Olsztyn i Góra Biakło

Wtorek, 24 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Miałam dziś rano przed pracą o godzinie 8 jechać razem z Pikselem na górę Ossona i Przeprośną, a potem przez Srocko. Niestety nie dałam rady zwlec się z łóżka… Wygramoliłam się dopiero przed 9tą. Nawet do pracy pojechałam dziś autem. Kiepski początek dnia. Postanowiłam nadrobić po południu. Zaproponowałam wspólny wyjazd innym rowerzystom z CFR. Chętnych było mało, umówiłam się jedynie z Pikselem i STi.

Wyruszyliśmy spod skansenu asfaltem w stronę huty, przed szpitalem hutniczym skręciliśmy w lewo. Terenowymi ścieżkami niedaleko rzeki, koło torów i do cmentarza Żydowskiego. Przejechaliśmy przez cmentarz, potem kawałek między budynkami należącymi dawniej do huty i wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed Legionów. Dalej kawałek ścieżką rowerową i później wjechaliśmy w teren. Pojechaliśmy czerwonym pieszym mijając Ossona, a potem czerwonym rowerowym do Kusiąt. Z Kusiąt asfaltem do rynku w Olsztynie. Tutaj odłączył się Piksel i samotnie wrócił do domu.

Pojechaliśmy dalej z Robertem asfaltem w stronę Góry Biakło. Zjechaliśmy na ścieżkę obok parkingu i podjechaliśmy bliżej Biakła terenem, aby zrobić kilka fotek przy brzózkach. Nawet jeden listek zaczepił mi się o kask i tak już został :D Po krótkiej sesji zdjęciowej zebraliśmy się z powrotem, bo robiło się coraz chłodniej.

Na początek krótki odcinek asfaltem w stronę Biskupic. Następnie zjechaliśmy w prawo w teren na pomarańczowy rowerowy. Pomarańczowym pojechaliśmy przez Dębowiec, tutaj pomarańczowy na pewien odcinek złączył się z niebieskim rowerowym. Przecięliśmy asfalt, którym jedzie się na Poraj, gdzie niebieski odciął się od pomarańczowego i dalej prosto terenem pomarańczowym szlakiem. Ze szlaku odbiliśmy w prawo na nieoznakowaną ścieżkę, którą dojechaliśmy do niebieskiego rowerowego. Kawałek niebieskim, później niebieski połączył się z zielonym pieszym. Do tych dwóch szlaków potem doszedł ponownie pomarańczowy rowerowy. Konfiguracją tych trzech szlaków dojechaliśmy do asfaltu na Bugaju. Z Bugaju asfaltem, przez Michalinę, pod DK1, Jesienną do domu.

Ciężko mi się dziś jechało. Miałam mało sił, dodatkowo jazdę utrudniał mocno wiejący wiatr. Momentami na asfalcie miałam problem z utrzymaniem się na rowerze. W terenie dość dużo błota po ostatnich opadach deszczu. Pomimo tego, wycieczkę uważam za udaną :)

Pod brzózką z widokiem na Biakło:


Sama nie wiem dlaczego, ale brzoza to moje ulubione drzewo:


Listek postanowił wrócić ze mną do domu:


Kontynuacja nauki bezpiecznych zjazdów:


Mój rumak:


Kolejne wiosenne kwiaty się pojawiają:


Ups, rączka się zsunęła:

Droga do i z pracy troszkę wydłużona

Poniedziałek, 23 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Dziś do pracy troszkę inną trasą - nie chciałam, aby ta standardowa mi się znudziła. Potem z pracy do domu trochę wcześniej niż zwykle - zabrać auto i służbowo do urzędów.

Bobolice i nagła przygoda w Złotym Potoku

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · Komentarze(13)
Planowałam na dziś wycieczkę do Złotego Potoku, przez Poraj, by wypróbować rower Cannondale, który może być mój. Przy okazji chciałam też zobaczyć punkt widokowy w Żarkach, o którym mówił mi mario66 (jak się potem okazało już tam byłam kiedys, tylko autem). Na miejscu zbiórki stawili się: arusb, Artur (art1986), darsji, GAWEŁ, mario66 i STi.

Ruszyliśmy w stronę huty, dalej ścieżką wzdłuż rzeki do Słowika, następnie terenem czarnym pieszym, niebieskim rowerowym przez Dębowiec do Poraja.W Poraju wzdłuż zalewu i przy końcu szybciutka przerwa i jedziemy. Prowadził nas mario - czarnym pieszym, potem żółtym rowerowym przez Masłońskie do Żarek Letnisko. Dalej piaszczystym czarnym rowerowym / żółtym pieszym przez Kozy do Żarek. W Żarkach asfaltem do punktu widokowego. Kilka fotek, chwila odpoczynku i ruszamy.
Jak się okazało od tego punktu było niecałe 10 km do Mirowa, więc namówiłam chłopaków, by nie jechać od razu na Złoty Potok i przy okazji zahaczyć o Mirów i Bobolice – zgodzili się. W tym momencie zaświtało mi w główce, że może uda się wykręcić kolejną setkę w roku. Pojechaliśmy asfaltem przez Jaworznik, Kotowice do Mirowa. Najpierw chciałam odwiedzić Bobolice, więc zielonym / czarnym rowerowym na chwilę na zamek. Potem z powrotem do Mirowa i tam odrobinkę dłuższy postój.

Z Mirowa ruszyliśmy asfaltem czerwonym rowerowym do Niegowej. Potem dalej asfaltem przez Postaszowice i na Gorzków Nowy. Podjeżdżaliśmy pod słynną górkę, jednak od tej łagodniejszej strony. Na zjeździe biliśmy rekordy prędkości. Nie znałam tej drogi i jechałam nie swoim rowerem, więc wolałam się zbytnio na asfalcie nie rozpędzać i zwolniłam przed zkrętem. Udało się wykręcić prędkość 63,8 km/h. Dalej jeszcze kilka km i dotarliśmy do Złotego Potoku.
Uznałam, że skoro Potok miał być celem dzisiejszej wycieczki to grzechem było by nie pojechać na molo, więc pojechaliśmy. Posiedzieliśmy chwilę, popatrzeliśmy na łabędzie, uzupełniliśmy płyny i czas było jechać dalej. Brakowało mi 36 km do setki. Ustaliliśmy, że jedziemy aleją klonową, terenem przez Zrębice i Sokole do Olsztyna. Jak się potem okazało musiałam ukończyć wycieczkę z dystansem 64,5 km…

Chłopaki już odjechali, ja chciałam jeszcze jedno foto na szybko z łabędziami, więc zostałam na molo z Robertem. Zrobił fotkę, pakował aparat, a ja uznałam, że już jadę do reszty ekipy czekającej kawałek dalej bo i tak on nas dogoni. No i wsiadłam na rower – zachciało mi się przejechać po molo… już przy końcu przy zakręcie zachwiałam się… nie wiem czy molo się zachwiało czy ja tylko, ale w efekcie wpadłam do wody… zanurzyłam się cała pod wodę… Robert na szczęście szybko mnie wyciągnął, bo nie umiem pływać zbyt dobrze. Szczęście, albo nie, że chłopaki tego nie widzieli, tylko mario widział jak jestem wyciągana z wody. Byłam totalnie mokra – nie było na mnie nic suchego.

