Już od jakiegoś czasu chciałam wybrać się kiedyś rowerem na Pogorię. Nadszedł taki dzień, że trafiła się ku temu okazja. Spakowałam rower do auta i pojechałam do DG. Moim przewodnikiem po Dąbrowie został MTBiker.
Na początek kawałek ulicami miasta. Następnie przez park na Pogorię III. Nad zalewem zimowa aura - ścieżka rowerowa ośnieżona, woda przy brzegu i przy molo miejscami zamarznięta. Po przejechaniu kawałka wzdłuż brzegu zjechaliśmy ze ścieżki rowerowej na ścieżkę bardziej terenową. Pokonaliśmy jedne tory, potem drugie i pojechaliśmy ścieżką w stronę Pogorii IV. Przy przejeżdżaniu przez most nad zalewem zaliczyłam spotkanie z gruntem - nie zdążyłam się wypiąć w momencie w którym poślizgnęło mi się koło przed wjazdem na mostek. Dobrze, że upadek był przed mostkiem, a nie już na moście, bo mogłabym poobijać się o barierki. Zebrałam się w miarę szybko i dalej w drogę, aż dojechaliśmy na czwórkę.
Mieliśmy wrażenie jakbyśmy znaleźli się w innym świecie - nad trzecim zbiornikiem zima w pełni, a tutaj na czwartym ani trochę śniegu - prawie jak wiosną. Objechaliśmy zbiornik od lewej strony asfaltową drogą. Na chwilę zamieniliśmy się rowerami, by porównać sprzęty. Po przejechaniu wzdłuż brzegu pojechaliśmy asfaltem czerwonym rowerowym przez Wojkowice w stronę Bukowej Góry. Nie wjeżdżaliśmy terenem na sam szczyt Bukowej, ale zrobiliśmy małe kółeczko przez las u podnóża góry. Momentami miałam wrażenie jakbym była w Sokolich Górach - bardzo podobne miejsca. Nie sądziłam, że na Zagłębiu także są takie ciche i spokojne miejsca jak u nas. Na Bukowej było jeszcze zimniej niż na Pogorii, co najbardziej dało się odczuć na palcach u stóp.
Wróciliśmy do asfaltu i ponownie przez Wojkowice dotarliśmy nad Pogorię IV. Tym razem MTBiker poprowadził terenem z drugiej strony zalewu. W pewnym momencie za kolejnym mostkiem troszkę się zakręciłam, bo nie wiedziałam czy mamy jechać w prawo czy w lewo - zdawało mi się, że w lewo, a towarzysz pojechał w prawo. Zatrzymałam się, by się zorientować co dalej i nagle mnie oświeciło - nie wypięłam się, no i gleba - dobrze, że na piasek, więc nic mi się nie stało. Początkowo tak jak wcześniej nad czwórką nie było wcale śniegu. Dopiero w miarę zbliżania się do trójki zaczynała się robić zimowa aura. Przez las kawałek przed trójką jechaliśmy już po śniegu. Miejscami było ślisko. Przedostaliśmy się znów przez tory i już byliśmy przy Pogorii III. Zrobiliśmy krótką przerwę na molo i wróciliśmy z powrotem przez park do auta.
Dzisiejsza wycieczka była bardzo fajna. Rzec by można dosłownie, że zimowo - wiosenna :D Zmienność aury nad dwoma zbiornikami trochę mnie zaskoczyła. Mam nadzieję, że następnym razem uda się objechać pozostałe zbiorniki Pogorii.
Nadszedł czas grudniowych roztopów. Pomimo tego znalazło się poz mną kilka chętnych osób na rowerowy wypad. Zbiórka tradycyjnie pod skansenem. Dojechałam jak zwykle przez Jagiellońską i Aleję Pokoju. Już byłam prawie na miejscu, kilka minut przed czasem. Czekał tylko Robert. Wypięłam się wcześniej, podjeżdżam, chce się zatrzymać i jedna noga wpięła się z powrotem. No i gleba pod samym skansenem. Co za wstyd :D Chwilę później dojechała Kasia, a na końcu Bartek, który strasznie chciał dziś jechać terenem.
Nie do końca przekonaniu o słuszności wyboru terenowej trasy ruszyliśmy w drogę. Najpierw kawałek asfaltem przez Rejtana, a potem wałem nadwarciańskim do DK1. Potem kawałek wzdłuż trasy do rynku na Zawodziu. Następnie obok rynku i potem po mocno oblodzonej drodze znów do DK1. Czułam się jakbym jechała rowerem po lodowisku. Najbardziej przekonała się o tym Kasia, lądując na lodzie. Wyjechaliśmy na skrzyżowaniu DK z Jana Pawła. Byłam święcie przekonana, że pojedziemy prosto koło Tesco i dalej zjedziemy w teren wzdłuż rzeki. Bartek postanowił skręcić od razu w dół do rzeki. Wszystko było tak szybko, że zatrzymując się ie zdążyłam się wypiąć z SPD i upadek na chodnik gotowy. Drugi w dzisiejszym dniu :D Tyle, że ten był trochę mocniejszy. Zebrałam się i ruszyliśmy terenem wzdłuż rzeki zielonym rowerowym. Było strasznie ślisko. Miejscami niezbyt bezpiecznie. Zresztą nie trzeba było długo czekać na kolejny upadek... Przejeżdżałam obok kałuży, koło pojechało mi na bok, nie dałam rady opanować roweru i z całą siłą poleciałam na lód. Ten upadek był niestety dość silny i jego skutki dość bolesne. Ucierpiało moje lewe kolano, cały bok i więzadło. Jakoś się zebrałam do kupy i jeszcze ostrożniej starałam się jechać dalej. Nie było to zbyt łatwe. Po kilku przystankach, Robert zaproponował, żeby koło mostu wyjechać na asfalt. To była chyba najlepsza decyzja dziś.
Wyjechaliśmy na Wyczerpach. Od Wyczerp jechaliśmy już cały czas asfaltem, Warszawską i Batalionów Chłopskich do Jaskrowa. Następnie skręciliśmy w prawo na Mirów. Przez Mirów, koło Przeprośnej Górki, przez Siedlec, Srocko, Brzyszów i Kusięta dotarliśmy do Olsztyna. Udaliśmy się do leśnego by się trochę ogrzać. W barze siedział już Bartek, a po chwili zjawił się jeszcze Wojtek. Posiedzieliśmy chwilę, pogadaliśmy i już wspólnie w powiększonym gronie udaliśmy się w drogę powrotną.
Wybraliśmy trasę przez Skrajnicę. Nie chciałam się z Kasią już bardziej poobijać na terenowym podjeździe, wiec stwierdziłyśmy, że pojedziemy do rynku w Olsztynie, potem kawałek główną drogą i górkę na Skrajnicy pokonany od drugiej strony, asfaltem, a z chłopakami spotkamy się przy kapliczce koło wyjazdu z terenowej drogi. Robert pojechał z nami, a Wojtek z dwoma Bartkami terenem. Praktycznie równocześnie odjechaliśmy do owej kapliczki. Następnie znów wspólnie jechaliśmy asfaltem przez Skrajnicę, a potem rowerostradą do końca. Jazda po rowerostradzie przypominała dziś bardziej jazdę w terenie. Nawet nie było widać sporej różnicy w miejscu, gdzie kończy się asfalt i jest kawałek terenu przed dojazdem do nastawni. Następnie jechaliśmy asfaltem koło Guardiana. Bartek z Wojtkiem postanowili pojechać ścieżką wzdłuż rzeki, a ja z resztą ekipy dalej asfaltem koło Ocynkowni. Na moście nad rzeką ponownie się spotkaliśmy. Podczas chwilowego postoju udało mi się zaliczyć czwartą dziś glebę :( Chciałam podeprzeć się prawą nogą na krawężniku, a zapomniałam, że wypięłam tylko lewą. Bartek o mały włos nie pękł ze śmiechu. Pozbierałam się i ruszyliśmy dalej asfaltem w stronę skansenu. Koło sądu Bartek (Mr.Dry) z Wojtkiem pojechali prosto Rejtana. My we czwórkę pojechaliśmy Aleją Pokoju, gdzie odłączyła się również Kasia. Przy Jagielończykach odłączył się Bartek. na samym końcu Robert. Prosto Jagiellońską i Orkana dotarłam do domu.
Podsumowując dzisiejszą wycieczkę na myśl przychodzą mi jedynie słowa: człowiek stary, a głupi :D No bo kto to słyszał jeździć w terenie po lodzie w trakcie roztopów. Trzeba mieć chyba pod sufitem nie równo :D To przecież logiczne, że można się tylko poobijać. No cóż, wychodzi na to, że wypad na rower bez odrobiny adrenaliny jest wypadem niezaliczonym.
Dzisiejszej niedzieli umówiona byłam z Darią na wypad do Mstowa. Bartek zaproponował, żebyśmy razem z nim, Gawłem i Przemkiem pojechały na Wapiennik. Dystans miał wynieść niewiele więcej niż Mstów-Olsztyn. Zdecydowałyśmy z Darią, że dołączymy do chłopaków. Umówieni byliśmy na Placu Biegańskiego. Jeszcze przed moim wyjściem z domu przyjechał po mnie Przemek, a po nim jeszcze Robert. We troje dotarliśmy przez miasto na miejsce spotkania. Na pustym placu czekał już Bartek. Skowronek, który miał się spóźnić również dotarł o czasie. Takim sposobem na miejscu spotkania odliczyło się pięć wariatów :D Każdy oszroniony od mrozu. Zapowiadała się mroźna wycieczka.
Ruszyliśmy w drogę. najpierw przez miasto - III Aleją, Pułaskiego, Szajnowicza i między blokami do Łódzkiej. Następnie zaczęła się jazda terenowa, głównie po pokrytych białym puchem polach. Na początek kawałek czarnym rowerowym na tyłach Sanktuarium Krwi Chrystusa. Momentami jazda przypominała taniec na lodzie, ale była z tego niezła zabawa. Dojechaliśmy do Ikara i dalej prosto przez pola Doliną rzeki Białki. Pomimo mrozu woda w rzece tylko przy brzegu była pokryta cienką i kruchą warstwą lodu, a jakoś musieliśmy dostać się na drugą stronę. Podczas gdy Robert przeszedł na drugą stronę poszukać jakiejś gałęzi albo czegoś podobnego, my postanowiliśmy poradzić sobie inaczej :D Przemek pomógł przejść Darii, a Bartek mnie. Niestety Daria miała mniej szczęścia, gdyż zamoczyła w wodzie stopę. W zasadzie każdy z nas zamoczył w wodzie koła aż po obręcze. Woda zamarzła tak szybko, że w momencie straciłam hamulce, gdyż obręcze pokryły się lodem.
Po przedostaniu się na drugi brzeg rzeki ruszyliśmy dalej polami w stronę Libidzy. Po drodze zaliczyłam taki poślizg, że tym razem nie udało się utrzymać równowagi i wylądowałam w śniegu. Przynajmniej miałam miękko :D Polami dojechaliśmy do asfaltu między Lgotą, a Libidzą. Dalej kawałek asfaltem i znów przez pola w stronę Kamyka. Przemierzając ośnieżone pola mieliśmy okazję zaobserwować dość pokaźne stadko pięciu sarenek, a chwilę potem jeszcze zauważyliśmy biegnącego przez pola zająca. W trakcie jazdy Bartek miał drobną awarię sprzętową - rozpadła mu się prawa manetka. Po dotarciu do asfaltu niedaleko Kamyka opuścił nas Skowronek, który podjął decyzję o samotnym powrocie do domu. We czwórkę ruszyliśmy dalej przez pola w stronę zabudowań w Kamyku. Tuż przed wyjazdem na asfalt udało mi się drugi raz wylądować w śniegu. Takie upadki to ja lubię :D Po wyjeździe z terenu jechaliśmy asfaltem przez Kamyk i Miedźno. W Miedźnie chwila przerwy przed sklepem i łyk czegoś na rozgrzewkę. Dalej już prosto na cmentarz w Wapienniku.
Po kilku km na asfalcie i przerwie na cmentarzu dość mocno przemarzliśmy. Uznaliśmy, że zatrzymamy się w Miedźnie w pizzeri by się rozgrzać i coś zjeść. Niestety było parę minut przed 12 i trzeba było chwilę poczekać do otwarcia. W knajpce również zbyt ciepło nie było, ale udało się nam trochę rozgrzać od środka ciepłymi napojami. Czas pomału zaczynał nas gonić, więc trzeba było wracać.
Kawałek asfaltem przez Miedźno i potem tuż przed Łobodnem wjazd w teren, najpierw przez las, potem przez jakieś pole, gdzie nie było nawet dobrze rozjeżdżonej ścieżki. Ciężko jechało się przez takie zaspy. Już po pokonaniu tego najtrudniejszego odcinka kilka metrów przed wyjazdem na asfalt Przemkowi udało się zaliczyć glebę. Przynajmniej nie byłam dziś jedyna :D Dalej jechaliśmy dłuższy odcinek asfaltem przez Kamyk i Białą, aż do Ikara w Częstochowie. Wtedy znowu zaczęłam marznąć. Najgorzej było z palcami u rąk. Do domu nie było już aż tak daleko. Z Ikara wjechaliśmy w teren na tyły Sanktuarium. Wyjechaliśmy na Alei Klonowej. Następnie już cały czas przez miasto - Najpierw przez Okulickiego i Dąbrowskiego, gdzie opuścił nas Bartek. Dalej we trójkę Nowowiejskiego, Sobieskiego i wzdłuż linii tramwajowej, gdzie spotkaliśmy Piksela wracającego z wycieczki. Przy Bór odłączył się Przemek. Robert pojechał ze mną przez Bór i Jagiellońską i potem wrócił do siebie.
Jeździłam już w tym roku w śniegu i zaspach. Jednak takiego dystansu w towarzystwie białego puchu jeszcze nie udało mi się pokonać. Sama się dziwię, że jakoś dałam radę. Ostatnie kilometry przez miasto były najgorsze. Place u rąk już zaczynały boleć od mrozu. W domu pierwszą rzeczą jaką zrobiłam było wsadzenie rąk pod zimną wodę, a potem ciepła herbatka. Trzeba być szaleńcem, żeby w taki mróz jeździć rowerem :D To dopiero był hardcor. Dziękuję pozostałym szaleńcom za towarzystwo :)
Dziś wieczorny wypad z Kasią i Tomkiem (omar), który jak to na facetów przystało spóźnił się i dwie baby musiały na niego czekać i marznąć i to o 7 minut dłużej niż zapowiedziany czas spóźnienia :D. Wyjechałam z domu trochę wcześniej, z uwagi na fakt, że dziś odbyła się moja pierwsza jazda w SPD i wolałam mieć lekki zapas czasowy, w razie jakichkolwiek komplikacji. Jechało mi się całkiem dobrze, więc dojechałam pod skansen nawet przed czasem.
Gdy byliśmy już w komplecie ruszyliśmy w drogę. Asfaltem w stronę huty, Legionów i Brzyszowską. Dalej terenem czerwonym rowerowym do Kusiąt i od Kusiąt asfaltem do rynku w Olsztynie. Chwila postoju na parkingu koło rynku i decyzja o powrocie. I wtedy zaczęły się problemy... Podczas ruszania okazało się, że nie mogę wpiąć prawego buta :( Próbowałam kilkukrotnie i na postoju i podczas jazdy - bezskutecznie. W rowerze Tomka również wpiąć się nie mogłam, natomiast Tomek w moim rowerze wpiął się bez większych trudności. Po oględzinach okazało się w czym tkwił problem... Miałam chyba za słabo przykręcony blok w prawym bucie i obsunął się w stronę środka podeszwy, tak, że nie było możliwości wpięcia buta w pedał. No cóż zrobić - powrót do domu na wpiętej tylko lewej nodze. Najpierw terenowy podjazd przed Skrajnicą, potem aslfaltem przez Skrajnicę, rowerostradą, kawałek terenem do torów, przez lasek do Bugaja, asfaltem przez Bugaj i przez Michalinę do DK1. Kasia z Tomkiem pojechali prosto na Raków, a ja w lewo pod trasą do Jesiennej.
Pierwsza jazda w SPD zaliczona - obyło się bez żadnych upadków :) Zaczyna mi się to podobać :D Podczas dzisiejszej wycieczki strasznie zmarzły mi palce u stóp - pomimo dwóch par skarpet. Ochraniacze chyba będą niezbędne. W terenie ziemia zmarznięta, momentami było dość ślisko, dlatego nie jechaliśmy zbyt szybko (szczególnie na Skrajnicy i pomiedzy rowerostradą, a torami). Na rowerostradzie śnieg przyjemnie skrzypiał pod kołami. Dzięki za wspólny mroźny grudniowy wypad :)
Rano droga do pracy. Trasa jak zawsze. Po drodze najpierw przy wiadukcie na Jagiellońskiej spotkałam kuzyna, który również jechał rowerem do pracy, a następnie na Bór minęłam się tak jak wczoraj z Tomkiem (magnum).
Po pracy do Gawła na serwis, gdzie dojechał również Robert. We trójkę Sobieskiego i Śląską na Plac Biegańskiego, skąd jak co miesiąc rusza Częstochowska Masa Krytyczna. Dziś na Masę przybyło 54 rowerzystów (co przy padającym deszczu ze śniegiem jest całkiem niezłym wynikiem). Trasa masowego przejazdu - II Aleja, Wolności, Niepodległości, Pułaskiego, Sobieskiego, Śląska i powrót na Plac Biegańskiego.
Po masie próba znalezienia miejsca w jakiejś knajpie, by usiąść gdzieś i się ogrzać. Najpierw III Aleją i przez park jasnogórski do Bosmana, gdzie było zamknięte, potem Pułaskiego i Kopernika na Focha, gdzie niestety nie było wolnego miejsca. W efekcie ekipa rozjechała się, część osób pojechało na północ, część w drugą stronę - w tym i ja. Na Niepodległości zapadła decyzja o powrocie do domu, więc już tylko Bór i Jagiellońską do celu.
Do domu wróciłam kompletnie mokra. Palce u rąk aż mnie bolały od przemarznięcia. Zaczyna się zima... Cóż, taka kolej rzeczy, że po jesieni przychodzi czas na zimę. A tak jeszcze przy okazji: po dzisiejszej masie, dzięki uprzejmości Tomka (magnum) udało mi się wreszcie zostać posiadaczką butów SPD :) No to teraz się dopiero zacznie :D Chyba muszę pomyśleć o jakimś kombinezonie, żeby upadki były mniej bolesne :D
Po pracy pochłonęły mnie obowiązki związane z autem, więc na rower dopiero przed 19. Nie umawiałam się dziś z nikim na rower, bo nie byłam pewna jak będę stać czasowo. Odezwał się Robert, więc razem pojechaliśmy do Olsztyna.
Trasa prawie cała asfaltowa. Jagiellońską, Aleją Pokoju, koło skansenu i koło dawnego sądu. Tutaj na zamkniętej ostatnio drodze spotkanie z mario66, który właśnie wracał z Olsztyna. Chwila pogaduch i dalej w drogę. Asfaltem koło Guardiana, Ocynkowni, nastawni i przez Wilczą Górę. Kawałek główną drogą i potem do rynku w Olsztynie. Chwila postoju pod zamkiem i powrót do domu. Najpierw terenowy podjazd przez Skrajnicę, potem asfaltem do rowerostrady, rowerostradą do końca, kawałek terenem do torów, na drugą stronę i przez lasek do Bugaja. Asfaltem przez Bugaj, potem przez Michalinę i pod Dk1 do Jesiennej.
Jakoś strasznie topornie mi się dziś jechało. Kompletnie bez energii i zapału. Dopiero pod sam koniec zaczęłam się rozkręcać. Kolejny bardzo ciepły listopadowy wieczór. Wielka szkoda, że zima zbliża się coraz większymi krokami.
Wieczorny spontan ze STi do parku jasnogórskiego. Trasa asfaltowa przez Jagiellońską, Bór, Niepodległości (gdzie minęliśmy się na moście z Bartkiem), Mickiewicza, Słowackiego i Pułaskiego. Przez park pod sam szczyt i tam chwila ciszy. Powrót III Aleją, Kilińskiego, Sobieskiego, Wolności, Niepodległości, Bór i Jagiellońską.
Bardzo ciepły jak na listopad wieczór. Pogoda rozpieszcza rowerzystów. Aż nie mogę uwierzyć w to, ze według prognozy w najbliższy weekend ma padać śnieg z deszczem :(
Jak to przystało na dwie baby, które z natury są uparte, postanowiłyśmy razem z Darią wybrać się na Górę Zborów - gdzie teoretycznie rowerzyści mają zakaz wjazdu. No ale co to dla nas, przecież jak nie można wjechać, to można z rowerem wejść na szczyt :D Informacja o wypadzie (podobnie jak tydzień temu, gdy pojechałyśmy same) znalazła się na CFR. Tym razem info dotarło również do DG. Od początku wszystko wskazywało na to, że dziś będzie dość liczna ekipa. Jednak rzeczywistość (przynajmniej jak dla mnie pozytywnie) sporo przerosła oczekiwania, w efekcie czego utworzyła się 15-to osobowa grupa chętnych. Ale może wszystko po kolei. Rano z STi na dworzec główny PKP. Tam spotkanie ze Skowronkiem i MD. Kupilismy bilety i wpakowaliśmy się do pociągu. Na Rakowie wsiedli Rafał, Damian i młody (imienia nie pamiętam). Następnie, nie pamiętam na której stacji wsiadł Jacek. W Myszkowie dołączyli Gaweł, Przemek i Adam. I już było nas dość sporo. W Zawierciu miał czekać na nas Alek. Czekal razem z trójką innych rowerzystów: Anią, Pawłem i Slavo. Całkiem spora ekipa się stworzyła. Po przywitaniach cały peleton ruszył w drogę.
Na początek ulicami Zawiercia do niebieskiego szlaku pieszego. Dalej szlakiem - przeważnie szutrowym, przez Skarżyce do Morska. W Morsku pierwszy postój i sesja zdjęciowa z widokiem na stok dla narciarzy. Następnie zjazd do czerwonego szlaku pieszego. Część ekipy zjechała wzdłuż stoku, część lasem - w tym i ja. Podczas zjazdu moja pierwsza gleba - na szczęście niegroźna - nie opanowałam roweru na śliskich liściach i korzeniach. Dalej czerwonym pieszym przez górę Apteka - podjazd ciężki, pod koniec kilka osób rower prowadziło - zresztą ja również. Podczas zjazdu ćwiczyłam odpowiednią technikę jazdy. Udało się tym razem zjechać bez upadku. U podnóża góry Zborów krótki postój przy ławeczkach. Część ekipy została na dole, część udała się na szczyt. Niektórym udało się podjechać, ja i pozostała część ekipy rower musiałam wprowadzić na górę. Chwila przerwy pod szczytem przy jaskini. Następnie krótka wspinaczka nieco wyżej z rowerem w rękach. No i wtedy mój rower pokazał swoją wyższość nade mną. Przewrócił mnie na cztery literki i uderzył mnie kierownicą w kolano. Trochę bolało, ale zebrałam się szybko i dalej na górę. Później zjazd z drugiej strony góry do parkingu przy ulicy i tam spotkanie z resztą ekipy, która została na dole.
Dalej całą ekipą zielonym pieszym lekko pod górkę do Skał Rzędkowickich. Po drodze chwila postoju przy jakichś innych skałkach. Akurat tak się zbiegło, że zatrzymaliśmy się kawałek przed skrętem na ścieżce. Część ekipy wyrwała do przodu, część była za mną. Już po ruszeniu, podczas skręcania na owym łuku zachwiałam się na rowerze i wyleciałam z piskiem z zakrętu w dół w jakieś krzaki. No cóż :D chciałam poćwiczyć downhill :D Część ekipy słysząc, że coś się stało wróciła się. Chyba Slavo pomógł mi się podnieść. Pierwsze co zrobiłam to oczywiście oględziny roweru, dopiero potem samej siebie :D Mnie nic się nie stało, ale Rocky zyskał nową rysę na ramie :( Jak już się pozbierałam ruszyliśmy dalej w stronę Skał Rzędkowickich, koło których tylko przemknęliśmy bez postoju i zjechaliśmy w dół do asfaltu. Na skałki próbowali wspinać się jacyś alpiniści :D Asfaltem dojechaliśmy do sklepu, przy którym zrobiliśmy postój. Po postoju dalej asfaltem dojechaliśmy do Włodowic, gdzie nadszedł czas pożegnania z ekipą z Dąbrowy i Zawiercia. Zagłębie pojechało w lewo, Częstochowa w prawo.
Kawałek dalej, jeszcze we Włodowicach odłączyli się od nas Rafał z Młodym, skręcając w lewo. Reszta ekipy pojechała prosto asfaltem aż do Kotowic. W Kotowicach wjechaliśmy w teren, którym podążaliśmy aż do Jaworznika. Gdy wyjechaliśmy ponownie na asfalt Gaweł z Pikselem postanowili pojechać dalej asfaltem najkrótszą drogą do swoich domów. Zostało nas tylko siedem osób. Jacek poprowadził pozostałą część ekipy terenem do Wąwozu Rachwalec. Damian, Przemek i Robert pozostali na początku wąwozu. Razem z Darią, MD i Jackiem poszliśmy pieszo zobaczyć niewielkie jeziorko. Jacek opowiedział nam trochę ciekawostek o owym wąwozie. Po powrocie do czekających chłopaków, Jacek poprowadził nas dalej terenową dróżką, biegnącą wzdłuż głównej drogi do punktu widokowego w Żarkach, na którym znajduje się kościół św. Stanisława Biskupa Męczennika. Tam kolejny krótki postój i potem już najkrótszą trasą z powrotem.
Najpierw dłuższy odcinek asfaltem - zjazd do Żarek, i przez Wysoką Lelowską do Przybynowa. Następnie terenem zielonym rowerowym do Poraja. Kawałek asfaltem koło dworca i postój przy sklepie, by podjąć decyzję o dalszej części trasy. Uznaliśmy, że wracamy przez Dębowiec. Najpierw wzdłuż torów, potem terenem przez las, i znów asfaltem koło Monaru. Nastepnie niebieskim rowerowym, częściowo terenowo, a częściowo nową szutrówka do rowerostrady. Rowerostradą do końca i kawałek zielonym rowerowym terenem do torów, gdzie Jacek odbił w swoją stronę. Dalej przez lasek do Bugaja, asfaltem przez Bugaj i przez Michalinę do DK1. Tutaj pożegnanie z Damianem, który pojechał prosto na Raków. Skręciliśmy w lewo pod trasą w stronę Jesiennej. Przy nowej biedronce na Błesznie Daria z MD skręcili w prawo w stronę centrum. Przemek i Robert odprowadzili mnie pod dom i pojechali do swoich domów.
Podsumowując dzisiejszy dzień, to chyba jeszcze nigdy nie miałam okazji jechać w tak licznym peletonie. Trzeba było uważać podwójnie: za siebie i momentami za innych. Nie zabrakło ani dobrego humoru, ani odrobiny adrenaliny. Teren, który dziś pokonaliśmy do łatwych nie należał. Tym bardziej trzeba docenić fakt, że poza kilkoma upadkami, obyło się bez poważniejszych w skutkach zdarzeń. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda się zorganizować taki wypad jak dziś.
Dziś tradycyjna ostatnimi czasy popołudniówka razem z Kasią. Tym razem towarzystwa dotrzymał nam jeszcze mario66. W planach była wycieczka w całości asfaltem, gdyż Kasia założyła dziś wąskie opony 1,6.
Wyszłam z domu trochę wcześniej. Pomyślałam, że skoro Rocky w dalszym ciągu jest czysty po ostatniej kąpieli, a w ciągu dnia trochę padało to przejadę się dziś na Maximie. Przejechałam może 300 metrów, ale jakoś dziwnie się czułam na tym rowerze - chyba się odzwyczaiłam. Nie zastanawiając się, wróciłam do domu i wsiadłam na Rockiego. Pod skansen dojechałam nieco okrężnie - Jesienną, Jagiellońską, Orkana, 11 Listopada, koło Jagiellończyków i Aleją Pokoju. Miałam w zapasie jeszcze 15 min czasu do umówionej godziny, więc przejechałam się jeszcze koło sądu, tam gdzie niedawno postawili zakaz wjazdu. Oczywiście udając, że zakazu wcale tam nie ma, wjechałam na teren prywatny. Zawróciłam przed torami, objechałam sąd od drugiej strony i pojechałam wzdłuż torów ulicą Rejtana - koło PKP Energetyki i Polontexu. Za Polontexem zawróciłam i udałam się pod skansen.
Kasia już czekała, a po chwili dojechał mario66. Zdecydowaliśmy, że jedziemy do Olsztyna. Trasa ostatnio standardowa - koło sądu, koło huty, obok Ocynkowni, koło Guardiana i przez Kusięta. W Olsztynie na rynku chwila przerwy na pogaduchy i uzupełnienie płynów. Powrót kawałek główną drogą, potem w lewo i przez Skrajnicę w całości asfaltem. Koło stacji benzynowej na Odrzykoniu prosto i asfaltem przez Wilczą Górę, koło Guardiana, Ocynkowni i koło skansenu. Niedaleko ronda koło huty tuż przed nami przez drogę przeszedł rudy lisek. W ogóle się nie bał. Stanął po drugiej stronie jezdni i patrzał na nas ze zdumieniem :D Na Alei Pokoju Kasia pojechała do siebie, mario66 dojechał ze mną do estakady. Do domu dotarłam Jagiellońską i przez osiedle.
Niby tylko 5 dni przerwy od jazdy, a mimo tego ciężko było mi się dziś wbić w rowerowy tryb. Pierwsze kilometr były jakieś takie mozolne. Dopiero kolejne coraz lepsze. Dodatkowo co chwila łapała mnie dziś kolka - a mario mówił, żeby przed jazdą za dużo nie jeść :D Cóż, jak ktoś wraca z pracy głodny jak wilk to nie ma na to żadnej rady :D
Podczas środowej przejażdżki Daria zaproponowała wspólną wycieczkę również w niedzielę. Cel wycieczki pojawił się dopiero w piątek. Daria podrzuciła pomysł wypadu Dankowa, celem zwiedzenia ruin fortalicjum i Bramy Krzepickiej. Nigdy wcześniej tam nie byłam, więc od razu zgodziłam się na tę opcję. Miała jechać z nami jeszcze Kasia, ale efektem końcowym na miejscu spotkania zjawiłyśmy się tylko we dwie. Umówione byłyśmy o 8:30 koło straży pożarnej na rogu Jagiellońskiej i Sabinowskiej. Ledwie wyjechałam z domu na miejsce spotkania i na końcu ulicy zauważyłam, że po wczorajszym myciu roweru zapomniałam założyć neoprenowej osłony. Bałam się, że od łańcucha poodpryskuje mi lakier, więc postanowiłam szybko wrócić do domu. Założyłam osłonę i z powrotem Jagiellońską na miejsce startu.
Do samych Panek prowadziła Daria. Jechałyśmy przez Chopina, Matejki, Piastowską i potem kawałek szutrówką wzdłuż torów. Następnie szutrówkami przez Lisiniec i potem cały czas asfaltem przez Tatrzańską do granicy miasta. Następnie przez Starą Gorzelnię, Wydrę i Kalej. Potem główną drogą przez Wręczycę do Truskolas. Chwila przerwy, gdyż Skowronek udał się na moment na cmentarz. Następnie mniej uczęszczanymi drogami równoległe do głównej przez Zamłynie, Kawki i Praszczyki do Panek. Tutaj przerwa koło sklepu, by spojrzeć na mapę i wybrać dalszą trasę. Wybrałyśmy drogę przez Iwanowice. Kawałek główną przez Panki i potem przez Konieczki i Zwierzyniec. Tutaj zaczęły się trudności. Z powodu braku jakichkolwiek drogowskazów zgubiłyśmy właściwą drogę i zamiast do Iwanowic dotarłyśmy do Kukowa. W Kukowie również pojechałyśmy w niewłaściwym kierunku i znalazłyśmy się w Janikach. Byłyśmy niedaleko Krzepic, więc uznałyśmy, że najbezpieczniej będzie kawałek wrócić i jechać właśnie przez Krzepice. Korzystając z okazji zwiedziłyśmy w Krzepicach Klasztor Kanoników Regularnych z XV wieku. Zanim do niego dotarłyśmy musiałyśmy przebić się przez Słynne krzepickie jednokierunkowe wąskie ulice. W kościele trwała msza, więc do środka nie weszłyśmy.
Po oględzinach mapy postanowiłyśmy z Krzepic jechać do Dankowa czarnym szlakiem rowerowym. Jednak to wcale nie było takie łatwe, jakim się wydawało. Nie mogłyśmy odnaleźć szlaku. Jakimiś mniejszymi uliczkami dotarłyśmy do wysypiska śmieci nieopodal drogi głównej nr 43. Wg mapy główna droga prowadziła w kierunku, który był naszym celem. Zauważyłyśmy schody prowadzące na górę. wtargałyśmy rowery po schodach, przeniosłyśmy nad bandą i postanowiłyśmy pojechać kawałek pasem awaryjnym, który by dość szeroki. Po pewnym odcinku naszym oczom ukazał się bardzo niecodzienny w tamtych rejonach widok - drogowskaz, prowadzący prosto na Danków. Skręciłyśmy z głównej drogi w lewo jak wskazywał znak i okazało się, że jesteśmy na czarnym szlaku rowerowym. Do celu miałyśmy już niedaleko. Jeszcze tylko parę km po asfalcie. Pomiędzy drzewami było już widać mury fortalicjum. Przez samym dojazdem do bastionów przejechałyśmy jeszcze przez most nad Liswartą. Generalnie w powodu tego, że trochę się pogubiłyśmy to nadrobiłyśmy dobre 15 km drogi.
Pierwotny zamek w Dankowie został przebudowany na twierdzę bastionową przez kasztelana Warszyckiego. W XVII wieku w centrum fortalicji na murach zamkowych zbudowano kościół i w zasadzie tylko kościół zachował się do dziś dobrym stanie. Mury zamkowe później rozebrano i pozostały jedynie bastiony, fragment budynku zwany "Domem Kasztelanowej" i budynek bramny tzw. "Brama Krzepicka". Ogólnie teren fortalicji jest zadbany, pomniki są w dobrym stanie, wokół kościoła zbudowano drogę krzyżową, posadzono drzewa ozdobne. Krążąc po bastione spotkałyśmy tę samą grupę turystów, którą widziałyśmy w Krzepicach przed klasztorem. Po krótkiej sesji zdjęciowej usiadłyśmy na ławce na chwilę przerwy. Zjadłyśmy kanapki, batoniki i przyszedł czas na powrót.
Wybrałyśmy wspólnie drogę przez Wilkowiecko. Tutaj ku naszemu pozytywnemu zdziwieniu napotkałyśmy liczne drogowskazy. Szok :D Na kolejnych podjazdach obie odczuwałyśmy coraz większe zmęczenie, jednak nasze tempo wcale nie spadało. Dodatkowo całą drogę towarzyszył nam silny wiatr. Myślałyśmy, że skoro do Dankowa było pod wiatr, to z powrotem będzie z wiatrem, a tu jednak niestety - rowerzyście zawsze wiatr w twarz. Za Wilkwoieckiem wyjechałyśmy na drogę główną. Przez Waleńczów dotarłyśmy do Kłobucka. W Kłobucku na rondzie w lewo i koło kościoła. Krótki postój pod sklepem na uzupełnienie bidonów i dalej asfaltem przez Kamyk i Białą. Następnie już przez Częstochowę ulicą Ludową do Okulickiego. Tutaj pożegnanie i każda z nas ruszyła do siebie. Pojechałam przez Szajnowicza, III Aleję, Nowowiejskiego, Sobieskiego do Wolności. Dalej taką trasą jak zwykle wracam z pracy - przez Bór i Jagiellońską.
Podczas dzisiejszej wycieczki odnotowałyśmy podwójny jubileusz: zarówno ja jak i Daria przekroczyłyśmy kolejny tysiąc w sezonie. Mój tegoroczny przebieg przekroczył już 7000 km, natomiast Daria dobiła do 8000 km. W dodatku wykręciłyśmy ponad sto kilometrów i to z dość dużą średnią (co przy takim silnym wietrze jak dziś było sporym osiągnięciem). To była moja dziesiąta w tym roku wycieczka z dystansem przekraczającym setkę. Kończąc wpis - to była świetna wycieczka w jeszcze lepszym towarzystwie :)
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.