Wpisy archiwalne w kategorii

7) Trasa mieszana

Dystans całkowity:9825.07 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:441:49
Średnia prędkość:19.57 km/h
Maksymalna prędkość:75.40 km/h
Suma podjazdów:24484 m
Maks. tętno maksymalne:183 (94 %)
Maks. tętno średnie:131 (67 %)
Suma kalorii:3731 kcal
Liczba aktywności:223
Średnio na aktywność:44.06 km i 2h 19m
Więcej statystyk

Poraj, Olsztyn, Mirów

Niedziela, 3 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Prawie cały tydzień obserwowałam prognozy pogody na weekend. Sobotnie przedpołudnie było bez deszczu, ale dość mocno wiało. Nie chciałam jeszcze obciążać dłoni po ostatniej kolizji, więc jeszcze odpuściłam rower. Na niedzielę jak na złość zapowiadane były deszcze. Nastawiona dość negatywnie do wizji deszczowej niedzieli, tuż bo przebudzeniu spojrzałam przez okno i ku mojemu miłemu zaskoczeniu zobaczyłam świecące słońce. Od razu napisałam Robertowi czy nie chce się gdzieś przejechać. Po około godzinie był już u mnie i mogliśmy ruszać.

Pojechaliśmy Jesienną na górkę przez Błeszno. Początkowo jechaliśmy asfaltem, bo nie było gdzie wjechać na ścieżkę rowerową. Tuż po otrąbieniu przez jednego kierowcę wjechaliśmy na ścieżkę. Z przeciwka jechała na rowerku mała dziewczynka, obok której szedł tatuś z synkiem. Zajmowali całą szerokość ścieżki. Nie ważne, że dziewczynka jechała ścieżką prawie pod prąd, a my właściwą stroną. Agresywny tatuś zaczął na nas klnąc i wyzywać, mało brakło by się z nami bił. Czego się nie robi nawet jak nie ma się racji. Cóż. Zdarza się.

Dalej pojechaliśmy przez Michalinę do Bugaja. Kawałek asfaltem przez Bugaj, a potem w teren na pomarańczowy / niebieski rowerowy / zielony pieszy. Uparłam się, że podejmiemy kolejną próbę dojazdu do Poraja w całości pomarańczowym rowerowym, aż do asfaltu na Dębowcu. Niebieski i zielony odbiły w lewo, my pojechaliśmy prosto - tym razem kurczowo trzymaliśmy się pomarańczowego szlaku. Kawałek jechaliśmy terenem, następnie asfaltem przez Słowik i Korwinów, gdzie pomarańczowy szedł razem z zielonym rowerowym. Szlak poprowadził nas dalej kawałek terenem obok budowanego mostu – euro tuż tuż, a drogi dalej w budowie :D Następnie jechaliśmy chwilę asfaltem przez Zawodzie, po czym znów terenem obok zalewów między drzewami. Ten odcinek pomarańczowego lubię najbardziej. W dalszej części musieliśmy przejść z rowerami przez tory kolejowe, by móc kontynuować jazdę szlakiem przez las, aż do asfaltu na Dębowcu. Udało się :)

Pojechaliśmy dalej asfaltem w stronę Poraja, przed torami skręciliśmy w lewo i najpierw kawałek terenem, potem asfaltem, równolegle do torów dojechaliśmy do przejazdu kolejowego. Następnie przez przejazd, a potem bocznymi asfaltowymi drogami w stronę zalewu. Przy samym zalewie kawałek terenem zielonym pieszym. Nad zalewem chwila przerwy, po czym dalej w drogę.

Duktem przy zalewie dojechaliśmy do drogi głównej. Główną drogą dotarliśmy znów do przejazdu kolejowego, a potem do Choronia. W Choroniu skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy asfaltem pod górę w stronę kościoła w Dębowcu, na szczycie pojechaliśmy w prawo. Kilka metrów za kościołem znów w lewo i asfaltem w dół. Następnie terenem czarnym / zielonym pieszym. Minęliśmy po drodze tor dla quadów. Wyjechaliśmy na asfalt. Pojechaliśmy prosto do oczka wodnego. Dalej w lewo w stronę kościoła w Biskupicach. Obok kościoła prosto, a potem terenem w dół w stronę Sokolich. Przez Sokole Góry żółtym pieszym. Lubię tamtędy jeździć, po krętych dróżkach między drzewami Z żółtego dotarliśmy do asfaltu i pojechaliśmy do baru leśnego., gdzie spotkaliśmy ekipę żelków i Bartka z kolegami.

Nie chciałam jeszcze od razu wracać do domu, więc postanowiliśmy jeszcze zrobić kilka km. Pojechaliśmy przez Olsztyn asfaltem w stronę Kusiąt. Zatrzymaliśmy się koło cmentarza żołnierzy II wojny światowej. Robert postanowił zrobić „świecę”, ale nie do końca mu się udała – upadł tyłkiem prosto na ścieżkę z kostki brukowej i skrzywił siodełko w rowerze. Nie był z siebie zadowolony. Dalej pojechaliśmy asfaltem do Kusiąt, gdzie zjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy. Szlakiem dotarliśmy na Mirów.

W Mirowie jechaliśmy asfaltem do mostu nad rzeką, a potem w teren i wzdłuż rzeki zielonym rowerowym / czerwonym pieszym. Żeby Robert nie był osamotniony mnie też udało się zaliczyć upadek – koło zjechało mi w koleinie. Rozjeździli szlak autami, quadami, a potem jazda rowerem staje się niebezpieczna. Nic mi się na szczęście nie stało i mogliśmy jechać dalej. Ze szlaku wyjechaliśmy na chodnik na skrzyżowaniu Jana Pawła i DK1. Pojechaliśmy koło rynku na Zawodziu, potem ścieżką wzdłuż trasy, pod mostem w prawo, duktem koło galerii, Kanałem Kohna do Krakowskiej i ponownie ścieżką wzdłuż rzeki. Nastepnie przez Bór do Jagiellońskiej, terenem przez lasek do Jesiennej.

Spontaniczne nieplanowane wypady bywają bardzo fajne. Ten również taki był. Bez żadnego planu po prostu jechaliśmy i na bieżąco kombinowaliśmy co dalej i wyszła z tego całkiem fajna trasa. Coś ta niedziela jednak pechowa była. Jak się potem okazało nie tylko ja i Robert tego dnia leżeliśmy na ziemi. Na szczęście u nas tym razem skończyło się bez żadnych kontuzji i urazów.

Euro za pasem budowa trwa :D


Ech ta równowaga :D


W Dębowcu na szczycie górki:


Przyczepiła się :D


W Biskupicach na skrzyżowaniu:


Przydrożne maki:

Olsztyn, jeziorko w Skrajnicy i powrotny karambol

Wtorek, 29 maja 2012 · Komentarze(7)
Byłam umówiona na popołudniowy wypad do Olsztyna z Helenką i Kasik.
Jak się okazało później z Kaśką chyba się źle zrozumiałyśmy i nie stawiła się na miejscu spotkania – ona myślała, że dam znać jeśli będziemy jechać, a ja, że dam znak jakby padało i byśmy jednak nie jechały. W między czasie w ciągu dnia jeszcze mario66 pytał czy gdzieś się dziś gdzieś wybieram, więc powiedziałam mu o wypadzie. Poinformowałam też wcześniej Roberta.
W efekcie pod skansenem zjawili się: Helenka z córką Kasią i mężem Krzyśkiem, mario66, Robert i ja.

Pojechaliśmy w stronę huty, na rondzie skręciliśmy w lewo, potem przez kostkę brukową i do Legionów. Dalej ścieżką rowerową. Zjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy, którym dotarliśmy do Kusiąt. W Kusiętach asfaltem aż do samego Olsztyna. Udaliśmy się następnie do baru leśnego, by chwilę usiąść i napić się izotonika. W leśnym siedziała już ekipa Gronka. Jak zwykle było bardzo głośno i nie obyło się bez sporej dawki śmiechu :D Niestety trzeba było wracać.

Pojechaliśmy terenową górką przez Skrajnię, a potem asfaltem. Próba pobicia max prędkości tym razem się udała – 51,7 km/h. Przy przystanku w Skrajnicy pojechaliśmy znów w teren w stronę górki Dolny Ostrówek. Przed szczytem skręciliśmy w lewo i znów było pod górkę. Następnie w prawo i zjazd w dół. Piach, kamienie spowodowały, że Robert zaliczył upadek – całe szczęście niegroźny w skutkach. Pozbierał się i pojechaliśmy dalej. Skręciliśmy w lewo i dotarliśmy do cudownego oczka wodnego, w pobliżu żółtego szlaku pieszego. Tam chwila przerwy i dalej w drogę.

Od jeziorka kawałek tą samą ścieżką, a potem cały czas prosto terenem, aż dojechaliśmy do asfaltu, którym wracamy najczęściej ze Skrajnicy. Asfaltem dojechaliśmy do Odrzykonia. Zamiast rowerostradą pojechaliśmy prosto asfaltem w stronę Kusiąt dawną trasą z Olsztyna. Przy skrzyżowaniu, na którym jest słynna hopa skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy w stronę huty. Niestety kawałek za skrzyżowaniem skończyła się przyjemna część wycieczki…

Sytuacja była dość groźna. Równiutki asfalcik, prosta droga, jechałam obok mario66 na przodzie. Za nami Helenka, Robert, Kasia i Krzysiek. Beztroska jazda, aż nagle całkiem niespodziewanie kierownica mario zahaczyła o moją. Wszystko rozegrało się w ułamkach sekund. Mario dość sporą siłą uderzył barkiem o asfalt, natomiast ja poleciałam do przodu na ręce i przygniotły mnie oba rowery. W tym samym czasie Helenka wjechała wprost w leżące na ziemi rowery. Reszcie udało się jakoś wymanewrować i wyjść z tego cało.

Udało nam się jakoś pozbierać i powoli potoczyliśmy się dalej asfaltem. Pojechaliśmy koło nastawni, obok Guardiana i w stronę skansenu. Na Alei Pokoju mario odbił do domu. Całą drogę namawialiśmy go na wizytę na pogotowiu. Koło Jagiellończyków pożegnaliśmy się również z Helenka, Kasią i Krzyśkiem. Jagiellońską i dalej przez osiedle dojechaliśmy z Robertem pod mój dom.

Bilans całego zdarzenia – totalnie pokrzywione przednie koło w rowerze mario66, bark na temblaku z powodu przemieszczenia w stawie, kilka otarć na kolanach i łokciu. Spuchnięta stopa Helenki, krwiak podskórny na mojej prawej dłoni, poza tym podarta rękawiczka, porysowana obręcz koła i pęknięta klamkomanetka w moim rowerze. Do tego duża dawka strachu, stresu i emocji. Całe szczęście nie przejeżdżało koło nas żadne auto, bo sytuacja mogłaby być jeszcze gorsza...

Na tym kończy się dla mnie rowerowy maj, kolejny raz niewiele brakło mi do pierwszego 1000km w jednym miesiącu. Niestety w środę i czwartek będę musiała odpuścić. Zdrowie ważniejsze, a miesięcy jeszcze będzie sporo. Po dzisiejszym karambolu nasuwa mi się pewien wniosek – nigdy, ale to przenigdy nie można sobie pozwolić nawet na sekundę nieuwagi.

Gdzieś na Skrajnicy:


Jedziemy nad jezioro:


I pomyśleć, że nawet nie wiedziałam o tym miejscu:

Spontan do Olsztyna - 3 tysiąc w roku

Poniedziałek, 28 maja 2012 · Komentarze(2)
Po rowerowym weekendzie nie planowałam na poniedziałek żadnej wycieczki. Miałam w zasadzie odpoczywać i nigdzie nie jechać, tym bardziej, że pogoda nie była zbyt pewna. Jednak gdy tylko padła propozycja przejażdzki, nie mogłam odmówić. Razem z Arkiem i Robertem mieliśmy spotkać się pod skansenem i jechać do Olsztyna. Robert przyjechał już wcześniej i pojechaliśmy na umówione miejsce. Spotkaliśmy Arka już przy skrzyżowaniu koło Jagiellończyków.

Nie było już potrzeby zatrzymywania się przy skansenie więc od razu pojechaliśmy w stronę huty. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki i koło Guardiana. Przed torami skręciliśmy w lewo w teren i jechaliśmy wzdłuż torów. Strasznie tam sucho, sporo było piachu. Na rozwidleniu pojechaliśmy w prawo przez tory i dalej w lewo, koło hopy i na asfalt. Asfaltem starą drogą na Olsztyn. Obiliśmy w prawo na Odrzykoń, przecięliśmy główna drogę i pojechaliśmy asfaltem przez Skrajnię. W Skrajnicy jeszcze pod górkę terenem, potem zjazd w dół i dalej asfaltem już do baru leśnego.

W leśnym napotkaliśmy dwóch policjantów spożywających obiad podczas służby. Podobno to u nich już tradycja. Spotkaliśmy też dwóch szosowców z ekipy żelek. Imion nie pamiętam. Wypiliśmy izotonika, trochę pogadaliśmy i czas było wracać.

Z powrotem terenem przez górkę na Skrajnicy i potem asfaltem. W Skrajnicy przy przystanku poisonek zaproponował jeszcze, żeby wtaszczyć się na punkt widokowy zwany górą Dolny Ostrówek – 326m. n.p.m. Nigdy wcześniej tam nie byłam, a widok naprawdę super. Warto było tam wjechać. Po chwili podziwiania widoków na szczycie znów w dół i dalej asfaltem do rowerostrady. Rowerostradą do końca, potem kawałek terenem do nastawni. Tuż przed nastawnią przekroczyłam 3 tysiące km w tym roku :)

Od nastawni asfaltem w stronę Guardiana. Przy torach niespodzianka - pociąg stanął centralnie na przejeździe blokując drogę, na szczęście udało się przejść w rowerami na drugą stronę, podczas gdy auta musiały stać i czekać. Dalej pojechaliśmy ścieżką wzdłuż rzeki i do skansenu. Potem Aleją Pokoju i Jagiellońską na moment do makro. Wracając z makro Arek pojechał Jagiellońską prosto, ja z Robertem skręciłam w prawo i byłam już prawie w domu.

Spontaniczne wycieczki naprawdę bywają fajne. To był całkiem przyjemny rowerowy nieplanowany wieczór. Byłam nieco osłabiona po weekendzie, co odbiło się na podjazdach, ale dałam radę :) Pogoda również dopisała - tam gdzie jechaliśmy nie padało, a jak wróciliśmy do Częstochowy drogi były mokre.

Widok z Dolnego Ostrówka:


Niespodzianka na torach:

Rezerwat na Brzozie i Kochcice

Niedziela, 27 maja 2012 · Komentarze(0)
Już od listopada, kiedy to byłam pierwszy raz w Pawełkach chciałam tam znów pojechać w maju, kiedy kwitną rododendrony. Zaproponowałam na CFR wspólną wycieczkę. Na miejsce spotkania pod galerię pojechałam razem z Robertem – Jesienną do końca, Jagiellońską, Bór, ścieżką wzdłuż rzeki do Krakowskiej i potem Kanałem Kohna. Na miejscu czekał już GAWEŁ
i Kamil (kingspider).

Pojechaliśmy środkiem przez aleje pod Jasną Górę, potem przez park, dalej asfaltem przez Barbary, główną drogą przez Gnaszyn, następnie przez Łojki do zalewów w Blachowni, gdzie dołączył do nas Artur.

W powiększonym składzie ruszyliśmy ścieżką koło zalewów, potem terenowo niebieskim rowerowym i dojechaliśmy do drogi głównej. Kawałek asfaltem i obok kościoła w lewo w teren. Zatrzymaliśmy się przy kapliczce i pojechaliśmy dalej terenem do Cisia. Kawałek asfaltem i następnie szutrówką przez Jezioro. Ponownie chwilę asfaltem i dalej terenem niebieskim rowerowym do Łęgu, gdzie wyjechaliśmy na asfalt. Pojechaliśmy przez Taninę, zatrzymaliśmy się koło rzeki, gdzie Gaweł kilkakrotnie przejechał na drugą stronę rzeki i zamoczył sobie buty.

Po chwili pojechaliśmy dalej ścieżką w stronę drewnianego mostu, by dotrzeć na drugą stronę rzeki. Niezbyt stabilny ten mostek. Trząsł się razem ze mną, gdy po nim przejeżdżałam. Dalej pojechaliśmy niebieskim pieszym, a potem asfaltem przez Taninę i Braszczok. Następnie znów terenem niebieskim rowerowym – ten kto wysypał tam kamienie zrobił to chyba tylko po to by innym utrudnić życie. Niebieskim szlakiem dotarliśmy do Rezerwatu Brzoza, gdzie kwitną rododendrony. Niestety spora część z nich obmarzła przez ostanie dni, ale
i tak są piękne. Wdrapaliśmy się na punkt widokowy, by pooglądać je z góry i pojechaliśmy nad staw, by tam przy ławeczkach wrzucić coś na żołądek.

Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej w drogę. Niebieskim rowerowym, a potem asfaltem przybyliśmy do Kochcic. Przywitaliśmy się z Kochcickim, zrobiliśmy z nim kilka zdjęć, po czym pojechaliśmy zobaczyć pałac Ludwika von Ballestrema i kwitnące w parku przy pałacu rododendrony. Nie wiem jak innym, ale mnie podobały się o wiele bardziej niż te, które widzieliśmy w rezerwacie. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę przy fontannie i zebraliśmy się z powrotem.

Do Taniny pojechaliśmy ta samą drogą. Zatrzymaliśmy się przy sklepie w Kochcicach, by kupić kiełbaski i chleb na grilla i coś do picia – gdyż zostaliśmy zaproszeni przez Jurczyka na jego działkę w Taninie. Na niebieskim rowerowym minęliśmy Iwonkę z ekipą. Działka Janka jest położona w zasadzie pomiędzy trzęsącym się drewnianym mostem, a rzeką, w której Gaweł moczył stopy. Gdy dotarliśmy na miejsce odłączył się od nas arusb, gdyż śpieszył się na obiad do teściowej. Byłam tak zakurzona od piachu, że postanowiłam skorzystać z rzeczki i umyć sobie chociażby ręce, twarz i nogi.

Zbyt długi odpoczynek, kiełbaski i grzejące słońce spowodowało w moim wypadku spadek sił i brak motywacji do powrotu. Wizja zobaczenia mini zoo w Węglowicach była chyba jedyną motywacją, by wsiąść na rower i jechać dalej. Do Jeziora dojechaliśmy tą samą drogą, którą jechaliśmy wcześniej. Potem zamiast szutrówką pojechaliśmy prosto asfaltem do Węglowic do zoo. Okazało się jednak, że zostało ono zlikwidowane. Zostało tam w zasadzie tylko jedno zwierzę – lama. Szkoda, że nie zobaczyłam innych zwierząt, ale cóż tak bywa. Zadziwił nas fakt, że w miejscu dawnego zoo znajduje się obecnie punkt przetwórstwa mięsnego…

Z Węglowic pojechaliśmy asfaltem przez Czarną Wieś. Po krótkim postoju przy sklepie muszę przyznać, że to bardzo „rozrywkowa wieś” :D Dziwni ludzie tam mieszkają. Kawałek za sklepem odłączył się od nas Jurczyk – zatrzymał się u znajomych. Parę metrów dalej pożegnaliśmy także Kamila, który pojechał w stronę Kłobucka. W nieco zmniejszonym składzie – ja, Gaweł i Robert pojechaliśmy asfaltem przez Bieżeń. Na końcu wsi wjechaliśmy w teren, którym dojechaliśmy do Cisiów.

Od Cisiów jechaliśmy tak jak w przeciwną stronę. Zrobiliśmy sobie ostatni krótki postój na lody koło zalewów w Blachowni i dalej również pojechaliśmy jak wcześniej. Na głównej drodze, koło stacji Orlen Gaweł pojechał prosto w stronę Jasnej Góry, a ja i Robert w prawo na Zaciszańską. Dalej przez Piastowską, Sabinowską, Jagiellońską, pod mostem na Bór, Grzybowską i do domu.

Muszę szczerze przyznać, że na żywo rododendrony wyglądają dużo ładniej niż na zdjęciach. Naprawdę warto je zobaczyć. Są piękne. Cieszę się, że udało się pojechać do rezerwatu, by móc zobaczyć je właśnie wtedy, gdy najładniej kwitną. Nawet nie wiedziałam, że tak blisko Częstochowy jest tyle cudownych miejsc, których wcześniej nie widziałam.

W bolidzie F1:


Przejazd naładowany strachem:


Na punkcie widokowym:


Rododendrony w rezerwacie Brzoza:


Przyłapana podczas robienia zdjęcia:


Grzybień biały nad stawem w Pawełkach:


Ekipa na molo:


Na szczęście były barierki:


Z Gawłem przy miniaturze kościoła:


Kwiatki posadzone na skrzyżowaniu w Kochcicach:


Gaweł opadł z sił:


Na osobistej audiencji u Kochcickiego:


Rododendrony w parku przy pałacu:




EdytKa z rogami:


Ekipa przy pałacu Ludwika von Ballestrem’a:




Nawet Tymbark do nas przemówił:


Trzeba było cisnąć:


Aj, co to by było, jakby były takie jadalne :D

Mstów, Olsztyn, Poraj

Sobota, 26 maja 2012 · Komentarze(2)
W sobotnie popołudnie nie chciało mi się siedzieć w domu. Pogoda na rower była jak dla mnie idealna - nie było upału, delikatny wietrzyk - w sam raz. Planowałam pokonać dystans około 50 km. W 5-cio osobowym składzie: Darek, Marcin, Robert, Zbyszek i ja wyruszyliśmy o 15tej z pod skansenu.

Pojechaliśmy w stronę huty. Po drodze spotkaliśmy mario66. Na rondzie koło huty skręciliśmy w lewo, potem przez cmentarz żydowski. Następnie kawałek ścieżką na Legionów i dalej terenem przez Ossona. Kawałek czerwonym rowerowym, po czym terenem przez górę Przeprośną. Dalej asfaltem przez Siedlec do Mstowa. W Mstowie terenem koło stodół i potem niebieskim rowerowym przez Małusy do Turowa. W Turowie wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed przejazdem kolejowym i asfaltem dojechaliśmy do Olsztyna.

W Olsztynie na chwilę do sklepu i potem terenem na Lipówki odpocząć i uzupełnić płyny. Na sam szczyt trzeba było tradycyjnie rower wprowadzić. Po krótkiej przerwie na łonie natury uznaliśmy, że jedziemy dalej do Poraja. Podjęłam dziś próbę zjazdu z samej góry Lipówek. Udało się bezpiecznie dotrzeć na sam dół :) jestem z siebie dumna :D

Dotarliśmy do asfaltu i pojechaliśmy kawałek w stronę Biskupic. Skręciliśmy w teren na pomarańczowy rowerowy, który doprowadził nas do Dębowca. Dalej asfaltem pod górę w stronę kościoła w Choroniu. Po drodze przerwa przy grobie żołnierzy II wojny światowej i dalej w drogę. Na szczycie przy kościele skręciliśmy w prawo i pojechaliśmy w dół w stronę Poraja. Wyjechaliśmy na głównej drodze z Choronia do Poraja. Postanowiliśmy nie zatrzymywać się nad zalewem tylko jechać dalej.

Przed przejazdem kolejowym skręciliśmy w prawo i jechaliśmy wzdłuż torów najpierw asfaltem potem kawałek szutrem, na końcu którego była wielka, dziwnie śmierdząca kałuża. Dalej jechaliśmy połatanym asfaltem, którym nie zbyt lubię jeździć. Zjechaliśmy w teren na niebieski rowerowy. Z niebieskiego zboczyliśmy na czarny pieszy, którym dojechaliśmy do Korwinowa. Dalej asfaltem przez Słowik, potem szutrówką (gdzie kawałek od nas przebiegły przez drogę 3 sarenki) i po betonowych płytach na Bugaj. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki i asfaltem w stronę skansenu. Pojechaliśmy jeszcze Alejką Pokoju na chwilę przerwy i pogaduchy do Andrzeja. Od Andrzeja jak zawsze Jagiellońską i przez osiedle do domu.

Trasa nie należała dziś do łatwych. Nie zabrakło terenowych podjazdów. Pomimo tego szło mi dziś dość dobrze. Nie miałam problemów z podjazdami. Na każdym udało mi się wjechać bez zatrzymywania. Zaskakujący był fakt, że nawet Robert jechał dziś pod górki wolniej niż ja, ale był zmęczony całym tygodniem pracy. Do tego dobra motywacja - muszę częściej jeździć jak jestem zdenerwowana :D

Poraj i Olsztyn

Środa, 23 maja 2012 · Komentarze(2)
Do pracy musiałam dziś jechać samochodem, z uwagi na służbową wizytę w ZUSie. Po południu postanowiłam w zamian przejechać się gdzieś dalej niż sam Olsztyn. Nie musiałam wcale namawiać mario66 na wspólny wypad - wystarczyło ustalić godzinę startu . Przed 18tą wyruszyliśmy spod skansenu mając w planie spokojną jazdę.

Pojechaliśmy w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki do Bugaja. Dalej po betonowych płytach i szutrówką przez Słowik. Kawałek asfaltem do Korwinowa. Niedaleko stacji w lewo w teren na czarny pieszy. Następnie niebieskim rowerowym do Dębowca. Dalej kawałek asfaltem, potem przed przejazdem kolejowym w lewo znów w teren. Po pewnym odcinku ponownie wyjechaliśmy na asfalt, jechaliśmy wzdłuż torów, gdzie spotkaliśmy wylegującego się na drodze zaskrońca. Zapozował pięknie do zdjęcia i pojechaliśmy dalej. Natrafiliśmy na zamknięty przejazd kolejowy. Potem pognaliśmy asfaltem pod sam zalew.

Po chwili odpoczynku pojechaliśmy dalej. Asfaltem przez Poraj do Choronia. W Choroniu w lewo i pod górkę w stronę kościoła. Ciężki podjazd. Przy kościele w lewo w dół asfaltem do Dębowca. Dalej terenem pomarańczowym rowerowym, z którego w pewnym momencie zboczyliśmy. Jadąc terenem bez szlaku dotarliśmy do asfaltu na łuku przy Biskupicach i dalej już do samego Olsztyna asfaltem. Chwilę posiedzieliśmy w knajpie pod zamkiem. Zerwał się mocniejszy wiatr, mario66 postraszył mnie, że nadchodzi burza, więc postanowiliśmy wracać.

Pojechaliśmy terenem pod górkę na Skrajnicy, potem asfaltem aż do rowerostrady. Po drodze rozpędziłam się prawie do 50 km/h, ale musiałam na zakręcie wyhamować, tym bardziej, że jechał autobus. Na końcu rowerostrady terenem do nastawni, potem asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i do skansenu. Dalej już jak zwykle Aleją Pokoju, Jagiellońską i przez osiedle do domu.

Bardzo przyjemne rowerowe popołudnie. W drodze powrotnej nastraszona burzą tak szybko zasuwałam, że średnia, która w Olsztynie wynosiła około 20 km/h wzrosła do ponad 21 km/h. Dobra motywacja nie jest zła :D

Taki sobie mały robaczek :D

Droga do i z pracy, a potem Kusięta i Ossona

Wtorek, 22 maja 2012 · Komentarze(0)
Rano do pracy razem ze STi, który jechał do miasta. Trasa jak zawsze. Po pracy samotnie do domu. Początkowo miałam po pracy skoczyć na Olsztyn, ale musiałam jeszcze pojechać z autem na serwis i na stację. Już myślałam, że na wyjeździe do pracy się skończy. W drodze na stację wypatrzyłam jadącego na rowerze Arka. Zrobiło mi się wtedy szkoda cieplutkiego wieczoru i po powrocie do domu postanowiłam gdzieś wskoczyć. Dla odmiany pojechałam w samotności, kompletnie bez celu, by troszkę podumać.

Trasę wymyślałam na bieżąco. Pojechałam przez osiedle, Aleją Pokoju, potem koło skansenu i asfaltem w stronę huty. Dalej ścieżką wzdłuż rzeki na Bugaj. Kawałek asfaltem i w lewo w lasek, którym dojechałam do torów. Przeprowadziłam rower na drugą stronę i pojechałam kawałek terenem w stronę nastawni. Następnie asfaltem w stronę Kusiąt. Na skrzyżowaniu skręciłam w lewo w teren, minęłam ciekawie wyglądającą hopkę, jednak przejechałam obok :D Kawałek prosto, na rozjeździe w prawo, przez tory i do czerwonego rowerowego. Na czerwonym w lewo.

Zatrzymałam się na moment na szlaku. W tym momencie spotkałam przejeżdżającego rowerzystę, który zapytał mnie o drogę do Częstochowy. Zaproponowałam, że w zamian za towarzystwo mogę go kawałek poprowadzić. No i nici z samotnej jazdy :D Po chwili rozmowy dowiedziałam się, że ów rowerzysta ma na imię Krzysiek i jest przedstawicielem Kellys'a. Przyjechał do Częstochowy służbowo z Konina i zabrał ze sobą rower by zwiedzić okolicę. Pomyślałam na szybko, że pokażę mu górę Ossona, bo narzekał, że mało mamy terenowych podjazdów.

Czerwonym rowerowym dojechaliśmy do asfaltu, gdzie skręciliśmy w lewo. Kawałek po asfalcie i w prawo na czerwony pieszy. Szlakiem w stronę Ossona. Krzysiek wjechał na sam szczyt bez problemu. Ja wjechałam na dwa razy. Przy okazji dostałam kilka wskazówek jak najefektywniej wjeżdżać pod górę i jak jeździć po piachu, którego na szlaku pieszym i w okolicach Ossona było dość sporo. Po zjeździe z góry pojechaliśmy ścieżką na Legionów, a potem w lewo w stronę huty.

Na szybko wpadł mi pomysł by pojechać przez cmentarz żydowski. Krzysiek był zdumiony ile ciekawych miejsc można u nas zwiedzić. Po wyjeździe z cmentarza pojechaliśmy duktem w stronę huty. Wyjechaliśmy na kostkę brukową niedaleko ronda. Dalej w stronę dawnego sądu i obok skansenu. Doprowadziłam "nieznajomego" Aleją Pokoju do linii tramwajowej, gdzie pożegnaliśmy się i on pojechał w stronę centrum. Ja zrobiłam jeszcze kółeczko przez Alejkę do Lidla, a potem Jagiellońską przez osiedle do domu.

Nie lubię jeździć w samotności, wtedy za dużo myślę, w dodatku same negatywne rzeczy przychodzą mi do głowy. Chociaż w sumie patrząc na to z drugiej strony - jakbym nie pojechała dziś sama, może nie spotkałabym nieznajomego bikera? Nie ma co gdybać, w każdym razie - Krzysiek - może kiedyś to przeczytasz, może nie - dziękuję za towarzystwo :)

Mój rumak przy małej hopie :D


Widok na hutę z góry Ossona:


Towarzysz podróży:

Droga do i z pracy, a potem Olsztyn

Poniedziałek, 21 maja 2012 · Komentarze(2)
Nie jeździłam od czwartku i już mnie nosiło. Rano postanowiłam więc pojechać do pracy - standardową trasą. Po pracy przez miasto do Rafała na Garibaldiego na przymiarkę rowerów - niestety jeszcze ich nie było, więc udałam się do domu. Warszawską, Krakowską, wzdłuż rzeki do Bór, Jagiellońską, za makro w prawo i już prawie w domu.

Po pracy również postanowiłam wyskoczyć na rower. Było cieplutko, tylko mocno wiało. Niestety wśród znajomych nie było na dziś chętnych, a jak byliby chętni to nie mogli, bo zatrzymała ich siła wyższa. Nastawiona na samotną jazdę pod skansenem spotkałam Winka - podgląda CFR, ale nie jest jeszcze zalogowany. Razem pojechaliśmy na Olsztyn.

Ruszyliśmy w stronę huty, kawałek za sądem minęliśmy się z Damianem, ale niestety nas nie zauważył, a ja dopiero po chwili zakumałam, że to był on. Dalej pojechaliśmy ścieżką wzdłuż rzeki i koło Guardiana. Przed torami skręciliśmy w lewo i jechaliśmy piaszczystą dróżką wzdłuż torów. Po pewnym odcinku odbiliśmy w lewo w stronę czerwonego rowerowego. Czerwonym dojechaliśmy do Kusiąt. Dalej asfaltem do Olsztyna i do leśnego uzupełnić płyny. W barze spotkałam Adama z ekipą szosową. Śmiał się, że mój trening jest nie zaliczony - bo nie było piwa - kupowałam sok pomarańczowy :D

Z powrotem kawałek asfaltem w stronę Biskupic. Następnie w prawo w teren na pomarańczowy rowerowy. Przez Dębowiec, później pomarańczowym / niebieskim rowerowym. Niebieski odbił na Poraj, a my pojechaliśmy prosto pomarańczowym. Zjechaliśmy z pomarańczowego w prawo i kawałek terenem bez szlaku, tak by znów dotrzeć do niebieskiego. Niebieskim rowerowym do torów, gdzie szlak złączył się z zielonym pieszym. Dalej tymi dwoma szlakami, kawałek za torami oba szlaki złączyły się ponownie z pomarańczowym rowerowym. Kombinacją tych trzech szlaków wyjechaliśmy na asfalt na Bugaju. Dalej asfaltem do przejazdu kolejowego, potem przez Michalinę. Przy DK1 Winek pojechał na Raków, ja odbiłam pod trasą w stronę Jesiennej.

Dzisiejsza wycieczka była bardzo przyjemna, nawet chwilowo mocno wiejący wiatr nie stanowił dziś większej przeszkody. To chyba dlatego, że nie jeździłam przez cały weekend. Zaspokoiłam dziś swoją rowerową potrzebę :)

Droga do i z pracy, a potem Olsztyn

Środa, 9 maja 2012 · Komentarze(0)
Dawno nie byłam w pracy rowerem - albo wizyty w urzędach, albo nie najlepsza pogoda - zawsze coś wypadało. Postanowiłam dziś się zmobilizować i wybrałam się na dwóch kółkach, w koszuli do pracy i cieszę się, że się zdecydowałam. W sumie dotarłam szybciej niż autem – a to wszystko z powodu remontu na Niepodległości.
Na popołudniowy wypad chętnych nie było wielu. Zgłosił się tylko STi. Zaproponował też wycieczkę do Olsztyna nieco inna trasą niż zwykle.

Pojechaliśmy przez Dąbie, potem ścieżką wzdłuż rzeki, dalej duktem wzdłuż trasy i przy skrzyżowani z Jana Pawła zjechaliśmy w teren na zielony rowerowy, który prowadził w pobliżu rzeki. Po jakimś odcinku zielony połączył się także z czerwonym pieszym. Niedaleko Mirowa wyjechaliśmy na asfalt, gdzie idzie czarny szlak rowerowy. Następnie z czarnego zjechaliśmy znów w teren na czerwony rowerowy, którym dojechaliśmy do Kusiąt. Dalej asfaltem do Olsztyna. Podjechaliśmy zobaczyć czy nie ma nikogo w leśnym, ale znajomych żadnych nie spotkaliśmy więc wróciliśmy na rynek do knajpy pod zamkiem.

Z powrotem pojechaliśmy najkrótszą trasą – kawałek drogą główną, za górką skręciliśmy w prawo na starą trasę, którą dojechaliśmy do nastawni. Następnie kawałek ścieżką w stronę rowerostrady, przenieśliśmy rowery przez tory i przez lasek do Bugaja. Z Bugaja asfaltem do przejazdu kolejowego i dalej przez Michalinę. Robert urwał jeszcze trochę bzu do wazonu. Potem już tylko przez wykopki tramwajowe i Jesienną do domu.

Pogoda dziś była w kratkę. W dzień ciepło i słonecznie, tylko dość mocny wiatr momentami utrudniał jazdę. Wieczorem chłodno. Dodatkowo przeszkadzał mi jeszcze uciążliwy katar, chyba od uczulenia na jakieś pyłki – jak jechaliśmy wzdłuż rzeki to miałam momentami dość - mało tego, że miałam zatkany nos, to jeszcze problem z koncentracją i znacznym spadkiem sił. Aż dziwne, ale w sumie bardzo dobrze, że nigdzie nie zaliczyłam żadnej gleby.

W okolicach Mirowa:


Na czerwonym rowerowym niedaleko Kusiąt:


Dziś nie było Pana „3,50” :D

Wieczorny wypad na strzelnicę

Wtorek, 8 maja 2012 · Komentarze(2)
Nie umiałam rano zmobilizować się do tego, by jechać do pracy rowerem. Postanowiłam więc chociaż na chwilkę wyjść na rower pod wieczór. Razem ze STi myśleliśmy gdzie by się wybrać - jak w pobliżu niedaleko to gdzie? - oczywiście na strzelnicę. Nie chciało mi się specjalnie przebierać na kilka km, więc pojechałam w zwykłych ciuchach dla odmiany.

Pojechaliśmy przez Wypalanki, dalej Poselską do Żyznej i zjechaliśmy na ścieżkę wzdłuż rzeki, którą jechaliśmy równolegle do Dźbowskiej. Przy parku skręciliśmy w Zagłoby i wyjechaliśmy na Dźbowską. Kawałek główną drogą, a potem przez Trzcinową obok cmentarza, i potem terenem w kierunku małego stawu na terenie strzelnicy.

Nad stawem kilka fotek - niestety przewrócił mi się rower i zamoczyło mi się siodełko, torba pod siodełkiem i rączka na kierownicy. Torbę i rączkę można było ejszcze jakoś wykręcić, ale siodełka nie bardzo. Przez jakiś czas musiałam jechać na stojąco. Pojechaliśmy terenem przepiękną alejką brzozową w kierunku bunkrów.
Nie zatrzymaliśmy się dziś przy bunkrach, tylko pojechaliśmy kawałek dalej w miejsce, o którym mało kto chyba wie, bo nawet wjazd tam jest dość zarośnięty. Powspinałam się troszkę na jednej ze ścian i ruszyliśmy z powrotem, bo coraz bardziej zaczęły zjadać nas komary.

Z powrotem szutrowymi drogami przez Weteranów, w prawo Oficerską i dalej do Skrzetuskiego. Dojechaliśmy do asfaltu. Przez Sabinowską, do Żyznej, Wypalanki i do domu. Miałam jeszcze w planie jechać rowerem do Lidla, ale wizja nie do końca wyschniętego siodełka trochę mnie zniechęciła.

Nad stawem:






Kilka "brzozowych fotek":








Żeby się nie przewróciła:


Dmuchawce, latawce, wiatr :D


mała wspinaczka: