Wpisy archiwalne w kategorii

1) do 30 km

Dystans całkowity:5536.80 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:162:51
Średnia prędkość:19.38 km/h
Maksymalna prędkość:61.29 km/h
Suma podjazdów:11992 m
Maks. tętno maksymalne:192 (98 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:2034 kcal
Liczba aktywności:357
Średnio na aktywność:15.51 km i 0h 49m
Więcej statystyk

Droga do i z pracy, a potem kilka km po mieście

Piątek, 24 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Rano droga do pracy. Trasa jak zawsze z małą różnicą - pojechałam dziś drugą stroną wiaduktu na Niepodległości tzn. zachodnią, bo zwykle jeździłam wschodnią. Po pracy jeszcze kilka km przez miasto - Sobieskiego, Pułaskiego, Popiełuszki, Jana Pawła i Rynek Wieluński na Klasztorną pobyć sobie 3 minuty w kriokomorze.

Po komorze i ćwiczeniach do domu. Pojechałam przez Jana Pawła, Popiełuszki, III Aleję, Nowowiejskiego, Sobieskiego do linii tramwajowej. Dalej już trasa taka sama jak z pracy - przez Bór i Jagiellońską.

Dziś już jechałam na swoim siodełku, więc nie mogę na nic narzekać. Nawet o dziwo żaden pieszy nie wszedł mi pod koła na ścieżce rowerowej i żaden kierowca nie wymusił pierwszeństwa. Tak to ja mogę jeździć codziennie.

Droga do i z pracy, a potem kilka km po mieście

Poniedziałek, 20 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Dziś na dobry początek tygodnia z przymusu i z własnej woli rowerem do pracy. Trasa jak zawsze. Już przed 8 było bardzo ciepło. Po drodze na pasach na Jagiellońskiej minęłam się z kuzynem, który dziś jechał do pracy autem.

Po pracy w strasznym upale przez miasto - Sobieskiego, Pułaskiego, Popiełuszki, Jana Pawła i Rynek Wieluński na Klasztorną schłodzić się przez 3 minuty przy minus 130 stopniach Celcjusza. Na przejeździe rowerowym przy trójkącie mało brakło potrącił by mnie niesforny kierowca, który stojąc na czerwonym świetle i nerwowo oczekując na zieloną strzałkę, nie zauważył, że ja już miałam zielone światło i ruszył akurat w tym samym momencie, w którym ja już byłam przednim kołem na pasach.

Po schłodzeniu się i półgodzinnych ćwiczeniach do domu. Pojechałam przez Rynek Wieluński, Popiełuszki, III Aleję, Nowowiejskiego i Sobieskiego do linii tramwajowej. Dalej już taką trasą jak z pracy do domu. Strasznie dziś gorąco. Powrót do domu był strasznie mozolny, jechałam totalnie bez energii. Do tego przez skrzywioną sztycę znów nie mogę dopasować odpowiedniej pozycji do siodełka.

Wieczorem jeszcze parę km z Robertem przez Jesienną i 11-tego Listopada na stację benzynową, po korek od wlewu gazu, który wczoraj podczas tankowania pozostał na stacji. Powrót między blokami przez osiedle. Pod wieczór jechało się już całkiem fajnie - od razu lepiej się kręci jak jest trochę chłodniej.

Spontan na Kijas i powrót prawie po omacku

Piątek, 17 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Dziś popołudniowy szybki spontan do przyjaciół na pogaduchy. Dawniej wystarczył jeden telefon - "za 5 min pod komisem" i już mogliśmy iść na spacer lub piwo. Teraz po ich przeprowadzce już tak nie ma. Chciałam dziś połączyć przyjemne z pożytecznym, więc postanowiłam pojechać do nich na Kijas na rowerze.

Trasa całkowicie asfaltowa. Przez Wypalanki, Poselską, Żyzną i potem główną drogą przez Dźbów do Wygody. Niestety w połowie drogi skapnęłam się, że zabrałam ze sobą pompkę, zapasową dętkę, ale zapomniałam klucza i lampki przedniej... Skleroza nie boli... Nie było już sensu się wracać, więc jechałam, mając nadzieję, że nie złapię żadnego kapcia po drodze. W Wygodzie skręciłam w lewo i po kilku metrach byłam już na Kijasie. Jechało mi się dziś bardzo fajnie, noga dobrze podawała, wiec i tempo było zadowalające.

Mieliśmy generalnie spędzić ten wieczór w kameralnym gronie - ja, Magda i Olek. Nawet opcja noclegu była by możliwa. Jak dojechałam okazało się jednak, że świeżo upieczone małżeństwo odwiedziła również rodzinka pana młodego - rodzice i babcia. N sumie nie było tak nudno. Nieokiełznany jeszcze szczeniak młodych skutecznie rozbawiał towarzystwo gryząc wszystko co i kogo tylko się dało. Po kolacji po krótkim namyśle postanowiłam się zebrać do domu. Nie był to najlepszy pomysł, ale tę trasę znam na tyle dobrze, że mimo wszystko zdecydowałam się jechać. Założyłam dla lepszej widoczności opaskę odblaskową, włączyłam tylne światło i w drogę.

Trasa identyczna jak w poprzednim kierunku - główną drogą przez Wygodę, Dźbów, Żyzną, Poselską i Wypalanki. Nie było nawet tak źle jak myślałam. Droga była w sumie na tyle oświetlona, że dało się spokojnie jechać, a tam gdzie nie było lamp wystarczyły światła jadących samochodów. Wieczór cieplutki. Chciałam jak najszybciej dotrzeć do domu, więc cisnęłam ile tylko miałam sił w nogach. Najgorszym odcinkiem było kilka metrów na ulicy Poselskiej w pobliżu giełdy samochodowej i przejazdu kolejowego - pomiędzy Żyzną a Wypalankami. Nie było tam ani jednej lampy przy drodze i nie jechało akurat żadne auto. Totalna ciemnica - prawie jak w jaskini. Zwolniłam do żółwiego tempa i jakoś dałam radę.

Chyba jeszcze nigdy tak szybko sama nie jechałam. W drodze powrotnej udało mi się jeszcze poprawić średnią o prawie 0,75 km/h. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że nic mi się po drodze złego nie przydarzyło i dotarłam do domu cała i zdrowa. Najadłam się tylko odrobinę strachu. Podczas następnego jakiegokolwiek wypadu z dziesięć razy sprawdzę, czy zabrałam ze sobą wszystko co powinnam.

Droga do i z pracy, a potem kilka km po mieście

Czwartek, 16 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Chciałam jechać do pracy rowerem w poniedziałek. Niestety - wychodzę z domu, patrzę a tu kapeć... Myślę sobie - osz kur... znowu? Trzeci kapeć w tym miesiącu? To już za wiele. Dla odmiany tym razem w przednim kole. Pojechałam autem. Po pracy też nie pojeździłam, bo trzeba było zmienić dętkę. Okazało się, że tym razem odkleiła się stara łatka. We wtorek rano z kolei padał deszcz. No i znów autem.

Dziś już nic nie stanęło mi na przeszkodzie, by dojechać do pracy rowerem. Było w miarę ciepło jak na godzinę 6:40, powietrze w kołach też było. Wsiadłam na rower i pojechałam. Trasa jak zwykle. Dobry pomysł na poranne przebudzenie się.

Po pracy pojechałam jeszcze przez Sobieskiego, Pułaskiego, Jana Pawła i Rynek Wieluński na Klasztorną, by pobyć sobie dwie minuty w temperaturze -148 stopni Celcjusza razem z dwiema innymi osobami w zamkniętym pomieszczeniu, ubrana w kostium kąpielowy, czapkę, rękawiczki i skarpetki. To tak w ramach rehabilitacji w kriokomorze. Potem pół godzinki ćwiczeń dla rozgrzania i do domu.

Pojechałam przez Jana Pawła, Popiełuszki, III Aleję, Nowowiejskiego, Sobieskiego do linii tramwajowej. odwiedziłam jeszcze po drodze Gawła na serwisie. Chwilę pogadaliśmy i już prosto do domu. Trasa taka sama jak z pracy. Na Bór zaczęło mi się oraz ciężej jechać. Myślałam, że to po wczorajszej eskapadzie, więc cisnęłam dalej. Dojechałam pod dom, zatrzymałam się i zauważyłam, że znów mam kapcia...

Troszkę się poirytowałam... W końcu to 4 kapec w sierpniu, ileż można. Szczęście w nieszczęściu, że kapeć znów był w przednim kole, bo z przodu już sama umiem sobie zmienić dętkę, gdyż nie trzeba potem regulować ani hamulca ani przerzutki. Jedynie potrzebowałam pomocy ojca w odkręceniu tej beznadziejnej śruby, bo była za mocno dokręcona. Miałam jeszcze po południu pojeździć, ale byłam już na tyle zniesmaczona kolejnym kapciem, że sobie odpuściłam.

Droga do i z pracy, a potem kilka km po mieście

Środa, 8 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Rano dojazd do pracy. Trasa jak zawsze. Poranki są już trochę chłodniejsze. Po pracy prosto do domu. Na Bór spotkałam kuzyna, który również wracał rowerem z pracy do domu. Często się mijamy, bo jeździmy podobną trasą.

Po obiedzie pojechałam na dłłłłuuuuuuugoooooo wyczekiwaną wizytę do poradni rehabilitacyjnej na Klasztornej. Czekałam od lutego na termin wizyty. Polska służba zdrowia... kolano już prawie boleć przestało od tego czasu. Pojechałam przez Jagiellońską, Bór, wzdłuż linii tramwajowej, Sobieskiego, Pułaskiego, potem Rocha do Rynku Wieluńskiego i potem na Klasztorną pod górkę.

Z powrotem zjechałam z górki do Rynku Wieluńskiego, gdzie spotkałam mojego tatę czekającego na przystanku. Obstawialiśmy kto pierwszy wróci do domu. Pojechałam przez Jana Pawła, Popiełuszki, potem przez środek III Alei, Nowowiejskiego, Sobieskiego, wzdłuż linii tramwajowej, Bór i Jagiellońską. Zdążyłam odstawić rower, wejść do domu, napić się wody, zjeść obiadek i dopiero tata wszedł do domu. Szkoda, że tata już nie jeździ na rowerze jak dawniej. Teraz ciągle powtarza, że dobrze, że ja znów jeżdżę.

Droga do i z pracy, a potem... kilka morderczych km

Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
Rano jak co dzień dojazd do pracy. Już przed godziną 8 było strasznie gorąco i duszno. Po pracy prosto do domu. Tuż przed końcem dniówki bałam się, że wrócę cała przemoczona, bo chwilę przed 16 dość mocno popadało, jednak na szczęście rozpogodziło się i znów zrobiło się strasznie gorąco. Nawet woda w kałużach była cieplutka :D Prawie żadnej nie ominęłam - nie mogłam się powstrzymać - świetny sposób na schłodzenie się :D

Po południu korzystając z wolnego czasu i słonecznej pogody chciałam się gdzieś przejechać. Przyjechał do mnie Robert, przy okazji zmienił dętkę, bym mogła oddać Kasi, te którą mi ostatnio pożyczyła i założył jedną z moich. I tak od słowa do słowa padła propozycja wypadu do Blachowni nad zalew i na lody.

Pojechaliśmy asfaltem przez Wypalanki, Sabinowską, potem przez Chopina, Matejki i Zaciszańską. Przed przejazdem kolejowym skręciliśmy w lewo i jechaliśmy cały czas wzdłuż torów w stronę Blachowni. Droga którą jechaliśmy była bardzo zróżnicowana - od szutru, przez dziurawy asfalt, kostkę brukową czy w ogóle terenowe wyboje. Od samego początku jechało mi się jakoś bardzo ciężko, ale uznałam, że to dlatego, że było gorąco, poza tym ogólnie miałam słabszy dzień jeżeli chodzi o siły i energię do jazdy. Powoli doturlaliśmy się do Gnaszyna, przejechaliśmy przez przejazd kolejowy i wyjechaliśmy na główną drogę z zamiarem dotarcia na tor we Wyrazowie.

Przejechaliśmy zaledwie kawałek i po chwili zadzwonił telefon - moje dzisiejsze zbawienie - świeżo upieczeni małżonkowie, u których w sobotę byliśmy na weselu zaprosili na piwo lub colę. Jeżeli o mnie chodziło, nie trzeba było dzisiaj się długo zastanawiać - to był znak, by wracać do domu. Robert też uznał, że nie ma sensu jechać dalej - z nieba spadło kilka niewinnych kropelek, a poza tym, chyba już się odzwyczaił od "powolnej" jazdy w tempie poniżej 20 km/h. Zapomniał chyba, jak kiedyś jeździłam o wiele wolniej. No cóż - do dobrego człowiek się szybko przyzwyczaja.

Wracaliśmy tą samą drogą - kawałek asfaltem do przejazdu kolejowego w Gnaszynie, który oczywiście jak na złość był zamknięty, a dalej cały czas wzdłuż torów. Przed nami po zaledwie kilku kroplach deszczu pojawiła się na niebie piękna tęcza. Dojechaliśmy znów do Zaciszańskiej. Następnie pojechaliśmy Piastowską, Sabinowską i Jagiellońską, przez którą Robert jechał asfaltem a ja ścieżką pieszo-rowerową. Za makro skręciliśmy w prawo i już prosto do domu. Tuż po tym jak dotarliśmy do mnie do domu okazało się, że moja dzisiejsza "powolna" jazda drażniąca Roberta nie była wywołana wyłącznie tym, że było okropnie gorąco i tym, że miałam dziś mniej energii. Dodatkową przyczyną, która w pewnym sensie nieco podniosła mnie na duchu, było to, że okazało się, iż po zmianie dętki i ponownym założeniu koła klocki hamulcowe dość znacznie ocierały o obręcz.

Mam nadzieję, że następne dni będą lepsze. W dzisiejszym dniu pomimo szczerych chęci jazda była dla mnie prawdziwą męczarnią. Przejechaliśmy zaledwie 20 kilka km, a ja byłam o wiele bardziej wycieńczona niż na przykład po przejechaniu 100 km podczas wycieczki do Bobolic, gdzie sporą część trasy jechaliśmy po piachu w podobnych warunkach pogodowych. Pocieszam się tym, że każdy ma prawo mieć gorszy dzień.

Wypatrzony przy torach - nie mogłam pojechać dalej i sie przy nim nie zatrzymać :) © EdytKa

Droga do i z pracy, potem na Promenadę i deszczowy powrót

Piątek, 3 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Na początek dnia z samego rana droga do pracy. Od samego rana było słonecznie, duszno i bardo gorąco. Trasa jak zawsze. Po pracy powrót do domu. Dalej duszno, ale słońce powoli zaczynało chować się za chmurami.

Po południu znów w cywilnych ciuchach przez Jagiellońską, Bór i wzdłuż linii tramwajowej na Promenadę, gdzie umówiłam się na placu zabaw z dziewczyną, za którą pracowałam na zastępstwo w poprzednim biurze, podczas gdy ona przebywała na urlopie macierzyńskim.

Miałyśmy iść z jej dzieciakami na lody. Jestem w szoku jak dwójka małych dzieci - 3-letni chłopczyk i roczna dziewczynka potrafią "terroryzować" otoczenie :D Mały łobuz na szczęście poza negatywnym nawykiem polegającym na tym, że wszystko ma być tak jak on chce ma jedną zaletę - już śmiga na dwukołowym rowerku - co prawda rower jest lekko upośledzony, bo nie ma pedałów i mały odpycha się nogami, ale dobre i to :) Z placu zabaw na lody i kawałek żółwim tempem przez Promenadę. Zaczęło padać, więc postanowiłam chwilę przeczekać u znajomej na Czecha. Niestety padać nie przestawało, więc koleżanka pożyczyła mi bluzę i w drogę.

Pojechałam między blokami do Promenady z sentymentem przejeżdżając obok biura, z którego wyniosłam wiele doświadczenia. Następnie prosto wzdłuż linii tramwajowej do Bór. Dopiero tutaj przestało padać, ale drogi pozostały mokre. Po drodze spotkałam kuzynkę i kuzyna wracających na rowerach z pobliskiej apteki. Wstąpiłam na moment na herbatkę i przy okazji odwiedziłam babcię, która teraz już nawet nie poznaje kim jestem... a byłam jej ulubioną wnuczką. Każda taka wizyta negatywnie mnie nastraja... Życie jest podłe. Medycyna na wiele chorób nie zna lekarstwa. Posiedziałam chwilę i przez Bór i Jagiellońską wróciłam do domu. Ciuchy można było wykręcać takie były mokre.

77 Częstochowska Masa Krytyczna i test sprzętu

Piątek, 27 lipca 2012 · Komentarze(0)
Dziś dojazd przez Jagiellońską, Bór, Niepodległości, Sobieskiego i Śląską na Plac Biegańskiego, skąd startuje jak co miesiąc Częstochowska Masa Krytyczna. W drodze towarzyszył mi Robert. Przejazd 77 Masy odbył się ulicami Nowowiejskiego, Sobieskiego, Pułaskiego, Wolności, Waszyngtona, Śląską, Kilińskiego, Jasnogórską i Dąbrowskiego, po czym ponownie wróciliśmy na Plac Biegańskiego. W lipcowej Masie uczestniczyło łącznie 178 rowerzystów i rowerzystek.

Po masie dojazd do kawiarni Słodko Gorzki na soczek. Następnie powrót razem z Robertem i Przemo. Przemek jak zawsze poprowadził nas swoimi ścieżkami. Najpierw kawałek pod prąd na Kilińskiego, potem kawałek po wykopkach na chodniku na Śląskiej, dalej Waszyngtona , wzdłuż linii tramwajowej (gdzie przy PKS był krótki postój na frytki) aż do Jagiellońskiej.

Zrobiliśmy jeszcze z Robertem kilka km, aby przetestować rower po ostatniej reanimacji. Dzięki uprzejmości GAWłA, który dostarczył części i Roberta, który zajął się wymianą w rowerze został zmieniony suport, korba, wolnobieg i łańcuch. Pojechaliśmy przez Alejkę Pokoju, koło skansenu, asfaltem w stronę huty, obok Ocynkowni, koło Guardiana do nastawni. Dalej kawałek terenem wzdłuż torów, na drugą stronę i przez lasek do Bugaja. Asfaltem do przejazdu kolejowego i dalej przez Michalinę do DK1. Następnie dołem pod trasą do Jesiennej i do domu.

Teraz już nic nie strzela, nie trzeszczy, łańcuch nie przeskakuje. Rower jeszcze trochę pojeździ do czasu kiedy kupię nowy sprzęt. Ogromnie dziękuje chłopaki za pomoc, bez Was pewnie nie miałabym teraz na czym jeździć, albo męczyłabym się tak jak przez ostatnie dni.

Na Placu Biegańskiego tuż przez przejazdem Masy © EdytKa


Szprychówka 77 Masy Krytycznej:

Droga do i z pracy

Czwartek, 19 lipca 2012 · Komentarze(0)
Rano droga do pracy, trasa jak zwykle. Niedługo będę znać na pamięć całą trasę i bedę mogła jechać z zawiązanymi oczami :D Od samego ranka zapowiadał się ciepły dzień iz początku był. Jednak koło 15 zaczeło padać. Na szczęście przed końcem pracy rozpogodziło się.

Droga do domu już taka fajna nie była - starałam się omijać kałuże po dość mocnym deszczu, żeby dojechać sucho, jednak nie było to zależne tylko ode mnie - kierowcy wogóle nie zwracają uwagi na kałuże i na to, że mogą ochlapać jadącego rowerzystę. Przejeżdzając pod mostem na Jagiellońskiej spotkałam kuzyna, który również rowerem wracał z pracy do domu.

Krótka wieczorna przejażdżka

Wtorek, 17 lipca 2012 · Komentarze(0)
Pogoda była dziś bardzo zmienna. Całą dniówkę w pracy zastanawiałam się czy uda się wyjść na rower i nie zmoknąć czy się nie uda. Miałam jechać na Grabówkę do kumpeli na dwóch kółkach, ale zbierały się ciemne chmury więc pojechałam autem i to była dobra decyzja, bo po drodze zaczęło ostro lać. Gdy wracałam do domu rozpogodziło się.

Było dopiero kilka minut po godzinie 20, więc zdecydowałam, że szybko się przebiorę i przejadę chociaż kilka km, by zapomnieć o bolącej oparzonej nodze (to chyba była kara za to, że pomimo przygotowań prawie w ostatniej chwili zrezygnowałam z orbitowania na rzecz I Częstochowskiego Fotorajdu Klasyków - oparzyłam się o tłumik od garbusa, którym zajęliśmy drugie miejsce w rajdzie).

Pojechałam ścieżką rowerową przez Orkana, Jagiellońską, Alejkę Pokoju do skansenu . Dalej asfaltem w stronę huty, obok ocynkowni, koło Guardiana i koło nastawni. Następnie kawałek terenem wzdłuż torów, po czym przeniosłam rower na drugą stronę i pojechałam przez lasek do Bugaja. Dalej asfaltem przez Bugaj, przez przejazd kolejowy do DK1. Następnie przez Długą i Jesienną wróciłam do domu.

Spontaniczny, krótki, samotny wypad. Udało się nie zmoknąć. Na asfalcie prawie zapomniałam o tym, ze boli mnie noga. Gorzej było na jakichś nierównościach, gdzie mnie wytrzęsło. Na szczęście szybko się goi i mam nadzieję, że za kilka dni będę mogła trochę więcej pojeżdzić w terenie.