Wieczorna terenówka, czyli "Ło Matko Boska"

Poniedziałek, 1 października 2012 · Komentarze(1)
Po powrocie z Bieszczad przyszedł czas na powrót do codzienności. Przeziębienie nabyte w górach jeszcze nie do końca minęło, ale miałam dziś ochotę choć trochę się rozruszać na rowerze. Towarzystwa dzisiejszego wieczoru postanowili mi dotrzymać Kasia i Robert. Umówiliśmy się na 18 pod skansenem. Robert przyjechał do mnie pod dom i razem pojechaliśmy na miejsce zbiórki. Nie miałam wymyślonego konkretnego celu na dziś, więc wspólnie zdecydowaliśmy, aby pojechać w stronę Mstowa.

Najpierw pojechaliśmy asfaltem w stronę huty. Na rondzie w lewo i dalej terenem przez cmentarz żydowski. Ogarnęło nas spore zdziwienie, gdy zobaczyliśmy przed bramą cmentarną wóz straży miejskiej i strażnika błąkającego się między grobami. Dalej pojechaliśmy kawałek asfaltem przez Legionów i ponownie wjechaliśmy w teren. Po drodze na Ossona zaliczyłam pierwszą glebę na Rokim - kółko zjechało mi na koleiniei przechyliło mnie na prawą stronę. Całe szczęście nic się nie stało i pojechaliśmy dalej. Ossona objechaliśmy dziś bokiem, tym łagodniejszym podjazdem. Następnie zjechaliśmy w dół i najpierw terenem, potem kawałek asfaltem czerwonym szlakiem rowerowym pojechaliśmy w stronę Przeprośnej Górki, pod którą również podjeżdżaliśmy terenem. Niestety dziś Przeprośna mnie pokonała - dwukrotnie musiałam zejść z roweru na podjeździe. Zabrakło mi sił z powodu przeziębienia i dodatkowo znajomości nowego roweru i techniki podczas podjazdu po mokrych kamieniach. Kasia również miała dziś lekkie problemy.

Na szczycie Sprośnej zdecydowaliśmy, że na jabłka w Mstowie jest już za ciemno, więc pojedziemy w prawo obok sanktuarium, kierując się już powoli z powrotem. Dotarliśmy do asfaltu, więc szybki zjazd asfaltem i prosto w stronę Mirowa. Następnie przy moście nad rzeką skręciliśmy w prawo i za mostem wjechaliśmy w teren na zielony rowerowy / czerwony pieszy. Terenem wzdłuż rzeki dotarliśmy w pobliże hotelu Scout. Potem asfaltem dojechaliśmy do skrzyżowania z DK1 i pojechaliśmy w dół do rynku na Zawodziu. Następnie kawałek chodnikiem wzdłuż trasy, po czym skręciliśmy w prawo i pod trasą na drugą stronę. Jechaliśmy potem wałem wzdłuż Warty koło Galerii, potem kawałek chodnikiem i za Hospicjum znów zjechaliśmy na wał przy rzece. Wałem nadwarciańskim dotarliśmy na Dąbie. Następnie już asfaltem w stronę skansenu i przez Aleję Pokoju, gdzie środkiem ścieżki rowerowej lazła jakaś kobita na nic nie patrząc, a gdy ją mijaliśmy powiedziała tylko wystraszonym głosem "Ło Matko Boska" i dalej szła ścieżką. Kawałek dalej odłączyła się od nas Kasia. Robert odwiózł mnie przez Jagiellońską do domu i wrócił do siebie.

Przeziębienie pomału mija, choć dalej jestem nieco osłabiona. W dodatku chyba od nowa muszę uczyć się techniki jazdy nocą w terenie po krętych, wąskich ścieżkach i podjazdach pod górki. Po przesiadce z żółtego roweru na Rokiego, czuje się jakbym przesiadła się z auta bez wspomagania do auta ze wspomaganiem. Lekki ruch kierownicą i rower zaczyna skręcać, a do tej pory musiałam dość energicznie ruszać kierownicą by był zamierzony efekt. W dodatku w lżejszym rowerze jeszcze bardziej podnosi mi przednie kółko na stromych podjazdach. Na koniec moich wywodów dziękuję za dzisiejsze towarzystwo :)

Komentarze (1)

Bo rower powinien jechać tam gdzie chce rowerzysta a nie odwrotnie. Jak z nowym potrenujesz i go wytresujesz to będzie Cię słuchał :D

stin14 20:21 poniedziałek, 1 października 2012
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!