Sobotnie popołudnie było bardzo ciepłe. Już w piątek umawiałam się wstępnie na rower z mario66, ale szczegóły mieliśmy dogadać w sobotę. Robert zaproponował, by o godzinie 15 pojechać do Złotego Potoku. Zgodziłam się bez zastanowienia i po uzgodnieniu z Robertem dałam znać również Mariuszowi. Umówiliśmy się pod skansenem.
Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki i ponownie asfaltem koło Guardiana. Następnie trzymając się zielonego rowerowego kawałek terenem do rowerostrady, rowerostradą do końca i przez Skrajnicę do Olsztyna, najpierw asfaltem i potem terenem. Następnie asfaltem koło leśnego i potem dłuższy odcinek szlakiem żółtym rowerowym - w sumie aż do Pabianic. Najpierw szutrówką koło Góry Biakło, dalej przez Sokole, gdzie żółty rowerowy łączył się na pewne odcinki z innymi szlakami - zółtym pieszym, później zielonym i czarnym pieszym, czarnym rowerowym i zółtym / zielonym pieszym, a pod koniec Sokolich czarnym rowerowym i czerwonym pieszym. Tuż przed dojazdem do asfaltu w Zrębicach przeprawa przez wielką kałuże szerokości całej drogi. Robert pojechał przez jakieś pole, Mario przejechał przez kałużę, a ja chcąc nie ubrudzić roweru, postanowiłam przenieść go przez błoto, w efekcie czego ubrudziłam sobie całego buta. Jechaliśmy dalej żółtym rowerowym, kawałek asfaltem i potem szutrówką do kapliczki św. Idziego, do której prowadził również szlak zielony / niebieski pieszy. Przy kapliczce zrobiliśmy chwilę przerwy.
Wróciliśmy szutrówką do asfaltu i pojechaliśmy w stronę kościoła w Zrębicach. Za kościołem wjechaliśmy w teren na żółty rowerowy, czerwony / niebieski pieszy. Po drodze minęliśmy się z traktorem, który miał doczepiony z tyłu jakiś osprzęt do wyrównywania zaoranego pola. Kierowca ani myślał zjechać na bok, więc musieliśmy stanąć na boku i poczekać aż jaśnie pan przejedzie. Dosłownie po kilkuset metrach minął nas również wóz konny z turystami zwiedzającymi Jurę. W sumie całkiem ciekawa inicjatywa. Wyjechaliśmy na asfalt w Pabianicach. Po niecałym kilometrze ponowie wjechaliśmy w teren i alejką brzozową dotarliśmy do niebieskiego rowerowego. Przepięknie ten szlak prezentuje się jesienią, a w szczególności część szlaku tuż przed Złotym potokiem, zwana Aleją Klonową. Po krótkiej sesji na alejce klonowej pojechaliśmy w stronę dworku Krasińskich. Minęliśmy staw Irydion i terenową ścieżką udaliśmy się w stronę Amerykana. Za boczną bramą parku przy dworku wyjechaliśmy na asfalt, którym pojechaliśmy dalej. Byłam zdziwiona, że w Potoku jest nawet niewielkie osiedle z kilkoma blokami. Minęliśmy bloki, potem kościół i rynek w Potoku i dotarliśmy do stawu. Trochę czuć było chłód od wody, więc postanowiliśmy usiąść na chwilę na górze koło hotelu Kmicic.
Po krótkiej przerwie na trawce koło hotelu, podczas której Robert pozbierał kilka jabłek (które generalnie jemu smakowały, chociaż wg mnie nie były zbyt dobre) ruszyliśmy z powrotem. Zjechaliśmy w dół znów do Amerykana. Następnie między budkami ze smażonymi pstrągami udaliśmy się na drugą stronę stawu i szlakiem ku źródłom żółtym rowerowym, a potem zielonym rowerowym / czerwonym pieszym dojechaliśmy do asfaltu niedaleko Ostrężnika. Następnie jechaliśmy dłuższy odcinek asfaltem, koło stawów hodowlanych, obok bramy Twardowskiego, dalej przez Siedlec, Krasawę do Zrębic. W Zrębicach wjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy, którym dotarliśmy do Przymiłowic. Dalej znów przez dłuższy odcinek asfaltem - koło stadniny w Przymiłowicach, kawałek główną drogą do Olsztyna i przez Kusięta. Następnie koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki, asfaltem do skansenu i potem przez Aleję pokoju, gdzie pożegnaliśmy się z Mariuszem. Robert pojechał ze mną Jagiellońską i przez osiedle.
Bardzo fajna popołudniowa wycieczka. Spokojne tempo jazdy, dobre towarzystwo. Całość uprzyjemniały przepiękne jesienne krajobrazy cieszące oczy i poprawiające nastrój. Wszystko było by wspaniałe, gdyby tylko nie dzwoniący przez pół drogi tylny hamulec.
Rano droga do pracy. Trasa jak zawsze. Poranek jak na październik był bardzo ciepły i zień również zapowiadał się pogodny. Aż żal było w takim dniu siedzieć w biurze, podczas gdy przez okno wpadały do środka promienie słońca i słychać było śpiew ptaków.
Po skończeniu pracy, postanowiłam wykorzystać ten przepiękny słoneczny dzień, być może jeden z ostatnich, kiedy wychodzę z pracy i jest jeszcze przez jakiś czas jasno i postanowiłam ponownie wybrać się do parku pod Jasną Górę. Chciałam tak po prostu posiedzieć sobie chwilę na ławce i nacieszyć oczy jesienna paletą barw. Razem ze mną do parku wybrał się Robert, który przyjechał po mnie do biura. Wspólnie pojechaliśmy ulicami Mickiewicza, Słowackiego i Pułaskiego do parku. Posiedzieliśmy chwilę na ławce i nawet udało nam się dojrzeć jedną wiewiórkę biegającą po koronie drzewa. Niestety Robertowi niezbyt się dziś w parku podobało. Przeszkadzały mu dobiegające z oddali odgłosy jakichś modlitw.
Zaproponowałam, że możemy pojechać do lasku aniołowskiego, w nadziei, że tam będzie odrobinę ciszej. Pojechaliśmy przez Pułaskiego i potem Szajnowicza-Iwanowa. Kawałek za OBI środkiem ścieżki rowerowej szły dwie mało rozważne kobiety. Obydwie prowadziły wózki z dziećmi, z czego jeden maluch szedł sobie sam obok mamy, nawet nie trzymany za rękę. Gdy zwróciłam tym paniom uwagę, że powinny iść chodnikiem zaczęły się jeszcze czepiać. Pojechałam dalej, bo nie miałam dziś sił na niepotrzebne dyskusje, a Robert jeszcze chwilę z nimi "porozmawiał". Ciekawa jestem tylko czyja była by wina, gdyby dziecko weszło mi nagle pod koła i skończyło by się to jakąś tragedią. Ulicą Westerplatte dojechaliśmy do Promenady. Tutaj również ludzie kompletnie nie zwracają uwagi na oznakowanie ścieżki dla pieszych i ścieżki rowerowej... Szkoda słów. Dojechaliśmy do końca promenady i pokręciliśmy się chwilę po lasku. Chciałam chwilę posiedzieć w spokoju, ale Robert chciał już wracać do domu.
Wyjechaliśmy z lasku niedaleko DK1. Jechaliśmy ulicami Warszawską, potem Dickensa i Brucnera. Następnie kawałek terenem i wyjechaliśmy od drugiej strony Tesco. Dotarliśmy do trasy i zjechaliśmy w dół w stronę rynku na Zawodziu. Jechaliśmy kawałek wzdłuż trasy, a potem wałem nadwarciańskim do Rejtana, koło skansenu i do Alei Pokoju. Za skansenem zatrzymaliśmy się na chwilę, gdyż Robert postanowił wracać już stamtąd do siebie do domu. Spotkaliśmy przy okazji mario66, który jechał do Olsztyna zobaczyć nową fontannę na rynku. Chwilę pogadaliśmy i każdy pojechał w swoją stronę. Ja standardowo ruszyłam dalej przez Aleję Pokoju, potem Jagiellońską i przez osiedle do domu. W sumie z takiego zwyczajnego miejskiego kręcenia uzbierało się niecałe 25 km. Nawet całkiem nieźle.
Wieczorny wypad z Robertem na Kijas do znajomych na herbatkę. Trasa w całości asfaltowa, przez Wypalanki, potem koło giełdy samochodowej, w lewo w ulicę Dźbowską i dalej cały czas prosto przez Dźbów i Wygodę, gdzie skręciliśmy w lewo na Kijas. Po drodze na szybko wstąpiłam do Simply na Dźbowie. Powrót do domu taką samą trasą.
Stosunkowo ciepły dziś wieczór, jechało się całkiem przyjemnie. Założenie było, że pojedziemy dziś wolniej w powodu mojego dzisiejszego osłabienia, a jednak w efekcie wyszła całkiem fajna średnia.
