Wpisy archiwalne w kategorii

Z fotkami lub filmem

Dystans całkowity:18292.65 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:842:29
Średnia prędkość:18.94 km/h
Maksymalna prędkość:75.40 km/h
Suma podjazdów:103724 m
Maks. tętno maksymalne:192 (98 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:16975 kcal
Liczba aktywności:399
Średnio na aktywność:45.85 km i 2h 36m
Więcej statystyk

Hołda Race - Bytom

Niedziela, 1 września 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Na maratonach górskich już startowałam, więc tym razem postanowiłam spróbować wyścigów XC. Rano zdecydowałam jednak, że wystąpię w kategorii Hobby, by zmierzyć się z Emilką i Anią. Do przejechania miałyśmy dwa kółka długości 6 km. W kategorii wystartowało 7 kobiet. Nie brakło fajnych zjazdów i podjazdów.

Od samego początku ostry sprint. Na pierwszym okrążeniu jechałam jako trzecia, najpierw z pewną przewagą jechała Ania, potem Emilka i tuż za nią ja. Komentarze kibiców gdy wyprzedzałyśmy facetów na trasie bezcenne :D Przed końcem pierwszego okrążenia myślałam, że zejdę zaraz na zawał. Emilka podobnie. Zebrałam się w sobie i wyprzedziłam ją, więc linię start/meta przejechałam już na 2 pozycji. Mniej więcej w 1/3 drugiego okrążenia minęłam również Ankę i jechałam jako pierwsza. Na stromym podjeździe spadł mi niestety łańcuch z młynka. Koniec podjazdu. Obie dziewczyny szybko mnie minęły. Stwierdziłam, że nie odpuszczę. Jechałam już cały czas na środkowym blacie, gdyż na młynku zaciągało łańcuch. Po kilkuset metrach wyprzedziłam Emilkę, która chwilę później zaliczyła OTB. Na szczęście tylko się poobijała. Jakoś w połowie okrążenia na podjeździe udało mi się także pokonać Anię. Byłam pierwsza. Udało mi się tę pozycję utrzymać aż do mety :) Za mną dojechała Ania, trzecia była Ema, a na czwartym miejscu moja imienniczka również z Bikehead.

Przed startem © EdytKa


Nab trasie wyscigu © EdytKa


Gdzieś na trasie wyścigu © EdytKa


No to wyprzedzamy :D © EdytKa


Krótki zjazd © EdytKa


Wykres z pulsometra:


Mimo, iż kilometrów było niewiele nie było aż tak łatwo. Nigdy wcześniej nie jechałam na wyścigu od razu takim sprintem. Pierwszy raz wzięłam udział w XC i od razu zdobyłam pierwsze miejsce :D Udany debiut. W nagrodę otrzymałam dyplom, puchar i Voucher na strój z AtakSport. Dodatkowo w losowaniu nagród po zakończeniu całej imprezy wygrałam zegarek damski :D Udany dzień.

Na podium z Anią i Emilką © EdytKa


Fanty wygrana na Hołdzie © EdytKa

Bike Maraton - Wisła

Sobota, 31 sierpnia 2013 · Komentarze(5)
Uczestnicy
Maraton plus rozgrzewka przed maratonem. Aż dziw, że nie było praktycznie w ogóle błota na trasie wyścigu :D

Dystans Mini - 22 km. Miejsce 6 w K2. Do ostatniego dekorowanego miejsca zabrakło niewiele, bo tylko minutę. Tym bardziej, ze prawie cały wyścig jechałam równo z dziewczyną, która na ostatnim zjeździe mnie wyprzedziła i nie udało mi się jej już potem dogonić.

Na trasie maratonu © EdytKa


Gdzieś w okolicy Trzech Kopcy © EdytKa


Na zjeździe - fot. by Kasia Rokosz © EdytKa


Na zjeździe II - fot. by Kasia Rokosz © EdytKa


Kilka fotek z galerii BikeLIFE:
Na zjeździe
Wypłaszczenie
Zjazd
Na mecie

Profil trasy:


Po maratonie, czekając na resztę osób z BH, razem z Kają i chyba Gosią (nie pamiętam dokładnie) z Rowerowej Dąbrowy i Kamilem z Bikehead, (który tym razem również jechał w barwach Rowerowej Dąbrowy) zostaliśmy namówieni do udzielenia wywiadu dla telewizji Wrocław. Powiedzieliśmy co nieco o wrażeniach z maratonu i o naszych treningach przed wyścigami.

Rozrywka po maratonie :D © EdytKa


Tak na marginesie - Rocky już wrócił do mnie z serwisu. Dostał nowe koło przednie, nowy suport, przerzutkę tylną, linkę przerzutki. Wymienione zostały także łożyska w tylnym kole poprawione zostały stery.

Kopiec i rezerwat Zamczysko

Wtorek, 27 sierpnia 2013 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Daria zaproponowała, by we wtorkowe popołudnie wybrać się do Kopca i do rezerwatu Zamczysko. Tamtych okolic nie znałam, więc propozycja od razu spotkała się z moją aprobatą. Przez Wypalanki i Sabinowską udałam się na miejsce spotkania koło straży pożarnej na Stradomiu. Po chwili dojechała Daria z Rafałem.

Dalej pojechaliśmy już we trójkę. Cały czas asfalt. Najpierw ulicami miasta, przez Chopina, Matejki, Piastowską, szutrówką wzdłuż Głównej, potem przez tory i szutrową ulicą Borówkową. Następnie Dobrzyńską, Białostocką, Radomską i Ikara. Potem przez Białą do Kopca. W Kopcu odwiedzamy obecny ośrodek formacyjny Salezjanów. Dawniej był tutaj XIII-wieczny gród, po którym dzisiaj zostały tylko wały ziemne.

Mostek w ośrodku Salezjanów - fot. by Skowronek © EdytKa


Wały ziemne - fot. by Skowronek © EdytKa


Po spacerku wzdłuż wałów ziemnych jedziemy dalej asfaltem przez Borowiankę i Kamyk do Kłobucka. Od Kłobucka kierujemy się niebieskim szlakiem pieszym w stronę Rezerwatu Zamczysko. Szlak najpierw prowadzi przez pola, potem kawałek asfaltem i dalej szutrówkami. Po drodze napotykamy dość spore stado gęsi, spacerujących po polach i po dróżce. Widok niecodzienny :D Kawałek dalej napotykamy kolejny niecodzienny dla miastowych widok - dwie pasące się w zagrodzie owłosione krowy. A jak ładnie pozowały do zdjęć, gdy Daria postanowiła je sfotografować :D

Stado gęsi - fot. by Skowronek © EdytKa


Krowa rasy szkockiej - fot. by Skowronek © EdytKa


Szutrówkami dotarliśmy do Grodziska. Dalej asfaltem do Wręczycy Małej. Następnie skręcamy między domami w stronę rezerwatu Zamczysko. W rezerwacie na wałach obronnych wczesnośredniowiecznego grodziska rosną obecnie 200-letnie dęby.

Z Darią w rezerwacie Zamczysko - fot. by Skowronek © EdytKa


Dąb w Rezerwacie Zamczysko - fot. by Skowronek © EdytKa


Zmierzch zbliżał się wielkimi krokami, więc włączmy lampki i decydujemy się na powrót możliwie najkrótszą drogą. Asfaltem przez Wręczycę Małą, Wręczycę Wielką, Kalej, Wydrę i Nową Gorzelnię do Częstochowy. Dalej przez Wręczycką, Dobrzyńską i potem szutrówką do Głównej. Dalej asfaltem Główną, Piastowską, Matejki, Chopina, Sabinowską i Jagiellońską. Tutaj żegnam się ze Skowronkami i dalej samotnie koło Makro wracam do domu.

Wycieczka udana :) Fajnie było poznać nowe miejsca, tym bardziej w tak miłym towarzystwie. Dziękuję za wspólną jazdę :) Dnie są już niestety coraz krótsze. Ostatni raz gdy wracałam z wycieczki po zmroku był na objeździe Tatr, ale wtedy godzina była nieco późniejsza. Teraz już na każdą wycieczkę będzie trzeba zabierać ze sobą lampkę. Do okrąglejszych 60 km brakło dziś niewiele, ale nie chciało mi się już dokręcać.

Olsztyn spokojnym tempem

Piątek, 23 sierpnia 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
Po tygodniu Alek wreszcie pozbył się szyny gipsowej na ręce. Zatem dziś pierwsza spokojna wycieczka dla rozkręcenia się po przerwie i sprawdzenia, czy z jego nadgarstkiem wszystko w porządku. Jak nie ma żadnego innego pomysłu to standardowo Olsztyn.

Początek to standard przez osiedle, Alejką Pokoju i przez Kucelin. Potem asfaltem przez Odlewników i Legionów. Następnie skręcamy w lewo teren i podjeżdżamy na Górę Ossona. Z Osoona zjeżdżamy do czerwonego szlaku rowerowego. Czerownym szlakiem do Kusiąt. W Kusiętach kawałek asfaltem, po czym znów w teren na zielony pieszy. Góry Towarne omijamy dziś całkiem dołem i wyjeżdżamy na asfalt jeszcze w Kusiętach. Asfaltem jedziemy do rynku w Olsztynie i potem na zamek. Wstęp dziś darmowy, więc korzystając z okazji jedziemy kawałeczek ścieżką dookoła zamku. Na szybko dwie fotki:

Zamek w Olsztynie © EdytKa


Zamek w Olsztynie II © EdytKa


Przed zamkiem trwa jakiś festyn. Nie bardzo chce mi się omijać scenę dookoła, więc przejeżdżam centralnie przed nią (co generalnie zbyt rozsądne nie było) trafiając przy okazji w idealny moment końca występu. Publiczność bije brawa akurat jak jadę przed sceną :D Zjeżdżamy, a raczej schodzimy wąską ścieżką przy jakimś płocie do asfaltu , po czym kierjemy się już w drogę powrotną.
Najpierw asfaltem obok leśnego w stronę Biskupic. Następnie przez las ścieżką przeciwpożarową i niebieskim rowerowym do początku rowerostrady. Potem kawałek terenem zielonym rowerowym do torów, na drugą stronę i przez lasek do Bugaja. Asfaltem przez Bugaj i dalej przez Michalinę do DK1. Pod trasą w lewo i przez Błeszno do domu.

Wygląda na to, że nadgarstek mego narzeczonego ma się już lepiej. Jednak mimo wszystko najbliższy weekend upłynie jeszcze pod znakiem spokojniejszej jazdy, żeby niepotrzebnie nie forsować ręki zbyt wcześnie. Niestety z jutrzejszego rowerowego powrotu z Krakowa ze Skowronkami musimy zrezygnować :(

Poraj z Karoliną

Środa, 21 sierpnia 2013 · Komentarze(1)
Nie miałam czasu na rower od czwartku, odkąd Alek się poturbował w Ustroniu. Umówiłam się dziś na spokojną przejażdżkę z Karoliną. Rocky dalej w serwisie, więc pomyślałam, ze pojadę Alka Giantem. Wchodzę do garażu, a tam kapeć. Szlak by to. Nie miałam czasu na zmianę dętki, więc dotrwałam szybko zimówkę i pognałam na umówione miejsce.

Byłam chwilę przed czasem. Gdy Karolina dojechała ruszyłyśmy w drogę. Na początek Rakowską pod DK1, potem przez Michalinę do Bugaja. Kawałek asfaltem, a potem terenem niebieskim rowerowym do Dębowca. Po drodze mijamy się z mario66, który poznał mnie dopiero w ostatnim momencie. Chwila pogaduch i jedziemy dalej. Dziurawym asfaltem koło Monaru w stronę Poraja. Przed torami w lewo i kawałek terenem a potem asfaltem do przejazdu kolejowego, po czym asfaltem nad zalew. Nad zalewem przerwa na odpoczynek. Zszokowana byłam ilością śmieci na plaży nad zalewem. Jedna wielka masakra. Jakby ludzie nie mogli zabrać swoich śmieci ze sobą i wyrzucić kulturalnie do kosza.

Po przerwie powrót do domu. Początek analogicznie jak wcześniej. Asfaltem do przejazdu (po drodze spotykam znajomego ze Skodovka-Club) i potem dziurawym asfaltem w stronę Monaru. Następnie terenem pomarańczowym rowerowym. Koło zalewu Samule chwila postoju i dalej terenem do Zawodzia. Kawałek asfaltem i na końcu przez przejazd kolejowy i terenową dróżką do niebieskiego rowerowego. Kawałek niebieskim szlakiem, a potem pożarówką do początku rowerostrady. Terenem zielonym rowerowym do torów kolejowych, a następnie przez lasek do Bugaja. Asfaltem przez Bugaj i przez Michalinę do DK1. Koło Boh. Katynia żegnam się z Karoliną i jadę dalej samotnie przez Błeszno do domu.

Jest postęp :) Tempo dzisiejszej wycieczki było znacznie większe niż ostatnio, a i terenu trochę również było. Czas operacyjny 2 h 26 min, średnia 16,47 km/h. Przypomniały mi się od razu moje rowerowe początki :D Mam nadzieje, że karolina się nie zniechęci do następnych wycieczek :)

Zbiornik Samule © EdytKa


Ustroń - Czantoria - Nydek - Stożek - Wisła - Ustroń

Czwartek, 15 sierpnia 2013 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Wypad w góry ze znajomymi z Sosnowca - Emilką i Tomkiem z ArkaBike i ich kolegą Marcinem. Wycieczka zakończona gipsem u Alka. A wszystko przez jakąś babkę jadącą szlakiem na koniu :(

Pozwolę sobie skopiować opis wyprawy z blogu ArkaBike:
„Za start objęliśmy centrum Ustronia. Przejeżdżając niewielki kawałek asfaltem, szybko schowaliśmy się między drzewami, trafiając na ścieżkę rowerową, która kierowała nas na Czantorię. Po drodze mijaliśmy wymowny znak „droga rowerowa bardzo trudna”. No cóż…kto nie walczy…:) Brnęliśmy spokojnie po utwardzonej leśnej drodze. Dziewczyny cisnęły z przodu – spokojnie zaraz podjazdy. Padło hasło: „przed balami w lewo”. I się zaczęło. Pierwszy nasz podjazd miał długość dokładnie 6 km i 350 m, a różnica wysokości wynosiła 488 m. Dziewczyny nadal z przodu – niektórym zrobiło się smutno, ale szybko wytłumaczyli sobie zaistniała sytuację – „żona, dzieci…”

Przy pierwszym podjeździe nie obyło się bez podchodzenia, jedyną osobą, a raczej maszyną w ludzkim ciele, która podjechała całość był Alek. I bardzo dobrze, bo przynajmniej mamy ładne zdjęcia. Pierwsza na górze była Emi. Alek z Edytka zamienili się na rowery – rozmiar ma znaczenie – i przyjechali za Tomkiem i Marcinem. Na wzniesieniu zrobiliśmy pierwszy postój. Napchaliśmy się kaloriami, trochę płynów i dalej w drogę, ciesząc się życiem zasuwaliśmy przez łąkę z dużą prędkością i straszyliśmy napotkanych wędrowców. Pomimo tego, że była nas piątka, wszystkie przekleństwa poleciały na Tomka. Wniosek: nigdy nie jedź jako drugi bądź trzeci – na pierwszego nie zdążą nabluzgać, a ostatni już nie jest zaskoczeniem:)

Po delikatnym kamienistym zjeździe trafił się pierwszy kapeć. Gdy Alek zawzięcie wymieniał dętkę, pozostali podziwiali widoki i robili zdjęcia. Pogoda nam sprzyjała, dzień był piękny i w miarę chłodny 20 stopni na dole, dawały gwarancję niskiej temperatury na szczytach. Po szybkiej wymianie pojechaliśmy dalej. Przed nami kolejny podjazd – kilometr i 144 m różnicy poziomów. Można powiedzieć, że „wciągnęliśmy to nosem” i tak wtargnęliśmy na Czantorię.

Po krótkim postoju i kolejnym jedzeniu skierowaliśmy się za granicę czeską. Pierwsze zjazdy dosyć spokojne, trochę luźnych kamieni, niestety zestresowały nam Emi, która po próbie hamowania przejechała bokiem kilka metrów i następne kilometry jechała już zachowawczo. Marcin – wariat na zjeździe, początkowo zatrzymywał się na rozwidleniach żeby wskazać drogę, ale kiedy przed nami pojawił się techniczny zjazd, pożegnał nas słowami; „gdyby mnie poniosła fantazja, to cały czas prosto”. Przejechaliśmy przez ładną czeską mieścinę i skierowaliśmy się ponownie w góry. Naszym celem był Stożek.

Tym razem podjazd asfaltowy, bardzo przyjemny, nie wymęczył nas tak bardzo, jednak szybko się skończył. Przydarzył się również incydent. Edytka jechała jako pierwsza. Pewien miejscowy kierowca z przyczepką postanowił ją wyprzedzać i niestety wybrał zły moment. Z na przeciwka jechał ciągnik, więc kierowca samochodu dostawczego był zmuszony zjeżdżać, szkoda, że nasza koleżanka jechała tuż obok niego. Na szczęście nikomu nic się nie stało, a miejscowy szybko został doścignięty przez Alka, który stanął w obronie swojej narzeczonej i dał do zrozumienia kierowcy, że jest „łoś na ulicy.” Musiał się mocno zdziwić, że rowerzysta go dogonił…

Wjechaliśmy w las na utwardzone ścieżki i turlaliśmy się pod górę. Początkowo spokojnie, czerwonym szlakiem. W pewnym momencie straciliśmy Tomka. Fantazja go poniosła i pojechał! Jego mina gdy dogoniła go Emi i powiedziała, że trzeba zawrócić, była bezcenna. Szybko rzut oka na GPSik i skręcamy ze szlaku w jakieś krzaki. Trzeba przyznać, że widok z lewej strony był nieziemski. Z prawej jednak dziko rosły jeżyny, które odcisnęły na naszej skórze swe kolce. Szczególnie nasze Panie wyjechały z tamtąd wybitnie poharatane. Najmniej szczęścia miał Tomek, który zładował się w dół i wpadł na coś z dużą ilością kolców…

Po krzaczkach i powalonych drzewach przyszła kolej na szlak turystyczny i podjazd. Z uwagi na nasze zmęczenie, dał nam wycisk. Z poziomu 830 m wjechaliśmy na 1026 m. Długość podjazdu to kilometr i 750 m. Czołgaliśmy się z rowerami pod górę, a przez głowę przelatywało stado przekleństw i myśli, żeby się zatrzymać. Pomimo wysiłku i braku energii usłyszeliśmy słowa, które mimo wszystko bardzo nas rozbawiły. „Marcin! Jak tam twoje łydki?! Bo moje są napięte jak dziwka na autostradzie!” Autorem, nie trudno się domyśleć, był Tomek. Marcin żartował z Emi, że w końcu coś ją dojechało i już nie jedzie z przodu. Gdy wdrapaliśmy się na górę byliśmy pełni szczęścia, zjedliśmy co zostało w plecakach i poczekaliśmy na Tomka, który biedny męczył się ze swoim 15-kilowym fullem. Gdy dotarł na górę, pierwsze co zrobił, to puścił rower i usiadł na ziemi. Możemy tylko przypuszczać, o czym pomyślał, gdy zatopił zęby w Snickersie: „…cukier….:)”

