Wpisy archiwalne w kategorii

7) Trasa mieszana

Dystans całkowity:9825.07 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:441:49
Średnia prędkość:19.57 km/h
Maksymalna prędkość:75.40 km/h
Suma podjazdów:24484 m
Maks. tętno maksymalne:183 (94 %)
Maks. tętno średnie:131 (67 %)
Suma kalorii:3731 kcal
Liczba aktywności:223
Średnio na aktywność:44.06 km i 2h 19m
Więcej statystyk

Pająk, Blachownia i strzelnica

Niedziela, 6 maja 2012 · Komentarze(2)
Nie byłam zdecydowana gdzie chcę wybrać się w niedzielne przedpołudnie. Na forum PRZEMO2 zaproponował asfaltową przejażdżkę. Trasa jaką wybrał okazała się prawie taka sama, jak ta, którą za młodu jeździłam z tatą. Nie mogłam się nie zgodzić. Mieliśmy spotkać się pod skansenem. Jednak wcześniej zadzwonił do mnie Gaweł i oznajmił, że wybiera się przed wycieczką na giełdę samochodową, która w sumie była nam po drodze. Przyjechał więc po mnie, żebyśmy pojechali razem. Dotarł również STi i we troje pojechaliśmy asfaltem na giełdę przez Wypalanki.

Daliśmy znać Przemkowi, aby zgarnął resztę ekipy spod skansenu i żeby do nas dojechali. Razem z nim przyjechali Piksel i Krzysiek. Przed samą giełdą (o czym dowiedzieliśmy się już po fakcie) Przemo zaliczył lot przez kierownicę na asfalt, z powodu jednego gościa na motorze, któremu podobno zachciało się zawracać na środku drogi.

Z giełdy pojechaliśmy już wspólnie, asfaltem przez ulicę Żyzną, potem przez Brzeziny, Sobuczynę, Nieradę i Rększowice. Zatrzymaliśmy się na chwilę nad zalewem w Pająku, by zrobić kilka fotek. Dalej pojechaliśmy asfaltem do Konopisk. Następnie przez Kopalnię, Aleksandrię do Blachowni. W Blachowni kawałek szutrówką, a potem ścieżką przy zalewach do cukierni na ciastko i coś do picia.

Z powrotem asfaltem przez Łojki, główną drogą przez Gnaszyn na Zacisze. Skręciliśmy w ulicę Zaciszańską, za przejazdem kolejowym prosto przez Matejki, a potem szutrówkami między nowym osiedlem domków na Stradomiu, równolegle do ulicy Sabinowskiej na dawną strzelnicę artyleryjską. Na strzelnicy pojechaliśmy obejrzeć najlepiej zachowane bunkry. Spotkaliśmy przy okazji chłopaków, którzy interesują się militariami – ćwiczyli strzelanie. Pokazali nam swoje sprzęty, opowiedzieli o swojej pasji i zrobiliśmy sobie z nimi pamiątkowe zdjęcie. Okazało się w trakcie rozmowy, że znają dwóch moich kumpli, którzy również strzelają.

Czas gonił, zbliżała się pora obiadowa i trzeba było wracać do domów. Odłączył się od nas Piksel i samotnie wrócił do domu inną trasą. My objechaliśmy dookoła bunkry terenowymi ścieżkami, potem szutrową ulicą Skrzetuskiego dojechaliśmy do Sabinowskiej. Skręciliśmy w lewo i asfaltem dojechaliśmy do Jagiellońskiej. Na skrzyżowaniu za makro rozdzieliliśmy się i każdy pojechał w swoją stronę. Miałam już bardzo bliziutko, byłam praktycznie na swojej ulicy.

Dzisiejsza wycieczka dała mi pewnego rodzaju nadzieję na to, że wciąż mogę się bardziej rozwijać, że nie stoję w miejscu tylko idę małymi krokami w przód. Pomimo wiejącego wiatru jechało mi się jakoś bardzo lekko, bez większego wysiłku – no może poza dwiema górkami, ale nad tym również potrenuję. Bądź co bądź, ja jestem z siebie zadowolona.

Na molo w Pająku:


Tym razem nie pływałam:


Zaczynają już kwitnąć:


Ale mam pałkę:


Nauka strzelania:


Na strzelnicy z napotkaną ekipą:

Mstów, Olsztyn i miła niespodzianka

Sobota, 5 maja 2012 · Komentarze(4)
Sobotnie dopołudnie zapowiadało się pogodnie. Chciałam wykorzystać je na rowerową przejażdżkę. Zaproponowałam więc na Częstochowskim Forum Rowerwoym wycieczkę do Mstowa. Na miejscu spotkania pod skansenem odliczyła się pięcioosobowa ekipa: ja, Artur (arturm), drugi Artur, Mariusz i Robert. Taką wesołą grupką ruszyliśmy ochoczo w drogę trasę planując spontanicznie podczas jazdy.

Spod skansenu pojechaliśmy w stronę huty, na rondzie w lewo, potem przez kostkę brukową do Legionów. Dalej ścieżką rowerową i asfaltem. Wjechaliśmy w teren na szlak czerwony rowerowy – nawet markon dziś nie protestował przeciwko terenowym ścieżkom. Na asfalt wyjechaliśmy w Kusiętach i tutaj pod górkę – udało mi się znów wjechać pod nią szybciej niż poprzednio (22 km/h), więc jak dla mnie spore osiągnięcie. Następnie pojechaliśmy w lewo, przez tory i za torami w prawo w stronę Turowa. Za Turowem kawałek szutrówką do Małus. Dalej znów trochę asfaltu, szybki zjazd i w teren do sadów.

Kilka fotek przy najdorodniejszej jabłonce i dalej terenem do dawnych stodół, gdzie znów chwila postoju i kilka fotek. Próbowałam wdrapać się na jedną ze stodół, ale obsypujące się kamienie uniemożliwiły mi to. Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy terenem na rynek w Mstowie, gdzie spotkaliśmy się z Jackiem (Faki). Jacek dotrzymał nam towarzystwa przez pewien czas i kawałek pojechał z nami. Wspólnie pojechaliśmy z rynku asfaltem, a potem po zbudowanych dróżkach obok skały miłości nad zalew. Bardzo trzęsie jadąc na rowerze na tych nowych ścieżkach wyłożonych kamieniami. Dotarliśmy nad zalew.

Chłopaki usiedli na ławce, ja chciałam kilka fotek, więc chwilę zeszło mi na plaży. Po chwili dołączyłam do chłopaków. Ku mojemu zdziwieniu markon postanowił zrobić mi bardzo miłą niespodziankę z okazji moich wczorajszych urodzin i wyciągnął nagle z sakwy szampana – co prawda picollo bezalkoholowy, ale sam ten gest bardzo mnie wzruszył. Otworzył go dość wybuchowo, po czym rozlałam chłopakom do kubeczków, a resztę dopiłam z butelki. Chwilę później chłopaki odśpiewali chórem „sto lat” na moją cześć, a potem markon nagle podniósł mnie do góry, chcąc podrzucić mnie tyle razy, ile skończyłam lat, czyli 26. Jednak z pomocą przyszedł mu tylko arusb, więc podrzucili mnie tylko 6 razy :D Nie spodziewałam się takiej niespodzianki. Było mi bardzo miło :)

Jeszcze chwilę posiedzieliśmy i ruszyliśmy w drogę, z tym, że Jacek pozostał jeszcze chwilę, bo jechał inną stronę. Pojechaliśmy kawałek terenem za zalewem i wyjechaliśmy na asfalt. Przez rynek, dalej przez Zawadę, w prawo pod niezbyt łatwą górkę i do Małus. W Małusach terenem, niebieskim pieszym do Turowa. Za przejazdem kolejowym wyjechaliśmy na asfalt i nim dojechaliśmy do Olsztyna, skąd udaliśmy się do baru leśnego chwilę posiedzieć.

Siedząc w barze zauważyliśmy przejeżdżającego ulicą Darka (darsji), który pomachał nam tylko i pojechał dalej. Szkoda, że nie zatrzymał się chociaż na chwilę. Po krótkim odpoczynku i pogaduchach zebraliśmy się do odjazdu. Wyjeżdżając już z leśnego, zauważyliśmy również siedzącego w barze Maćka. Wiedzieliśmy wcześniej, że jechał dziś samotnie podobną trasą co my, jednak nie zauważyliśmy się wzajemnie w barze. Przywitaliśmy się, zamieniliśmy kilka słów i ruszyliśmy, a on jeszcze został.

Pojechaliśmy najszybszą drogą – choć nie wierzyłam, że będzie najszybsza – a jednak taka była :) Z leśnego do centrum Olsztyna, dalej kawałek główną drogą, i potem starą trasą na Olsztyn przez Kusięta. Prawie cały czas po płaskim, jechało się super. Ani się obejrzałam, a byliśmy już koło nastawni. Dalej koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i w stronę skansenu. Zatrzymaliśmy się na moment nieopodal sądu, bo markon chciał urwać trochę bzu. Również bardzo lubię bez i jego zapach. Następnie pojechaliśmy Aleją Pokoju. Dalej troszkę inaczej niż zwykle wracam – trasą markona – ścieżką przy Jagiellończykach, Brzozową, Gajową, a potem już standardowo jak zawsze do domu.

Dzisiejsza wycieczka była bardzo udana, doborowe towarzystwo, milutka niespodzianka – po prostu super. Dziękuję raz jeszcze i będę dziękować przy każdej możliwej okazji. Nawet bym nie pomyślała, że spotka mnie takie miłe zaskoczenie. :)

Nie mogłam się powstrzymać:


Pod jabłonką:


Zaczepił mi się listek poziomki:


Wyżej wejść było ciężko:


Ekipa przy stodołach:


No to podjeżdżamy:


Nad zalewem:


Urodzinowy szampan – niespodzianka Markona:

Droga do i z pracy, potem do Decathlon'u i GoSport'u

Środa, 2 maja 2012 · Komentarze(0)
Najpierw do pracy tą samą drogą co zwykle i przy okazji odwiedzić Helenkę. Po pracy do domu. Towarzyszył mi arturm, którego spotkałam razem z Pikselem u Gawła. Z pracy droga troszkę dłuższa, bo standardowa droga już mi się nudzi.

Po południu przez Błeszno, duktem przy trasie, a potem przez Wrzosową, razem z PRZEMO2 do GoSport'u i Decathlon'u obejrzeć rowery i ciuchy rowerowe. Z powrotem ślimakiem nad trasą, jakimiś terenowymi ścieżkami przez Nową Wieś do Słowika. Później szutrówką do Bugaja. Dalej przez Michalinę i Błeszno do domu.

Wieczorny wypad do Olsztyna

Środa, 2 maja 2012 · Komentarze(0)
Wieczór był dziś bardzo ładny, z początku miałam już nigdzie dziś nie jechać, ale jednak zdecydowałam się na propozycję wieczornej wycieczki do Olsztyna, o której napisał piter na CFR. W czteroosobowym składzie - ja, blabla, piter i sebaxgh wyruszyliśmy spod skansenu.

Pojechaliśmy w stronę huty, ścieżką wzdłuż rzeki, potem koło Guardiana i przed torami w lewo na ścieżkę wzdłuż torów. Później znów w lewo, obok Zielonej Góry, i dojechaliśmy do czerwonego rowerowego, którym jechaliśmy aż do Kusiąt. Następnie od Kusiąt asfaltem do Olsztyna i do knajpy pod zamkiem posiedzieć chwilę i pogadać. Jak ja uwielbiam te kamienie na dróżce pod zamkiem. Taka fajna droga tam była, to rozkopali :D Dołączył do nas również Tomek na swoim elektrycznym rowerku.

Z powrotem pojechaliśmy wspólnie w piątkę.W miejscu wykopów blabla przewrócił się wprost na barierki obok wykopanych ludzkich szczątków. Gdyby nie to, pewnie bym ich nie zauważyła. Zdumiewający widok. Dalej pojechaliśmy kawałek drogą główną, później w lewo i asfaltem przez Skrajnicę, aż do rowerostrady. Rowerostradą do końca - ciągle czuć w powietrzu dym po ostatnim pożarze - las dookoła jest w tragicznym stanie. Na końcu rowerostrady wyjechaliśmy na drogę główną i przez Bugaj pojechaliśmy do przejazdu kolejowego. Za przejazdem przez Michalinę. Przy DK1 odłączyłam się od chłopaków i pod trasą pojechałam przez wykopki tramwajowe do domu.

Wieczorowa jazda chyba mi sprzyja. Jechało mi się bardzo przyjemnie, bez większego wysiłku. Pod górkę w Kusiętach, pod którą z reguły wjeżdżam z trudem dziś udało mi się wtoczyć wyjątkowo szybko - prędkość nie spadła poniżej 21 km/h. Robię postępy :) Muszę częściej jeździć wieczorami :)

Wykopaliska koło zamku:

Rowerowa majówka na Jurze? Dlaczego nie :D

Wtorek, 1 maja 2012 · Komentarze(2)
Pierwszy dzień maja zapowiadał się bardzo pogodnie, dodatkowo w dniu wolnym szkoda było siedzieć w domu. Po uzgodnieniach z Helenką umówiłyśmy się na wspólną wycieczkę, by pozwiedzać najbliższe okolice. Napisałam również propozycję na CFR, ale tym razem nie było znaczącego odzewu. Wszystko wskazywało na to, że pojedziemy w czteroosobowym składzie: ja, Helenka, Krzysiek – mąż Helenki i STi. Pod skansenem udało się jeszcze zwerbować Piksela, który miał nieco inne plany, ale dołączył się do nas.

Ruszyliśmy spod skansenu, w stronę huty i ścieżką wzdłuż rzeki na Bugaj. Kawałek asfaltem, a potem niebieskim / pomarańczowym rowerowym. Następnie przez Słowik, Zawodzie dalej szlakiem, ale asfaltem. Potem znów terenowo pomarańczowym. Przy stawach zjechaliśmy z pomarańczowego, bo Robert pomylił drogę, chcąc ominąć odcinek po piachu. W efekcie jechaliśmy terenem dróżką między brzozami z drugiej strony stawów, potem przez most, który jest w budowie i dalej koło odlewni żelaza. W Osinach wyjechaliśmy na asfalt i główną drogą dojechaliśmy do Poraja. W Poraju asfaltem na Choroń.

Za górką w Choroniu wjechaliśmy w prawo na szlak czerwony / żółty rowerowy. Super zjazd. Później jazda prawie jak po piaskownicy czarnym / żółtym pieszym, dalej żółtym / zielonym pieszym. Na rozwidleniu szlaków odłączył się od nas Piksel. Nie bardzo wiedzieliśmy gdzie dalej jechać na Złoty Potok. Wypatrzyliśmy w oddali grupkę ludzi, więc spytałam ich o drogę do najbliższego asfaltu, bo mieliśmy już dość piasków. Czarnym pieszym / czerwonym rowerowym „tubylcy” pokierowali nas do asfaltu w centrum Zaborza. Jechaliśmy przez Suliszowice, dłuższy odcinek szlakiem niebieskim / żółtym rowerowym, ale asfaltem. Malownicza okolica, drzewka przy drodze, zakręty, pagórki. Super widoki, które rekompensowały nam podjazdy pod górki.

Dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego na Złoty Potok. Następnie czerwonym pieszym udaliśmy się do źródełek, by się ochłodzić i nabrać wody do bidonów. Ze źródełek kawałek asfaltem, a potem czerwonym pieszym pojechaliśmy do Złotego Potoku posiedzieć na molo przy Amerykanie. Spotkaliśmy się tam z Gawłem, jego żoną i synkiem. Pomoczyliśmy wspólnie nogi w stawie, pogadaliśmy, ustaliliśmy plan trasy dalszej części wycieczki, po czym ruszyliśmy w drogę. Gaweł z rodzinką został jeszcze chwilę nad stawem.

Wyjechaliśmy znów na drogę główną, kawałek jechaliśmy asfaltem, po czym zjechaliśmy na szlak zielony rowerowy / żółty pieszy. Na szlaku pełno ludzi, trzeba było uważać i jechać ostrożnie. Przy Bramie Twardowskiego zrobiliśmy znów chwilkę przerwy i podziwialiśmy piękno natury. Po chwili ruszyliśmy dalej asfaltem przez Siedlec. Kawałek przed pustynią zjechaliśmy z asfaltu na nieoznaczoną, mało uczęszczaną dróżkę między drzewami, która zaprowadziła nas do jaskini „na dupce”. Przypięliśmy rowery do drzewa a sami wdrapaliśmy się na górę. Pierwszy raz byłam w tej jaskini, ale bardzo mi się spodobała. Ludzi nie było tam wcale, odpoczęliśmy od zgiełku.

Po zwiedzeniu jaskini wróciliśmy tą samą dróżką miedzy drzewami do asfaltu, którym pojechaliśmy na Pustynię Siedlecką. Byłam tam już wiele razy, ale od ostatniej wizyty nieco zmienił się tam krajobraz. Nie spodziewałam się, że mogą tam wydobywać piasek, no bo skąd by tam były takie nasypy, jakie mogliśmy podziwiać. Nie wyglądało to na naturalnie zsypany piasek przez wiatr, a już tym bardziej wypłukany przez wodę. W każdym razie wg mnie super to wyglądało. Ubawiłam się piasku jak małe dziecko na plaży :D Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę pod drzewkiem w cieniu by troszkę odpocząć od słońca.

Dalej pojechaliśmy asfaltem przez Siedlec, Krasawę do Zrębic. Przy molo na moment się zatrzymaliśmy, by wstąpić do sklepu, a następnie pojechaliśmy czerwonym pieszym w stronę Sokolich Gór. Przez Sokole pognaliśmy najpierw czarnym rowerowym / zielonym / żółtym pieszym, gdzie ponownie spotkaliśmy Gawła z rodzinką. Czarnym / zielonym pieszym pojechaliśmy w stronę jaskini Olsztyńskiej. Gdy zboczyliśmy ze szlaku by dojść pod jaskinię, prawie po szczytem zauważyliśmy przy pniu drzewa pewną kartkę, którą ktoś tam zostawił – uśmialiśmy się niesamowicie. Ponownie rowery przycumowaliśmy do drzewa i udaliśmy się do jaskini. Niesamowity chłód, przepiękne wnętrze jaskini – było bosko :) Aż żal nam było wychodzić na zewnątrz.

Zabraliśmy rowery, zjechaliśmy w dół z powrotem do szlaku. Czarnym / zielonym pieszym ruszyliśmy dalej. Zjechaliśmy później na żółty pieszy i dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego obok baru leśnego do Olsztyna. Na rynku zakupiliśmy kiełbaski na ognisko i pojechaliśmy asfaltem w stronę Towarnych, gdzie czekał już na nas Gaweł, jego syn i żona. Na polanę między skałkami udało mi się wjechać między drzewami rowerkiem, bez prowadzenia go. Musieliśmy poszukać w lesie jakichś gałęzi na ognisko. Krzyśkowi udało się nawet znaleźć siekierkę między drzewami, którą oczywiście wykorzystaliśmy. Operatorem ciężkiego narzędzia został Gaweł. Po spożyciu posiłku postanowiliśmy połazić chwilę po skałkach. Gaweł został na dole pilnują rowerów i dogaszając ognisko. Pomachaliśmy mu z góry ze skałek.

Po zejściu z powrotem na polanę uznaliśmy, że czas najwyższy wracać. Pojechaliśmy więc terenowo przez Towarne. W między czasie pożegnaliśmy się z Gawłem, gdyż z rodziną jechał nieco wolniej. Wyjechaliśmy na asfalt w Kusiętach. Za górką zatrzymaliśmy się przy sklepie, bo skończyła nam się woda do picia. Kolejny raz dojechał nas na trasie Gaweł :D Dalej znów we czwórkę terenem czerwonym rowerowym. Na asfalt wyjechaliśmy niedaleko Legionów. Pojechaliśmy ścieżką rowerową na Legionów, potem przez cmentarz żydowski. Następnie za cmentarzem w stronę asfaltu i wyjechaliśmy koło ronda i w stronę skansenu.

Przy dworcu stała grupka ludzi, ale jechałam rozpędzona, nie zauważyłam nawet kto tam stał, gdy nagle usłyszałam wołanie „Edytaa”. Wróciłam się – okazało się ze to Abovo z córą i synem oraz Markon z dziećmi. Wspólnie całą ekipą pojechaliśmy przez Aleję Pokoju – gdzie zrobiliśmy sobie pamiątkową fotkę, by uwiecznić niecodzienne spotkanie. Dalej Jagiellońską, przy Da Grasso Agnieszka, Mariusz i dzieciaki odłączyli się, bo byli strasznie głodni. Kawałek dalej za Shellem w swoją stronę pojechali również Helenka z Krzyśkiem. Dalej to już przez osiedle do domu.

Dziękuję wszystkim za przemiłe towarzystwo :) Dzisiejsza wycieczka była dla mnie była bardzo przyjemna – Helence z tego co wiem również się podobało. Tempo w sam raz, aby się za bardzo nie przemęczyć, a z drugiej strony nie wlec się jak żółw. Ogromną przyjemność sprawia mi jazda, przy okazji której można pozwiedzać okolicę i podziwiać jej niezwykłość. Pogoda również nam dopisała. Spotkaliśmy na trasie wielu znajomych rowerzystów – to cieszy, widać, że ludzie korzystają ze słońca i aktywnie spędzają długi weekend.

Wiosna, ach to Ty:


Gdzie by tu, a może tam?


Przy źródełkach:


Wyjazd ze źródełek:


Z Helenką przy bramie Twardowskiego:


Wlazłam najdalej jak się dało – jaskinia „na dupce”


W piaskownicy – Pustynia Siedlecka:


Cóż to była za scena :D


Z bliźniakami:


Na pustyni – zakopana po kostki:


Zmierzamy do cienia:


Miał ktoś idealny pomysł :D choć ja siły miałam:


Przy jaskini Olsztyńskiej:


Rozkwitam:


Góry Towarne:


Na skałce w Towarnych:

Popołudniowy wypad na Lipówki

Środa, 25 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Z założenia miałam dziś odpocząć po wczorajszej jeździe. Jednak plan uległ zmianie, gdyż Arek zaproponował Robertowi popołudniowy wyjazd. Robert nie był do końca zdecydowany, ale szybko go przekonałam i w ostatniej chwili dałam znać jeszcze Zbyszkowi o wspólnym wyjeździe. Umówiliśmy się pod sansenem.

W takim składzie pojechaliśmy w stronę huty, ścieżką wzdłuż rzeki i koło Guardiana. Przed torami skręciliśmy w lewo w teren i jechaliśmy kawałek wzdłuż torów. Po pewnym odcinku przejechaliśmy przez tory na drugą stronę, jeszcze kawałek terenem i wyjechaliśmy na asfalt przed pierwszą górką w Kusiętach. Asfaltem pod górkę i przy straży wjazd w teren. No i tu kolejna górka, Terenowe podjazdy są trudniejsze do pokonania, ale udało się. Kawałek czerwonym pieszym, a następnie dalej w stronę Towarnych. Na szczęście nie jechaliśmy przez sam szczyt, tylko minęliśmy go bokiem. Za Towarnymi jeszcze kawałek po większym piasku w stronę asfaltu. Potem asfaltem do rynku w Olsztynie i za rynkiem na Lipówki. Standardowo udało mi się pokonać tylko kawałek terenowego podjazdu. Potem rower wprowadziłam.

Posiedzieliśmy dłuższą chwilę na górze, nawet dziś nie wiało. Uzupełniliśmy płyny, i przy okzji zrobiliśmy kilka fotek idiotofonami Jak zawsze nie obyło się bez dużej dawki dobrego humoru i wspaniałych widoków. Przed zjazdem z szczytu Lipówek dostałam znów lekcję bezpiecznych zjazdów i kilka wskazówek odnośnie odpowiedniej pozycji na rowerze.

Kolejny raz udało się zjechać cało, bez większego strachu, w dodatku czerpiąc z tego przyjemność :) Gdy dojechaliśmy już do asfaltu niedaleko baru leśnego dołączył do nas Piotrek – syn Zbyszka. Czekała mnie jeszcze ostatnia terenowa górka – na Skrajnicy. Chociaż ta już ostatnio nie sprawia mi kłopotów. Dalej asfaltem do rowerostrady, rowerostradą do końca, kawałek ścieżką do nastawni i potem asfaltem koło Guardiana. Dalej ścieżką wzdłuż rzeki w stronę skansenu, Aleją Pokoju, Jagiellońską i przez osiedle do domu.

Dziś było dużo cieplej niż wczoraj. Nie było też takiego mocnego i chłodnego wiatru. Jechało się o wiele przyjemniej. Mogliśmy również na Skrajnicy podziwiać przepiękny zachód słońca. Oby więcej takich wyjazdów :)

Na Lipówkach:


Wiosna w pełni:


Iść ciągle iść (jechać) w stronę słońca, w stronę słońca, aż po horyzontu kres…

Olsztyn i Góra Biakło

Wtorek, 24 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Miałam dziś rano przed pracą o godzinie 8 jechać razem z Pikselem na górę Ossona i Przeprośną, a potem przez Srocko. Niestety nie dałam rady zwlec się z łóżka… Wygramoliłam się dopiero przed 9tą. Nawet do pracy pojechałam dziś autem. Kiepski początek dnia. Postanowiłam nadrobić po południu. Zaproponowałam wspólny wyjazd innym rowerzystom z CFR. Chętnych było mało, umówiłam się jedynie z Pikselem i STi.

Wyruszyliśmy spod skansenu asfaltem w stronę huty, przed szpitalem hutniczym skręciliśmy w lewo. Terenowymi ścieżkami niedaleko rzeki, koło torów i do cmentarza Żydowskiego. Przejechaliśmy przez cmentarz, potem kawałek między budynkami należącymi dawniej do huty i wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed Legionów. Dalej kawałek ścieżką rowerową i później wjechaliśmy w teren. Pojechaliśmy czerwonym pieszym mijając Ossona, a potem czerwonym rowerowym do Kusiąt. Z Kusiąt asfaltem do rynku w Olsztynie. Tutaj odłączył się Piksel i samotnie wrócił do domu.

Pojechaliśmy dalej z Robertem asfaltem w stronę Góry Biakło. Zjechaliśmy na ścieżkę obok parkingu i podjechaliśmy bliżej Biakła terenem, aby zrobić kilka fotek przy brzózkach. Nawet jeden listek zaczepił mi się o kask i tak już został :D Po krótkiej sesji zdjęciowej zebraliśmy się z powrotem, bo robiło się coraz chłodniej.

Na początek krótki odcinek asfaltem w stronę Biskupic. Następnie zjechaliśmy w prawo w teren na pomarańczowy rowerowy. Pomarańczowym pojechaliśmy przez Dębowiec, tutaj pomarańczowy na pewien odcinek złączył się z niebieskim rowerowym. Przecięliśmy asfalt, którym jedzie się na Poraj, gdzie niebieski odciął się od pomarańczowego i dalej prosto terenem pomarańczowym szlakiem. Ze szlaku odbiliśmy w prawo na nieoznakowaną ścieżkę, którą dojechaliśmy do niebieskiego rowerowego. Kawałek niebieskim, później niebieski połączył się z zielonym pieszym. Do tych dwóch szlaków potem doszedł ponownie pomarańczowy rowerowy. Konfiguracją tych trzech szlaków dojechaliśmy do asfaltu na Bugaju. Z Bugaju asfaltem, przez Michalinę, pod DK1, Jesienną do domu.

Ciężko mi się dziś jechało. Miałam mało sił, dodatkowo jazdę utrudniał mocno wiejący wiatr. Momentami na asfalcie miałam problem z utrzymaniem się na rowerze. W terenie dość dużo błota po ostatnich opadach deszczu. Pomimo tego, wycieczkę uważam za udaną :)

Pod brzózką z widokiem na Biakło:


Sama nie wiem dlaczego, ale brzoza to moje ulubione drzewo:


Listek postanowił wrócić ze mną do domu:


Kontynuacja nauki bezpiecznych zjazdów:


Mój rumak:


Kolejne wiosenne kwiaty się pojawiają:


Ups, rączka się zsunęła:

Bobolice i nagła przygoda w Złotym Potoku

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · Komentarze(13)
Planowałam na dziś wycieczkę do Złotego Potoku, przez Poraj, by wypróbować rower Cannondale, który może być mój. Przy okazji chciałam też zobaczyć punkt widokowy w Żarkach, o którym mówił mi mario66 (jak się potem okazało już tam byłam kiedys, tylko autem). Na miejscu zbiórki stawili się: arusb, Artur (art1986), darsji, GAWEŁ, mario66 i STi.

Ruszyliśmy w stronę huty, dalej ścieżką wzdłuż rzeki do Słowika, następnie terenem czarnym pieszym, niebieskim rowerowym przez Dębowiec do Poraja.W Poraju wzdłuż zalewu i przy końcu szybciutka przerwa i jedziemy. Prowadził nas mario - czarnym pieszym, potem żółtym rowerowym przez Masłońskie do Żarek Letnisko. Dalej piaszczystym czarnym rowerowym / żółtym pieszym przez Kozy do Żarek. W Żarkach asfaltem do punktu widokowego. Kilka fotek, chwila odpoczynku i ruszamy.
Jak się okazało od tego punktu było niecałe 10 km do Mirowa, więc namówiłam chłopaków, by nie jechać od razu na Złoty Potok i przy okazji zahaczyć o Mirów i Bobolice – zgodzili się. W tym momencie zaświtało mi w główce, że może uda się wykręcić kolejną setkę w roku. Pojechaliśmy asfaltem przez Jaworznik, Kotowice do Mirowa. Najpierw chciałam odwiedzić Bobolice, więc zielonym / czarnym rowerowym na chwilę na zamek. Potem z powrotem do Mirowa i tam odrobinkę dłuższy postój.

Z Mirowa ruszyliśmy asfaltem czerwonym rowerowym do Niegowej. Potem dalej asfaltem przez Postaszowice i na Gorzków Nowy. Podjeżdżaliśmy pod słynną górkę, jednak od tej łagodniejszej strony. Na zjeździe biliśmy rekordy prędkości. Nie znałam tej drogi i jechałam nie swoim rowerem, więc wolałam się zbytnio na asfalcie nie rozpędzać i zwolniłam przed zkrętem. Udało się wykręcić prędkość 63,8 km/h. Dalej jeszcze kilka km i dotarliśmy do Złotego Potoku.
Uznałam, że skoro Potok miał być celem dzisiejszej wycieczki to grzechem było by nie pojechać na molo, więc pojechaliśmy. Posiedzieliśmy chwilę, popatrzeliśmy na łabędzie, uzupełniliśmy płyny i czas było jechać dalej. Brakowało mi 36 km do setki. Ustaliliśmy, że jedziemy aleją klonową, terenem przez Zrębice i Sokole do Olsztyna. Jak się potem okazało musiałam ukończyć wycieczkę z dystansem 64,5 km…

Chłopaki już odjechali, ja chciałam jeszcze jedno foto na szybko z łabędziami, więc zostałam na molo z Robertem. Zrobił fotkę, pakował aparat, a ja uznałam, że już jadę do reszty ekipy czekającej kawałek dalej bo i tak on nas dogoni. No i wsiadłam na rower – zachciało mi się przejechać po molo… już przy końcu przy zakręcie zachwiałam się… nie wiem czy molo się zachwiało czy ja tylko, ale w efekcie wpadłam do wody… zanurzyłam się cała pod wodę… Robert na szczęście szybko mnie wyciągnął, bo nie umiem pływać zbyt dobrze. Szczęście, albo nie, że chłopaki tego nie widzieli, tylko mario widział jak jestem wyciągana z wody. Byłam totalnie mokra – nie było na mnie nic suchego.

Poprosiłam mario66, by pojechał za chłopakami, powiedział im, żeby się wrócili i dowiedział się czy ktoś ma może w zapasie jakieś ubrania. W dodatku zaczęło padać. Na szczęście udało się – chłopaki uzbierali ze swoich zasobów suchą koszulkę i dwie bluzy. Ja miałam w zapasie dłuższe skarpetki. Przebrałam co się dało, ale i tak było mi strasznie zimno, buty mokre, wszystko mokre, owinęłam skarpetki zrywkami z knajpy, żeby nie przemoczyć znów stóp. Komentarze ludzi bezcenne… „a to gdzie tak lało, jakaś ulewa?”
Pojechaliśmy na słynne grzane wino do knajpy, by tam pomyśleć co dalej. Tam siedzieli też inni rowerzyści, gdy weszłam ich komentarze również były bezcenne – „to tak leje?” Nie to ja wpadłam do stawu. „Poważnie”? Nie dla żartów. Gaweł uznał, że lepiej będzie jeśli po kogoś zadzwonię, żeby autem zebrać mnie do domu. A tak chciałam wykręcić setkę. Niestety cała się trzęsłam, nie było sensu bym dalej jechała. Brat w pracy, znajomi zajęci, kolejna myśl - zbyszko61 – on ma kombi. Udało się przyjechał.

Chłopaki pojechali dalej planowaną trasą, a ja i rower ze Zbyszkiem w aucie. W między czasie Abovo wysłała mi sms, że jedzie do Olsztyna i zapytała, czy tam jesteśmy, jednak z wielkim żalem odpisałam, że wracam autem :( Pierwszy raz w życiu potrzebny był mi bus serwisowy... Nie tak miał ten dzień wyglądać… No ale, widać nie było mi dziś dane wykręcić setki. Może uda się następnym razem.

Wygłupy z Gawłem:


na plaży w Poraju:


ekipa w Poraju:


Ale jak to nie ma wody?


Kościół św. biskupa Stanisława Męczennika w Żarkach:


Ekipa w całości:


Bobolice:


Cała ekipa w Mirowie:


na molo - coś chyba tłumaczyłam:


Ostatnia sucha fotka - z łabędziami:


Po niezaplanowanej kąpieli:

Po dzisiejszej wycieczce należą się spore podziękowania dla chłopaków – umieszczę je w kolejności zdarzeń, jakie wystąpiły:
- dla Roberta, za to, że wyciągnął mnie ze stawu (nie było głęboko, ale nie umiem pływać, a poszłam cała pod wodę) i za to, że pożyczył swojej koszulki,
- dla Gawła i mario66 – oni pożyczyli mi swoich kurtek – bo moje ciuchy były całkowicie przemoczone,
- nie pamiętam z tego szoku kto przyniósł mi woreczki, by owinąć skarpetki w mokrych butach – ale również ogromne dzięki,
- dla Zbyszka – bo to on oderwał się od niedzielnego obiadku i przyjechał po mnie autem do Potoku – mam nadzieję, że nie zmoczyłam fotela w aucie i nie pobrudził się bagażnik od kół roweru,
- dla wszystkich – za to, że nie zostawili mnie samej goniąc do domu na obiad i poczekali, aż do przyjazdu busa serwisowego i za to, że zgodzili się zmienić zaplanowaną trasę wycieczki i udali się ze mną do Bobolic.

Mam nadzieję, że pomimo dzisiejszych przygód dalej będziecie chcieli ze mną jeździć :)

Po południu dokręcone 3,5 km.

Droga do i z pracy, a potem Olsztyn przez Zieloną Górę

Piątek, 20 kwietnia 2012 · Komentarze(2)
Początek dnia jak każdy poprzedni w tym tygodniu – najpierw dojazd do pracy. Niedługo tę trasę będę znać na pamięć i będę mogła jechać z zamkniętymi oczami. Po pracy do domku na obiadek, żeby mieć siłę na popołudniową wycieczkę.

Zapytałam na CFR czy ktoś chciałby razem ze mną się przejechać. Pod skansenem zjawili się Darek (darsji), PRZEMO2 i Piksel. Wyruszyliśmy w stronę huty, ale jakąś terenową ścieżką za dawnym sądem – Przemek zawsze wynajdzie jakieś nieznane ścieżki. Trzeba było rower przenieść na drugą stronę torów. Ze ścieżki wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed rondem. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki, kawałek asfaltem obok Guardiana, i w lewo w teren wzdłuż torów. Terenem dotarliśmy na Zieloną Górę – pod sam szczyt rower musiałam wprowadzić, nie dałam rady tam podjechać. Szybkie foto roweru i terenowy zjazd z Zielonej Góry czerwonym pieszym. Gdy dojechaliśmy do czerwonego rowerowego Przemek i Piksel odłączyli się i pojechali z powrotem w stronę Ossona, a my z Darkiem przez Kusięta asfaltem do Olsztyna.

Chciałam zrobić zdjęcie roweru pod zamkiem za bramą główną, ale nie udało się – znów spotkałam tego niemiłego Pana, który za wejście za zamek, a raczej ruiny żąda 3,50 zł od osoby :( Trudno, pojechaliśmy chwilę usiąść na trawce nieopodal baru leśnego i po chwili odpoczynku udaliśmy się w drogę powrotną.

Wrócilismy najkrócej jak tylko można - terenem przez Skrajnicę, potem asfaltem aż do rowerostrady. Po drodze spotkaliśmy mario66, który zasuwał w stronę Olsztyna. Szkoda, że nie pojechał wcześniej z nami. Rowerostradą pojechaliśmy do samego końca, dalej kawałek terenu, przed torami w prawo w okolice nastawni. Następnie asfaltem obok Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i do skansenu. Dalej już jak zwykle Aleją Pokoju, Jagiellońską, koło shella pożegnanie z darsji i każdy w swoją stronę do domu.

Bardzo ciepłe popołudnie, aż przyjemnie się jechało. Pierwszy raz miałam okazję rowerem dotrzeć na Zieloną Górę – i wiem, że chętnie pojadę tam jeszcze nie raz. :)

Do jaskini się nie zmieścił:

Droga do i z pracy, a po obiedzie Lipówki

Środa, 11 kwietnia 2012 · Komentarze(2)
Wstałam rano, wyjrzałam przez okno i zobaczyłam świecące słonko. Szybko przekonało mnie, by do pracy dojechać na dwóch kółkach, tym bardziej, że z powodu remontu mostu na Niepodległości dojazd na 4 kołach zajmuje mi zdecydowanie więcej czasu. Przy okazji chciałam się troszkę rozruszać przed planowanym już od wczoraj wspólnie ze Zbyszkiem wypadem na Lipówki. Tak więc około 10,30 wsiadłam na rower no i pojechałam do pracy, odwiedziłam przy okazji Gawła, a później tuż po 15 z powrotem do domku na obiadek.

Po obiadku chwila odpoczynku i na miejsce spotkania pod skansen. Spod skansenu w trzy osobowej ekipie - ja, Robert i Zbyszek ruszyliśmy w stronę huty, gdzie po drodze spotkaliśmy Jurczyka, dalej ścieżką wzdłuż rzeki i koło Guardiana. Przed torami w lewo w teren, wzdłuż torów i do czerwonego rowerowego, którym dotarliśmy do Kusiąt. W Kusiętach kawałek asfaltem, po czym za górką znów w teren, bokiem Towarnych do asfaltu tuż przed Olsztynem. W Olsztynie przez "rynek" i terenem na Lipówki. Nie udało się podjechać na samą górę, zresztą nawet na to nie liczyłam - i tak wysoko wjechałam, jak na pierwszy raz na Lipówkach.

Posiedzieliśmy chwilę na szczycie, po czym dołączył do nas Arek. Chłopaki (poza Robertem - co aż zadziwiło Zbyszka) wypili izotoniki, a ja podzieliłam się z każdym magicznym czekoladowym mini jajeczkiem :D Było troszkę chłodno, na szczęście Arek pożyczył mi swoją skompresowaną kurteczkę przeciwwiatrową :) Miło się siedziało, ale trzeba było wracać.

Terenowy zjazd z Lipówek troszkę mnie z początku przeraził - bałam się kolejny raz wylądować na ziemi, tym bardziej, że tym razem nie byłby to piach, a kamienie. Dobrze, że Arek udzielił mi kilku porad, jak powinno się bezpiecznie zjeżdżać, by uniknąć bliskiego spotkania z podłożem. Udało się - zjechałam bezpiecznie na sam dół :) Z Lipówek wyjechaliśmy na asfalt, minęliśmy bar leśny - bez postoju i udaliśmy się dalej terenowym podjazdem pod Skrajnicę, a następnie asfaltem do rowerostrady. Na końcu kawałek terenem w stronę nastawni, dalej asfaltem obok Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i do skansenu. Przez Aleję Pokoju i Jagiellońską do domku.

Kurcze, wyszedł mi opis dłuższy niż wycieczka :D no cóż - tak już mam, że lubię pisać. Bądź co bądź to był przyjemny rowerowy dzień, spędzony w wyśmienitym towarzystwie. Większość trasy terenem, dzięki czemu mogliśmy podziwiać piękno przyrody, która budzi się do życia na wiosnę :)

Na Lipówkach w najmodniejszej w sezonie kurteczce: