Po prawie 270 km przejechanych na Rokim chyba już się pomału do niego przyzwyczaiłam. Wydaje mi się, że się zaprzyjaźnimy na dłużej. Ostatnie dni dojeżdżałam do pracy autem, więc dzisiaj z rana, pełna pozytywnej energii postanowiłam dla odmiany jak kiedyś, pojechać żółtym Maximem.
Wyprowadziłam rower na dwór, założyłam licznik, wsiadłam, ruszyłam... i właśnie wtedy przeżyłam lekki szok :D Moje pierwsze odczucia po dłuższej przerwie w jeździe na tym rowerze były następujące - o kurde, ale on krótki, jaką dziwną mam na nim pozycję, jak się dziwnie nim jedzie :D Czyżbym się odzwyczaiła? No cóż, jechałam dalej. Trasa standardowa jak zawsze. Pierwsze hamowanie przed skrzyżowaniem, naciskam na klamki od hamulca, jakoś tak bardzo topornie działają, ale działają, naciskam maxymalnie jak to możliwe, a rower hamuje jak jakiś przeciążony tir. Roki już dawno stałby w miejscu. Jak szybko człowiek się przyzwyczaja do nowych rzeczy.
Po pracy pojechałam jeszcze wzdłuż linii tramwajowej, częściowo asfaltem, częściowo chodnikiem pomiędzy dziwnie łażącymi pieszymi do Polikliniki na rentgen stawu szczękowego i zębów. Po prześwietleniu ponownie wzdłuż linii tramwajowej udałam się do Gawła na serwis. Niestety akurat musiał chwilowo zamknąć serwis, więc weszłam tylko na chwilę na górę na sklep i do domu. Od Towarzystwa w drodze powrotnej do Niepodległości dotrzymał mi Przemek, którego spotkałam jak wychodził z serwisu. Dalej już samotnie przez Jagiellońską dotarłam do domu.
Dziś znowu tylko parę km po mieście. Rano standardowy dojazd do pracy. Nic szczególnego. Po pracy wzdłuż linii tramwajowej do dentysty i chirurga szczękowego niedaleko estakady. Następnie Jagiellońską i przez osiedle do domu.
Po południu z wielkim zapałem chciałam przejechać jeszcze trochę km, dla rozładowania nerwów, ale niestety kolejny dzień z rzędu się nie udało. Słaby ten miesiąc, szału nie ma.
Ostatnim razem na popołudniowej przejażdżce byłam w poniedziałek. Przez następne trzy dni za każdym razem coś innego krzyżowało moje plany - we wtorek wizyta brata, środa - zdychałam całe popołudnie w łóżku, a w czwartek deszcz. Dziś zbyt wiele czasu też nie miałam, ale udało mi się wyrwać chociaż na niecałą godzinkę.
Wyszłam z domu parę minut po 19. Powoli zachodziło już słońce. Przed wyjazdem musiałam jeszcze dopompować kółko z tyłu, bo zauważyłam, że było mało powietrza. Mając nadzieję, że nie jest to jakiś poważniejszy kapeć i że w razie czego wystarczy co jakiś czas dopompować kółko ruszyłam w drogę.
Pojechałam przez osiedle, potem Jagiellońską, Aleją Pokoju, koło skansenu, asfaltem w stronę huty, ścieżką wzdłuż rzeki, ponownie asfaltem koło Guardiana, aż do nastawni. Następnie kawałek prosto terenem wzdłuż torów i potem w lewo w stronę rowerostrady. Przed rowerostradą skręciłam w lewo, przecięłam główną drogę i z zamiarem powrotu terenową dróżką dojechałam do asfaltu niedaleko nastawni. Dalej jechałam już taką samą trasą jak wcześniej, czyli koło Guardiana, wzdłuż rzeki, koło skansenu, Aleją Pokoju, Jagiellońską i przez osiedle do domu.
Na terenowych ścieżkach po wczorajszym deszczu pełno błota. Musiałam uprawiać slalom między kałużami, bo nie chciałam dziś się pochlapać. Pomimo tego, iż założyłam dziś cieplejsze długie spodnie i dwie koszulki - jedną z krótkim i drugą z długim rękawem, to trochę zmarzłam. Brakowało mi przede wszystkim rękawiczek z całymi palcami i opaski na uszy. Nie sądziłam, że wieczór będzie tak chłodny. Niestety czuć już jesienny chłód w powietrzu. Pod samym domem zauważyłam, że znów powietrza w kole jest mało. Trzeba będzie się w wolnej chwili temu bliżej przyjrzeć i znaleźć przyczynę.
Rano dojazd do pracy standardową trasą. Po pracy prosto do domu. Przed domem minęła mnie Abovo, którą zobaczyłam w ostatniej chwili. Bardzo upalny dziś dzień. Aż nie chce się wierzyć, że jutro ma padać deszcz i ma być dużo chłodniej. Dziś tylko tyle km, po południu nie udało mi się wyjechać nawet na chwilę.
Rano na dobry początek tygodnia droga do pracy. Trasa jak zwykle. Jak na wrzesień bardzo ciepły poranek. Po pracy do Gawła pożyczyć blokadę, bo swojej zapomniałam i do Galerii. Najpierw przeniosłam rower przez kładkę nad torami, a potem Ogrodową dotarłam do celu.
Po udanych zakupach w InterSport z wielką siatą z powrotem do Gawła oddać blokadę. Z początku siatka strasznie mi się telepała i wkręcała w szprychy, ale później znalazłam sposób, by nie przeszkadzała mi podczas jazdy. Do domu wróciłam tą samą drogą co zawsze. Na wiadukcie na Niepodległości spotkałam przykład totalnej głupoty i braku myślenia. jakiś jeleń postawił auto tak, że zastawił centralnie całą ścieżkę pieszo-rowerową. Aż cisnęło w duszy, by urwać lusterko, ale się powstrzymałam.
Rano dojazd do pracy. Trasa jak zawsze. Zapomniałam dziś zabrać rękawiczek, wskutek czego dosyć zmarzły mi ręce. Czuć już jesień, poranki są już nieco chłodne. Po pracy do domu. Strasznie wiało, momentami jadąc pod wiatr miałam wrażenie, że stoję w miejscu zamiast jechać.
Po południu byłam umówiona z Kasią na wypad do Mstowa na jabłka. Nie było więcej chętnych, więc wszystko wskazywało na to, że tym razem pojedziemy tylko we dwie. Pogoda najlepsza nie była, chwilami mocno wiało, ale wyjazdu nie chciałyśmy odwoływać. Byłam już ubrana, wyprowadzałam rower i wtedy zauważyłam, że pada deszcz. Wyciągam telefon, by zadzwonić i w tym momencie dzwoni Kasia. Postanowiłyśmy przeczekać deszcz. Po niecałej godzinie przestało padać, była już 19ta, więc szybko pod skansen, gdzie czekała już Kasia.
Było już późno, więc zrezygnowałyśmy z Mstowa i wybrałyśmy Olsztyn. Pojechałyśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie skręciłyśmy w lewo i potem przez Cmentarz Żydowski do Legionów. Dalej kawałek asfaltem, po czym zjechałyśmy w prawo teren na czerwony rowerowy. Szlakiem dojechałyśmy do Kusiąt. Następnie pojechałyśmy asfaltem do rynku w Olsztynie. Tam kilka minut przerwy i od razu powrót. Na początek terenowy podjazd zielonym rowerowym przez Skrajnicę, a potem cały czas asfaltem do rowerostrady. Rowerostradą do końca, kawałek terenem do nastawni i znów asfaltem koło Guardiana. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki i asfaltem w stronę skansenu. Na Alei Pokoju pożegnałyśmy się i pojechałam przez Jagiellońską do domu.
Bardzo miły wieczorny wypad, w miarę spokojnym, równym tempem, bez żadnego gonienia się. Cieszę się, że mimo niezbyt stabilnej pogody udało nam się wyskoczyć chociażby do Olsztyna. Momentami trochę mżyło, ale ogólnie do domu wróciłam sucha :)
Do pracy miałam dziś na 11. Przed pracą musiałam udać się jeszcze na Zawodzie do szpitala na odpięcie Holtera. Postanowiłam, że przejadę się troszkę naokoło. Pojechałam przez osiedle do estakady, potem przez Aleję Pokoju na Dąbie. Następnie duktem wzdłuż rzeki, gdzie spotkałam Abovo i markona, który odbywał swoją pierwszą przejażdżkę po operacji. Pół godziny rozmowy i dalej w drogę. Dojechałam do DK1, potem kawałek wzdłuż trasy, obok rynku na Zawodziu i do szpitala.
Po zdemontowaniu sprzętu udałam się od razu do pracy. Pojechałam przez Mirowską, Aleje i Wolności wzdłuż linii tramwajowej do pracy. Tragicznie jeździ się po mieście w środku dnia, a szczególnie przez remontowane Aleje. Po pracy pojechałam już prosto do domu. Trasa jak zawsze.
Rano jak co dzień dojazd rowerem do pracy. Trasa standardowa. Od samego rana była ładna pogoda. Z pracy wyszłam dziś wcześniej, bo około godziny 11 miałam jechać na założonie na 24h Holtera. Zaraz po wyjściu z biura pojechałam Wolności, II Aleją i Mirowską na Zawodzie.
Po założeniu urządzenia nie wracałam już do pracy, tylko pokręciłam się trochę po mieście. Pojechałam najpierw przez Mirowską na Ogrodową, do sklepu z akumualtorami do samochodów. Następnie udałam się do Galerii Jurajskiej do kilku sklepów, min. do InterSport. Ceny ciuchow rowerowych i do trekingu normalnie wyrwały mnie z butów. Na sam koniec podjechałam jeszcze przez Aleję i Wolności na pogaduchy do Gawła na serwis.
Od Gawła już prosto do domu, jak zwykle wzdłuż linni tramwajowej, a potem przez Bór i Jagiellońską. Po drodze na wiadukcie, spadła mi tylna lampka z zaczepu. Gdyby nie Gaweł, który towarzyszył mi w drodze, jadąc do sklepu z uszczelkami na Bór, to pewnie nawet bym nie zauważyła kiedy straciłam lampkę.
Po weekendzie spędzonym w Toruniu na zlocie motoryzacyjnym, podczas którego miałam okazję spróbować jazdy małym rowerkiem w alkogoglach, nadszedł czas, by wsiąść na normalny rower. Z samego rana pojechałam do pracy. Trasa jak zawsze. Cieżko było mi się dziś rozkręcić. Po pracy przyjechał do mnie pod biuro Robert i razem zrobiliśmy małą objazdówkę po kilku sklepach w mieście.
Najpierw pojechaliśmy do Lidla koło ronda Mickiewicza, gdzie była dziś promocja ubrań do trekingu. Niestety po południu nie było z czego wybierać. Potem do Gawła na serwis na pogaduchy i pooglądać rowery na sklepie. Następnie udalismy się przez Wolności i II Aleję do Dobrych Sklepów Rowerowych odebrać zamówioną sztycę. Stamtąd pojechaliśmy Jana Pawła i potem wzdłuż linii tramwajowej do Rafała na Worcella, a na koniec jeszcze do Martes Sport, po buty, których już niestety nie było. Na dziale z rowerami spotkaliśmy się z blabla.
Byłam już bardzo głodna po całym dniu, więc po miastowej objazdówce skierowaliśmy się już w stronę mojego domu. Pojechaliśmy wzdłuż linii tramwajowej, Bór i Jagiellońską, po drodze wstępując jeszcze do Makro. Tam również nie udało się nic kupić. Zmęczona miejską jazdą i co chwila ocierającym klockiem o obręcz w tylnym hamulcu, byłam zadowolona, gdy wreszcie dowlekłam się do domu.
Rano droga do pracy. Od rana było cieplutko. Po drodze na Bór minęłam się z jednym szosowcem z ekipy Żelki Tem, który jest kurierem w UPS (nie pamiętam imienia). Po pracy do domku. Taką samą trasą. Na wiadukcie Niepodległości zostałam wypatrzona przez Pana Jarka z narty-rowery, który jechał drugą stroną ulicy.
Popołudniu byłam umówiona na górce na Jesiennej o 17:30 na typowo babski wypad z Kasią, Darią i Kamilą (koleżanką Skowronka). Jeszcze jak byłam w pracy zadzwonił do mnie Tomek i zapytał czy gdzieś dziś się wybieramy. Pomyślałam, że jeden rodzynek nam nie zaszkodzi i podałam szczegóły wypadu. Tuż przed wyjściem z domu dowiedziałam się od Przema, że z tego co on wie od Gawła, to ja jadę z nimi i z Bartkiem o 19 :D hmmm... tak to jest zgadywać się przez pośredników :D Zdążyłam oznajmić Przemowi, że Gaweł jednak nie jedzie i wyszłam z domku. Przeejchałam zaledwie kawałeczek i dzwoni Przemo, by oznajmić, że skoro Gaweł zrezgnował to on zamierza wybrać się z nami. Takim sposobem z typowo babskiego wypadu utworzył się aż sześcioosobowy wesoły skład.
Z lekkim opóźnieniem ruszyliśmy w drogę. Na sam początek terenowej jazdy postanowiłam zjechać sobie jeszcze ze schodów na Jesiennej :D Pojechaliśmy asfaltem przez Błeszno na Bugaj. Następnie zjechaliśmy w teren na niebieski / pomarańczowy rowerowy / zielony pieszy. Szlaki następnie się porozdzielały i jechaliśmy już tylko niebieskim rowerowym, który dalej przed Dębowcu złączył się ponownie na pewien odcinek z pomarańczowym. Od Dębowca jechaliśmy już tylko pomarańczowym szlakiem do asfaltu między Biskupicami, a leśnym. Zatrzymaliśmy się w leśnym, by zaczekać tam na Mr. Dry i Piksela, którzy mieli do nas dołączyć na dalszą część wycieczki.
Posiedzieliśmy chwilę, było już po 19, więc Daria z Kamilą postanowiły wracać w duecie do domów, gdyż miały trochę dalej niż my. Po jakimś czasie dotarł do nas długo wyczekiwany Mr. Dry, a chwilę po nim przyejchał Piksel. W między czasie Tomek również uznał, że z powodów czasowych wraca samotnie do domu. Zostaliśmy więc w piatkę - ja, Kasia, Mr. Dry, Piksel i Przemo. Jeszcze tylko Piksel musiał dokręcić śrubkę pożyczoną od Przema, bo wcześniej ukręcił gwint, a ja pożyczyłam Kasi tylną lampkę i ruszyliśmy na dalszą część wypadu.
Pojechaliśmy asfaltem na Biskupice, gdzie musieliśmy podjechać pod słynną górkę "osz k... mać". Nie było wcale tak źle. Było już dość ciemno, ale mimo tego postanowiliśmy pojechać dalej przez Sokole Góry. Na szczycie przed kościołem skręciliśmy w lewo w teren i najpierw zielonym, potem żółtym pieszym przez Sokole Góry dotarliśmy znów do asfaltu między Biskupicami, a leśnym. Kasia miała najgorzej - jechała bez przedniej lampki, korzystając ze światła naszych lampek, ale na szczeście jakoś dało radę. Przy asfalcie chłopaki przymocowali Kasi lampkę za pomocą izolacji i dalej w drogę.
Pojechaliśmy kawałek asfaltem w stronę Olsztyna. Następnie terenem zielonym rowerowym pod górkę przed Skrajnicą. Chłopaki postanowili, że dalej przez Skrajnicę również przebijemy się terenem. Jechałam z Pikselem na przodzie, a że zapadły już prawdziwe ciemności, a my zagadliśmy się na temat sprzętu, to pominęliśmy ścieżkę, w którą powinniśmy skręcić i pojechaliśmy dalej prosto. W efekcie wylądowaliśmy gdzieś na jakimś polu. Słychać było z oddali jakieś auta, więc mniej wiecej wiedzieliśmy, że do asfaltu nie mamy już daleko. Musieliśmy tylko przebić się jakoś na wprost przez spore zarośla, krzaki i inne tym podobne, gdyż zgubiliśmy całkiem ścieżkę. Przemo jechał na przodzie przedzierając szlak. Wszytko było by ok, gdyby tylko Bartek nie zaczął opowiadać o pająkach wielkości ludzkiej głowy... bleee... Udało nam się wreszcie wyjechać jakąś ścieżką do asfaltu koło stacji benzynowej przed rowerostradą.
Rowerostradą dojechaliśmy do samego końca, po czym skręciliśmy w prawo, przecięliśmy główną drogę i pojechaliśmy kawałek terenem do asfaltu na Kręciwilku. Znów przecięliśmy asfalt prosto i dalej leśną ścieżką dotarliśmy do asfaltu w pobliżu nastawni. Następnie pojechaliśmy asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki, koło skansenu i przez Aleję Pokoju, gdzie odłączyłą się Kasia. Piksel pojechał samotnie wzdłuż linii tramwajowej, a Bartek i Przemek odwieźli mnie jeszcze przez Gajową i osiiedle do domu i dalej pojechali w swoją stronę.
Dzisiejszy wypad był starsznie pokręcony, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Miał być początkowo typowy babski wyjazd - cztery kobiety, a w sumie utworzyła się całkiem niezła, wesoła ekipa. Mam nadzieję, że dziewczynom podobał się wyjazd. Dni są coraz krósze, szybciej robi się ciemno, wiec udało się wreszcie przejechać przez Sokole Góry po zmroku. Poza tym, chyba udało się pokonać ciążące nad nami fatum - zawsze jak mamy jechać z Kasią same, a w efekcie jedzie większa ekipa, to coś prędzej czy póxniej się musi wydarzyć - najczęściej jakiś kapeć. Dziś obyło bez żadnych nieprzewidzianych przypadków. Mój ostatni wypad w sierpniu będę naprawdę miło wspominać :)
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.