Dojechaliśmy do Stożka, a potem już do dołu. Pierwszy etap zjazdu, wprowadził nas w zwątpienie, jednak nasz przewodnik zapewniał, że będzie ok, przecież nie będziemy jechać szeroka trasa turystyczną. Potem się przyznał, że trochę mu się zjazdy popieprzyły…Dotarliśmy na właściwe tory i już jechaliśmy do dołu w kierunku Wisły. Znaczy chłopy zjechali, a dziewczyny zeszły. Jak to Edytka powiedziała, przechodząc przez wielkie luźne kamienie: „jeszcze mi życie miłe”. Pod koniec zjazdu jechali już wszyscy, teren się uspokoił, kamienie już nie straszyły, a każdy chciał posmakować górskiego zjazdu. A ostatnie 200m…
Usłyszeliśmy tylko donośne „hamuj”. Ścieżka, którą jechaliśmy do szerokich nie należała, a jeszcze dodatkowo zza rogu wyłonił się koń. Marcin leży – wstaje. Alek leży – nie wstaje. Obdrapany, nie może ruszać kolanem. Lekka panika, z pierwszą pomocą nadjechała Edytka. Alek pomimo próśb i prób opatrzenia wstał i kuśtykał, patrząc w kamienie. Na pytanie „czego szukasz” odpowiedział: winowajcy. Dopiero na pogotowiu okazało się, że kolano jest całe, tylko stłuczone, podobnie jak bark. Jednak nadgarstek, o którym nie wspomniał ani razu…pęknięty i w gipsie.

Żeby jeszcze było weselej, gdy pakowaliśmy się do samochodów i Alek zdejmował koło z Edytki roweru, zdjął je razem z wózkiem – oderwał się hak, puściły śrubki. Do dzisiaj nie wiemy jakim cudem nie rozwaliło się to wcześniej. Cała wycieczka wyniosła ponad 47 km. Końcówka asfaltowa z Wisły do Ustronia, była cudownym odpoczynkiem. Łącznie wszystkich przewyższeń było ok 1500m . Trochę strat w sprzęcie, ale wrażenia niezapomniane.”

Opis na blogu ArkaBike

Kilka fotek z wycieczki:
Z Emilką na podjeździe przed Czantorią Małą © EdytKa


Chłopaki na podjeździe © EdytKa


Podejście po Czantorię © EdytKa


Bo jechać było ciężko © EdytKa


Odpoczynek po podejździe © EdytKa


Przerwa techniczna © EdytKa


Alek w akcji po złapaniu kapcia © EdytKa


Dziewczyny na podjeździe © EdytKa


A miał być łatwy do przjechania szlak :D © EdytKa


Gdzież oni są? © EdytKa


Końcówka podjazdu pod Stożek © EdytKa


Przebieg dzisiejszej trasy © EdytKa

Powerade MTB Marathon - Korbielów

Sobota, 10 sierpnia 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Rozgrzewka + maraton. Jak dla mnie najtrudniejszy z dotychczasowych maratonów.
Tradycyjnie nie zabrakło błota, jak zwykle.

Miejsce 6 w K2 Mega na 9 osób w kategorii.

Przy okazji 5000 km na Rockim, który niestety będzie musiał zostać oddany na serwis gwarancyjny.

Kilka fotek z maratonu:
Podjazd
Na trasie
Zjazd

I krótki filmik:

Gliwice - Pławniowice - Toszek - Czewa

Niedziela, 4 sierpnia 2013 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Generalnie w planach na dziś był rowerowy powrót z Krakowa. Jednak z uwagi na zapowiadane upały trasa została trochę zmieniona. Cel na dziś - pozwiedzać pałace na Śląsku. Z samego rana razem z Alkiem jedziemy na dworzec główny PKP, gdzie umówieni byliśmy ze Skowronkami. We czwórkę pakujemy się w pociąg do Gliwic. Pociąg dojeżdża do celu opóźniony o jakieś pół godzinki.

Z dworca kierujemy się ulicami Gliwic najpierw na rynek, gdzie podziwiamy ratusz, a potem do Zamku Piastowskiego z XV wieku, zwanego właściwie Dworem Certyczów. Zamek stanowił budowlę obronną. W zamku mieści się obecnie muzeum miejskie i informacja turystyczna, która niestety była jeszcze zamknięta.

Przed ratuszem w Gliwicach © EdytKa


Z Darią przed Zamkiem Piastowskim © EdytKa


Zamek Piastowski w Gliwicach (fot. Skowronek) © EdytKa


Po obejrzeniu zamku kierujemy się drogą nr 78 (droga do Tarnowskich Gór) w stronę XVIII-wiecznego pałacu w Szałszy. Po drodze mijamy zabytkową radiostację z 1932 roku. Obecnie pałac w Szałszy jest remontowany. Dookoła ogrodzony, a na ogrodzeniu tabliczki informujące, że to teren prywatny. W Szałszy oglądamy jeszcze zabytkowy drewniany kościółek, który wygląda na odrestaurowany.

Radiostacja w Gliwicach (fot. Skowronek) © EdytKa


W następnej kolejności udajemy się mniej ruchliwą drogą do miejscowości Ziemięcice, by tam zobaczyć ruiny gotycko-barokowego kościoła. Ruiny ogrodzone, jedyne wejście do ruin prowadzi przez plebanię miejscowego kościoła, więc rezygnujemy ze zwiedzania ruin od środka.

Ruiny gotycko-barokowego kościoła w Szałszy © EdytKa


Ruiny gotycko-barokowego koscioła w Szałszy (fot. Skowronek) © EdytKa


Następny nasz cel to dotrzeć do Pławniowic. Jedziemy bocznymi drogami z Ziemięcic przez Gliwice Łabędy i Gliwice Czechowice. Po drodze spotykamy pewnych kolarzy. Oto oni:

Gdzieś w Gliwicach w drodze (fot. Skowronek) © EdytKa


Z napotkanymi rowerzystami © EdytKa


Po krótkiej "rozmowie" z nietypowymi kolegami jedziemy dalej przez Brzezinkę, Kleszczów mi Taciszów do Pławniowic, by tam zwiedzić pałac z XIX wieku. Pałac prezentuje się bardzo gustownie i okazale. W pałacu mieści się Ośrodek Edukacyjno-Formacyjny Diecezji Gliwickiej. Pałac można zwiedzić w środku, ale dopiero od godziny 14, jest dużo wcześniej, więc podziwiamy jedynie pałac z zewnątrz, przy okazji urządzając sobie przerwę śniadaniową w pałacowym parku. Koło pałacu znajduje się również zabytkowy spichlerz, ale nie mamy dostatecznie dużo czasu na zwiedzanie go.

Przed pałacem w Pławniowicach © EdytKa


Nasze rowerki przed pałacem w Pławniowicach © EdytKa


Wieża pałacowa © EdytKa


Wierzba w pałacowym parku © EdytKa


Z Rafałem przed pałacem w Pławniowicach (fot. Skowronek) © EdytKa


Nagle ku naszemu zaskoczeniu przestaje prażyć słońce, zrywa się mocny wiatr i niebo zakrywają ciemne chmury. Tak więc czym prędzej w drogę, by dotrzeć do Toszka przed ulewą. jedziemy przez Niewiesze, Słupsko i Boguszyce. Silny wiatr utrudnia jazdę. Docieramy do Toszka i w tym momencie zaczyna padać. Postanawiamy przeczekać deszcz. Udajemy się na obiad do restauracji Złota Kaczka. obiad zjedzony, a tymczasem ciągle pada. W głowach już myśli, że jeśli nie przestanie to wracamy do Gliwic na PKP. Po jakichś dwóch godzinach wychodzi słońce. Udajemy się na zamek. Zamek w Toszku w 1811 roku stał się ruiną po pożarze. Do dziś krąży legenda, że gdzieś wśród murów zamku spoczywa rodowy skarb von Gaschinów - srebrny koszyk ze złotą kaczką, wysiadującą 11 złotych jaj wypełnionych drogimi kamieniami.

Wieża zamku w Toszku © EdytKa


Alek przed zamkiem w Toszku © EdytKa


Przed murami zamku w Toszku © EdytKa


Na zamku mamy także okazję nieco sobie pożartować :D A jako że dobre humory dziś dopisuję, grzechem by było z takiej okazji nie skorzystać. Oto efekty :D

I ten jego błysk w oku - bezcenny (fot. Skowronek) © EdytKa


No to teraz kolej na mnie :D (fot. Skowronek) © EdytKa


Jak teraz ładnie prosi o wybaczenie :D © EdytKa


Z Toszka udajemy się przez Kotliszowice, Błażejowice i Wielowieś do miejscowości Tworóg, a następnie jedziemy do Brynka, by tam zwiedzić zespół parkowo - pałacowy. Znajduje się tutaj obecnie Technikum Leśne i internat tegoż technikum, a głębiej w parku również Gimnazjum i wieża zegarowa, zwana wieżą ciśnień.

Przed internatem technikum w zespole pałacowo-parkowym w Brynku © EdytKa


Zespół parkowo-pałacowy w Brynky (fot. Skowronek) © EdytKa


Rzeźby na budynku technikum © EdytKa


Wieża ciśnień e zespole pałacowo-parkowym w Brynku © EdytKa


Z Brynka wracamy do Tworoga, by zobaczyć tutejszy zamek, który niedawno został odnowiony.

Pałac w Tworogu © EdytKa


Następnie już kierujemy się w stronę Częstochowy. Jedziemy najpierw do Koszęcina, gdzie robimy krótką przerwę na lody. Dalej już bez postojów przez Boronów, Dębową Górę do Konopisk, i przez Dźbów w stronę centrum. Koło ulicy Sabinowskiej żegnamy się ze Skowronkami i dalej podążamy we dwoje przez Wypalanki do domu.

Nie sądziłam, że na Śląsku jest tyle ciekawych pałaców, które można zwiedzić. Sporo planowanych atrakcji musieliśmy dziś odpuścić ze względów czasowych. Pozostaje nadzieja, że uda się jeszcze kiedyś wybrać na rowerową wycieczkę w tamte okolice. Dziękuję za wesołe towarzystwo. To była bardzo fajna wyprawa :)

Trasa: Gliwice - Szałsza - Ziemięcice - Gliwice Łabędy - Gliwice Czechowice - Gliwice Brzezinka - Kleszczów - Taciszów - Pławniowice - Niewiesze - Słupsko - Boguszyce - Toszek - Kotliszowice - Błażejowice - Wielowieś - Tworóg - Brynek - Tworóg - Koszęcin - Boronów - Dębowa Góra - Leśniaki - Korzonek- Konopiska - Częstochowa Dźbów - Częstochowa Wypalanki.

Świnoujście vol.7 - plażą pod punkt widokowy Gosań

Środa, 31 lipca 2013 · Komentarze(4)
Uczestnicy
To już mój ostatni rowerowy dzień podczas tegorocznych wakacji w Świnoujściu. Mój, bo Alek wybiera się jutro na samotny szybki trening. Ja już odpoczywam. Chciałam jeszcze trochę pojeździć po plaży, więc dzisiejsza wycieczka została zaplanowana właśnie pod tym kątem.

Na początek ścieżką rowerową udajemy się na prom Bielik, którym płyniemy na drugi brzeg Świny. Po przeprawie promowej jedziemy asfaltem szlakiem rowerowym R10 koło dworca w Świnoujściu i potem koło budowanego Gazpromu. Wjeżdżamy w leśną ścieżkę, która prowadzi na dziką plażę w Świnoujściu. Na plaży pustki. Ludzi prawie wcale. Czasami trafia się jakiś biegacz. Piach zbity, nie rozgrzebany przez ludzi. Jedziemy wzdłuż plaży, cały czas z wiatrem, stosunkowo szybko jak na jazdę po piachu (momentami ok. 22 km/h). Od Świnoujścia cały czas podąża za nami deszczowa chmura, przed którą staramy się uciec, mając nadzieję, że zdążymy choćby do Międzyzdrojów zanim zacznie lać.

Ucieczka przed ulewą © EdytKa


Im bliżej strzeżonej plaży tym jedzie się ciężej. Piach coraz bardziej grząski, a i ludzi, których musimy jakoś omijać coraz więcej. Zaczyna lekko kropić, a po chwili coraz mocniej padać. Rowery pod rękę i biegiem, by czym prędzej schować się pod molo przed naprawdę mocną ulwą. Wiatr szybko rozwiewa deszczowe chmury i rozpogadza się. Kilka zdjęć na plaży i jedziemy dalej plażą, w stronę punktu widokowego Gosań.

Na plaży w Miedzyzdrojach © EdytKa


Narzeczony w Miedzyzdrojach na plaży © EdytKa


Kuter rybacki w Międzyzdrojach © EdytKa


Rowerki zaparkowane na plaży © EdytKa


Dojeżdżamy do klifów i jedziemy wzdłuż nich. Piaszczysta plaża coraz bardziej zamienia się w kamienistą. W jednym miejscu musimy zejść z rowerów, by ominąć mokre i śliskie kamienie.

Klify w Międzyzdrojach © EdytKa


Jazda wzdłuż klifów © EdytKa


Docieramy plażą pod punkt widokowy Gosań, na którym to byliśmy rowerami ostatnio i oglądaliśmy morze od góry. Tym razem możemy obejrzeć klify z plaży i popatrzeć na ludzi będących na górze na punkcie widokowym. Jedziemy jeszcze kawałek dalej plażą, ale jazda staje się coraz trudniejsza, a nie wiadomo gdzie znajduje się najbliższy wyjazd z plaży. Decydujemy się wrócić wzdłuż klifów do molo w Międzyzdrojach i tam opuścić plażę. Pod wiatr jedzie się ciężko.

