Droga do i z pracy a potem... nic...
Po obiadku miała być wycieczka do Olsztyna, zaproponowana wczoraj przez Roberta. Miała być... bo w efekcie było zupełnie inaczej... Pojechaliśmy pod skansen - nikogo poza nami nie było. W dalszym ciągu czułam się jakoś słabo, bez energii. Postanowiliśmy zmienić plany i skrócić wycieczkę. Nowym celem stała się strzelnica na Dźbowie, więc ruszyliśmy z powrotem w stronę mojego domu - niestety na Dźbów także nie dotarliśmy...
Po drodze spotkałam starego znajomego, którego chyba ostatnio ściągnęłam myślami - tego, z którym kiedyś wspólnie o 3 w nocy pojechałam na Towarne - on już teraz nie jeździ. Chwilę pogadaliśmy i dalej w drogę. Zatrzymaliśmy się przy okazji na mojej osiedlowej poczcie, gdyż miałam do odebrania list, bo listonosz jak zwykle zostawił awizo. Ludzie, którzy stali w kolejce razem ze mną, jakoś dziwnie na mnie patrzeli, jakbym była co najmniej kosmitą.
Po wyjściu z poczty ciągle nachodziły mnie myśli - wracać do domu czy jechać na strzelnicę... Moje wątpliwości szybko rozwiał telefon od kumpeli, która chyba wiedziała kiedy zadzwonić. Oznajmiła, że razem z innymi znajomymi planują grilla. Tak więc do sklepu po kiełbaskę, zostawić rower w domu i na piechotę na działki. Grill szybko przerodził się w dość pokaźne ognisko.
Jedynym plusem wszystkich dzisiejszych splotów zdarzeń był fakt, że z taką ekipą, jaka była na ognisku nie da się nudzić, i szybko poprawił mi się humor. Tym optymistycznym akcentem planuje jutro nadrobić dzisiejszą niedoszłą wycieczkę.
ognisko - z chrustu, suchych gałęzi i całych drzewek: