Wpisy archiwalne w kategorii

2) 30 - 60 km

Dystans całkowity:14157.54 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:669:57
Średnia prędkość:19.09 km/h
Maksymalna prędkość:75.40 km/h
Suma podjazdów:68278 m
Maks. tętno maksymalne:179 (92 %)
Maks. tętno średnie:134 (69 %)
Suma kalorii:4363 kcal
Liczba aktywności:335
Średnio na aktywność:42.26 km i 2h 13m
Więcej statystyk

Asfaltem przez Poraj i Olsztyn

Środa, 17 października 2012 · Komentarze(3)
Dzisiaj korzystając ze sprzyjającej pogody wieczorny wypad w towarzystwie Roberta i Rafała. Umówiliśmy się trochę wcześniej niż zwykle, więc była okazja do pokonania nieco dłuższego dystansu. Pod skansen dojechałam razem z Robertem, który przyjechał do mnie pod dom. Na miejscu zdecydowaliśmy wspólnie, że nie chcemy brudzić rowerów błotem po wczorajszych opadach, więc dzisiaj będziemy jechać asfaltem. Robert zaproponował wyjazd do Poraja i to on nas prowadził przez pierwszą cześć wycieczki.

Pojechaliśmy przez Raków ulicami Łukasińskiego i Limanowskiego. Następnie przez Michalinę, gdzie było trochę kałuż, ale wszystkie staraliśmy się dokładnie omijać. Dalej kawałek asfaltem przez Bugaj, po czym zjechaliśmy z głównej drogi w prawo w stronę Słowika. Znów musieliśmy ominąć kilka dużych kałuż zanim dojechaliśmy do ścieżki z betonowych płyt. Po przejechaniu przez płyty kawałek szutrówką. Następnie asfaltem przez Słowik i Korwinów, a potem po drodze wyłożonej cegłami przez Nową Wieś i Kolonię Poczesną. W Poczesnej koło szkoły w lewo i dalej cały czas asfaltem przez Wanaty, Kamienicę Polską i Jastrząb. Po drodze krótka przerwa, gdyż musiałam założyć cieplejsze rękawiczki. Dojechaliśmy do ośrodka żeglarskiego w Jastrzębiu i przejechaliśmy się kawałek duktem wzdłuż zalewu.

W Poraju przy zalewie chwila przerwy na uzupełnienie płynów i podjęcie decyzji co do przebiegu dalszej części trasy. Zaproponowałam chłopakom trasę przez Dębowiec do Biskupic i obydwoje zgodzili się na tę opcję. W dalszym ciągu Robert dyktował tempo jazdy.

Pojechaliśmy asfaltem w stronę torów kolejowych. Rafał uprzedził, żeby uważać, bo przy skrzyżowaniu przed torami jest remont, ale nie sądziłam, że trwa tam gruntowna wymiana nawierzchni. Suma sumarum musiałam przenieść rower nad rowem między dwoma pasami ruchu, pomiędzy warstwą starego asfaltu a nowego, gdyż nie zdążyłam wcześniej zjechać na nowy asfalt tak jak chłopaki. Za przejazdem kolejowym jechaliśmy dalej asfaltem w stronę Choronia, ale skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy pod górę w stronę kościoła w Dębowcu. Wjazd poszedł nam dziś bardzo sprawnie, udało mi się wjechać na sam szczyt na przełożeniach odpowiednio: drugim z przodu i czwartym z tyłu. Na szczycie krótka przerwa i dalej w drogę.

Przed kościołem skręciliśmy w prawo. W dalszym ciągu jechaliśmy cały czas asfaltem, przez Dębowiec, potem obok wieży widokowej w Choroniu i przez Biskupice do Olsztyna. Zjazd z górki w Biskupicach jak zwykle był super. Po dotarciu do Olsztyna krótki postój na nowym betonowym rynku i przy okazji szybka sesja zdjęciowa przy fontannach. Z Olsztyna już prosto do domu.

Powrót również asfaltowy. Kawałek główną drogą z Olsztyna do Częstochowy. Przy wyjeździe z rynku Rafał "uczepił" się za TIR-em i powiózł się za nim praktycznie aż do zjazdu na starą trasę prowadzącą tzw. osiedle "pod wilczą górą". Robert również próbował gonić za tirem, więc zostałam na głównej drodze sama z tyłu. Gdy już dogoniłam chłopaków pojechaliśmy wspólnie starą trasą, potem koło nastawni, obok Guardiana, obok Ocynkowni, na rondzie w lewo i w stronę skansenu. Przy skansenie Rafał pojechał w swoją stronę, a Robert odwiózł mnie jeszcze pod dom,przez leję Pokoju i Jagiellońską.

Dzisiejsza wycieczka była naprawdę udana. Bardzo dobre i równe tempo jazdy, żadnego narzekania, jechało się bardzo przyjemnie. Rocky pierwszy raz pokonał dystans dłuższy niż 50 km i udało się wykręcić całkiem niezły czas. Jedyne co podczas dzisiejszego wypadu działało mi lekko na nerwy to tylny hamulec, który przy prędkościach oscylujących w granicach 30-35 km/h wpadał w jakiś rezonans i straszliwe hałasował. Chyba muszę jeździć albo szybciej albo wolniej :D

Jedna z trzech fontann na olsztyńskim rynku © EdytKa


Na nowym rynku w Olsztynie © EdytKa

Wieczorowy wypad do Olsztyna i deszczowy, powolny powrót...

Poniedziałek, 15 października 2012 · Komentarze(3)
Dzisiejszego dnia miałam bardzo dużą chęć na jakiś wieczorny rowerowy wypad. Prognozy pogody były optymistyczne, dzień był ciepły, więc umówiłam się z Robertem na godzinę 18. Nie byłam zdecydowana gdzie jechać, więc uznałam, że zadecydujemy jak się spotkamy.

Wyszłam z domu, wyprowadziłam Rockiego, jednak mój entuzjazm nieco zmalał, jak zobaczyłam, że asfalt jest mokry. Chyba musiało trochę pokropić jak byłam w domu. Przyjechał Robert i także nie był zbyt zadowolony. Nie padało, w dalszym ciągu było cieplutko, więc zdecydowaliśmy, ze mimo mokrego asfaltu przejedziemy się do Olsztyna. Na wszelki wypadek zaprowadziłam Rockiego z powrotem i postanowiłam jechać dziś starym rowerem, z uwagi na fakt, że ma błotniki.

Jechaliśmy dziś dość spokojnym tempem. Nasza trasa prowadziła przez osiedle, Aleję Pokoju, obok skansenu i dalej asfaltem koło Ocynkowni, Guardiana, koło nastawi i w stronę Kusiąt. Następnie przez osiedle "pod wilczą górą" i kawałek główną drogą do Olsztyna. Przy głównej drodze moją uwagę zwrócił jakiś nowy, nie widziany dotąd przeze mnie tajemniczy, oświetlony obiekt. Zauważyłam, że w stronę owego obiektu jedzie jakieś dostawcze auto, więc pomyślałam, że również tam podjedziemy i zobaczymy z bliska co to jest. Na tabliczce budowy przeczytałam, że to wieża przeciwpożarowa. Robert cyknął fotkę wieży i pojechaliśmy dalej główną drogą do rynku w Olsztynie.

Zamek był dzisiejszego wieczora oświetlony, przejrzystość powietrza również była bardzo dobra, tak więc postanowiliśmy zrobić kilka pamiątkowych zdjęć z ruinami zamku w tle. Pojechaliśmy jeszcze kawałek asfaltem w stronę Przymiłowic, na rondzie skręciliśmy w prawo i następnie wjechaliśmy terenem na ruiny zamku od mojej ulubionej strony. Na zamku krótka sesja zdjęciowa, którą nieoczekiwanie przerwał deszcz. Szybko zjechaliśmy z pod zamku w dół i stanęliśmy na chwilę pod parasolem w knajpie pod zamkiem, by przeczekać największy opad. Po chwili już tylko lekko mżyło, ale asfalt i tak był mokry. Nie było sensu czekać, dlatego też pojechaliśmy z powrotem. Mieliśmy wracać przez Skrajnicę, ale zmieniliśmy plan i pojechaliśmy taką samą trasą jak wcześniej.

Przez padającą cały czas coraz mocniejszą mżawkę miałam mokre ubrania i zrobiło mi się zimno. Chciałam być jak najszybciej w domu, by jak najkrócej moknąć. Niestety tempo jazdy było strasznie powolne... Robert nie chciał pochlapać nowo umytego roweru, więc jechał cały czas za mną, żółwim tempem. W połowie drogi takie tempo zaczęło mnie męczyć. Początkowo z nudów, tam gdzie to było możliwe jechałam slalomem pomiędzy białą przerywaną linią na asfalcie, jednak koło nastawni linia się skończyła. Jechałam dalej swoim tempem, jednak co chwila zatrzymywałam się, by poczekać na Roberta. Na rondzie koło huty zrobiłam aż cztery kółka po rondzie zanim Robert do mnie dojechał. Pomimo tego, że deszcz był ciepły, do domu dotarłam całkiem zziębnięta.

Mam nadzieję, że nie odchoruje tej wycieczki. Kolejny raz zawiodła prognoza pogody i natura pokazała swoją szybką zmienność. Ciepły wieczór w momencie zmienił się w chłodny i deszczowy. Cieszę się, że jednak zdecydowałam w ostatniej chwili jechać na starym rowerze. Błotniki ochroniły mnie przed pochlapaniem się. Na szczęście dzisiejszy wypad miał również swoje poztywne aspekty - udało się wreszcie zrobić sesję zdjęciową oświetlonego zamku razem z rowerem.

Nowa wieża przeciwpożarowa w Olsztynie © EdytKa


Ruiny zamku po zmroku © EdytKa


Chwila dla fotoreporterów :D © EdytKa


3w1, czyli popołudniowy wypad do Mstowa

Sobota, 13 października 2012 · Komentarze(3)
W dzisiejsze przedpołudnie Rocky został dokładnie umyty po ostatniej błotnej kąpieli. Ścierka, szczoteczka do zębów, trochę wody i płynu do mycia naczyń i w efekcie końcowym Rocky jest czyściutki jak nigdy przedtem :) Po południu umówiłam się z Robertem na wypad do Mstowa na jabłka. Aby świeżo wykąpany rower mógł pozostać czystym i lśniącym na dłużej postanowiłam, że dziś przejedziemy się po asfalcie i będziemy unikać jakiegokolwiek błota.

Z domu wyruszyłam sama. Roberta spotkałam po drodze koło Jagiellończyków. Pojechaliśmy Aleją Pokoju, koło skansenu, kawałek asfaltem przez Rejtana i dalej wałem nadwarciańskim do DK1. Potem wzdłuż trasy do rynku na Zawodziu i bocznymi asfaltami do Mirowskiej, gdzie przed kościołem skręciliśmy w lewo. Następnie asfaltem koło oczyszczalni. Ponownie wyjechaliśmy na Mirowską tuż przed podjazdem wyłożonym kostką brukową. Na szczycie wzniesienia zjechaliśmy na chwilę nad rzekę, by zrobić kilka fotek na skałkach. Pojechaliśmy dalej asfaltem zielonym rowerowym przez Mirów, koło Przeprośnej Górki i przez Siedlec do Mstowa.

W Mstowie pojechaliśmy terenem niebieskim pieszym do sadów owocowych, by pozbierać trochę jabłek. Po zebraniu kilku dorodnych sztuk z powrotem w dół terenem niebieskim pieszym. Następnie asfaltem do rynku w Mstowie i znów w teren pod górkę do zabytkowych stodół na sesję zdjęciową Rockiego. Kilka zdjęć na szybko i z powrotem terenem do rynku.

Byliśmy trochę ograniczeni czasowo, więc postanowiliśmy wracać tą samą drogą, czyli asfaltem przez Siedlec, koło Przeprośnej Górki i przez Mirów do Zawodzia. Po szybkim zjeździe w dół za Sprośną Górką, spontaniczna decyzja o krótkim postoju na poboczu, gdzie z jednej strony drogi były jakieś domy a z drugiej las, celem zrobienia kilku jesiennych zdjęć, których tematem przewodnim były liście :D Następnie już prosto do domu tak jak w poprzednią stronę, przez Mirów, Zawodzie, wzdłuż rzeki, koło skansenu i przez Aleję Pokoju. na końcu Alei Pokoju pożegnaliśmy się i samotnie wróciłam do domu Jagiellońską i przez osiedle.

Dzisiejszy wyjazd podsumuję mianem 3w1 :D Podczas dzisiejszej popołudniowej szybkiej wycieczki udało się jednocześnie pozbierać trochę jabłek we Mstowie, wykonać sesję zdjęciową Rockiego i zrobić jesienną sesję z liśćmi. I co najważniejsze Rocky dalej pozostał czyściutki :) To było naprawdę miłe rowerowe popołudnie :)

kilka fotek:
Nad Wartą na Mirowie © EdytKa


Rocky nad rzeką © EdytKa


Zjazd na niebieskim pieszym © EdytKa


We Mstowie przy stodołach © EdytKa


Z Robertem przy stodołach © EdytKa


Ja i Rocky we Mstowie © EdytKa


Nasze rumaki w jednej ze stodół © EdytKa


W stodole we Mstowie © EdytKa


Takie tam w stodole :D © EdytKa


Rocky w jesiennej odsłonie © EdytKa


Przykryta jesiennym kocykiem © EdytKa


Kapiel w liściach :D © EdytKa


Prawie jak dziecko :D © EdytKa

Urodzinowe ognisko Przema

Piątek, 12 października 2012 · Komentarze(2)
Najpierw pojechałam samotnie do Gawła na serwis, aby spróbował ustawić mi hamulec z tyłu. Trasa taka sama jak dojeżdżam do pracy. Przy okazji na sklepie spotkałam Jacka (konarider), który w cywilu przybył kupić kolejną pompkę do roweru. Na serwis dojechali się również Piksel i Bartek (Mr.Dry). Wspólnie w czwórkę pojechaliśmy w Góry Towarne na ognisko z okazji Przema urodzin.

Nasza trasa prowadziła od ronda Mickiewicza wzdłuż linii tramwajowej. Jako że Bratek jechał szosą i nie chciał jechać nierówną ścieżką na Niepodległości pojechaliśmy we dwoje asfaltem, a Gaweł i Piksel normalnie ścieżką. Przy Bór również wjechaliśmy na ścieżkę. Następnie jechaliśmy przez Aleję Pokoju, koło skansenu i dalej dłuższy odcinek asfaltem koło Ocynkowni, Guardiana, obok nastawni i do Kusiąt. Na samym końcu Kusiąt terenem a miejsce ogniska. Gaweł i Piksel jadący z tyłu za mną i Bartkiem skręcili nieco wcześniej i dotarli koło jaskini od drugiej strony. Ja z Bartkiem skręciłam na samym końcu Kusiąt i pojechaliśmy przez polanę pomiędzy skałkami, i potem między drzewami do jaskini.

Przy ognisku było nas dziś niewiele. Kameralne grono, w składzie: solenizant Przemo, Roland z synem, Prophet, zbyszko61 (którzy zgromadzili się przed jaskinią trochę wcześniej), Bartek, Gaweł, Piksel, ja i markon, który dojechał do nas później innym środkiem transportu. Pieczonki były przepyszne. Przy ognisku tradycyjnie śpiewy akompaniamencie dwóch gitar i fletu. Super towarzystwo i wspaniała zabawa :)

Powrót do domu praktycznie taką samą trasą, w towarzystwie rozszerzonym o byszko61. Praktycznie taką samą, gdyż spod jaskini zjechaliśmy terenem w te drugą stronę, od której przyjechał Gaweł z Pikselem. Dalej cały czas asfaltem jak w przeciwna stronę. Piksel i Zbyszek jechali nieco szybciej niż my, więc nawet nie zauważyliśmy jak odjechali nam do przodu. Razem z Bartkiem jechaliśmy trochę wolniej, mając na oku Gawła. Oj jazda była bardzo ciekawa, ale szczegółów opisywać nie będę :D Bartek z Gawłem odwieźli mnie prawie pod sam dom, i dalej pojechali w swoja stronę. Dziękuję chłopaki za towarzystwo :)

Błotna i mroźna wieczorówka z przygodami

Czwartek, 11 października 2012 · Komentarze(8)
Ostatnie dwa dni były dość ciężkie. Nie miałam ani siły, ani ochoty by wsiąść na rower. Dziś czułam się już dużo lepiej, więc postanowiłam wykorzystać wolne popołudnie na jakąś przejażdżkę. Umówiłyśmy się z Kasią, że tym razem spotkamy się chwilę wcześniej pod skansenem i ruszymy na Mstów. Dałam znać jeszcze kilku osobom, ale tym razem nikomu więcej nie pasowało, więc wszystko wskazywało, że dziś będzie babska wycieczka.

Pod skansen jechałam taką samą drogą co zawsze. Przez osiedle, Jagiellońską i Aleję Pokoju. Na pasach przy DK1, na nitce warszawskiej przeżyłam drobny stres. Miałam zielone światło, jechałam przejazdem dla rowerzystów, przejechałam jedne światła, drugie, a na trzecich w ostatniej chwili wyhamowałam, stawiając rower bokiem, by nie w jechać w jadącego opla, którego kierująca Pani około lat 50-ciu w ogóle nie zwróciła uwagi, że przed sobą ma przejście dla pieszych i przejazd dla rowerzystów. Widocznie zainteresowana była tylko tym, że zaraz skręcać będzie w prawo. Nawet nie zwróciła uwagi, że ledwo wyhamowałam, by nie wbić się w jej autko. Dopiero jak stanęła tuż przed skrętem, zauważyła jak ja zajechałam jej drogę, by się jej dokładnie przyjrzeć. Zero wyobraźni... Ludzie na ulicy oczywiście dziwnie patrzeli na mnie, a nie na tę Panią, no bo przecież to rowerzysta powinien na każdych światłach się zatrzymać, nawet jak ma zielone światło... Powyzywałam trochę i pojechałam dalej. Na Alei Pokoju minęłam się z Pikselem, który chyba wracał do domu. Kasia już czekała pod skansenem.

Na miejscu spotkania zmieniłyśmy plan wycieczki, gdyż Kasia zaproponowała, by przejechać się niebieskim rowerowym do Poraja i przetestować nową nawierzchnię na szlaku. Pojechałyśmy więc najpierw asfaltem w stronę huty, a potem ścieżką wzdłuż rzeki, aż do samego Bugaja. Kawałek asfaltem przez Bugaj i potem terenem niebieskim rowerowym (przez pewien odcinek połączonym razem z pomarańczowym rowerowym i zielonym pieszym). W terenie pełno błota, jazda przypominała slalom między kałużami, a obydwie byłyśmy calutenkie zachlapane błotem. Zachciało nam się terenu po deszczu :D Niecierpliwie oczekiwałyśmy, aż dotrzemy do nowej szutrówki na niebieskim szlaku i wreszcie dotarłyśmy. Nowym szlakiem jedzie się znakomicie :) Cały szlak mógłby tak wyglądać :) Niebieskim dojechałyśmy do asfaltu na Dębowcu w pobliżu Monaru. Kawałek asfaltem i znowu w teren na niebieski / pomarańczowy rowerowy. Mało było nam jeszcze błota :D A na tym odcinku było go akurat jeszcze więcej niż, niż tam gdzie jechałyśmy wcześniej. Dojechałyśmy do asfaltu w Dębowcu, niedaleko leśniczówki, na krzyżówce niebieskiego i pomarańczowego rowerowego i zielonego pieszego. Tam chwila przerwy i dalej w drogę.

Pojechałyśmy przez Dębowiec asfaltem pod górkę, w stronę kościoła. Na samej górze podziwiać mogłyśmy przecudnie wyglądające prawie czerwone niebo nad Porajem, podczas zapadania zmroku. Za kościołem skręciliśmy w lewo na czarny / zielony pieszy. Kawałek było jeszcze asfaltu potem zaczął się teren. Na skraju lasu zielony szlak prowadził w lewo, a my pojechałyśmy dalej czarnym w prawo obok toru quadowego. Z oddali widziałyśmy jakieś światło, myślałam, że to jakiś rowerzysta, a w ostatniej chwili dopiero zauważyłam, że to jakiś quad, którego ciągnęły psy. Wyjechałyśmy na asfalt w Biskupicach. Przed kościołem spotkałyśmy jakiegoś rowerzystę, który spytał nas którędy dojechać do Olsztyna. Same w tę stronę jechałyśmy, ale bez zatrzymania pokazałyśmy mu drogę i ruszył. Na zjeździe ze słynnej górki rozpędziłam się do prędkości 54 km/h. W pewnym momencie, pomimo tego, że miałam okulary wleciało mi do oka trochę błota spod kół, straciłam równowagę i brakło mi bardzo niewiele by jadąc z taką prędkością przywitać się z asfaltem. Na szczęście udało mi się jakoś nie upaść. Przezm moment widziałam tylko na jedno oko, więc zatrzymałyśmy się już po zjeździe na zakręcie. Minął nas wtedy rowerzysta, który wcześniej pytał nas o drogę.

Oczyściłam oko i ruszyłyśmy dalej asfaltem w stronę Olsztyna. Po drodze Kasia zauważyła, że nie działa jej przerzutka przednia, która zatrzymała się na najmniejszym przełożeniu. Niezbyt fajnie by się tak jechało cały czas, dlatego stanęłyśmy przy leśnym, by spróbować znaleźć przyczynę tego stanu. Niestety niezbyt się to nam udało, więc pojechałyśmy dalej. Miałyśmy wracać przez Kusięta, ale było nam coraz zimniej, w dodatku to najmniejsze przełożenie u Kasi, więc postanowiłyśmy pojechać najkrótszą trasą przez Skrajnicę. Na nasze nieszczęście, zaraz po ruszeniu z leśnego okazało się, że przestał Kasi działać tylny hamulec. Jakieś fatum nas chyba dopadło. Zawsze coś złego działo się mnie, a dziś pecha miała Kasia. Uznałyśmy, że pojedziemy troszkę wolniej, by było w miarę bezpieczniej. Przez Skrajnicę najpierw jechałyśmy terenem pod górkę, zielonym rowerowym. Na górce miałyśmy sporo szczęścia. Spotkałyśmy Bartka z dwoma kolegami. Jechali do leśnego. Zatrzymali się i Bartek po zdiagnozowaniu prawdopodobnego uszkodzenia manetki przy pomocy mojego podręcznego zestawu imbusów i mini śrubokrętów przestawił Kasi przerzutkę na drugie przełożenie. Wtedy również ponownie zaczął działać Kasi hamulec. Co za fart :)

Mogłyśmy już na spokojnie jechać dalej. Dotarłyśmy do asfaltu i dalej pojechałyśmy przez Skrajnicę asfaltem, aż do rowerostrady i potem rowerostradą do samego końca. Było tak zimno, że przymarzały mi palce u rąk, pomimo polarowych rękawiczek. Myślałam, ze zamarznę całkiem. Ciekawa byłam ile jest stopni, ale nawet miałam tak skostniałe palce, że nawet nie byłam w stanie wcisnąć żadnych przycisków na liczniku. Na końcu rowerostrady pojechałyśmy prosto terenem do torów kolejowych. Za torami ścieżką przez lasek i do Bugaja. Następnie asfaltem przez Bugaj do przejazdu kolejowego i przez Michalinę do DK1. Dalej Kasia pojechała prosto na Raków, a ja w lewo pod trasą do domu.

Do domu dotarłam całkiem przemarznięta. Gdy już udało mi się wcisnąć przycisk na liczniku, ujrzałam temperaturę 1,2 stopnia Celcjusza. To już wiem z jakiego powodu było mi tak strasznie zimno. Pomimo nieprzewidzianych komplikacji, związanych z awarią sprzętową w Kasi rowerze wypad był bardzo fajny. Dobre tempo, super towarzystwo i spora dawka błota :) Dawno się tak nie ubrudziłam na rowerze :D Rocky będzie musiał dostać w zamian porządną kąpiel.

Kilka fotek roweru - fotki z następnego dnia:
Roki po wczorajszej błotnej wyprawie © EdytKa


Roki polubił błoto :D © EdytKa


Skąpany w błocie © EdytKa

Olsztyn i uroki tarczówek

Poniedziałek, 8 października 2012 · Komentarze(1)
Nie wliczając dojazdów do pracy w czwartek i w piatek, nie jeździłam na rowerze od środy. Ciągle coś niezależnego ode mnie mieszało mi w planach - albo pogoda, albo inne zajęcia. Nie mogłam już wytrzymać bez roweru. Umówiłam się dziś jak zwykle pod skansenem na wieczorny wypad razem z Kasią i Rafałem. Postanowiliśmy wybrać się do Olsztyna.

Pojechaliśmy koło starego sądu na Rejtana, potem przez Aleję Pokoju i dalej na brukowanym rondzie Reagana w lewo. Kawałek ulicą Szpitalną, po czym skręciliśmy w prawo i pojechaliśmy ścieżką do torów, kawałek wzdłuż torów i terenem przez cmentarz żydowski do Legionów. Następnie ścieżką rowerową przez Legionów. Koło Cooper'a wjechaliśmy w teren, najpierw łagodnie pod górkę, potem stromy zjazd. Terenem dotarliśmy ponownie do asfaltu na zakręcie ulicy Legionów i jechaliśmy asfaltem do zjazdu na czerwony szlak rowerowy. Następnie czerwonym do Kusiąt. Od Kusiąt asfaltem do samego Olsztyna. Pod górkę w Kusiętach koło straży wjechałam dziś bez problemu i to w dodatku na drugim przełożeniu z przodu i szóstym z tyłu :D W Olsztynie chwila oddechu koło nowego rynku i z powrotem do domów.

Na początek asfaltem przez Olsztyn, a potem zielonym szlakiem rowerowym terenem pod górkę na Skrajnicy. Po bieszczadzkim treningu takie małe wzniesienie to bułka z masłem :D Od razu przypomniały mi się podjazdy w górach - z tym, że tam takie podjazdy ciągnęły się niekiedy nawet i po kilka kilometrów. Po dojechaniu do asfaltu pojechaliśmy dalej prosto terenem przez Skrajnicę. W pewnej chwili zauważyliśmy, że Kasia została w tyle - nie było nawet widać z oddali jej lampki. Już mieliżmy się wracać, jednak po chwili dojechała do nas. Okazało się, że zaliczyła niegroźną glebę na leśnej ścieżce. Następnie pojechaliśmy asfaltem do rowerostrady, rowerostradą do końca, potem prosto terenem do torów i przed torami w lewo w stronę nastawni. Następnie asfaltem koło Guardiana i ścieżką wzdłuż rzeki do skansenu, gdzie każdy pojechał w swoją stronę. Do domu dojechałam standardowo przez Alejkę Pokoju, Jagiellońską i osiedle. Tak mi brakowało jazdy rowerem, że większość trasy jechałam na przodzie narzucając swoje tempo - mam nadzieję, że nie musieliście mnie aż tak bardzo gonić :)

Krótki, ale za to przyjemny wieczorny wypad. Dobre tempo jazdy i super towarzystwo :) Tego mi brakowało. Dzisiejszego wieczora ani zimny wiatr, ani niższa temperatura niż przez ostatnie dni, nie stanowiły żadnych niedogodności związanych z jazdą. Podobno jak człowiek bardzo czegoś chce, to nie ma takiej siły, która by mu w tym przeszkodziła :D Nawet coraz głośniej hałasujący hamulec w tylnym kole (ach te tarczówki), który utrudniał obracanie się koła nie zepsuł mi dziś rowerowego nastroju. Chyba muszę nauczyć się regulacji hamulców tarczowych.

Trochę kręcenia po okolicy, a potem "taaaką zgrają" przez dzikie zarośla :D

Środa, 3 października 2012 · Komentarze(0)
Dzisiejszego dnia umówiona byłam na wypad rowerowy na godzinę 18 z Kasią i Łukim. Mieliśmy jechać standardowo gdzieś w stronę Olsztyna i Poraja. Rano pogoda nie była zbyt optymistyczna i już myślałam, że wypad się nie uda, ale na szczęście po południu się rozpogodziło. W dodatku udało mi się dzisiaj wyjść z pracy kilka minut przed końcem roboczej dniówki, więc umówiłam się jeszcze godzinę wcześniej na rower z Przemkiem, który zadzwonił do mnie jak zamykałam biuro. Ustaliliśmy, że pokręcimy się najpierw gdzieś po okolicy, a potem dojedziemy pod skansen na 18 i dołączymy do reszty. Kilka minut później jeszcze Robert zadeklarował, że również wybierze z nami na rower.

Pierwszy zjawił się u mnie Robert. Chwilę po nim dotarł Przemek. Na sam początek pojechaliśmy przez osiedle, potem Orkana, Źródlaną i Niepodległości z powrotem do Przemka, gdyż zapomniał zabrać ze sobą bidonu. Następnie pomiędzy blokami do skrzyżowania linii tramwajowej z Bór. Dalej najpierw ścieżką wzdłuż rzeki w stronę Krakowskiej, a potem cały czas wałem nadwarciańskim, aż do Rejtana. Po drodze wyprzedziliśmy jadące spokojnym tempem trzy znajome kobietki - Agnieszkę, drugą Agnieszkę (Rudą) i Gosię (pozdrowienia dla Was). Po dojechaniu do Rejtana udaliśmy się na stację benzynową, żeby Przemo mógł dopompować koło. Potem kawałek asfaltem wzdłuż linii tramwajowej, w lewo przez brukowane rondo Reagana i Szpitalną w stronę cmentarza żydowskiego. Skręciliśmy w prawo w boczną dróżkę, jechaliśmy kilka metrów przy torach, po czym dojechaliśmy do bramy cmentarza. Terenem przejechaliśmy przez cmentarz i następnie skręciliśmy w prawo w stronę huty. Znów kawałek po kostce brukowej, na rondzie w lewo i w stronę skansenu. Mieliśmy jeszcze chwilę czasu, więc zjechaliśmy na ścieżkę wzdłuż rzeki i udaliśmy się nad zbiornik huty. Ze zbiornika już asfaltem udaliśmy się pod skansen.

W parę minut pod skansenem zebrała się reszta ekipy. Najpierw dojechała równo z nami Kasia, a potem Łuki z kolegą Marcinem. Taką ekipą ruszyliśmy w drogę w stronę Dźbowa - naszym przewodnikiem był Przemek :D Na początek asfaltem przez Rejtana, potem wałem nadwarciańskim w stronę Zawodzia (normalnie deja vu tylko w odwrotnym kierunku - chyba już tędy dziś jechałam). Koło skrętu w lewo przejeżdżając pod DK1 minęliśmy trzy starsze panie. Jedna z nich wydusiła z siebie "O Jezu jaka zgraja". Faktycznie, może sześciu rowerzystów to niecodzienny widok dla tej Pani, kto tam może wiedzieć. Ja nie wiem, ale może rowerzyści to jakiś obiekt kultu religijnego dla starszych Pań - ostatnio Matka Boska, dziś Jezus. Te słowa stały się dla nas symbolem tej wycieczki :D Po spotkaniu z tymi czarującymi paniami przejechaliśmy pod trasą i jechaliśmy dalej wzdłuż rzeki, z tym, że tym razem Stradomki. Przecięliśmy najpierw ulicę Krakowską, potem Niepodległości i trzymając się cały czas ścieżki przy rzece dotarliśmy do torów kolejowych na Stradomiu. Przeszliśmy z rowerami na drugą stronę torów, po czym jechaliśmy jeszcze kawałek ścieżką, potem przez mostek i wyjechaliśmy na asfalt. Asfaltowa trasa wiodła ulicami Łokietka, Piastowską, Matejki. Następnie asfalt się skończył i zaczęły się typowe dla Stradomia dziurawe szutrówki. Przez Polną, Weteranów i Kwatermistrzów dotarliśmy na teren dawnej strzelnicy artyleryjskiej. Na strzelnicy jak zawsze było sporo piachu, ale udało się wszystkim przejechać bez prowadzenia rowerów. Ponownie dotarliśmy do asfaltu, do ulicy Wilgowej. Przejechaliśmy obok PolSportu i dalej jechaliśmy ulicą Lakową, która na początku była asfaltowa, a potem zmieniła się w szutrówkę.

Kawałek przed torami kolejowymi we Wyrazowie Marcin złapał kapcia, więc mieliśmy przymusowy postój. Okazało się, że żeby odkręcić koło potrzebny będzie klucz 15. Niestety nikt z nas takowego nie posiadał. Jak jeżdżę żółtym rowerem to taki klucz ze sobą zabieram, ale podczas jazdy Rokim nie jest już mi potrzebny. Robert poradził sobie na szczęście z klejeniem dętki bez odkręcania koła. Trochę czasu to zajęło, ale najważniejsze, że sie udało i mogliśmy jechać dalej w pełnym składzie.

Jechaliśmy jeszcze kawałek szutrówką. Następnie przejechaliśmy wiaduktem pod torami kolejowymi, po czym dotarliśmy do asfaltu, do drogi głównej prowadzącej z Blachowni do Częstochowy. Pewien odcinek jechaliśmy główną drogą. Na samym końcu Wyrazowa, już w Częstochowie skręciliśmy w lewo w boczną drogę, w ulicę Marynarską. Na następnej krzyżówce Przemo chyba nie do końca pewny decyzji, uznał, że jedziemy prosto szutrówką. Wszystko było fajnie, z tym, że szuter to był może ze dwa metry. Dalej były jakieś trawy, zarośla i krzaki. Cóż - jak Przemek poprowadzi trzeba się liczyć z takimi atrakcjami krajoznawczymi :) Jedno trzeba mu przyznać, nudzić to się z nim nie można. Jechaliśmy najpierw ścieżką, później ścieżka zaczęła stopniowo zanikać. Jak tylko zobaczyliśmy w oddali światła aut, to pojechaliśmy prosto przed siebie, byle dotrzeć do asfaltu. na asfalcie skierowaliśmy się w prawo. Totalnie nie wiedziałam gdzie jesteśmy. Dopiero jak zobaczyłam tabliczkę, z przekreślonym na czerwono napisem Stara Gorzelnia wiedziałam, gdzie się znajdujemy. Dalej jechaliśmy przed Wydrę, Nową Gorzelnię, lub jak kto woli Nową Szarlejkę (gdyż po jednej stronie drogi była Szarlejka, po drugiej Gorzelnia) aż do Częstochowy. Przez Częstochowę jechaliśmy ulicami Wręczycką, Rocha, Klasztorną pod górkę, potem przez park jasnogórski i III Aleję do palcu Biegańskiego. Tutaj odłączył się od nas Łuki i Marcin. We czwórkę pojechaliśmy w stronę domów przez Nowowiejskiego, Sobieskiego i dalej wzdłuż linii tramwajowej. Przemo odłączył się przy Równoległej, Kasia przy następnych światłach. Robert odprowadził mnie przez Źródlaną i Orkana do domu i wrócił do siebie.

Podsumowując w skrócie - była to całkiem ciekawa wieczorna przejażdżka. Nie zabrakło wrażeń, podczas przecierania po ciemku nowych zarośniętych ścieżek :D Towarzystwo również udane, dobre tempo jazdy. Generalnie to dobrze, że nie pojechaliśmy jak zwykle w stronę Olsztyna, tylko obraliśmy zupełnie inny kierunek. Myślę, że taka odmiana wyjdzie nam na dobre :)

Wieczorna terenówka, czyli "Ło Matko Boska"

Poniedziałek, 1 października 2012 · Komentarze(1)
Po powrocie z Bieszczad przyszedł czas na powrót do codzienności. Przeziębienie nabyte w górach jeszcze nie do końca minęło, ale miałam dziś ochotę choć trochę się rozruszać na rowerze. Towarzystwa dzisiejszego wieczoru postanowili mi dotrzymać Kasia i Robert. Umówiliśmy się na 18 pod skansenem. Robert przyjechał do mnie pod dom i razem pojechaliśmy na miejsce zbiórki. Nie miałam wymyślonego konkretnego celu na dziś, więc wspólnie zdecydowaliśmy, aby pojechać w stronę Mstowa.

Najpierw pojechaliśmy asfaltem w stronę huty. Na rondzie w lewo i dalej terenem przez cmentarz żydowski. Ogarnęło nas spore zdziwienie, gdy zobaczyliśmy przed bramą cmentarną wóz straży miejskiej i strażnika błąkającego się między grobami. Dalej pojechaliśmy kawałek asfaltem przez Legionów i ponownie wjechaliśmy w teren. Po drodze na Ossona zaliczyłam pierwszą glebę na Rokim - kółko zjechało mi na koleiniei przechyliło mnie na prawą stronę. Całe szczęście nic się nie stało i pojechaliśmy dalej. Ossona objechaliśmy dziś bokiem, tym łagodniejszym podjazdem. Następnie zjechaliśmy w dół i najpierw terenem, potem kawałek asfaltem czerwonym szlakiem rowerowym pojechaliśmy w stronę Przeprośnej Górki, pod którą również podjeżdżaliśmy terenem. Niestety dziś Przeprośna mnie pokonała - dwukrotnie musiałam zejść z roweru na podjeździe. Zabrakło mi sił z powodu przeziębienia i dodatkowo znajomości nowego roweru i techniki podczas podjazdu po mokrych kamieniach. Kasia również miała dziś lekkie problemy.

Na szczycie Sprośnej zdecydowaliśmy, że na jabłka w Mstowie jest już za ciemno, więc pojedziemy w prawo obok sanktuarium, kierując się już powoli z powrotem. Dotarliśmy do asfaltu, więc szybki zjazd asfaltem i prosto w stronę Mirowa. Następnie przy moście nad rzeką skręciliśmy w prawo i za mostem wjechaliśmy w teren na zielony rowerowy / czerwony pieszy. Terenem wzdłuż rzeki dotarliśmy w pobliże hotelu Scout. Potem asfaltem dojechaliśmy do skrzyżowania z DK1 i pojechaliśmy w dół do rynku na Zawodziu. Następnie kawałek chodnikiem wzdłuż trasy, po czym skręciliśmy w prawo i pod trasą na drugą stronę. Jechaliśmy potem wałem wzdłuż Warty koło Galerii, potem kawałek chodnikiem i za Hospicjum znów zjechaliśmy na wał przy rzece. Wałem nadwarciańskim dotarliśmy na Dąbie. Następnie już asfaltem w stronę skansenu i przez Aleję Pokoju, gdzie środkiem ścieżki rowerowej lazła jakaś kobita na nic nie patrząc, a gdy ją mijaliśmy powiedziała tylko wystraszonym głosem "Ło Matko Boska" i dalej szła ścieżką. Kawałek dalej odłączyła się od nas Kasia. Robert odwiózł mnie przez Jagiellońską do domu i wrócił do siebie.

Przeziębienie pomału mija, choć dalej jestem nieco osłabiona. W dodatku chyba od nowa muszę uczyć się techniki jazdy nocą w terenie po krętych, wąskich ścieżkach i podjazdach pod górki. Po przesiadce z żółtego roweru na Rokiego, czuje się jakbym przesiadła się z auta bez wspomagania do auta ze wspomaganiem. Lekki ruch kierownicą i rower zaczyna skręcać, a do tej pory musiałam dość energicznie ruszać kierownicą by był zamierzony efekt. W dodatku w lżejszym rowerze jeszcze bardziej podnosi mi przednie kółko na stromych podjazdach. Na koniec moich wywodów dziękuję za dzisiejsze towarzystwo :)

Bieszczady vol.4 - Baligród - 6 tyś. w sezonie

Sobota, 29 września 2012 · Komentarze(5)
Cały czwartek i piątek upłynął nam pod znakiem pieszych wycieczek. W czwartek startując z Ustrzyk i kończąc w Wetlinie pokonaliśmy Połoninę Caryńską i Połoninę Wetlińską, zdobywając po drodze kilka szczytów - Hasiakową Skałę (na której znajduje się schronisko Chatka Puchatka), Osadzki Wierch, Hnatowe Berdo, Przełęcz Orłowicza i Smerek. Przez cały czas towarzyszył nam wiatr halny. W piątek startując z Widełek i kończąc w Ustrzykach postanowiliśmy wdrapać się na Tarnicę. Nasza piesza wycieczka prowadziła przez dwa większe szczyty: Bukowe Berdo i Krzemień, później było zejście na Przełęcz Goprowską i wejście na Tarnicę. Ze szczytu schodziliśmy przez Szeroki Wierch do auta.

Po dwóch dniach zdobywania na piechotę bieszczadzkich szczytów ostatni dzień pobytu w bieszczadzkiej dziczy postanowiliśmy przeznaczyć na rower. Na sobotę zaplanowaliśmy więc wycieczkę do Baligrodu. Wyruszyliśmy z Wołkowyi i początkowo jechaliśmy asfaltem niebieskim rowerowym do Górzanki. Ta część trasy była w miarę płaska. Od górzanki mieliśmy dalej jechać asfaltem czarnym rowerowym (drogą, po której podobno jeździ PKS - przynajmniej tak wynikało z mapy) do Woli Gorzańskiej. Zaraz za tabliczką "Wola Górzańska" zobaczyliśmy znak "Przełomy - droga nieremontowana na długości 2,2 km". Pomyślałam, że pewnie będzie nieco dziurawy asfalt, jednak jak się okazało, miejscami w ogóle nie było asfaltu, tylko droga była całkiem rozkopana, aż do ziemi. Nie wiem w jaki sposób PKS daje radę tam przejechać, jak w jednym miejscu nawet rowerem nie było tak łatwo. Po przejechaniu przez nieremontowany kawałek drogi znów wyjechaliśmy na normalny asfalt. Najpierw mieliśmy kawałek stromo pod górę, a następnie zjazd 10% aż do Radziejowej, na którym rozpędziłam się do 75 km/h. Tuz przy końcu moją uwagę przyciągnęły dwa niedźwiedzie, znajdujące się przy bramie wjazdowej do Natura Parku (jest to kilkuhektarowy obszar, na którym znajduje się m.in. tor quadowy, tor offroad'owy i dość duży kawałek terenu do paintball'a). Zaczęłam hamować tuż przy bramie, jednak zatrzymałam się dopiero kilka metrów dalej. W dodatku Robert w ostatniej chwili zauważył, że hamuję i musiał odbijać na bok, by we mnie nie wjechać. Zrobiliśmy kilka zdjęć z niedźwiadkami przy bramie do Natura Parku i pojechaliśmy dalej.

Jechaliśmy asfaltem, cały czas czarnym rowerowym przez Stężnicę do Baligrodu. W Baligrodzie skręciliśmy w prawo na drogę główną, którą prowadził niebieski szlak rowerowy. Dotarliśmy do rynku w Baligrodzie, gdzie mogliśmy obejrzeć pomnik czołgu T-34. Następnie pojechaliśmy dalej asfaltem niebieskim rowerowym do Mchawy, po drodze oglądając cerkiew z 1879 roku i stary kościół parafialny z 1877 roku. Zwiedziliśmy również cmentarz wojenny żołnierzy polskich i radzieckich w Baligrodzie, poległych w walkach z Niemcami i UPA. W Mchawie obejrzeliśmy greckokatolicką kaplicę odpustową Boga Ojca. Następnie planowaliśmy zjechać na czerwony rowerowy, który wg mapy miał prowadzić asfaltem pod górę do kościoła w Mchawie i dalej terenem w dół z powrotem do Baligrodu. Po dłuższych poszukiwaniach początku szlaku okazało się, że czerwony rowerowy w rzeczywistości prowadzi nieco inaczej, niż na naszej mapie, czyli w zupełnie innym kierunku w stronę Cisowca. Już trzeci raz zawiodła mapa i trzeci raz zmiana dotyczyła czerwonego rowerowego... Pojechaliśmy pod górę do kościoła asfaltem niebieskim rowerowym i zjechaliśmy również asfaltem do głównej drogi w Mchawie. Od Mchawy dojechaliśmy do Baligrodu tą samą drogą co wcześniej - asfaltem niebieskim rowerowym. W Baligrodzie ponownie zatrzymaliśmy się na chwilę na rynku przy czołgu T-34.

Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy z powrotem. Najpierw kawałek asfaltem czarnym rowerowym, a potem zjechaliśmy na czerwony rowerowy prowadzący jednocześnie ścieżką edukacji leśnej. Początek szlaku stanowił dziurawy asfalt. Przy przeprawie przez mostek nad rozkopanym kawałkiem drogi spotkaliśmy czwórkę rowerzystów, którzy widząc nas oznajmili "no my najlepsze mamy już za sobą". Mogliśmy tylko domyślać się co nas dalej będzie czekało. A czekał nas około 3 kilometrowy podjazd pod górę po kamieniach polanych smołą i posypanych drobnym grysem. Łatwo nie było. Na samym szczycie zatrzymaliśmy się przy kapliczce pod wiatą dla turystów, by chwilę odpocząć. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej. Kawałek było płasko, a potem lekki zjazd do Bereźnicy Wyżnej. Od Bereźnicy jechaliśmy terenem niebieskim rowerowym do Górzanki. Tutaj zjazd był dość stromy, miejscami trzeba było bardzo uważać, by nie zaliczyć OTB na dość dużych kamieniach. Od Górzanki jechaliśmy już tak jak w poprzednim kierunku, czyli asfaltem niebieskim rowerowym aż do kwatery w Wołkowyi. Dzisiejszego dnia udało mi się nawet pokonać stromy podjazd po płytach pod samą kwatera.

Takim oto sposobem nasz urlop w Bieszczadach dobiegł końca. Tak to już jest, że to co dobre szybko się kończy. Podczas sześciu dni zdążyliśmy tak naprawdę zwiedzić tylko malutką cząstkę tego, co tak naprawdę można było tutaj zobaczyć. Tydzień urlopu to zdecydowanie za mało. Przez pierwsze dwa dni pobytu, byłam trochę zniesmaczona i lekko rozczarowana, gdyż moje wyobrażenie o Bieszczadach rozminęło się nieco z rzeczywistością, na szczęście kolejne dni, podczas których zwiedziliśmy inne partie gór wpłynęły pozytywnie na moją ocenę tego regionu. Jeśli tylko w przyszłości trafi się okazja ponownego wypadu w Bieszczady to z wielką przyjemnością tutaj wrócę.

Ślad trasy z GPS - niezbyt dokładny, ale zawsze coś:


Kilka fotek:
Poranna rosa © EdytKa


Widząc ten znak nie sądziłam, że będzie aż tak źle jak było © EdytKa


Jak taką drogą codziennie jeździ PKS? :D © EdytKa


Jesień jest cudowna :) © EdytKa


Jarzebina szczyty odsłania... pogoda bedzię :) © EdytKa


Taki mały słodki niedźwiadek :) © EdytKa


Figura nad bramą wjazdową na tor guadowy © EdytKa


Teraz już wiem, dlaczego na źjeździe jechałam ponad 70 km/h :D © EdytKa


Rudy T-34 - symbol wdzieczności armii radzieckiej w Baligrodzie © EdytKa


Niesmaowicie potężny wóz © EdytKa


Cmentarz w Baligrodzie © EdytKa


Niby zwykły cmentarz, a jednak inny niż wszystkie © EdytKa


"Dla Ciebie Polsko i Twojej chwały" © EdytKa


Po Drodze z baligrodu do Mchawy © EdytKa


Przepiękne barwy jesieni © EdytKa


Po drodze do kaplicy Boga Ojca © EdytKa


Czerwony rowerowy - wspaniała naweirzchnia - kamienie oblane smołą i zasypane grysem © EdytKa


Kapliczka na czerwonym szlaku - na szczycie podjazdu © EdytKa


Po podjeździe czas na zjazd :) © EdytKa


Żubr w trawie Bieszczad :D © EdytKa


Na sam koniec stromy podjazd pod kwaterę © EdytKa


Tak mi się skojarzyło z Rudym T-34:

Bieszczady vol.3 - terenem wzdłuż granicy

Środa, 26 września 2012 · Komentarze(3)
Na trzeci dzień pobytu w Bieszczadach zaplanowaliśmy bardziej terenową niż dotychczas wycieczkę wzdłuż granicy polsko-ukraińskiej. Wpakowaliśmy rowery do auta i podjechaliśmy do Stuposian, gdzie znajdował się start naszej dzisiejszej wyprawy rowerowej.

Po przygotowaniu rowerów do jazdy ruszyliśmy z parkingu w Stuposianach. Na sam początek podjechaliśmy kilka metrów ścieżką między drzewami do miejsca, gdzie potok Wołosaty wpływał do rzeki San. Po krótkiej sesji zdjęciowej wróciliśmy na parking i pojechaliśmy asfaltem do Pszczelin, dalej asfaltem niebieskim rowerowym do Widełek, i z Widełek asfaltem czarnym rowerowym do Berezki. Mieliśmy w planach dotrzeć terenem czerwonym rowerowym z Berezki na Przysłup Caryński. Niestety przy wjeździe oznajmiono nam, że szlak rowerowy został zlikwidowany z uwagi na fakt, iż był zbyt niebezpieczny i obecnie na Przysłup prowadzi tylko szlak żółty pieszy, na który nie pozwolono nam wjechać. Już drugi raz okazało się, że szlaki oznaczone na naszej mapie odbiegają nieco od rzeczywistości.

Jadąc pod wiatr wróciliśmy asfaltem do Widełek, gdzie wjechaliśmy w las na szlak niebieski rowerowy, prowadzący do miejscowości Muczne. Pierwszy raz podczas pobytu w Bieszczadach udało nam się trafić na istniejący nie tylko na mapie, ale i w rzeczywistości terenowy szlak. Już na samym początku szlaku poznaliśmy prawdziwe bieszczadzkie błoto - musieliśmy przeprawić się przez mocno rozjeżdżoną przez traktory glinę, gdyż w lesie prowadzona była wycinka drzew. W dalszej części terenowego szlaku mieliśmy do pokonania aż dwa kilkukilometrowe kamieniste podjazdy i zjazdy - pierwszy podjazd miał około 3,5 km, drugi około 3 km. To się nazywa górski trening. Szlak całkiem fajny, tylko oznakowanie fatalne - oznaczenie było tylko i wyłącznie na początku szlaku w Widełkach i na końcu w Mucznych. Dobrze, że po drodze była tylko jedna krzyżówka, chociaż gdyby nie mapa, zapewne pojechalibyśmy w złą stronę. Mieliśmy do wyboru drogę w lewo lub w prawo, przy której stał znak zakaz wjazdu. Jak się okazało po analizie mapy, szlak prowadził w prawo, czyli tam gdzie teoretycznie był zakaz. Wspaniałe oznaczenia.

Po terenowej przeprawie przez las dotarliśmy do asfaltu w Mucznych. Minęliśmy hotel i udaliśmy się na krótką przerwę do okolicznej knajpy, w której spotkaliśmy dwóch rowerzystów z Łodzi, którzy jechali chwilę przed nami tym samym terenowym szlakiem (to ich ślady widzieliśmy na krzyżówce, na której zastanawialiśmy się gdzie dalej jechać). Chwilę z nimi porozmawialiśmy, po czym rozjechaliśmy się w swoja stronę. Oni pojechali asfaltem niebieskim rowerowym do Wilczej Góry, a my wybraliśmy opcję bardziej terenową, prowadzącą czerwonym rowerowym wzdłuż granicy.

Przez większość swojej trasy czerwony szlak rowerowy połączony był z pomarańczowym szlakiem konnym. Początek czerwonego rowerowego prowadził asfaltem z Mucznych do Tarnawy Niżnej. W Tarnawie zaczęło być bardziej terenowo. Najpierw trochę błota, potem przeprawa przez strumyk i dalej po betonowych płytach wzdłuż granicy, porośniętych częściowo trawą, na których miejscami wystawały pręty z metalowych drutów, wyznaczające granicę polsko-ukraińską. Po dotarciu do Dźwiniacza Górnego, krótki postój na opuszczonym cmentarzu. Cmentarz wyglądał na stary i zapomniany przez ludzi - kilka rozpadających się nagrobków, zarośniętych trawą i mchem. To są właśnie prawdziwe Bieszczady - dzikie, ciche i opustoszałe.

W Dźwiniaczu szlaki czerwony rowerowy i pomarańczowy konny rozdzieliły się. Obydwa były w dalszym ciągu wyłożone betonowymi płytami. Szlak rowerowy prowadził przez pola, a konny, którym pojechaliśmy prowadził dalej wzdłuż granicy obok torfowiska Łokieć. Za torfowiskiem Łokieć czerwony rowerowy i pomarańczowy konny ponownie się złączyły. Po złączeniu się szlaków betonowe płyty się skończyły i wjechaliśmy w las, gdzie zaczął się gliniasty teren i wspaniałe kamieniste podjazdy i zjazdy. Na skraju lasu napotkaliśmy na porzucone miedzy drzewami auto. Terenowym szlakiem przez las dotarliśmy do Czerennej. Zatrzymaliśmy się na chwilę by odpocząć przed dalszą częścią trasy.

Z Czerennej pojechaliśmy asfaltem niebieskim rowerowym do Wilczej Góry, gdzie mieliśmy podjąć decyzję, czy wracamy od razu asfaltem do Stuposian, czy jedziemy jeszcze kawałek terenem przez las, wokół dwóch szczytów - Czereśnia - 816 metrów i Czereszenka - 771 metrów. Wybraliśmy opcję terenową. Szlak bardzo przyjemny, początkowo mieliśmy dość długi kamienisty zjazd, a potem jechaliśmy po płaskiej szutrówce. Szlakiem dojechaliśmy centralnie na parking, na którym zostawiliśmy auto.

Dystans dzisiejszej wycieczki wcale nie był taki duży - pokonaliśmy w sumie niecałe 45 km, jednak zmęczenie dało o sobie znać. Większość trasy stanowił górski teren, na którym nie zabrakło długich i wymagających podjazdów. Po takiej terenowej przeprawie nasze rowery były całkiem ubłocone - ale bieszczadzkie błoto jest o wiele cenniejsze niż dobrze nam znane jurajskie błoto :) Przed nami dwa dni odpoczynku od roweru - czas teraz zwiedzić pieszo najwyższe partie Bieszczad, po to by ostatni dzień pobytu poświecić na rower.

Ślad trasy z GPS:


Kilka fotek:
70 km/h będzie odpowiednia prędkością? © EdytKa


Przynajmniej tego mogłam pogłaskać :D © EdytKa


Nad Sanem w Stuposianach © EdytKa


Na niebieskim gliniastym, tzn. rowerowym © EdytKa


Jakoś dałam radę © EdytKa


Jurajski piach się tak nie klei © EdytKa


Fantastyczne oznaczenia szlaków rowerowych - bez mapy ani rusz © EdytKa


Kamienisty podjazd na niebieskim rowerowym - i tak przez jakieś 3 km © EdytKa


Chwila przerwy na szlaku © EdytKa


Przeprawa przez wodę w Tarnawie Niżnej © EdytKa


Gdzieś w drodze z Tarnawy do Dźwiniacza © EdytKa


Granica polsko-ukraińska © EdytKa


Przygraniczna rzeka - San - wspaniały widok © EdytKa


Gdzieś nad rzeką © EdytKa


Stary cmentarz w Dźwiniaczu Górnym © EdytKa


Porzucony w krzakach - ach ta dzikość Bieszczad... © EdytKa


Daleko jeszcze? :D Chwila odpoczynku © EdytKa


Roki po dzisiejszej wycieczce - trochę się glina wypłukała przez wodę © EdytKa


Idealny utwór do podsumowania tej wycieczki:
&feature=player_embedded