Alek niesie rowery, żeby się za bardzo nie pobrudziły od piachu :D © EdytKa


Z plaży wychodzimy koło smażalni ryb. Bocznymi ulicami Międzyzdrojów docieramy do drogi nr 102. Jedziemy tą drogą do ronda i następnie drogą nr 3 na prom Karsibór. Po drodze dopada nas kolejna mocna ulewa. Przeczekujemy chwilę pod drzewem i gdy deszcz ustaje jedziemy dalej. Z mokrego asfaltu woda chlapie po tyłku i po nogach. Wychodzi słońce. Kolejka aut na prom dziś bardzo długa, a ludzie dodatkowo nie umieją dostosować się do znaków informujących o tym, by ustawiali się przy krawędzi jezdni. Połowa aut stoi przy samym środku drogi i ciężko je ominąć, gdy coś jedzie z naprzeciwka.

Uschnięta brzoza przy drodze na Karsibór © EdytKa


Wreszcie docieramy do promu. Po przeprawie promowej jedziemy cały czas prosto ścieżką rowerową (wzdłuż drogi nr 3), którą prowadzi czerwony szlak rowerowy. Na końcu skręcamy w prawo i ścieżkami rowerowymi przez miasto udajemy się na rynek po rybkę na obiad i potem do domu.

Podsumowując tegoroczny pobyt nad morzem - najbliższa okolica Świnoujścia została przez nas zwiedzona na rowerach. W dalsze rejony wybieraliśmy się autem. Udało się zrealizować dwa cele zaplanowane na ten rok - byłam na rowerze poza granicami kraju (w tym wypadku w Niemczech) i jeździłam na rowerze po plaży i to w dodatku razem z moim narzeczonym :* To były udane wakacje :)

Świnoujście vol.6 - Jezioro Czajcze - 4 tysiąc w sezonie

Niedziela, 28 lipca 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Mieliśmy dziś przed południem iść na plażę trochę się poopalać. Jednak gdy wstaliśmy i wyjrzeliśmy za okno okazało się, że słońce schowane jest za chmurami i nic nie wskazuje na to, by w najbliższym czasie rozpogodziło się. Aby nie marnować dnia zaproponowałam, by pójść na rower. Chciałam zobaczyć Jezioro Czajcze koło Wisełki.

Początek wycieczki rzekłabym standardowy. Ścieżką rowerową przez miasto na prom Bielik, by dostać się na drugi brzeg Świny. Po przeprawie promem asfaltem drogą nr 3 przez Świnoujście - Warszów i Przytór, a potem drogą 102 do Międzyzdrojów. Zza chmur zaczęło przebijać się słońce i temperatura dość znacznie wzrosła. Z Międzyzdrojów dalej drogą 102 do Wisełki. Po drodze skręcamy w lewo i kawałek ternem pod górkę po drewnianych belkach na punkt widokowy Gosań.

Na punkcie widokowym Gosań © EdytKa


Bunkier na punkcie widokowym © EdytKa


Na punkcie widokowym Gosań © EdytKa


Od wyjazdu z punktu widokowego dalej asfaltem do Wisełki, cały czas lekko pod górkę. W Wisełce skręcamy w prawo w stronę Warnowa. Jedziemy jeszcze kawałek asfaltem, po czym skręcamy w lewo w teren na zielony szlak pieszy, prowadzący wzdłuż Jeziora Czajcze. Docieramy szlakiem do Wydrzego Głazu. Owy głaz został przyniesiony nad jezioro przez lodowiec z terenów Skandynawii około 12 000 lat temu. Jego obwód wynosi 8,1 metrów. Głaz waży aż 26 ton. Jego nazwa pochodzi stąd, iż w słoneczne dni wygrzewają się żyjące nad jeziorem wydry.

Na Wydrzym Głazie © EdytKa


Mój narzeczony na Wydrzym Głazie © EdytKa


Po przerwie udajemy się w drogę powrotną. Terenem zielonym pieszym jedziemy do asfaltu i potem zielonym szlakiem rowerowym R10, kawałek asfaltem w stronę Warnowa i dalej terenem drogą Żubrową obok Zagrody Żubrów do Międzyzdrojów. Na końcu drogi Żubrowej pokonujemy łagodny zjazd po poprzecznych belkach. Od Międzyzdrojów standard asfaltem przez Przytor i Warszów na prom Bielik. Koło stacji kolejowej Świnoujście - Przytor zaczyna boleć mnie głowa. Przyczyna od razu zdiagnozowana - na liczniku temperatura 40 stopni Celsjusza. Jakaś masakra.

Upał nie do opisania © EdytKa


Na prom wjeżdżam ledwie żywa. Podczas przeprawy trochę odżywam, gdyż czuć lekki wiaterek. Po przepłynięciu na drugi brzeg rzeki jedziemy ścieżką rowerową prosto do domu. Rano nic ni wskazywało na to, że będzie dziś taki upał. Pewnie gdybym wiedziała o tym wcześniej zastanowiłabym się 3 razy czy wyjście na rower to dobry pomysł. Na szczęście kilometrów było niezbyt wiele, wiec jakoś dało się wytrzymać.