Opuchlizna z nogi wreszcie zeszła, zatem korzystając z okazji postanowiliśmy wybrać się ze Skowronkami na wycieczkę. Na miejsce spotkania koło Jagiellończyków dotarł także Rafał i Tomek. Początkowo mieliśmy w planie przejechać około 40 km, ale jechało się tak przyjemnie, że przedłużyliśmy nieco jazdę.
Na początek jedziemy Jagiellońską, potem przez Stradom do Głównej, kawałek wertepami wzdłuż torów, a potem szutrówkami przez Gnaszyn. Dalej asfaltem Tatrzańską i Wielkoborską i przez Starą Gorzelnię. Przed Konradowem Rafał prowadzi nas w prawo w terenową dróżkę, ale okazuje się, że prowadzi ona w stronę Wręczycy, więc kierujemy się do asfaltu. Kawałek asfaltem przez Konradów i znów terenem do Blachowni. Następnie jedziemy asfaltem koło zalewu w Blachowni, a potem niebieskim rowerowym, najpierw szutrem, potem asfaltem i dojeżdżamy do miejscowości Cisie. Następnie na skróty, szutrówką do Herb. Kawałek asfaltem, po czym terenem koło jednostki wojskowej w Herbach do kacapskiego mostu, po czym fajnym singielkiem do żelaznych mostów.
Żelazny most - foto by Skowronek
Dalej jedziemy dłuższy odcinek terenem niebieskim rowerowym> bardzo fajny szlak, choć podobno ma być zlikwidowany z powodu niewielkiego zainteresowania ze strony rowerzystów. Na szlaku miejscami spore kałuże po ostatnich opadach.
Na niebieskim rowerowym
Wyjeżdżamy na asfalt w miejscowości Łęg. Jedziemy asfaltem przez Taninę i Braszczok, gdzie skręcamy w lewo w teren. Szlakiem niebieskim rowerowym kierujemy się do rezerwatu różaneczników w Pawełkach. Rododendrony już zaczynają przekwitać, ale jeszcze można podziwiać ich piękno. Kto w tym roku chce jeszcze je zobaczyć musi się spieszyć.
Różaneczniki w Pawełkach - ujęcie z punktu widokowego
Różaneczniki
Wejście na punkt widokowy
Na punkcie widokowym - foto by Siwuch
Z Alkiem koło rododendronów
Różaneczniki - fot. by Skowronek
W następnej kolejności kierujemy się nad niewielki staw nieopodal rezerwatu, by tam chwilkę odpocząć. Trafiamy akurat na taką porę roku, gdzie w stawie pływa pełno kijanek, z których w przyszłości wyrosną żaby.
Nad stawem - foto by Skowronek
Mała żabcia - fot. by Skowronek
Makieta kościoła w Pawełkach - foto by Skowronek
Czas nas goni, więc razem z Rafałem odłączamy się od Skowronków i Siwucha i decydujemy się we trójkę wracać do domów. Początkowo jedziemy analogicznie jak wcześniej, terenem, potem asfaltem przez Braszczok i Taninę i znów terenem do żelaznych mostów. Tutaj krótka przerwa na kolejną porcję zdjęć a wykonaniu Rafała.
Przy żelaznych mostach
Na jednym z mostów
Dalej jedziemy terenem do Herb. Omijamy tym razem jednostkę wojskową i jedziemy kawałek główną drogą. Przerwa przy sklepie i dalej analogicznie jak przedtem przez Cisie do Blachowni. Następnie asfaltem obok cmentarza do drogi głównej, po czym szutrówką wzdłuż torów do Wyrazowa, gdzie odbywają się jakieś zawody driftingu. Chwila przerwy, po czym wertepami wzdłuż torów na Zacisze. Dalej ścieżką wzdłuż rzeki na Stradom i dalej już asfaltem do Jagiellońskiej. Zatrzymujemy się na stacji by umyć rowerki i tutaj też rozstajemy się z Rafałem i wracamy do domu już we dwoje.
Ciesze się, że jednak udało nam się dziś zobaczyć różaneczniki w Pawełkach. Gdyby nie dziś to musielibyśmy czekać kolejny rok na tę okazję. W domu byliśmy nawet kilka minut przed czasem. Bardzo przyjemna wycieczka i super towarzystwo :)
Ostatni dzień wolnego. A szkoda, bo przydałoby się więcej :D Pogoda do południa idealna, zatem dziś ponownie wypad na rower razem z Emą. Krótki rozjazd spokojnym tempem po wczorajszej wyrypie.
Na początek przez osiedle na Pogorię III na miejsce zbiórki. Następnie już razem asfaltem wzdłuż Pogorii trójki. Przy dojeździe do Pogorii czwórki mijamy się z Pawłem. Dalej jedziemy najpierw terenem, a potem asfaltem wokół Pogorii IV. Krótki kawałek terenem, przejście przez tory i dalej asfaltem wzdłuż trójki do molo. Chwila wygrzewania się na słońcu na plaży, potem na lody i każda z nas rozjeżdża si w swoją stronę. Powrót analogicznie jak wcześniej.
Udało się zdążyć przed burzą i wykorzystać ostatnie chwile ładnej pogody podczas wolnego. Jutro trzeba wracać do pracy. Przydałby się jakiś dłuższy urlop.
Wolny dzień w tygodniu. Bez konieczności załatwiania czegokolwiek w mieście. W związku z tym postanowiłam zostać w DG i wybrać się na rower z Emilą.W głowie zaświtał plan wypadu za zamki Lipowiec i Tęczyn. Jak się potem okazało udało nam się odwiedzić tylko pierwszy z nich, ale o tym za chwilę.
Umówiłyśmy się na molo przy Pogorii III i stąd ruszyłyśmy w drogę. Moja mapa jest trochę nieaktualna, więc uznałyśmy, że skorzystamy z nawigacji rowerowej i może do celu trafimy :D Najpierw ulicami miasta przez Gołonóg i centrum. Po drodze zatrzymujemy się na chwilę koło Alka pracy. Następnie nawigacja prowadzi nas jakimiś polnymi dróżkami, gdzie
gubimy drogę, ale udaje nam się później trafić na właściwą trasę. Dalej przez Sosnowiec Kazimierz i Maczki, a potem przez Jaworzno Szczakową (koło dworca kolejowego) i Jaworzno Dobra. Dalej kawałek przyjemną terenową dróżką czarnym rowerowym.Następnie znów asfalt przez Jaworzno Wilkoszyn, po czym znów kawałek terenem.Asfaltem przez Jaworzno Byczynę, gdzie przejeżdżamy nad A4. Nawigacja prowadzi nas znów terenem, tym razem zielonym rowerowym. Po drodze mijamy łowisko w Chrzanowie.
Łowisko w Chrzanowie
Jedziemy dalej szlakiem przez las. Miejscami widać było, że szlak ten nie jest zbyt często uczęszczany. Następnie kawałek asfaltem przez Żarki i znów lasami do Mętkowa.Ponownie kawałek asfaltem, po czym znów lasami - tym razem aż do samych Babic. Asfaltem w stronę centrum. Z oddali widzimy już nasz cel - wieżę zamku Lipowiec, który znajduje się dość sporym wzniesieniu. Na szczyt prowadzi szlak zielony pieszy. Podjazd na zamek nie byłby wcale jakiś trudny gdyby nie okropny upał i prażące słońce. Nie poszło wcale łatwo. Po dotarciu na szczyt usiadłyśmy sobie w cieniu na dziedzińcu zamku, by chwilę odetchnąć. Potem szybka sesja zdjęciowa i zjazd w dół do szlaku zielonego rowerowego, który wg. mapy prowadzi na zamek Tęczyn w Rudnie.
Przed zamkiem Lipowiec w Babicach
Dziedziniec zamku Lipowiec
Zjazd z zamku :D
Jak się okazało na pierwszym możliwym skrzyżowaniu w Babicach oznaczenia szlaku brakło. Próżno było go szukać. Po chwili zastanowienia i przeanalizowaniu naszych możliwości czasowych i siłowychpostanowiłyśmy odpuścić dziś drugi zamek. Będzie przynajmniej plan na następny wypad :D Do Żarek jechałyśmy bez nawigacji taką samą trasą jak wcześniej. Dalej nasza pamięć nieco zawiodła i trzeba było skorzystać z pomocy. Nawi poprowadziła nas znowu przez las, przyjemnymi ścieżkami pożarowymi, obok kopalni odkrywkowej dolomitu "Libiąż".
Rocky na tle kopalni odkrywkowej dolomitu Libiąż
Na tle kopalni odkrywkowej dolomitu Libiąż
Ema na tlekopalni odkrywkowej dolomitu Libiąż
Jechałyśmy cały czas fajnymi leśnymi ścieżkami (częściowo tymi samymi co w przeciwnym kierunku) aż dotarłyśmy do zalewu łowieckiego w Chrzanowie. Od tego miejsca nawigacja prowadziła nas już zupełnie inną trasą. Jechałyśmy znów fajnymi leśnymi pożarówkami, aż do Jaworzna. Następnie przez Jaworzno, najpierw przez las obok zalewów łowieckich, potem kawałek wertepami, po czym asfaltem przez Jaworzno Jeleń.Dalej szutrówką do elektrowni, asfaltem obok elektrowni i znów kawałek szutrem. Następnie żółtym rowerowym, prowadzącym ścieżką wzdłuż Przemszy. Wyjechałyśmy na asfalt w Sosnowcu, niedaleko Fashion House i Trójkąta Trzech Cesarzy. Dalej asfaltem przez Sosnowiec Bobrek i Dańdówkę, gdzie musiałyśmy przebić się na dziko na drugą stronę torów w pobliżu niewielkiego dworca. Sam koniec to jazda chodnikiem (kompletnie niedostosowanym dla rowerów)przez Sosnowiec Zagórze do centrum Dąbrowy. Chwila przerwy przy Alka pracy i dalej przez centrum i Gołonóg odprowadzić Emilę na Pogorię III. Dalej już samotnie powrót.
Wróciłam kompletnie zmęczona. To wszystko przez ten okropny upał i prażące słońce. Wycieczka, pomimo tego, że zrealizowałyśmy tylko jeden z założonych celi, była jak najbardziej udana :) Wcześniej nigdy nie przejechałyśmy z Emą tyle km razem. Nawigacja czasami zawodziła, ale najważniejsze, że nie dałyśmy się zgubić. Szlaki w tej okolicy są całkiem przyjazne do jazdy, aczkolwiek raczej rzadko uczęszczane.
Przez cały tydzień była rewelacyjna, słoneczna pogoda. Niestety w piątek w ciągu dnia i w nocy w okolicach Wałbrzycha przeszły bardzo silne ulewy. To zwiastowało tylko jedno - błotny armagedon na trasie. W samym Wałbrzychu tuż przed startem było dość ciepło i bez opadów. Cały czas zastanawiałam się jaki dziś wybrać dystans. Ostatecznie uznałam, że decyzję podejmę już na trasie maratonu. W efekcie wybrałam dystans Mega.
Początek wyścigu to długi podjazd (ok 10 km) z dwoma króciutkimi zjazdami w miedzy czasie. Na 7 km podjazdu kawałek na nogach po schodkach. Po podjeździe około 2km zjazdu po rynnach, którymi w wyniku opadów prawie płynęła rzeka. Na 12 km pierwszy bufet. Dalej kawałek podjazdu i na 15 km rozjazd Mini / Mega. Za rozjazdem od 17 km jeszcze jakieś 3 km podjazdu, po czym około 7 km zjazdu do kolejnego bufetu zlokalizowanego na 27 km trasy. Następnie znów około 3 km podjazdu, po czym zjazd. Od około 32 km znów jakieś 5 km podjazdu, na którym zaczynam odczuwać ból kolana. Podczas podjazdu słyszę grzmoty, które powodują nagły przypływ sił :D Mijam bufet na 35 km. Za bufetem krótki zjazd, a potem znów podjazd aż do 42 km do rozjazdu Mega / Giga, który de facto był już zamknięty. Od rozjazdu jedziemy tą samą częścią trasą, którą dziś już pokonywaliśmy, ale tym razem trasa prowadzi w odwrotnym kierunku. Na około 44 km krotki, ale stromy podjazd po trawie i błocie. Podjazd pokonuję w siodle mijając kilku facetów, którzy prowadzą rowery. Rozmowa dwóch z nich bezcenna: - Ty zobacz laska jedzie, - No co Ty i tak nie da rady, - Patrz, jednak podjechała, a my idziemy :D Przed metą jeszcze kawałek podjazdu i na koniec już zjazd do samej mety. Około 2 km przed metą wyprzedza mnie Adam (który jechał dystans Giga). Adam informuje mnie, że Alek jest już pewnie na mecie, bo na rozjeździe zjechał na trasę Mega. Domyślam się, że zbyt dobrego wyniku dziś nie uzyskam, ale najważniejsze dla mnie dziś by cało dotrzeć do mety, co na szczęście się udaje.
Na trasie maratonu
Jeden ze zjazdów
Kolejny zjazd
Jeden z niewielu suchych odcinków trasy
Jeszcze jeden suchy odcinek
Na podjeździe
Walka z własnymi siłami
Gdzieś na trasie maratonu
Przejazd przez błotną kałużę
Na
metę dotarłam cała uchlapana w błocie. Rower również wyglądał jak po
błotnej kąpieli w SPA. Od razu skierowałam się w stronę myjek. Gdy
czekałam w kolejce przyjechał przebrany już i umyty Alek. Popilnował mi
roweru, a ja poszłam trochę się obmyć do pobliskiej rzeczki, która dziś
była bardzo oblegana przez zawodników. Niektórzy nawet płukali w niej rowery. To co najbardziej zapamiętam z dzisiejszego maratonu to błoto, błoto i jeszcze raz niekończące się błoto. Trasa ogólnie bylaby bardzo fajna gdyby było sucho :D
W planach na dziś był terenowy wypad w babskim gronie. Niestety okazało się, że zarówno Daria jak i Kasia nie dały dziś rady wybrać się popołudniu na wycieczkę, więc postanowiłam samotnie trochę pojeździć. Początkowo jakoś tak mozolnie (może na sprawą mocnego wiatru, a może braku energii) przez Alejkę Pokoju i asfaltem przez Kucelin i Legionów.
Następnie w teren do kamieniołomu Prędziszów. W kamieniołomie najpierw zjazd, a później dwie próby podjazdu, którego dotychczas nie udało mi się pokonać. Pierwsza nieudana. Druga z prób zakończona powodzeniem :) Udało się :) Pozytywnie naładowana udałam się na Ossona. Podjechałam za pierwszym razem, po czym wdrapałam się na sam szczyt. Następnie zjazd singielkiem. Pomyślałam sobie, że skoro pokonałam podjazd w Prędziszowie to może i spróbuję pokonać zjazd w całości. Dotychczas mi się to nie udało, bo hopka z betonowych płyt jakoś mnie przerażała na sam jej widok. Przełamałam się i zjechałam :) Co prawda tempem powolnym ale jednak :) Następnie jeszcze zjazd po schodkach i w stronę czerwonego rowerowego. Po drodze postanowiłam powalczyć jeszcze z jednym - krótkim, ale stromym i trochę kamienistym podjazdem na Ossona (po lewej stronie od ścieżki), który dotychczas był poza zasięgiem moich zdolności. Nie spodziewałam się, że mi się uda, ale jednak :) Dobry dziś dzień :D Dalej terenem skierowałam się czerwonym rowerowym w stronę Zielonej Góry. Tuż przede mną szlakiem rowerowym jechał jakiś idiota samochodem. Kompletny brak mózgu. Podjazdu na Zieloną Górę w dalszym ciągu nie potrafię pokonać w całości, ale za każdym razem brakuje mi coraz mniej. Może kiedyś. Za to zjazd z Zielonej (ten między skała zwaną młotem, a jaskinią) udało się pokonać bez problemu. Dalej kawałek asfaltem przez Kusięta i za górką w prawo w teren w stronę Towarnych. Jaskinię mijam dziś bokiem i wyjeżdżam na polanę. Następnie podjazd na szczyt Towarnych i zjazd. I to tyle terenu na dziś.
Czas gonił, więc przez ten wzgląd powrót asfaltem możliwie jak najszybciej. Najpierw w stronę rynku, a potem kawałek główną, po czym rowerostradą do końca. Terenem do torów, potem przez lasek i asfaltem przez Bugaj. Dalej przez Michalinę do DK1, na chwilę na myjkę i przez Błeszno do domu.
I tak oto dziś powalczyłam z niektórymi dotychczasowymi słabościami, które od dziś tymi słabościami być nie powinny. Mam nadzieje, że pokonanie ich nie było kwestią jednorazowego przypadku, a tego, że coraz lepiej sobie radzę z techniką jazdy w terenie. Czas wszystko zweryfikuje. Teraz przydałoby się jeszcze pokonać strach związany z prędkością na zjazdach :D
Dojazd do pracy w środę. Po pracy na miasto i następnie powrót do domu przez Krakowską, wzdłuż rzeki i jeszcze kawałek wzdłuż linii tramwajowej na ryneczek po konwalie. Dziś tylko do pracy i z powrotem. Powrót na skróty wertepami wzdłuż torów. Ciepło. Wiosna w pełni. Dziś jedynie mocniejszy wiatr niż wczoraj.
Umówiłyśmy się z Darią i Kasią na górce na Błesznie w celu popołudniowej przejażdżki. A że sił ostatnio jakoś mniej niż być ich powinno to wybrałyśmy się spokojnym tempem do Olsztyna. Na początek przez Błeszno, a potem kawałek asfaltem przez Bugaj. Za mostem nad rzeką skręcamy w prawo i kawałek terenem wzdłuż rzeki. Następnie w lewo i po betonowych płytach do torów. Po drugiej stronie torów terenem w stronę nastawni i potem kawałek asfaltem w stronę Kusiąt. Skręcamy w lewo i jedziemy ponownie terenem w stronę czerwonego rowerowego, po czym czym czerwonym szlakiem do Kusiąt. Od Kusiąt asfaltem do Olsztyna. W między czasie zaczyna padać deszcz. Najśmieszniejszy był fakt, że dookoła błękitne niebo, tylko nad nami mała chmurka, która towarzyszyła nam całą drogę od Kusiąt. Postanowiłyśmy przeczekać deszcz w leśnym. Dosiedliśmy się do Helenki i Krzyśka, by trochę porozmawiać. W międzyczasie dosiedli się do nas także Roland i Tomek. W leśnym było dzis także sporo szosowców, ale siedzieli przy osobnym stoliku.
Padać przestało, więc czas było się zbierać z powrotem. Powrotna ekipa powiększyła się o Helenkę z Krzyśkiem i Tomka. Zatem w szóstkę najpierw asfaltem w stronę Biskupic, a potem drogą przeciwpożarową aż do początku rowerostrady. Następnie prosto przez drogę główną i terenem do asfaltu w pobliżu nastawni. Dalej asfaltem koło Guardiana i przez Kucelin do Alei Pokoju. Tutaj żegnamy się z Kasią. Następnie koło świateł w swoją stronę odbija Daria. Z resztą ekipy żegnam się za światłami i już samotnie Jagiellońską jadę do domu.
Pomimo deszczu wycieczka całkiem fajna. Tempo jazdy spokojne. W sumie to nawet dobrze, bo jakoś ostatnio sił mało. Choć kolano już wróciło do normy to mimo wszystko czarno widzę sobotni maraton...
Z rana na rower czasu nie było, gdyż wybraliśmy się we czwórkę z Gawłem i jego synem jako kibice na 4 Rajd Zamkowy do Będzina. Po powrocie obiadek i na wycieczkę do Złotego Potoku. Razem z nami do Potoku wybrała się także Daria.Umówiliśmy się na górce na Błesznie.
Po ostatnich opadach trasa asfaltowa, przez Błeszno, Bugaj, rowerostradę, Skrajnicę, Olsztyn, Przymiłowice, Zrębice, Krasawę i Siedlec do Ostrężnika. Następnie terenem ścieżką "ku źródłom" żółtym rowerowym, a później zielonym rowerowym koło amfiteatru nad staw w Złotym Potoku. Tutaj chwila przerwy przy molo i powrót.
Na molo nad Amerykanem
Analogicznie jak wcześniej zielonym rowerowym, a potem żółtym. Następnie asfaltem przez Siedlec, Krasawę, Zrębice, Przymiłowice, Olsztyn, Kusięta i potem koło Guardiana i przez Kucelin do Alei Pokoju. Tutaj żegnamy się z Darią i wracamy do domu przez Jagiellońską.
Jednak udało się w ten weekend wybrać na rower :) Pogoda nam dopisała, a i towarzystwo także było miłe, zatem wycieczka udana :) Bardzo fajne zakończenie weekendu :)
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.