Wpisy archiwalne w kategorii

9) W towarzystwie

Dystans całkowity:23261.30 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:1034:45
Średnia prędkość:19.09 km/h
Maksymalna prędkość:75.40 km/h
Suma podjazdów:116128 m
Maks. tętno maksymalne:192 (98 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:18886 kcal
Liczba aktywności:556
Średnio na aktywność:41.84 km i 2h 27m
Więcej statystyk

Pozwiedzać jaskinie - Rezerwat Szachownica i Rezerwat Węże

Czwartek, 7 czerwca 2012 · Komentarze(0)
Już od dłuższego czasu chciałam wybrać się do Załęczańskiego Parku Krajobrazowego, dokładnie do Rezerwatu Węże i Szachownicy, jednak albo wypadało cos innego, albo nie było tyle czasu i wyjazd był odkładany na kiedy indziej. No ale ileż to kiedy indziej może trwać? Czwartek wolny od pracy stał się doskonałą okazją, do tego, by poznać nieznane dotąd zakątki naszej okolicy. Wycieczkę zaplanowałam na godzinę 11:00
Ani ja, ani Robert nie znaliśmy dobrze trasy, uznaliśmy, że będziemy bazować na mapie.

Pod galerię pojechaliśmy przez Jagiellońską, Bór, ścieżkę wzdłuż rzeki i Kanał Kohna. Na miejscu czekał już Gaweł, a po chwili dojechali jeszcze Piksel i Wini. Wspólnie przez miasto udaliśmy się w stronę hali Polonia, gdzie wyczekał na nas Maciek (CSA). Przez miasto prowadził nas Gaweł. Kawałek Warszawską, za rondem Trzech Krzyży między blokami w pobliżu Worcella do Kiedrzyńskiej, a potem już pod halę. W pełnym składzie ruszyliśmy w drogę.

Okazało się, że Piksel zna trasę do rezerwatu, więc to on został przewodnikiem wycieczki. Pojechaliśmy wzdłuż linii tramwajowej. Następnie za Realem asfaltem przez Kiedrzyn, Białą i Lgotę. W Lgocie zjechaliśmy z drogi w prawo na szutrówkę, która później zamieniła się w polną ścieżkę. Dotarliśmy do Kamyka.. Jechaliśmy potem dłuższy fragment trasy asfaltem przez Kamyk, Kłobuck, Wilkowiecko, Rębielice Królewskie, Danków do Lipia. Dopiero tutaj trasa zrobiła się ciekawsza.

Zjechaliśmy z asfaltu na niebieski pieszy. Początkowo szlak biegł szutrową dróżką, jednak szybko zamienił się w leśną ścieżkę. W pobliżu Częstochowy takich ścieżek nie ma - gęsty, zarośnięty krzakami i trawami las, miejscami słońce nie miało jak przebić się przez gałęzie drzew. Klimat rodem z jakiejś starej baśni. W jednym miejscu musieliśmy przejść z rowerami pod powalonym drzewem, które zagrodziło ścieżkę. Jadąc szlakiem dotarliśmy do jaskini, która była od góry przykryta drewnianymi belkami. Zatrzymaliśmy się na chwilę i ruszyliśmy dalej. Szlak był jeszcze bardziej interesujący. Oprócz zarośli i wielu zakrętów zaczęły się jeszcze pagórki. Trzeba było bardzo uważać. W jednym miejscu uderzyłam kaskiem o dość grubą gałąź drzewa. Wreszcie dotarliśmy do pierwszego zaplanowanego celu – do jaskini Szachownica.

Cudowne miejsce – warto było się tam wybrać. Od razu wbiegłam do jaskini, by ją zwiedzić. Co chwila słyszałam od Roberta i Gawła, żebym uważała na luźne skały, które w każdej chwili mogą obsypać się z sufitu jaskini. Pozostali zostali na zewnątrz. Po powrocie do reszty jeszcze chwila przerwy na jedzenie, pamiątkowe zdjęcie i ruszamy dalej do kolejnego punktu wycieczki - Rezerwatu Węże.

Kawałek tą samą trasą niebieskim pieszym, przez pagórki, krętą ścieżkę między zaroślami. Następnie po trawach przez pola i dalej między krzakami przez górkę do Drabów, gdzie wyjechaliśmy na asfalt. Spostrzegliśmy, że brakowało Roberta. Jak się okazało szukał na górce kolejnej jaskini – tej do której niestety nie ma już wstępu, bo jest zamknięta kratą na kłódkę. Znalazł ją, po czym do nas dojechał. Pojechaliśmy na chwilę do sklepu w Drabach, gdzie spotkaliśmy dość śmiesznego pana, który chciał z nami porozmawiać :D Stwierdził, że mój rower jest różowy, hehe, dowiedziałam się czegoś nowego :D

Następnie jechaliśmy asfaltem przez Młynki, aż dotarliśmy do Wężów. W Wężach najpierw szutrem, potem ścieżką zielonym rowerowym. W dalszej części, już na terenie Rezerwatu Węże zielony szlak biegł przez las, równocześnie z czerwonym / niebieskim pieszym. Na sam szczyt wzniesienia rowery musieliśmy podprowadzić. Nie byliśmy pewni gdzie mamy szukać jaskini „Za kratą”, zapytaliśmy więc jakichś chłopaków, którzy przy ognisku piekli kiełbaski. Okazało się, że jesteśmy prawie przy samej jaskini, tylko kawałek musimy zejść w dół.

Do jaskini weszłam tylko ja i Robert. Reszta chłopaków nie chciała. Mają czego żałować. Wspaniałe miejsce. Jaskinia ma kilka komór, bardzo efektowne nacieki, na sam dół prowadzą trzy drabinki. Robert dotarł na sam dół, ja pokonałam dwie drabinki, gdyż trzecia była mało stabilna i bardzo się trzęsła. W jaskini przywitał nas nietoperz, który dłuższą chwilę latał nam nad głowami. Przy wyjściu z jaskini musiał pomóc mi Gaweł i podać mi rękę, bo nie miałam jak zejść z drabinki i stanąć sama na nogi.

Po zwiedzeniu jaskini zebraliśmy się z powrotem. Zjeżdżając w dół w stronę zielonego szlaku Robert złapał kapcia. Musieliśmy więc zatrzymać się na ścieżce w środku lasu. Przy okazji mogliśmy popatrzeć jak grupka chłopaków zjeżdżała na rowerach zjazdowych. Po załataniu dziury mogliśmy ruszać dalej. Zielonym szlakiem tą samą trasą dotarliśmy znów do Wężów. Dalej jechaliśmy już cały czas asfaltem, gdyż Maćka złapał skurcz i nieco opadł nam z sił.

Pojechaliśmy przez Młynki, Draby, Kiedosy, Grabarze, Parzymiechy, Napoleon. W tejże miejscowości przekroczyliśmy dozwoloną prędkość 30km/h. Ja miałam na liczniku 42km/h, a chłopaki więcej. Maciek jechał za nami swoim tempem. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się i cierpliwie na niego czekaliśmy. Następnie jechaliśmy spory odcinek jak w poprzednią stronę przez Lipie, Danków, Rębielice, Wilkowiecko, aż do Kłobucka. W Kłobucku za przejazdem kolejowym pojechaliśmy kawałek na skróty szutrówką, a potem dalej asfaltem. Musieliśmy przebić się przez procesję – w końcu było Boże Ciało.

Po wyjeździe z Kłobucka jechaliśmy przez Kamyk do Białej. Przed Białą napotkaliśmy rowerzystę jadącego na szosie, który jak na szosowca jechał dość powoli. Robert z Gawłem uznali, że dam radę go dogonić. Potraktowałam to jako żart :D Jednak najpierw Robert, potem Gaweł zaczęli pchać mnie do przodu i moja prędkość rosła. W pewnym momencie już sama jechałam ponad 42km/h. Spojrzenie szosowca gdy znalazłam się tuż obok niego bezcenne :D

W Białej zjechaliśmy z głównej drogi i pojechaliśmy bardzo dziurawą drogą, aż dotarliśmy do Częstochowy. Zjechaliśmy w teren na dość piaszczysty czarny rowerowy szlak, którym przez pola dojechaliśmy do Alei Brzozowej. Tutaj nasze drogi się rozeszły. Piksel i Wini dojechali do końca Brzozowej, a my z Gawłem, Maćkiem i Robertem pojechaliśmy koło szpitala na Parkitce. Następnie pojechaliśmy ścieżką rowerową na Okulickiego, Dekabrystów do Maćka pożyczyć śpiwór na wypad do Pawełek.

Następnie po pożegnaniu z Maćkiem pojechaliśmy wzdłuż linii tramwajowej. Gaweł zjechał w stronę domu w pobliżu Politechniki, my z Robertem pojechaliśmy dalej prosto wzdłuż linii tramwajowej, aż do skrzyżowania z Bór. Potem asfaltem przez Bór, przy Jagiellońskiej przez lasek wzdłuż torów do Jesiennej i prosto do domu.

Bardzo udana wycieczka. Przyjemne tempo, miłe towarzystwo, poznane nowe ścieżki, zwiedzone nieznane okolice, czego chcieć więcej? Pogoda dopisała, sama przyjemność z jazdy :) Oby każdy wypad był taki wspaniały :) Z pewnością wrócę jeszcze do Załęczańskiego Parku Krajobrazowego poszukać pozostałych jaskiń - między innymi jaskini Niespodzianka, bo sama nazwa brzmi zachęcająco.

Podczas jazdy, gdzieś w okolicach Lgoty © EdytKa


Przed wejściem do jaskini Szachownica © EdytKa


Nie wiedziałam, że w jakini też można byc porwanym przez UFO :D © EdytKa


Podpierając sufit w jasniki Sachownica © EdytKa


W zakamarkach jaskini © EdytKa


Cała ekipa przed Szachownicą © EdytKa


Taka gałąź zaatakowaa moje koło podczas jazdy © EdytKa


Zejście w dół w jaskini "Za kratą" © EdytKa


W jaskini "Za kratą" w Rezerwacie Węże © EdytKa


Nacieki na ścianach jaskini © EdytKa


No to jazda - gonimy szosowca :D © EdytKa

Droga do i z pracy, a potem asfaltowa objazdówka, czyli trening przed orbitą

Środa, 6 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Dawno nie jechałam rowerem do pracy, bo albo pogoda nie najlepsza, albo musiałam jeździć służbowo do urzędów. Postanowiłam w zamian dziś wybrać się do pracy na dwóch kółkach. Trasa jak zwykle. Towarzyszył mi Robert. Po pracy samotnie do domku identyczną trasą.

Popołudniu, a w zasadzie pod wieczór korzystając z nieco lepszej niż przez ostatnie dni pogody również chciałam gdzieś się przejechać. Zaproponowałam wspólny wypad innym rowerzystom z CFR. Nie miałam jednak jednoznacznie określonej trasy. Pod skansenem o umówionej godzinie zjawił się Bartek i wini. W takim składzie zdecydowaliśmy się na wycieczkę całkowicie po asfalcie, z uwagi na fakt, że Bartek przyjechał na szosie.

Pojechaliśmy w stronę huty po drodze minęliśmy się z Damianem, na rondzie skręciliśmy w lewo i kawałek po kostce brukowej. Dalej ścieżką rowerową na Legionów. Następnie asfaltem przez Srocko, Siedlec, Mstów. W Mstowie chwila postoju, bo wini musiał odebrać telefon. Podczas ruszania spadł mi łańcuch i w efekcie zaliczyłam bliskie spotkanie z asfaltem :( Zdarłam trochę skórę z łokcia, nic poważniejszego się na szczęście nie stało. Pojechaliśmy dalej przez Zawadę, Małusy Wielkie, Zagórze, Lusławice, Czepurkę, Piasek, Zrębice, Przymiłowice do Olsztyna. Z Olsztyna kawałek główną, dalej w prawo i przez osiedle "Wilcza Góra" w stronę huty. Potem obok nastawni, koło Guardiana i pod skansen, gdzie odłączył się wini. Następnie Alejką Pokoju do DK1, gdzie pożegnałam się z Bartkiem i przez Jagiellońską pojechałam do domu.

Wycieczka bez dłuższych postojów, w całości asfaltem. Było kilka trudnych jak dla mnie podjazdów, ale były również i szybkie zjazdy. Tempo całkiem przyjemne. Chyba udało mi się osiągnąć najwyższą do tej pory średnią z całej wycieczki. Wieczór stosunkowo ciepły, bez wiatru. Czysta przyjemność z jazdy. Jedyny minus, że pojechałam "na sucharka", zapomniałam zabrać czegokolwiek do picia, a kasy tez nie wzięłam. Gdyby Bartek nie poratował mnie swoją wodą byłoby ciężko.

Poraj, Olsztyn, Mirów

Niedziela, 3 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Prawie cały tydzień obserwowałam prognozy pogody na weekend. Sobotnie przedpołudnie było bez deszczu, ale dość mocno wiało. Nie chciałam jeszcze obciążać dłoni po ostatniej kolizji, więc jeszcze odpuściłam rower. Na niedzielę jak na złość zapowiadane były deszcze. Nastawiona dość negatywnie do wizji deszczowej niedzieli, tuż bo przebudzeniu spojrzałam przez okno i ku mojemu miłemu zaskoczeniu zobaczyłam świecące słońce. Od razu napisałam Robertowi czy nie chce się gdzieś przejechać. Po około godzinie był już u mnie i mogliśmy ruszać.

Pojechaliśmy Jesienną na górkę przez Błeszno. Początkowo jechaliśmy asfaltem, bo nie było gdzie wjechać na ścieżkę rowerową. Tuż po otrąbieniu przez jednego kierowcę wjechaliśmy na ścieżkę. Z przeciwka jechała na rowerku mała dziewczynka, obok której szedł tatuś z synkiem. Zajmowali całą szerokość ścieżki. Nie ważne, że dziewczynka jechała ścieżką prawie pod prąd, a my właściwą stroną. Agresywny tatuś zaczął na nas klnąc i wyzywać, mało brakło by się z nami bił. Czego się nie robi nawet jak nie ma się racji. Cóż. Zdarza się.

Dalej pojechaliśmy przez Michalinę do Bugaja. Kawałek asfaltem przez Bugaj, a potem w teren na pomarańczowy / niebieski rowerowy / zielony pieszy. Uparłam się, że podejmiemy kolejną próbę dojazdu do Poraja w całości pomarańczowym rowerowym, aż do asfaltu na Dębowcu. Niebieski i zielony odbiły w lewo, my pojechaliśmy prosto - tym razem kurczowo trzymaliśmy się pomarańczowego szlaku. Kawałek jechaliśmy terenem, następnie asfaltem przez Słowik i Korwinów, gdzie pomarańczowy szedł razem z zielonym rowerowym. Szlak poprowadził nas dalej kawałek terenem obok budowanego mostu – euro tuż tuż, a drogi dalej w budowie :D Następnie jechaliśmy chwilę asfaltem przez Zawodzie, po czym znów terenem obok zalewów między drzewami. Ten odcinek pomarańczowego lubię najbardziej. W dalszej części musieliśmy przejść z rowerami przez tory kolejowe, by móc kontynuować jazdę szlakiem przez las, aż do asfaltu na Dębowcu. Udało się :)

Pojechaliśmy dalej asfaltem w stronę Poraja, przed torami skręciliśmy w lewo i najpierw kawałek terenem, potem asfaltem, równolegle do torów dojechaliśmy do przejazdu kolejowego. Następnie przez przejazd, a potem bocznymi asfaltowymi drogami w stronę zalewu. Przy samym zalewie kawałek terenem zielonym pieszym. Nad zalewem chwila przerwy, po czym dalej w drogę.

Duktem przy zalewie dojechaliśmy do drogi głównej. Główną drogą dotarliśmy znów do przejazdu kolejowego, a potem do Choronia. W Choroniu skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy asfaltem pod górę w stronę kościoła w Dębowcu, na szczycie pojechaliśmy w prawo. Kilka metrów za kościołem znów w lewo i asfaltem w dół. Następnie terenem czarnym / zielonym pieszym. Minęliśmy po drodze tor dla quadów. Wyjechaliśmy na asfalt. Pojechaliśmy prosto do oczka wodnego. Dalej w lewo w stronę kościoła w Biskupicach. Obok kościoła prosto, a potem terenem w dół w stronę Sokolich. Przez Sokole Góry żółtym pieszym. Lubię tamtędy jeździć, po krętych dróżkach między drzewami Z żółtego dotarliśmy do asfaltu i pojechaliśmy do baru leśnego., gdzie spotkaliśmy ekipę żelków i Bartka z kolegami.

Nie chciałam jeszcze od razu wracać do domu, więc postanowiliśmy jeszcze zrobić kilka km. Pojechaliśmy przez Olsztyn asfaltem w stronę Kusiąt. Zatrzymaliśmy się koło cmentarza żołnierzy II wojny światowej. Robert postanowił zrobić „świecę”, ale nie do końca mu się udała – upadł tyłkiem prosto na ścieżkę z kostki brukowej i skrzywił siodełko w rowerze. Nie był z siebie zadowolony. Dalej pojechaliśmy asfaltem do Kusiąt, gdzie zjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy. Szlakiem dotarliśmy na Mirów.

W Mirowie jechaliśmy asfaltem do mostu nad rzeką, a potem w teren i wzdłuż rzeki zielonym rowerowym / czerwonym pieszym. Żeby Robert nie był osamotniony mnie też udało się zaliczyć upadek – koło zjechało mi w koleinie. Rozjeździli szlak autami, quadami, a potem jazda rowerem staje się niebezpieczna. Nic mi się na szczęście nie stało i mogliśmy jechać dalej. Ze szlaku wyjechaliśmy na chodnik na skrzyżowaniu Jana Pawła i DK1. Pojechaliśmy koło rynku na Zawodziu, potem ścieżką wzdłuż trasy, pod mostem w prawo, duktem koło galerii, Kanałem Kohna do Krakowskiej i ponownie ścieżką wzdłuż rzeki. Nastepnie przez Bór do Jagiellońskiej, terenem przez lasek do Jesiennej.

Spontaniczne nieplanowane wypady bywają bardzo fajne. Ten również taki był. Bez żadnego planu po prostu jechaliśmy i na bieżąco kombinowaliśmy co dalej i wyszła z tego całkiem fajna trasa. Coś ta niedziela jednak pechowa była. Jak się potem okazało nie tylko ja i Robert tego dnia leżeliśmy na ziemi. Na szczęście u nas tym razem skończyło się bez żadnych kontuzji i urazów.

Euro za pasem budowa trwa :D


Ech ta równowaga :D


W Dębowcu na szczycie górki:


Przyczepiła się :D


W Biskupicach na skrzyżowaniu:


Przydrożne maki:

Olsztyn, jeziorko w Skrajnicy i powrotny karambol

Wtorek, 29 maja 2012 · Komentarze(7)
Byłam umówiona na popołudniowy wypad do Olsztyna z Helenką i Kasik.
Jak się okazało później z Kaśką chyba się źle zrozumiałyśmy i nie stawiła się na miejscu spotkania – ona myślała, że dam znać jeśli będziemy jechać, a ja, że dam znak jakby padało i byśmy jednak nie jechały. W między czasie w ciągu dnia jeszcze mario66 pytał czy gdzieś się dziś gdzieś wybieram, więc powiedziałam mu o wypadzie. Poinformowałam też wcześniej Roberta.
W efekcie pod skansenem zjawili się: Helenka z córką Kasią i mężem Krzyśkiem, mario66, Robert i ja.

Pojechaliśmy w stronę huty, na rondzie skręciliśmy w lewo, potem przez kostkę brukową i do Legionów. Dalej ścieżką rowerową. Zjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy, którym dotarliśmy do Kusiąt. W Kusiętach asfaltem aż do samego Olsztyna. Udaliśmy się następnie do baru leśnego, by chwilę usiąść i napić się izotonika. W leśnym siedziała już ekipa Gronka. Jak zwykle było bardzo głośno i nie obyło się bez sporej dawki śmiechu :D Niestety trzeba było wracać.

Pojechaliśmy terenową górką przez Skrajnię, a potem asfaltem. Próba pobicia max prędkości tym razem się udała – 51,7 km/h. Przy przystanku w Skrajnicy pojechaliśmy znów w teren w stronę górki Dolny Ostrówek. Przed szczytem skręciliśmy w lewo i znów było pod górkę. Następnie w prawo i zjazd w dół. Piach, kamienie spowodowały, że Robert zaliczył upadek – całe szczęście niegroźny w skutkach. Pozbierał się i pojechaliśmy dalej. Skręciliśmy w lewo i dotarliśmy do cudownego oczka wodnego, w pobliżu żółtego szlaku pieszego. Tam chwila przerwy i dalej w drogę.

Od jeziorka kawałek tą samą ścieżką, a potem cały czas prosto terenem, aż dojechaliśmy do asfaltu, którym wracamy najczęściej ze Skrajnicy. Asfaltem dojechaliśmy do Odrzykonia. Zamiast rowerostradą pojechaliśmy prosto asfaltem w stronę Kusiąt dawną trasą z Olsztyna. Przy skrzyżowaniu, na którym jest słynna hopa skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy w stronę huty. Niestety kawałek za skrzyżowaniem skończyła się przyjemna część wycieczki…

Sytuacja była dość groźna. Równiutki asfalcik, prosta droga, jechałam obok mario66 na przodzie. Za nami Helenka, Robert, Kasia i Krzysiek. Beztroska jazda, aż nagle całkiem niespodziewanie kierownica mario zahaczyła o moją. Wszystko rozegrało się w ułamkach sekund. Mario dość sporą siłą uderzył barkiem o asfalt, natomiast ja poleciałam do przodu na ręce i przygniotły mnie oba rowery. W tym samym czasie Helenka wjechała wprost w leżące na ziemi rowery. Reszcie udało się jakoś wymanewrować i wyjść z tego cało.

Udało nam się jakoś pozbierać i powoli potoczyliśmy się dalej asfaltem. Pojechaliśmy koło nastawni, obok Guardiana i w stronę skansenu. Na Alei Pokoju mario odbił do domu. Całą drogę namawialiśmy go na wizytę na pogotowiu. Koło Jagiellończyków pożegnaliśmy się również z Helenka, Kasią i Krzyśkiem. Jagiellońską i dalej przez osiedle dojechaliśmy z Robertem pod mój dom.

Bilans całego zdarzenia – totalnie pokrzywione przednie koło w rowerze mario66, bark na temblaku z powodu przemieszczenia w stawie, kilka otarć na kolanach i łokciu. Spuchnięta stopa Helenki, krwiak podskórny na mojej prawej dłoni, poza tym podarta rękawiczka, porysowana obręcz koła i pęknięta klamkomanetka w moim rowerze. Do tego duża dawka strachu, stresu i emocji. Całe szczęście nie przejeżdżało koło nas żadne auto, bo sytuacja mogłaby być jeszcze gorsza...

Na tym kończy się dla mnie rowerowy maj, kolejny raz niewiele brakło mi do pierwszego 1000km w jednym miesiącu. Niestety w środę i czwartek będę musiała odpuścić. Zdrowie ważniejsze, a miesięcy jeszcze będzie sporo. Po dzisiejszym karambolu nasuwa mi się pewien wniosek – nigdy, ale to przenigdy nie można sobie pozwolić nawet na sekundę nieuwagi.

Gdzieś na Skrajnicy:


Jedziemy nad jezioro:


I pomyśleć, że nawet nie wiedziałam o tym miejscu:

Spontan do Olsztyna - 3 tysiąc w roku

Poniedziałek, 28 maja 2012 · Komentarze(2)
Po rowerowym weekendzie nie planowałam na poniedziałek żadnej wycieczki. Miałam w zasadzie odpoczywać i nigdzie nie jechać, tym bardziej, że pogoda nie była zbyt pewna. Jednak gdy tylko padła propozycja przejażdzki, nie mogłam odmówić. Razem z Arkiem i Robertem mieliśmy spotkać się pod skansenem i jechać do Olsztyna. Robert przyjechał już wcześniej i pojechaliśmy na umówione miejsce. Spotkaliśmy Arka już przy skrzyżowaniu koło Jagiellończyków.

Nie było już potrzeby zatrzymywania się przy skansenie więc od razu pojechaliśmy w stronę huty. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki i koło Guardiana. Przed torami skręciliśmy w lewo w teren i jechaliśmy wzdłuż torów. Strasznie tam sucho, sporo było piachu. Na rozwidleniu pojechaliśmy w prawo przez tory i dalej w lewo, koło hopy i na asfalt. Asfaltem starą drogą na Olsztyn. Obiliśmy w prawo na Odrzykoń, przecięliśmy główna drogę i pojechaliśmy asfaltem przez Skrajnię. W Skrajnicy jeszcze pod górkę terenem, potem zjazd w dół i dalej asfaltem już do baru leśnego.

W leśnym napotkaliśmy dwóch policjantów spożywających obiad podczas służby. Podobno to u nich już tradycja. Spotkaliśmy też dwóch szosowców z ekipy żelek. Imion nie pamiętam. Wypiliśmy izotonika, trochę pogadaliśmy i czas było wracać.

Z powrotem terenem przez górkę na Skrajnicy i potem asfaltem. W Skrajnicy przy przystanku poisonek zaproponował jeszcze, żeby wtaszczyć się na punkt widokowy zwany górą Dolny Ostrówek – 326m. n.p.m. Nigdy wcześniej tam nie byłam, a widok naprawdę super. Warto było tam wjechać. Po chwili podziwiania widoków na szczycie znów w dół i dalej asfaltem do rowerostrady. Rowerostradą do końca, potem kawałek terenem do nastawni. Tuż przed nastawnią przekroczyłam 3 tysiące km w tym roku :)

Od nastawni asfaltem w stronę Guardiana. Przy torach niespodzianka - pociąg stanął centralnie na przejeździe blokując drogę, na szczęście udało się przejść w rowerami na drugą stronę, podczas gdy auta musiały stać i czekać. Dalej pojechaliśmy ścieżką wzdłuż rzeki i do skansenu. Potem Aleją Pokoju i Jagiellońską na moment do makro. Wracając z makro Arek pojechał Jagiellońską prosto, ja z Robertem skręciłam w prawo i byłam już prawie w domu.

Spontaniczne wycieczki naprawdę bywają fajne. To był całkiem przyjemny rowerowy nieplanowany wieczór. Byłam nieco osłabiona po weekendzie, co odbiło się na podjazdach, ale dałam radę :) Pogoda również dopisała - tam gdzie jechaliśmy nie padało, a jak wróciliśmy do Częstochowy drogi były mokre.

Widok z Dolnego Ostrówka:


Niespodzianka na torach:

Rezerwat na Brzozie i Kochcice

Niedziela, 27 maja 2012 · Komentarze(0)
Już od listopada, kiedy to byłam pierwszy raz w Pawełkach chciałam tam znów pojechać w maju, kiedy kwitną rododendrony. Zaproponowałam na CFR wspólną wycieczkę. Na miejsce spotkania pod galerię pojechałam razem z Robertem – Jesienną do końca, Jagiellońską, Bór, ścieżką wzdłuż rzeki do Krakowskiej i potem Kanałem Kohna. Na miejscu czekał już GAWEŁ
i Kamil (kingspider).

Pojechaliśmy środkiem przez aleje pod Jasną Górę, potem przez park, dalej asfaltem przez Barbary, główną drogą przez Gnaszyn, następnie przez Łojki do zalewów w Blachowni, gdzie dołączył do nas Artur.

W powiększonym składzie ruszyliśmy ścieżką koło zalewów, potem terenowo niebieskim rowerowym i dojechaliśmy do drogi głównej. Kawałek asfaltem i obok kościoła w lewo w teren. Zatrzymaliśmy się przy kapliczce i pojechaliśmy dalej terenem do Cisia. Kawałek asfaltem i następnie szutrówką przez Jezioro. Ponownie chwilę asfaltem i dalej terenem niebieskim rowerowym do Łęgu, gdzie wyjechaliśmy na asfalt. Pojechaliśmy przez Taninę, zatrzymaliśmy się koło rzeki, gdzie Gaweł kilkakrotnie przejechał na drugą stronę rzeki i zamoczył sobie buty.

Po chwili pojechaliśmy dalej ścieżką w stronę drewnianego mostu, by dotrzeć na drugą stronę rzeki. Niezbyt stabilny ten mostek. Trząsł się razem ze mną, gdy po nim przejeżdżałam. Dalej pojechaliśmy niebieskim pieszym, a potem asfaltem przez Taninę i Braszczok. Następnie znów terenem niebieskim rowerowym – ten kto wysypał tam kamienie zrobił to chyba tylko po to by innym utrudnić życie. Niebieskim szlakiem dotarliśmy do Rezerwatu Brzoza, gdzie kwitną rododendrony. Niestety spora część z nich obmarzła przez ostanie dni, ale
i tak są piękne. Wdrapaliśmy się na punkt widokowy, by pooglądać je z góry i pojechaliśmy nad staw, by tam przy ławeczkach wrzucić coś na żołądek.

Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej w drogę. Niebieskim rowerowym, a potem asfaltem przybyliśmy do Kochcic. Przywitaliśmy się z Kochcickim, zrobiliśmy z nim kilka zdjęć, po czym pojechaliśmy zobaczyć pałac Ludwika von Ballestrema i kwitnące w parku przy pałacu rododendrony. Nie wiem jak innym, ale mnie podobały się o wiele bardziej niż te, które widzieliśmy w rezerwacie. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę przy fontannie i zebraliśmy się z powrotem.

Do Taniny pojechaliśmy ta samą drogą. Zatrzymaliśmy się przy sklepie w Kochcicach, by kupić kiełbaski i chleb na grilla i coś do picia – gdyż zostaliśmy zaproszeni przez Jurczyka na jego działkę w Taninie. Na niebieskim rowerowym minęliśmy Iwonkę z ekipą. Działka Janka jest położona w zasadzie pomiędzy trzęsącym się drewnianym mostem, a rzeką, w której Gaweł moczył stopy. Gdy dotarliśmy na miejsce odłączył się od nas arusb, gdyż śpieszył się na obiad do teściowej. Byłam tak zakurzona od piachu, że postanowiłam skorzystać z rzeczki i umyć sobie chociażby ręce, twarz i nogi.

Zbyt długi odpoczynek, kiełbaski i grzejące słońce spowodowało w moim wypadku spadek sił i brak motywacji do powrotu. Wizja zobaczenia mini zoo w Węglowicach była chyba jedyną motywacją, by wsiąść na rower i jechać dalej. Do Jeziora dojechaliśmy tą samą drogą, którą jechaliśmy wcześniej. Potem zamiast szutrówką pojechaliśmy prosto asfaltem do Węglowic do zoo. Okazało się jednak, że zostało ono zlikwidowane. Zostało tam w zasadzie tylko jedno zwierzę – lama. Szkoda, że nie zobaczyłam innych zwierząt, ale cóż tak bywa. Zadziwił nas fakt, że w miejscu dawnego zoo znajduje się obecnie punkt przetwórstwa mięsnego…

Z Węglowic pojechaliśmy asfaltem przez Czarną Wieś. Po krótkim postoju przy sklepie muszę przyznać, że to bardzo „rozrywkowa wieś” :D Dziwni ludzie tam mieszkają. Kawałek za sklepem odłączył się od nas Jurczyk – zatrzymał się u znajomych. Parę metrów dalej pożegnaliśmy także Kamila, który pojechał w stronę Kłobucka. W nieco zmniejszonym składzie – ja, Gaweł i Robert pojechaliśmy asfaltem przez Bieżeń. Na końcu wsi wjechaliśmy w teren, którym dojechaliśmy do Cisiów.

Od Cisiów jechaliśmy tak jak w przeciwną stronę. Zrobiliśmy sobie ostatni krótki postój na lody koło zalewów w Blachowni i dalej również pojechaliśmy jak wcześniej. Na głównej drodze, koło stacji Orlen Gaweł pojechał prosto w stronę Jasnej Góry, a ja i Robert w prawo na Zaciszańską. Dalej przez Piastowską, Sabinowską, Jagiellońską, pod mostem na Bór, Grzybowską i do domu.

Muszę szczerze przyznać, że na żywo rododendrony wyglądają dużo ładniej niż na zdjęciach. Naprawdę warto je zobaczyć. Są piękne. Cieszę się, że udało się pojechać do rezerwatu, by móc zobaczyć je właśnie wtedy, gdy najładniej kwitną. Nawet nie wiedziałam, że tak blisko Częstochowy jest tyle cudownych miejsc, których wcześniej nie widziałam.

W bolidzie F1:


Przejazd naładowany strachem:


Na punkcie widokowym:


Rododendrony w rezerwacie Brzoza:


Przyłapana podczas robienia zdjęcia:


Grzybień biały nad stawem w Pawełkach:


Ekipa na molo:


Na szczęście były barierki:


Z Gawłem przy miniaturze kościoła:


Kwiatki posadzone na skrzyżowaniu w Kochcicach:


Gaweł opadł z sił:


Na osobistej audiencji u Kochcickiego:


Rododendrony w parku przy pałacu:




EdytKa z rogami:


Ekipa przy pałacu Ludwika von Ballestrem’a:




Nawet Tymbark do nas przemówił:


Trzeba było cisnąć:


Aj, co to by było, jakby były takie jadalne :D

Mstów, Olsztyn, Poraj

Sobota, 26 maja 2012 · Komentarze(2)
W sobotnie popołudnie nie chciało mi się siedzieć w domu. Pogoda na rower była jak dla mnie idealna - nie było upału, delikatny wietrzyk - w sam raz. Planowałam pokonać dystans około 50 km. W 5-cio osobowym składzie: Darek, Marcin, Robert, Zbyszek i ja wyruszyliśmy o 15tej z pod skansenu.

Pojechaliśmy w stronę huty. Po drodze spotkaliśmy mario66. Na rondzie koło huty skręciliśmy w lewo, potem przez cmentarz żydowski. Następnie kawałek ścieżką na Legionów i dalej terenem przez Ossona. Kawałek czerwonym rowerowym, po czym terenem przez górę Przeprośną. Dalej asfaltem przez Siedlec do Mstowa. W Mstowie terenem koło stodół i potem niebieskim rowerowym przez Małusy do Turowa. W Turowie wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed przejazdem kolejowym i asfaltem dojechaliśmy do Olsztyna.

W Olsztynie na chwilę do sklepu i potem terenem na Lipówki odpocząć i uzupełnić płyny. Na sam szczyt trzeba było tradycyjnie rower wprowadzić. Po krótkiej przerwie na łonie natury uznaliśmy, że jedziemy dalej do Poraja. Podjęłam dziś próbę zjazdu z samej góry Lipówek. Udało się bezpiecznie dotrzeć na sam dół :) jestem z siebie dumna :D

Dotarliśmy do asfaltu i pojechaliśmy kawałek w stronę Biskupic. Skręciliśmy w teren na pomarańczowy rowerowy, który doprowadził nas do Dębowca. Dalej asfaltem pod górę w stronę kościoła w Choroniu. Po drodze przerwa przy grobie żołnierzy II wojny światowej i dalej w drogę. Na szczycie przy kościele skręciliśmy w prawo i pojechaliśmy w dół w stronę Poraja. Wyjechaliśmy na głównej drodze z Choronia do Poraja. Postanowiliśmy nie zatrzymywać się nad zalewem tylko jechać dalej.

Przed przejazdem kolejowym skręciliśmy w prawo i jechaliśmy wzdłuż torów najpierw asfaltem potem kawałek szutrem, na końcu którego była wielka, dziwnie śmierdząca kałuża. Dalej jechaliśmy połatanym asfaltem, którym nie zbyt lubię jeździć. Zjechaliśmy w teren na niebieski rowerowy. Z niebieskiego zboczyliśmy na czarny pieszy, którym dojechaliśmy do Korwinowa. Dalej asfaltem przez Słowik, potem szutrówką (gdzie kawałek od nas przebiegły przez drogę 3 sarenki) i po betonowych płytach na Bugaj. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki i asfaltem w stronę skansenu. Pojechaliśmy jeszcze Alejką Pokoju na chwilę przerwy i pogaduchy do Andrzeja. Od Andrzeja jak zawsze Jagiellońską i przez osiedle do domu.

Trasa nie należała dziś do łatwych. Nie zabrakło terenowych podjazdów. Pomimo tego szło mi dziś dość dobrze. Nie miałam problemów z podjazdami. Na każdym udało mi się wjechać bez zatrzymywania. Zaskakujący był fakt, że nawet Robert jechał dziś pod górki wolniej niż ja, ale był zmęczony całym tygodniem pracy. Do tego dobra motywacja - muszę częściej jeździć jak jestem zdenerwowana :D

Droga do i z pracy, a potem na 75 Masę Krytyczną

Piątek, 25 maja 2012 · Komentarze(2)
Rano dojazd do pracy spokojnym tempem. Nie chciało mi się dziś gonić. Potem do domu tą samą trasą, ale już dużo szybszym tempem. Po obiedzie do jurczyka zostawić rower i przesiąść się na rikszę.

Rikszą razem z jurczykiem i virusem na jubileuszową 75 Częstochowską Masę Krytyczną. Mój debiut jako prowadzącą ekipę 240 rowerzystów uważam za udany, tym bardziej, że byłam pierwszą kobietą jadącą na Masie rikszą. Obyło się bez żadnych nieplanowanych zdarzeń.

Po masie razem z obstawą Helenki, Krzyśka, Darka i Zbyszka odstawić rikszę i swoim rowerkiem do Andrzeja na pomasową imprezę, połączoną z urodzinami Agnieszki. Pierwsza chwila po zamianie rikszy na mój rower nie do opisania, tego trzeba doświadczyć :D Ciężko było mi zapanować nad kierownicą i opanować tor jazdy. Od Andrzeja jeszcze do Lidla. Na pomasowej imprezie jak zawsze masa śmiechu i dobrego humoru :) Po imprezce jeszcze dojazd do domu.

Kilometry przejechane rikszą nie zostały doliczone do dystansu, z powodu braku licznika. Dziękuję tym, którzy od początku wierzyli we mnie i w to, że poradzę sobie z jazdą rikszą. Tym którzy nie wierzyli udowodniłam, że kobieta też potrafi sobie poradzić.

Szprychówka:


na rikszy przed przejazdem:

Droga do i z pracy, a potem potrenować rikszą

Czwartek, 24 maja 2012 · Komentarze(2)
Najpierw rano do pracy, trasa jak zwykle. Po pracy na Garibaldiego do Dobrych Sklepów Rowerowych przymierzyć się do 2 rowerów. Nie wiem dlaczego, ale linia ASL jakoś mi zbytnio nie podchodzi.
Następnie do jurczyka na Focha, by potrenować choć trochę jazdę na rikszy przed jutrzejszą 75 jubileuszową Masą. Nawet nie szło mi tak źle.
Mam nadzieję, że dam jutro radę :) Zresztą opinia egzaminatora będzie najbardziej obiektywna:

"Kursantka Edytka uzyskała następujące oceny:
Znajomość przepisów ruchu drogowego - 5
Jazda do przodu - 5
Skręt w lewo - 5
Skręt w prawo - 4
Jazda na wprost - 4
Hamowanie - 3
Religia - 5
W O S - 5
Optymizm - 6
Średnia ocen 4,7 Kursantka jest uprawniona do prowadzenia rikszy we wszystkich krajach U E pod eskortą Policji. Częstochowa 24,05,12"

Po szybkim przeszkoleniu i treningu na średnio-sterownym 3-kołowym pojeździe udałam się do domu. Focha, potem wzdłuż linii tramwajowej, Bór, Jagiellońską i Jesienną. Popołudniu były inne plany niż rower. Więc na ten dzień tylko tyle.

W drodze do pracy:

Poraj i Olsztyn

Środa, 23 maja 2012 · Komentarze(2)
Do pracy musiałam dziś jechać samochodem, z uwagi na służbową wizytę w ZUSie. Po południu postanowiłam w zamian przejechać się gdzieś dalej niż sam Olsztyn. Nie musiałam wcale namawiać mario66 na wspólny wypad - wystarczyło ustalić godzinę startu . Przed 18tą wyruszyliśmy spod skansenu mając w planie spokojną jazdę.

Pojechaliśmy w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki do Bugaja. Dalej po betonowych płytach i szutrówką przez Słowik. Kawałek asfaltem do Korwinowa. Niedaleko stacji w lewo w teren na czarny pieszy. Następnie niebieskim rowerowym do Dębowca. Dalej kawałek asfaltem, potem przed przejazdem kolejowym w lewo znów w teren. Po pewnym odcinku ponownie wyjechaliśmy na asfalt, jechaliśmy wzdłuż torów, gdzie spotkaliśmy wylegującego się na drodze zaskrońca. Zapozował pięknie do zdjęcia i pojechaliśmy dalej. Natrafiliśmy na zamknięty przejazd kolejowy. Potem pognaliśmy asfaltem pod sam zalew.

Po chwili odpoczynku pojechaliśmy dalej. Asfaltem przez Poraj do Choronia. W Choroniu w lewo i pod górkę w stronę kościoła. Ciężki podjazd. Przy kościele w lewo w dół asfaltem do Dębowca. Dalej terenem pomarańczowym rowerowym, z którego w pewnym momencie zboczyliśmy. Jadąc terenem bez szlaku dotarliśmy do asfaltu na łuku przy Biskupicach i dalej już do samego Olsztyna asfaltem. Chwilę posiedzieliśmy w knajpie pod zamkiem. Zerwał się mocniejszy wiatr, mario66 postraszył mnie, że nadchodzi burza, więc postanowiliśmy wracać.

Pojechaliśmy terenem pod górkę na Skrajnicy, potem asfaltem aż do rowerostrady. Po drodze rozpędziłam się prawie do 50 km/h, ale musiałam na zakręcie wyhamować, tym bardziej, że jechał autobus. Na końcu rowerostrady terenem do nastawni, potem asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i do skansenu. Dalej już jak zwykle Aleją Pokoju, Jagiellońską i przez osiedle do domu.

Bardzo przyjemne rowerowe popołudnie. W drodze powrotnej nastraszona burzą tak szybko zasuwałam, że średnia, która w Olsztynie wynosiła około 20 km/h wzrosła do ponad 21 km/h. Dobra motywacja nie jest zła :D

Taki sobie mały robaczek :D