Droga do i z pracy, a po obiedzie Lipówki
Po obiadku chwila odpoczynku i na miejsce spotkania pod skansen. Spod skansenu w trzy osobowej ekipie - ja, Robert i Zbyszek ruszyliśmy w stronę huty, gdzie po drodze spotkaliśmy Jurczyka, dalej ścieżką wzdłuż rzeki i koło Guardiana. Przed torami w lewo w teren, wzdłuż torów i do czerwonego rowerowego, którym dotarliśmy do Kusiąt. W Kusiętach kawałek asfaltem, po czym za górką znów w teren, bokiem Towarnych do asfaltu tuż przed Olsztynem. W Olsztynie przez "rynek" i terenem na Lipówki. Nie udało się podjechać na samą górę, zresztą nawet na to nie liczyłam - i tak wysoko wjechałam, jak na pierwszy raz na Lipówkach.
Posiedzieliśmy chwilę na szczycie, po czym dołączył do nas Arek. Chłopaki (poza Robertem - co aż zadziwiło Zbyszka) wypili izotoniki, a ja podzieliłam się z każdym magicznym czekoladowym mini jajeczkiem :D Było troszkę chłodno, na szczęście Arek pożyczył mi swoją skompresowaną kurteczkę przeciwwiatrową :) Miło się siedziało, ale trzeba było wracać.
Terenowy zjazd z Lipówek troszkę mnie z początku przeraził - bałam się kolejny raz wylądować na ziemi, tym bardziej, że tym razem nie byłby to piach, a kamienie. Dobrze, że Arek udzielił mi kilku porad, jak powinno się bezpiecznie zjeżdżać, by uniknąć bliskiego spotkania z podłożem. Udało się - zjechałam bezpiecznie na sam dół :) Z Lipówek wyjechaliśmy na asfalt, minęliśmy bar leśny - bez postoju i udaliśmy się dalej terenowym podjazdem pod Skrajnicę, a następnie asfaltem do rowerostrady. Na końcu kawałek terenem w stronę nastawni, dalej asfaltem obok Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i do skansenu. Przez Aleję Pokoju i Jagiellońską do domku.
Kurcze, wyszedł mi opis dłuższy niż wycieczka :D no cóż - tak już mam, że lubię pisać. Bądź co bądź to był przyjemny rowerowy dzień, spędzony w wyśmienitym towarzystwie. Większość trasy terenem, dzięki czemu mogliśmy podziwiać piękno przyrody, która budzi się do życia na wiosnę :)
Na Lipówkach w najmodniejszej w sezonie kurteczce: