Przemo, który również nie podjechał.

Posiedzieliśmy chwilę na szczycie. Jak zwykle była masa śmiechu. Po wspólnych konsultacjach zapadła decyzja, by pojechać przez Sokole Góry i potem do Poraja. Zjechaliśmy z Lipówek innym zjazdem niż zwykle - w stronę baru leśnego. Tędy jeszcze rowerem nie zjeżdżałam, więc starałam się uważać, tym bardziej, że trasa przebiegała blisko skałek i między drzewami. Spodobała mi się ta ścieżka. Tuż przy leśnym Gaweł i Mateusz postanowili wracać do Częstochowy. Razem z resztą ekipy pojechaliśmy asfaltem w stronę Biskupic, po czym terenowo przejechaliśmy przez Sokole Góry. Najpierw żółtym pieszym, potem zboczyliśmy ze szlaku i pojechaliśmy pod górkę niedaleko jaskini. Na zjeździe tylne koło poślizgnęło mi się na korzeniu, który był przysłonięty grubą warstwą mokrych liści. Niewiele brakło mi do spotkania z glebą, ale w ostatniej chwili udało mi się utrzymać równowagę. Dalej jechaliśmy żółtym rowerowym / zielonym / czarnym pieszym. Piksel z Damianem postanowili przejechać jeszcze przez Puchacz. Przemo, Robert i ja uznaliśmy, że pojedziemy dołem czarnym rowerowym / zielonym / żółtym pieszym. Spotkaliśmy się w komplecie na czerwonym pieszym. Dawno nie jechałam tym szlakiem, nawet nie wiedziałam, że jest tam taka fajna szutrówka. Zjechaliśmy ze szlaku i jechaliśmy jakąś dość błotnistą ścieżką. Przy omijaniu jednej z kałuż zaliczyłam niegroźną glebę, gdyż koło zjechało mi z lekkiej skarpy. Na asfalt wyjechaliśmy w Biskupicach.

Prowadził nas Przemek. Pojechaliśmy kawałek asfaltem, po czym skręciliśmy w lewo na trawiastą dróżkę z boku gospodarstw. Ścieżka prowadziła pod górkę do asfaltu po lewej stronie kościoła w Biskupicach. Przecięliśmy asfalt prosto i jechaliśmy dalej terenem zielonym pieszym koło toru quadowego. Dotarliśmy do Dębowca. Asfaltem koło cmentarza podjechaliśmy na górę koło kościoła. Za kościołem kawałek asfaltem w stronę leśniczówki, a potem w lewo w teren. Robert wyhamował w ostatniej chwili - czuć było smród spalonej gumy, opona zdarła się aż do włókien. Okazało się jednak, że ścieżka biegła tylko do czyjegoś gospodarstwa i musieliśmy przebić się przez jakieś pole. Dojechaliśmy w końcu do jakiejś normalnej terenowej drogi, która doprowadziła nas do asfaltu na granicy Choronia i Poraja. Dotarliśmy do przejazdu kolejowego. Dalej asfaltem koło dworca i wzdłuż torów w stronę Masłońskich. Asfalt się skończył, więc dalej terenem zielonym pieszym nad zalew. Następnie duktem wzdłuż zalewu na krótką przerwę koło słupa.

Po chwili odpoczynku zdecydowaliśmy się wracać. Dojechaliśmy wzdłuż zalewu do drogi głównej, potem prosto terenem od drugiej strony dworca niż poprzednio. Asfaltem przez przejazd kolejowy i znów terenem żółtym rowerowym obok stadniny do asfaltu na Dębowcu. Kawałek dziurawym asfaltem i dalej terenem pomarańczowym rowerowym, z którego zjechaliśmy w prawo, by dotrzeć do niebieskiego rowerowego. Następnie kawałek niebieskim nową szutrówką. Szlak skręcał w lewo, a my pojechaliśmy dalej prosto szutrówką do początku rowerostrady. Przecięliśmy główną drogę i prosto terenem do asfaltu w pobliżu nastawni. Dalej asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i asfaltem do skansenu. Pod skansenem zauważyliśmy, że Przemo gdzieś przepadł. Okazało się, że spotkał jakiegoś znajomego. Pożegnaliśmy się z Pikselem i Damianem i każdy pojechał w swoją stronę. Robert odprowadził mnie przez Jagiellońską i przez osiedle do domu. Na Orkana wskoczył mi pierwszy tysiąc na Rockym.

Nie spodziewałam się, że dzisiejszy dzień będzie aż tak ciepły. W końcu to prawie połowa listopada. Trochę za grubo się ubrałam i było mi momentami za gorąco. W dodatku dzisiejsze terenowe podjazdy, których dawno nie pokonywałam dały mi trochę popalić. W listopadzie jakoś zawsze odczuwam spadek formy. Pozostaje mieć nadzieję, że to tylko stan przejściowy, który szybko przeminie. Dziękuję wszystkim za wspólny wypad :)

Przed jaskinią na Zielonej Górze © EdytKa


Rocky przed jaskinią © EdytKa


Zjazd ze szczytu Towarnych © EdytKa


Podejście pod Lipówki © EdytKa


Na Lipówkach © EdytKa


Rocky na Lipówkach © EdytKa


Pierwszy tysiąc :) © EdytKa

80 Częstochowska Masa Krytyczna

Piątek, 26 października 2012 · Komentarze(2)
Do samego końca nie byłam zdecydowana czy jechać na Masę czy nie. Z jednej strony opuchlizna jeszcze do końca nie zeszła i wciąż jestem bardzo słaba, a z drugiej strony już mnie roznosiło po pięciu dniach bez roweru. Uznałam, że tempo Masy i tak będzie wolne, więc w ostatniej chwili po pytaniach od Gawła i rafika1000 czy się wybieram, szybko się ubrałam i o 17:35 wyruszyłam z domu. Trasa taka jak jeżdżę do pracy. Podjechałam po drodze do Gawła, ale serwis był już zamknięty, więc dalej samotnie ulicami Focha i Śląską na Plac Biegańskiego, gdzie rozpoczyna się masowy przejazd.

