Udało się – po dość długim czasie udało się wreszcie wybrać na typowo babski rowerowy wypad. Umówiłam się z Darią na spokojną asfaltową przejażdżkę – gdyż obie mamy obecnie założone wąskie opony. Spotkałyśmy się na górce na Jesiennej.
Pojechałyśmy przez Długą do Bugaja. Następnie przez przejazd kolejowy i kawałek główną drogą. Później zjechałyśmy na rowerostradę. Dalej przez Skrajnię do Olsztyna. Z Olsztyna na Biskupice – oj jak ja „lubię” tę górkę. Może kiedyś uda mi się na nią wjechać tak jak Darii. Na szczycie górki zauważyłam, że wyjechałam „na sucharka”, bo bidon i portfel zostały na biurku :( Cóż, jechałam dalej. Z Biskupic przez Zrębice, potem główną drogą przez Przymiłowice znów do Olsztyna. Skowronek poratowała mnie przy sklepie odrobiną wody. Z Olsztyna pojechałyśmy przez Kusięta, po drodze mijając się z Bartkiem. Na szczycie górki Daria pokazała mi pamiątkową tablicę na jednym z domów, w którym niegdyś bywał Czesław Miłosz – przejeżdżałam tam tyle razy i nigdy jej nie zauważyłam. Następnie jechałyśmy obok nastawni, koło Guardiana, przez rondo Ronalda Raegana, Alejką Pokoju i Jagiellońską, gdzie każda z nas pojechała w swoją stronę.
Bardzo przyjemny wypad w świetnym towarzystwie. Dziś już dużo chłodniej niż ostatnio. Fajnie jest czasami pokręcić w damskim gronie. Z facetami jest zupełnie inna jazda i zupełnie inaczej wygląda rozmowa :D Mam nadzieję, że jeszcze nie raz uda się wyjechać w gronie samych kobiet.
Dziś planowany już wczoraj ostatni test przed Orbitą. Jazda moim rowerem na slickach 1,5. Robert pomógł w zmianie opon, ja w tym czasie troszkę wyczyściłam rower ze zgromadzonego ostatnio błota. Umówiłam się wcześniej na wieczorny wypad do Olsztyna z Arturem (arturm). Robert nie był niestety chętny na przejażdżkę w towarzystwie i wolał pokręcić trochę ze słuchawkami na uszach. Odprowadził mnie tylko przez Jesienną i Długą na Bugaj na miejsce spotkania, a potem samotnie ruszył w drogę.
Pojechaliśmy więc w duecie. Kawałek główną drogą na Olsztyn, następnie przez lasek i dojechaliśmy do torów. Przedostaliśmy się z rowerami na drugą stronę i kawałkiem terenu dotarliśmy do rowerostrady. Dojechaliśmy rowerostradą do końca, po czym przecięliśmy główną drogę i pojechaliśmy asfaltem przez osiedle "pod wilczą górą". Następnie znów kawałek główną i byliśmy u celu. Nie dotarliśmy do samego centrum, tylko bez postoju udaliśmy się od razu z powrotem. Pojechaliśmy asfaltem do Kusiąt. W Kusiętach postanowiliśmy zboczyć w teren na czerwony rowerowy. Zaczynało lekko padać, ale jechaliśmy dalej. Czerwonym rowerowym dotarliśmy do asfaltu i skręciliśmy w lewo w stronę Legionów. Coraz mocniej padało, ale widać już było na niebie przejaśnienia. Pojechaliśmy ścieżką na Legionów, potem po mokrej i śliskiej kostce brukowej w stronę huty (muszę przyznać, że wytrząsnęło mnie dziś niesamowicie na tych oponkach). Następnie obok skansenu, gdzie już przestało kropić, potem Alejką Pokoju, Jagiellońską i Orkana do domu. Artur odwiózł mnie pod dom i pojechał do siebie.
Jestem zadowolona z dzisiejszego testu. Podczas tak krótkiej wycieczki miałam okazję przetestować jak mój rower zachowa się na wąskich oponkach zarówno na piachu, na szutrze, suchym i mokrym asfalcie, podczas skrętów, a nawet na kamieniach. Najgorzej było na piasku, gdzie strasznie się kółka kopały i wybojach, gdzie dość mocno było czuć każdy kamień. Ale w sumie trasa Orbity biegnie asfaltem, a na takiej nawierzchni jechało mi się bardzo przyjemnie. Ostateczna decyzja podjęta - jadę na PO swoim rowerem.
Rano droga do pracy. Trasa jak zawsze. Wreszcie troszkę chłodniej. Prace na Niepodległości postępują coraz szybciej. Po pracy powrót tą samą drogą, ale z "bagażem". Wiozłam ze sobą trzymając w lewej ręce zrywkę ze sztycą i siodełkiem, do tego miałam na ręce dwie opony zwinięte i spięte kawałkiem przewodu. Pozostała mi do dyspozycji tylko jedna ręka, którą musiałam i hamować i kierować i jeszcze trzymać równowagę. Dotarłam do domu bez żadnych uszkodzeń.
Po południu wypad do Altany Żywiec odebrać pakiet startowy na Peta Orbitę. Pojechałam przez Jagiellońską, Bór do linii tramwajowej. Dalej cały czas wzdłuż torów. Przy kwadratach dołączył do mnie jeszcze Robert. Po odebraniu wszystkich klamotów powrót do domu taką samą drogą. Po drodze jeszcze krótki postój u Gawła w celu zabrania opon. Jutro test.
Wczoraj odebrałam od Gawła rower trekingowy, który złożył z myślą o tym, bym pojechała nim na Peta Orbitę. Robert jeszcze musiał go wyregulować, przy okazji urwał wałeczek przy śrubie zacisku od sztycy, czy jak to się tam nazywa. Udało mu się jednak jakoś to poskładać i dziś wybraliśmy się na testową przejażdżkę.
Trasa przebiegała prawie w 100% asfaltem. Pojechaliśmy przez osiedle do Alei Pokoju, obok skansenu, dalej w stronę huty, na rondzie w prawo i koło Guardiana. Następnie koło nastawni i przez Kusięta do Olsztyna. W Olsztynie przez rozkopany rynek do baru leśnego. Jakoś tak z początku dziwacznie mi się jechało.
W leśnym spotkaliśmy liczną grupę szosowców, kilku żelków, ekipę Gronka, jedną kobietę – Asię, kulistego i poisonka. Jak to z reguły bywa w tym towarzystwie, było niesamowicie głośno. Mega śmieszna atmosfera. Posiedzieliśmy chwilę, część szosowców pojechała i zebraliśmy się z powrotem razem z Arkiem.
Pojechaliśmy chyba najkrótszą trasą – najpierw do rynku w Olsztynie, potem kawałek główną drogą i w prawo przez osiedle „pod wilczą górą”. Następnie przez Kręciwilk, obok nastawni, koło Guardiana i w stronę skansenu. Dalej Aleją Pokoju do Jagiellońskiej, gdzie odłączył się Arek, jeszcze kawałek Jagiellońską i przez osiedle do domu.
Jak na pierwszy raz na rowerze trekingowym z większymi kółkami niż w góralu mam mieszane uczucia. Nie wiem dlaczego, ale z początku jechało mi się mało komfortowo. Dopiero po kilku kilometrach zaczęłam się bardzo powoli przyzwyczajać do tego sprzętu. Muszę jeszcze zrobić kilka km zanim zdecyduję się nim pojechać na dłuższy dystans.
Po dwóch ostatnich nocnych wypadach planowaliśmy dziś odpuścić rower i wybrać się p0ojazdem czterokołowym nad zalew do Kłobucka. Jednak tuz po tym jak wstałam z łóżka okazało się, że pogody nad wodę zbytnio nie ma i zdecydowaliśmy z Robertem się gdzieś niedaleko przejechać. Gdy wychodziliśmy ode mnie zadzwonili znajomi, że w Kłobucku jednak świeci słońce i jest całkiem fajnie. Zdecydowaliśmy przejechać się do nich, ale bez żadnych kostiumów, bo z początku za ciepło nie było.
Pojechaliśmy przez lasek na końcu Jesiennej, potem przez Bór, Niepodległości, przez rondo prosto, dalej w lewo Focha, Pułaskiego obok Jasnej Góry i cały czas prosto aż do Obi, gdzie skręciliśmy w lewo tak, by dojechać do Alei Klonowej. Przejechaliśmy klonową i następnie pojechaliśmy terenem czarnym rowerowym. Dojechaliśmy do dziurawego asfaltu w Białej (o ile można to nazwać asfaltem). Dalej już cały czas asfaltem przez Kamyk do Kłobucka. Na rondzie w Kłobucku pojechaliśmy prosto. Mieliśmy skręcić po kilkudziesięciu metrach w prawo przed Biedronką, jednak zatrzymaliśmy się by kupić coś do picia i potem pojechaliśmy prosto, myśląc, że skręt jest dalej. Dojechaliśmy aż do Grodziska. Okazało się, że musimy się wrócić. Tym razem już skręciliśmy za biedronką w lewo. Jeszcze kawałek prosto, potem w prawo i byliśmy już nad zalewem.
Słońce zaczynało coraz bardziej grzać, a my niestety nie mieliśmy ze sobą ani kostiumów, ani żadnego koca, nic co by się przydało nad wodą. No cóż, zdecydowaliśmy się popływać w bieliźnie. Zalew całkiem fajny, wydzielona strefa do kąpieli z oznaczonymi głębokościami, plaża, ratownicy, możliwość wypożyczenia kajaków i rowerków wodnych. Znajomi chcieli popływać rowerkiem, my zdecydowaliśmy się na kajak. Było naprawdę fajnie, beztroski odpoczynek, tylko czas mijał bardzo szybko i trzeba było wracać. Słońce grzało tragicznie mocno, a ja już byłam prawie spalona. Jeszcze okazało się, że złapałam kapcia. Znajomi zaproponowali, że mogą wpakować rowery do auta i nas do domu przetransportować. Nie byliśmy pewni, czy się zgodzić, jednak sytuacja sama się rozwiązała – rowery się nie zmieściły. Trzeba było kleić dętkę.
Gdy już rower był gotowy ruszyliśmy. Jechaliśmy cały czas asfaltem, na rondzie skręciliśmy na główną drogę w stronę Częstochowy. Trasa biegła przez Kłobuck, Libidzę, Gruszewnię, Lgotę do Częstochowy. Całkiem przyjemna droga, wygodne pobocze, ruch stosunkowo mały. W Częstochowie pojechaliśmy przez Grabówkę, Rocha, Rynek Wieluński, dalej koło Jasnej Góry, III Aleją, Nowowiejskiego (gdzie o mały włos nie rozjechałam kobiety, która szła środkiem ścieżki rowerowej i jeszcze miała do mnie pretensje, ze jadę chodnikiem) potem Sobieskiego, Niepodległości, Bór i Jagiellońską.
Świetnie spędzony dzień. Już nie pamiętam kiedy ostatnio w tak przyjemnej i beztroskiej atmosferze spędziłam niedzielny dzień. Wypoczęłam i nabrałam sił na nowy tydzień. Z wielką chęcią nie raz wrócę nad Zakrzew. Śmiało mogę polecić ten zalew na wypoczynek.
Jazda w ciągu dnia w 30-stopniowych upałach jest męczarnią. Noc z piątku na sobotę według synoptyków miała być pogodna. Bardzo chciałam gdzieś się przejechać, żeby sprawdzić czy faktycznie nie mam sił przez te upały czy może coś złego dzieje się z moim organizmem. Udało mi się namówić Roberta na nocną wycieczkę. Około godziny 23 wyjechaliśmy. Robert ostatnio często łapał kapcie, więc zaproponowałam asfalt zamiast terenu, bo nie chciałam w razie czego być pożarta przez komary w środku lasu podczas zmiany dętki.
Pojechaliśmy przez Aleję Pokoju, obok skansenu i w stronę huty. Na rondzie skręciliśmy w lewo i po kostce brukowej dotarliśmy do Legionów. Dalej ścieżką rowerową na Legionów. Następnie asfaltem przez Srocko, Brzyszów, Kusięta do Olsztyna. Zamek niestety nie był oświetlony od frontu, więc uznaliśmy, że jedziemy dalej. Przy rynku na moment się zatrzymaliśmy, żeby Robert obniżył mi kierownicę, gdyż po rozkręcaniu jak jechaliśmy w góry okazało się, że ustawiona była prawie półtora centymetra wyżej. Może dlatego ostatnio często bolały mnie plecy.
Ruszyliśmy dalej asfaltem. Trasa biegła obok baru leśnego, gdzie o dziwo około północy było jeszcze otwarte. Potem jechaliśmy przez Biskupice, nawet podjazd pod słynną górkę nie był aż taki straszny. W Biskupicach obok kościoła skręciliśmy w lewo i jechaliśmy dalej cały czas asfaltem przez Zrębice, gdzie drogę przebiegły nam 3 sarenki. Zatrzymaliśmy się na moment na przystanku autobusowym, by w spokoju czegoś się napić. Dalej trasa biegła główną drogą przez Przymiłowice do Olsztyna. Ku naszemu zdziwieniu od tej strony zamek był oświetlony. Piękny widok.
Zastanawialiśmy się, którędy wracać do domów. Postanowiliśmy pojechać troszkę dłuższą drogą niż przez Skrajnicę lub osiedle "pod wilczą górą". Pojechaliśmy przez Kusięta, dalej obok nastawni, koło Guardiana, obok skansenu i Aleją Pokoju do Jagiellońskiej. Następnie przez osiedle do domu. Robert odwiózł mnie pod dom, po czym pojechał do siebie.
Nocna jazda uświadomiła mnie w przekonaniu, że jednak nie jest jeszcze tak źle z moją kondycją. Wychodzi na to, że główną przyczyną znacznego spadku sił są te straszliwe upały. A już się bałam, że dzieje się coś gorszego. Chyba zacznę częściej wybierać się na wieczorne przejażdżki. Wpis zamieszczam z datą sobotnią, gdyż po północy przejechaliśmy więcej. Wycieczka stanowiła jedną całość, więc nie ma sensu jej dzielić na dwa osobne wypady.
Po poprzednim wypadzie nocna jazda nastroiła mnie bardzo pozytywnie. Udało mi się namówić Roberta na nocny wypad także w nocy z soboty na niedzielę. Dowiedziałam się również od Gawła, że planują razem z Pikselem nocny wypad do Bobolic czerwonym szlakiem rowerowym. Chcieliśmy z Robertem jechać gdzieś bliżej, dlatego wymyśliliśmy, że pojedziemy kawałek z chłopakami i odłączymy się gdzieś w okolicach Ostrężnika.
Byliśmy umówieni o 22 na Placu Biegańskiego. Robert przyjechał po mnie do domu i we dwoje pojechaliśmy przez Bór, Niepodległości, Śląską na miejsce spotkania. Na Placu Biegańskiego spotkałam przy okazji swoją koleżankę i jej narzeczonego, którzy wybrali się na krótką przejażdżkę po mieście i przyjechali na rowerach z Grabówki w Aleje. Chwilę pogadaliśmy, ale Gaweł i Piksel już czekali, aż ruszymy. W oddali widać było pioruny, ale postanowiliśmy jechać, bo wg prognozy miało nie padać.
Pojechaliśmy gęsiego przez II Aleję po wąskim i dziurawym chodniku. Mimo, iż jechaliśmy tak, by piesi mogli spokojnie przejść to zostałam dość niekulturalnie zwyzywana przez jedną dziewczynę. Cóż, bardzo wychowane te dzisiejsze dzieci... Po przejechaniu przez II Aleję wyjechaliśmy na asfalt. Pojechaliśmy Mirowską przez Zawodzie. Błyskało coraz bardziej i częściej. Dojechaliśmy raptem na Mirów. Nagle zerwał się silny wiatr, i zaczęło padać. Postanowiliśmy zatrzymać się na przystanku autobusowym, przeczekać deszcz i razem zdecydować co dalej.
Przestało padać. My z Robertem zdecydowaliśmy, że jedziemy tylko do Olsztyna i potem wracamy do domów. Chłopaki uznali, że podejmą decyzję w Olsztynie. Pojechaliśmy dalej czerwonym rowerowym. Mimo, iż nie padało to cały czas gdzieś w oddali się błyskało. Szlak rowerowy odbił w prawo w teren w stronę Kusiąt, a my pojechaliśmy asfaltem do Srocka. Dalej przez Brzyszów, Kusięta do Olsztyna. Dzisiejszej nocy zamek był w całości oświetlony. W Olsztynie pojechaliśmy do baru leśnego.
Znowu zaczynało się błyskać coraz bardziej. Chłopaki również postanowili wracać do domów. Pojechaliśmy przez Skrajnię, najpierw terenem pod górkę, a potem asfaltem do rowerostrady. Po drodze wystraszyliśmy zająca, który chciał przekicać na drugą stronę asfaltu, ale jak zobaczył cztery światła to się rozmyślił i cofnął. Na końcu rowerostrady pojechaliśmy kawałek terenem do nastawni, potem asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i koło skansenu. Na Jagiellońskiej przy skrzyżowaniu z Niepodległości Gaweł i Piksel pojechali wzdłuż linii tramwajowej. Robert odwiózł mnie pod dom i wrócił do siebie.
Dzisiejsza wycieczka była dla mnie dość stresująca. Mam pewien uraz psychiczny co do burzy. Strasznie się boję piorunów. Jednak postanowiłam się jakoś przełamać i jechać. Zresztą nawet nie było się gdzie dobrze schować, więc nie było w sumie większego wyboru. Dojechałam, dałam radę, więc jest ok. :)
Ostatnimi czasy coraz mniej jeżdżę, a kondycja niestety słabnie. Do pracy również dziś nie pojechałam rowerem. W dodatku te przeokropne upały lub burze zniechęcają do jazdy. Wykorzystując wolny czwartkowy wieczór postanowiłam wybrać się gdzieś na wycieczkę. Umówiłam się na 19 pod skansenem z Darkiem. Nikt więcej nie przybył więc pojechaliśmy we dwoje. Postanowiliśmy wybrać się do Olsztyna i wracać przez Dębowiec i Poraj.
Ruszyliśmy w stronę huty. Na rondzie skręciliśmy w lewo i kawałek dalej w prawo w stronę cmentarza Żydowskiego. Przejechaliśmy przez cmentarz i dalej pojechaliśmy do Legionów. Następnie ścieżką na Legionów dotarliśmy do czerwonego rowerowego. Czerwonym rowerowym terenem dojechaliśmy do Kusiąt. Dalej asfaltem przez Kusięta do Olsztyna. Przy rynku zatrzymaliśmy się by wstąpić do sklepu, po czym udaliśmy się na Lipówki. Na kawałku drogi, gdzie nie ma jeszcze asfaltu i są kamienie minął nas terenowy samochód jadący z dość dużą prędkością. Nie dość, że masakrycznie zakurzył, to jeszcze dostałam w policzek kamieniem... Cóż pełno jest takich jeleni jak ten.
Tuż przed podjazdem na szczyt dzwoni mi telefon. Odbieram i słyszę: „Aza zniknęła, nie ma jej…” Ale, jak to, niemożliwe… „Możliwe nigdzie jej nie ma”. Od razu najgorsze myśli. Jak udało się jej wyjść poza plac?? A jeśli coś się jej stanie, a co jak jej już więcej nie zobaczę? Przecież wychodząc z domu jeszcze ją głaskałam :( Może i nie wyglądałam na smutną, ale w duszy czułam się strasznie. Mój kochany piesek zniknął. Bardzo mozolnie prowadząc rower wtoczyłam się na szczyt… Tam chwila odpoczynku, od razu informacja do wszystkich znajomych z osiedla, że zginał mi pies i jeśli go zobaczą, żeby dali znak. W zaistniałej sytuacji postanowiliśmy wracać jak najszybciej przez Skrajnię, bym jeszcze mogła za dnia pojeździć po osiedlu. Darek mówił, że na pewno się znajdzie, ale ja miałam w głowie najczarniejsze myśli.
Minęło może parę minut, telefon od przyszłego męża mojej kumpeli – „czy Twój pies ma czarna pręgę na ogonie?” Kurcze, nie wiem, na pewno ma czarny pyszczek. W słuchawce słyszę wołanie „Azaaa…” i szczekanie. „To chyba ona - odnalazła się.” Wspaniały happy end. Najlepsze co mogłam w tym dniu usłyszeć. Od razu telefon do brata, żeby poszedł odebrać pieska. Pomimo tego, zdecydowaliśmy wracać najkrótszą drogą, bym jak najszybciej mogła zobaczyć Azę i zabrać znajomych na piwo w podziękowaniu za uratowanie mojego pieska.
Na początek terenowy zjazd z Lipówek. Udało się bezpiecznie dotrzeć na dół. Darek zszedł ze szczytu prowadząc rower. Następnie asfaltem w stronę leśnego. Potem jeszcze terenowy podjazd przed Skrajnicą. Przez Skrajnię asfaltem, po czym rowerostradą do samego końca. Przeprowadziliśmy rowery przez tory i pojechaliśmy przez lasek do Bugaja. Dalej asfaltem do przejazdu kolejowego, a za przejazdem przez Michalinę. Kawałek chodnikiem przy DK1, potem Jesienną do domu, gdzie czekała już na mnie Aza i moi znajomi. Darek pojechał dalej do swojego domu.
Wycieczka pełna emocji. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Wieczorem już troszkę chłodniej, ale powietrze dalej suche i ciepłe. Całą drogę powrotną zastanawiałam się czy aby na pewno Aza nie chciała wyjść na rower razem ze mną, nigdy wcześniej nie zdarzyło się jej uciekać. Po całym zdarzeniu była chyba najbardziej wystraszona ze wszystkich.
Od samego rana było w niedzielę strasznie gorąco. Tuż przed godziną 9 rano wsiadłam na rower i pojechałam przez Aleję Pokoju i Dąbie do Roberta, po czym razem udaliśmy się na giełdę. Po szybkich zakupach, podczas których nic nie kupiliśmy wróciliśmy do Roberta i pojechaliśmy potem pod skansen, gdzie umówieni byliśmy z Helenką, Kasią, Krzyśkiem i Roberta kolegą Rafałem na wspólny wypad nad wodę, by się ochłodzić.
Początkowo mieliśmy pojechać do Zawodzia na Samule, gdzie byliśmy z STi ostatnim razem. Tam też pojechał wcześniej Gaweł z żoną i synkiem. Zastanawialiśmy się jeszcze nad zalewem w Pająku, gdzie autem mieli przyjechać moi znajomi. W efekcie po wspólnych konsultacjach pod skansenem zapadła decyzja, żeby tym razem przetestować zalew w Pająku.
Z pod skansenu pojechaliśmy przez Aleję Pokoju, potem Jagiellońską, Sabinowską do Dźbowskiej. Po opuszczeniu miasta jechaliśmy cały czas główną drogą przez Dźbów, Wygodę i Konopiska. W Konopiskach skręciliśmy w lewo i potem jechaliśmy już cały czas prosto, aż dotarliśmy na Pająk. Po drodze dwukrotnie minęli nas moi znajomi, którzy najwidoczniej zatrzymali się w jakimś sklepie.
Nad zalewem pełno ludzi, a samochodów jeszcze więcej. Woda w porównaniu do tej na Zawodziu tragiczna - okropnie brudna, pełno jakiegoś szlamu. Jedyny plus, że była stosunkowo ciepła. Trochę się pomoczyliśmy we wodzie, troszkę poleżeliśmy na słońcu, pogadaliśmy, generalnie było bardzo fajnie. Całkiem przyjemne i mile spędzone niedzielne popołudnie. Tylko kolega Roberta jakiś taki małomówny, pojechał dużo wcześniej i nawet się nie pożegnał.
Czas mijał bardzo szybciutko, więc trzeba było wracać. Pojechaliśmy tą samą trasą, przez Konopiska, Wygodę, Dźbów. Następnie Sabinowską i Jagiellońską. Na skrzyżowaniu za makro Helenka, Kasia i Krzysiek pojechali prosto, bo chcieli jeszcze wstąpić do KFC, a my z Robertem skręciliśmy w prawo i pojechaliśmy prosto do domów.
Pierwsze lipcowe km zaliczone. Strasznie gorąco, takie upały są dla mnie bardzo męczące. Lipiec z zapowiada się słabym miesiącem - będę mieć sporo mniej czasu na jazdę niż do tej pory. Mam nadzieję, że nie to osłabi to mojej kondycji, na którą do tej pory pracowałam.
Dziś z powodu okropnej duchoty, która nie najlepiej na mnie wpływa tylko kilka miastowych kilometrów. W cywilnych ciuchach pojechaliśmy z Robertem do centrum miasta skorzystać z możliwości zwiedzenia Częstochowskich Muzeów podczas Święta Szlaku Zabytków Techniki.
Pojechaliśmy od Równoległej (bo tutaj Robert przytransportował mój rower, podczas gdy ja zostawiłam u mechanika samochód) dalej Niepodległości, Sobieskiego, Śląską do III Alei NMP, gdzie mieliśmy okazję obejrzeć zabytkowego Jelcza „ogórka”. Następnie udaliśmy się środkiem Alei do parku Jasnogórskiego zwiedzić Muzeum Górnictwa Rud Żelaza i zobaczyć kopalnianą wąskotorówkę marki SKODA – mam wielki sentyment do tej marki i jest mi z tym dobrze :D
Potem znów przez III Aleję dojechaliśmy do Placu Biegańskiego, z powodu remontu II Alei jechaliśmy kawałek bardzo nierównym chodnikiem do ulicy Piłsudskiego, potem Katedralną do Ogrodowej i dojechaliśmy do Muzeum Produkcji Zapałek. Tutaj udało nam się zobaczyć wszystko co można było. Po zwiedzeniu zapałczarni udaliśmy się jeszcze przez kładkę nad torami, potem przez rondo Mickiewicza do Pułaskiego na dworzec PKP Stradom.
Udało nam się tylko zwiedzić Muzeum Historii Kolei i zobaczyć zminiaturyzowaną makietę. Przejazd drezyną był już dla nas niedostępny, bo było za późno, mimo, ze wg programu była jeszcze godzina czasu do końca imprezy. Pojazdów zabytkowych z Częstochowskiego Ruchu Klasyków również już nie było na parkingu. Był zaledwie jeden maluszek, ale właściciela nie udało się zlokalizować.
Trochę zniesmaczeni uznaliśmy, że przejedziemy się jeszcze kawałek zobaczyć co dzieje się na placu Biegańskiego, bo miała być wystawa wynalazków kadry naukowej Politechniki Częstochowskiej. Pojechaliśmy przez Pułaskiego i trzeci raz w tym dniu przez III Aleję. Niestety, nic już się nie działo, bo było za późno. No cóż… Nie pozostało nam już nic innego niż wracać do domów. Pojechaliśmy od placu przez ulice Nowowiejskiego, Korczaka, Monte Cassino i Jagiellońską.
Podsumowując, pierwszy raz uczestniczyłam w Industriadzie i jeśli wziąć pod uwagę organizację i dostępne informacje o sposobie i godzinach zwiedzania poszczególnych obiektów jestem rozczarowana tym, jak to wszystko było rozwiązane. Nie udało się zrealizować zamierzonego planu i zobaczyć wszystkiego co chciałam, gdyż godziny zwiedzania wg programu Industriady sporo różniły się od rzeczywistych godzin w jakich można było to wszystko zobaczyć. Zresztą nie tylko ja dostrzegłam braki organizacyjne. Cóż, może za rok będzie to lepiej rozwiązane.
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.