Bieszczady vol.1 - jezioro Solińskie
Wyruszyliśmy z Wołkowyi asfaltem niebieskim / zielonym rowerowym i od razu na starcie 9% podjazd o długości co najmniej 2,5 km. To się właśnie nazywa prawdziwa rozgrzewka :D Po podjeździe oczywiście wspaniały zjazd do Polańczyka. Jechałam dość ostrożnie, gdyż nie byłam jeszcze odpowiednio zaprzyjaźniona z nowym rowerem i bałam się, że na którymś ostrym zakręcie po prostu spotkam się z asfaltem. W Polańczyku pojechaliśmy kawałek terenem pod górkę na punkt widokowy nad jeziorem Solińskim - punkt, z którego obserwowaliśmy jezioro nazywany jest dużą wyspą energetyk. Widoki cudowne. Cisza, spokój, nie to co w Tatrach.
Po krótkiej przerwie i kilku fotkach zjechaliśmy w dół po płytach betonowych do asfaltu w Polańczyku. Następnie asfaltem niebieskim / zielonym rowerowym dotarliśmy do Myczkowa. Dalej cały czas asfaltem zielonym rowerowym udaliśmy się do Soliny na zaporę nad jeziorem. Znowu musieliśmy pokonać dość długi pojazd, po którym oczywiście był bajeczny zjazd. Przed wjazdem na zaporę, uznałam, że najwyższy czas na demontaż nowego licznika - nie wiem czy wszystkie bezprzewodowe tak mają, czy tylko ten z Lidla, ale licznik działa jak mu się podoba - raz liczy km, raz nie. Na zaporze spotkaliśmy troje rowerzystów, którzy sprawili wrażenie znających okolicę. Postanowiliśmy podpytać ich o jakieś ciekawe ścieżki w okolicy i miejsca warte zwiedzenia na rowerze. Pokazali nam na mapie kilka tras i pojechali w swoją stronę, a my w swoją.
Ze Soliny wróciliśmy do Polańczyka tą samą trasą - asfaltem przez Myczków. Następnie skręcamy w Polańczyku na głównym skrzyżowaniu w lewo i jedziemy asfaltem do parku zdrojowego. Cały park niezbyt szczególny - kilka asfaltowych ścieżek pomiędzy drzewami. Postanawiamy zjechać dość stromym terenowym zjazdem na przystań Jawor, skąd można zobaczyć Fiord Nelsona nad Soliną. W przystani cisza i spokój - wypożyczalnia rowerków i kajaków była już zamknięta, a było raptem kilka minut po godzinie 17. Poza nami nikogo tam nie było. Po zrobieniu kilku zdjęć pojechaliśmy dalej.
Najpierw terenowy, dość stromy podjazd - i tu wyszedł brak przyzwyczajenia do nowego sprzętu i brak odpowiedniej techniki - w pewnym momencie momentalnie podniosło mi do góry przednie koło i na tym mój podjazd się skończył. Nie byłam już w stanie ruszyć, więc musiałam rower podprowadzić do płaskiego asfaltu w parku. Przez park dotarliśmy do asfaltu w Polańczyku i postanowiliśmy pojechać na drugą stronę wyspy, by zobaczyć jezioro od drugiej strony. Oczywiście terenem musieliśmy zjechać w dół, a tuż przed samą plażą mieliśmy do pokonania jeszcze kilka schodów. Widoki przy brzegu jeziora wspaniałe - plaża, przybrzeżna skarpa - raj dla oczu. Po kolejnej sesji zdjęciowej nad brzegiem Soliny powrót na kwaterę.
Na początek kilka schodów i potem terenem pod górę do asfaltu w Polańczyku. Następnie do głównej drogi i cały czas asfaltem na kwaterę w Wołkowyi. Po drodze znów ten sam co wcześniej dość długi i wyczerpujący 9% podjazd w górę, a potem zjazd. Do tego powrót cały czas pod wiatr, który dodatkowo utrudniał jazdę. Na sam koniec pod samą kwaterą krótki, ale bardzo stromy podjazd po betonowych płytach. Ustawiłam sobie złe przełożenie i w efekcie pierwszego dnia nie udało mi się pokonać tego podjazdu. Na szczęście mam jeszcze kilka dni :D
Po pierwszej górskiej wycieczce na Rockim nasunęło mi się kilka spostrzeżeń co do nowego sprzętu - na asfalcie, szczególnie podczas podjazdów świetnie sprawdza się blokada amortyzatora, jednak terenowe opony na asfalcie nie radzą sobie najlepiej, są dość miękkie i strasznie hałasują. W dodatku jechałam dziś na siodełku pożyczonym od Gawła, nieco szerszym niż to, które było w Rockim na standardzie i po pierwszej jeździe na innym siodle, stwierdzam, że jednak muszę się jakoś przyzwyczaić do węższego siodełka, gdyż to od Gawła wcale nie jest takie komfortowe jak mogłoby się wydawać, tym bardziej, że na stromych zjazdach nie ma jak odchylić się do tyłu.
Trasa dzisiejszego dnia była w większości asfaltowa - nie wliczając dojazdu do punktu widokowego i kilku odcinków nad jeziorem Solińskim. Jednak pomimo tego kilkukilometrowe strome asfaltowe podjazdy dają ostro w kość. W końcu to góry i nikt nie mówił, że będzie łatwo :)
Ślad trasy z GPS:
Kilka fotek:
Po drodze z Wołkowyi do Polańczyka© EdytKa
Na zaporze nad jeziorem Solińskim© EdytKa
Przystajń Jawor nad Soliną© EdytKa
Piachu nie było, ale nad brzegiem dało się pojeździć© EdytKa
Nad jeziorem Solińskim© EdytKa
Roki nad jeziorem© EdytKa
Z Robertem nad jeziorem© EdytKa
Prawie jak nad morzem :D© EdytKa
Przy skarpie nad jeziorem© EdytKa
Skąd on się tam wziął?© EdytKa
Dobrze, że się ziemia nie obsypała© EdytKa
I na koniec utwór przewodni wycieczki, który skojarzył mi się z jeziorem Solińskim: