Kolejny maraton z cyklu Bike Maraton 2015. Tym razem z Zdzieszowicach. Dla odmiany trasa w odwrotnym kierunku niż roku temu, a co za tym idzie nieco bardziej wymagająca kondycyjnie i trudniejsza technicznie. Start punktualnie o 11. Startuję dziś z czwartego sektora. Odstępy pomiędzy poszczególnymi sektorami bardzo krótkie, aż za krótkie (niecałe 30 sekund), tym bardziej biorąc pod uwagę fakt, że zaraz po starcie jest kilka szybkich zakrętów na asfalcie.
Pierwsze 5 km asfaltowo, z czego początkowe 3 km w zasadzie płaskie, kolejne dwa to już podjazd. Już na 3 km z powodu bliskiego spotkania z asfaltem odbiera mi chęć do dalszej jazdy, ale jakoś zbieram się i z poobijanym lewym łokciem jadę dalej, ale już nieco wolniej. Kolejne dwa kilometry to podjazd szutrem w kierunku góry Św. Anny. Końcówka podjazdu po kostce brukowej z nachyleniem 11% ale spokojnie da radę jechać.
Po minięciu Sanktuarium na Górze Św. Anny zaczyna się zjazd - około 2 km. Najpierw asfaltem, potem terenowo fajnymi leśnymi singielkami, na których niestety robi się tłok. Po zjeździe znów podjazd do około 10 km, po czym kolejny zjazd. Na 12 km pierwszy bufet. Biorę kubek wody i jadę dalej. Zaczyna się kolejny szutrowy podjazd. Na 15 km rozjazd mini / mega. W głowie chodzą myśli, czy nie skrócić trasy i nie kierować się już do mety, ale ostatecznie wybieram kierunek mega. Kolejne kilka km w zasadzie płaskie. Dwukrotnie przejeżdżamy asfaltem nad trasą A4. Około 17 km znów wjeżdżamy w teren. Około 20 km znów kawałek asfaltu, po czym znów terenowo kolejny podjazd i zjazd. Około 25 km zaczyna się jazda wzdłuż pięknie pachnących pól kwitnącego rzepaku, z którymi właśnie kojarzy mi się wyścig w Zdzieszowicach. Po około 2 km znów kawałek asfaltu, ale tym razem przejeżdżamy pod trasą A4.
Na 30 km kolejny bufet, za którym zaczyna się szutrowy podjazd. W zasadzie ostatni dziś trudniejszy podjazd. Po pokonaniu podjazdu terenowy zjazd do około 35 km. Następnie jeszcze jeden podjazd, ale już łagodniejszy i krótszy niż poprzednie. Na 37 km rozjazd mega / giga. Do mety pozostały już tylko 4 km, które w zasadzie są już z górki. Kawałek wzdłuż pól, a potem fajnymi leśnymi ścieżkami.
Kilka fotek z FotoMaraton:
Gdy docieram na metę wita mnie Alek. Jestem jednocześnie szczęśliwa, że dotarłam do mety i zła, że już na samym początku zaliczyłam upadek i to na asfalcie. Ostatecznie zajmuję miejsce 9 w K2 Mega i 619 miejsce Open. Wynik niezbyt zadowalający, ale najważniejsze, że skończyło się tylko na poobdzieranym łokciu.
Na weekend majowy umówiliśmy się z Emilką i Tomkiem na terenowy wypad w góry. Tomek poinformował, że jego znajomi planują wybrać się w Beskid Mały. Postanowiliśmy dołączyć do ekipy. Po dojechaniu do Kocierzy Rychwałdzkiej, gdzie znajdował się start dzisiejszej eskapady okazało się, że uzbierała się dość spora ekipa. W sumie było nas 12 osób - poza Emi, Tomkim, Alkiem i mną także Marcin (z którym już raz byliśmy w górach), dwóch chłopaków z teamu Forda (jeden miał na imię Przemek, imienia drugiego nie pamiętam) oraz pięciu znajomych Marcina (imion również niestety nie pamiętam).
W takim składzie ruszyliśmy w trasę. Każdy jechał swoim tempem, a co jakiś czas wszyscy się kumulowali i znów każdy jechał dalej na miarę swoich możliwości. Od samego początku trzymamy się szlaku czerwonego pieszego z zamiarem dojechania na Laskowiec. Trasa wiedzie na początku przez las po mniejszych lub większych kamieniach. Pierwszy postój odbywa się na Potrójnej Groni (883 m. n.p.m.).
Czarny Groń - z Alkiem
Czarny Groń - z Emilką
Po krótkiej przerwie ruszamy dalej w drogę czerwonym pieszym. Od tego momentu wyjeżdżamy w zasadzie z lasu i jedziemy praktycznie cały czas szczytami. Mijamy wyciąg Czarny Gróń. Czerwony szlak łączy się z żółtym. Jedziemy kawałek przez teren Rezerwatu Madohora. Docieramy na Łamaną Skałę (929 m. n.p.m.)
Podjazd na czerwonym pieszym w Rezerwacie Madohora
Podjazd na czerwonym pieszym
Na czerwonym pieszym
Widok na góry z Łamanej Skały
Trzymamy się cały czas tego samego szlaku. Na szczycie zwanym Rozstaje nad młodą horą (910 m. n.p.m.) do obydwu szlaków dołącza również zielony pieszy. Docieramy do Skrzyżowania pod Smerkowicą. Tutaj żółty szlak odbija w prawo, a my jedziemy w lewo trzymając się dalej czerwonego i zielonego szlaku. Mijamy Beskidzie (863 m. np.m.) i jedziemy czerwonym pieszym na Laskowiec (992 m. n.p.m.). Jest to najwyższy punkt naszej dzisiejszej eskapady. W schronisku postój na uzupełnienie płynów i napełnienie żołądków.
Czerwony pieszy
Czerwony pieszy
Do schroniska na Laskowcu chłopaki mieli trasę wcześniej zaplanowaną. Dalej trasa wymyślana na spontana z mapą. Tym razem szlak niebieski pieszy. Kawałek płasko, potem szybki zjazd do Polany Beskid (807 m. n.p.m.). Po minięciu polany dalsza część zjazdu niebieskim pieszym, tym razem po kamieniach. Podczas owego zjazdu dwa przymusowe postoje, gdyż Tomek dwukrotnie łapie kapcia.
Pierwszy kapeć
Przerwa techniczna podczas drugiego kapcia
Po pokonaniu kamienistego zjazdu jedziemy błotnistą rynną wzdłuż czyjegoś pola. Tomka niestety pech dziś nie opuszcza i zalicza glebę w wyniku której obdziera sobie lewą rękę. Po wyczyszczeniu ran i opatrzeniu jedziemy dalej. Wyjeżdżamy na asfalt w Tarnawie Górnej. Kawałek asfaltem, a potem znów podjazd, tym razem po betonowych płytach. Na szczycie nagle płyty się kończą i zmuszeni jesteśmy jechać w dół ścieżką, wzdłuż której prowadzona jest wycinka drzew. Nagle ścieżka całkiem się kończy. Zostaje nam jedynie dzika przeprawa przez jakieś chaszcze i strumyk. Wreszcie docieramy do jakiejś lepszej drogi. Znów pod górę po betonowych płytach, po czym terenowy zjazd do Targoszowa. Następnie asfaltowy zjazd i podjazd zielonym pieszym, który przez parę kilometrów również prowadził asfaltem. W pewnym momencie zielony szlak odbija w las. Dotychczas przez wszystkie dzisiejsze szlaki piesze dało się bez problemu jechać. jednak tym razem jest nieco inaczej. Przez dosyć długi odcinek musimy rowery wpychać pod górę. Skutecznie odbiera nam to resztki sił. Na szczęście chociaż końcówkę zielonego szlaku udaje się nam pokonać jadąc. Docieramy do Skrzyżowania pod Smerkowicą, gdzie dziś już byliśmy.
Tutaj ekipa dzieli się na dwie grupy. Część osób jedzie dalej szlakiem zielonym pieszym w dół, a potem asfaltowym podjazdem do Kocierzy, a druga część czyli ja, Emilka, Alek, Tomek, Marcin i jeden chłopak z teamu Forda jedziemy z powrotem szlakiem czerwonym pieszym analogicznie jak przedtem. Najpierw trawersem po szczytach (przez Rostaje nad młodą horą, Łamaną Skałę, Rezerwat Madohora, Czarny Groń i Potrójną Groń) a następnie przez las do auta.
Alek na czerwonym pieszym z widokiem na góry
Widok na góry z czerwonego pieszego
Powrót do auta
Nasza grupka dociera do Kocierzy nieco wcześniej niż druga część ekipy. Mamy zatem więcej czasu na odpoczynek :D Podsumowując wycieczka bardzo fajna, tereny bardzo malownicze. Nie licząc maratonów nie byłam nigdy tak liczną ekipą w górach, ale muszę przyznać, że było całkiem fajnie :)
Umówiliśmy się dziś z Andrzejem na popołudniowy wypad w Sokole. O 17:30 wyruszyliśmy z Alkiem spod Jagiellończyków. Aleją Pokoju, przez Kucelin, ścieżką wzdłuż rzeki, koło Guardiana i przez Skrajnicę do Olsztyna. Od samego początku dziś jakoś bez sił.
U Andrzeja zostawiam swój rower i dalej jadę na Giancie. Jedziemy najpierw na zamek. Podjazdy w moim wykonaniu dziś to porażka. Na zamku kilka ciekawych zjazdów. Opuszczamy zamek i jedziemy koło skały zwanej dziewicą, następnie przez Lipówki i Biakło w Sokole. Zjazdy na fullu super, ale sił do podjazdów brak, jakby odcięło mi dopływ energii. W Sokolich najpierw czarnym / żółtym pieszym, a następnie podjazd - w zasadzie podejście czerwonym pieszym w stronę Puchacza. Mieliśmy jechać pętlę przez Sokole, ale chłopaki chcieli poćwiczyć loty i wyskoki z dropów. Każdy zaliczył kilka wyskoków. Na ostatnim Andrzej złapał kapcia i w efekcie zaliczył również glebę. Nie było jak załatać opony, gdyż całe mleczko wyciekło. Pozostał nam powrót na piechotę do Andrzeja. Jednak Andrzej uznał, że da radę powoli jechać. Tak więc ruszyliśmy. W międzyczasie okazało się, że przy upadku Andrzej zgubił okulary, więc chłopaki wrócili się by ich szukać, a ja toczyłam się wolno na rowerze z kapciem. Chłopaki na szczęście zgubę znaleźli i dogonili mnie na żółtym rowerowym, którym wróciliśmy do Andrzeja.
Po przesiadce na Rockiego powrót do domu już po zmroku. Najkrótszą drogą przez Skrajnicę, rowerostradę, terenem do torów, przez lasek, po czym przez Bugaj, koło Michaliny i przez Błeszno. Bardzo ciężko dziś mi się jechało, sił brak. Mam nadzieję, że to tylko chwilowa niedyspozycja. Przy okazji podczas powrotu do domu wskoczył pierwszy tysiąc w tym sezonie. Dość późno porównując do poprzednich sezonów, jednak w tym roku czasu na rower o wiele mniej.
Umówiliśmy się dziś z Olą i Sylwią na terenowy wypad w Sokole. Sylwia napisała informację o wypadzie na CWR. Chęć udziału wyrazili także Janusz i Piotrek. Alek miał łapać nas po drodze, ale okazało się, że skończył pracę wcześniej, więc zdążył pod Jagiellończyków na wyznaczoną godzinę. Na miejsce spotkania przybył także Łukasz, ale z uwagi na fakt, iż przybył na szosie towarzyszył nam dziś tylko kilka km.
W takim składzie ruszamy w drogę. Alejką Pokoju, przez Kucelin i koło Guardiana. Przy nastawni opuszcza nas Łukasz i jedziemy dalej w szóstkę terenem wzdłuż torów, a potem rowerostradą i przez Skrajnicę do Olsztyna. Mijamy leśny i jedziemy koło Lipówek i przez Biakło do Sokolich. Koło Biakła krótka przerwa techniczna na dopompowanie koła u Oli w rowerze.
W okolicy Lipówek
Szybkie foto przy pompowaniu koła
Przez Sokole początkowo żółtym pieszym, a potem czerwonym w stronę Puchacza. Każdy podjeżdża ile może, a potem piechotą na górę. Omijamy dziś słynną techniczną pętelkę i zjeżdżamy na dół trzymając się alej czerwonego pieszego. Dalej ponownie czarnym pieszym, a potem żółtym rowerowym do asfaltu.
Podjazd na czerwonym pieszym w Sokolich Górach
Alek na podjeździe
Mamy jeszcze trochę czasu, więc decydujemy się zahaczyć jeszcze o zamek. Przy rondzie znów spotykamy Łukasza. Dziewczyny zostają z Łukaszem pod zamkiem, a ja z Alkiem, Januszem i Piotrkiem wjeżdżamy pod wieżę. Chwila na szczycie i zjazd tą samą drogą do reszty ekipy.
Czas wracać. Łukasz znów nas opuszcza a my jedziemy asfaltem w stronę Biskupic, potem przeciwpożarówką, niebieskim rowerowym do rowerostrady, terenem do torów, przez lasek, asfaltem przez Bugaj i koło Michaliny do DK1. Tutaj ekipa znów się dzieli. Sylwia z chłopakami jada Wojska Polskiego, a my z Olą i Alkiem jedziemy przez Błeszno na myjkę, gdzie zegnamy się z Olą i po umyciu rowerów wracamy we dwójkę do domu.
Bardzo przyjemny wypad w super towarzystwie. Masa dobrego humoru i śmiechu. Oby takich wypadów było jak najwięcej :)
Pierwszy w tym roku wyścig z cyklu
Bike Maraton - w Miękini koło Wrocławia. W zeszłym roku w Miękini wybrałam dystans mini, po którym czułam spory niedosyt. W tym roku mimo słabej formy postanowiłam, że wystartuję na dystansie Mega. I tak nie spodziewałam się dobrego wyniku, więc uznałam, że przejadę trasę dla przyjemności. Start odbył się 10 minut po godzinie 11. Startowałam z trzeciego
sektora, wywalczonego rok temu w Poznaniu.
W sektorze startowym
Początek
asfaltem, później terenem.
Już na samym początku zaraz po starcie zostałam na końcu sektora.
Pierwsze 8 km praktycznie cały czas po płaskim w szybkim tempie. Na 12
km pierwszy bufet. Około 14 km ostry zakręt w prawo i pierwszy dziś
podjazd. Podjechałam bez problemu mimo, że większość ludzi prowadziła
rowery. Na jakimś 16 km jedyny jak się później okazało
fajny zjazd na trasie. Byłby w całości do zjechania, gdyby nie
stworzy się ogromny zator. Niestety trzeba było zejść prowadząc rower, a
i to w takim tłumie było ciężkie i w moim przypadku skończyło się
lekkim podparciem. Dalej
znów płasko, no i przed bufetem na około 17 km kolejny podjazd, po czym
szybki zjazd.
A mówili, że będzie mokro :D
Kolejne kilka km znów praktycznie po płaskim leśnymi dróżkami
szutrowymi drogami. Na 25 km drugi bufet. Około 27 km kawałek asfaltem
pod wiatr. Jadę sama, nikogo przede mną. W pewnym momencie mija mnie 5
chłopaków z teamu Mitutoyo. Proponują bym siadła im na koło. Zbawienie.
Od razu lepiej się jedzie. Po jakichś 2 km wjeżdżamy w las, chłopaki
cisną dalej, ja jadę swoim tempem. Około 30 km wjeżdżamy w las Mrozowski i zaczynają się ciekawe
leśne single, stanowiące bazę do dobrego XC, którymi jedziemy praktycznie 6 km.
Na jednym z singli
Po pokonaniu singli znów szeroko i płasko. Na 40 km ostatni bufet. Około 42 km przejeżdżamy koło Zamku na wodzie, gdzie zdjęcia robi nam nasz wierny kibic - Ola :) Mijamy zamek i znów jakieś 2 km fajnych singielków w lesie.Zostaje ostatnie 5 km do mety, w zasadzie znów po płaskim szerokimi szutrowymi duktami.
Koło zamku na wodzie
Zakręt tuż za zamkiem
Po przyjeździe na metę okazuje się, że zajęłam miejsce 15 z 23 w K2 Mega i 555 Open. Jak na totalny brak formy, uważam że jest to całkiem niezły wynik. Nie mam porównania do roku zeszłego, gdyż jechałam wtedy dystans mini, ale i tak jestem z siebie w miarę zadowolona :)
Andrzej przy okazji wyprawy do sklepu rowerowego w Krakowie zaproponował nam wypad w dolinki podkrakowskie. W terenie dawno nie jeździliśmy, więc zgodziliśmy się na tę propozycję. Już w drodze na miejsce szybko dotarło do nas, że w dolinkach czekać na nas będzie masa błota, a nawet i miejscami resztki śniegu. Zaparkowaliśmy auto w miejscowości Zelków i stąd rozpoczęliśmy dzisiejszą jazdę.
Początkowo jedziemy kawałek asfaltem, po czym wjeżdżamy w las na szlak czerwony rowerowy. Następnie kierujemy się szlakiem zielonym rowerowym. Szybko okazuje się, że nie pomyliśmy się zbyt wiele - w lesie pełno błota, a miejscami resztek śniegu.
Jeszcze czysty Rocky w najnowszej konfiguracji
Przebiśniegi
Tyle było błota
Po wyjechaniu z lasu kierujemy się na szlak niebieski rowerowy, prowadzący przez Dolinę Kobylańską. Przepiękne miejsce. Aż dziwne, że nigdy wcześniej tutaj nie byłam. Szeroka ścieżka, wokół skały, po prostu bajka. Oczywiście nie mogło się obyć bez kilku pamiątkowych fotek.
W dolinie Kobylańskiej
W dolinie Kobylańskiej
Chwila treningu
Andrzej na zjeździe
W dolinie Kobylańskiej
W dolinie Kobylańskiej
W dolinie Kobylańskiej
Po opuszczeniu owej doliny postanowiliśmy pojechać kawałek terenem pod górę, szlakiem żółtym pieszym, a następnie kawałek asfaltem. Po oględzinach mapy uznaliśmy, że udamy się jeszcze szlakiem zielonym rowerowym do dolinki Będkowskiej. Niestety nie było nam to dziś dane. Po kilkuset metrach szutrowego zjazdu okazało się, że Edytka złapała kapcia, a w zasadzie rozszczelniła się jej opona i wypłynęło z niej całe mleczko. Chłopaki uznali, że można spróbować z dętką, jednak nie dali rady zdjąć koła, gdyż nie mogli odkręcić ośki. Pozostało nam jedynie skończyć dzisiejsze zwiedzanie i wracać do auta.
Próba poskromienia kapcia - niestety nieudana
Jechaliśmy dość powoli, gdyż Edytka jechała na kapciu. Dobrze, że do auta było niecałe 5km. Powrót lasem, analogicznie jak na początku, szlakiem zielonym rowerowym, a potem czerwonym rowerowym. Końcówka to kilkaset metrów asfaltem do auta.
Dziś udało nam się zobaczyć tylko jedną z dolinek, gdyż czas nas naglił. Ale spodobało nam się na tyle, że już myślimy o następnej wizycie w tych okolicach i zwiedzeniu kolejnych dolinek :)
Dzisiaj korzystając z typowo zimowej aury, debiut w innej dyscyplinie sportu, mianowicie na nartach biegowych. Jako że własnych biegówek nie mamy skorzystaliśmy z wypożyczalni nart biegowych w Przewodziszowicach. Na początek krótki instruktaż i w drogę. W sumie wyszły nam trzy pętelki po 2,6 km każda. Pierwsza pętla za instruktorem, kolejne już we własnym zakresie i swoim własnym tempie. Jak na pierwszy raz to wrażenia bardzo pozytywne :) Całkiem fajna alternatywa na zimowe śnieżne dni. Jak tylko czas i pogoda pozwoli to trzeba będzie jeszcze kiedyś powtórzyć przygodę z biegówkami.
Pogoda za oknem jak na styczeń wyśmienita, zatem dziś umówiliśmy się z Andrzejem na krótki wypad. W międzyczasie zrodził się pomysł by dołączyć do Rafika i jego syna Michała śmigających w okolicach Zawiercia, ale ze względów czasowych pomysł spalił na panewce.
Tak więc pozostając przy pierwotnym planie rano razem z Alkiem jedziemy Aleją Pokoju, przez Kucelin, Cmentarz Żydowski, Legionów, po czym przez Ossona (mijając jednak szczyt). Na zjeździe Alek łapie pierwszego w sezonie kapcia. Tel do Andrzeja, ze spóźnimy się na miejsce spotkania i szybka zmiana dętki.
Wymiana dętki
Następnie dalej terenem czerwonym rowerowym i czerwonym pieszym na Zieloną Górę, gdzie czekał już na nas Andrzej. Dalej już w trójkę wertepami wzdłuż torów, po czym kawałek szutrem zielonym rowerowym od Kusiąt w stronę Turowa. Następnie asfaltem przez Turów i Małusy Małe, gdzie wyjeżdżamy na chwilę na główną drogę. Skręcając z głównej drogi w lewo (w stronę Mstowa), jadąc rozpędzona po zjeździe z górki, nagle całkiem niespodziewanie ląduję na asfalcie, gdyż przednie koło momentalnie straciło przyczepność, a ja zaliczyłam dość mocny szlif. Początkowo pod wpływem adrenaliny nie czuję powstałych wskutek upadku urazów, więc po pozbieraniu się z asfaltu jedziemy dalej. Terenem niebieskim pieszym w stronę sadów. Mijamy sady i robimy jeszcze kółko wokół nich przez pobliski wąwóz. Blota co nie miara, więc rowery całe ubrudzone.
W wąwozie koło sadów w Mstowie
Wąwóz
Docieramy ponownie do niebieskiego pieszego, którym drugi dziś raz zjeżdżamy do asfaltu, z tym, że tym razem udajemy się asfaltem na rynek w Mstowie. Rynek jednak mijamy i kierujemy się znów w teren koło stodół. Chwila przerwy na szybkie foto, po czym dalej w drogę.
Widok na Mstów ze stodół
Terenem przez pobliskie pola i lasy do Brzyszowa. Tutaj przecinamy główną drogę i jedziemy dalej terenem do Turowa. Następnie asfaltem do Kusiąt. Wyjeżdżamy koło przejazdu kolejowego. Kierujemy się dalej asfaltem do Olsztyna, gdzie zahaczamy jeszcze o krótką terenową rundkę na zamku. Podjazd od strony głównej bramy, dziś niestety pokonany na raty, po czym zjazd na tyłach zamku. Andrzej zjeżdża bardziej endurowym wariantem, a my z Alkiem łagodniejszym.
Zjazd z zamku w Olsztynie
Andrzej na zjeździe z zamku
Po zjeździe jedziemy jeszcze na chwilę do Andrzeja po czym czeka nas powrót do domu. Terenem przez Górę Ostrówek, po czym asfaltem przez Skrajnicę, gdzie doganiamy Jurczyka, Jedziemy razem do rowerostrady, gdzie znów się rozjeżdżamy. Jurczyk jedzie przez Odkrzykoń, a my z Alkiem rowerostradą. Dalej terenem do torów, przez Bugaj i koło Michaliny. Końcówka przez Błeszno do domu.
Nawet po powrocie do domu początkowo nie odczuwałam skutków feralnego upadku, które dopiero z każdą kolejną godziną zaczęły się nasilać. Po południu zaczęła mnie najpierw boleć prawa dłoń, na której pod skórą zrobił mi się krwiak wskutek uderzenia w asfalt. W niedzielę rano zaczęłam odczuwać ból lewego barku, łokcia i biodra. Obdarte kolano na szczęście nie boli. Najgorsze jednak objawiło się na sam koniec - w niedzielę wieczór po piwnym wypadzie do knajpy i masie śmiechu zaczęły boleć mnie żebra z lewej strony. i tak oto wskutek całkiem niepozornego upadku muszę na jakiś czas rower odstawić...
Generalnie roweru w dniu dzisiejszym z powodu ograniczeń czasowych nie planowaliśmy. Jednak w ostatniej chwili Andrzej namówił nas na spokojną przejażdżkę w terenie, ale bez żadnych szaleństw. Tak więc z rana szybkie śniadanie, ubranie się i w drogę.
Asfalty mokre, więc jedziemy chodnikami przez Błeszno, potem koło Michaliny, asfaltem przez Bugaj, rowerostradą i przez Skrajnicę do Olsztyna, gdzie byliśmy umówieni u Andrzeja z resztą ekipy. Po chwili do Andrzeja dojeżdża jego znajomy Olek i parę minut później dociera jeszcze Mateusz. W takim składzie ruszamy w teren.
Widok na zamek w Olsztynie
Na początek w stronę Sokolich. Następnie przez Sokole szlakiem żółtym rowerowym, potem czarnym / żółtym pieszym i na koniec szlakiem zielonym pieszym. Pomimo tego, że było ślisko udało się nawet pokonać stromy podjazd przy końcówce zielonego szlaku. Przecinamy asfalt w Zrębicach i jedziemy dalej terenem do Krasawy. Tutaj chwila przerwy na decyzję co dalej.
Oględziny mapy
Po weryfikacji mapy zapadła decyzja. Jedziemy najpierw kawałek niebieskim rowerowym, potem terenem czerwonym rowerowym / czarnym pieszym. Następnie ośnieżonym asfaltem czerwonym / niebieskim rowerowym, a potem niebieskim / żółtym rowerowym do Zaborza. Dalej również asfaltem, ale już bardziej po wodzie przez Zaborze i Biskupice Nowe do Biskupic. Tutaj ponownie w teren. Szlakiem żółtym pieszym przez Sokole Góry. Zaraz po wjeździe w Sokole spotykamy biegnącą Edytę, a na sam koniec Andrzej z Mateuszem próbują jeszcze jednego zjazdu.
Fox w Sokolich Górach
Alek w Sokolich Górach
Do Andrzeja również wracamy częściowo żółtym pieszym, a częściowo bez szlaku przez pobliski las. Ze względu na ograniczenia czasowe do Częstochowy wracamy autem razem z Mateuszem. Na sam koniec jeszcze tylko parę km z Rakowa do domu w towarzystwie coraz mocniejszych opadów śniegu i coraz silniejszego wiatru.
Gdy weszliśmy już do domu dopiero wtedy zaczęło tak naprawdę porządnie sypać. Ot cała zima :) Fajnie było się ruszyć i trochę pojeździć.
Na dworze mróz, jednak mimo tego zdecydowaliśmy się na propozycję Andrzeja, by pokręcić dziś gdzieś dalej od miasta. Początkowo w planie były dolinki podkrakowskie, ale koniec końców zdecydowaliśmy się wybrać nieco bliżej. Z samego rana zapakowaliśmy się z Andrzejem do auta i ruszyliśmy w stronę Zawiercia. Już po drodze przywitał nas padający śnieg. Im dalej od Częstochowy tym było bardziej biało. W Ryczowie, koło jednej ze skał zaparkowaliśmy auto i ruszyliśmy w drogę rowerami.
Ekipa przed startem
Na początek kawałek asfaltem, a później w teren. Na początek kawałek bez szlaku leśną dróżką. Jednak potem okazało się, że owa dróżka nagle się kończy. Wróciliśmy więc do punktu startu i ruszyliśmy ponownie, tym razem szlakiem niebieskim rowerowym przez las w stronę Rezerwatu Przyrody Ruskie Góry. Śnieg przyjemnie trzeszczał pod kołami. Po dotarciu do rezerwatu chwila przerwy.
Zimowy krajobraz
Gdzieś w Rezerwacie Ruskie Góry
Następnie postanowiliśmy zrobić kółko wokół Gór Bydlińskich. Pojechaliśmy najpierw szlakiem czarnym pieszym (który później połączył się z żółtym rowerowym), a w dalszej kolejności czerwonym pieszym. Co prawda żadnych gór nie uświadczyliśmy, ale za to poznaliśmy kilka fajnych leśnych ścieżek.
Przerwa na herbatkę
Alek gdzieś w trasie
Jadąc po śniegu
Dotarliśmy do asfaltu. Uznaliśmy, że pojedziemy kawałek asfaltem szlakiem czerwonym rowerowym, który po kilku km połączył się z niebieskim szlakiem rowerowym. Przy drodze zatrzymaliśmy się na chwilę przy pomniku ku czci żołnierzy Armii Krajowej poległych w latach 1939 - 1945.
Przed pomnikiem ku czci żołnierzy AK
Było nam coraz bardziej zimno, więc uznaliśmy, że zaczniemy się już kierować do auta. Przez las szlakiem żółtym pieszym, który doprowadził nas aż do samego Ryczowa. Jeszcze tylko kawałek asfaltem i byliśmy już z powrotem przy aucie.
Kilometrów zbyt wiele dziś nie udało się przejechać, gdyż spory mróz utrudniał jazdę, ale mimo wszystko warto było się poświęcić i wybrać gdzieś dalej niż to zwykle bywało w ostatnim czasie. Fajna odskocznia od codzienności.
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.