Zdążyłam się przywitać ze znajomymi i chwilę po tym dostałam od jurczyka kamizelkę Organizatora Masy Krytycznej. Z powodu osłabienia nie mogłam dziś zbyt szybko poruszać się z tyłu na przód całej kolumny rowerzystów, więc zabezpieczałam tyły. Podczas przejazdu, przy rondzie Mickiewicza policja zmieniła nam bez uprzedzenia trasę Masy. Dzisiejsza trasa przebiegała ulicami: Nowowiejskiego, Sobieskiego, Pułaskiego, 1 Maja, Mickiewicza, Korczaka, Sobieskiego, Śląską, Kilińskiego, Jasnogórską i Dąbrowskiego. Dwukrotnie podczas dzisiejszego przejazdu musieliśmy zachować szczególną ostrożność przepuszczając jadącą na sygnale karetkę pogotowia. Tempo przejazdu było wolniejsze niż przewidywałam, dlatego też pomimo ciepłych rękawiczek strasznie zmarzły mi palce u rąk.

W 80 Częstochowskiej Masie Krytycznej udział wzięły 93 osoby. Jak na październik i temperaturę 1 stopnia Celsjusza wynik i tak całkiem dobry. 80 jubileuszowa Masa była szczególna, gdyż podczas dzisiejszej Masy włączyliśmy się do akcji Rak'and'Rolling na zwrotnik raka, wspierając podopiecznych fundacji Rak'and'Roll założonej przez Świętej Pamięci p. Prokopowicz.

Po skończonym przejeździe miałam wracać do domu z Kasią i Rafałem, jednak pojechali chwilę wcześniej, a ja jeszcze się zagadałam na Placu Biegańskiego. Podczas powrotu towarzyszył mi za to Artur. Prawie całą drogę przegadaliśmy o naszych rowerach - w końcu oboje mamy Rockrider'y :D Jechaliśmy ulicami Nowowiejskiego, Sobieskiego, Wolności i Niepodległości. Przy skrzyżowaniu z Jagiellońską Artur pojechał dalej prosto, a ja skręciłam w prawo i Jagiellońską pojechałam w stronę domu.

Wieczorne mroźne powietrze podziałało na moją opuchliznę jak zimny okład w wersji ekstra ze zwiększoną siłą działania :D Po powrocie do domu zauważyłam, że opuchlizna nieco zmalała :D Kurcze, szkoda, że wcześniej nie wiedziałam, że wyjście choć na chwilę na rower okaże się takim dobrym rozwiązaniem leczniczym :D

Tuż przed dojazdem na Plac Biegańskiego:


Szprychówka 80 jubileuszowej Częstochowskiej Masy Krytycznej:

Do Chechła nad zalew i do parku w Świerklańcu

Niedziela, 21 października 2012 · Komentarze(6)
Na Częstochowskim Forum rowerowym Przemek zaproponował niedzielny wypad na ognisko nad zalew Nakło-Chechło. W sumie nie byłam do końca przekonana czy jechać, ale jednak dałam się namówić. W niedzielę rano przyjechał po mnie Robert i razem pojechaliśmy na miejsce zbiórki pod skansen. na miejscu spotkania zjawili się także Gaweł, Bartek, Gabriel (Gaber) i Łukasz (Prophet).

Ruszyliśmy w drogę. W Młynku umówieni byliśmy z Jackiem, który zaproponował, że nas dziś poprowadzi. Pojechaliśmy ulicami 11-tego Listopada, Jesienną, Grzybowską i Korkową przez Brzeziny. Następnie szutrówką niedaleko wysypiska w Sobuczynie. Po dotarciu do asfaltu spotkaliśmy Jacka jadącego w naszym kierunku. Jechaliśmy asfaltem przez Nieradę, Łysiec do Rudnika Wielkiego, gdzie tuż przed nami przebiegły nam przez drogę trzy sarenki, wybiegające z zarośli w kierunku pól. Od Rudnika nasza trasa prowadziła szutrówką, wzdłuż dawnej granicy dwóch zaborów i potem asfaltem do pałacu w Czarnym Lesie. Pałac, w którym znajdował się hotel, otoczony był przepięknym parkiem, w którym był również niewielki staw. Idealne miejsce na weekendowy wypoczynek. Już mieliśmy odjeżdżać, gdy okazało się, że Gaber złapał kapcia. Wykorzystaliśmy tę chwilę na kilka zdjęć w parku.

