Droga do i z pracy, potem Poraj, Olsztyn i kilka km po mieście
Po południu z uwagi na fakt, że nie jeździłam na rowerze od piątkowej masy, postanowiłam przeznaczyć ostatnie lipcowe popołudnie na jakiś krótki wypad. Początkowo miałam jechać razem z Kaśką i być może z Wojtkiem. Godzinę przed umówionym spotkaniem podczas rozmowy telefonicznej chęć dołączenia do nas wyraził jeszcze Gaweł. Na godzinę 18 pod skansen Wojtek jednak nie dotarł, natomiast dołączył do nas mario66, który akurat przejeżdżał obok, mając w planie początkowo samotny wypad w tym samym kierunku co my. W czteroosobowym składzie ruszyliśmy do Poraja.
Pojechaliśmy kawałek asfaltem w stronę huty, dalej ścieżką wzdłuż rzeki i koło tamy do Bugaja. Następnie kawałek asfaltem i potem w prawo w teren na niebieski / pomarańczowy rowerowy / zielony pieszy. Za torami szlaki rozdzieliły się, więc pojechaliśmy niebieskim rowerowym do asfaltu, którym dojeżdżamy zwykle do Poraja. Przejechaliśmy kilka metrów asfaltem i ponownie wjechaliśmy w teren, w lewo na pomarańczowy / niebieski rowerowy, którym dojechaliśmy do Dębowca. Po wyjechaniu na asfalt Gaweł szybciutko dopompował mi kółko z tyłu, bo lepiej jeździ mi się na bardziej nabitych kołach i ruszyliśmy dalej.
Pojechaliśmy asfaltem niebieskim / żółtym rowerowym pod górę w stronę kościoła. Przed kościołem skręciliśmy w lewo i ekspresowo zjechaliśmy w dół do drogi prowadzącej z Poraja na Choroń. Zjeżdżałam z prędkością pond 60 km/h i w ostatniej chwili dotarło do mnie, że wypadało by się zatrzymać na znaku stop. Troszkę przytarłam oponę z tyłu, aż było czuć „zapach” palonej gumy. Te nowsze opony im miększe i lżejsze tym mniej wytrzymałe :D Mojej starej od 10 lat zedrzeć nie potrafię. Pojechaliśmy następnie asfaltem pod górę przez Choroń, obok wieży widokowej i przez Biskupice do baru leśnego. Na zjeździe w Biskupiach już się tak nie rozpędzałam, by spokojnie wyhamować przed zakrętem.
W leśnym nie spotkaliśmy żadnego znajomego rowerzysty. Po chwili odpoczynku powrót do domów. Najpierw kawałek asfaltem, potem terenowy podjazd pod Skrajnicę i dalej asfaltem aż do rowerostrady. Jadąc przez Skrajnicę mogliśmy podziwiać przepiękny zachód słońca. Rowerostradą dojechaliśmy do końca, dalej kawałek terenem (żółtym pieszym – o czym dowiedziałam się dopiero niedawno, jak malowali od nowa oznaczenia szlaków) do nastawni, asfaltem koło Guardiana, obok Ocynkowni do ronda. Następnie koło skansenu i do Alejki Pokoju, gdzie Kasik i mario pojechali w swoją stronę. Ja z Gawłem pojechałam jeszcze przez Jagiellońską i przez osiedle do Markona pożyczyć wieszak na rowery do auta, abym mogła w środę zawieść Gawła z żoną i synkiem nad zalew do Siamoszyc.
Życzyliśmy Mariuszowi szybkiego powrotu do zdrowia po operacji i prowadząc rowery dotarliśmy z Gawłem do mnie do domu, by zostawić wieszak w aucie. Był bardzo ciepły wieczór, więc postanowiłam wykręcić jeszcze kilka km po mieście. Pojechaliśmy przez Równoległą, wzdłuż linii tramwajowej do Worcella i potem do Wałów Dwernickiego, gdzie poczekaliśmy pod Roberta pracą, aż skończy 2 zmianę. Odwieźliśmy Gawła pod blok i we dwoje z Robertem przez Worcella, wzdłuż linii tramwajowej, dalej Bór i Jagiellońską dojechaliśmy do mnie pod Dom, po czym Robert po chwili wrócił do siebie.
Bardzo miłe popołudnie i wieczór w doborowym towarzystwie. Sama przyjemność z jazdy. Pogoda idealna, prawie bezwietrznie. Świetne zakończenie lipca i ten cudowny zachód słońca. Wieczór również bardzo cieplutki. W sam raz na nocna jazdę do Krakowa :D Ups, to nie ta wycieczka. Może kiedyś :D Pomimo tego, że w lipcu nie miałam zbyt wiele czasu do jazdy rowerem udało się przejechać aż 800km. Całkiem nieźle :)