Wpisy archiwalne w kategorii

9) W towarzystwie

Dystans całkowity:23261.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:1034:45
Średnia prędkość:19.09 km/h
Maksymalna prędkość:75.40 km/h
Suma podjazdów:116128 m
Maks. tętno maksymalne:192 (98 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:18886 kcal
Liczba aktywności:556
Średnio na aktywność:41.84 km i 2h 27m
Więcej statystyk

Droga do i z pracy, a potem Kusięta i Ossona

Wtorek, 22 maja 2012 · Komentarze(0)
Rano do pracy razem ze STi, który jechał do miasta. Trasa jak zawsze. Po pracy samotnie do domu. Początkowo miałam po pracy skoczyć na Olsztyn, ale musiałam jeszcze pojechać z autem na serwis i na stację. Już myślałam, że na wyjeździe do pracy się skończy. W drodze na stację wypatrzyłam jadącego na rowerze Arka. Zrobiło mi się wtedy szkoda cieplutkiego wieczoru i po powrocie do domu postanowiłam gdzieś wskoczyć. Dla odmiany pojechałam w samotności, kompletnie bez celu, by troszkę podumać.

Trasę wymyślałam na bieżąco. Pojechałam przez osiedle, Aleją Pokoju, potem koło skansenu i asfaltem w stronę huty. Dalej ścieżką wzdłuż rzeki na Bugaj. Kawałek asfaltem i w lewo w lasek, którym dojechałam do torów. Przeprowadziłam rower na drugą stronę i pojechałam kawałek terenem w stronę nastawni. Następnie asfaltem w stronę Kusiąt. Na skrzyżowaniu skręciłam w lewo w teren, minęłam ciekawie wyglądającą hopkę, jednak przejechałam obok :D Kawałek prosto, na rozjeździe w prawo, przez tory i do czerwonego rowerowego. Na czerwonym w lewo.

Zatrzymałam się na moment na szlaku. W tym momencie spotkałam przejeżdżającego rowerzystę, który zapytał mnie o drogę do Częstochowy. Zaproponowałam, że w zamian za towarzystwo mogę go kawałek poprowadzić. No i nici z samotnej jazdy :D Po chwili rozmowy dowiedziałam się, że ów rowerzysta ma na imię Krzysiek i jest przedstawicielem Kellys'a. Przyjechał do Częstochowy służbowo z Konina i zabrał ze sobą rower by zwiedzić okolicę. Pomyślałam na szybko, że pokażę mu górę Ossona, bo narzekał, że mało mamy terenowych podjazdów.

Czerwonym rowerowym dojechaliśmy do asfaltu, gdzie skręciliśmy w lewo. Kawałek po asfalcie i w prawo na czerwony pieszy. Szlakiem w stronę Ossona. Krzysiek wjechał na sam szczyt bez problemu. Ja wjechałam na dwa razy. Przy okazji dostałam kilka wskazówek jak najefektywniej wjeżdżać pod górę i jak jeździć po piachu, którego na szlaku pieszym i w okolicach Ossona było dość sporo. Po zjeździe z góry pojechaliśmy ścieżką na Legionów, a potem w lewo w stronę huty.

Na szybko wpadł mi pomysł by pojechać przez cmentarz żydowski. Krzysiek był zdumiony ile ciekawych miejsc można u nas zwiedzić. Po wyjeździe z cmentarza pojechaliśmy duktem w stronę huty. Wyjechaliśmy na kostkę brukową niedaleko ronda. Dalej w stronę dawnego sądu i obok skansenu. Doprowadziłam "nieznajomego" Aleją Pokoju do linii tramwajowej, gdzie pożegnaliśmy się i on pojechał w stronę centrum. Ja zrobiłam jeszcze kółeczko przez Alejkę do Lidla, a potem Jagiellońską przez osiedle do domu.

Nie lubię jeździć w samotności, wtedy za dużo myślę, w dodatku same negatywne rzeczy przychodzą mi do głowy. Chociaż w sumie patrząc na to z drugiej strony - jakbym nie pojechała dziś sama, może nie spotkałabym nieznajomego bikera? Nie ma co gdybać, w każdym razie - Krzysiek - może kiedyś to przeczytasz, może nie - dziękuję za towarzystwo :)

Mój rumak przy małej hopie :D


Widok na hutę z góry Ossona:


Towarzysz podróży:

Droga do i z pracy, a potem Olsztyn

Poniedziałek, 21 maja 2012 · Komentarze(2)
Nie jeździłam od czwartku i już mnie nosiło. Rano postanowiłam więc pojechać do pracy - standardową trasą. Po pracy przez miasto do Rafała na Garibaldiego na przymiarkę rowerów - niestety jeszcze ich nie było, więc udałam się do domu. Warszawską, Krakowską, wzdłuż rzeki do Bór, Jagiellońską, za makro w prawo i już prawie w domu.

Po pracy również postanowiłam wyskoczyć na rower. Było cieplutko, tylko mocno wiało. Niestety wśród znajomych nie było na dziś chętnych, a jak byliby chętni to nie mogli, bo zatrzymała ich siła wyższa. Nastawiona na samotną jazdę pod skansenem spotkałam Winka - podgląda CFR, ale nie jest jeszcze zalogowany. Razem pojechaliśmy na Olsztyn.

Ruszyliśmy w stronę huty, kawałek za sądem minęliśmy się z Damianem, ale niestety nas nie zauważył, a ja dopiero po chwili zakumałam, że to był on. Dalej pojechaliśmy ścieżką wzdłuż rzeki i koło Guardiana. Przed torami skręciliśmy w lewo i jechaliśmy piaszczystą dróżką wzdłuż torów. Po pewnym odcinku odbiliśmy w lewo w stronę czerwonego rowerowego. Czerwonym dojechaliśmy do Kusiąt. Dalej asfaltem do Olsztyna i do leśnego uzupełnić płyny. W barze spotkałam Adama z ekipą szosową. Śmiał się, że mój trening jest nie zaliczony - bo nie było piwa - kupowałam sok pomarańczowy :D

Z powrotem kawałek asfaltem w stronę Biskupic. Następnie w prawo w teren na pomarańczowy rowerowy. Przez Dębowiec, później pomarańczowym / niebieskim rowerowym. Niebieski odbił na Poraj, a my pojechaliśmy prosto pomarańczowym. Zjechaliśmy z pomarańczowego w prawo i kawałek terenem bez szlaku, tak by znów dotrzeć do niebieskiego. Niebieskim rowerowym do torów, gdzie szlak złączył się z zielonym pieszym. Dalej tymi dwoma szlakami, kawałek za torami oba szlaki złączyły się ponownie z pomarańczowym rowerowym. Kombinacją tych trzech szlaków wyjechaliśmy na asfalt na Bugaju. Dalej asfaltem do przejazdu kolejowego, potem przez Michalinę. Przy DK1 Winek pojechał na Raków, ja odbiłam pod trasą w stronę Jesiennej.

Dzisiejsza wycieczka była bardzo przyjemna, nawet chwilowo mocno wiejący wiatr nie stanowił dziś większej przeszkody. To chyba dlatego, że nie jeździłam przez cały weekend. Zaspokoiłam dziś swoją rowerową potrzebę :)

Droga do i z pracy, a potem po mieście

Czwartek, 17 maja 2012 · Komentarze(2)
Najpierw rano do pracy, troszkę krócej niż zwykle bo na końcu ulicy przez lasek. Wiało tak mocno, że chyba pierwszy raz w życiu jechałam w terenie szybciej niż asfaltem. A do pracy jechałam dłużej niż zawsze.
Po pracy razem ze STi pozałatwiać na mieście kilka spraw przed weekendowym wyjazdem. Na początek do galerii Jurajskiej – do Orange
i Rossmann’a. Następnie do ING Banku w I Aleję NMP. Potem do Rafała do Dobrych Sklepów Rowerowych popytać o ramy. W poniedziałek na przymiarkę dwóch rowerów na ramach, które oglądałam.

Jak już wszystko było załatwione i zostało mi trochę czasu postanowiłam pojechać na stadion Włókniarza, ku pamięci Lee Richardson’a. Dawniej kiedy w naszym klubie jeździli Sebastian Ułamek, Ryan Sullivan, czy Lee mocno kibicowałam Włókniarzowi. Z czasem coraz mniej, bo pojawiły się inne zainteresowania, ale o Lee nie zapomnę. Pamiętam jeszcze czasy, gdy na mojej ulicy był bar Speedway, w którym wisiały plakaty i zdjęcia z żużlowcami Włókniarza. Lee zawsze uśmiechnięty.

W drodze powrotnej spotkanie z bardzo chamskim i perfidnym kierowcą. Jadę ulica Lipową. Skrzyżowanie z gajową - drogi równorzędne, zasada ustąp z prawej. Przede mną jakieś auto, nie zwróciłam uwagi jakie, ale to mało istotne. Po naszej lewej taksówka - my mieliśmy pierwszeństwo. Taksówkarz ustąpił pojazdowi przede mną, mnie już nie, bo przecież rower nie jest uczestnikiem ruchu i można go olać. Miałam skręcić w prawo ale postanowiłam pojechać prosto wprost przed maskę taksówki. W ostatniej chwili gość się zatrzymał prawie przede mną i jeszcze głową kiwał :/ Takich to trzeba by było chyba wsadzić na rower i zachować się wobec nich identycznie, może by się czegoś nauczyli.

Miejsce pamięci dla Lee Richardson’a:



„Niech oni się uśmiechną, Lee by tego chciał...”

W poszukiwaniu konwalii

Środa, 16 maja 2012 · Komentarze(3)
Pogoda jak na maj (mój ulubiony miesiąc, w którym się urodziłam, kiedy kwitną drzewa, kwiaty) niezbyt nas rozpieszcza. Zimno, wietrznie, pochmurno. Trudno było mi dziś zebrać się na rower, udało się dopiero pod wieczór. Chciałam zobaczyć, czy kwitną już konwalie. Chyba gdyby nie ten cel, nie zmobilizowałabym się na rower.

Pojechaliśmy z STi przez osiedle, potem Aleją Pokoju, obok skansenu, dalej koło huty, na rondzie w lewo na kostkę brukową, na której zawsze mnie wytrzęsie. Potem ścieżką rowerową na Legionów, kawałek asfaltem i zjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy. Tam przerwa na poszukiwanie konwalii. Już zaczynają kwitnąć. Udało się nawet zrobić mały bukiecik.

Nie chciałam zbyt bardzo wytrząść delikatnych, cudownie pachnących białych dzwoneczków. Z tego powodu decyzja o tym, by możliwie jak najszybciej wyjechać na asfalt. Pojechaliśmy dalej czerwonym rowerowym do Kusiąt. Następnie asfaltem cały czas, aż do nastawni, dalej koło Guardiana, obok huty, koło skansenu, Aleją Pokoju, i jak zwykle Jagiellońską i przez osiedle do domu.

Uwielbiam konwalie - takie delikatne, prześliczne, wspaniale pachnące - rzec by można, że to moje ulubione majowe kwiaty :) Własnoręcznie zrobiony mały bukiecik cieszy o wiele bardziej niż gotowy kupiony na jakimś bazarku. Ciesze się, że pomimo nie najlepszej pogody zmobilizowałam się i wsiadłam na rower - inaczej nie miałabym teraz w wazonie bukietu konwalijek.

Oto one:

Droga do i z pracy, a potem asfaltem przez Olsztyn do Poraja i powrotne błądzenie

Poniedziałek, 14 maja 2012 · Komentarze(2)
Kilka dni bez jazdy rowerem sprawiły, że zaczęło mnie pomału nosić. Umówiłam się na popołudniowo-wieczorny wyjazd razem z Helenką. Napisałam także propozycję na CFR rowerowym. Nie spodziewałam się tak dużego odzewu chętnych – byłam mile zaskoczona. Na miejscu spotkania pod skansenem stawili się: Helenka, jej mąż Krzysiek, syn Darek (darsji), Bartek, mario66 i Sebastian (sebaxgh). W Olsztynie miał dołączyć do nas także Arturm. Dla odmiany zaplanowana była wycieczka w całości asfaltowa.

Taką wesołą gromadą ruszyliśmy w stronę huty. Dalej koło Guardiana i w kierunku Kusiąt. Potem starą drogą na Olsztyn. Na główną drogę wyjechaliśmy już za Odrzykoniem. Przed dojazdem do rynku spotkaliśmy Arka. Chwila przerwy, podczas której dojechał Arturm - punktualnie co do minuty o umówionej godzinie. Zaproponowałam Arkowi by z nami pojechał, ale on już w zasadzie wracał. Dotrzymał nam towarzystwa do baru leśnego. Dalej pojechaliśmy 8 osobową ekipą przez Biskupice. Powoli, ale skutecznie wjechałam pod tę słynną górkę. Krótka przerwa na szczycie przy kościele i potem przez Choroń, obok wieży widokowej do Poraja. Zjazd bajeczny. W Poraju nad zalew, chwilę odpocząć, zrobić kilka fotek, pogadać i uzupełnić płyny.

Z powrotem przez Osiny, Kolonię Borek, Kolonię Poczesną, Przecięliśmy DK1 i dalej przez Bargły, Michałów, Nieradę i Mazury. Nie byliśmy niestety pewni, którędy mamy dalej jechać – razem z Bartkiem nie do końca pamiętaliśmy drogę – (on tamtędy jechał jeden raz, z kolei ja dawniej jeździłam tamtędy czasami do pracy, ale zdążyłam sporo zapomnieć przez kilka lat). Po chwili zastanowienia pojechaliśmy kawałek uszkodzonym asfaltem, obok wysypiska śmieci i dojechaliśmy do jakiś domów. Okazało się później, że jesteśmy znów w Poczesnej. I No i kolejny dylemat - prosto czy w lewo. Początkowo pojechaliśmy prosto – okazało się, że dojechaliśmy znów do DK1 – skrzyżowanie dalej, niż to, którym wcześniej przejechaliśmy. Takie małe kilkukilometrowe kółko :D Wróciliśmy się i skręciliśmy tam gdzie powinniśmy. Już wtedy dokładnie wiedziałam, gdzie jesteśmy.

Mogliśmy już spokojnie jechać bez błądzenia, tylko byłam troszkę spóźniona, bo umówiłam się wcześniej ze znajomymi. Zadzwoniłam, i powiedziałam, aby poczekali. Jechaliśmy przez Hutę Starą A, potem Hutę Starą B, Wrzosową i wylądowaliśmy wreszcie w Częstochowie na Starym Błesznie. Przy skrzyżowaniu Boh. Katynia i Jesiennej przyszedł czas częściowego rozstania. Arturm, mario66 i sebaxgh pojechali prosto. Ja miałam najbliżej w lewo, w końcu byłam już na tej ulicy, na której mieszkam. Helenka, Krzysiek, Darek i Bartek postanowili pojechać ze mną. Odprowadzili mnie pod samiuśki dom, gdzie cierpliwie czekali już znajomi.
Pożegnaliśmy się i ekipa pognała dalej.

Trochę błądzenia jeszcze nikomu nie zaszkodziło :D poznaliśmy nowe asfaltowe drogi, idealne do jazdy. W Częstochowie takich chyba nie ma. Praktycznie bez dziur, niewielki ruch samochodowy – cud, miód i malina. Dziękuję wszystkim za towarzystwo :) Było super. Cudowny poniedziałkowy wieczór.

Nad zalewem:

Zdążyć przed deszczem, czyli powrót z ogniska

Sobota, 12 maja 2012 · Komentarze(0)
W sobotni poranek po forumowym ognisku trzeba było wrócić do domu. Agnieszka, Ruda i Maciek (CSA) nie wracali na rowerach - przyjechał po nich Mariusz i zabrał ich samochodem. Faki, Robert i ja wracaliśmy obładowani na rowerach.

Na dobry początek wprowadziliśmy rowery na szczyt Towarnych, potem częściowo sprowadziliśmy, a częściowo zjechaliśmy na dół na polanę. Dalej przez piach do asfaltu. Z każdą chwila było coraz chłodniej i robiło się ciemniej od chmur. Pojechaliśmy asfaltem przez Kusięta. Nagle zerwał się strasznie silny wiatr.
Stanęliśmy na chwilę na przystanku, żeby przeczekać jakby miało zacząć lać.

Wiatr rozwiał ciemne chmury. Uznaliśmy, że jedziemy dalej, przez Kusięta, obok nastawni i koło Guardiana, gdzie odłączył się Faki i pojechał dalej asfaltem, a my z Robertem ścieżką wzdłuż rzeki i w stronę skansenu. Dalej już jak zawsze Aleją Pokoju, Jagiellońską i przez osiedle do domu. Udało nam się dojechać

Droga do i z pracy, a wieczorem do Towarnych na ognisko

Piątek, 11 maja 2012 · Komentarze(3)
Najpierw rano do pracy - standardowa trasa jak w każdy inny dzień, bez żadnych modyfikacji. Po pracy szybko do domu, spakować się na popołudniowy wyjazd wspólnie ze znajomymi z CFR na ognisko w Górach Towarnych.

Miejscem spotkania był skansen. Przyjechał do mnie wcześniej STi, żeby zabrać jeszcze ode mnie karimatę. Ruszyliśmy potem w stronę skansenu. Nieoczekiwanie, przy parkingu koło PZU miałam bliskie spotkanie z innym rowerzystą, które zakończyło się lotem przez kierownicę i upadkiem na asfalt. Jakiś niezbyt rozważny człowiek zajechał mi drogę i w efekcie uderzyłam kołem w jego ramę, przeleciałam nad jego rowerem i łokciem i dłonią przytarłam po ziemi. Koleś wstał i zdążył uciec zanim ja w ogóle zdążyłam się podnieść. Dobrze, że nic poważnego się nie stało i mogłam jechać dalej.

Pod skansenem czekała już spora ekipa osób z CFR, w składzie: helenka z mężem Krzyśkiem i córką Kasią, zbyszko61 i poisonek. Po chwili dojechał też Gaber i markon. Razem pojechaliśmy w stronę huty, ścieżką wzdłuż rzeki i koło Guardiana, gdzie dogoniliśmy dwie Agnieszki - Abovo i Rudą. Dalej przez Kusięta asfaltem, bo ciężko było by terenem z takimi tobołkami na plecach. Mimo tego jakoś lekko mi się jechało i większość trasy trzymałam się z przodu. Za górką w Kusiętach zauważyłam, że reszta ekipy została w tyle. Chwile czekałam z Gaberem, ale się jednak wróciliśmy, bo okazało się, że w rowerze Kasi był kłopot z przerzutką.

Uznałam potem, że będę jechać z tyłu - nikt nie zarzuci mi, że nie widzę co się za mną dzieje - mimo tego, że prawie co chwila oglądałam się do tyłu i patrzałam jak reszta ekipy. Wszyscy odjechali i tylko STi dopiero po dłuższej chwili zauważył, że mnie nie ma. Z asfaltu skręciliśmy w stronę Towarnych. Tutaj był kawałek terenu - troszkę piachu i lekko po górkę. Potem przez polanę i ścieżką między drzewami w stronę jaskini. Dojechaliśmy w efekcie od innej strony niż reszta i wcześniej niż oni, ale sam cel był ten sam. Na miejscu czekał już na nas Przemo. Do ostatniego momentu próbowałam wjechać rowerem pod górkę, jednak przy końcu musiałam wprowadzić rower.

Na Towarne dojechali jeszcze jurczyk (wpadł tylko na chwilę dotrzymać nam towarzystwa) i chwilę po nim Faki. Później dojechał jeszcze ProPhet, który przybył razem ze STi podczas gdy wracał z Olsztyna ze sklepu.
W trakcie imprezy, gdy już była mocno rozkręcona przyjechali jeszcze kobe24la z pietro1978.

Podsumowując - impreza bardzo udana, towarzystwo wyśmienite - jak zawsze masa śmiechu, pełno wygłupów no i te super wokale, które towarzyszyły muzyce gitar i fletu. Kiełbaski prosto z ognia wyborne, ziemniaczki z popiołu również :) oczywiście muszę jeszcze wspomnieć o przepysznej sałatce, którą sama doprawiałam :D Pogoda także była dla nas bardzo hojna, słonko świeciło aż do zmierzchu. Jedynym problemem było spore stado much i komarów, które przeokropnie lgnęło do spoconych rowerzystów.

Powrotu opisywać nie będę, gdyż będzie w następnym wpisie - już w sobotę.
Dziękuję wszystkim za super zabawę i z niecierpliwością czekam na następny taki wypad.

Przy ognisku:


Trzeba narąbać na opał:


Płonie ognisko w lesie... przy jaskini:


Z Robertem i Helenką:



Droga do i z pracy, a potem Olsztyn

Środa, 9 maja 2012 · Komentarze(0)
Dawno nie byłam w pracy rowerem - albo wizyty w urzędach, albo nie najlepsza pogoda - zawsze coś wypadało. Postanowiłam dziś się zmobilizować i wybrałam się na dwóch kółkach, w koszuli do pracy i cieszę się, że się zdecydowałam. W sumie dotarłam szybciej niż autem – a to wszystko z powodu remontu na Niepodległości.
Na popołudniowy wypad chętnych nie było wielu. Zgłosił się tylko STi. Zaproponował też wycieczkę do Olsztyna nieco inna trasą niż zwykle.

Pojechaliśmy przez Dąbie, potem ścieżką wzdłuż rzeki, dalej duktem wzdłuż trasy i przy skrzyżowani z Jana Pawła zjechaliśmy w teren na zielony rowerowy, który prowadził w pobliżu rzeki. Po jakimś odcinku zielony połączył się także z czerwonym pieszym. Niedaleko Mirowa wyjechaliśmy na asfalt, gdzie idzie czarny szlak rowerowy. Następnie z czarnego zjechaliśmy znów w teren na czerwony rowerowy, którym dojechaliśmy do Kusiąt. Dalej asfaltem do Olsztyna. Podjechaliśmy zobaczyć czy nie ma nikogo w leśnym, ale znajomych żadnych nie spotkaliśmy więc wróciliśmy na rynek do knajpy pod zamkiem.

Z powrotem pojechaliśmy najkrótszą trasą – kawałek drogą główną, za górką skręciliśmy w prawo na starą trasę, którą dojechaliśmy do nastawni. Następnie kawałek ścieżką w stronę rowerostrady, przenieśliśmy rowery przez tory i przez lasek do Bugaja. Z Bugaja asfaltem do przejazdu kolejowego i dalej przez Michalinę. Robert urwał jeszcze trochę bzu do wazonu. Potem już tylko przez wykopki tramwajowe i Jesienną do domu.

Pogoda dziś była w kratkę. W dzień ciepło i słonecznie, tylko dość mocny wiatr momentami utrudniał jazdę. Wieczorem chłodno. Dodatkowo przeszkadzał mi jeszcze uciążliwy katar, chyba od uczulenia na jakieś pyłki – jak jechaliśmy wzdłuż rzeki to miałam momentami dość - mało tego, że miałam zatkany nos, to jeszcze problem z koncentracją i znacznym spadkiem sił. Aż dziwne, ale w sumie bardzo dobrze, że nigdzie nie zaliczyłam żadnej gleby.

W okolicach Mirowa:


Na czerwonym rowerowym niedaleko Kusiąt:


Dziś nie było Pana „3,50” :D

Wieczorny wypad na strzelnicę

Wtorek, 8 maja 2012 · Komentarze(2)
Nie umiałam rano zmobilizować się do tego, by jechać do pracy rowerem. Postanowiłam więc chociaż na chwilkę wyjść na rower pod wieczór. Razem ze STi myśleliśmy gdzie by się wybrać - jak w pobliżu niedaleko to gdzie? - oczywiście na strzelnicę. Nie chciało mi się specjalnie przebierać na kilka km, więc pojechałam w zwykłych ciuchach dla odmiany.

Pojechaliśmy przez Wypalanki, dalej Poselską do Żyznej i zjechaliśmy na ścieżkę wzdłuż rzeki, którą jechaliśmy równolegle do Dźbowskiej. Przy parku skręciliśmy w Zagłoby i wyjechaliśmy na Dźbowską. Kawałek główną drogą, a potem przez Trzcinową obok cmentarza, i potem terenem w kierunku małego stawu na terenie strzelnicy.

Nad stawem kilka fotek - niestety przewrócił mi się rower i zamoczyło mi się siodełko, torba pod siodełkiem i rączka na kierownicy. Torbę i rączkę można było ejszcze jakoś wykręcić, ale siodełka nie bardzo. Przez jakiś czas musiałam jechać na stojąco. Pojechaliśmy terenem przepiękną alejką brzozową w kierunku bunkrów.
Nie zatrzymaliśmy się dziś przy bunkrach, tylko pojechaliśmy kawałek dalej w miejsce, o którym mało kto chyba wie, bo nawet wjazd tam jest dość zarośnięty. Powspinałam się troszkę na jednej ze ścian i ruszyliśmy z powrotem, bo coraz bardziej zaczęły zjadać nas komary.

Z powrotem szutrowymi drogami przez Weteranów, w prawo Oficerską i dalej do Skrzetuskiego. Dojechaliśmy do asfaltu. Przez Sabinowską, do Żyznej, Wypalanki i do domu. Miałam jeszcze w planie jechać rowerem do Lidla, ale wizja nie do końca wyschniętego siodełka trochę mnie zniechęciła.

Nad stawem:






Kilka "brzozowych fotek":








Żeby się nie przewróciła:


Dmuchawce, latawce, wiatr :D


mała wspinaczka:

Pająk, Blachownia i strzelnica

Niedziela, 6 maja 2012 · Komentarze(2)
Nie byłam zdecydowana gdzie chcę wybrać się w niedzielne przedpołudnie. Na forum PRZEMO2 zaproponował asfaltową przejażdżkę. Trasa jaką wybrał okazała się prawie taka sama, jak ta, którą za młodu jeździłam z tatą. Nie mogłam się nie zgodzić. Mieliśmy spotkać się pod skansenem. Jednak wcześniej zadzwonił do mnie Gaweł i oznajmił, że wybiera się przed wycieczką na giełdę samochodową, która w sumie była nam po drodze. Przyjechał więc po mnie, żebyśmy pojechali razem. Dotarł również STi i we troje pojechaliśmy asfaltem na giełdę przez Wypalanki.

Daliśmy znać Przemkowi, aby zgarnął resztę ekipy spod skansenu i żeby do nas dojechali. Razem z nim przyjechali Piksel i Krzysiek. Przed samą giełdą (o czym dowiedzieliśmy się już po fakcie) Przemo zaliczył lot przez kierownicę na asfalt, z powodu jednego gościa na motorze, któremu podobno zachciało się zawracać na środku drogi.

Z giełdy pojechaliśmy już wspólnie, asfaltem przez ulicę Żyzną, potem przez Brzeziny, Sobuczynę, Nieradę i Rększowice. Zatrzymaliśmy się na chwilę nad zalewem w Pająku, by zrobić kilka fotek. Dalej pojechaliśmy asfaltem do Konopisk. Następnie przez Kopalnię, Aleksandrię do Blachowni. W Blachowni kawałek szutrówką, a potem ścieżką przy zalewach do cukierni na ciastko i coś do picia.

Z powrotem asfaltem przez Łojki, główną drogą przez Gnaszyn na Zacisze. Skręciliśmy w ulicę Zaciszańską, za przejazdem kolejowym prosto przez Matejki, a potem szutrówkami między nowym osiedlem domków na Stradomiu, równolegle do ulicy Sabinowskiej na dawną strzelnicę artyleryjską. Na strzelnicy pojechaliśmy obejrzeć najlepiej zachowane bunkry. Spotkaliśmy przy okazji chłopaków, którzy interesują się militariami – ćwiczyli strzelanie. Pokazali nam swoje sprzęty, opowiedzieli o swojej pasji i zrobiliśmy sobie z nimi pamiątkowe zdjęcie. Okazało się w trakcie rozmowy, że znają dwóch moich kumpli, którzy również strzelają.

Czas gonił, zbliżała się pora obiadowa i trzeba było wracać do domów. Odłączył się od nas Piksel i samotnie wrócił do domu inną trasą. My objechaliśmy dookoła bunkry terenowymi ścieżkami, potem szutrową ulicą Skrzetuskiego dojechaliśmy do Sabinowskiej. Skręciliśmy w lewo i asfaltem dojechaliśmy do Jagiellońskiej. Na skrzyżowaniu za makro rozdzieliliśmy się i każdy pojechał w swoją stronę. Miałam już bardzo bliziutko, byłam praktycznie na swojej ulicy.

Dzisiejsza wycieczka dała mi pewnego rodzaju nadzieję na to, że wciąż mogę się bardziej rozwijać, że nie stoję w miejscu tylko idę małymi krokami w przód. Pomimo wiejącego wiatru jechało mi się jakoś bardzo lekko, bez większego wysiłku – no może poza dwiema górkami, ale nad tym również potrenuję. Bądź co bądź, ja jestem z siebie zadowolona.

Na molo w Pająku:


Tym razem nie pływałam:


Zaczynają już kwitnąć:


Ale mam pałkę:


Nauka strzelania:


Na strzelnicy z napotkaną ekipą: