Wpisy archiwalne w kategorii

6) Głównie teren

Dystans całkowity:5824.74 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:295:33
Średnia prędkość:16.57 km/h
Maksymalna prędkość:58.95 km/h
Suma podjazdów:59119 m
Maks. tętno maksymalne:192 (98 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:7381 kcal
Liczba aktywności:129
Średnio na aktywność:45.15 km i 2h 55m
Więcej statystyk

Ustroń - Czantoria - Nydek - Stożek - Wisła - Ustroń

Czwartek, 15 sierpnia 2013 · Komentarze(1)
Uczestnicy
Wypad w góry ze znajomymi z Sosnowca - Emilką i Tomkiem z ArkaBike i ich kolegą Marcinem. Wycieczka zakończona gipsem u Alka. A wszystko przez jakąś babkę jadącą szlakiem na koniu :(

Pozwolę sobie skopiować opis wyprawy z blogu ArkaBike:
„Za start objęliśmy centrum Ustronia. Przejeżdżając niewielki kawałek asfaltem, szybko schowaliśmy się między drzewami, trafiając na ścieżkę rowerową, która kierowała nas na Czantorię. Po drodze mijaliśmy wymowny znak „droga rowerowa bardzo trudna”. No cóż…kto nie walczy…:) Brnęliśmy spokojnie po utwardzonej leśnej drodze. Dziewczyny cisnęły z przodu – spokojnie zaraz podjazdy. Padło hasło: „przed balami w lewo”. I się zaczęło. Pierwszy nasz podjazd miał długość dokładnie 6 km i 350 m, a różnica wysokości wynosiła 488 m. Dziewczyny nadal z przodu – niektórym zrobiło się smutno, ale szybko wytłumaczyli sobie zaistniała sytuację – „żona, dzieci…”

Przy pierwszym podjeździe nie obyło się bez podchodzenia, jedyną osobą, a raczej maszyną w ludzkim ciele, która podjechała całość był Alek. I bardzo dobrze, bo przynajmniej mamy ładne zdjęcia. Pierwsza na górze była Emi. Alek z Edytka zamienili się na rowery – rozmiar ma znaczenie – i przyjechali za Tomkiem i Marcinem. Na wzniesieniu zrobiliśmy pierwszy postój. Napchaliśmy się kaloriami, trochę płynów i dalej w drogę, ciesząc się życiem zasuwaliśmy przez łąkę z dużą prędkością i straszyliśmy napotkanych wędrowców. Pomimo tego, że była nas piątka, wszystkie przekleństwa poleciały na Tomka. Wniosek: nigdy nie jedź jako drugi bądź trzeci – na pierwszego nie zdążą nabluzgać, a ostatni już nie jest zaskoczeniem:)

Po delikatnym kamienistym zjeździe trafił się pierwszy kapeć. Gdy Alek zawzięcie wymieniał dętkę, pozostali podziwiali widoki i robili zdjęcia. Pogoda nam sprzyjała, dzień był piękny i w miarę chłodny 20 stopni na dole, dawały gwarancję niskiej temperatury na szczytach. Po szybkiej wymianie pojechaliśmy dalej. Przed nami kolejny podjazd – kilometr i 144 m różnicy poziomów. Można powiedzieć, że „wciągnęliśmy to nosem” i tak wtargnęliśmy na Czantorię.

Po krótkim postoju i kolejnym jedzeniu skierowaliśmy się za granicę czeską. Pierwsze zjazdy dosyć spokojne, trochę luźnych kamieni, niestety zestresowały nam Emi, która po próbie hamowania przejechała bokiem kilka metrów i następne kilometry jechała już zachowawczo. Marcin – wariat na zjeździe, początkowo zatrzymywał się na rozwidleniach żeby wskazać drogę, ale kiedy przed nami pojawił się techniczny zjazd, pożegnał nas słowami; „gdyby mnie poniosła fantazja, to cały czas prosto”. Przejechaliśmy przez ładną czeską mieścinę i skierowaliśmy się ponownie w góry. Naszym celem był Stożek.

Tym razem podjazd asfaltowy, bardzo przyjemny, nie wymęczył nas tak bardzo, jednak szybko się skończył. Przydarzył się również incydent. Edytka jechała jako pierwsza. Pewien miejscowy kierowca z przyczepką postanowił ją wyprzedzać i niestety wybrał zły moment. Z na przeciwka jechał ciągnik, więc kierowca samochodu dostawczego był zmuszony zjeżdżać, szkoda, że nasza koleżanka jechała tuż obok niego. Na szczęście nikomu nic się nie stało, a miejscowy szybko został doścignięty przez Alka, który stanął w obronie swojej narzeczonej i dał do zrozumienia kierowcy, że jest „łoś na ulicy.” Musiał się mocno zdziwić, że rowerzysta go dogonił…

Wjechaliśmy w las na utwardzone ścieżki i turlaliśmy się pod górę. Początkowo spokojnie, czerwonym szlakiem. W pewnym momencie straciliśmy Tomka. Fantazja go poniosła i pojechał! Jego mina gdy dogoniła go Emi i powiedziała, że trzeba zawrócić, była bezcenna. Szybko rzut oka na GPSik i skręcamy ze szlaku w jakieś krzaki. Trzeba przyznać, że widok z lewej strony był nieziemski. Z prawej jednak dziko rosły jeżyny, które odcisnęły na naszej skórze swe kolce. Szczególnie nasze Panie wyjechały z tamtąd wybitnie poharatane. Najmniej szczęścia miał Tomek, który zładował się w dół i wpadł na coś z dużą ilością kolców…

Po krzaczkach i powalonych drzewach przyszła kolej na szlak turystyczny i podjazd. Z uwagi na nasze zmęczenie, dał nam wycisk. Z poziomu 830 m wjechaliśmy na 1026 m. Długość podjazdu to kilometr i 750 m. Czołgaliśmy się z rowerami pod górę, a przez głowę przelatywało stado przekleństw i myśli, żeby się zatrzymać. Pomimo wysiłku i braku energii usłyszeliśmy słowa, które mimo wszystko bardzo nas rozbawiły. „Marcin! Jak tam twoje łydki?! Bo moje są napięte jak dziwka na autostradzie!” Autorem, nie trudno się domyśleć, był Tomek. Marcin żartował z Emi, że w końcu coś ją dojechało i już nie jedzie z przodu. Gdy wdrapaliśmy się na górę byliśmy pełni szczęścia, zjedliśmy co zostało w plecakach i poczekaliśmy na Tomka, który biedny męczył się ze swoim 15-kilowym fullem. Gdy dotarł na górę, pierwsze co zrobił, to puścił rower i usiadł na ziemi. Możemy tylko przypuszczać, o czym pomyślał, gdy zatopił zęby w Snickersie: „…cukier….:)”

Dojechaliśmy do Stożka, a potem już do dołu. Pierwszy etap zjazdu, wprowadził nas w zwątpienie, jednak nasz przewodnik zapewniał, że będzie ok, przecież nie będziemy jechać szeroka trasa turystyczną. Potem się przyznał, że trochę mu się zjazdy popieprzyły…Dotarliśmy na właściwe tory i już jechaliśmy do dołu w kierunku Wisły. Znaczy chłopy zjechali, a dziewczyny zeszły. Jak to Edytka powiedziała, przechodząc przez wielkie luźne kamienie: „jeszcze mi życie miłe”. Pod koniec zjazdu jechali już wszyscy, teren się uspokoił, kamienie już nie straszyły, a każdy chciał posmakować górskiego zjazdu. A ostatnie 200m…
Usłyszeliśmy tylko donośne „hamuj”. Ścieżka, którą jechaliśmy do szerokich nie należała, a jeszcze dodatkowo zza rogu wyłonił się koń. Marcin leży – wstaje. Alek leży – nie wstaje. Obdrapany, nie może ruszać kolanem. Lekka panika, z pierwszą pomocą nadjechała Edytka. Alek pomimo próśb i prób opatrzenia wstał i kuśtykał, patrząc w kamienie. Na pytanie „czego szukasz” odpowiedział: winowajcy. Dopiero na pogotowiu okazało się, że kolano jest całe, tylko stłuczone, podobnie jak bark. Jednak nadgarstek, o którym nie wspomniał ani razu…pęknięty i w gipsie.

Żeby jeszcze było weselej, gdy pakowaliśmy się do samochodów i Alek zdejmował koło z Edytki roweru, zdjął je razem z wózkiem – oderwał się hak, puściły śrubki. Do dzisiaj nie wiemy jakim cudem nie rozwaliło się to wcześniej. Cała wycieczka wyniosła ponad 47 km. Końcówka asfaltowa z Wisły do Ustronia, była cudownym odpoczynkiem. Łącznie wszystkich przewyższeń było ok 1500m . Trochę strat w sprzęcie, ale wrażenia niezapomniane.”

Opis na blogu ArkaBike

Kilka fotek z wycieczki:
Z Emilką na podjeździe przed Czantorią Małą © EdytKa


Chłopaki na podjeździe © EdytKa


Podejście po Czantorię © EdytKa


Bo jechać było ciężko © EdytKa


Odpoczynek po podejździe © EdytKa


Przerwa techniczna © EdytKa


Alek w akcji po złapaniu kapcia © EdytKa


Dziewczyny na podjeździe © EdytKa


A miał być łatwy do przjechania szlak :D © EdytKa


Gdzież oni są? © EdytKa


Końcówka podjazdu pod Stożek © EdytKa


Przebieg dzisiejszej trasy © EdytKa

Terenowe oswojenie z Giantem

Wtorek, 13 sierpnia 2013 · Komentarze(3)
Rocky w serwisie, więc w tym czasie będę jeździć Giantem mojego narzeczonego. Wybrałam się dziś na spokojną przejażdżkę, żeby się trochę przyzwyczaić do innego roweru. Celu konkretnego nie miałam, trasę wymyślałam na bieżąco.

Najpierw standard przez osiedle, Aleją Pokoju i asfaltem przez Kucelin. Potem ścieżką wzdłuż rzeki do Bugaja, kawałek asfaltem i przez lasek do torów kolejowych. Na drugą stronę i terenem zielonym rowerowym do początku rowerostrady. Następnie przeciwpożarówką i niebieskim rowerowym w stronę Poraja. Kawałek asfaltem koło Monaru i znów terenem pomarańczowym rowerowym do Dębowca. Asfaltem pod górę do kościoła w Choroniu. Za kościołem w lewo i terenem zielonym pieszym do zakrętu przed Biskupicami. Następnie podjazd pod słynną górkę i koło kościoła w lewo w teren na niebieski rowerowy. Potem żółtym pieszym przez Sokole Góry do asfaltu między Olsztynem a Biskupicami. Kawałek asfaltem w stronę Olsztyna i potem w prawo w teren w stronę Góry Biakło. Przed Biakłem odbijam w lewo i podjeżdżam pod Lipówki, a potem zjeżdżam wąską ścieżką w stronę leśnego. Objeżdżam leśny od tyłu i wyjeżdżam na asfalt, po czym kieruję się już w stronę domu. Najpierw kawałek asfaltem, potem terenem zielonym rowerowym przez górkę przed Skrajnicą i przez Skrajnicę również terenem. Następnie rowerostradą do końca i kawałek terenem w stronę nastawni. Dalej asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i asfaltem przez Kucelin 9gdzie mijam się z Mateuszem) w stronę skansenu. Potem standard przez Alejkę Pokoju i osiedle do domu.

Wnioski po dzisiejszej jeździe Giantem - na asfaltowych podjazdach zdecydowanie brakuje blokady skoku amortyzatora, w terenie z kolei przy ostrzejszych zakrętach duży rozmiar ramy i dodatkowo sztyca z offsetem utrudnia wykonywanie manewrów. Będę musiała się jakoś przyzwyczaić, do czasu kiedy z powrotem będę mieć Rockiego.

Powerade MTB Marathon - Korbielów

Sobota, 10 sierpnia 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Rozgrzewka + maraton. Jak dla mnie najtrudniejszy z dotychczasowych maratonów.
Tradycyjnie nie zabrakło błota, jak zwykle.

Miejsce 6 w K2 Mega na 9 osób w kategorii.

Przy okazji 5000 km na Rockim, który niestety będzie musiał zostać oddany na serwis gwarancyjny.

Kilka fotek z maratonu:
Podjazd
Na trasie
Zjazd

I krótki filmik:

Dawno nie jeżdżonymi ścieżkami

Czwartek, 8 sierpnia 2013 · Komentarze(0)
Dziś postanowiłam dla lekkiej odmiany wybrać się gdzieś indziej niż do Olsztyna. Pomyślałam o Poraju, ale też już mi się trochę znudził. Czasu dziś miałam niewiele, sił przez te upały również, tak więc postanowiłam obrać kierunek na Mstów.

Najpierw standard przez osiedle, Alejką Pokoju (gdzie mijam się z Kasik) i przez Kucelin. Potem asfaltem przez Odlewników i Legionów. Skręcam w teren i kieruję się na Ossona. Tym razem Ossona znów mnie pokonuje. Na podjeździe było mi tak duszno, że aż się zachwiałam. Zjeżdżam w dół i kieruje się terenem w stronę Przeprośnej Górki. Błoto już powysychało, ale zrobiły się straszne koleiny. Dojeżdżam do asfaltu. Objeżdżam Przeprośną dookoła asfaltem przez Siedlec. Postanowiłam, że pokonam Przeprośną Górkę terenem od drugiej strony. Podjazd mimo, że dużo dłuższy to jakiś taki łagodniejszy. Za to zjazd po kamieniach dość szybki i trzeba uważać. Dalej kawałek asfaltem przez Mirów, a potem znów terenem czerwonym pieszym / zielonym rowerowym ścieżką wzdłuż rzeki do Tesco. Tutaj najbardziej widać suszę. Z reguły było tutaj sporo kałuż, a dziś dla odmiany sporo piachu i porozjeżdżanych kolein. Od Tesco dojeżdżam do przebudowywanego skrzyżowania DK1 i Alei Jana Pawła. Dalej koło rynku na Zawodziu, wzdłuż trasy i wałem nadwarciańskim do Rejtana. Potem koło skansenu i przez Łukasińskiego i Limanowskiego na myjkę umyć rower. Dalej już przez Błeszno do domu.

Do domu dojechałam ledwie żywa. Wlokłam się dziś niemiłosiernie. Kompletnie bez energii, stąd kilometrów niezbyt dużo. Te upały niedługo mnie wykończą. Picia w bidonie brakło po jakimś 30 km. Dobrze, że do domu było już niedaleko. Przydałoby się lekkie ochłodzenie.

Samotny t(e)rening w upale

Wtorek, 6 sierpnia 2013 · Komentarze(1)
Upał dziś niesamowity, ale pomimo tego po pracy postanowiłam wybrać się na krótki trening. Jak powszechnie wiadomo - jak nie ma gdzie jechać, to się jedzie do Olsztyna. Tak też postanowiłam.

Najpierw standard przez osiedle, Alejką Pokoju i przez Kucelin. Potem asfaltem przez Odlewników i Legionów. Skręcam w teren i kieruję się na Ossona. Z przyczyn technicznych związanych z tylną przerzutką tym razem nie udaje mi się podjechać. Zjeżdżam do czerwonego szlaku rowerowego i nim jadę do Kusiąt. W Kusiętach kawałek asfaltem, po czym znów w teren na zielony pieszy i w stronę Gór Towarnych. Łagodniejszym podjazdem udaje mi się wjechać na sam szczyt. Zjazd - jak zwykle najpierw kawałek rower sprowadzam, potem wsiadam i dalej zjeżdżam. Docieram do asfaltu, którym kieruje się do Olsztyna, przez rynek, a potem terenem na Lipówki. Podjeżdżam dalej niż zwykle, ale wciąż trochę brakuje do całości podjazdu. Zjeżdżam w stronę Góry Biakło, a potem wyjeżdżam na asfalt koło leśnego. Wydaje mi się, że z oddali widzę znajome twarze, ale nie zatrzymuje się dziś i jadę dalej. Początkowo kieruje się w stronę Skrajnicy, ale spontanicznie zmieniam plan i po chwili zawracam w stronę Biskupic.

Jadę kawałek asfaltem, potem skręcam w teren na żółty pieszy, a w zasadzie żółty piaszczysty. Po drodze atakują mnie jakieś kłujące krzaki. Z żółtego szlaku odbijam na zielony pieszy i dojeżdżam do przeciwpożarówki. Chwila postoju (podczas której mija mnie jakiś nieznany rowerzysta) na usunięcie gałązki z kasety. Po pozbyciu się pasażera na gapę ruszam w dalszą drogę. Przeciwpożarówką do początku rowerostrady i potem kawałek terenem zielonym pieszym. Koło nastawni gdy wyjechałam na asfalt siadł mi na koło ten sam rowerzysta, który mijał mnie na pożarówce. W momencie dostałam takiego powera, że prawie całą drogę aż do Ocynkowni jechałam w granicach 35 km/h, ale towarzysz nie odpuścił. W pobliżu Ocynkowni gość mnie wyprzedza i zjeżdża na skróty do ścieżki wzdłuż rzeki. Myślę sobie, a co mi szkodzi, teraz ja się kawałek powiozę :D I ścieżką wzdłuż rzeki jadę sobie 29 km/h. Po wyjeździe na asfalt owy rowerzysta jedzie dalej prosto, a ja skręcam w lewo i przez Kucelin kieruję się w stronę skansenu. Po drodze wyprzedzam jakiegoś szosowca, który sobie spokojnie kręci. Potem już standardowo Alejką Pokoju i Jagiellońską jadę do domu.

Gorąco strasznie. Początkowo trochę się wlokłam, ale potem stopniowo się rozkręciłam. Zabrałam ze sobą tylko jedna butelkę 0,75 Oshee i całą wypiłam. Do domu wróciłam cała mokra. Utwierdziłam się dziś w przekonaniu, że czasami niemoc siedzi jedynie w głowie, o czym przekonałam się, gdy próbowałam zgubić pasażera z koła :D

Świnoujście vol.5 - plażą wzdłuż morza do Ahlbeck

Sobota, 27 lipca 2013 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Sobota wieczór. W planie mieliśmy dziś iść na kabaret Paranienormalni. No ale... tuż przed bramą Amfiteatru nagłe olśnienie - przecież kabaret jest 28.07 czyli w niedzielę :D Cóż, widać kto tu jest Paranienormalny :D Nie było innych planów, więc podczas powrotu do domu postanowiliśmy bez przebierania się wybrać się rowerem na plażę. Trafił mi się przy okazji niecodzienny widok :D Nigdy nie widziałam Alka na rowerze w normalnych ciuchach.

Pojechaliśmy najpierw przez miasto koło Amfiteatru, potem ścieżką rowerową koło promenady do plaży. Plażą udaliśmy się na początek w prawo do wiatraka Stawa Młyny.

Jazda po plaży © EdytKa


Alek jadący po plaży © EdytKa


Statek na morzu © EdytKa


Jechało się bardzo przyjemnie, ludzi nad morzem niewiele, więc zachciało nam się przejechać jeszcze po plaży do Niemiec do Ahlbeck. Tak więc od wiatraka wzdłuż plaży do miejsca gdzie na plażę wjechaliśmy i dalej aż do Niemiec. Na plaży w Ahlbeck krótki postój koło kutra rybackiego (tegoż samego kutra, koło którego Alek był trzy lata temu).

Nasze rowery przy niemieckim kutrze rybackim © EdytKa


Na plaży w Ahlbeck © EdytKa


Na plaży w Ahlbeck - II © EdytKa


Zaczęło się już ściemniać, zresztą słońce schowane było dziś za gęstymi chmurami, więc postanowiliśmy wracać. Tak samo jak wcześniej - plażą wzdłuż morza do ostatniego wyjścia w okolicach promenady w Świnoujściu. Po drodze jeszcze chwila przerwy, by uwiecznić na zdjęciu pewną rybkę.

Pomysłowość niemeickich dziciaków © EdytKa


Dalej ścieżką rowerową koło promenady i potem asfaltem koło amfiteatru w stronę domu. Udaliśmy się jeszcze na rynek zobaczyć po zmroku miejską fontannę.

Przed fontanną miejską w Śinoujściu © EdytKa


Alek przed fontanną miejską w Śinoujściu © EdytKa


Koło fontanny dopadł nas atak komarów, więc na szybko zrobiliśmy sobie dwie fotki, po czym pojechaliśmy prosto do domu. Miała być krótka wycieczka (około 6 km), a nazbierało się ich aż 20 :D Miły rowerowy wieczór nad morzem na plaży.

Powerade MTB Marathon - Piwniczna Zdrój

Sobota, 13 lipca 2013 · Komentarze(2)
Uczestnicy
13 lipca. Pobudka przed wcześnie nad ranem, albo jak kto woli w środku nocy. Za oknem deszcz. Wstaliśmy no to jedziemy. Ciekawe czy sławetny 13ty okaże się pechowym. Na miejscu okazało się, że pod względem pogody i warunków na trasie 13ty na pewno zrobił swoje. Szkoda mi było roweru i własnego zdrowia, więc zdecydowałam się, że tym razem pojadę krtki dystans, który wynosił niecałe 17 km. (Dodatkowe 3 km to krótka rozgrzewka przed startem).

Początek do około 4,5 km podjazdu. Najpierw asfaltem, potem po betonowych płytach, potem kawałek wypłaszczenia po błocie i na końcu pod górę terenem po śliskich kamieniach. Niestety ze względu na warunki końcówka podjazdu na piechotę. Następnie około 6 km zjazd. Początek śliski, po błocie i kamieniach. Około 8 km wjeżdżamy na wąską i krętą ścieżkę schodzącą w las. Jedziemy prawie gęsiego, przede mną co najmniej kilka osób, za mną również. Widzę przed sobą słynne trzy wykrzykniki. Przed nami kawałek ostrego zjazdu po kamieniach i błocie. Myślę sobie - zjadę. Nagle dziewczyna przede mną hamuje, nie mam jak jej minąć, więc także hamuję. W efekcie zaliczam OTB i ląduję na ziemi. Nie zdążyłam nawet dobrze wylądować już słyszę za sobą od jakiegoś chłopaka "weź tę rękę bo Ci po niej przejadę". Nawet nikt nie spytał czy nic mi nie jest. Niezbyt miłe zaskoczenie. Zbieram się i jadę dalej doganiając zawodniczkę, która jechała przede mną i kilak osób, które mnie minęło. Jeszcze kawałek zjazdu po błocie terenie, a potem jakieś 2 km krętego zjazdu po betonowych płytach. Na 11 km bufet, który mijam bez postoju i zaczyna się podjazd. Początek asfaltem, potem terenem po błocie i kamieniach. Do mety jakieś 4 km. Prawie 2 km podjazdu na piechotę, bo jechać się praktycznie nie dało z moimi umiejętnościami. Około 13 14 km wypłaszczenie. Przejeżdżamy przez jakąś polanę. Następnie zjazd z tej polany, a potem znów po betonowych płytach. Na koniec kilkaset metrów asfaltem pod górę i do mety. Na mecie kolejne zaskoczenie - brak prądu spowodował, że wszystkie dmuchane reklamy opadły na ziemię. Tak więc przed metą musiałam jeszcze przedrzeć się jakoś przez te przeszkodzę. Pokonałam ostatnią reklamę i w momencie gdy przejechałam pod bramką pomiaru czasu znów włączono prąd.

Cała zmarznięta i ubłocona udałam się do tablicy wyników. Spojrzałam i oczom nie wierzyłam. Zajęłam 3 miejsce w kategorii K2 Mini na 7 startujących dziewczyn. Open 48 miejsce z 80 zawodników. Jednak opłacało się wystartować choćby na takim krótkim dystansie :) Zdobyłam już 2 puchar w Powerade. W sumie to cieszę się, że nie pojechałam dystansu mega, wynoszącego 50 km, bo nie wiem czy moje hamulce by to przeżyły. Po zaledwie 17 km prawie całe klocki z tyłu się zdarły. A co by było, jakbym musiała jechać jeszcze 30 km w błocie i nagle na jakimś zjeździe nie miałabym czym zahamować? Lepiej o tym nie myśleć i cieszyć się z dobrej decyzji. Pierwszy raz to ja mogłam powitać na mecie narzeczonego, a nie on mnie :D

Fotki z maratonu:
Pierwszy podjazd
Po błocie
Na zjeździe
Ostatni zjazd

Puchar zdobyty :) © EdytKa


Stan klocków po błotnej masakrze © EdytKa

Olsztyn - kompletnie bez sił

Wtorek, 2 lipca 2013 · Komentarze(0)
Uczestnicy
Remont pokoju wreszcie skończony, koło odebrane z serwisu (wielkie podziękowania dla Gawła za szybką naprawę), więc po południu można było wybrać się na rower. Od samego początku jakoś ciężko mi się jechało. Kompletnie nie miałam sił kręcić. W dodatku moja orientacja i refleks poszły dziś chyba na urlop.

Najpierw przez osiedle, potem asfaltem przez Kucelin, przez cmentarz żydowski i znów asfaltem przez Legionów. Następnie terenem przez Ossona i dalej czerwonym rowerowym w stronę Kusiąt. Skręcamy na czerwony pieszy i jedziemy przez Zieloną Górę. Podjazd dziś jest dla mnie kompletnie niewykonalny. Proponuję zjechać inną ścieżką niż zwykle i w efekcie lądujemy gdzieś w jakiś trawach, bo ścieżka się nagle kończy. Przedzieramy się przez zarośla i docieramy do czerwonego rowerowego, niedaleko mostu nad torami. Następnie kawałek asfaltem przez Kusięta i znów w teren w stronę Gór Towarnych. Podjazd oczywiście łagodniejszym zboczem. Początek zjazdu rower sprowadzam, i dopiero od polowy zjeżdżam. Docieramy do asfaltu i jedziemy przez Olsztyn, obok leśnego w stronę Biskupic. Następnie wjeżdżamy w teren na żółty pieszy, którym jedziemy aż do torów koło Bugaja. Potem wzdłuż torów do nastawni i asfaltem koło Guardiana i Ocynkowni. Na rondzie na Kucelinie czuję, że jakoś dziwnie mi się jedzie. Okazuje się, że złapałam kapcia. Żeby tego było mało mamy przy sobie dwie dętki, ale ani jednej pompki :( Próbuję jechać dalej póki jeszcze jest powietrze. Na Alejce Pokoju jadę już prawie na feldze, więc dalej pieszo. Winowajcą był kolec wbity w oponę. Do głowy przychodzi mi Kasia, która mieszka nieopodal. Jeden telefon i Kasia pożycza nam pompki, za co ogromne podziękowania. Szybka zmiana dętki, bo komary tną sztraszliwie i powrót do domu już standardową drogą.

Do domu dojeżdżam kompeltnie wypompowana z sił i pogryziona przez komary :( Miał być terenowy trening, a dzisiejsza jazda przypominała bardziej wleczenie się żółwim tempem. Może jutro będzie lepszy dzień.

Powerade MTB Marathon - Karpacz

Sobota, 15 czerwca 2013 · Komentarze(3)
Uczestnicy
Nadszedł ten dzień, przed którym wszyscy ostrzegali. Najtrudniejszy ze wszystkich maratonów - Karpacz, rozsławiony z trudnych technicznych zjazdów i podjazdów. Dzisiejszy cel- dotrzeć cało do mety, bez żadnych przygód, byle w jednym kawałku, nawet i na ostatnim miejscu. Przed startem krótka rozgrzewka po Karpaczu. Alek zabrał mnie na mostek nad rzeką i pokazał ostatni dość trudny zjazd tuż przed metą. Potem już na start.

...reszta potem...

Udało się osiągnąć zamierzony cel :) Do mety dotarłam bez upadków, bez kapci i innych nieprzewidzianych przygód, ani awarii sprzętowych, a to najważniejsze :) Zajęłam 12 miejsce z 14 w K2. Ostatnia nie byłam :D W klasyfikacji open byłam 279, za mną na metę przyjechało jeszcze ponad 40 zawodników. Pomimo tego, że wszyscy straszyli, że Karpacz jest najtrudniejszy, to dla mnie był łatwiejszy od Krynicy, może to za sprawą tego, że warunki pogodowe były o niebo lepsze :) Udało mi się nawet pokonać kilka zjazdów oznaczonych dwoma wykrzyknikami :D

Pierwszy podjazd tuż za startem © EdytKa


Szuter pod Świątynią Wang © EdytKa


Łąka na trasie biegowej w Karpaczu Górnym © EdytKa


Na mecie :) © EdytKa


Jeszcze kilka zdjęć:
Na zjeździe
Kolejny zjazd
Następny zjazd
I znowu na zjeździe
Gdzieś na trasie

Powerade MTB Marathon - Krynica

Sobota, 25 maja 2013 · Komentarze(11)
Uczestnicy
Z samego rana nic nie wskazywało na to, że ten maraton będzie tak ciężki i że warunki pogodowe będą tak tragiczne. Jeszcze gdy jechaliśmy autem świeciło słońce. Parę minut przed dojazdem do Krynicy Zdroju i znalezieniem miejsca parkingowego zaczęło padać. W tym momencie zaczęłam wahać się cz dam radę. Podczas deszczu na trasie na pewno można było spodziewać się błota. Na rozgrzewkę przed startem za dużo czasu nie było. Nie byłam zdecydowana co robić. W ostatniej chwili weszłam do sektora, bo już go zamykali. Teraz już odwrotu nie było.

...reszta potem...

W końcu dotarłam do mety. Szczęśliwa jak nigdy przedtem. Nie wierzyłam w to na tyle, że podczas przekraczania linii mety wydusiłam z siebie jedynie słowa "To już meta?" Normalnie aż mi łzy z oczu spłynęły jak zobaczyłam czekającego za metą Alka, który od razu mnie uściskał, mimo, że byłam cała w błocie. Minęło zaledwie kilka minut, nagle słyszę z mikrofonu moje imię i nazwisko. Szok, co się dzieje? O co chodzi? Wołają mnie na podium, ale jak to? Okazało się, że pomimo wszystkich przygód na trasie zajęłam 4 miejsce K2 Mega :) Startowało w kategorii aż 6 osób. Takim sposobem zdobyłam swój pierwszy puchar w maratonach rowerowych :D Szok :) Stojąc koło podium cały czas nie wierzyłam w to, że to prawda. A jednak :D

Profil trasy maratonu:


Gdzieś na trasie w Krynicy © EdytKa


Prosto z trasy na dekorację :) Zaskoczona i zadowolona © EdytKa


Miejsce 4 w K2 Mega :) © EdytKa


więcej zdjęć tutaj:
Na zjeździe
Podjazd
Kolejny zjazd
I jeszcze jeden zjazd