Wpisy archiwalne w kategorii

7) Trasa mieszana

Dystans całkowity:9825.07 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:441:49
Średnia prędkość:19.57 km/h
Maksymalna prędkość:75.40 km/h
Suma podjazdów:24484 m
Maks. tętno maksymalne:183 (94 %)
Maks. tętno średnie:131 (67 %)
Suma kalorii:3731 kcal
Liczba aktywności:223
Średnio na aktywność:44.06 km i 2h 19m
Więcej statystyk

Olsztyn - pierwsza jazda w SPD

Środa, 5 grudnia 2012 · Komentarze(10)
Dziś wieczorny wypad z Kasią i Tomkiem (omar), który jak to na facetów przystało spóźnił się i dwie baby musiały na niego czekać i marznąć i to o 7 minut dłużej niż zapowiedziany czas spóźnienia :D. Wyjechałam z domu trochę wcześniej, z uwagi na fakt, że dziś odbyła się moja pierwsza jazda w SPD i wolałam mieć lekki zapas czasowy, w razie jakichkolwiek komplikacji. Jechało mi się całkiem dobrze, więc dojechałam pod skansen nawet przed czasem.

Gdy byliśmy już w komplecie ruszyliśmy w drogę. Asfaltem w stronę huty, Legionów i Brzyszowską. Dalej terenem czerwonym rowerowym do Kusiąt i od Kusiąt asfaltem do rynku w Olsztynie. Chwila postoju na parkingu koło rynku i decyzja o powrocie. I wtedy zaczęły się problemy... Podczas ruszania okazało się, że nie mogę wpiąć prawego buta :( Próbowałam kilkukrotnie i na postoju i podczas jazdy - bezskutecznie. W rowerze Tomka również wpiąć się nie mogłam, natomiast Tomek w moim rowerze wpiął się bez większych trudności. Po oględzinach okazało się w czym tkwił problem... Miałam chyba za słabo przykręcony blok w prawym bucie i obsunął się w stronę środka podeszwy, tak, że nie było możliwości wpięcia buta w pedał. No cóż zrobić - powrót do domu na wpiętej tylko lewej nodze. Najpierw terenowy podjazd przed Skrajnicą, potem aslfaltem przez Skrajnicę, rowerostradą, kawałek terenem do torów, przez lasek do Bugaja, asfaltem przez Bugaj i przez Michalinę do DK1. Kasia z Tomkiem pojechali prosto na Raków, a ja w lewo pod trasą do Jesiennej.

Pierwsza jazda w SPD zaliczona - obyło się bez żadnych upadków :) Zaczyna mi się to podobać :D Podczas dzisiejszej wycieczki strasznie zmarzły mi palce u stóp - pomimo dwóch par skarpet. Ochraniacze chyba będą niezbędne. W terenie ziemia zmarznięta, momentami było dość ślisko, dlatego nie jechaliśmy zbyt szybko (szczególnie na Skrajnicy i pomiedzy rowerostradą, a torami). Na rowerostradzie śnieg przyjemnie skrzypiał pod kołami. Dzięki za wspólny mroźny grudniowy wypad :)

Mroźny Poraj z rodzynkiem

Środa, 14 listopada 2012 · Komentarze(2)
Umówiłam się dziś na 17:30 na wypad do Poraja z Kasią. Chęć dołączenia do nas wyraziła jeszcze Daria i Artur (arturm), który jak przystało na typowego faceta pod skansen dotarł spóźniony. Podczas oczekiwania na rodzynka trochę zmarzłam i przez pierwsze kilometry wspólnej jazdy praktyczne nie mogłam ruszać palcami u rąk.

Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki na Bugaj, kawałek główną drogą i następnie terenowo - szutrowym niebieskim rowerowym do Dębowca. Na szlaku poluzował mi się trochę tylny błotnik i zaczął ocierać o oponę, ale Artur pomógł mi go dokręcić. Od Dębowca pojechaliśmy prosto asfaltem do drogi głównej i potem przez Poraj, Osiny, Kolonię Borek, Zawodzie, Poczesną i Nową Wieś (po drodze z cegieł) i znów asfaltem przez Korwinów i Słowik. Od Poraja jechaliśmy gęsiego, do Zawodzia ja prowadziłam całą ekipę, a później zmieniła mnie Daria. Od Słowika jechaliśmy najpierw szutrówką, po9tem po betonowych płytach do Bugaja. Dalej znów ścieżką wzdłuż rzeki, i asfaltem do skansenu. Na Alei Pokoju odłączyła się Kasia, a koło Jagiellończyków Artur. Pojechałam prosto Jagiellońską razem z Darią. Na skrzyżowaniu przed Makro pożegnałyśmy się. Ja pojechałam w lewo do domu, a Daria prosto.

Pomimo faktu, że było dziś dość "rześko" (w drodze powrotnej na szutrówce w Słowiku licznik pokazał -4,9 stopnia Celsjusza) to była bardzo fajna wieczorna przejażdżka. Po drodze mieliśmy okazję podziwiać cudowne gwiaździste niebo - w mieście ciężko o taki widok. Super towarzystwo, dobre tempo - czego chcieć więcej?

Do Chechła nad zalew i do parku w Świerklańcu

Niedziela, 21 października 2012 · Komentarze(6)
Na Częstochowskim Forum rowerowym Przemek zaproponował niedzielny wypad na ognisko nad zalew Nakło-Chechło. W sumie nie byłam do końca przekonana czy jechać, ale jednak dałam się namówić. W niedzielę rano przyjechał po mnie Robert i razem pojechaliśmy na miejsce zbiórki pod skansen. na miejscu spotkania zjawili się także Gaweł, Bartek, Gabriel (Gaber) i Łukasz (Prophet).

Ruszyliśmy w drogę. W Młynku umówieni byliśmy z Jackiem, który zaproponował, że nas dziś poprowadzi. Pojechaliśmy ulicami 11-tego Listopada, Jesienną, Grzybowską i Korkową przez Brzeziny. Następnie szutrówką niedaleko wysypiska w Sobuczynie. Po dotarciu do asfaltu spotkaliśmy Jacka jadącego w naszym kierunku. Jechaliśmy asfaltem przez Nieradę, Łysiec do Rudnika Wielkiego, gdzie tuż przed nami przebiegły nam przez drogę trzy sarenki, wybiegające z zarośli w kierunku pól. Od Rudnika nasza trasa prowadziła szutrówką, wzdłuż dawnej granicy dwóch zaborów i potem asfaltem do pałacu w Czarnym Lesie. Pałac, w którym znajdował się hotel, otoczony był przepięknym parkiem, w którym był również niewielki staw. Idealne miejsce na weekendowy wypoczynek. Już mieliśmy odjeżdżać, gdy okazało się, że Gaber złapał kapcia. Wykorzystaliśmy tę chwilę na kilka zdjęć w parku.

Gdy już wszystko zostało opanowane ruszyliśmy dalej. Jechaliśmy asfaltem przez Ligotę Woźnicką (gdzie mieliśmy do pokonania spore wzniesienie) do Woźnik. W Woźnikach zatrzymaliśmy się na rynku. Przemek z Gawłem udali się do sklepu, a my mogliśmy posłuchać od Jacka trochę ciekawostek na temat fontanny na rynku w Woźnikach, kościoła, pomnika i położonej w pobliżu wieży widokowej oraz innych miejsc w okolicy, wartych odwiedzenia. Kiedy chłopaki wrócili i byliśmy w komplecie pojechaliśmy dalej asfaltem malowniczą drogą pomiędzy drzewami, na Cmentarz Parafialny, na którym pochowany został m.in. Józef Lompa. Na terenie cmentarza znajdował się również zabytkowy drewniany kościół św. Walentego, zbudowany w XV wieku.

Po zwiedzeniu cmentarza pojechaliśmy dalej asfaltem w kierunki Dąbrowy Wielkiej. Po drodze dołączył do nas jakiś starszy pan, jadący dość nieostrożnie. Niewiele brakło, a przez niego Gaweł spotkałby się z glebą. Asfalt się skończył i dalej jechaliśmy kawałek szutrówką zielonym pieszym, a potem terenem przez las. Następnie znów szutrówką przez Dąbrowę i ponownie terenem przez las, kawałek żółtym pieszym. Mieliśmy dotrzeć na teren zalanej kopalni. Skręciliśmy w leśną ścieżkę i zamiast do właściwej dróżki wylądowaliśmy przy jakimś zaoranym polu. Trochę pobłądziliśmy, ale w efekcie leśnymi drogami dotarliśmy na obszar dawnej kopalni rud żelaza Bibiela w Pasiekach. Jacek zaproponował, że możemy wytyczonym szlakiem objechać dookoła teren dawnej kopalni. Razem z Przemkiem, Gawłem i Robertem bez zastanowienia ruszyliśmy zwiedzić okolicę. Za nami pojechali jeszcze Łukasz z Bartkiem. Terenowy szlak na obszarze dawnej kopalni zrobił na mnie duże wrażenie - podmokły teren, miejscami gliniasty, ścieżka prowadziła między drzewami, przez pagórki pomiędzy jeziorami i zatopionymi drzewami. Musieliśmy do drodze przeprawić się z rowerami przez drewniany mostek nad strumykiem. Robert przez mostek przejechał, ja po pierwszej nieudanej próbie, podczas której o mały włos nie wylądowałabym w strumyku postanowiłam rower przeprowadzić. Po objechaniu dookoła podmokłych terenów pokopalnianych wróciliśmy do reszty. Zorientowaliśmy się wtedy, że Gabriel nie miał jednego pedała w rowerze. Zmuszony był dalej jechać bez pedała.

Jechaliśmy dalej leśnymi drogami, a potem kawałek asfaltową drogą przez las w Bibieli, do dawnego pałacu rodziny Donnersmarcków, w latach 70tych zamienionego na dworek przywódcy partii i państwa Edwarda Gierka. Okazało się jednak, że ów pałacyk położony jest obecnie na terenie prywatnym i właściciel pozwolił nam tylko na chwileczkę wjechać, by go obejrzeć. Jedynie Jackowi udało się porozmawiać chwilę z właścicielem i uzyskać więcej informacji na temat tego domku. Dalej pojechaliśmy asfaltem przez las i przez Żyglin do słynnego spichlerza. Po drodze zaczął mi znów dźwięczeć hamulec z tyłu, który najwyraźniej wcześniej zawilgotniał. Przy spichlerzu Gaweł i Robert przeprowadzili szybki serwis, podczas którego wyjęli na chwilę klocki i kazali przejechać mi kawałek bez hamulca z tyłu. Po zdiagnozowaniu problemu wszystko z powrotem poskładali i ruszyliśmy dalej.

Pojechaliśmy asfaltem przez Żyglin. Przy kościele zatrzymaliśmy się, by wstąpić do sklepu i kupić potrzebne produkty na zaplanowane nad zalewem ognisko. Po zrobieniu zakupów pojechaliśmy terenową ścieżką nad zalew Chechło. Kiedy byliśmy już na miejscu i wybraliśmy odpowiednie miejsce na odpoczynek, chłopaki pozbierali gałęzie na opał, rozpalili ognisko i po chwili mogliśmy zacząć smażyć kiełbaskowy obiad. Jak to bywa przy ogniskach nie zabrakło dobrego humoru. Strasznie się rozleniwiłam przy ognisku i gdy już mieliśmy ruszać dalej ogarnęła mnie totalna niechęć, mięśnie się zastały, ale nie było wyjścia, trzeba było się rozruszać i jechać.

Pojechaliśmy dziurawą asfaltówką na drugą stronę zalewu. Nie dość, że stan drogi fatalny, to jeszcze co chwila były progi zwalniające, nie wspominając już o tym, że ruch pieszy i rowerowy wokół zalewu prawie jak na Jasnej Górze podczas pielgrzymek :D Najpierw kawałek leśną ścieżką, a potem szutrową osiedlową drogą przez Nowe Chechło dotarliśmy do asfaltu w Świerklańcu i pojechaliśmy asfaltem do parku. W parku tak jak przy zalewie - ruch jak na autostradzie. Po przebiciu się przez zatłoczoną drogę w parku, podjechaliśmy kawałek po schodach do fontanny, by zrobić kilka pamiątkowych zdjęć.

Wydostaliśmy się z parku i pojechaliśmy szutrówką wzdłuż Jeziora Świerklaniec. Następnie kawałek asfaltem przez Wymysłów, po czym terenem przez las w stronę Oss. W lesie zwiedziliśmy jeden z bunkrów z czasów wojny. Po przejechaniu przez las dalej asfaltem przez Ossy, Tąpkowice (gdzie znów krótki postój przy jednym z bunkrów, znajdujących się przy drodze) i Ożarowice. Następnie szutrówką i kawałek ścieżką w pobliżu Pyrzowic do Zendka. Przez Zendek asfaltem i znów szutrówką do Cynkowa. W Cynkowie chwila postoju w sklepie i asfaltem pod górkę. Na szczycie ubraliśmy się w cieplejsze ciuchy i asfaltem w dół do Wojsławic. Dalej szutrówką do Gniazdowa. Kawałek asfaltem i znów szutrówką do Wyląg. Asfaltem przez Siedlec Duży i szutrówką do Rudnika Wielkiego. Dalej już cały czas asfaltem, dłuższy odcinek tak jak wcześniej, przez Rudnik, Łysiec, Nieradę do Sobuczyny. Już od Cynkowa zaczęłam odczuwać zmęczenie. Gdy byliśmy już przed Nieradą, wiedząc, że do domu już niedaleko poczułam nagły przypływ sił. Wyprułam do przodu i nawet nie zauważyłam kiedy Jacek i Łukasz skręcili w prawo w stronę wysypiska. Pozostała część ekipy, razem ze mną pojechała prosto przez Żyzną, Wypalanki i Grzybowską. Chłopaki odprowadzili mnie pod sam dom.

Ogromne podziękowania za całokształt należą się Jackowi. Jacek kolejny raz okazał się świetnym przewodnikiem i idealnym kompanem do jazdy. Oczywiście reszta ekipy również doborowa :) Dziękuję wszystkim za super wycieczkę. Nawet nie podejrzewałam, że w pobliżu jest tyle wartych zobaczenia i owianych ciekawą historią miejsc. Przy okazji - przejechałam dziś pierwszą setkę na Rockim :)

Pałac w Czarnym Lesie © EdytKa


Staw przy pałacu © EdytKa


W hotelowym parku © EdytKa


Przy złocistym klonie © EdytKa


Staw w parku hotelowym © EdytKa


Zabytkowy XV-wieczny kościół św. Walentego w Woźnikach © EdytKa


Jezioro na terenie zatopionej kopalni Bibiela © EdytKa


Na szlaku na terenie zatopionej kopalni © EdytKa


Spichlerz w Żyglinie © EdytKa


Kościół w Żyglinie © EdytKa


Odpoczynek przy ognisku © EdytKa


Ekipa nad zalewem Nakło-Chechło © EdytKa


Nad zalewem Nakło-Chechło © EdytKa


Zalew Chechło © EdytKa


Pomnik w parku w Świerklańcu © EdytKa


Przy fonatnnie w parku w Świerklańcu © EdytKa


W parku w Świerklańcu © EdytKa


Bunkier w lesie pod Ossami © EdytKa


Szutrówka między Wymysłowem, a Ossami © EdytKa


Bunkier w Tąpkowicach © EdytKa


W drodze powrotnej © EdytKa

Złoty Potok

Sobota, 20 października 2012 · Komentarze(1)
Sobotnie popołudnie było bardzo ciepłe. Już w piątek umawiałam się wstępnie na rower z mario66, ale szczegóły mieliśmy dogadać w sobotę. Robert zaproponował, by o godzinie 15 pojechać do Złotego Potoku. Zgodziłam się bez zastanowienia i po uzgodnieniu z Robertem dałam znać również Mariuszowi. Umówiliśmy się pod skansenem.

Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki i ponownie asfaltem koło Guardiana. Następnie trzymając się zielonego rowerowego kawałek terenem do rowerostrady, rowerostradą do końca i przez Skrajnicę do Olsztyna, najpierw asfaltem i potem terenem. Następnie asfaltem koło leśnego i potem dłuższy odcinek szlakiem żółtym rowerowym - w sumie aż do Pabianic. Najpierw szutrówką koło Góry Biakło, dalej przez Sokole, gdzie żółty rowerowy łączył się na pewne odcinki z innymi szlakami - zółtym pieszym, później zielonym i czarnym pieszym, czarnym rowerowym i zółtym / zielonym pieszym, a pod koniec Sokolich czarnym rowerowym i czerwonym pieszym. Tuż przed dojazdem do asfaltu w Zrębicach przeprawa przez wielką kałuże szerokości całej drogi. Robert pojechał przez jakieś pole, Mario przejechał przez kałużę, a ja chcąc nie ubrudzić roweru, postanowiłam przenieść go przez błoto, w efekcie czego ubrudziłam sobie całego buta. Jechaliśmy dalej żółtym rowerowym, kawałek asfaltem i potem szutrówką do kapliczki św. Idziego, do której prowadził również szlak zielony / niebieski pieszy. Przy kapliczce zrobiliśmy chwilę przerwy.

Wróciliśmy szutrówką do asfaltu i pojechaliśmy w stronę kościoła w Zrębicach. Za kościołem wjechaliśmy w teren na żółty rowerowy, czerwony / niebieski pieszy. Po drodze minęliśmy się z traktorem, który miał doczepiony z tyłu jakiś osprzęt do wyrównywania zaoranego pola. Kierowca ani myślał zjechać na bok, więc musieliśmy stanąć na boku i poczekać aż jaśnie pan przejedzie. Dosłownie po kilkuset metrach minął nas również wóz konny z turystami zwiedzającymi Jurę. W sumie całkiem ciekawa inicjatywa. Wyjechaliśmy na asfalt w Pabianicach. Po niecałym kilometrze ponowie wjechaliśmy w teren i alejką brzozową dotarliśmy do niebieskiego rowerowego. Przepięknie ten szlak prezentuje się jesienią, a w szczególności część szlaku tuż przed Złotym potokiem, zwana Aleją Klonową. Po krótkiej sesji na alejce klonowej pojechaliśmy w stronę dworku Krasińskich. Minęliśmy staw Irydion i terenową ścieżką udaliśmy się w stronę Amerykana. Za boczną bramą parku przy dworku wyjechaliśmy na asfalt, którym pojechaliśmy dalej. Byłam zdziwiona, że w Potoku jest nawet niewielkie osiedle z kilkoma blokami. Minęliśmy bloki, potem kościół i rynek w Potoku i dotarliśmy do stawu. Trochę czuć było chłód od wody, więc postanowiliśmy usiąść na chwilę na górze koło hotelu Kmicic.

Po krótkiej przerwie na trawce koło hotelu, podczas której Robert pozbierał kilka jabłek (które generalnie jemu smakowały, chociaż wg mnie nie były zbyt dobre) ruszyliśmy z powrotem. Zjechaliśmy w dół znów do Amerykana. Następnie między budkami ze smażonymi pstrągami udaliśmy się na drugą stronę stawu i szlakiem ku źródłom żółtym rowerowym, a potem zielonym rowerowym / czerwonym pieszym dojechaliśmy do asfaltu niedaleko Ostrężnika. Następnie jechaliśmy dłuższy odcinek asfaltem, koło stawów hodowlanych, obok bramy Twardowskiego, dalej przez Siedlec, Krasawę do Zrębic. W Zrębicach wjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy, którym dotarliśmy do Przymiłowic. Dalej znów przez dłuższy odcinek asfaltem - koło stadniny w Przymiłowicach, kawałek główną drogą do Olsztyna i przez Kusięta. Następnie koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki, asfaltem do skansenu i potem przez Aleję pokoju, gdzie pożegnaliśmy się z Mariuszem. Robert pojechał ze mną Jagiellońską i przez osiedle.

Bardzo fajna popołudniowa wycieczka. Spokojne tempo jazdy, dobre towarzystwo. Całość uprzyjemniały przepiękne jesienne krajobrazy cieszące oczy i poprawiające nastrój. Wszystko było by wspaniałe, gdyby tylko nie dzwoniący przez pół drogi tylny hamulec.

Z mario66 na Skrajnicy © EdytKa


Przy kapliczce św. Idziego © EdytKa


Kapliczka św. Idziego © EdytKa


Na niebieskim rowerowym © EdytKa


Aleja Klonowa © EdytKa


Na Alei Klonowej © EdytKa


Złapana podczas zawracania na klonowej © EdytKa


Wygłupy na alei klonowej :D © EdytKa


Z Robertem w Złotym Potoku © EdytKa


Jesień nad Amerykanem © EdytKa


Łabędzie w Złotym Potoku © EdytKa


Błotna i mroźna wieczorówka z przygodami

Czwartek, 11 października 2012 · Komentarze(8)
Ostatnie dwa dni były dość ciężkie. Nie miałam ani siły, ani ochoty by wsiąść na rower. Dziś czułam się już dużo lepiej, więc postanowiłam wykorzystać wolne popołudnie na jakąś przejażdżkę. Umówiłyśmy się z Kasią, że tym razem spotkamy się chwilę wcześniej pod skansenem i ruszymy na Mstów. Dałam znać jeszcze kilku osobom, ale tym razem nikomu więcej nie pasowało, więc wszystko wskazywało, że dziś będzie babska wycieczka.

Pod skansen jechałam taką samą drogą co zawsze. Przez osiedle, Jagiellońską i Aleję Pokoju. Na pasach przy DK1, na nitce warszawskiej przeżyłam drobny stres. Miałam zielone światło, jechałam przejazdem dla rowerzystów, przejechałam jedne światła, drugie, a na trzecich w ostatniej chwili wyhamowałam, stawiając rower bokiem, by nie w jechać w jadącego opla, którego kierująca Pani około lat 50-ciu w ogóle nie zwróciła uwagi, że przed sobą ma przejście dla pieszych i przejazd dla rowerzystów. Widocznie zainteresowana była tylko tym, że zaraz skręcać będzie w prawo. Nawet nie zwróciła uwagi, że ledwo wyhamowałam, by nie wbić się w jej autko. Dopiero jak stanęła tuż przed skrętem, zauważyła jak ja zajechałam jej drogę, by się jej dokładnie przyjrzeć. Zero wyobraźni... Ludzie na ulicy oczywiście dziwnie patrzeli na mnie, a nie na tę Panią, no bo przecież to rowerzysta powinien na każdych światłach się zatrzymać, nawet jak ma zielone światło... Powyzywałam trochę i pojechałam dalej. Na Alei Pokoju minęłam się z Pikselem, który chyba wracał do domu. Kasia już czekała pod skansenem.

Na miejscu spotkania zmieniłyśmy plan wycieczki, gdyż Kasia zaproponowała, by przejechać się niebieskim rowerowym do Poraja i przetestować nową nawierzchnię na szlaku. Pojechałyśmy więc najpierw asfaltem w stronę huty, a potem ścieżką wzdłuż rzeki, aż do samego Bugaja. Kawałek asfaltem przez Bugaj i potem terenem niebieskim rowerowym (przez pewien odcinek połączonym razem z pomarańczowym rowerowym i zielonym pieszym). W terenie pełno błota, jazda przypominała slalom między kałużami, a obydwie byłyśmy calutenkie zachlapane błotem. Zachciało nam się terenu po deszczu :D Niecierpliwie oczekiwałyśmy, aż dotrzemy do nowej szutrówki na niebieskim szlaku i wreszcie dotarłyśmy. Nowym szlakiem jedzie się znakomicie :) Cały szlak mógłby tak wyglądać :) Niebieskim dojechałyśmy do asfaltu na Dębowcu w pobliżu Monaru. Kawałek asfaltem i znowu w teren na niebieski / pomarańczowy rowerowy. Mało było nam jeszcze błota :D A na tym odcinku było go akurat jeszcze więcej niż, niż tam gdzie jechałyśmy wcześniej. Dojechałyśmy do asfaltu w Dębowcu, niedaleko leśniczówki, na krzyżówce niebieskiego i pomarańczowego rowerowego i zielonego pieszego. Tam chwila przerwy i dalej w drogę.

Pojechałyśmy przez Dębowiec asfaltem pod górkę, w stronę kościoła. Na samej górze podziwiać mogłyśmy przecudnie wyglądające prawie czerwone niebo nad Porajem, podczas zapadania zmroku. Za kościołem skręciliśmy w lewo na czarny / zielony pieszy. Kawałek było jeszcze asfaltu potem zaczął się teren. Na skraju lasu zielony szlak prowadził w lewo, a my pojechałyśmy dalej czarnym w prawo obok toru quadowego. Z oddali widziałyśmy jakieś światło, myślałam, że to jakiś rowerzysta, a w ostatniej chwili dopiero zauważyłam, że to jakiś quad, którego ciągnęły psy. Wyjechałyśmy na asfalt w Biskupicach. Przed kościołem spotkałyśmy jakiegoś rowerzystę, który spytał nas którędy dojechać do Olsztyna. Same w tę stronę jechałyśmy, ale bez zatrzymania pokazałyśmy mu drogę i ruszył. Na zjeździe ze słynnej górki rozpędziłam się do prędkości 54 km/h. W pewnym momencie, pomimo tego, że miałam okulary wleciało mi do oka trochę błota spod kół, straciłam równowagę i brakło mi bardzo niewiele by jadąc z taką prędkością przywitać się z asfaltem. Na szczęście udało mi się jakoś nie upaść. Przezm moment widziałam tylko na jedno oko, więc zatrzymałyśmy się już po zjeździe na zakręcie. Minął nas wtedy rowerzysta, który wcześniej pytał nas o drogę.

Oczyściłam oko i ruszyłyśmy dalej asfaltem w stronę Olsztyna. Po drodze Kasia zauważyła, że nie działa jej przerzutka przednia, która zatrzymała się na najmniejszym przełożeniu. Niezbyt fajnie by się tak jechało cały czas, dlatego stanęłyśmy przy leśnym, by spróbować znaleźć przyczynę tego stanu. Niestety niezbyt się to nam udało, więc pojechałyśmy dalej. Miałyśmy wracać przez Kusięta, ale było nam coraz zimniej, w dodatku to najmniejsze przełożenie u Kasi, więc postanowiłyśmy pojechać najkrótszą trasą przez Skrajnicę. Na nasze nieszczęście, zaraz po ruszeniu z leśnego okazało się, że przestał Kasi działać tylny hamulec. Jakieś fatum nas chyba dopadło. Zawsze coś złego działo się mnie, a dziś pecha miała Kasia. Uznałyśmy, że pojedziemy troszkę wolniej, by było w miarę bezpieczniej. Przez Skrajnicę najpierw jechałyśmy terenem pod górkę, zielonym rowerowym. Na górce miałyśmy sporo szczęścia. Spotkałyśmy Bartka z dwoma kolegami. Jechali do leśnego. Zatrzymali się i Bartek po zdiagnozowaniu prawdopodobnego uszkodzenia manetki przy pomocy mojego podręcznego zestawu imbusów i mini śrubokrętów przestawił Kasi przerzutkę na drugie przełożenie. Wtedy również ponownie zaczął działać Kasi hamulec. Co za fart :)

Mogłyśmy już na spokojnie jechać dalej. Dotarłyśmy do asfaltu i dalej pojechałyśmy przez Skrajnicę asfaltem, aż do rowerostrady i potem rowerostradą do samego końca. Było tak zimno, że przymarzały mi palce u rąk, pomimo polarowych rękawiczek. Myślałam, ze zamarznę całkiem. Ciekawa byłam ile jest stopni, ale nawet miałam tak skostniałe palce, że nawet nie byłam w stanie wcisnąć żadnych przycisków na liczniku. Na końcu rowerostrady pojechałyśmy prosto terenem do torów kolejowych. Za torami ścieżką przez lasek i do Bugaja. Następnie asfaltem przez Bugaj do przejazdu kolejowego i przez Michalinę do DK1. Dalej Kasia pojechała prosto na Raków, a ja w lewo pod trasą do domu.

Do domu dotarłam całkiem przemarznięta. Gdy już udało mi się wcisnąć przycisk na liczniku, ujrzałam temperaturę 1,2 stopnia Celcjusza. To już wiem z jakiego powodu było mi tak strasznie zimno. Pomimo nieprzewidzianych komplikacji, związanych z awarią sprzętową w Kasi rowerze wypad był bardzo fajny. Dobre tempo, super towarzystwo i spora dawka błota :) Dawno się tak nie ubrudziłam na rowerze :D Rocky będzie musiał dostać w zamian porządną kąpiel.

Kilka fotek roweru - fotki z następnego dnia:
Roki po wczorajszej błotnej wyprawie © EdytKa


Roki polubił błoto :D © EdytKa


Skąpany w błocie © EdytKa

Olsztyn i uroki tarczówek

Poniedziałek, 8 października 2012 · Komentarze(1)
Nie wliczając dojazdów do pracy w czwartek i w piatek, nie jeździłam na rowerze od środy. Ciągle coś niezależnego ode mnie mieszało mi w planach - albo pogoda, albo inne zajęcia. Nie mogłam już wytrzymać bez roweru. Umówiłam się dziś jak zwykle pod skansenem na wieczorny wypad razem z Kasią i Rafałem. Postanowiliśmy wybrać się do Olsztyna.

Pojechaliśmy koło starego sądu na Rejtana, potem przez Aleję Pokoju i dalej na brukowanym rondzie Reagana w lewo. Kawałek ulicą Szpitalną, po czym skręciliśmy w prawo i pojechaliśmy ścieżką do torów, kawałek wzdłuż torów i terenem przez cmentarz żydowski do Legionów. Następnie ścieżką rowerową przez Legionów. Koło Cooper'a wjechaliśmy w teren, najpierw łagodnie pod górkę, potem stromy zjazd. Terenem dotarliśmy ponownie do asfaltu na zakręcie ulicy Legionów i jechaliśmy asfaltem do zjazdu na czerwony szlak rowerowy. Następnie czerwonym do Kusiąt. Od Kusiąt asfaltem do samego Olsztyna. Pod górkę w Kusiętach koło straży wjechałam dziś bez problemu i to w dodatku na drugim przełożeniu z przodu i szóstym z tyłu :D W Olsztynie chwila oddechu koło nowego rynku i z powrotem do domów.

Na początek asfaltem przez Olsztyn, a potem zielonym szlakiem rowerowym terenem pod górkę na Skrajnicy. Po bieszczadzkim treningu takie małe wzniesienie to bułka z masłem :D Od razu przypomniały mi się podjazdy w górach - z tym, że tam takie podjazdy ciągnęły się niekiedy nawet i po kilka kilometrów. Po dojechaniu do asfaltu pojechaliśmy dalej prosto terenem przez Skrajnicę. W pewnej chwili zauważyliśmy, że Kasia została w tyle - nie było nawet widać z oddali jej lampki. Już mieliżmy się wracać, jednak po chwili dojechała do nas. Okazało się, że zaliczyła niegroźną glebę na leśnej ścieżce. Następnie pojechaliśmy asfaltem do rowerostrady, rowerostradą do końca, potem prosto terenem do torów i przed torami w lewo w stronę nastawni. Następnie asfaltem koło Guardiana i ścieżką wzdłuż rzeki do skansenu, gdzie każdy pojechał w swoją stronę. Do domu dojechałam standardowo przez Alejkę Pokoju, Jagiellońską i osiedle. Tak mi brakowało jazdy rowerem, że większość trasy jechałam na przodzie narzucając swoje tempo - mam nadzieję, że nie musieliście mnie aż tak bardzo gonić :)

Krótki, ale za to przyjemny wieczorny wypad. Dobre tempo jazdy i super towarzystwo :) Tego mi brakowało. Dzisiejszego wieczora ani zimny wiatr, ani niższa temperatura niż przez ostatnie dni, nie stanowiły żadnych niedogodności związanych z jazdą. Podobno jak człowiek bardzo czegoś chce, to nie ma takiej siły, która by mu w tym przeszkodziła :D Nawet coraz głośniej hałasujący hamulec w tylnym kole (ach te tarczówki), który utrudniał obracanie się koła nie zepsuł mi dziś rowerowego nastroju. Chyba muszę nauczyć się regulacji hamulców tarczowych.

Trochę kręcenia po okolicy, a potem "taaaką zgrają" przez dzikie zarośla :D

Środa, 3 października 2012 · Komentarze(0)
Dzisiejszego dnia umówiona byłam na wypad rowerowy na godzinę 18 z Kasią i Łukim. Mieliśmy jechać standardowo gdzieś w stronę Olsztyna i Poraja. Rano pogoda nie była zbyt optymistyczna i już myślałam, że wypad się nie uda, ale na szczęście po południu się rozpogodziło. W dodatku udało mi się dzisiaj wyjść z pracy kilka minut przed końcem roboczej dniówki, więc umówiłam się jeszcze godzinę wcześniej na rower z Przemkiem, który zadzwonił do mnie jak zamykałam biuro. Ustaliliśmy, że pokręcimy się najpierw gdzieś po okolicy, a potem dojedziemy pod skansen na 18 i dołączymy do reszty. Kilka minut później jeszcze Robert zadeklarował, że również wybierze z nami na rower.

Pierwszy zjawił się u mnie Robert. Chwilę po nim dotarł Przemek. Na sam początek pojechaliśmy przez osiedle, potem Orkana, Źródlaną i Niepodległości z powrotem do Przemka, gdyż zapomniał zabrać ze sobą bidonu. Następnie pomiędzy blokami do skrzyżowania linii tramwajowej z Bór. Dalej najpierw ścieżką wzdłuż rzeki w stronę Krakowskiej, a potem cały czas wałem nadwarciańskim, aż do Rejtana. Po drodze wyprzedziliśmy jadące spokojnym tempem trzy znajome kobietki - Agnieszkę, drugą Agnieszkę (Rudą) i Gosię (pozdrowienia dla Was). Po dojechaniu do Rejtana udaliśmy się na stację benzynową, żeby Przemo mógł dopompować koło. Potem kawałek asfaltem wzdłuż linii tramwajowej, w lewo przez brukowane rondo Reagana i Szpitalną w stronę cmentarza żydowskiego. Skręciliśmy w prawo w boczną dróżkę, jechaliśmy kilka metrów przy torach, po czym dojechaliśmy do bramy cmentarza. Terenem przejechaliśmy przez cmentarz i następnie skręciliśmy w prawo w stronę huty. Znów kawałek po kostce brukowej, na rondzie w lewo i w stronę skansenu. Mieliśmy jeszcze chwilę czasu, więc zjechaliśmy na ścieżkę wzdłuż rzeki i udaliśmy się nad zbiornik huty. Ze zbiornika już asfaltem udaliśmy się pod skansen.

W parę minut pod skansenem zebrała się reszta ekipy. Najpierw dojechała równo z nami Kasia, a potem Łuki z kolegą Marcinem. Taką ekipą ruszyliśmy w drogę w stronę Dźbowa - naszym przewodnikiem był Przemek :D Na początek asfaltem przez Rejtana, potem wałem nadwarciańskim w stronę Zawodzia (normalnie deja vu tylko w odwrotnym kierunku - chyba już tędy dziś jechałam). Koło skrętu w lewo przejeżdżając pod DK1 minęliśmy trzy starsze panie. Jedna z nich wydusiła z siebie "O Jezu jaka zgraja". Faktycznie, może sześciu rowerzystów to niecodzienny widok dla tej Pani, kto tam może wiedzieć. Ja nie wiem, ale może rowerzyści to jakiś obiekt kultu religijnego dla starszych Pań - ostatnio Matka Boska, dziś Jezus. Te słowa stały się dla nas symbolem tej wycieczki :D Po spotkaniu z tymi czarującymi paniami przejechaliśmy pod trasą i jechaliśmy dalej wzdłuż rzeki, z tym, że tym razem Stradomki. Przecięliśmy najpierw ulicę Krakowską, potem Niepodległości i trzymając się cały czas ścieżki przy rzece dotarliśmy do torów kolejowych na Stradomiu. Przeszliśmy z rowerami na drugą stronę torów, po czym jechaliśmy jeszcze kawałek ścieżką, potem przez mostek i wyjechaliśmy na asfalt. Asfaltowa trasa wiodła ulicami Łokietka, Piastowską, Matejki. Następnie asfalt się skończył i zaczęły się typowe dla Stradomia dziurawe szutrówki. Przez Polną, Weteranów i Kwatermistrzów dotarliśmy na teren dawnej strzelnicy artyleryjskiej. Na strzelnicy jak zawsze było sporo piachu, ale udało się wszystkim przejechać bez prowadzenia rowerów. Ponownie dotarliśmy do asfaltu, do ulicy Wilgowej. Przejechaliśmy obok PolSportu i dalej jechaliśmy ulicą Lakową, która na początku była asfaltowa, a potem zmieniła się w szutrówkę.

Kawałek przed torami kolejowymi we Wyrazowie Marcin złapał kapcia, więc mieliśmy przymusowy postój. Okazało się, że żeby odkręcić koło potrzebny będzie klucz 15. Niestety nikt z nas takowego nie posiadał. Jak jeżdżę żółtym rowerem to taki klucz ze sobą zabieram, ale podczas jazdy Rokim nie jest już mi potrzebny. Robert poradził sobie na szczęście z klejeniem dętki bez odkręcania koła. Trochę czasu to zajęło, ale najważniejsze, że sie udało i mogliśmy jechać dalej w pełnym składzie.

Jechaliśmy jeszcze kawałek szutrówką. Następnie przejechaliśmy wiaduktem pod torami kolejowymi, po czym dotarliśmy do asfaltu, do drogi głównej prowadzącej z Blachowni do Częstochowy. Pewien odcinek jechaliśmy główną drogą. Na samym końcu Wyrazowa, już w Częstochowie skręciliśmy w lewo w boczną drogę, w ulicę Marynarską. Na następnej krzyżówce Przemo chyba nie do końca pewny decyzji, uznał, że jedziemy prosto szutrówką. Wszystko było fajnie, z tym, że szuter to był może ze dwa metry. Dalej były jakieś trawy, zarośla i krzaki. Cóż - jak Przemek poprowadzi trzeba się liczyć z takimi atrakcjami krajoznawczymi :) Jedno trzeba mu przyznać, nudzić to się z nim nie można. Jechaliśmy najpierw ścieżką, później ścieżka zaczęła stopniowo zanikać. Jak tylko zobaczyliśmy w oddali światła aut, to pojechaliśmy prosto przed siebie, byle dotrzeć do asfaltu. na asfalcie skierowaliśmy się w prawo. Totalnie nie wiedziałam gdzie jesteśmy. Dopiero jak zobaczyłam tabliczkę, z przekreślonym na czerwono napisem Stara Gorzelnia wiedziałam, gdzie się znajdujemy. Dalej jechaliśmy przed Wydrę, Nową Gorzelnię, lub jak kto woli Nową Szarlejkę (gdyż po jednej stronie drogi była Szarlejka, po drugiej Gorzelnia) aż do Częstochowy. Przez Częstochowę jechaliśmy ulicami Wręczycką, Rocha, Klasztorną pod górkę, potem przez park jasnogórski i III Aleję do palcu Biegańskiego. Tutaj odłączył się od nas Łuki i Marcin. We czwórkę pojechaliśmy w stronę domów przez Nowowiejskiego, Sobieskiego i dalej wzdłuż linii tramwajowej. Przemo odłączył się przy Równoległej, Kasia przy następnych światłach. Robert odprowadził mnie przez Źródlaną i Orkana do domu i wrócił do siebie.

Podsumowując w skrócie - była to całkiem ciekawa wieczorna przejażdżka. Nie zabrakło wrażeń, podczas przecierania po ciemku nowych zarośniętych ścieżek :D Towarzystwo również udane, dobre tempo jazdy. Generalnie to dobrze, że nie pojechaliśmy jak zwykle w stronę Olsztyna, tylko obraliśmy zupełnie inny kierunek. Myślę, że taka odmiana wyjdzie nam na dobre :)

Bieszczady vol.4 - Baligród - 6 tyś. w sezonie

Sobota, 29 września 2012 · Komentarze(5)
Cały czwartek i piątek upłynął nam pod znakiem pieszych wycieczek. W czwartek startując z Ustrzyk i kończąc w Wetlinie pokonaliśmy Połoninę Caryńską i Połoninę Wetlińską, zdobywając po drodze kilka szczytów - Hasiakową Skałę (na której znajduje się schronisko Chatka Puchatka), Osadzki Wierch, Hnatowe Berdo, Przełęcz Orłowicza i Smerek. Przez cały czas towarzyszył nam wiatr halny. W piątek startując z Widełek i kończąc w Ustrzykach postanowiliśmy wdrapać się na Tarnicę. Nasza piesza wycieczka prowadziła przez dwa większe szczyty: Bukowe Berdo i Krzemień, później było zejście na Przełęcz Goprowską i wejście na Tarnicę. Ze szczytu schodziliśmy przez Szeroki Wierch do auta.

Po dwóch dniach zdobywania na piechotę bieszczadzkich szczytów ostatni dzień pobytu w bieszczadzkiej dziczy postanowiliśmy przeznaczyć na rower. Na sobotę zaplanowaliśmy więc wycieczkę do Baligrodu. Wyruszyliśmy z Wołkowyi i początkowo jechaliśmy asfaltem niebieskim rowerowym do Górzanki. Ta część trasy była w miarę płaska. Od górzanki mieliśmy dalej jechać asfaltem czarnym rowerowym (drogą, po której podobno jeździ PKS - przynajmniej tak wynikało z mapy) do Woli Gorzańskiej. Zaraz za tabliczką "Wola Górzańska" zobaczyliśmy znak "Przełomy - droga nieremontowana na długości 2,2 km". Pomyślałam, że pewnie będzie nieco dziurawy asfalt, jednak jak się okazało, miejscami w ogóle nie było asfaltu, tylko droga była całkiem rozkopana, aż do ziemi. Nie wiem w jaki sposób PKS daje radę tam przejechać, jak w jednym miejscu nawet rowerem nie było tak łatwo. Po przejechaniu przez nieremontowany kawałek drogi znów wyjechaliśmy na normalny asfalt. Najpierw mieliśmy kawałek stromo pod górę, a następnie zjazd 10% aż do Radziejowej, na którym rozpędziłam się do 75 km/h. Tuz przy końcu moją uwagę przyciągnęły dwa niedźwiedzie, znajdujące się przy bramie wjazdowej do Natura Parku (jest to kilkuhektarowy obszar, na którym znajduje się m.in. tor quadowy, tor offroad'owy i dość duży kawałek terenu do paintball'a). Zaczęłam hamować tuż przy bramie, jednak zatrzymałam się dopiero kilka metrów dalej. W dodatku Robert w ostatniej chwili zauważył, że hamuję i musiał odbijać na bok, by we mnie nie wjechać. Zrobiliśmy kilka zdjęć z niedźwiadkami przy bramie do Natura Parku i pojechaliśmy dalej.

Jechaliśmy asfaltem, cały czas czarnym rowerowym przez Stężnicę do Baligrodu. W Baligrodzie skręciliśmy w prawo na drogę główną, którą prowadził niebieski szlak rowerowy. Dotarliśmy do rynku w Baligrodzie, gdzie mogliśmy obejrzeć pomnik czołgu T-34. Następnie pojechaliśmy dalej asfaltem niebieskim rowerowym do Mchawy, po drodze oglądając cerkiew z 1879 roku i stary kościół parafialny z 1877 roku. Zwiedziliśmy również cmentarz wojenny żołnierzy polskich i radzieckich w Baligrodzie, poległych w walkach z Niemcami i UPA. W Mchawie obejrzeliśmy greckokatolicką kaplicę odpustową Boga Ojca. Następnie planowaliśmy zjechać na czerwony rowerowy, który wg mapy miał prowadzić asfaltem pod górę do kościoła w Mchawie i dalej terenem w dół z powrotem do Baligrodu. Po dłuższych poszukiwaniach początku szlaku okazało się, że czerwony rowerowy w rzeczywistości prowadzi nieco inaczej, niż na naszej mapie, czyli w zupełnie innym kierunku w stronę Cisowca. Już trzeci raz zawiodła mapa i trzeci raz zmiana dotyczyła czerwonego rowerowego... Pojechaliśmy pod górę do kościoła asfaltem niebieskim rowerowym i zjechaliśmy również asfaltem do głównej drogi w Mchawie. Od Mchawy dojechaliśmy do Baligrodu tą samą drogą co wcześniej - asfaltem niebieskim rowerowym. W Baligrodzie ponownie zatrzymaliśmy się na chwilę na rynku przy czołgu T-34.

Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy z powrotem. Najpierw kawałek asfaltem czarnym rowerowym, a potem zjechaliśmy na czerwony rowerowy prowadzący jednocześnie ścieżką edukacji leśnej. Początek szlaku stanowił dziurawy asfalt. Przy przeprawie przez mostek nad rozkopanym kawałkiem drogi spotkaliśmy czwórkę rowerzystów, którzy widząc nas oznajmili "no my najlepsze mamy już za sobą". Mogliśmy tylko domyślać się co nas dalej będzie czekało. A czekał nas około 3 kilometrowy podjazd pod górę po kamieniach polanych smołą i posypanych drobnym grysem. Łatwo nie było. Na samym szczycie zatrzymaliśmy się przy kapliczce pod wiatą dla turystów, by chwilę odpocząć. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej. Kawałek było płasko, a potem lekki zjazd do Bereźnicy Wyżnej. Od Bereźnicy jechaliśmy terenem niebieskim rowerowym do Górzanki. Tutaj zjazd był dość stromy, miejscami trzeba było bardzo uważać, by nie zaliczyć OTB na dość dużych kamieniach. Od Górzanki jechaliśmy już tak jak w poprzednim kierunku, czyli asfaltem niebieskim rowerowym aż do kwatery w Wołkowyi. Dzisiejszego dnia udało mi się nawet pokonać stromy podjazd po płytach pod samą kwatera.

Takim oto sposobem nasz urlop w Bieszczadach dobiegł końca. Tak to już jest, że to co dobre szybko się kończy. Podczas sześciu dni zdążyliśmy tak naprawdę zwiedzić tylko malutką cząstkę tego, co tak naprawdę można było tutaj zobaczyć. Tydzień urlopu to zdecydowanie za mało. Przez pierwsze dwa dni pobytu, byłam trochę zniesmaczona i lekko rozczarowana, gdyż moje wyobrażenie o Bieszczadach rozminęło się nieco z rzeczywistością, na szczęście kolejne dni, podczas których zwiedziliśmy inne partie gór wpłynęły pozytywnie na moją ocenę tego regionu. Jeśli tylko w przyszłości trafi się okazja ponownego wypadu w Bieszczady to z wielką przyjemnością tutaj wrócę.

Ślad trasy z GPS - niezbyt dokładny, ale zawsze coś:


Kilka fotek:
Poranna rosa © EdytKa


Widząc ten znak nie sądziłam, że będzie aż tak źle jak było © EdytKa


Jak taką drogą codziennie jeździ PKS? :D © EdytKa


Jesień jest cudowna :) © EdytKa


Jarzebina szczyty odsłania... pogoda bedzię :) © EdytKa


Taki mały słodki niedźwiadek :) © EdytKa


Figura nad bramą wjazdową na tor guadowy © EdytKa


Teraz już wiem, dlaczego na źjeździe jechałam ponad 70 km/h :D © EdytKa


Rudy T-34 - symbol wdzieczności armii radzieckiej w Baligrodzie © EdytKa


Niesmaowicie potężny wóz © EdytKa


Cmentarz w Baligrodzie © EdytKa


Niby zwykły cmentarz, a jednak inny niż wszystkie © EdytKa


"Dla Ciebie Polsko i Twojej chwały" © EdytKa


Po Drodze z baligrodu do Mchawy © EdytKa


Przepiękne barwy jesieni © EdytKa


Po drodze do kaplicy Boga Ojca © EdytKa


Czerwony rowerowy - wspaniała naweirzchnia - kamienie oblane smołą i zasypane grysem © EdytKa


Kapliczka na czerwonym szlaku - na szczycie podjazdu © EdytKa


Po podjeździe czas na zjazd :) © EdytKa


Żubr w trawie Bieszczad :D © EdytKa


Na sam koniec stromy podjazd pod kwaterę © EdytKa


Tak mi się skojarzyło z Rudym T-34:

Olsztyn i Poraj

Czwartek, 20 września 2012 · Komentarze(1)
Z powodu mniejszej ilości wolnego czasu dawno nie byłam na wieczornej przejażdżce w większym gronie. Dzisiejsze popołudnie miałam mieć luźniejsze, więc zaproponowałam kilku osobom wypad do Mstowa o godzinie 18:00. W między czasie w trakcie przerwy w pracy wyczaiłam pewną dość kuszącą ofertę. Kilka telefonów i po pracy po Roberta i autem prosto do Decathlon. Zadzwoniłam tylko do Kasi, że mogę się spóźnić pod skansen, ale że na pewno będę. Dzięki informacji od Rafała zakupiłam nowy rower, który tylko szybko spakowaliśmy do auta i do domu. W domu byliśmy o 18. Zostawiliśmy rower w aucie, szybko się przebraliśmy i pod skansen.

Na miejsce zbiórki dotarliśmy około 18:15 - studencki kwadrans. Ekipa w składzie: Kasia, Łuki, mario66 i Tomek cierpliwie na nas czekała, jednak spóźnienie zostało wybaczone, gdyż przyczyna była słuszna :D Z uwagi na fakt, że byliśmy trochę w tył z czasem i dnie są już coraz krótsze, postanowiliśmy zrezygnować dziś z wypadu do Mstowa i skrócić trasę wycieczki do Olsztyna.

Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie skręciliśmy w lewo i potem terenem przez cmentarz żydowski. Następnie kawałek asfaltową ścieżką na Legionów, po czym koło Cooper Standard wjechaliśmy w teren. Pojechaliśmy tak jak kiedyś prowadził nas Rafał, z tym, że tym razem w odwrotnym kierunku i za dnia. W dzień te terenowe podjazdy i zjazdy wyglądały jakoś groźniej niż w nocy. Może dlatego, że więcej było widać. Wyjechaliśmy ponownie na asfalt na zakręcie i jechaliśmy asfaltem do zjazdu na czerwony rowerowy. terenem czerwonym szlakiem dojechaliśmy do Kusiąt. Następnie znów asfaltem przez Kusięta do Olsztyna i na krótką przerwę w leśnym.

Z leśnego ruszyliśmy asfaltem w stronę Biskupic. Na zakręcie przed słynną górką w Biskupicach pojechaliśmy prosto w teren na zielony pieszy. Szlak całkiem ciekawy, tylko było sporo piachu, momentami ciężko było jechać, z resztą Tomek zaliczył nawet niegroźne spotkanie z ziemią. Po przeprawie przez piaskownice jeszcze musieliśmy zmierzyć się z kamienistym podjazdem. Po podjeździe dojechaliśmy do asfaltu w Dębowcu koło cmentarza. Zatrzymaliśmy się na moment na szczycie górki niedaleko kościoła, by wspólnie zdecydować jak przebiegać będzie dalsza część trasy. Różowy panter, ups... miałam napisać Tomek, ewntualnie _omar_ lub Tofik (osoby wtajemniczone wiedzą o co kaman) opowiedział nam jeszcze dowcip i ruszyliśmy dalej.

Postanowiliśmy pojechać możliwie jak najkrótszą trasą. Za kościołem skręciliśmy w lewo i zjechaliśmy asfaltem do drogi prowadzącej z Choronia do Poraja. Zjazd całkiem fajny, tylko po drodze jakieś niepotrzebne dwa spowalniacze w postaci znaków "STOP" na krzyżówkach :D Po zjeździe skręciliśmy w prawo i pojechaliśmy w stronę przejazdu kolejowego. Przed przejazdem skręciliśmy w prawo i najpierw kawałek asfaltem, potem terenem dotarliśmy do następnego przejazdu. Przejechaliśmy na drugą stronę torów i dotarliśmy asfaltem do drogi głównej w Osinach.

Następnie jechaliśmy już cały czas asfaltem. Najpierw kawałek główną przez Osiny i Kolonię Borek. Następnie zjechaliśmy z głównej drogi w prawo i jechaliśmy cały czas asfaltem przez Zawodzie, Poczesną, Nową Wieś (przez kostkę brukową, na której zawsze mnie jakoś wytrzęsie), dalej przez Korwinów, Słowik i Wrzosową, aż dojechaliśmy do Gierkówki. Następnie prosto chodnikiem wzdłuż trasy. Przy wiadukcie nad nowymi torami kolejowymi ja i Robert odłączyliśmy się od reszty i pojechaliśmy pod trasą do Jesiennej. Reszta ekipy pojechała w stronę estakady.

Bardzo fajny wieczorny wypad. Dobre tempo, doborowe towarzystwo i jak zawsze masa śmiechu i dobrego humoru. Tego mi było trzeba. Niestety dni są już coraz krótsze i większość wypadów odbywa się już po zmroku. Trzeba się na nowo przyzwyczajać do nocnych wypadów.

Krótki nocny wypad nad zbiornik huty

Niedziela, 16 września 2012 · Komentarze(0)
Kolejny wrześniowy weekend, podczas którego nie udało mi się znależć wystarczająco dużo czasu na rower minął. Udało mi się wygospodarować raptem jedynie godzinkę czasu w niedzielę wieczorem po godzinie 20. Postanowiliśmy razem z Robertem udać się na chwilkę nad zbiornik huty.

Ruszyliśmy ode mnie z domu i pojechaliśmy najpierw przez osiedle, potem Jagiellońską, Aleję Pokoju, obok skansenu i asfaltem nad zbiornik huty. Tam chwila przerwy, nocne foto i powrót trochę na około. Kawałek ścieżką wzdłuż rzeki do asfaltu i potem ponownie ścieżką, ale już po drugiej stronie rzeki. Ścieżką przy rzece, potem kawałek szutrem i znów ścieżką dojechaliśmy do tamy przy Bugaju. Następnie asfaltem do przejazdu kolejowego, potem przez Michalinę do DK1, pod wiaduktem do Jesiennej i do domu.

W dzień było dziś bardzo ciepło. Jednak wieczór był już bardzo chłodny. Wiedziałam, że wieczorem będzie chłodniej, ale nie sądziłam, że różnica temperatur będzie aż tak spora. Trzeba zacząć zakładać na siebie więcej ciuchów. Najbardziej zmarzły mi palce u rąk letnich rękawiczkach i stopy w cienkich skarpetach.

Nad zbiornikiem huty © EdytKa