Dzisiaj korzystając ze sprzyjającej pogody wieczorny wypad w towarzystwie Roberta i Rafała. Umówiliśmy się trochę wcześniej niż zwykle, więc była okazja do pokonania nieco dłuższego dystansu. Pod skansen dojechałam razem z Robertem, który przyjechał do mnie pod dom. Na miejscu zdecydowaliśmy wspólnie, że nie chcemy brudzić rowerów błotem po wczorajszych opadach, więc dzisiaj będziemy jechać asfaltem. Robert zaproponował wyjazd do Poraja i to on nas prowadził przez pierwszą cześć wycieczki.
Pojechaliśmy przez Raków ulicami Łukasińskiego i Limanowskiego. Następnie przez Michalinę, gdzie było trochę kałuż, ale wszystkie staraliśmy się dokładnie omijać. Dalej kawałek asfaltem przez Bugaj, po czym zjechaliśmy z głównej drogi w prawo w stronę Słowika. Znów musieliśmy ominąć kilka dużych kałuż zanim dojechaliśmy do ścieżki z betonowych płyt. Po przejechaniu przez płyty kawałek szutrówką. Następnie asfaltem przez Słowik i Korwinów, a potem po drodze wyłożonej cegłami przez Nową Wieś i Kolonię Poczesną. W Poczesnej koło szkoły w lewo i dalej cały czas asfaltem przez Wanaty, Kamienicę Polską i Jastrząb. Po drodze krótka przerwa, gdyż musiałam założyć cieplejsze rękawiczki. Dojechaliśmy do ośrodka żeglarskiego w Jastrzębiu i przejechaliśmy się kawałek duktem wzdłuż zalewu.
W Poraju przy zalewie chwila przerwy na uzupełnienie płynów i podjęcie decyzji co do przebiegu dalszej części trasy. Zaproponowałam chłopakom trasę przez Dębowiec do Biskupic i obydwoje zgodzili się na tę opcję. W dalszym ciągu Robert dyktował tempo jazdy.
Pojechaliśmy asfaltem w stronę torów kolejowych. Rafał uprzedził, żeby uważać, bo przy skrzyżowaniu przed torami jest remont, ale nie sądziłam, że trwa tam gruntowna wymiana nawierzchni. Suma sumarum musiałam przenieść rower nad rowem między dwoma pasami ruchu, pomiędzy warstwą starego asfaltu a nowego, gdyż nie zdążyłam wcześniej zjechać na nowy asfalt tak jak chłopaki. Za przejazdem kolejowym jechaliśmy dalej asfaltem w stronę Choronia, ale skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy pod górę w stronę kościoła w Dębowcu. Wjazd poszedł nam dziś bardzo sprawnie, udało mi się wjechać na sam szczyt na przełożeniach odpowiednio: drugim z przodu i czwartym z tyłu. Na szczycie krótka przerwa i dalej w drogę.
Przed kościołem skręciliśmy w prawo. W dalszym ciągu jechaliśmy cały czas asfaltem, przez Dębowiec, potem obok wieży widokowej w Choroniu i przez Biskupice do Olsztyna. Zjazd z górki w Biskupicach jak zwykle był super. Po dotarciu do Olsztyna krótki postój na nowym betonowym rynku i przy okazji szybka sesja zdjęciowa przy fontannach. Z Olsztyna już prosto do domu.
Powrót również asfaltowy. Kawałek główną drogą z Olsztyna do Częstochowy. Przy wyjeździe z rynku Rafał "uczepił" się za TIR-em i powiózł się za nim praktycznie aż do zjazdu na starą trasę prowadzącą tzw. osiedle "pod wilczą górą". Robert również próbował gonić za tirem, więc zostałam na głównej drodze sama z tyłu. Gdy już dogoniłam chłopaków pojechaliśmy wspólnie starą trasą, potem koło nastawni, obok Guardiana, obok Ocynkowni, na rondzie w lewo i w stronę skansenu. Przy skansenie Rafał pojechał w swoją stronę, a Robert odwiózł mnie jeszcze pod dom,przez leję Pokoju i Jagiellońską.
Dzisiejsza wycieczka była naprawdę udana. Bardzo dobre i równe tempo jazdy, żadnego narzekania, jechało się bardzo przyjemnie. Rocky pierwszy raz pokonał dystans dłuższy niż 50 km i udało się wykręcić całkiem niezły czas. Jedyne co podczas dzisiejszego wypadu działało mi lekko na nerwy to tylny hamulec, który przy prędkościach oscylujących w granicach 30-35 km/h wpadał w jakiś rezonans i straszliwe hałasował. Chyba muszę jeździć albo szybciej albo wolniej :D
Dzisiejszego dnia miałam bardzo dużą chęć na jakiś wieczorny rowerowy wypad. Prognozy pogody były optymistyczne, dzień był ciepły, więc umówiłam się z Robertem na godzinę 18. Nie byłam zdecydowana gdzie jechać, więc uznałam, że zadecydujemy jak się spotkamy.
Wyszłam z domu, wyprowadziłam Rockiego, jednak mój entuzjazm nieco zmalał, jak zobaczyłam, że asfalt jest mokry. Chyba musiało trochę pokropić jak byłam w domu. Przyjechał Robert i także nie był zbyt zadowolony. Nie padało, w dalszym ciągu było cieplutko, więc zdecydowaliśmy, ze mimo mokrego asfaltu przejedziemy się do Olsztyna. Na wszelki wypadek zaprowadziłam Rockiego z powrotem i postanowiłam jechać dziś starym rowerem, z uwagi na fakt, że ma błotniki.
Jechaliśmy dziś dość spokojnym tempem. Nasza trasa prowadziła przez osiedle, Aleję Pokoju, obok skansenu i dalej asfaltem koło Ocynkowni, Guardiana, koło nastawi i w stronę Kusiąt. Następnie przez osiedle "pod wilczą górą" i kawałek główną drogą do Olsztyna. Przy głównej drodze moją uwagę zwrócił jakiś nowy, nie widziany dotąd przeze mnie tajemniczy, oświetlony obiekt. Zauważyłam, że w stronę owego obiektu jedzie jakieś dostawcze auto, więc pomyślałam, że również tam podjedziemy i zobaczymy z bliska co to jest. Na tabliczce budowy przeczytałam, że to wieża przeciwpożarowa. Robert cyknął fotkę wieży i pojechaliśmy dalej główną drogą do rynku w Olsztynie.
Zamek był dzisiejszego wieczora oświetlony, przejrzystość powietrza również była bardzo dobra, tak więc postanowiliśmy zrobić kilka pamiątkowych zdjęć z ruinami zamku w tle. Pojechaliśmy jeszcze kawałek asfaltem w stronę Przymiłowic, na rondzie skręciliśmy w prawo i następnie wjechaliśmy terenem na ruiny zamku od mojej ulubionej strony. Na zamku krótka sesja zdjęciowa, którą nieoczekiwanie przerwał deszcz. Szybko zjechaliśmy z pod zamku w dół i stanęliśmy na chwilę pod parasolem w knajpie pod zamkiem, by przeczekać największy opad. Po chwili już tylko lekko mżyło, ale asfalt i tak był mokry. Nie było sensu czekać, dlatego też pojechaliśmy z powrotem. Mieliśmy wracać przez Skrajnicę, ale zmieniliśmy plan i pojechaliśmy taką samą trasą jak wcześniej.
Przez padającą cały czas coraz mocniejszą mżawkę miałam mokre ubrania i zrobiło mi się zimno. Chciałam być jak najszybciej w domu, by jak najkrócej moknąć. Niestety tempo jazdy było strasznie powolne... Robert nie chciał pochlapać nowo umytego roweru, więc jechał cały czas za mną, żółwim tempem. W połowie drogi takie tempo zaczęło mnie męczyć. Początkowo z nudów, tam gdzie to było możliwe jechałam slalomem pomiędzy białą przerywaną linią na asfalcie, jednak koło nastawni linia się skończyła. Jechałam dalej swoim tempem, jednak co chwila zatrzymywałam się, by poczekać na Roberta. Na rondzie koło huty zrobiłam aż cztery kółka po rondzie zanim Robert do mnie dojechał. Pomimo tego, że deszcz był ciepły, do domu dotarłam całkiem zziębnięta.
Mam nadzieję, że nie odchoruje tej wycieczki. Kolejny raz zawiodła prognoza pogody i natura pokazała swoją szybką zmienność. Ciepły wieczór w momencie zmienił się w chłodny i deszczowy. Cieszę się, że jednak zdecydowałam w ostatniej chwili jechać na starym rowerze. Błotniki ochroniły mnie przed pochlapaniem się. Na szczęście dzisiejszy wypad miał również swoje poztywne aspekty - udało się wreszcie zrobić sesję zdjęciową oświetlonego zamku razem z rowerem.
Ubrana w cywilne ciuchy wsiadłam dziś na stary rower i pojechałam na Zawodzie do Roberta, by u niego zostawić rower i razem z nim, Gawłem i jego synkiem udać się na stadion żużlowy na Crash Derby 2012. Pojechałam przez osiedle, potem Jagiellońską, Aleję Pokoju, koło skansenu, Rejtana i Hutników do stadionu. Później wspólnie poszliśmy na stadion.
Impreza jak dla mnie była trochę przereklamowana. Wyścigi crash derby były co chwila przerywane. Żadnen z wyścigów nie był rozegrany do samego końca tak, by pozostało tylko jedno niezniszczone auto na torze. W programie imprezy zapisana również była wystawa samochodów klasy WRC, a tak na prawdę była tylko jedna rajdówka WRC - Skoda Fabia. No ale to akurat mnie nie zdziwiło :D Najlepsza z tego wszystkiego była cała obsługa imprezy i jej totalna dezorganizacja :D
Po zakończeniu crash derby dojazd do domu tą samą drogą. Towarzyszył mi Robert, który odwiózł mnie pod dom. Wyjeżdżając z domu zapomniałam zabrać ze sobą czapki i lampki, na szczęście Robert pożyczył mi swoją. Zdziwiło mnie trochę, że Roberta czapka Accenta jest na mnie trochę za mała, ale przynajmniej nie było mi zimno w głowę.
Kilka zdjęć z Crash Derby i imprez towarzyszących:
W dzisiejsze przedpołudnie Rocky został dokładnie umyty po ostatniej błotnej kąpieli. Ścierka, szczoteczka do zębów, trochę wody i płynu do mycia naczyń i w efekcie końcowym Rocky jest czyściutki jak nigdy przedtem :) Po południu umówiłam się z Robertem na wypad do Mstowa na jabłka. Aby świeżo wykąpany rower mógł pozostać czystym i lśniącym na dłużej postanowiłam, że dziś przejedziemy się po asfalcie i będziemy unikać jakiegokolwiek błota.
Z domu wyruszyłam sama. Roberta spotkałam po drodze koło Jagiellończyków. Pojechaliśmy Aleją Pokoju, koło skansenu, kawałek asfaltem przez Rejtana i dalej wałem nadwarciańskim do DK1. Potem wzdłuż trasy do rynku na Zawodziu i bocznymi asfaltami do Mirowskiej, gdzie przed kościołem skręciliśmy w lewo. Następnie asfaltem koło oczyszczalni. Ponownie wyjechaliśmy na Mirowską tuż przed podjazdem wyłożonym kostką brukową. Na szczycie wzniesienia zjechaliśmy na chwilę nad rzekę, by zrobić kilka fotek na skałkach. Pojechaliśmy dalej asfaltem zielonym rowerowym przez Mirów, koło Przeprośnej Górki i przez Siedlec do Mstowa.
W Mstowie pojechaliśmy terenem niebieskim pieszym do sadów owocowych, by pozbierać trochę jabłek. Po zebraniu kilku dorodnych sztuk z powrotem w dół terenem niebieskim pieszym. Następnie asfaltem do rynku w Mstowie i znów w teren pod górkę do zabytkowych stodół na sesję zdjęciową Rockiego. Kilka zdjęć na szybko i z powrotem terenem do rynku.
Byliśmy trochę ograniczeni czasowo, więc postanowiliśmy wracać tą samą drogą, czyli asfaltem przez Siedlec, koło Przeprośnej Górki i przez Mirów do Zawodzia. Po szybkim zjeździe w dół za Sprośną Górką, spontaniczna decyzja o krótkim postoju na poboczu, gdzie z jednej strony drogi były jakieś domy a z drugiej las, celem zrobienia kilku jesiennych zdjęć, których tematem przewodnim były liście :D Następnie już prosto do domu tak jak w poprzednią stronę, przez Mirów, Zawodzie, wzdłuż rzeki, koło skansenu i przez Aleję Pokoju. na końcu Alei Pokoju pożegnaliśmy się i samotnie wróciłam do domu Jagiellońską i przez osiedle.
Dzisiejszy wyjazd podsumuję mianem 3w1 :D Podczas dzisiejszej popołudniowej szybkiej wycieczki udało się jednocześnie pozbierać trochę jabłek we Mstowie, wykonać sesję zdjęciową Rockiego i zrobić jesienną sesję z liśćmi. I co najważniejsze Rocky dalej pozostał czyściutki :) To było naprawdę miłe rowerowe popołudnie :)
Najpierw pojechałam samotnie do Gawła na serwis, aby spróbował ustawić mi hamulec z tyłu. Trasa taka sama jak dojeżdżam do pracy. Przy okazji na sklepie spotkałam Jacka (konarider), który w cywilu przybył kupić kolejną pompkę do roweru. Na serwis dojechali się również Piksel i Bartek (Mr.Dry). Wspólnie w czwórkę pojechaliśmy w Góry Towarne na ognisko z okazji Przema urodzin.
Nasza trasa prowadziła od ronda Mickiewicza wzdłuż linii tramwajowej. Jako że Bratek jechał szosą i nie chciał jechać nierówną ścieżką na Niepodległości pojechaliśmy we dwoje asfaltem, a Gaweł i Piksel normalnie ścieżką. Przy Bór również wjechaliśmy na ścieżkę. Następnie jechaliśmy przez Aleję Pokoju, koło skansenu i dalej dłuższy odcinek asfaltem koło Ocynkowni, Guardiana, obok nastawni i do Kusiąt. Na samym końcu Kusiąt terenem a miejsce ogniska. Gaweł i Piksel jadący z tyłu za mną i Bartkiem skręcili nieco wcześniej i dotarli koło jaskini od drugiej strony. Ja z Bartkiem skręciłam na samym końcu Kusiąt i pojechaliśmy przez polanę pomiędzy skałkami, i potem między drzewami do jaskini.
Przy ognisku było nas dziś niewiele. Kameralne grono, w składzie: solenizant Przemo, Roland z synem, Prophet, zbyszko61 (którzy zgromadzili się przed jaskinią trochę wcześniej), Bartek, Gaweł, Piksel, ja i markon, który dojechał do nas później innym środkiem transportu. Pieczonki były przepyszne. Przy ognisku tradycyjnie śpiewy akompaniamencie dwóch gitar i fletu. Super towarzystwo i wspaniała zabawa :)
Powrót do domu praktycznie taką samą trasą, w towarzystwie rozszerzonym o byszko61. Praktycznie taką samą, gdyż spod jaskini zjechaliśmy terenem w te drugą stronę, od której przyjechał Gaweł z Pikselem. Dalej cały czas asfaltem jak w przeciwna stronę. Piksel i Zbyszek jechali nieco szybciej niż my, więc nawet nie zauważyliśmy jak odjechali nam do przodu. Razem z Bartkiem jechaliśmy trochę wolniej, mając na oku Gawła. Oj jazda była bardzo ciekawa, ale szczegółów opisywać nie będę :D Bartek z Gawłem odwieźli mnie prawie pod sam dom, i dalej pojechali w swoja stronę. Dziękuję chłopaki za towarzystwo :)
Ostatnie dwa dni były dość ciężkie. Nie miałam ani siły, ani ochoty by wsiąść na rower. Dziś czułam się już dużo lepiej, więc postanowiłam wykorzystać wolne popołudnie na jakąś przejażdżkę. Umówiłyśmy się z Kasią, że tym razem spotkamy się chwilę wcześniej pod skansenem i ruszymy na Mstów. Dałam znać jeszcze kilku osobom, ale tym razem nikomu więcej nie pasowało, więc wszystko wskazywało, że dziś będzie babska wycieczka.
Pod skansen jechałam taką samą drogą co zawsze. Przez osiedle, Jagiellońską i Aleję Pokoju. Na pasach przy DK1, na nitce warszawskiej przeżyłam drobny stres. Miałam zielone światło, jechałam przejazdem dla rowerzystów, przejechałam jedne światła, drugie, a na trzecich w ostatniej chwili wyhamowałam, stawiając rower bokiem, by nie w jechać w jadącego opla, którego kierująca Pani około lat 50-ciu w ogóle nie zwróciła uwagi, że przed sobą ma przejście dla pieszych i przejazd dla rowerzystów. Widocznie zainteresowana była tylko tym, że zaraz skręcać będzie w prawo. Nawet nie zwróciła uwagi, że ledwo wyhamowałam, by nie wbić się w jej autko. Dopiero jak stanęła tuż przed skrętem, zauważyła jak ja zajechałam jej drogę, by się jej dokładnie przyjrzeć. Zero wyobraźni... Ludzie na ulicy oczywiście dziwnie patrzeli na mnie, a nie na tę Panią, no bo przecież to rowerzysta powinien na każdych światłach się zatrzymać, nawet jak ma zielone światło... Powyzywałam trochę i pojechałam dalej. Na Alei Pokoju minęłam się z Pikselem, który chyba wracał do domu. Kasia już czekała pod skansenem.
Na miejscu spotkania zmieniłyśmy plan wycieczki, gdyż Kasia zaproponowała, by przejechać się niebieskim rowerowym do Poraja i przetestować nową nawierzchnię na szlaku. Pojechałyśmy więc najpierw asfaltem w stronę huty, a potem ścieżką wzdłuż rzeki, aż do samego Bugaja. Kawałek asfaltem przez Bugaj i potem terenem niebieskim rowerowym (przez pewien odcinek połączonym razem z pomarańczowym rowerowym i zielonym pieszym). W terenie pełno błota, jazda przypominała slalom między kałużami, a obydwie byłyśmy calutenkie zachlapane błotem. Zachciało nam się terenu po deszczu :D Niecierpliwie oczekiwałyśmy, aż dotrzemy do nowej szutrówki na niebieskim szlaku i wreszcie dotarłyśmy. Nowym szlakiem jedzie się znakomicie :) Cały szlak mógłby tak wyglądać :) Niebieskim dojechałyśmy do asfaltu na Dębowcu w pobliżu Monaru. Kawałek asfaltem i znowu w teren na niebieski / pomarańczowy rowerowy. Mało było nam jeszcze błota :D A na tym odcinku było go akurat jeszcze więcej niż, niż tam gdzie jechałyśmy wcześniej. Dojechałyśmy do asfaltu w Dębowcu, niedaleko leśniczówki, na krzyżówce niebieskiego i pomarańczowego rowerowego i zielonego pieszego. Tam chwila przerwy i dalej w drogę.
Pojechałyśmy przez Dębowiec asfaltem pod górkę, w stronę kościoła. Na samej górze podziwiać mogłyśmy przecudnie wyglądające prawie czerwone niebo nad Porajem, podczas zapadania zmroku. Za kościołem skręciliśmy w lewo na czarny / zielony pieszy. Kawałek było jeszcze asfaltu potem zaczął się teren. Na skraju lasu zielony szlak prowadził w lewo, a my pojechałyśmy dalej czarnym w prawo obok toru quadowego. Z oddali widziałyśmy jakieś światło, myślałam, że to jakiś rowerzysta, a w ostatniej chwili dopiero zauważyłam, że to jakiś quad, którego ciągnęły psy. Wyjechałyśmy na asfalt w Biskupicach. Przed kościołem spotkałyśmy jakiegoś rowerzystę, który spytał nas którędy dojechać do Olsztyna. Same w tę stronę jechałyśmy, ale bez zatrzymania pokazałyśmy mu drogę i ruszył. Na zjeździe ze słynnej górki rozpędziłam się do prędkości 54 km/h. W pewnym momencie, pomimo tego, że miałam okulary wleciało mi do oka trochę błota spod kół, straciłam równowagę i brakło mi bardzo niewiele by jadąc z taką prędkością przywitać się z asfaltem. Na szczęście udało mi się jakoś nie upaść. Przezm moment widziałam tylko na jedno oko, więc zatrzymałyśmy się już po zjeździe na zakręcie. Minął nas wtedy rowerzysta, który wcześniej pytał nas o drogę.
Oczyściłam oko i ruszyłyśmy dalej asfaltem w stronę Olsztyna. Po drodze Kasia zauważyła, że nie działa jej przerzutka przednia, która zatrzymała się na najmniejszym przełożeniu. Niezbyt fajnie by się tak jechało cały czas, dlatego stanęłyśmy przy leśnym, by spróbować znaleźć przyczynę tego stanu. Niestety niezbyt się to nam udało, więc pojechałyśmy dalej. Miałyśmy wracać przez Kusięta, ale było nam coraz zimniej, w dodatku to najmniejsze przełożenie u Kasi, więc postanowiłyśmy pojechać najkrótszą trasą przez Skrajnicę. Na nasze nieszczęście, zaraz po ruszeniu z leśnego okazało się, że przestał Kasi działać tylny hamulec. Jakieś fatum nas chyba dopadło. Zawsze coś złego działo się mnie, a dziś pecha miała Kasia. Uznałyśmy, że pojedziemy troszkę wolniej, by było w miarę bezpieczniej. Przez Skrajnicę najpierw jechałyśmy terenem pod górkę, zielonym rowerowym. Na górce miałyśmy sporo szczęścia. Spotkałyśmy Bartka z dwoma kolegami. Jechali do leśnego. Zatrzymali się i Bartek po zdiagnozowaniu prawdopodobnego uszkodzenia manetki przy pomocy mojego podręcznego zestawu imbusów i mini śrubokrętów przestawił Kasi przerzutkę na drugie przełożenie. Wtedy również ponownie zaczął działać Kasi hamulec. Co za fart :)
Mogłyśmy już na spokojnie jechać dalej. Dotarłyśmy do asfaltu i dalej pojechałyśmy przez Skrajnicę asfaltem, aż do rowerostrady i potem rowerostradą do samego końca. Było tak zimno, że przymarzały mi palce u rąk, pomimo polarowych rękawiczek. Myślałam, ze zamarznę całkiem. Ciekawa byłam ile jest stopni, ale nawet miałam tak skostniałe palce, że nawet nie byłam w stanie wcisnąć żadnych przycisków na liczniku. Na końcu rowerostrady pojechałyśmy prosto terenem do torów kolejowych. Za torami ścieżką przez lasek i do Bugaja. Następnie asfaltem przez Bugaj do przejazdu kolejowego i przez Michalinę do DK1. Dalej Kasia pojechała prosto na Raków, a ja w lewo pod trasą do domu.
Do domu dotarłam całkiem przemarznięta. Gdy już udało mi się wcisnąć przycisk na liczniku, ujrzałam temperaturę 1,2 stopnia Celcjusza. To już wiem z jakiego powodu było mi tak strasznie zimno. Pomimo nieprzewidzianych komplikacji, związanych z awarią sprzętową w Kasi rowerze wypad był bardzo fajny. Dobre tempo, super towarzystwo i spora dawka błota :) Dawno się tak nie ubrudziłam na rowerze :D Rocky będzie musiał dostać w zamian porządną kąpiel.
Nie wliczając dojazdów do pracy w czwartek i w piatek, nie jeździłam na rowerze od środy. Ciągle coś niezależnego ode mnie mieszało mi w planach - albo pogoda, albo inne zajęcia. Nie mogłam już wytrzymać bez roweru. Umówiłam się dziś jak zwykle pod skansenem na wieczorny wypad razem z Kasią i Rafałem. Postanowiliśmy wybrać się do Olsztyna.
Pojechaliśmy koło starego sądu na Rejtana, potem przez Aleję Pokoju i dalej na brukowanym rondzie Reagana w lewo. Kawałek ulicą Szpitalną, po czym skręciliśmy w prawo i pojechaliśmy ścieżką do torów, kawałek wzdłuż torów i terenem przez cmentarz żydowski do Legionów. Następnie ścieżką rowerową przez Legionów. Koło Cooper'a wjechaliśmy w teren, najpierw łagodnie pod górkę, potem stromy zjazd. Terenem dotarliśmy ponownie do asfaltu na zakręcie ulicy Legionów i jechaliśmy asfaltem do zjazdu na czerwony szlak rowerowy. Następnie czerwonym do Kusiąt. Od Kusiąt asfaltem do samego Olsztyna. Pod górkę w Kusiętach koło straży wjechałam dziś bez problemu i to w dodatku na drugim przełożeniu z przodu i szóstym z tyłu :D W Olsztynie chwila oddechu koło nowego rynku i z powrotem do domów.
Na początek asfaltem przez Olsztyn, a potem zielonym szlakiem rowerowym terenem pod górkę na Skrajnicy. Po bieszczadzkim treningu takie małe wzniesienie to bułka z masłem :D Od razu przypomniały mi się podjazdy w górach - z tym, że tam takie podjazdy ciągnęły się niekiedy nawet i po kilka kilometrów. Po dojechaniu do asfaltu pojechaliśmy dalej prosto terenem przez Skrajnicę. W pewnej chwili zauważyliśmy, że Kasia została w tyle - nie było nawet widać z oddali jej lampki. Już mieliżmy się wracać, jednak po chwili dojechała do nas. Okazało się, że zaliczyła niegroźną glebę na leśnej ścieżce. Następnie pojechaliśmy asfaltem do rowerostrady, rowerostradą do końca, potem prosto terenem do torów i przed torami w lewo w stronę nastawni. Następnie asfaltem koło Guardiana i ścieżką wzdłuż rzeki do skansenu, gdzie każdy pojechał w swoją stronę. Do domu dojechałam standardowo przez Alejkę Pokoju, Jagiellońską i osiedle. Tak mi brakowało jazdy rowerem, że większość trasy jechałam na przodzie narzucając swoje tempo - mam nadzieję, że nie musieliście mnie aż tak bardzo gonić :)
Krótki, ale za to przyjemny wieczorny wypad. Dobre tempo jazdy i super towarzystwo :) Tego mi brakowało. Dzisiejszego wieczora ani zimny wiatr, ani niższa temperatura niż przez ostatnie dni, nie stanowiły żadnych niedogodności związanych z jazdą. Podobno jak człowiek bardzo czegoś chce, to nie ma takiej siły, która by mu w tym przeszkodziła :D Nawet coraz głośniej hałasujący hamulec w tylnym kole (ach te tarczówki), który utrudniał obracanie się koła nie zepsuł mi dziś rowerowego nastroju. Chyba muszę nauczyć się regulacji hamulców tarczowych.
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.