Rano droga do pracy. Trasa jak zawsze. Wreszcie troszkę chłodniej. Prace na Niepodległości postępują coraz szybciej. Po pracy powrót tą samą drogą, ale z "bagażem". Wiozłam ze sobą trzymając w lewej ręce zrywkę ze sztycą i siodełkiem, do tego miałam na ręce dwie opony zwinięte i spięte kawałkiem przewodu. Pozostała mi do dyspozycji tylko jedna ręka, którą musiałam i hamować i kierować i jeszcze trzymać równowagę. Dotarłam do domu bez żadnych uszkodzeń.
Po południu wypad do Altany Żywiec odebrać pakiet startowy na Peta Orbitę. Pojechałam przez Jagiellońską, Bór do linii tramwajowej. Dalej cały czas wzdłuż torów. Przy kwadratach dołączył do mnie jeszcze Robert. Po odebraniu wszystkich klamotów powrót do domu taką samą drogą. Po drodze jeszcze krótki postój u Gawła w celu zabrania opon. Jutro test.
Z samego rana wsiadłam na rower i pojechałam do pracy standardową trasą. Na Niepodległości dalej trzeba było jechać kawałek po torach. Tuż przez pracą okazało się, że wyjechałam dziś za wcześnie, więc zrobiłam sobie jeszcze małe kółeczko - Sobieskiego, Śląską, Focha, Nowowiejskiego, ponownie Sobieskiego, Wolności do ronda i pod pracę.
Z powrotem też pojechałam nieco inaczej, przez Niepodległości - gdzie nie było już przeszkód do Jagiellońskiej i przez osiedle do domu. Trochę dziś wietrznie, ale dobrze, że nie ma już upałów.
W poniedziałkowy poranek na dobry początek tygodnia rano do pracy. Trasa jak zawsze. Na Niepodległości po niedzielnej ulewie jeszcze płynął strumyk wody. Barierki oddzielające tory od ścieżki pieszo - rowerowej znów powyrywane - nie za sprawą ulewy ani silnego wiatru, ale wandali, którzy zbierają złom.
Po pracy powrót tą samą drogą i znów przeszkoda na ścieżce - rano jeszcze jej nie było. Z powodu prac przy przyokręcaniu barierek trzeba było przejechać się kawałek po torach tramwajowych. Szkoda tylko, że przejazdy ze ścieżki na tory są takie wąskie.
W ciągu dnia tylko przejażdżka rowerem do pracy. Trasa standardowa, jak zawsze. Rano przed 8 jechało się bardzo fajnie, nie było jeszcze gorąco, ale świeciło już słoneczko. Po południu w godzinach szczytu już nie było tak fajnie. Grzało strasznie. W taką pogodę jazda jest bardziej męcząca.
Przy okazji dodam, że na remontowanym wiadukcie na Niepodległości powstała nowa przeszkoda dla rowerzystów. Nie dość, że jest tam stosunkowo wąsko, to w jednym miejscu trzeba skręcić i kawałek jedzie się po torach tramwajowych. Ciekawe ile tam będzie upadków jak będzie mokro.
Od samego rana zapowiadał się bardzo upalny dzień. Przed godziną 8 pojechałam do pracy na rowerku. Pogoda jak na rower w sam raz. Trasa standardowa. Po drodze niewiele brakło, a zostałabym rozjechana przez autobus, który stał w zatoczce i nagle bez kierunkowskazu zaczął z niej wyjeżdżać. Kierowca wcale nie popatrzał czy może ruszyć tylko po prostu zaczął wyjeżdżać. Auto, które mijało jednocześnie mnie i autobus zdążyło już spokojnie wjechać na swój pas, ja jednak musiałam odbić ostro na bok, bo zostałabym staranowana przez przód przegubowca. Na szczęście nic się nie stało.
Po pracy postanowiłam odwiedzić koleżankę, która mieszka na Grabówce. Ubrana w cywilne ciuchy (bez kasku, ani okularów, jedynie w rękawiczkach) pojechałam przez rondo Mickiewicza, potem Pułaskiego, Popiełuszki, Jana Pawła II, przez Rynek Wieluński do Św. Rocha. Następnie cały czas prosto, aż do ulicy Ikara. Na miejsce dotarłam cała mokra, nie od deszczu ale od potu. Grzało niemiłosiernie.
W obawie przed burzą postanowiłam po 19tej wracać do domu. Pojechałam przez Ikara, św. Rocha, Rynek Wieluński, Jana Pawła do Popiełuszki. Dalej środkiem III Alei i wąskim chodnikiem przez remontowaną II Aleję. Pierwszy raz od dawno zapomnianych czasów piesi widząc mnie schodzili na bok udostępniając mi miejsce do przejazdu, mimo, że na chodniku to ja powinnam im ustąpić. Dalej pojechałam wzdłuż linii tramwajowej do Bór, a potem przez Bór do Jagiellońskiej i dalej do domu.
Upał straszny. Działa to na mnie bardzo niekorzystnie. Mniej energii i mniej chęci do jazdy. Ale co zrobić, trzeba jakoś przetrwać ten czas. Chyba muszę zacząć jeździć nocą.
Na początek dnia rano do pracy, pierwszy raz w tym tygodniu na dwóch kółkach.. Trasa standardowa jak zawsze, by dotrzeć jak najszybciej. Po pracy szybko do domku na obiad tą samą drogą. Po południu razem z Robertem (ponownie przejeżdżając obok pracy) po rikszę do jurczyka.
Rikszą na plac Biegańskiego, by poprowadzić 76 Częstochowską Masę Krytyczną. Trasa masowego przejazdu tym razem zmieniona ze względu na remont skrzyżowania Alei NMP z ulicami Wolności i Kościuszki. Przejazd odbył się następującymi ulicami: start z placu Biegańskiego, dalej Nowowiejskiego, Sobieskiego, Pułaskiego, 1-go Maja, rondo Mickiewicza, Wolności, Waszyngtona, Śląska, Kilińskiego, Jasnogórska, Dąbrowskiego, powrót na plac Biegańskiego. W czerwcowej Masie uczestniczyło w sumie 170 rowerzystów i rowerzystek. Gratulacje dla pewnego rowerzysty, który jadąc ze słuchawkami na uszach nie zauważył masowego przejazdu i wjechał prosto pod koła rikszy. Po zakończeniu masy znów do Jurczyka odstawić rikszę i odebrać swój rower. Kilometry pokonane rikszą nie zostały zarejestrowane.
Po odstawieniu rikszy u jurczyka, już na swoim rowerze razem z Robertem pojechaliśmy do Simply, by pomóc Helence i Krzyśkowi w organizacji szykowanej przez nas niespodzianki dla solenizantów. Następnie wspólnie pojechaliśmy na Raków do Andrzeja na pomasową urodzinowo – imieninową imprezę. Jak zawsze duża dawka śmiechu i dobrego humoru. Po imprezie do domu najkrótszą drogą.
Na początek dnia rano do pracy. Trasa standardowa. Pomału zaczyna mi się nudzić. Muszę chyba pomyśleć nad jakąś alternatywą lub jakimiś objazdami dla urozmaicenia codzienności. Po pracy do domu tą samą drogą, ale skróciłam sobie troszkę trasę jadąc od Bór przez lasek wzdłuż torów. Po południu z obładowanym bagażnikiem pod skansen, by udać się z ekipą z CFR na ognisko w Górach Towarnych, aby uczcić Noc Kupały.
Myślałam, że nie zdążę na 18:00 pod skansen na godzinę spotkania, jednak w ostatniej chwili udało się. We czwórkę - darsji, Kulisty, poisonek i ja ruszyliśmy w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki i w stronę Guardiana. Po drodze spotkaliśmy mario66, który pierwszy raz od ostatniego wypadku wyszedł pokręcić. Kawałek przed nastawnią zleciało mi wszystko co miałam na bagażniku – karimata i siatka – widocznie za słabo to przymocowałam. Ponowny montaż i ruszyliśmy dalej w stronę Kusiąt. Dogonili nas przy okazji Gaweł, Piksel i Przemo2. Na podjeździe pod górkę zostałam sporo w tyle, ciężko mi się dziś wjeżdżało. Zatrzymaliśmy się wszyscy na chwilę w sklepie. Od tego miejsca nie wiem już którędy pojechali pozostali, bo się rozłączyliśmy. Ja pojechałam dalej asfaltem i zjechałam w prawo dopiero na końcu Kusiąt. Terenem przez polanę między wzgórzami i ścieżką między drzewami dojechałam pod jaskinię, gdzie czekali już na mnie pozostali.
Na chwilę przyjechała do nas anwi. Chłopaki zbierali drzewo i chrust na opał, potem rąbali drwa, by było co dorzucić do ognia. Ja wystrugałam kilka kijków na kiełbaski. Największy kawał drzewa przyniósł Przemo. Stopniowo zjeżdżała się reszta ekipy, na początek Helenka z Krzyśkiem, Prophet, potem Abovo, Ruda i Zbyszek, w dalszej kolejności magnum, blabla, piter, pietro78 i kobe24la. Przy ognisku jak zawsze spora dawka śmiechu i dobrego humoru. Szkoda, że nie było markona i gitary. Czekaliśmy jeszcze na Roberta, który dojechał dopiero około 23 tuż po pracy. Chciałyśmy z dziewczynami by wszyscy byli, bo Abovo wymyśliła dla chłopaków niespodziankę z okazji Nocy Kupały. Przebrałyśmy się we czwórkę za rusałki, wykorzystując do tego nawet prześcieradło i kawałek firanki :D Agnieszka przywiozła dla nas wianki na głowy. Zaskoczenie płci męskiej bezcenne. Agnieszko świetny pomysł :) Niestety Gaweł, Piksel i Przemo odjechali zanim zdążyłyśmy się przebrać.
Posiedzieliśmy jeszcze trochę przy ognisku i trzeba było pomału wracać do domów. Z Gór Towarnych zjechaliśmy terenem do asfaltu. Pierwszy raz (przynajmniej z tych ognisk, na których ja byłam) jechaliśmy z powrotem całą ekipą. Pojechaliśmy przez Kusięta, koło nastawni, obok Guardiana i w stronę skansenu. potem Alejką Pokoju do Jagiellońskiej. Po drodze stopniowo ekipa malała, gdyż każdy rozjeżdżał się w swoją stronę. Robert odwiózł mnie jeszcze przez osiedle pod dom, po czym samotnie wrócił do swojego domu.
Dziś tylko do pracy rano, razem z Robertem. Standardowa trasa. Po pracy do domu samemu tą samą drogą. To by było tyle na dziś. Miałam w planie pod wieczór wyjść na rower z Pikselem i Winim, ale z jednej strony wizja pogodowa troszkę mnie odstraszyła, a z drugiej wypadło mi w planie coś innego. W sumie to dalej czuję się jakaś osłabiona. Te upały źle na mnie działają.
Do pracy pojechałam dziś autem, więc postanowiłam pod wieczór troszkę pokręcić. Niestety jak na złość od samego początku wszystko było dziś przeciw mnie. Ledwo wyszłam z domu, okazało się, że zapomniałam rękawiczek, ale to nic, wróciłam się, założyłam i w drogę.
Przejechałam może ze 100 metrów i na pierwszym zakręcie lampka wypadła mi z zaczepu. Niewiele brakło i skończyła by żywot pod kołami samochodu. Podniosłam ją, zamontowałam i jadę. Ujechałam 2 metry... i zerwała mi się gumka od magnesu, więc licznik nie liczył mi odległości, a magnes prawie wkręcił się w szprychy. Co za pech... Znów powrót do domu. Szybki montaż nowej gumki i w drogę, choć już byłam trochę zniechęcona.
Zaczynało wiać coraz mocniej, jakby zbierało się na jakiś deszcz, ale jak już pokonałam techniczne przeciwności uznałam, że jadę dalej. Jakoś tak kompletnie bez celu pojechałam w stronę skansenu, potem w stronę huty i zjechałam na ścieżkę wzdłuż rzeki. Dojechałam raptem koło Guardiana i zadzwonił telefon - "za ile możesz być z powrotem?" No więc z powrotem do domu. Trasa taka sama. Nic szczególnego.
Osłabienie po weekendzie jeszcze nie minęło. Nie wiem dlaczego, ale bardzo długo trwa u mnie regeneracja organizmu. Pozostaje mieć nadzieję, że jutro będzie już lepiej...
Cały zeszły tydzień dojeżdżałam do pracy samochodem. Postanowiłam więc w tym tygodniu nadrobić troszkę straconych kilometrów. Pomimo dość sporego zmęczenia organizmu po weekendzie oraz dużych zakwasów wsiadłam dziś na rower i pojechałam do pracy. Chciałam choć troszkę pobudzić mięśnie. Trasa jak zawsze, w drodze towarzyszył mi Robert. Tempo dużo niższe niż zwykle. Po pracy samotnie do domku. Skróciłam sobie drogę przez lasek. Strasznie dziś gorąco.
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.