Gdy już wszystko zostało opanowane ruszyliśmy dalej. Jechaliśmy asfaltem przez Ligotę Woźnicką (gdzie mieliśmy do pokonania spore wzniesienie) do Woźnik. W Woźnikach zatrzymaliśmy się na rynku. Przemek z Gawłem udali się do sklepu, a my mogliśmy posłuchać od Jacka trochę ciekawostek na temat fontanny na rynku w Woźnikach, kościoła, pomnika i położonej w pobliżu wieży widokowej oraz innych miejsc w okolicy, wartych odwiedzenia. Kiedy chłopaki wrócili i byliśmy w komplecie pojechaliśmy dalej asfaltem malowniczą drogą pomiędzy drzewami, na Cmentarz Parafialny, na którym pochowany został m.in. Józef Lompa. Na terenie cmentarza znajdował się również zabytkowy drewniany kościół św. Walentego, zbudowany w XV wieku.

Po zwiedzeniu cmentarza pojechaliśmy dalej asfaltem w kierunki Dąbrowy Wielkiej. Po drodze dołączył do nas jakiś starszy pan, jadący dość nieostrożnie. Niewiele brakło, a przez niego Gaweł spotkałby się z glebą. Asfalt się skończył i dalej jechaliśmy kawałek szutrówką zielonym pieszym, a potem terenem przez las. Następnie znów szutrówką przez Dąbrowę i ponownie terenem przez las, kawałek żółtym pieszym. Mieliśmy dotrzeć na teren zalanej kopalni. Skręciliśmy w leśną ścieżkę i zamiast do właściwej dróżki wylądowaliśmy przy jakimś zaoranym polu. Trochę pobłądziliśmy, ale w efekcie leśnymi drogami dotarliśmy na obszar dawnej kopalni rud żelaza Bibiela w Pasiekach. Jacek zaproponował, że możemy wytyczonym szlakiem objechać dookoła teren dawnej kopalni. Razem z Przemkiem, Gawłem i Robertem bez zastanowienia ruszyliśmy zwiedzić okolicę. Za nami pojechali jeszcze Łukasz z Bartkiem. Terenowy szlak na obszarze dawnej kopalni zrobił na mnie duże wrażenie - podmokły teren, miejscami gliniasty, ścieżka prowadziła między drzewami, przez pagórki pomiędzy jeziorami i zatopionymi drzewami. Musieliśmy do drodze przeprawić się z rowerami przez drewniany mostek nad strumykiem. Robert przez mostek przejechał, ja po pierwszej nieudanej próbie, podczas której o mały włos nie wylądowałabym w strumyku postanowiłam rower przeprowadzić. Po objechaniu dookoła podmokłych terenów pokopalnianych wróciliśmy do reszty. Zorientowaliśmy się wtedy, że Gabriel nie miał jednego pedała w rowerze. Zmuszony był dalej jechać bez pedała.

Jechaliśmy dalej leśnymi drogami, a potem kawałek asfaltową drogą przez las w Bibieli, do dawnego pałacu rodziny Donnersmarcków, w latach 70tych zamienionego na dworek przywódcy partii i państwa Edwarda Gierka. Okazało się jednak, że ów pałacyk położony jest obecnie na terenie prywatnym i właściciel pozwolił nam tylko na chwileczkę wjechać, by go obejrzeć. Jedynie Jackowi udało się porozmawiać chwilę z właścicielem i uzyskać więcej informacji na temat tego domku. Dalej pojechaliśmy asfaltem przez las i przez Żyglin do słynnego spichlerza. Po drodze zaczął mi znów dźwięczeć hamulec z tyłu, który najwyraźniej wcześniej zawilgotniał. Przy spichlerzu Gaweł i Robert przeprowadzili szybki serwis, podczas którego wyjęli na chwilę klocki i kazali przejechać mi kawałek bez hamulca z tyłu. Po zdiagnozowaniu problemu wszystko z powrotem poskładali i ruszyliśmy dalej.

Pojechaliśmy asfaltem przez Żyglin. Przy kościele zatrzymaliśmy się, by wstąpić do sklepu i kupić potrzebne produkty na zaplanowane nad zalewem ognisko. Po zrobieniu zakupów pojechaliśmy terenową ścieżką nad zalew Chechło. Kiedy byliśmy już na miejscu i wybraliśmy odpowiednie miejsce na odpoczynek, chłopaki pozbierali gałęzie na opał, rozpalili ognisko i po chwili mogliśmy zacząć smażyć kiełbaskowy obiad. Jak to bywa przy ogniskach nie zabrakło dobrego humoru. Strasznie się rozleniwiłam przy ognisku i gdy już mieliśmy ruszać dalej ogarnęła mnie totalna niechęć, mięśnie się zastały, ale nie było wyjścia, trzeba było się rozruszać i jechać.

Pojechaliśmy dziurawą asfaltówką na drugą stronę zalewu. Nie dość, że stan drogi fatalny, to jeszcze co chwila były progi zwalniające, nie wspominając już o tym, że ruch pieszy i rowerowy wokół zalewu prawie jak na Jasnej Górze podczas pielgrzymek :D Najpierw kawałek leśną ścieżką, a potem szutrową osiedlową drogą przez Nowe Chechło dotarliśmy do asfaltu w Świerklańcu i pojechaliśmy asfaltem do parku. W parku tak jak przy zalewie - ruch jak na autostradzie. Po przebiciu się przez zatłoczoną drogę w parku, podjechaliśmy kawałek po schodach do fontanny, by zrobić kilka pamiątkowych zdjęć.

Wydostaliśmy się z parku i pojechaliśmy szutrówką wzdłuż Jeziora Świerklaniec. Następnie kawałek asfaltem przez Wymysłów, po czym terenem przez las w stronę Oss. W lesie zwiedziliśmy jeden z bunkrów z czasów wojny. Po przejechaniu przez las dalej asfaltem przez Ossy, Tąpkowice (gdzie znów krótki postój przy jednym z bunkrów, znajdujących się przy drodze) i Ożarowice. Następnie szutrówką i kawałek ścieżką w pobliżu Pyrzowic do Zendka. Przez Zendek asfaltem i znów szutrówką do Cynkowa. W Cynkowie chwila postoju w sklepie i asfaltem pod górkę. Na szczycie ubraliśmy się w cieplejsze ciuchy i asfaltem w dół do Wojsławic. Dalej szutrówką do Gniazdowa. Kawałek asfaltem i znów szutrówką do Wyląg. Asfaltem przez Siedlec Duży i szutrówką do Rudnika Wielkiego. Dalej już cały czas asfaltem, dłuższy odcinek tak jak wcześniej, przez Rudnik, Łysiec, Nieradę do Sobuczyny. Już od Cynkowa zaczęłam odczuwać zmęczenie. Gdy byliśmy już przed Nieradą, wiedząc, że do domu już niedaleko poczułam nagły przypływ sił. Wyprułam do przodu i nawet nie zauważyłam kiedy Jacek i Łukasz skręcili w prawo w stronę wysypiska. Pozostała część ekipy, razem ze mną pojechała prosto przez Żyzną, Wypalanki i Grzybowską. Chłopaki odprowadzili mnie pod sam dom.

Ogromne podziękowania za całokształt należą się Jackowi. Jacek kolejny raz okazał się świetnym przewodnikiem i idealnym kompanem do jazdy. Oczywiście reszta ekipy również doborowa :) Dziękuję wszystkim za super wycieczkę. Nawet nie podejrzewałam, że w pobliżu jest tyle wartych zobaczenia i owianych ciekawą historią miejsc. Przy okazji - przejechałam dziś pierwszą setkę na Rockim :)

Pałac w Czarnym Lesie © EdytKa


Staw przy pałacu © EdytKa


W hotelowym parku © EdytKa


Przy złocistym klonie © EdytKa


Staw w parku hotelowym © EdytKa


Zabytkowy XV-wieczny kościół św. Walentego w Woźnikach © EdytKa


Jezioro na terenie zatopionej kopalni Bibiela © EdytKa


Na szlaku na terenie zatopionej kopalni © EdytKa


Spichlerz w Żyglinie © EdytKa


Kościół w Żyglinie © EdytKa


Odpoczynek przy ognisku © EdytKa


Ekipa nad zalewem Nakło-Chechło © EdytKa


Nad zalewem Nakło-Chechło © EdytKa


Zalew Chechło © EdytKa


Pomnik w parku w Świerklańcu © EdytKa


Przy fonatnnie w parku w Świerklańcu © EdytKa


W parku w Świerklańcu © EdytKa


Bunkier w lesie pod Ossami © EdytKa


Szutrówka między Wymysłowem, a Ossami © EdytKa


Bunkier w Tąpkowicach © EdytKa


W drodze powrotnej © EdytKa

Złoty Potok

Sobota, 20 października 2012 · Komentarze(1)
Sobotnie popołudnie było bardzo ciepłe. Już w piątek umawiałam się wstępnie na rower z mario66, ale szczegóły mieliśmy dogadać w sobotę. Robert zaproponował, by o godzinie 15 pojechać do Złotego Potoku. Zgodziłam się bez zastanowienia i po uzgodnieniu z Robertem dałam znać również Mariuszowi. Umówiliśmy się pod skansenem.

Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki i ponownie asfaltem koło Guardiana. Następnie trzymając się zielonego rowerowego kawałek terenem do rowerostrady, rowerostradą do końca i przez Skrajnicę do Olsztyna, najpierw asfaltem i potem terenem. Następnie asfaltem koło leśnego i potem dłuższy odcinek szlakiem żółtym rowerowym - w sumie aż do Pabianic. Najpierw szutrówką koło Góry Biakło, dalej przez Sokole, gdzie żółty rowerowy łączył się na pewne odcinki z innymi szlakami - zółtym pieszym, później zielonym i czarnym pieszym, czarnym rowerowym i zółtym / zielonym pieszym, a pod koniec Sokolich czarnym rowerowym i czerwonym pieszym. Tuż przed dojazdem do asfaltu w Zrębicach przeprawa przez wielką kałuże szerokości całej drogi. Robert pojechał przez jakieś pole, Mario przejechał przez kałużę, a ja chcąc nie ubrudzić roweru, postanowiłam przenieść go przez błoto, w efekcie czego ubrudziłam sobie całego buta. Jechaliśmy dalej żółtym rowerowym, kawałek asfaltem i potem szutrówką do kapliczki św. Idziego, do której prowadził również szlak zielony / niebieski pieszy. Przy kapliczce zrobiliśmy chwilę przerwy.

Wróciliśmy szutrówką do asfaltu i pojechaliśmy w stronę kościoła w Zrębicach. Za kościołem wjechaliśmy w teren na żółty rowerowy, czerwony / niebieski pieszy. Po drodze minęliśmy się z traktorem, który miał doczepiony z tyłu jakiś osprzęt do wyrównywania zaoranego pola. Kierowca ani myślał zjechać na bok, więc musieliśmy stanąć na boku i poczekać aż jaśnie pan przejedzie. Dosłownie po kilkuset metrach minął nas również wóz konny z turystami zwiedzającymi Jurę. W sumie całkiem ciekawa inicjatywa. Wyjechaliśmy na asfalt w Pabianicach. Po niecałym kilometrze ponowie wjechaliśmy w teren i alejką brzozową dotarliśmy do niebieskiego rowerowego. Przepięknie ten szlak prezentuje się jesienią, a w szczególności część szlaku tuż przed Złotym potokiem, zwana Aleją Klonową. Po krótkiej sesji na alejce klonowej pojechaliśmy w stronę dworku Krasińskich. Minęliśmy staw Irydion i terenową ścieżką udaliśmy się w stronę Amerykana. Za boczną bramą parku przy dworku wyjechaliśmy na asfalt, którym pojechaliśmy dalej. Byłam zdziwiona, że w Potoku jest nawet niewielkie osiedle z kilkoma blokami. Minęliśmy bloki, potem kościół i rynek w Potoku i dotarliśmy do stawu. Trochę czuć było chłód od wody, więc postanowiliśmy usiąść na chwilę na górze koło hotelu Kmicic.

Po krótkiej przerwie na trawce koło hotelu, podczas której Robert pozbierał kilka jabłek (które generalnie jemu smakowały, chociaż wg mnie nie były zbyt dobre) ruszyliśmy z powrotem. Zjechaliśmy w dół znów do Amerykana. Następnie między budkami ze smażonymi pstrągami udaliśmy się na drugą stronę stawu i szlakiem ku źródłom żółtym rowerowym, a potem zielonym rowerowym / czerwonym pieszym dojechaliśmy do asfaltu niedaleko Ostrężnika. Następnie jechaliśmy dłuższy odcinek asfaltem, koło stawów hodowlanych, obok bramy Twardowskiego, dalej przez Siedlec, Krasawę do Zrębic. W Zrębicach wjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy, którym dotarliśmy do Przymiłowic. Dalej znów przez dłuższy odcinek asfaltem - koło stadniny w Przymiłowicach, kawałek główną drogą do Olsztyna i przez Kusięta. Następnie koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki, asfaltem do skansenu i potem przez Aleję pokoju, gdzie pożegnaliśmy się z Mariuszem. Robert pojechał ze mną Jagiellońską i przez osiedle.

Bardzo fajna popołudniowa wycieczka. Spokojne tempo jazdy, dobre towarzystwo. Całość uprzyjemniały przepiękne jesienne krajobrazy cieszące oczy i poprawiające nastrój. Wszystko było by wspaniałe, gdyby tylko nie dzwoniący przez pół drogi tylny hamulec.

Z mario66 na Skrajnicy © EdytKa


Przy kapliczce św. Idziego © EdytKa


Kapliczka św. Idziego © EdytKa


Na niebieskim rowerowym © EdytKa


Aleja Klonowa © EdytKa


Na Alei Klonowej © EdytKa


Złapana podczas zawracania na klonowej © EdytKa


Wygłupy na alei klonowej :D © EdytKa


Z Robertem w Złotym Potoku © EdytKa


Jesień nad Amerykanem © EdytKa


Łabędzie w Złotym Potoku © EdytKa


Droga do pracy i taka sobie obajzdówka po parkach

Piątek, 19 października 2012 · Komentarze(0)
Rano droga do pracy. Trasa jak zawsze. Poranek jak na październik był bardzo ciepły i zień również zapowiadał się pogodny. Aż żal było w takim dniu siedzieć w biurze, podczas gdy przez okno wpadały do środka promienie słońca i słychać było śpiew ptaków.

Po skończeniu pracy, postanowiłam wykorzystać ten przepiękny słoneczny dzień, być może jeden z ostatnich, kiedy wychodzę z pracy i jest jeszcze przez jakiś czas jasno i postanowiłam ponownie wybrać się do parku pod Jasną Górę. Chciałam tak po prostu posiedzieć sobie chwilę na ławce i nacieszyć oczy jesienna paletą barw. Razem ze mną do parku wybrał się Robert, który przyjechał po mnie do biura. Wspólnie pojechaliśmy ulicami Mickiewicza, Słowackiego i Pułaskiego do parku. Posiedzieliśmy chwilę na ławce i nawet udało nam się dojrzeć jedną wiewiórkę biegającą po koronie drzewa. Niestety Robertowi niezbyt się dziś w parku podobało. Przeszkadzały mu dobiegające z oddali odgłosy jakichś modlitw.

Zaproponowałam, że możemy pojechać do lasku aniołowskiego, w nadziei, że tam będzie odrobinę ciszej. Pojechaliśmy przez Pułaskiego i potem Szajnowicza-Iwanowa. Kawałek za OBI środkiem ścieżki rowerowej szły dwie mało rozważne kobiety. Obydwie prowadziły wózki z dziećmi, z czego jeden maluch szedł sobie sam obok mamy, nawet nie trzymany za rękę. Gdy zwróciłam tym paniom uwagę, że powinny iść chodnikiem zaczęły się jeszcze czepiać. Pojechałam dalej, bo nie miałam dziś sił na niepotrzebne dyskusje, a Robert jeszcze chwilę z nimi "porozmawiał". Ciekawa jestem tylko czyja była by wina, gdyby dziecko weszło mi nagle pod koła i skończyło by się to jakąś tragedią. Ulicą Westerplatte dojechaliśmy do Promenady. Tutaj również ludzie kompletnie nie zwracają uwagi na oznakowanie ścieżki dla pieszych i ścieżki rowerowej... Szkoda słów. Dojechaliśmy do końca promenady i pokręciliśmy się chwilę po lasku. Chciałam chwilę posiedzieć w spokoju, ale Robert chciał już wracać do domu.

Wyjechaliśmy z lasku niedaleko DK1. Jechaliśmy ulicami Warszawską, potem Dickensa i Brucnera. Następnie kawałek terenem i wyjechaliśmy od drugiej strony Tesco. Dotarliśmy do trasy i zjechaliśmy w dół w stronę rynku na Zawodziu. Jechaliśmy kawałek wzdłuż trasy, a potem wałem nadwarciańskim do Rejtana, koło skansenu i do Alei Pokoju. Za skansenem zatrzymaliśmy się na chwilę, gdyż Robert postanowił wracać już stamtąd do siebie do domu. Spotkaliśmy przy okazji mario66, który jechał do Olsztyna zobaczyć nową fontannę na rynku. Chwilę pogadaliśmy i każdy pojechał w swoją stronę. Ja standardowo ruszyłam dalej przez Aleję Pokoju, potem Jagiellońską i przez osiedle do domu. W sumie z takiego zwyczajnego miejskiego kręcenia uzbierało się niecałe 25 km. Nawet całkiem nieźle.

Park podjasnogórski jesienią © EdytKa


Wiewiórka to nie jest, ale lepszy wróbel w garści... :D © EdytKa


Na Promenadzie Niemena © EdytKa


Żeby nie był zazdrosny o Rockiego :D © EdytKa


Na skraju lasku aniołowskiego © EdytKa


Beztrosko sobie spał na środku ścieżki © EdytKa


Gdzieś w lasku aniołowskim © EdytKa

Droga do pracy i do parku jasnogórskiego

Czwartek, 18 października 2012 · Komentarze(2)
Rano dojazd do pracy. Trasa jak zawsze. Wyjątek podczas dzisiejszego dojazdu stanowił fakt, że pojechałam dziś do pracy Rockim i przy okazji odstawiłam go do Gawła na serwis na regulację hamulca.

Po pracy idąc do serwisu po rower wpadłam na pomysł, by wykorzystać typową dla złotej polskiej jesieni pogodę i udać się do parku jasnogórskiego nakarmić takie małe rude i niezwykle zwinne zwierzątka, potocznie zwane wiewiórkami i zrobić Rockiemu kilka zdjęć. Zadzwoniłam do Roberta i namówiłam go by również zjawił się w parku. Po pogaduchach z Gawłem dosiadłam Rockiego i przez rondo Mickiewicza i Pułaskiego pojechałam do parku.

Dotarłam pod Jasną Górę jako pierwsza, więc zrobiłam samotnie kilka kółek po parku. Niestety nie udało mi się spotkać ani jednej wiewiórki :( Może wszystkie się przede mną pochowały :D Te z warszawskich łazienek są bardziej towarzyskie :D Po chwili dołączył do mnie Robert. Pokręciliśmy się jeszcze wspólnie po parku i zrobiliśmy kilka jesiennych zdjęć. Park Staszica jest jesienią naprawdę czarujący :)

Trochę było już późno, więc postanowiliśmy wracać. Pojechaliśmy przez III Aleję i potem Nowowiejskiego. Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy fontannie na skwerze Solidarności. Co prawda fontanna dziś nie działała, ale syrena jak stała tak dalej stoi :) Następnie pojechaliśmy już prosto do domów. Jeszcze kawałek jechaliśmy wspólnie, przez Sobieskiego i wzdłuż linii tramwajowej do Bór. Przy skrzyżowaniu Niepodległości z Bór Robert pojechał ścieżką przy rzece do domu, a ja standardowo tak jak z pracy przez Bór i Jagiellońską do domu.

Szkoda by było zmarnować takie popołudnie jak dziś. Nie wiem co na ten temat sądzi Robek, ale ja uważam, że spontaniczna decyzja o wypadzie do parku była jak najbardziej słuszna. Jesień jest piękna, tylko trzeba z niej to piękno odpowiednio wydobyć.

kilka fotek:
Żołędzie na trawie © EdytKa


Złocisty klon © EdytKa


Rocky w parku jasnogórskim © EdytKa


W parku nad stawem © EdytKa


Rocky pod dębem © EdytKa


Czerwone liście dębu © EdytKa


Nawet łuipna kasztanu polubiła Rockiego :D © EdytKa


Złota Polska jesień :) © EdytKa


W jasnogórskim parku © EdytKa


Jarząb pospolity © EdytKa


Jesienne owoce - takich jeszcze na żywo nie widziałam © EdytKa


Owoce jesieni © EdytKa


Nie sądziłam, że w parku może być aż tak kolorowo :) © EdytKa


EdytKa z syreną © EdytKa

Asfaltem przez Poraj i Olsztyn

Środa, 17 października 2012 · Komentarze(3)
Dzisiaj korzystając ze sprzyjającej pogody wieczorny wypad w towarzystwie Roberta i Rafała. Umówiliśmy się trochę wcześniej niż zwykle, więc była okazja do pokonania nieco dłuższego dystansu. Pod skansen dojechałam razem z Robertem, który przyjechał do mnie pod dom. Na miejscu zdecydowaliśmy wspólnie, że nie chcemy brudzić rowerów błotem po wczorajszych opadach, więc dzisiaj będziemy jechać asfaltem. Robert zaproponował wyjazd do Poraja i to on nas prowadził przez pierwszą cześć wycieczki.

Pojechaliśmy przez Raków ulicami Łukasińskiego i Limanowskiego. Następnie przez Michalinę, gdzie było trochę kałuż, ale wszystkie staraliśmy się dokładnie omijać. Dalej kawałek asfaltem przez Bugaj, po czym zjechaliśmy z głównej drogi w prawo w stronę Słowika. Znów musieliśmy ominąć kilka dużych kałuż zanim dojechaliśmy do ścieżki z betonowych płyt. Po przejechaniu przez płyty kawałek szutrówką. Następnie asfaltem przez Słowik i Korwinów, a potem po drodze wyłożonej cegłami przez Nową Wieś i Kolonię Poczesną. W Poczesnej koło szkoły w lewo i dalej cały czas asfaltem przez Wanaty, Kamienicę Polską i Jastrząb. Po drodze krótka przerwa, gdyż musiałam założyć cieplejsze rękawiczki. Dojechaliśmy do ośrodka żeglarskiego w Jastrzębiu i przejechaliśmy się kawałek duktem wzdłuż zalewu.

W Poraju przy zalewie chwila przerwy na uzupełnienie płynów i podjęcie decyzji co do przebiegu dalszej części trasy. Zaproponowałam chłopakom trasę przez Dębowiec do Biskupic i obydwoje zgodzili się na tę opcję. W dalszym ciągu Robert dyktował tempo jazdy.

Pojechaliśmy asfaltem w stronę torów kolejowych. Rafał uprzedził, żeby uważać, bo przy skrzyżowaniu przed torami jest remont, ale nie sądziłam, że trwa tam gruntowna wymiana nawierzchni. Suma sumarum musiałam przenieść rower nad rowem między dwoma pasami ruchu, pomiędzy warstwą starego asfaltu a nowego, gdyż nie zdążyłam wcześniej zjechać na nowy asfalt tak jak chłopaki. Za przejazdem kolejowym jechaliśmy dalej asfaltem w stronę Choronia, ale skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy pod górę w stronę kościoła w Dębowcu. Wjazd poszedł nam dziś bardzo sprawnie, udało mi się wjechać na sam szczyt na przełożeniach odpowiednio: drugim z przodu i czwartym z tyłu. Na szczycie krótka przerwa i dalej w drogę.

Przed kościołem skręciliśmy w prawo. W dalszym ciągu jechaliśmy cały czas asfaltem, przez Dębowiec, potem obok wieży widokowej w Choroniu i przez Biskupice do Olsztyna. Zjazd z górki w Biskupicach jak zwykle był super. Po dotarciu do Olsztyna krótki postój na nowym betonowym rynku i przy okazji szybka sesja zdjęciowa przy fontannach. Z Olsztyna już prosto do domu.

Powrót również asfaltowy. Kawałek główną drogą z Olsztyna do Częstochowy. Przy wyjeździe z rynku Rafał "uczepił" się za TIR-em i powiózł się za nim praktycznie aż do zjazdu na starą trasę prowadzącą tzw. osiedle "pod wilczą górą". Robert również próbował gonić za tirem, więc zostałam na głównej drodze sama z tyłu. Gdy już dogoniłam chłopaków pojechaliśmy wspólnie starą trasą, potem koło nastawni, obok Guardiana, obok Ocynkowni, na rondzie w lewo i w stronę skansenu. Przy skansenie Rafał pojechał w swoją stronę, a Robert odwiózł mnie jeszcze pod dom,przez leję Pokoju i Jagiellońską.

Dzisiejsza wycieczka była naprawdę udana. Bardzo dobre i równe tempo jazdy, żadnego narzekania, jechało się bardzo przyjemnie. Rocky pierwszy raz pokonał dystans dłuższy niż 50 km i udało się wykręcić całkiem niezły czas. Jedyne co podczas dzisiejszego wypadu działało mi lekko na nerwy to tylny hamulec, który przy prędkościach oscylujących w granicach 30-35 km/h wpadał w jakiś rezonans i straszliwe hałasował. Chyba muszę jeździć albo szybciej albo wolniej :D

Jedna z trzech fontann na olsztyńskim rynku © EdytKa


Na nowym rynku w Olsztynie © EdytKa

Wieczorowy wypad do Olsztyna i deszczowy, powolny powrót...

Poniedziałek, 15 października 2012 · Komentarze(3)
Dzisiejszego dnia miałam bardzo dużą chęć na jakiś wieczorny rowerowy wypad. Prognozy pogody były optymistyczne, dzień był ciepły, więc umówiłam się z Robertem na godzinę 18. Nie byłam zdecydowana gdzie jechać, więc uznałam, że zadecydujemy jak się spotkamy.

Wyszłam z domu, wyprowadziłam Rockiego, jednak mój entuzjazm nieco zmalał, jak zobaczyłam, że asfalt jest mokry. Chyba musiało trochę pokropić jak byłam w domu. Przyjechał Robert i także nie był zbyt zadowolony. Nie padało, w dalszym ciągu było cieplutko, więc zdecydowaliśmy, ze mimo mokrego asfaltu przejedziemy się do Olsztyna. Na wszelki wypadek zaprowadziłam Rockiego z powrotem i postanowiłam jechać dziś starym rowerem, z uwagi na fakt, że ma błotniki.

Jechaliśmy dziś dość spokojnym tempem. Nasza trasa prowadziła przez osiedle, Aleję Pokoju, obok skansenu i dalej asfaltem koło Ocynkowni, Guardiana, koło nastawi i w stronę Kusiąt. Następnie przez osiedle "pod wilczą górą" i kawałek główną drogą do Olsztyna. Przy głównej drodze moją uwagę zwrócił jakiś nowy, nie widziany dotąd przeze mnie tajemniczy, oświetlony obiekt. Zauważyłam, że w stronę owego obiektu jedzie jakieś dostawcze auto, więc pomyślałam, że również tam podjedziemy i zobaczymy z bliska co to jest. Na tabliczce budowy przeczytałam, że to wieża przeciwpożarowa. Robert cyknął fotkę wieży i pojechaliśmy dalej główną drogą do rynku w Olsztynie.

Zamek był dzisiejszego wieczora oświetlony, przejrzystość powietrza również była bardzo dobra, tak więc postanowiliśmy zrobić kilka pamiątkowych zdjęć z ruinami zamku w tle. Pojechaliśmy jeszcze kawałek asfaltem w stronę Przymiłowic, na rondzie skręciliśmy w prawo i następnie wjechaliśmy terenem na ruiny zamku od mojej ulubionej strony. Na zamku krótka sesja zdjęciowa, którą nieoczekiwanie przerwał deszcz. Szybko zjechaliśmy z pod zamku w dół i stanęliśmy na chwilę pod parasolem w knajpie pod zamkiem, by przeczekać największy opad. Po chwili już tylko lekko mżyło, ale asfalt i tak był mokry. Nie było sensu czekać, dlatego też pojechaliśmy z powrotem. Mieliśmy wracać przez Skrajnicę, ale zmieniliśmy plan i pojechaliśmy taką samą trasą jak wcześniej.

Przez padającą cały czas coraz mocniejszą mżawkę miałam mokre ubrania i zrobiło mi się zimno. Chciałam być jak najszybciej w domu, by jak najkrócej moknąć. Niestety tempo jazdy było strasznie powolne... Robert nie chciał pochlapać nowo umytego roweru, więc jechał cały czas za mną, żółwim tempem. W połowie drogi takie tempo zaczęło mnie męczyć. Początkowo z nudów, tam gdzie to było możliwe jechałam slalomem pomiędzy białą przerywaną linią na asfalcie, jednak koło nastawni linia się skończyła. Jechałam dalej swoim tempem, jednak co chwila zatrzymywałam się, by poczekać na Roberta. Na rondzie koło huty zrobiłam aż cztery kółka po rondzie zanim Robert do mnie dojechał. Pomimo tego, że deszcz był ciepły, do domu dotarłam całkiem zziębnięta.

Mam nadzieję, że nie odchoruje tej wycieczki. Kolejny raz zawiodła prognoza pogody i natura pokazała swoją szybką zmienność. Ciepły wieczór w momencie zmienił się w chłodny i deszczowy. Cieszę się, że jednak zdecydowałam w ostatniej chwili jechać na starym rowerze. Błotniki ochroniły mnie przed pochlapaniem się. Na szczęście dzisiejszy wypad miał również swoje poztywne aspekty - udało się wreszcie zrobić sesję zdjęciową oświetlonego zamku razem z rowerem.

Nowa wieża przeciwpożarowa w Olsztynie © EdytKa


Ruiny zamku po zmroku © EdytKa


Chwila dla fotoreporterów :D © EdytKa


Dojazd na Crash Derby

Niedziela, 14 października 2012 · Komentarze(5)
Ubrana w cywilne ciuchy wsiadłam dziś na stary rower i pojechałam na Zawodzie do Roberta, by u niego zostawić rower i razem z nim, Gawłem i jego synkiem udać się na stadion żużlowy na Crash Derby 2012. Pojechałam przez osiedle, potem Jagiellońską, Aleję Pokoju, koło skansenu, Rejtana i Hutników do stadionu. Później wspólnie poszliśmy na stadion.

Impreza jak dla mnie była trochę przereklamowana. Wyścigi crash derby były co chwila przerywane. Żadnen z wyścigów nie był rozegrany do samego końca tak, by pozostało tylko jedno niezniszczone auto na torze. W programie imprezy zapisana również była wystawa samochodów klasy WRC, a tak na prawdę była tylko jedna rajdówka WRC - Skoda Fabia. No ale to akurat mnie nie zdziwiło :D Najlepsza z tego wszystkiego była cała obsługa imprezy i jej totalna dezorganizacja :D

Po zakończeniu crash derby dojazd do domu tą samą drogą. Towarzyszył mi Robert, który odwiózł mnie pod dom. Wyjeżdżając z domu zapomniałam zabrać ze sobą czapki i lampki, na szczęście Robert pożyczył mi swoją. Zdziwiło mnie trochę, że Roberta czapka Accenta jest na mnie trochę za mała, ale przynajmniej nie było mi zimno w głowę.

Kilka zdjęć z Crash Derby i imprez towarzyszących:
Troszkę pognieciony maluszek :D © EdytKa


Po wojskowemu © EdytKa


Żuk z silnikiem Audi V8 © EdytKa


Prawdziwe WRC :D © EdytKa


W gokarcie o mocy 100 KM © EdytKa


Crash Derby © EdytKa


Ekipa porządkująca tor :D © EdytKa


Pokazy quadowe © EdytKa


Chyba kierowca niezbyt radził sobie z obsługą widlaka :D © EdytKa