Dziś ponownie jak tydzień temu umówiliśmy się z Andrzejem na trochę terenowych zabaw. Z uwagi na to, że temperatura nie zachęcała jednak do dłuższych wypadów dojechaliśmy do Olsztyna autem. Alek zapakował swojego Cube do auta, ja natomiast dzięki Andrzejowi mogłam kolejny raz pośmigać trochę na kole 29''. Tym razem był to Scott w rozmiarze 18''.
Na początek podjazd na Lipówki od strony baru leśnego. Następnie zjazd i w stronę zamku. Podjazd na zamek jak to ostatnio w zwyczaju od strony kwadratowej wieży. Dziś udało się podjechać dalej niż przed tygodniem. Na zamku trochę zabaw na skałkach, po czym stromy zjazd po skałkach na tyłach zamku.
Widok na Lipówki
Zabawa na skałkach
Alek na zjeździe na tyłach zamku
Zjazd na tyłach zamku w Olsztynie
Zjazd na tyłach zamku w Olsztynie
Następnie kierujemy się w stronę kamieniołomu Kielniki, jednak do samego kamieniołomu dziś nie jedziemy. Może gdybyśmy wcześniej wiedzieli, że Rafik z synem planują ognisko w kamieniołomie, byśmy na trochę tam zajrzeli, by się ogrzać, jednak o tym fakcie dowiedzieliśmy się dopiero po powrocie do domu. Dotarliśmy dziś jedynie do skały zwanej Dziewicą, w pobliżu której Andrzej pokazał nam jeden ciekawy zjazd. Nie chcieliśmy jednak ryzykować i Andrzej sam pokonał owy zjazd, a my z Alkiem zjechaliśmy nieco łagodniejszym wariantem, po trawie tuż obok.
Andrzej w akcji
W międzyczasie okazało się, że Alkowi znów zeszło powietrze z amortyzatora. Postanowiliśmy wrócić do Andrzeja do domu, by dopompować powietrza i zabrać pompkę do plecaka przed dalszą jazdą. Jednak aby nie było zbyt nudno pojechaliśmy przez Lipówki i zjechaliśmy singlem koło leśnego. Po napompowaniu amortyzatora i ogrzaniu się ruszamy na drugą rundkę w terenie.
Kolejny raz podjeżdżamy dziś na Lipówki od strony leśnego. Jednak tym razem sama końcówka podjazdu łagodniejszym wariantem niż poprzednio. Następnie szybki zjazd, po czym podjazd na Biakło, który jak zwykle mnie pokonał. Z Biakła bardzo fajny zjazd po skałkach i kamieniach. Pod sam koniec zjazdu spada mi łańcuch. Gdy zatrzymuje się by poprawić łańcuch spotykamy wędrującego pieszo Maćka. Chwila pogaduch i jedziemy dalej. Kawałek żółtym rowerowym, po czym czerwonym pieszym na
Puchacz. Oczywiście na sam szczyt podjechać ciężko, więc jak zwykle kawałek rower muszę podprowadzić. Nasza trasa po Sokolich wiodła praktycznie tak samo jak przed tygodniem, z kilkoma małymi wyjątkami. Dziś jednak ścieżki nie były odgarnięte z liści, więc trzeba było w niektórych miejscach bardziej uważać.
Sokole Góry jesienią
Podjazd w Sokolich Górach
Prawie jak duch :D
Praktycznie wszystkie zjazdy , które zdecydowałam się dzisiaj pokonać
poszły mi jeszcze lepiej niż ostatnio. Udało mi się nawet pokonać jeden
stromy zjazd na samym końcu pętelki po Sokolich, na który dotychczas
patrzyłam ze strachem i nie wierzyłam, że kiedykolwiek dam radę go zjechać. To prawda, że na większym kole jest łatwiej, choć
może i tak cześć problemu siedzi w głowie. Teraz już wiem, czemu coraz więcej ludzi decyduje się na większe koło :D
Po wyjechaniu z Sokolich pozostał nam jeszcze powrót do Andrzeja. Na dzisiejsze warunki pogodowe tyle wystarczy. Dawno tak nie zmarzłam jak dziś, ale warto było ruszyć się chociaż na te kilka km.
Dzień po ostatnim maratonie postanowiliśmy wybrać się teamową ekipą na single pod Smrkiem. Niestety po wczorajszym zakończeniu sezonu nie wszyscy z Bikehead dali radę jechać na single, ale w sumie uzbierało się nas siedem osób. Na sam początek razem z Alkiem, Piotrkiem i Marcinem musieliśmy pokonać około 3km asfaltowy podjazd na Czerniawską Kopę (ten sam, który wczoraj pokonywaliśmy zaraz po starcie wyścigu). Tutaj na parkingu spotkaliśmy się z resztą ekipy, która dojechała autem, czyli z Pawłem, Kamilem i drugim Marcinem. W takim składzie ruszyliśmy na single.
Najpierw czarnym szlakiem. Niestety po zaledwie paru km okazało się, że jeden z Marcinów złapał kapcia. Jechał bez dętki, na mleczku, jednak okazało się, że mleko całkiem mu zaschło w oponie, przez co były problemy z wyjęciem wentyla. Chłopaki pożyczyli mu dętkę, ale po dość długich próbach wyjęcia wentylka, Marcin postanowił wrócić do auta, a my pojechaliśmy dalej.
Zabawa z kapciem
Rocky na singlach
Po pokonaniu pierwszego singlowego odcinka pojechaliśmy kawałek asfaltem i szutrami, po czym ponownie singlami, z tym, że tym razem szlakiem czerwonym. Czerwony szlak był o wiele dłuższy niż czarny. Na jakimś 25 km niespodziewanie spotkaliśmy Marcina, który po uporaniu się z kapciem samotnie wrócił na single, jednak po kilku km ponownie złapał snejka. Chłopaki kolejny raz pożyczyli mu dętkę i dalej pojechaliśmy znów w siódemkę. Po drodze zrobiliśmy sobie krótką sesję zdjęciową.
Dzisiejsza ekipa (fot. Marcin)
Widoczek na góry (fot. Marcin)
Z każdym kolejnym kilometrem robiłam się coraz bardziej głodna, a jak na złość wszystkie batony zostały w aucie na parkingu. Moją głowę coraz bardziej zaczęły zaprzątać myśli o jedzeniu, a koncentracja zaczęła spadać. Takim właśnie sposobem pod sam koniec czerwonego szlaku, praktycznie 6 km przed końcem dzisiejszej jazdy po singlach, na jednym z zakrętów zaliczyłam bliskie spotkanie z kamieniami. Niewiele brakło mi do spotkania z drzewem. Za mną jechali Paweł i Marcin, na szczęście w porę zdążyli zahamować. Paweł pomógł mi się pozbierać z ziemi. Najważniejsze, że nic sobie nie połamałam, ale obiłam dość konkretnie lewą rękę (od łokcia do nadgarstka), lewe udo, prawą dłoń i kolano. Alek który jechał przodem wrócił się do mnie i dalej jechaliśmy już wolniejszym tempem, razem ze znajomą z Gomola Trans Airco, którą spotkaliśmy dziś na singlach. Po pokonaniu czerwonego szlaku zostało nam już tylko kilka km szlakiem czarnym do parkingu.
Filmik z wywrotki:
Mapa singlów pod Smrkem
Ogólnie rzecz biorąc trzeba przyznać, że single pod Smrkem są bardzo fajne. Skala trudności dużo mniejsza niż Rychlebskie ścieżki, ale i tak potrzeba odpowiednich umiejętności. Dobra lekcja doskonalenia techniki jazdy. Szkoda tylko, że i jedne i drugie singielki są tak daleko.
Nadszedł w końcu ten dzień - dziś ostatni wyścig z cyklu Bike Maraton 2014 - w Świeradowie Zdroju. Tegoroczna edycja składała się z 10 wyścigów. W pierwszej edycji wystartowałam na dystansie Mini, natomiast w pozostałych wyścigach wybrałam dystans Mega i na tym dystansie zrobiłam klasyfikację generalną.
Do Świeradowa przybyliśmy już w piątek. W sobotę z rana ekstra energetyczne śniadanko przygotowane przez właścicielkę noclegu, po czym rowerami na miejsce startu. Przed startem jeszcze grupowa fotka Bikeheadowców, po czym każdy ustawił się w swoim sektorze startowym. Mnie przypadł sektor trzeci wywalczony w Poznaniu.
Bikehead przed startem
Wreszcie wszyscy się doczekali... 3... 2... 1... i start. Pierwsze 4 km to podjazd do Kolei Gaddowej. Najpierw 3 km asfaltem, potem około km terenem. Następnie kawałek po płaskim i od 5 km znów podjazd Nową Drogą Izerską aż do pierwszego bufetu na 8 km trasy. Na około 5 km wyprzedziła mnie Aga z Orbei, a chwilę później dogania mnie Marcin z klubu. Marcin jednak nie daje rady mnie wyprzedzić na podjeździe.
Pierwszy podjazd
Na podjeździe
Za pierwszym bufetem zaczyna się zjazd do około 10 km do rozjazdu Mini / Mega. Zjazdy w dalszym ciągu najlepiej mi nie idą, więc tuż na początku wyprzedza mnie Marcin. Za rozjazdem trasa prowadzi szutrami, najpierw około 3 km podjazdu, potem około 5 km szybkiego zjazdu i znów kawałek pod górę w kierunku Kopalni Stanisław (zlokalizowanej w pobliżu 20 km). Następnie szutrowy zjazd około 5 km do drugiego bufetu w pobliżu Wysokiego Kamienia.
Zjazd w stronę Wysokiego Kamienia
Zjazd z Wysokiego Kamienia
Za bufetem krótki - około 1 km - ale stromy podjazd po
kamieniach. Udało mi się pokonać cały podjazd, na którym sporo osób
rowery prowadziło. Po podjeździe terenowy zjazd około 5 km do słynnego w
okolicy zakrętu śmierci. Na tym zjeździe dwukrotnie muszę zejść z roweru - pierwszy raz na stromej ściance z kamieni i drugi raz na samym końcu zjazdu - tuż przy wylocie na zakręt śmierci. Trasa przecina asfalt na zakręcie (mniej więcej na 31 km trasy) i wiedzie dalej szutrami pod górę. Na 35 km rozjazd Mega / Giga a na 37 km ostatni bufet.
Gdzieś na trasie wyścigu
Końcówka terenowego zjazdu
Za bufetem dalsza część podjazdu do Rozdroża Izerskiego. Około 40 km rozpoczyna się szybki szutrowy zjazd do 45 km trasy, potem jeszcze około 2,5 km podjazdu szutrowego, krótki około kilometrowy zjazd i już prawie na sam koniec jakieś ostatnie 500 metrów podjazdu asfaltem. Końcówka trasy to około 2 km zjazd leśnym singielkiem do mety.
Singiel przed metą
Singiel przed metą
Pełne skupienie
Po dotarciu do mety dostałam sms z wynikiem dzisiejszego wyścigu - miejsce 3 w K2 Mega i 246 Open. Wynik uważam za bardzo dobry :) Przed dekoracją wyczekuję jeszcze na Alka, który zdobył dziś 7 miejsce w swojej kategorii na dystansie Giga, a ostatnie 20 km do mety jechał na uszkodzonym amortyzatorze.
Podium po wyścigu
Profil trasy ostatniego maratonu:
Po dekoracji i umyciu rowerów udajemy się na obiad do noclegu. Po obiadku już na piechotę razem z całym teamem idziemy na dekorację klasyfikacji generalnej. Nikt z nas jeszcze nie wie, które zajął miejsce w generalce. To wszystko pozostaje tajemnicą aż do wywoływania na podium poszczególnych kategorii. Najpierw Mini, później Mega mężczyzn i dopiero kobiety. Wreszcie kategoria K2 - okazuje się, że ostatecznie w całym cyklu zajęłam miejsce 4 w kategorii K2 dystans Mega :) Aleksander zajął miejsce 7 w kategorii M3 Giga. Super wyniki :)
Przedostatni już wyścig z cyklu BikeMaraton. Tym razem w Polanicy Zdroju. Cały tydzień piękna słoneczna pogoda, a w sobotę z rana akurat przed wyścigiem musiało dość mocno popadać. Już jadąc do Polanicy wiedzieliśmy, że bez błota na trasie się nie obędzie, pomimo iż podczas startu i całości wyścigu już nie padało. Start zorganizowany był w Parku Zdrojowym. Dziś startowałam z trzeciego sektora wywalczonego w Poznaniu. Przyznam, że start z trzeciego sektora był o wiele lepszy niż z piątego. Tuż przed startem obawiałam się jeszcze, czy nie jechać mini z powodu potrzaskanego kolana, jednak podczas wyścigu kolano o dziwo przestało boleć, więc wybrałam dystans mega.
Pierwsze około 3 km przebiegały asfaltem. Na początek krótki podjazd potem w miarę po płaskim. Następnie szutrowy podjazd pod Piekielną Górę, krótki zjazd do Szczytnej i znów podjazd w kierunku Wolarza. Na 12 km zlokalizowany był rozjazd (który wg. profilu trasy miał znajdować się na 10 km). Do rozjazdu jechałam praktycznie równo z Sandrą, która póżniej zjechała na mini. Za rozjazdem mini / mega około 3 km podjazdu do pierwszego bufetu, który również znajdował się dwa km dalej niż na profilu trasy. Na tym podjeździe wyprzedziła mnie Agnieszka z Orbea. Po podjeździe trudny jak dla mnie błotnisto - kamienisty zjazd singlem do Dusznik (około kilometra), na którym mija mnie Marcin z teamu.
Pierwszy podjazd
Na podjeździe
Następnie rozpoczyna się szuter, na początku którego zatrzymuje się, by pożyczyć Agnieszce imbusa do przykręcenia mostka. Niestety żadne z zawodników nie chciał się zatrzymać i pomóc. Po chwili ruszamy dalej. Trasa biegnie szerokimi szutrami raz pod górę, raz w dół aż do 21 km, czyli do drugiego bufetu. Trochę byłam zaskoczona faktem, że kolejny bufet był tak szybko, tym bardziej, że wg profilu miał znajdować się 2 km dalej. Co więcej następny bufet dopiero po kolejnych 18 km.
Gdzieś na trasie
Szybki zjazd
Za drugim bufetem, na którym porywam tylko banana, trasa prowadzi dalej szutrami i lasami. Najpierw lekko pod górę, potem w dół do rozjazdu mega / giga zlokalizowanego na 33 km trasy. Mega skręca w prawo, giga jedzie prosto na kolejną pętlę. Za rozjazdem zaczynają się coraz trudniejsze zjazdy i podjazdy, wokół Kamiennej Góry, na których nie brakuje błota, korzeni i kamieni. Na 39 km ostatni bufet. Wiedząc, że do mety tylko 10 km porywam tylko kubek wody i jadę dalej. Jakbym wcześniej wiedziała, że te ostatnie 10 km (wspólne z trasą mini) będzie się dłużyć bardziej niż poprzednie 40 km to na pewno na bufecie bym coś jeszcze zjadła. Zaraz za bufetem ciężki zjazd czerwonym szlakiem do DW Malwa, którego nie udało mi się pokonać w całości jadąc.
Na jednym ze zjazdów musiałam miejscami rower prowadzić
Błotny zjazd
Na zjeździe
Następnie kilka technicznych interwałów starą trasą Grand Prix MTB. Kilka sztywnych podejść, na których zmęczenie dawało się już we znaki (nie wiem czy niektóre z nich ktokolwiek dziś podjechał) i zjazdów po kamieniach, korzenaich i błocie. Ostatni krótki podjazd udało mi się pokonać jadąc. Trzeba było dodatkowo uważać na zawodników, którzy jeszcze jechali końcówkę trasy mini. Na sam koniec został jeszcze jeden zjazd do parku Zdrojowego i końcówka trasy przez park do mety.
Podejście pod górę, na którym chyba każdy zawodnik rower pchał lub niósł
Błotny zjazd
Błotny zjazd
Przejazd przez strumyk
Końcówka przejazdu przez strumyk
Zjazd do mety
Po dotarciu do mety ustawiłam się od razu w kolejce na myjkę nieopodal mety. Chwilę pogadałam z Agą. Jednak kolejka była tak długa, że zrezygnowałam i postanowiłam umyć tylko trochę samą siebie wodą z pękniętego węża strażackiego. Chwilę po tym jak się umyłam na metę dojechał Alek. Po tym jak on również się umył pojechaliśmy do biura odebrać dyplomy i dowiedzieć się, które zajęliśmy miejsca, Okazało się, że ja zajęłam miejsce 6 w K2 Mega i 314 Open, a Alek 7 w M3 Giga. Jak na takie warunki wynik całkiem dobry :)
Profil trasy (początek nieco się różnił od danych na wykresie):
Dziś umówiony wcześniej popołudniowy wypad z Olą, do którego postanowił dołączyć również Piotrek. Początkowo miał być Olsztyn, ale na miejscu spotkania pod Jagiellończykami zmieniliśmy zdanie i udaliśmy się w stronę Mirowa.
Najpierw
Alejką Pokoju, potem świeżo wyasfaltowaną ulicą Rejtana, wzdłuż trasy i
później koło rynku na Zawodziu w stronę nowego wiaduktu koło Tesco.
Tutaj musieliśmy przeprawić się trzykrotnie przez bandy oddzieląjące
pasy na nowym wiadukcie, gdyż kompletnie nie wiedzieliśmy którędy dostać
się na drugą stronę rzeki. W końcu udało się :) Przy nowym wiadukcie
zrobiono kawałek nowej asfaltowej, w miarę szerokiej ścieżki pieszo -
rowerowej, którą mieliśmy przyjemność jechać. Dalej terenem wzdłuż rzeki
w stronę Mirowa. Miejscami było sporo piachu. W pewnym miejscu przy
przejeżdżaniu przez piaskowe koleiny ujechało mi nagle przednie koło i
stanęło prawie że bokiem. Nie zdążyłam nic zrobić i poleciałam w przód
zahaczając koszulką o kierownicę i uderzając prawym kolanem w mostek. W
wyniku tegoż upadku kolano dość mocno się strzaskało i nawet kierownica
nieco się obróciła. Uderzenie musiało być mocne skoro nie obyło się bez
użycia imbusa, by z powrotem ustawić kierownicę.
Jadąc wzdłuż
rzeki dojechaliśmy do Mirowa. Dalej kawałek asfaltem w stronę Zawodzia,
po czym w lewo w ulicę Turystyczną, którą najpierw asfaltem, a potem
terenem dotarliśmy na Ossona. Zjazd z Ossona kamienistym zjazdem. Czas
poganiał, więc skierowaliśmy się już w stronę domów. Legionów, potem
Cmentarz Żydowski, Kucelin i Aleja Pokoju. Koło Jagiellończyków zegnamy
się z Piotrkiem i razem z Olą jedziemy dalej - ja na myjkę, a Ola do
auta na parking. Na koniec chwila pogaduch i każda z nas udaje się w swoją stronę.
Po
dzisiejszym upadku nasuwa mi się jedna myśl - trzeba mieć albo
wyjątkowego pecha albo wybitne zdolności by tak się poobijać i to nie
dość że na piachu to w dodatku dwa dni przed kolejnym maratonem... Mam nadzieję, że okłady z altacetu szybko pomogą i do soboty będzie już lepiej.
Mieliśmy dziś jechać na wycieczkę ze Skowronkami w okolice Łęczycy, jednak siły wyższe plany zweryfikowały. Na szczęście po południu udało nam się wyskoczyć na rower na 3 godzinki. Takim oto sposobem postanowiliśmy wybrać się dziś do Mstowa, gdzie dawno nie byliśmy.
Początek standardowo Alejką Pokoju, przez Kucelin, Cmentarz Żydowski i Legionów. Następnie terenem przez Ossona, kawałek czerwonym rowerowym i dalej przez Przeprośną Górkę. Dalej asfaltem przez Siedlec do Mstowa. Od Mstowa znów terenem niebieskim pieszym (po drodze z krótką przerwą przy sadach) przez Małusy do Turowa.
We wrześniu zakwitły nawet maki...
Podjazd na niebieskim pieszym koło sadów we Mstowie
Podjazd na niebieskim pieszym koło sadów we Mstowie
Dzika róża koło sadów
Niebieski pieszy w Mstowie
Następnie znów asfaltem przez Turów do Olsztyna. Objeżdżamy zamek dookoła, po czym podjeżdżamy na szczyt ruin od strony wieży obserwacyjnej. Udało mi się podjechać kilka metrów dalej niż dotychczas, zatem jakieś postępy są. Po podjeździe zjazd na dół po kamieniach.
Zjazd ze zamku w Olsztynie od strony wieży obserwacyjnej
Zjazd z zamku w Olsztynie
Z zamku kierujemy się na Lipówki. Udało się podjechać na sam szczyt. Na Lipówkach krótka sesja zdjęciowa rowerków, po czym zjazd singlem w stronę leśnego. Mijamy bar leśny i kierujemy się już z powrotem do Częstochowy.
Rocky na Lipówkach z ruinami zamku w tle
Rocky na Lipówkach
Najpierw kawałek asfaltem w stronę Biskupic, potem przeciwpożarówką do końca, kawałek terenem do torów, przez lasek, asfaltem do Bugaja i koło Michaliny do DK1. Jedziemy jeszcze na chwilę na myjkę, po czym przez Błeszno wracamy do domu.
Pogoda jak na wrzesień wyśmienita. Cieplutko, słonecznie, jedynie wiatr mógłby być trochę łagodniejszy. Szkoda, że nie udało się wybrać na dłuższą wycieczkę, ale może jeszcze będzie okazja.
Kolejny maraton z cyklu BikeMaraton (o ile tak
można nazwać dzisiejszy płaski sprinterski wyścig). W zasadzie od
początku sezonu planowaliśmy Poznań odpuścić, no ale jednak
zdecydowaliśmy się wystartować, by zdobyć trochę punktów dla drużyny. Start dzisiejszego wyścigu znajdował się na terenie Toru regatowego Malta.
Pierwsze
5 km po starcie asfaltem, szeroką dwujezdniową drogą. Następnie wjazd w
teren, gdzie znajdował się pierwszy (w zasadzie z dwóch) krótkich
podjazdów. Dalej trasa praktycznie cały czas płaska, po szutrach,
asfaltach i szerokich leśnych dróżkach. Nawet nie zauważyłam jak
znalazłam się na 15 km na rozjeździe Mini / Mega. Za rozjazdem nie
zabrakło dodatkowo odcinków piaszczystych. Odskocznią od jazdy po
płaskim był w zasadzie jeszcze jeden krótki podjazd w wąwozie. Trasa
technicznie bardzo łatwa. Spora część trasy pod wiatr. Na niektórych
odcinkach udało mi się załapać na tzw. pociąg, jednak sporą cześć trasy
jechałam samotnie, miejscami wioząc na kolę innych zawodników. Ostatnie
kilometry za rozjazdem Mega / Giga na 49 km to już w zasadzie powrót do
mety w pobliżu Jeziora Szwarzędzkiego, gdzie znajdował się jeden szybki
techniczny zjazd, przed którym wpakowałam się w błotną koleinę, więc na
zjeździe błotko spod kół trochę mnie schlapało. Sama końcówka znów
szerokimi dróżkami w pobliżu nowego zoo. Całość wyścigu w bardzo szybkim
tempie (nie spodziewałam się nawet, że aż tak szybkim). Jeszcze nigdy nie przejechałam w terenie 65 km ze średnią 25,6 km/h :D
Na końcówce krótkiego podjazdu
Jedyny ciekawy zjazd na trasie wyścigu, który dla niektórych wyglądał właśnie tak jak na fotce :D
Mnie udało się pokonać go tak :D
Gdzieś na trasie wyścigu
Zjazd na ostatnich kilometrach przed metą
Kilka zdjęć z galerii Fotomaraton:
Po
przyjeździe na metę udałam się najpierw na ostatni bufet skosztować
trochę pomarańczek, potem odebrałam pakiet startowy dla siebie i Alka (który wybrał dziś trasę Giga, wynoszącą aż 98 km).
Nastepnie umyłam się trochę z błotka i poszłam do biura zawodów, by dowiedzieć się na której uplasowałam się pozycji. Dopiero gdy
spojrzałam na dyplom dowiedziałam się, że zajęłam dziś 3 miejsce w kategorii K2
Mega i 248 Open zdobywając jednocześnie aż 657 punktów na 700 możliwych :) Jak dla mnie wynik rewelacyjny, tym bardziej, że pozwolił mi zdobyć lepszą pozycję w klasyfikacji generalnej i zapewnił awans do 3 sektora startowego na pozostałe dwa wyścigi :) Po takiej dawce pozytywnych wieści pozostało mi niecierpliwie oczekiwać az na metę przyjedzie Alek :)
Po wtorkowej asfaltowej pętli zachciało mi się ponownie jazdy w terenie. Zatem po pracy krótka przejażdżka po okolicznych górkach w stronę Olsztyna.
Początek standardowo przez osiedle, potem przez Alejkę Pokoju, Kucelin, Cmentarz Żydowski i Legionów. Tutaj w lewo i terenem koło Ossona. Na szczyt dziś nie wjeżdżam, jadę dookoła. Chwilę przed zjazdem mijam się z Mateuszem, który dopiero w ostatniej chwili mnie zauważył. Przed zjazdem jeszcze szybka fotka w jesiennej scenerii i potem zjazd do czerwonego rowerowego.
Jesień nadchodzi wielkimi krokami
Następnie czerwonym rowerowym w stronę Zielonej Góry. Podjazd jak zwykle pokonany
na dwie raty. Na szczycie spotykam Andrzeja i dalej jedziemy we dwoje.
Kawałek przed zjazdem spotykamy jeszcze dwóch znajomych ze spinningu. Szybkie "cześć" i zjeżdżamy ponownie do czerwonego rowerowego. Dalej kawałek asfaltem przez Kusięta. Koło straży w prawo i terenem w stronę Towarnych. Podjazd koło jaskini, a potem kawałek pieszo pod górkę. Nie zjeżdżamy od razu na polanę, gdyż Andrzej prowadzi nieco innym wariantem, pokazując mi nową fajną ścieżkę. Następnie zjazd na polanę i podjazd na szczyt Towarnych łagodniejszym wariantem. Następnie zjazd do asfaltu i w stronę Olsztyna. Podjazd na zamek od strony kwadratowej wieży, po czym zjazd całkiem fajną techniczną ścieżką po skałkach i kamieniach. Następnie kierunek Lipówki. Andrzej prowadzi od drugiej strony niż zwykle jeżdżę. Podjeżdżamy fajnym singielkiem, ale w pewnym momencie muszę kawałek rower podprowadzić. Zjazd z Lipówek, po czym się w stronę Biakła. Na podjeździe, który zwykle wybieramy pasą się owce i kozy, więc dziś musimy spróbować trudniejszej wersji. Udaje się podjechać nieco ponad połowę. Na szczycie spotykamy rowerzystę, którego dziś już widzieliśmy na Towarnych. Krótka rozmowa i zjeżdżamy z Andrzejem Biakła. Podjeżdżamy jeszcze raz na Lipówki, na szczycie szybka fotka zachodzącego słońca, po czym zjazd singielkiem w stronę leśnego.
Zachód słońca z Lipówek
Czas leci, więc czas wracać do domu. Kierujemy się w stronę Góry Ostrówek. Po drodze znajduje trzy kanie. Następnie jedziemy terenem przez Skrajnicę. Droga w pobliżu stacji benyznowej wciąż rozkopana, zatem przecinamy asfalt i jedziemy dalej terenem w stronę żółtego rowerowego. Kawałek żółtym, po czym zielonym do pożarówki. Tutaj Andrzej odbija w lewo, a ja w prawo. Kawałek pożarówką, potem terenem do torów, przez lasek, asfaltem przez Bugaj i koło Michaliny do DK1. Jeszcze na chwilę na myjkę, a potem już do domu.
Lato chyba się już powoli kończy. W powietrzu czuć już jesień. Jednak jakby cały wrzesień i październik była taka pogoda jak dziś byłoby rewelacyjnie :)
Dziś popołudniu czas na rozkręcenie się po przerwie spowodowanej ostatnimi warunkami pogodowymi i innymi codziennymi sprawami. Nadgarstek niestety dalej boli (w zasadzie z niewiadomych przyczyn), ale już nie mogłam wysiedzieć w domu. Postanowiłam samotnie wybrać się do Olsztyna.
Początek standardem przez osiedle, Aleję Pokoju, Kucelin, Cmentarz Żydowski i Legionów. Dalej dla odmiany kawałek Brzyszowską i potem w prawo na czerwony rowerowy. Z czerwonego zbaczam na Zieloną Górę (podjazd jak zwykle mnie pokonał, ale są niewielkie postępy). Zjazd do czerwonego rowerowego i dalej asfaltem przez Kusięta. Następnie w prawo i terenem w stronę Towarnych. Przed podjazdem do jaskini mijam się z Łukaszem, który już dziś kończył trening. Za jaskinią kawałek pieszo, potem zjazd na polanę i podjazd na szczyt Towarnych (a w zasadzie próba cięższej opcji podjazdu, zakończona niepowodzeniem). Zjazd do asfaltu i w stronę Olsztyna. Mijam rynek i kieruje się na zamek główną bramą. Pomimo bólu nadgarstka i ogólnego zmęczenia spowodowanego niewyspaniem udało mi się dziś pokonać cały podjazd na zamek :) Plan wykonany :) Na szczycie chwila przerwy i potem zjazd z powrotem do rynku.
Rocky na ruinach zamku w Olsztynie
Rocky przed kwadratową wieżą
Następnie kieruje się na Lipówki. Podjazd pokonany dziś w całości. Na Lipówkach chwila rozmyślań, po czym zjazd w stronę Biakła. Przy Górze Biakło odbywa się obecnie wypas owiec, ale podjazd jest możliwy. Nie udaje mi się jednak pokonać całego podjazdu. Po zjeździe pan pilnujący owiec uświadamia mnie, że skoro nie dałam rady podjechać, to nie nadaje się na wyścigi rowerowe (chyba zdradził mnie strój wygrany na wyścigu Hołda Race). Cóż, albo muszę zrezygnować z wyścigów, albo... skoro Olsztyn zaliczony to kolejnym moim celem będzie pokonanie podjazdu na Biakło :D Na koniec jeszcze jeden podjazd na Lipówki i zjazd singielkiem do leśnego, który mijam i kieruje się od razu do domu.
Powrót terenem przez Ostrówek, który jakiś czas temu został oszpecony przez jakąś metalową wieżą, a potem terenem przez Skrajnicę. Następnie kawałek asfaltem do wykopów. Niestety jeden z robotników informuje mnie, że przejazdu dalej nie ma i kieruje mnie trochę na około jakaś kamienisto - błotnistą drogą, którą docieram do stacji na Odrzykoniu. Dalej rowerostradą do końca, gdzie tuż przy samym końcu mało co nie rozjechałam jakiegoś niezbyt rozgarniętego rolkowca, który jadąc na wprost mnie nagle postanowił skręcić centralnie przede mną. Dopiero pisk moich opon go nieco otrzeźwił. Nie wiem czym Ci ludzie myślą, ale mózgami chyba nie bardzo. Dalej jadę terenem do torów, przez lasek, asfaltem przez Bugaj i koło Michaliny do DK1. Następnie jeszcze kawałek przez Raków, gdzie na skrzyżowaniu Okrzei z Łukasińskiego wymusza na mnie pierwszeństwo kierowca autobusu. Sama już nie wiem, czy tylko ja mam tyle pecha, czy po prostu ludzie są jacyś dziwni... Dalej już spokojnie koło Jagiellończyków i przez osiedle do domu.
Mimo tych kilku uniedogodnień dzisiejszy wypad dobrze mi zrobił. Pomimo niewyspania jechało mi się całkiem przyjemnie. Mam jedynie nadzieje, że ból nadgarstka szybko minie.
Po niedzielnym i poniedziałkowym odpoczynku od roweru (nie licząc dojazdu do pracy) nadszedł czas, by wybrać się w teren. Razem ze mną pojechali jeszcze Kamil i Łukasz. Na zbiórkę koło Jagiellończyków nie zdążyła Ola, ale umówiłyśmy się, że dołączy do nas w Olsztynie.
Tak więc początkowo w trójkę. Aleją Pokoju, przez Kucelin, Cmentarz Żydowski i dalej Legionów. Skręcamy w prawo i terenem przez Kamieniołom Prędziszów, po czym znów kawałek Legionów (gdzie spotykamy Martę - TęczowaMagia). Z Legionów w prawo i na Ossona. Podjazd na szczyt, po czym wdrapujemy się jeszcze wyżej i zjeżdżamy singielkiem. Następnie zjazd do czerwonego rowerowego i czerwonym w stronę Zielonej Góry. Podjazd na Zieloną (który jak zwykle mnie pokonał) i zjazd obok jaskini z powrotem do czerwonego szlaku. Kawałek asfaltem przez Kusięta, po czym w prawo i terenem w stronę Towarnych. Kawałek przed jaskinią sms od Oli, że czeka na zamku. Niestety po podjechaniu do jaskini okazuje się, że złapałam kapcia w przednim kole. Zjazd na polanę niestety na piechotę. Łukasz odjechał gdzieś na bok, a ja z Kamilem obydwoje męczylismy się ze zdjęciem opony. Bez skutku. Chyba mam w tym za małe doświadczenie, bo gdy Łukasz do nas wrócił zdjął oponę w momencie. W międzyczasie skontaktowałam się z Olą, i powiedziałam, że jeśli nie chce czekać może przybyć na polanę w Towarnych. Zdążyliśmy uporać się z kapciem, a Oli ciagle nie było. Po kolejnej rozmowie okazało się, ze pojechała trochę za daleko. Umówiliśmy się więc ponownie w Olsztynie, a że mieliśmy bliżej, to postanowiliśmy jeszcze wjechać na ruiny zamku i zjechać z powrotem :D I akurat gdy wróciliśmy na rynek zauważyliśmy czekającą Olę :)
Dalej we czwórkę :D Najpierw asfaltem w stronę Biskupic, a potem terenem wokoło Sokolich. Z uwagi na fakt, że pomału zapadał zmierzch nie zwróciłam uwagi jakimi jechaliśmy szlakami. Tym bardziej, że w zasadzie jedyna miałam na tyle dobrą lampkę, by oświetlać drogę nie tylko sobie, ale i reszcie ekipy. Wiem tylko, że najpierw jechaliśmy żółtym rowerowym, potem kawałek czarnym i niebieskim rowerowym. I chyba właśnie na czarnym rowerowym doszło do małej kraksy. Ola rozmawiając przez telefon zderzyła się z Łukaszem. Szczegółów nie znam, bo jechałam z przodu. Znów ominęło mnie co najlepsze :D Żart. Na szczęście strat w ludziach nie było. Niestety w wyniku zderzenia w Oli rowerze odkręciła się kierownica na mocowaniu z mostkiem i zaczęła się tak ciągle okręcać. Nikt z nas nie miał niestety imbusa, więc musieliśmy zwolnić nieco tempo i po wyjechaniu z Sokolich kontynuować jazdę wyłącznie asfaltem. Dojechaliśmy do rynku w Olsztynie, dalej kawałek główną, rowerostradą i znów główną do DK1. Dalej wzdłuż trasy na Raków. Łukasz pożyczył Oli lampki, by mogła coś widzieć podczas dalszej jazdy. Odprowadziłam jeszcze kawałek Olę przez Raków i na Jagiellońskiej przed Makro skręciłam już w osiedle.
I takim oto sposobem z planowanych dwóch i pół godzin jazdy, po przygodach jakie nas spotkały wyszło prawie o godzinę więcej :D Są rzeczy których się nie przewidzi. Dobrze, że nikomu z nas nic się nie stało, a sprzęt czasem lubi sprawiać problemy i to z reguły wtedy, kiedy najmniej tego się człowiek spodziewa.
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.