Do pracy miałam dziś na 11. Przed pracą musiałam udać się jeszcze na Zawodzie do szpitala na odpięcie Holtera. Postanowiłam, że przejadę się troszkę naokoło. Pojechałam przez osiedle do estakady, potem przez Aleję Pokoju na Dąbie. Następnie duktem wzdłuż rzeki, gdzie spotkałam Abovo i markona, który odbywał swoją pierwszą przejażdżkę po operacji. Pół godziny rozmowy i dalej w drogę. Dojechałam do DK1, potem kawałek wzdłuż trasy, obok rynku na Zawodziu i do szpitala.
Po zdemontowaniu sprzętu udałam się od razu do pracy. Pojechałam przez Mirowską, Aleje i Wolności wzdłuż linii tramwajowej do pracy. Tragicznie jeździ się po mieście w środku dnia, a szczególnie przez remontowane Aleje. Po pracy pojechałam już prosto do domu. Trasa jak zawsze.
Pogoda była dziś bardzo ładna, więc korzystając z okazji umówiliśmy się w większym gronie na wieczorny wypad do Olsztyna. Zanim wybrałam się pod skansen przyjechał do mnie Gaweł i razem udaliśmy się przez Wypalanki na Korkową odebrać jego wypiaskowana ramę. Następnie pojechaliśmy do Mariusza, bo Gaweł miał podać mu uchwyty do wieszaka rowerowego. Chwilę pogadaliśmy i ruszyliśmy pod skansen. Na miejscu spotkania zjawili się jeszcze: Kasia, Rafał, Robert i arturm (który dotarł w ostatniej chwili jak już mieliśmy odjeżdżać).
Pojechaliśmy asfaltem w stronę skansenu, potem ścieżką wzdłuż rzeki i następnie asfaltem koło Guardiana. Za nastawnią zjechaliśmy w teren na żółty szlak pieszy. Przy torach niedaleko rowerostrady minęliśmy się z poisonkiem, Pietro78 i kobe24la. Na pewien odcinek zboczyliśmy z żółtego szlaku na zielony pieszy, ale później wróciliśmy ponownie na żółty szlak. Lubię ten szlak pomimo tego, że jest na nim sporo piachu. W miejscu, gdzie jeszcze niedawno wszystko w około spłonęło w pożarze zapatrzyłam się na bok, podziwiając jak natura odżywa, w efekcie czego nie uprowadziłam roweru na piachu, przednie kółko zjechało mi po koleinie ze ścieżki i zaliczyłam spotkanie z ziemią. Połamał mi się plastik osłaniający manetkę od przerzutki. Szybko się pozbierałam i pojechaliśmy dalej. Niedaleko wyjazdu na asfalt upadek zaliczył również Gaweł na dość stromym piaszczystym zjeździe. Trzymając się cały czas zółtego szlaku dojechaliśmy do asfaltu niedaleko Góry Biakło i udaliśmy się do leśnego na chwile przerwy.
Było już dość późno więc zebraliśmy się z powrotem. Pojechaliśmy asfaltem przez rynek w Olsztynie do Kusiąt. W Kusiętach wjechaliśmy w teren na czerwony szlak rowerowy. Zatrzymaliśmy się na chwilę na szlaku na pamiątkową nocną fotkę i ruszyliśmy dalej. Dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego od Srocka na Legionów. Na zakręcie nie pojechaliśmy prawo tak jak prowadził asfalt, tylko pojechaliśmy prosto w teren. Nigdy wcześniej tędy nie jechałam, a jak się później okazało Rafał, który tę trasę zaproponował również jej nie znał. Jechaliśmy nocą, nieznaną, dość krętą dróżką między drzewami. Wyjechaliśmy na asfalt koło Cooper Standard i następnie pojechaliśmy przez legionów do cmentarza żydowskiego. Nigdy więcej nocą przez cmentarz :D Jeszcze Gaweł postraszył nas swoją mroczną autentyczną historią. Po wyjechaniu z cmentarza pojechaliśmy kawałek przy torach i dotarliśmy do asfaltu kawałek przed brukowanym rondem Ronalda Reagana. Następnie pojechaliśmy koło dawnego sądu i Aleję Pokoju. Pierwsza odłączyła się od nas Kasia, potem przy Estakadzie Gaweł i za kolejnymi światłami artur. Na Jagiellońskiej za shellem pożegnaliśmy się z Rafałem. Robert odwiózł mnie pod dom i wrócił do siebie.
Bardzo fajna wieczorna dawka terenu w dość dobrym tempie. Super towarzystwo, udana pogoda. Jednym słowem wszystko pozytywnie. Nic dodać nic ująć. Trzeba się powoli przyzwyczajać do jazdy po zmroku. Po takim wypadzie będzie się od razu lepiej spało :)
Rano jak co dzień dojazd rowerem do pracy. Trasa standardowa. Od samego rana była ładna pogoda. Z pracy wyszłam dziś wcześniej, bo około godziny 11 miałam jechać na założonie na 24h Holtera. Zaraz po wyjściu z biura pojechałam Wolności, II Aleją i Mirowską na Zawodzie.
Po założeniu urządzenia nie wracałam już do pracy, tylko pokręciłam się trochę po mieście. Pojechałam najpierw przez Mirowską na Ogrodową, do sklepu z akumualtorami do samochodów. Następnie udałam się do Galerii Jurajskiej do kilku sklepów, min. do InterSport. Ceny ciuchow rowerowych i do trekingu normalnie wyrwały mnie z butów. Na sam koniec podjechałam jeszcze przez Aleję i Wolności na pogaduchy do Gawła na serwis.
Od Gawła już prosto do domu, jak zwykle wzdłuż linni tramwajowej, a potem przez Bór i Jagiellońską. Po drodze na wiadukcie, spadła mi tylna lampka z zaczepu. Gdyby nie Gaweł, który towarzyszył mi w drodze, jadąc do sklepu z uszczelkami na Bór, to pewnie nawet bym nie zauważyła kiedy straciłam lampkę.
Po weekendzie spędzonym w Toruniu na zlocie motoryzacyjnym, podczas którego miałam okazję spróbować jazdy małym rowerkiem w alkogoglach, nadszedł czas, by wsiąść na normalny rower. Z samego rana pojechałam do pracy. Trasa jak zawsze. Cieżko było mi się dziś rozkręcić. Po pracy przyjechał do mnie pod biuro Robert i razem zrobiliśmy małą objazdówkę po kilku sklepach w mieście.
Najpierw pojechaliśmy do Lidla koło ronda Mickiewicza, gdzie była dziś promocja ubrań do trekingu. Niestety po południu nie było z czego wybierać. Potem do Gawła na serwis na pogaduchy i pooglądać rowery na sklepie. Następnie udalismy się przez Wolności i II Aleję do Dobrych Sklepów Rowerowych odebrać zamówioną sztycę. Stamtąd pojechaliśmy Jana Pawła i potem wzdłuż linii tramwajowej do Rafała na Worcella, a na koniec jeszcze do Martes Sport, po buty, których już niestety nie było. Na dziale z rowerami spotkaliśmy się z blabla.
Byłam już bardzo głodna po całym dniu, więc po miastowej objazdówce skierowaliśmy się już w stronę mojego domu. Pojechaliśmy wzdłuż linii tramwajowej, Bór i Jagiellońską, po drodze wstępując jeszcze do Makro. Tam również nie udało się nic kupić. Zmęczona miejską jazdą i co chwila ocierającym klockiem o obręcz w tylnym hamulcu, byłam zadowolona, gdy wreszcie dowlekłam się do domu.
Rano droga do pracy. Od rana było cieplutko. Po drodze na Bór minęłam się z jednym szosowcem z ekipy Żelki Tem, który jest kurierem w UPS (nie pamiętam imienia). Po pracy do domku. Taką samą trasą. Na wiadukcie Niepodległości zostałam wypatrzona przez Pana Jarka z narty-rowery, który jechał drugą stroną ulicy.
Popołudniu byłam umówiona na górce na Jesiennej o 17:30 na typowo babski wypad z Kasią, Darią i Kamilą (koleżanką Skowronka). Jeszcze jak byłam w pracy zadzwonił do mnie Tomek i zapytał czy gdzieś dziś się wybieramy. Pomyślałam, że jeden rodzynek nam nie zaszkodzi i podałam szczegóły wypadu. Tuż przed wyjściem z domu dowiedziałam się od Przema, że z tego co on wie od Gawła, to ja jadę z nimi i z Bartkiem o 19 :D hmmm... tak to jest zgadywać się przez pośredników :D Zdążyłam oznajmić Przemowi, że Gaweł jednak nie jedzie i wyszłam z domku. Przeejchałam zaledwie kawałeczek i dzwoni Przemo, by oznajmić, że skoro Gaweł zrezgnował to on zamierza wybrać się z nami. Takim sposobem z typowo babskiego wypadu utworzył się aż sześcioosobowy wesoły skład.
Z lekkim opóźnieniem ruszyliśmy w drogę. Na sam początek terenowej jazdy postanowiłam zjechać sobie jeszcze ze schodów na Jesiennej :D Pojechaliśmy asfaltem przez Błeszno na Bugaj. Następnie zjechaliśmy w teren na niebieski / pomarańczowy rowerowy / zielony pieszy. Szlaki następnie się porozdzielały i jechaliśmy już tylko niebieskim rowerowym, który dalej przed Dębowcu złączył się ponownie na pewien odcinek z pomarańczowym. Od Dębowca jechaliśmy już tylko pomarańczowym szlakiem do asfaltu między Biskupicami, a leśnym. Zatrzymaliśmy się w leśnym, by zaczekać tam na Mr. Dry i Piksela, którzy mieli do nas dołączyć na dalszą część wycieczki.
Posiedzieliśmy chwilę, było już po 19, więc Daria z Kamilą postanowiły wracać w duecie do domów, gdyż miały trochę dalej niż my. Po jakimś czasie dotarł do nas długo wyczekiwany Mr. Dry, a chwilę po nim przyejchał Piksel. W między czasie Tomek również uznał, że z powodów czasowych wraca samotnie do domu. Zostaliśmy więc w piatkę - ja, Kasia, Mr. Dry, Piksel i Przemo. Jeszcze tylko Piksel musiał dokręcić śrubkę pożyczoną od Przema, bo wcześniej ukręcił gwint, a ja pożyczyłam Kasi tylną lampkę i ruszyliśmy na dalszą część wypadu.
Pojechaliśmy asfaltem na Biskupice, gdzie musieliśmy podjechać pod słynną górkę "osz k... mać". Nie było wcale tak źle. Było już dość ciemno, ale mimo tego postanowiliśmy pojechać dalej przez Sokole Góry. Na szczycie przed kościołem skręciliśmy w lewo w teren i najpierw zielonym, potem żółtym pieszym przez Sokole Góry dotarliśmy znów do asfaltu między Biskupicami, a leśnym. Kasia miała najgorzej - jechała bez przedniej lampki, korzystając ze światła naszych lampek, ale na szczeście jakoś dało radę. Przy asfalcie chłopaki przymocowali Kasi lampkę za pomocą izolacji i dalej w drogę.
Pojechaliśmy kawałek asfaltem w stronę Olsztyna. Następnie terenem zielonym rowerowym pod górkę przed Skrajnicą. Chłopaki postanowili, że dalej przez Skrajnicę również przebijemy się terenem. Jechałam z Pikselem na przodzie, a że zapadły już prawdziwe ciemności, a my zagadliśmy się na temat sprzętu, to pominęliśmy ścieżkę, w którą powinniśmy skręcić i pojechaliśmy dalej prosto. W efekcie wylądowaliśmy gdzieś na jakimś polu. Słychać było z oddali jakieś auta, więc mniej wiecej wiedzieliśmy, że do asfaltu nie mamy już daleko. Musieliśmy tylko przebić się jakoś na wprost przez spore zarośla, krzaki i inne tym podobne, gdyż zgubiliśmy całkiem ścieżkę. Przemo jechał na przodzie przedzierając szlak. Wszytko było by ok, gdyby tylko Bartek nie zaczął opowiadać o pająkach wielkości ludzkiej głowy... bleee... Udało nam się wreszcie wyjechać jakąś ścieżką do asfaltu koło stacji benzynowej przed rowerostradą.
Rowerostradą dojechaliśmy do samego końca, po czym skręciliśmy w prawo, przecięliśmy główną drogę i pojechaliśmy kawałek terenem do asfaltu na Kręciwilku. Znów przecięliśmy asfalt prosto i dalej leśną ścieżką dotarliśmy do asfaltu w pobliżu nastawni. Następnie pojechaliśmy asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki, koło skansenu i przez Aleję Pokoju, gdzie odłączyłą się Kasia. Piksel pojechał samotnie wzdłuż linii tramwajowej, a Bartek i Przemek odwieźli mnie jeszcze przez Gajową i osiiedle do domu i dalej pojechali w swoją stronę.
Dzisiejszy wypad był starsznie pokręcony, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Miał być początkowo typowy babski wyjazd - cztery kobiety, a w sumie utworzyła się całkiem niezła, wesoła ekipa. Mam nadzieję, że dziewczynom podobał się wyjazd. Dni są coraz krósze, szybciej robi się ciemno, wiec udało się wreszcie przejechać przez Sokole Góry po zmroku. Poza tym, chyba udało się pokonać ciążące nad nami fatum - zawsze jak mamy jechać z Kasią same, a w efekcie jedzie większa ekipa, to coś prędzej czy póxniej się musi wydarzyć - najczęściej jakiś kapeć. Dziś obyło bez żadnych nieprzewidzianych przypadków. Mój ostatni wypad w sierpniu będę naprawdę miło wspominać :)
Rano droga do pracy. Trasa jak co dzień. Dziś już było nieco cieplej niż wczoraj, zresztą było 5 stopni więcej. Od samego rana strasznie bolały mnie dziś plecy, aż nie miałam natchnienia do jazdy.
Po pracy do Gawła, tam pogaduchy z gościem, który bawi się na zjazdówce i następnie wzdłuż linii tramwajowej Jagiellońskiej, pozałatwiać kilka spraw w okolicy i wstąpić do Jagiellończyków. Następnie przez ryneczek i Gajową na Orkana, tam też coś załatwić i przez 11-tego listopada do Jesiennej i do domku. I to tyle na dziś.
Byłam umówiona na popołudniowy spokojny wypad z Kasią. Ustaliłyśmy jednak wspólnie, że napiszę o wypadzie na CFR, bo może ktoś chciałby jechać z nami i mógłby na wszelki wypadek był ktoś, kto mógłby pomóc w razie ewentualnej awarii sprzętowej, no bo co my dwie baby wtedy byśmy same zrobiły. Pod skansen na godz. 18,45 dotarł jeszcze Tomek i Łuki z Narty-Rowery, który usłyszał o wycieczce jak byłam u Gawła. Planowaliśmy zrobić rundkę po Sokolich.
Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie skręciliśmy w lewo i potem przez Cmentarz Żydowski do Legionów. Z Legionów zjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy, którym dotarliśmy do Kusiąt. W Kusiętach chwila przerwy przy sklepie, bo zapomniałam zabrać ze sobą bidonu. Pojechaliśmy dalej asfaltem do Olsztyna. Nawet na rynku położyli już asfalt. Z Olsztyna dalej w stronę Biskupic, gdzie czekał nas ten wspaniały podjazd. Do samych Biskupic jechałam cały czas z Łukim na przodzie, a za nami Kasia z Tomkiem. Na podjeździe Łukasz zostawił nas wszystkich w tyle i czekał na nas na szczycie. Jak zwykle musiałam zredukować przełożenie na młynek.
Wjechaliśmy na szczyt. Było już ciemno, nie każdy miał dobre oświetlenie, więc postanowiliśmy odpuścić Sokole i ciągnąć dalej asfaltem. I znów ja z Łukaszem byliśmy na czele grupy. Pojechaliśmy przez Choroń do Poraja, w Poraju w prawo i kawałek wzdłuż torów, by ominąć zamknięty przejazd kolejowy i dojechać do głównej drogi. Dalej główną drogą przez Poraj, Osiny i Kolonię Borek. Było już ciemno, ruch był duży, więc pomyślałam, że lepiej będzie już jechać gęsiego. Od tej pory cały czas ja prowadziłam ekipę nadając tempo.
Zjechaliśmy z głównej drogi w prawo i jechaliśmy dalej asfaltem przez Zawodzie, Poczesną, Nową Wieś (po wspaniałej kostce brukowej), potem przez Korwinów, Słowik i Wrzosową, aż dojechaliśmy do Gierkówki. Następnie chodnikiem wzdłuż trasy, aż do estakady. Mieliśmy naprawdę ładne tempo jazdy, pogoda dopisała, ale najwidoczniej było zbyt idealnie, skoro nic nam się po drodze nie przytrafiło. No i stało się - przy Lidlu podjeżdżałam pod dość duży krawężnik i nie zdążyłam podnieść do góry koła, nadziałam się na krawężnik i usłyszałam tylko syczenie. Po około 3 metrach nie miałam już kompletnie powietrza w przednim kole.
No cóż, nie było sensu kleić dętki (tym bardziej, że po oględzinach w domu okazało się, że rozcięło mi dętkę na długości około pół centymetra). Wyjęłam z plecaka Roberta magiczny klucz 15 (tym razem pancerny, anty-złamaniowy), dętkę i łyżki. Na szczęście dzięki pracy grupowej szybko się z tym uporaliśmy. Kasia zwijała starą dętkę, a my we troje zajęliśmy się zmianą dętki - Łuki odkręcił koło i zdjął oponę, wspólnie z Tomkiem założyliśmy dętkę i oponę można było już z powrotem montować koło. Jeszcze tylko pompowanie i można było ruszać. Kasia kilka metrów dalej zjechała w stronę Rakowa, a ja pożegnałam się z chłopakami przy estakadzie i pojechałam przez Jagiellońską i osiedle do domu.
Podczas dzisiejszego wypadu stuknęło mi 5 tyś przejechanych kilometrów w tym roku na moim zasłużonym żółtym rowerze. Rower pomału zaczyna dogorywać, ciągle psuję się coś nowego, no ale ma do tego prawo. Dzisiejsza wycieczka była bardzo fajna, super towarzystwo i naprawdę dobre tempo, tym bardziej, że większość drogi dyktowane przeze mnie i Łukasza. Takim oto sposobem plany spokojnej wycieczki szybko odeszły w niepamięć :D Dziękuję za towarzystwo i pomoc w ekspresowej zmianie dętki. Do następnego :)
Rano do pracy. Trasa jak zawsze. Jak na sierpień to było dość zimno (przed godziną 8 termometr pokazywał mi 9 stopni). Trochę zmarzły mi po drodze dłonie w rękawiczkach bez palców. Po pracy do Gawła odebrać rower, który zostawiłam na serwisie do poprawy działania mojej przerzutki. Przerzutka jeszcze trochę pożyje, póki nie załatwię sobie innej. Gaweł już któryś raz ratuje mi rower.
Następnie przez Sobieskiego, Pułaskiego, Popiełuszki, Jana Pawła i Rynek Wieluński na Klasztorną na kriokomorę. Po ćwiczeniach do domu. Jak zwykle pojechałam Jana Pawła i Popiełuszki do III Alei, gdzie zaliczyłam dość ostrą glebę po zderzeniu z innym rowerzystą, który zajechał mi drogę. Próbowałam odbić w prawo, ale nie zdążyłam i przywaliłam przednim kołem w jego korbę, aż się zgięła zębatka. Dobrze, że poza pobrudzonymi od smaru z zębatki spodniami, nic mi się nie stało. Pozbierałam się i pojechałam dalej przez Nowowiejskiego, Sobieskiego, wzdłuż linii tramwajowej i dalej tak jak wracam z pracy.
Kawałek przed Jesienną wyprzedziłam jadącego przede mną rowerzystę. Z twarzy wydawał mi się być znajomy, ale pojechałam dalej bo się trochę śpieszyłam. Pod domem, gdy już się zatrzymałam i zeszłam z roweru, dogonił mnie i dopiero wtedy zauważyłam, że to mój stary znajomy, z którym dawniej jeździłam w terenie w okolicach Kusiąt i Skrajnicy. Nie poznałaam go, ale za to on rozpoznał mnie i przejeżdżając machnął do mnie ręką.
Na dobry początek tygodnia z samego rana do pracy. Trasa jak ostatnio. Po pracy jeszcze kilka miastowych kilometrów przez Sobieskiego, Pułaskiego, Popiełuszki, Jana Pawła i Rynek Wieluński na Klasztorną, by pomarznąć chwilę w kriokomorze.
Po pobycie w komorze i rozgrzewających ćwiczeniach pojechałam do koleżanki na Curie-Skłodowskiej. Standardowo przez Jana Pawła, Popiełuszki, III Aleję, Nowowiejskiego, Sobieskiego do linii tramwajowej. Wstąpiłam po drodze do Gawła, bo byłam już tak zdesperowana działaniem mojej przedniej przerzutki, że myślałam, że zaraz ją odkręcę i wyrzucę. Gaweł trochę ją podregulował, bo strasznie denerwowało mnie to, że nie mogłam w ogóle wrzucić na blat.
Po regulacji było nieco lepiej - ciężko bo ciężko, ale dało się zmienić przerzutkę, więc mogłam śmiało jechać do koleżanki zobaczyć jej dwu-miesięcznego malucha. Jak na razie to bardzo grzeczna dziewczynka :D Po odwiedzinach do domu. Trasa jak z pracy. Jakież było moje zdenerwowanie, gdy najpierw na Jagiellońskiej przerzutka nie chciała znowu przerzucić ze środkowej zębatki na blat, a jak chciałam manetką wrócić na 2 przełożenie to nagle strzeliła linka i łańcuch spadł razem z przerzutką na młynek... Ostatni kilometr zmuszona byłam dojechać na najmniejszej zębatce kręcąc jak chomik w kołowrotku.
Po powrocie do domu szybki "telefon do przyjaciela". Gaweł wytłumaczył mi na szybko co zrobić, by ustawić przerzutkę na stałe na 2 przełożenie, póki nie zostanie wymieniona linka. Jak tak dalej pójdzie to niedługo nie będę mieć na czym jeździć...
Przez cały weekend nie udało mi się wyjechać na rower. W sobotę plany rowerowe zostały przebite przez IX rundę MPPZ, która w tym roku obyła się w Częstochowie. W niedzielę byłam umówiona przed obiadem na jazdę z Mr. Dry, ale akurat jak na złość padał deszcz, więc zrezygnowaliśmy z wyjazdu. Po obiedzie z kolei byłam w Dąbrowie Zielonej na spotkaniu CRK. Po powrocie do domu pomyślałam, że skoro wieczór jest dość ciepły można chociaż zrobić jakieś kółeczko po mieście, tym bardziej, że żużel, na którym był Robert akurat się skończył. Umówiliśmy się po godzinie 20 na małą przejażdzkę.
Robert przyjechał do mnie po dom. Pojechaliśmy przez osiedle do Jagiellońskiej i dalej przez Aleję Pokoju na Dąbie. Następnie duktem wzdłuż rzeki do DK1. Kawałek wzdłuż trasy do Jana Pawła, i potem Kierzyńską do Promenady. Na końcu Promenady zrobiliśmy małą rundkę przez lasek Aniołowski. Jadąc nocą przez mało znany mi lasek z oświetleniem Sigmy, zastanawiałam się jak ja mogłam kiedyś jeździć w terenie po nocy z jakąś zwykłą lampką przednią "no name" - teraz bym się chyba na to nie odważyła.
Wyjechaliśmy z lasku na Kukuczki. Trasa dalej przebiegała przez Wyzwolenia, Westerplatte, Szajnowicza-Iwanowa do Popiełuszki. Przy trójkącie na ścieżce pieszo-rowerowej niewiele mi brakło, by wjechać centralnie wprost w wózek prowadzony przez jakieoś nierozważnego faceta. Facet szedł cały czas prosto środkiem, a jak go mijałam nagle odbił wózkiem w prawo, by skręcić na przystanek autobusowy. Nawet się nie rozejrzał dookoła. Pojechaliśmy dalej przez III Aleję, Nowowiejskiego i Sobieskiego. Następnie wzdłuż linii tramwajowej, Bór i przez Jagiellońską.
Wieczorna wycieczka dobrze na mnie podziałała. Wieczór był naprawdę ciepły, bez wiatru, więc jechało się bardzo przyjemnie. Takim sposobem z krótkiego kółeczka po mieście zrobiło się w zasadzie aż 26 km. Bardzo fajne zakończenie weekendu, tym bardziej, że już myślałam, że nie uda się wyjść na rower.
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.