Olsztyn, jeziorko w Skrajnicy i powrotny karambol

Wtorek, 29 maja 2012 · Komentarze(7)
Byłam umówiona na popołudniowy wypad do Olsztyna z Helenką i Kasik.
Jak się okazało później z Kaśką chyba się źle zrozumiałyśmy i nie stawiła się na miejscu spotkania – ona myślała, że dam znać jeśli będziemy jechać, a ja, że dam znak jakby padało i byśmy jednak nie jechały. W między czasie w ciągu dnia jeszcze mario66 pytał czy gdzieś się dziś gdzieś wybieram, więc powiedziałam mu o wypadzie. Poinformowałam też wcześniej Roberta.
W efekcie pod skansenem zjawili się: Helenka z córką Kasią i mężem Krzyśkiem, mario66, Robert i ja.

Pojechaliśmy w stronę huty, na rondzie skręciliśmy w lewo, potem przez kostkę brukową i do Legionów. Dalej ścieżką rowerową. Zjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy, którym dotarliśmy do Kusiąt. W Kusiętach asfaltem aż do samego Olsztyna. Udaliśmy się następnie do baru leśnego, by chwilę usiąść i napić się izotonika. W leśnym siedziała już ekipa Gronka. Jak zwykle było bardzo głośno i nie obyło się bez sporej dawki śmiechu :D Niestety trzeba było wracać.

Pojechaliśmy terenową górką przez Skrajnię, a potem asfaltem. Próba pobicia max prędkości tym razem się udała – 51,7 km/h. Przy przystanku w Skrajnicy pojechaliśmy znów w teren w stronę górki Dolny Ostrówek. Przed szczytem skręciliśmy w lewo i znów było pod górkę. Następnie w prawo i zjazd w dół. Piach, kamienie spowodowały, że Robert zaliczył upadek – całe szczęście niegroźny w skutkach. Pozbierał się i pojechaliśmy dalej. Skręciliśmy w lewo i dotarliśmy do cudownego oczka wodnego, w pobliżu żółtego szlaku pieszego. Tam chwila przerwy i dalej w drogę.

Od jeziorka kawałek tą samą ścieżką, a potem cały czas prosto terenem, aż dojechaliśmy do asfaltu, którym wracamy najczęściej ze Skrajnicy. Asfaltem dojechaliśmy do Odrzykonia. Zamiast rowerostradą pojechaliśmy prosto asfaltem w stronę Kusiąt dawną trasą z Olsztyna. Przy skrzyżowaniu, na którym jest słynna hopa skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy w stronę huty. Niestety kawałek za skrzyżowaniem skończyła się przyjemna część wycieczki…

Sytuacja była dość groźna. Równiutki asfalcik, prosta droga, jechałam obok mario66 na przodzie. Za nami Helenka, Robert, Kasia i Krzysiek. Beztroska jazda, aż nagle całkiem niespodziewanie kierownica mario zahaczyła o moją. Wszystko rozegrało się w ułamkach sekund. Mario dość sporą siłą uderzył barkiem o asfalt, natomiast ja poleciałam do przodu na ręce i przygniotły mnie oba rowery. W tym samym czasie Helenka wjechała wprost w leżące na ziemi rowery. Reszcie udało się jakoś wymanewrować i wyjść z tego cało.

Udało nam się jakoś pozbierać i powoli potoczyliśmy się dalej asfaltem. Pojechaliśmy koło nastawni, obok Guardiana i w stronę skansenu. Na Alei Pokoju mario odbił do domu. Całą drogę namawialiśmy go na wizytę na pogotowiu. Koło Jagiellończyków pożegnaliśmy się również z Helenka, Kasią i Krzyśkiem. Jagiellońską i dalej przez osiedle dojechaliśmy z Robertem pod mój dom.

Bilans całego zdarzenia – totalnie pokrzywione przednie koło w rowerze mario66, bark na temblaku z powodu przemieszczenia w stawie, kilka otarć na kolanach i łokciu. Spuchnięta stopa Helenki, krwiak podskórny na mojej prawej dłoni, poza tym podarta rękawiczka, porysowana obręcz koła i pęknięta klamkomanetka w moim rowerze. Do tego duża dawka strachu, stresu i emocji. Całe szczęście nie przejeżdżało koło nas żadne auto, bo sytuacja mogłaby być jeszcze gorsza...

Na tym kończy się dla mnie rowerowy maj, kolejny raz niewiele brakło mi do pierwszego 1000km w jednym miesiącu. Niestety w środę i czwartek będę musiała odpuścić. Zdrowie ważniejsze, a miesięcy jeszcze będzie sporo. Po dzisiejszym karambolu nasuwa mi się pewien wniosek – nigdy, ale to przenigdy nie można sobie pozwolić nawet na sekundę nieuwagi.

Gdzieś na Skrajnicy:


Jedziemy nad jezioro:


I pomyśleć, że nawet nie wiedziałam o tym miejscu:

Komentarze (7)

i znów zabrakło tak niewiele, może jeszcze kiedyś się uda dobić do 1000, a nawet jeśli nie, to i tak jestem z siebie zadowolona

EdytKa 20:55 poniedziałek, 4 czerwca 2012

Dobrze że obyło się bez żadnych złamań. Wyglądało groźnie. Kolejny dobry miesiąc, jednak znów zabrakło by przekroczyć 1000 w miesiącu.

stin14 20:51 poniedziałek, 4 czerwca 2012

Z reguły do kolizji dochodzi wtedy, gdy się tego nie spodziewamy. Wypadki chodzą po ludziach. U mnie rzadko zdarza się jazda samotna. Pomimo wszystko wole jazde w towarzystwie, bo nawet jeśli coś by się stało nie jest się samym i ktoś może pomóc

EdytKa 07:52 niedziela, 3 czerwca 2012

do kolizji może dojść zawsze i wszędzie i najczęściej w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Uważać trzeba zawsze a i tak nieraz klops z tego wychodzi :) Ja osobiście- jak już jadę w towarzystwie (co się rzadko zdarza ;D ) to wolę jednak gęsiego- gdy jadę przy kimś istnieje większe prawdopodobieństwo, że zacznę z tym kimś gadać i rozpraszać się ;) ale jak kto woli.

Marta84 23:45 sobota, 2 czerwca 2012

kasik - mam nadzieję, że następnym razem się dogadamy :)
Marta84 - jadąc jeden za drugim zbyt blisko także może dojść do kolizji

EdytKa 21:47 sobota, 2 czerwca 2012

szkoda , że sie źle zrozumiałyśmy. Może następnym razem.. ;)

kasik 19:04 sobota, 2 czerwca 2012

dlatego lepiej nie jeździć parami- rower przy rowerze... gęsiego, gęsiego ;)

Marta84 14:16 piątek, 1 czerwca 2012
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!