Asfaltem do Poraja i Olsztyna - a wiatr chciał mnie porwać
Spod skansenu pojechaliśmy w stronę huty. Odbiliśmy na ścieżkę wzdłuż rzeki, która zaprowadziła nas na Bugaj. Następnie dojechaliśmy do Słowika. Dalej pognaliśmy asfaltem przez Nową Wieś, Poczesną, Wanaty, Jastrząb do samego Poraja. Chwila wytchnienia nad zalewem, kilka zdjęć, krótki odpoczynek w lesie i jedziemy dalej. Było jeszcze wcześnie, więc stwierdziliśmy, że zahaczymy przy okazji Olsztyn. Asfaltem przez Choroń, Biskupice dotarliśmy do celu. W miejscu gdzie dawniej był rynek Piksel odłączył się od nas, a my zatrzymaliśmy się na chwilę w knajpie pod zamkiem. Uzupełniliśmy płyny i ruszyliśmy z powrotem. Terenowy podjazd na Skrajnicy, następnie asfaltem przez Skrajnicę i rowerostradą do torów. Dalej ścieżką przez lasek do Bugaja, asfaltem do przejazdu kolejowego, obok Michaliny do Błeszna i do domu.
Biorąc pod uwagę zmęczenie po dniu poprzednim i zaledwie trzy godziny snu jechało mi się dziś wyjątkowo dobrze. Do Poraja średnia prędkość jazdy mile mnie zaskoczyła - wyniosła 21,4 km/h. W dalszej części wycieczki jazdę zaczął utrudniać silny wiatr, towarzyszący nam w zasadzie aż do domu. Dwa dość ciężkie dla mnie podjazdy w Choroniu i Biskupicach w rezultacie obniżyły całościową średnią. Na zjeździe z górki w Biskupicach miałam wrażenie, że podmuchy wiatru porwą mnie razem z rowerem.
Pomimo wszystkich przeciwności mogę śmiało napisać, że jestem z siebie dumna po dzisiejszym dniu :) Ten dzień jest dla mnie sporą motywacją do nieustannej walki z własnymi słabościami i motywacją do dalszego rozwoju.
Gaweł testujący mój rower, a w zasadzie przerzutkę, którą od niego dostałam:
Ekipa w Poraju:
Nad zalewem: