Rano dojazd do pracy standardową trasą. Po pracy prosto do domu. Przed domem minęła mnie Abovo, którą zobaczyłam w ostatniej chwili. Bardzo upalny dziś dzień. Aż nie chce się wierzyć, że jutro ma padać deszcz i ma być dużo chłodniej. Dziś tylko tyle km, po południu nie udało mi się wyjechać nawet na chwilę.
Rano na dobry początek tygodnia droga do pracy. Trasa jak zwykle. Jak na wrzesień bardzo ciepły poranek. Po pracy do Gawła pożyczyć blokadę, bo swojej zapomniałam i do Galerii. Najpierw przeniosłam rower przez kładkę nad torami, a potem Ogrodową dotarłam do celu.
Po udanych zakupach w InterSport z wielką siatą z powrotem do Gawła oddać blokadę. Z początku siatka strasznie mi się telepała i wkręcała w szprychy, ale później znalazłam sposób, by nie przeszkadzała mi podczas jazdy. Do domu wróciłam tą samą drogą co zawsze. Na wiadukcie na Niepodległości spotkałam przykład totalnej głupoty i braku myślenia. jakiś jeleń postawił auto tak, że zastawił centralnie całą ścieżkę pieszo-rowerową. Aż cisnęło w duszy, by urwać lusterko, ale się powstrzymałam.
Umówiłam się na popołudniowy szybki wypad z Kasik. Spotkałyśmy się pod skansenem z zamiarem wypadu do Olsztyna, ale że tamten kierunek już nam się nieco zaczął nudzić, postanowiłyśmy potrenować podjazdy pod Ossona i przy okazji obejrzeć zmagania z Ossona w wykonaniu Bartka, Adama i Gawła, który dzisiejszego dnia testował Speca 29".
Z pod skansenu ruszyłyśmy we dwie. Pojechałyśmy asfaltem w stronę huty, potem przez cmentarz żydowski i asfaltem przez Legionów. Następnie terenem do Ossona, gdzie wykorzystałyśmy czas, zanim dotarli do nas chłopaki i mierzyłyśmy się z podjazdem na sam szczyt. Podjechać się nie udało, Kasia próbowała trzykrotnie, a ja w sumie czterokrotnie. Najlepiej wyszedł mi trzeci podjazd - dojechałam mniej więcej do 3/4 wzniesienia. Przy czwartym niestety zaliczyłam upadek, obijając sobie kostkę i krzywiąc wózek tylnej przerzutki (o czym dowiedziałam się dopiero przymierzając się do kolejnego, piątego podjazdu, z którego w efekcie zrezygnowałam, gdyż na największej zębatce z tyłu przerzutka ocierała o szprychy).
Czekałyśmy dość długo zanim dotrą chłopaki. We troje kilkukrotnie podjeżdżali na szczyt, zamieniając się co chwila rowerami. Najlepiej poszło Pikselowi. O Gawła próbach miałam nie pisać (takie dostałam odgórne przykazanie :D) więc tego nie zrobię. Kto by i widział ten jest wtajemniczony w sprawę :) Po wszystkich próbach pokonania Osoona Gaweł podjął się reanimacji mojej przerzutki i kolejny raz uratował mi rower :) Jeszcze chwile pogadaliśmy, po czym Gaweł z Pikselem wrócili z Ossona do domów, a my w trójkę z Kasią i Bartkiem postanowiliśmy zaliczyć jeszcze Przeprośną.
Przez Ossona pojechałyśmy z Kasią bokiem, gdzyż stwierdziłyśmy, że nie było sensu kolejny raz mierzyć się z kamienistym podjazdem na samą górę, natomiast Bartek przebił się przez sam szczyt i spotkaliśmy się ponownie już za szczytem. Następnie zjechaliśmy w dół i najpierw terenem, potem kawałek asfaltem czerwonym szlakiem rowerowym pojechaliśmy w stronę Sprośnej Górki, pod którą również podjeżdżaliśmy terenem. Udało się podjechać bez problemu, choć myślałam, że będzie dziś gorzej. Na szczycie krótki odpoczynek. Robiło się coraz później, czas nas gonił, więc razem zdecydowaliśmy, ze z Przeprośnej Górki wracamy do domów.
Na terenowym zjeździe Kasia zgubiła licznik. Bartek odjechał szybciej kawałek do przodu i tam na nas czekał. Zatrzymałyśmy się, ja pilnowałam rowerów, a Kasia poszła pieszo na poszukiwania zguby. Niestety nie udało się znaleźć. Przy okazji dostałam delikatny opr od sprzedawcy z Dobrych Sklepów Rowerowych, który akurat zjeżdżał z Ossona i liczył na szybki zjazd, a musiał wyhamować przed Kasi rowerem, który pozostawiła na drodze. Nie przyszło mi do głowy, że akurat ktoś poza nami mógłby tam w tym czasie jechać, bo bardziej martwiłam się, czy Kasia zabrała ze sobą lampkę idąc sama na górę.
Mieliśmy wracać wzdłuż rzeki do Tesco, ale z uwagi na to, że chcieliśmy dotrzeć jak najszybciej, uznaliśmy, że pojedziemy asfaltem przez Mirowską. Oj jak ja lubię tamtą drogę - górka, dołek, górka dołek i tak cały czas :D Wszystkie asfaltowe podjazdy poszły dziś bardzo sprawnie. Najgorsze były tylko te kocie łby, na których jak zwykle zjechały mi nogi z pedałów. Już przy szpitalu na Zawodziu rozdzieliliśmy się i Bartek pojechał w swoją stronę, a my pojechałyśmy z Kasią duktem wzdłuż rzeki za elektrownią i obok Galerii, chcąc dojechać do Krakowskiej.
Przy Galerii pojechałyśmy początkowo nie z tej strony rzeki, z której powinnyśmy i dojechałyśmy do końca ścieżki do jakiegoś zagrodzonego placu tuż przy rzece. Wróciłyśmy te parę metrów do właściwego duktu. Dotarłyśmy do Kanału Kohna do ścieżki rowerowej, którą dojechałyśmy do Krakowskiej, a potem zjechałyśmy znów na ścieżkę wzdłuż rzeki, aby dotrzeć do Bór. Przy Bór Kasia pojechała przez Niepodległości do domu, a ja tak jak wracam z pracy przez Bór i Jagiellońską do domu.
Mimo niewielkiej ilości km, które udało nam się pokonać dzisiejszego dnia i kilku nieprzewidzianych przygód wypad można zaliczyć do udanych. Pogoda dopisała, towarzystwo przyjemne, więc to najważniejsze. Straty techniczne w tym momencie są mniej ważne. Dziękuję za wypad i do następnego :)
Do pracy miałam dziś na 11. Przed pracą musiałam udać się jeszcze na Zawodzie do szpitala na odpięcie Holtera. Postanowiłam, że przejadę się troszkę naokoło. Pojechałam przez osiedle do estakady, potem przez Aleję Pokoju na Dąbie. Następnie duktem wzdłuż rzeki, gdzie spotkałam Abovo i markona, który odbywał swoją pierwszą przejażdżkę po operacji. Pół godziny rozmowy i dalej w drogę. Dojechałam do DK1, potem kawałek wzdłuż trasy, obok rynku na Zawodziu i do szpitala.
Po zdemontowaniu sprzętu udałam się od razu do pracy. Pojechałam przez Mirowską, Aleje i Wolności wzdłuż linii tramwajowej do pracy. Tragicznie jeździ się po mieście w środku dnia, a szczególnie przez remontowane Aleje. Po pracy pojechałam już prosto do domu. Trasa jak zawsze.
Rano jak co dzień dojazd rowerem do pracy. Trasa standardowa. Od samego rana była ładna pogoda. Z pracy wyszłam dziś wcześniej, bo około godziny 11 miałam jechać na założonie na 24h Holtera. Zaraz po wyjściu z biura pojechałam Wolności, II Aleją i Mirowską na Zawodzie.
Po założeniu urządzenia nie wracałam już do pracy, tylko pokręciłam się trochę po mieście. Pojechałam najpierw przez Mirowską na Ogrodową, do sklepu z akumualtorami do samochodów. Następnie udałam się do Galerii Jurajskiej do kilku sklepów, min. do InterSport. Ceny ciuchow rowerowych i do trekingu normalnie wyrwały mnie z butów. Na sam koniec podjechałam jeszcze przez Aleję i Wolności na pogaduchy do Gawła na serwis.
Od Gawła już prosto do domu, jak zwykle wzdłuż linni tramwajowej, a potem przez Bór i Jagiellońską. Po drodze na wiadukcie, spadła mi tylna lampka z zaczepu. Gdyby nie Gaweł, który towarzyszył mi w drodze, jadąc do sklepu z uszczelkami na Bór, to pewnie nawet bym nie zauważyła kiedy straciłam lampkę.
Po weekendzie spędzonym w Toruniu na zlocie motoryzacyjnym, podczas którego miałam okazję spróbować jazdy małym rowerkiem w alkogoglach, nadszedł czas, by wsiąść na normalny rower. Z samego rana pojechałam do pracy. Trasa jak zawsze. Cieżko było mi się dziś rozkręcić. Po pracy przyjechał do mnie pod biuro Robert i razem zrobiliśmy małą objazdówkę po kilku sklepach w mieście.
Najpierw pojechaliśmy do Lidla koło ronda Mickiewicza, gdzie była dziś promocja ubrań do trekingu. Niestety po południu nie było z czego wybierać. Potem do Gawła na serwis na pogaduchy i pooglądać rowery na sklepie. Następnie udalismy się przez Wolności i II Aleję do Dobrych Sklepów Rowerowych odebrać zamówioną sztycę. Stamtąd pojechaliśmy Jana Pawła i potem wzdłuż linii tramwajowej do Rafała na Worcella, a na koniec jeszcze do Martes Sport, po buty, których już niestety nie było. Na dziale z rowerami spotkaliśmy się z blabla.
Byłam już bardzo głodna po całym dniu, więc po miastowej objazdówce skierowaliśmy się już w stronę mojego domu. Pojechaliśmy wzdłuż linii tramwajowej, Bór i Jagiellońską, po drodze wstępując jeszcze do Makro. Tam również nie udało się nic kupić. Zmęczona miejską jazdą i co chwila ocierającym klockiem o obręcz w tylnym hamulcu, byłam zadowolona, gdy wreszcie dowlekłam się do domu.
Rano droga do pracy. Trasa jak co dzień. Dziś już było nieco cieplej niż wczoraj, zresztą było 5 stopni więcej. Od samego rana strasznie bolały mnie dziś plecy, aż nie miałam natchnienia do jazdy.
Po pracy do Gawła, tam pogaduchy z gościem, który bawi się na zjazdówce i następnie wzdłuż linii tramwajowej Jagiellońskiej, pozałatwiać kilka spraw w okolicy i wstąpić do Jagiellończyków. Następnie przez ryneczek i Gajową na Orkana, tam też coś załatwić i przez 11-tego listopada do Jesiennej i do domku. I to tyle na dziś.
Rano do pracy. Trasa jak zawsze. Jak na sierpień to było dość zimno (przed godziną 8 termometr pokazywał mi 9 stopni). Trochę zmarzły mi po drodze dłonie w rękawiczkach bez palców. Po pracy do Gawła odebrać rower, który zostawiłam na serwisie do poprawy działania mojej przerzutki. Przerzutka jeszcze trochę pożyje, póki nie załatwię sobie innej. Gaweł już któryś raz ratuje mi rower.
Następnie przez Sobieskiego, Pułaskiego, Popiełuszki, Jana Pawła i Rynek Wieluński na Klasztorną na kriokomorę. Po ćwiczeniach do domu. Jak zwykle pojechałam Jana Pawła i Popiełuszki do III Alei, gdzie zaliczyłam dość ostrą glebę po zderzeniu z innym rowerzystą, który zajechał mi drogę. Próbowałam odbić w prawo, ale nie zdążyłam i przywaliłam przednim kołem w jego korbę, aż się zgięła zębatka. Dobrze, że poza pobrudzonymi od smaru z zębatki spodniami, nic mi się nie stało. Pozbierałam się i pojechałam dalej przez Nowowiejskiego, Sobieskiego, wzdłuż linii tramwajowej i dalej tak jak wracam z pracy.
Kawałek przed Jesienną wyprzedziłam jadącego przede mną rowerzystę. Z twarzy wydawał mi się być znajomy, ale pojechałam dalej bo się trochę śpieszyłam. Pod domem, gdy już się zatrzymałam i zeszłam z roweru, dogonił mnie i dopiero wtedy zauważyłam, że to mój stary znajomy, z którym dawniej jeździłam w terenie w okolicach Kusiąt i Skrajnicy. Nie poznałaam go, ale za to on rozpoznał mnie i przejeżdżając machnął do mnie ręką.
Na dobry początek tygodnia z samego rana do pracy. Trasa jak ostatnio. Po pracy jeszcze kilka miastowych kilometrów przez Sobieskiego, Pułaskiego, Popiełuszki, Jana Pawła i Rynek Wieluński na Klasztorną, by pomarznąć chwilę w kriokomorze.
Po pobycie w komorze i rozgrzewających ćwiczeniach pojechałam do koleżanki na Curie-Skłodowskiej. Standardowo przez Jana Pawła, Popiełuszki, III Aleję, Nowowiejskiego, Sobieskiego do linii tramwajowej. Wstąpiłam po drodze do Gawła, bo byłam już tak zdesperowana działaniem mojej przedniej przerzutki, że myślałam, że zaraz ją odkręcę i wyrzucę. Gaweł trochę ją podregulował, bo strasznie denerwowało mnie to, że nie mogłam w ogóle wrzucić na blat.
Po regulacji było nieco lepiej - ciężko bo ciężko, ale dało się zmienić przerzutkę, więc mogłam śmiało jechać do koleżanki zobaczyć jej dwu-miesięcznego malucha. Jak na razie to bardzo grzeczna dziewczynka :D Po odwiedzinach do domu. Trasa jak z pracy. Jakież było moje zdenerwowanie, gdy najpierw na Jagiellońskiej przerzutka nie chciała znowu przerzucić ze środkowej zębatki na blat, a jak chciałam manetką wrócić na 2 przełożenie to nagle strzeliła linka i łańcuch spadł razem z przerzutką na młynek... Ostatni kilometr zmuszona byłam dojechać na najmniejszej zębatce kręcąc jak chomik w kołowrotku.
Po powrocie do domu szybki "telefon do przyjaciela". Gaweł wytłumaczył mi na szybko co zrobić, by ustawić przerzutkę na stałe na 2 przełożenie, póki nie zostanie wymieniona linka. Jak tak dalej pójdzie to niedługo nie będę mieć na czym jeździć...
Przez cały weekend nie udało mi się wyjechać na rower. W sobotę plany rowerowe zostały przebite przez IX rundę MPPZ, która w tym roku obyła się w Częstochowie. W niedzielę byłam umówiona przed obiadem na jazdę z Mr. Dry, ale akurat jak na złość padał deszcz, więc zrezygnowaliśmy z wyjazdu. Po obiedzie z kolei byłam w Dąbrowie Zielonej na spotkaniu CRK. Po powrocie do domu pomyślałam, że skoro wieczór jest dość ciepły można chociaż zrobić jakieś kółeczko po mieście, tym bardziej, że żużel, na którym był Robert akurat się skończył. Umówiliśmy się po godzinie 20 na małą przejażdzkę.
Robert przyjechał do mnie po dom. Pojechaliśmy przez osiedle do Jagiellońskiej i dalej przez Aleję Pokoju na Dąbie. Następnie duktem wzdłuż rzeki do DK1. Kawałek wzdłuż trasy do Jana Pawła, i potem Kierzyńską do Promenady. Na końcu Promenady zrobiliśmy małą rundkę przez lasek Aniołowski. Jadąc nocą przez mało znany mi lasek z oświetleniem Sigmy, zastanawiałam się jak ja mogłam kiedyś jeździć w terenie po nocy z jakąś zwykłą lampką przednią "no name" - teraz bym się chyba na to nie odważyła.
Wyjechaliśmy z lasku na Kukuczki. Trasa dalej przebiegała przez Wyzwolenia, Westerplatte, Szajnowicza-Iwanowa do Popiełuszki. Przy trójkącie na ścieżce pieszo-rowerowej niewiele mi brakło, by wjechać centralnie wprost w wózek prowadzony przez jakieoś nierozważnego faceta. Facet szedł cały czas prosto środkiem, a jak go mijałam nagle odbił wózkiem w prawo, by skręcić na przystanek autobusowy. Nawet się nie rozejrzał dookoła. Pojechaliśmy dalej przez III Aleję, Nowowiejskiego i Sobieskiego. Następnie wzdłuż linii tramwajowej, Bór i przez Jagiellońską.
Wieczorna wycieczka dobrze na mnie podziałała. Wieczór był naprawdę ciepły, bez wiatru, więc jechało się bardzo przyjemnie. Takim sposobem z krótkiego kółeczka po mieście zrobiło się w zasadzie aż 26 km. Bardzo fajne zakończenie weekendu, tym bardziej, że już myślałam, że nie uda się wyjść na rower.
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.