Poprosiłam mario66, by pojechał za chłopakami, powiedział im, żeby się wrócili i dowiedział się czy ktoś ma może w zapasie jakieś ubrania. W dodatku zaczęło padać. Na szczęście udało się – chłopaki uzbierali ze swoich zasobów suchą koszulkę i dwie bluzy. Ja miałam w zapasie dłuższe skarpetki. Przebrałam co się dało, ale i tak było mi strasznie zimno, buty mokre, wszystko mokre, owinęłam skarpetki zrywkami z knajpy, żeby nie przemoczyć znów stóp. Komentarze ludzi bezcenne… „a to gdzie tak lało, jakaś ulewa?”
Pojechaliśmy na słynne grzane wino do knajpy, by tam pomyśleć co dalej. Tam siedzieli też inni rowerzyści, gdy weszłam ich komentarze również były bezcenne – „to tak leje?” Nie to ja wpadłam do stawu. „Poważnie”? Nie dla żartów. Gaweł uznał, że lepiej będzie jeśli po kogoś zadzwonię, żeby autem zebrać mnie do domu. A tak chciałam wykręcić setkę. Niestety cała się trzęsłam, nie było sensu bym dalej jechała. Brat w pracy, znajomi zajęci, kolejna myśl - zbyszko61 – on ma kombi. Udało się przyjechał.

Chłopaki pojechali dalej planowaną trasą, a ja i rower ze Zbyszkiem w aucie. W między czasie Abovo wysłała mi sms, że jedzie do Olsztyna i zapytała, czy tam jesteśmy, jednak z wielkim żalem odpisałam, że wracam autem :( Pierwszy raz w życiu potrzebny był mi bus serwisowy... Nie tak miał ten dzień wyglądać… No ale, widać nie było mi dziś dane wykręcić setki. Może uda się następnym razem.

Wygłupy z Gawłem:


na plaży w Poraju:


ekipa w Poraju:


Ale jak to nie ma wody?


Kościół św. biskupa Stanisława Męczennika w Żarkach:


Ekipa w całości:


Bobolice:


Cała ekipa w Mirowie:


na molo - coś chyba tłumaczyłam:


Ostatnia sucha fotka - z łabędziami:


Po niezaplanowanej kąpieli:

Po dzisiejszej wycieczce należą się spore podziękowania dla chłopaków – umieszczę je w kolejności zdarzeń, jakie wystąpiły:
- dla Roberta, za to, że wyciągnął mnie ze stawu (nie było głęboko, ale nie umiem pływać, a poszłam cała pod wodę) i za to, że pożyczył swojej koszulki,
- dla Gawła i mario66 – oni pożyczyli mi swoich kurtek – bo moje ciuchy były całkowicie przemoczone,
- nie pamiętam z tego szoku kto przyniósł mi woreczki, by owinąć skarpetki w mokrych butach – ale również ogromne dzięki,
- dla Zbyszka – bo to on oderwał się od niedzielnego obiadku i przyjechał po mnie autem do Potoku – mam nadzieję, że nie zmoczyłam fotela w aucie i nie pobrudził się bagażnik od kół roweru,
- dla wszystkich – za to, że nie zostawili mnie samej goniąc do domu na obiad i poczekali, aż do przyjazdu busa serwisowego i za to, że zgodzili się zmienić zaplanowaną trasę wycieczki i udali się ze mną do Bobolic.

Mam nadzieję, że pomimo dzisiejszych przygód dalej będziecie chcieli ze mną jeździć :)

Po południu dokręcone 3,5 km.

Droga do i z pracy, a potem Olsztyn przez Zieloną Górę

Piątek, 20 kwietnia 2012 · Komentarze(2)
Początek dnia jak każdy poprzedni w tym tygodniu – najpierw dojazd do pracy. Niedługo tę trasę będę znać na pamięć i będę mogła jechać z zamkniętymi oczami. Po pracy do domku na obiadek, żeby mieć siłę na popołudniową wycieczkę.

Zapytałam na CFR czy ktoś chciałby razem ze mną się przejechać. Pod skansenem zjawili się Darek (darsji), PRZEMO2 i Piksel. Wyruszyliśmy w stronę huty, ale jakąś terenową ścieżką za dawnym sądem – Przemek zawsze wynajdzie jakieś nieznane ścieżki. Trzeba było rower przenieść na drugą stronę torów. Ze ścieżki wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed rondem. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki, kawałek asfaltem obok Guardiana, i w lewo w teren wzdłuż torów. Terenem dotarliśmy na Zieloną Górę – pod sam szczyt rower musiałam wprowadzić, nie dałam rady tam podjechać. Szybkie foto roweru i terenowy zjazd z Zielonej Góry czerwonym pieszym. Gdy dojechaliśmy do czerwonego rowerowego Przemek i Piksel odłączyli się i pojechali z powrotem w stronę Ossona, a my z Darkiem przez Kusięta asfaltem do Olsztyna.

Chciałam zrobić zdjęcie roweru pod zamkiem za bramą główną, ale nie udało się – znów spotkałam tego niemiłego Pana, który za wejście za zamek, a raczej ruiny żąda 3,50 zł od osoby :( Trudno, pojechaliśmy chwilę usiąść na trawce nieopodal baru leśnego i po chwili odpoczynku udaliśmy się w drogę powrotną.

Wrócilismy najkrócej jak tylko można - terenem przez Skrajnicę, potem asfaltem aż do rowerostrady. Po drodze spotkaliśmy mario66, który zasuwał w stronę Olsztyna. Szkoda, że nie pojechał wcześniej z nami. Rowerostradą pojechaliśmy do samego końca, dalej kawałek terenu, przed torami w prawo w okolice nastawni. Następnie asfaltem obok Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i do skansenu. Dalej już jak zwykle Aleją Pokoju, Jagiellońską, koło shella pożegnanie z darsji i każdy w swoją stronę do domu.

Bardzo ciepłe popołudnie, aż przyjemnie się jechało. Pierwszy raz miałam okazję rowerem dotrzeć na Zieloną Górę – i wiem, że chętnie pojadę tam jeszcze nie raz. :)

Do jaskini się nie zmieścił:

Droga do i z pracy, a potem terenowo Mstów i Olsztyn

Czwartek, 19 kwietnia 2012 · Komentarze(6)
Najpierw standardowo jak co dzień, tą samą trasą co zwykle do pracy. Towarzyszył mi Robert, który jechał do miasta rowerkiem brata (niestety jego rower ostatnio został skradziony). Po pracy do domku na obiadek.

Po obiadku umówiona już wczoraj ze Zbyszkiem popołudniowa wycieczka. Napisałam informację również na forum, i pod skansenem zjawili się też Damian (z którym miałam przyjemność jechać pierwszy raz – mam nadzieję, że nie ostatni), mario66 i Przemek (pojechał z nami kawałek podczas objazdowej drogi do pracy na nocną zmianę).

Chwilę po tym jak ruszyliśmy minęliśmy się z kasik, która akurat wracała z Olsztyna. Pojechaliśmy w stronę huty, w lewo na rondzie, a potem w prawo i kawałek terenem w stronę cmentarza żydowskiego. Przez cmentarz, starymi terenami huty i wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed Legionów. Krótki odcinek ścieżką rowerową no i wjazd w teren. Przez Górę Ossona – tym najtrudniejszym kamienistym podjazdem - podjechać się nie udało na raz, ale jakoś to poszło. Potem kawałek z górki i znów podjazd z boku na Górę Ossona – prawie się udało, ale troszeczkę brakło i trzeba było zejść z roweru. Następnie z górki do czerwonego szlaku i w stronę Przeprośnej. Po drodze odłączył od nas Przemek. Na czerwonym pełno błota. Kolejny kamienisty podjazd – tym razem udało się, podjechałam na samą górę :) W dół również terenowo. Dalej asfaltem przez Siedlec do Mstowa.

W Mstowie przed rynkiem w prawo, w teren pod górkę, obok starych stodół. Wjazd powolny, ale bez zatrzymywania się. Za stodołami w dół, i dojechaliśmy do niebieskiego pieszego. No i ponownie terenowo pod górę – udało się, ale zaczęłam odczuwać zmęczenie. Pomyślałam, że za chwilę czeka mnie terenowy zjazd, więc wzięłam się w garść i podjechałam. Zaczęło lekko padać, na szczęście szybko przeszło, choć niebo było mocno zachmurzone. Niebieskim pieszym przez Małusy do Turowa. W Turowie wjazd na asfalt, po drodze naszym oczom ukazała się tęcza – pierwsza, jaką widziałam w tym roku :) Dalej przez przejazd kolejowy i do Olsztyna. W Olsztynie postanowiliśmy pojechać na Lipówki – a co się z tym wiązało - czekała mnie kolejna kamienista górka… na sam szczyt nie wjechałam, dojechałam do tego samego miejsca co ostatnio, a dalej rower wprowadziłam. Chwila odpoczynku, uzupełnienie płynów i powrót.

Zjeżdżałam z Lipówek wg. instrukcji, jaką ostatnio dostałam od Arka. Udało się zjechać bez kłopotu :) Choć muszę przyznać, że ten zjazd wygląda tak niepozornie, a jednak nie należy do najbezpieczniejszych. Następnie kawałek asfaltem i wjazd w teren. Żółtym piaszczystym pieszym, dalej zielonym pieszym, który potem połączył się z niebieskim / pomarańczowym rowerowym. Dojechaliśmy szlakiem do Bugaja. Dalej asfaltem do przejazdu kolejowego, a potem przez Michalinę. Dojechaliśmy do DK1, w tym miejscu chyba nie do końca wszyscy się zrozumieliśmy. Damian i Mario uznali, że jadą wdłuż trasy, a ja i Zbyszek pojechaliśmy dołem pod trasą. Pożegnaliśmy się machając sobie z oddali. Pod mostem spotkaliśmy się z Sebastianem (sebaxgh), który wracał z Poraja. Dalej już cały czas prosto Jesienną do domku.

Dzisiejsza wycieczka była stosunkowo trudna. Większość trasy terenowo, do tego sporo kamienistych górek i dużo piachu na szlakach. Ale przecież nie można cały czas zasuwać asfaltem – tym bardziej, że ja bardzo lubię jeździć w terenie. I nie zraża mnie nawet to, że w terenie tempo jest dużo wolniejsze. Jednak kontakt z przyrodą i ogromna dawka dobrego humoru rekompensuje wszystko :)

Dziękuję chłopaki za dziś i czekam na następny wspólny wypad.

Droga do i z pracy, i miastowe kręcenie

Środa, 18 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Najpierw samemu do pracy ta samą drogą co każdego dnia. Po pracy do lekarza, następnie oddać Gawłowi blokadę (do swojej zapomniałam zabrać kluczyka). U Gawła dołączył do mnie Robert i razem do sklepu zobaczyć pompki do roweru - niestety nie było. Po drodze spotkaliśmy kolegę kruk - wracał z MZD. Po wyjściu ze sklepu na chwilę do poisonka. Następnie znów samemu do domu.

Droga do i z pracy a potem... nic...

Wtorek, 17 kwietnia 2012 · Komentarze(2)
Dziwny dziś ten dzień... Najpierw do pracy - jakoś tak bez sił, kręcenie z przymusu w żółwim tempie. Do tego ten zimny wiatr. Nie wiem co się ze mną dzieje. Chyba jakaś choroba mnie bierze, bo nie wiem jak to inaczej wytłumaczyć. Po pracy już trochę lepiej, dużo szybszym tempem - byłam tak głodna, że chciałam jak najszybciej być w domku.

Po obiadku miała być wycieczka do Olsztyna, zaproponowana wczoraj przez Roberta. Miała być... bo w efekcie było zupełnie inaczej... Pojechaliśmy pod skansen - nikogo poza nami nie było. W dalszym ciągu czułam się jakoś słabo, bez energii. Postanowiliśmy zmienić plany i skrócić wycieczkę. Nowym celem stała się strzelnica na Dźbowie, więc ruszyliśmy z powrotem w stronę mojego domu - niestety na Dźbów także nie dotarliśmy...

Po drodze spotkałam starego znajomego, którego chyba ostatnio ściągnęłam myślami - tego, z którym kiedyś wspólnie o 3 w nocy pojechałam na Towarne - on już teraz nie jeździ. Chwilę pogadaliśmy i dalej w drogę. Zatrzymaliśmy się przy okazji na mojej osiedlowej poczcie, gdyż miałam do odebrania list, bo listonosz jak zwykle zostawił awizo. Ludzie, którzy stali w kolejce razem ze mną, jakoś dziwnie na mnie patrzeli, jakbym była co najmniej kosmitą.

Po wyjściu z poczty ciągle nachodziły mnie myśli - wracać do domu czy jechać na strzelnicę... Moje wątpliwości szybko rozwiał telefon od kumpeli, która chyba wiedziała kiedy zadzwonić. Oznajmiła, że razem z innymi znajomymi planują grilla. Tak więc do sklepu po kiełbaskę, zostawić rower w domu i na piechotę na działki. Grill szybko przerodził się w dość pokaźne ognisko.

Jedynym plusem wszystkich dzisiejszych splotów zdarzeń był fakt, że z taką ekipą, jaka była na ognisku nie da się nudzić, i szybko poprawił mi się humor. Tym optymistycznym akcentem planuje jutro nadrobić dzisiejszą niedoszłą wycieczkę.

ognisko - z chrustu, suchych gałęzi i całych drzewek:

Droga do i z pracy, a potem Olsztyn

Piątek, 13 kwietnia 2012 · Komentarze(4)
Najpierw do pracy i z powrotem, tą samą drogą co zwykle, bez pośpiechu, najkrócej jak się tylko da. A i tak jakoś szybko udało mi się zajechać. Na Bór, niedaleko wiaduktu nad torami na Jagiellońskiej od kilku dni jakieś roboty przy drodze – co dzień jak tamtędy przejeżdżam to robotnicy jakoś dziwnie się na mnie patrzą.

Po południu ustawka z mario66 i STi na wspólną przejażdżkę. Ciuchy nie zdążyły mi wyschnąć po czwartkowym przemoczeniu, więc na szybko kombinowałam co zrobić, żeby nie było mi zimno w krótszych spodniach, ale udało się :D Cel wycieczki wyklarował się dopiero na miejscu spotkania pod skansenem – Olsztyn, a trasa modyfikowana była na bieżąco podczas jazdy.

Spod skansenu pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, przy szpitalu hutniczym skręciliśmy w lewo. Jakimiś terenowymi ścieżkami przy rzece, koło torów i do cmentarza Żydowskiego. Przejechaliśmy przez cmentarz, dalej kawałek między starymi budynkami należącymi niegdyś do huty i wyjechaliśmy na asfalt niedaleko Legionów. Potem kawałek ścieżką rowerową, a nastepnie wjazd w teren. Czerwonym pieszym mijając Ossona, później czerwonym rowerowym do Kusiąt. W Kusiętach kawałek asfaltu i za szkołą znów w teren obok Towarnych. Okazało się, że zagrodzono drogę, którą zwykle dojeżdżaliśmy do asfaltu i musieliśmy pojechać wzdłuż płotu przy wodociągach po jakichś piachach, gdzie troszkę kopały się kółka. Udało się, okrążyliśmy wodociągi i wyjechaliśmy na asfalt. Dalej na chwilkę odpoczynku na trawce przy barze leśnym.

Z powrotem kawałek asfaltem w stronę Biskupic. Następnie zjechaliśmy w prawo w teren na pomarańczowy rowerowy. Po drodze jakaś gałąź zaatakowała sznurówkę od mojego buta, ale udało mi się ją powstrzymać. Pomarańczowym pojechaliśmy przez Dębowiec, dalej niebieskim / pomarańczowym rowerowym. Przecięliśmy asfalt, którym jedzie się na Poraj, i dalej prosto terenem pomarańczowym szlakiem. W pewnym momencie, chłopaki uznali, że zjeżdżamy ze szlaku, skręcając w prawo, ale za późno mi powiedzieli, ja jadąc przodem już skręt pominęłam, więc zahamowałam dość mocno, zostawiając po sobie ślady na szlaku, aż chłopaki śmiali się z tego jak to wyglądało. Jechaliśmy chwilę po nieoznakowanej ścieżce, aż dojechaliśmy do niebieskiego rowerowego. Z niebieskiego zboczyliśmy na czarny pieszy w stronę Słowika. Przed mostem, gdzie górą idą tory znów jakaś gałąź postanowiła rzucić się do ataku, tym razem na zębatkę i przerzutkę z tyłu. Mario pomógł mi ją wyciągnąć i ruszyliśmy przez Słowik najpierw asfaltem, a potem ścieżką w stronę Bugaja. Dalej przez Michalinę, wzdłuż DK1 do estakady i Jagiellońską tradycyjnie do domu.

Dawno nie byłam na takiej wycieczce, gdzie większość trasy stanowił teren. Ostatnimi czasy mimo wszystko więcej było asfaltu. Na leśnych ścieżkach i szlakach po czwartkowym deszczu pozostało sporo błota i kałuż. Kilkukrotnie przejechałam przez sam środek kałuży, bo ciężko było je ominąć. Stwierdzam jednak, że tego było mi trzeba, tym bardziej, że bardzo lubię pooddychać świeżym leśnym powietrzem :)

Podjazd pod górę w stronę Towarnych:


Chwila odpoczynku:


Na pomarańczowym szlaku:

Nowe Święto, mój brat wyszedł na rower :D

Czwartek, 12 kwietnia 2012 · Komentarze(2)
Kilometrów malutko, ale aż zrobię z tego osobny wpis - bo to co się dziś wydarzyło trzeba uczcić :D dziś jest nowe święto, które trzeba by było zapisać w kalendarzu :D

Siedzieliśmy z bratem w pokoju było kilka minut przed 20, gadaliśmy, i tak od słowa do słowa temat zszedł na rowery :D Przypomniała mi si dawna spontaniczna wycieczka - gdy jakoś we wakacje, około 8 lat temu (szczegółów nie pamiętam) tuż przed 3 w nocy przyjechał do nas znajomy brata na rowerku i żartem palnął to co Olsztyn? Ja wtedy temat podłapałam i mówię jedziemy :D no i pojechaliśmy, na Towarne - pograć w piłkę nożną, której de fakto nie było widać, ale troszkę pokopaliśmy. Oj, jest co wspominać :)

Od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech i pomimo tego, iż lekko zaczynało padać i była prawie 20 z moich usta padły słowa "to co na rower"? Miał być to żart, ale brat o dziwo powiedział - no to jedziemy :D z początku nie dowierzałam, gdyż ostatnio był na rowerze 17 maja 2011 roku, a ogólnie w zeszłym roku jeździł aż dwa razy, i przejechał może max ze 40 km.

Zebraliśmy się i wyjechaliśmy, w sumie bez większego celu, by tylko trochę się poruszać. Cel wyklarował się po drodze - na moment do Roberta i z powrotem, bo niestety coraz mocniej padało. Po drodze zostałam zwyzywana przez pewnego kierowcę (który stanął na środku ulicy utrudniając przejazd) tylko dlatego, że wymsknęło się z moich ust "jakiś baran stanął na środku".

Padało coraz gorzej. Jechałam prawie na oślep - bez okularów źle, a w okularach jeszcze gorzej, prawie nic nie widziałam - niewiele brakło i potrąciłabym pieszego na ścieżce. W efekcie pokonaliśmy dziś raptem niecałe 10 km. Wróciliśmy do domu przemoczeni totalnie - nawet bieliznę miałam mokrą. Jechaliśmy tempem mojego brata, wykręciliśmy niesamowitą średnią - 15,28 km/h - jestem z niego dumna :)

Droga do i z pracy

Czwartek, 12 kwietnia 2012 · Komentarze(2)
Rano do pracy, wspólnie z Robertem, który jechał do Gawła. Powrót do domu samemu. Towarzyszyły mi delikatne krople ciepłego deszczu. Odzwyczaiłam się już chyba od jazdy w normalnych ciuchach - jakoś tak nagle dziwnie mi się jeździ w jeansach czy koszuli, bez kasku na głowie. No i nie mogę jechać zbyt szybko, żeby się nie przepocić.