Wpisy archiwalne w kategorii

Miasto

Dystans całkowity:4865.62 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:150:56
Średnia prędkość:20.17 km/h
Maksymalna prędkość:63.80 km/h
Suma podjazdów:1626 m
Liczba aktywności:285
Średnio na aktywność:17.07 km i 0h 56m
Więcej statystyk

Droga do i z pracy, a potem Blachownia

Środa, 22 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
Na dobry początek dnia i przebudzenie się do rowerem pracy. Rano jeszcze nie było zbyt gorąco, więc jechało się bardzo przyjemnie. Po pracy droga prosto do domu. Jechało się już trochę ciężej, bo było trochę duszno. W obie strony trasa taka jak zwykle.

Po pracy umówiłam się z Darią na wypad do Blachowni, by tym razem to ona mogła poprowadzić swoimi ścieżkami. Celem wycieczki była Blachownia. Dołączył dziś do nas jeszcze Robert, który przyjechał do mnie pod dom. Wspólnie udaliśmy się przez Jagiellońską i Sabinowską koło szkoły straży pożarnej na miejsce zbiórki, gdzie czekała już na nas Daria.

Pojechaliśmy kawałek chodnikiem Sabinowską, potem asfaltem przez Chopina i Piastowską. Dalej kawałek szutrówką wzdłuż torów do przejazdu kolejowego w Gnaszynie. Za przejazdem krótki odcinek szutrówką koło Domexu. Następnie asfaltem przez Lisiniec - Dobrzańską, Lwowską, Tatrzańską do Wielkoborskiej. Po opuszczeniu Częstochowy cały czas asfaltem przez Starą Gorzelnię, Łojki, Konradów do Blachowni. Dotarliśmy w pobliże zalewu i skręciliśmy w prawo. Nie zatrzymując się, jechaliśmy dalej kierując się już z powrotem.

Pojechaliśmy terenową drogą szlakiem niebieskim pieszym / zielonym rowerowym. Na rozwidleniu dróg niebieski szlak prowadził dalej prosto, my skręciliśmy w prawo trzymając się zielonego rowerowego. Dosyć kamienistym szlakiem dojechaliśmy do Wydry i dalej pojechaliśmy asfaltem przez Kalej, Lgotę i Białą do Częstochowy. Pojechaliśmy ulicą Ikara przez Grabówkę w stronę Lisińca. Skręciliśmy z Ikara w prawo i dotarliśmy do bunkra w pobliżu cmentarza komunalnego. Przy bunkrze zatrzymaliśmy się na chwilkę na krótki odpoczynek.

Słońce już zaszło, więc ruszyliśmy dalej z powrotem. Pojechaliśmy asfaltem przez Białostocką i Dobrzańską. Następnie kawałek szutrówką koło Domexu do głównej drogi. Tutaj pożegnaliśmy się ze Skowronkiem i dalej jechaliśmy z Robertem we dwójkę. Przejechaliśmy przez przejazd kolejowy i pojechaliśmy szutrówką wzdłuż torów. Dojechaliśmy do asfaltu przy przejeździe kolejowym na Zaciszańskiej. Dalej już asfaltem do domu przez Chopina, Sabinowską i Jagiellońską.

Udany wypad w dobrym tempie i świetnym towarzystwie. Skowronek poprowadził nas ścieżkami, których dotąd z Robertem nie znaliśmy. Z początku jechało mi się dość ciężko, ale z upływem kolejnych minut, gdy robiło się coraz chłodniej stopniowo przybywało mi energii. Jedynym minusem było to, że drugi dzień jazdy na wąskim jak dla mnie siodełku Accenta, sprawił, że na każdej nawet najmniejszej nierówności odczuwałam dość duży dyskomfort... Mam nadzieję, że jutro dam jakoś radę usiąść na siodełku.

Na bunkrze koło cmentarza komunalnego © EdytKa

Droga do i z pracy, a potem kilka km po mieście

Poniedziałek, 20 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Dziś na dobry początek tygodnia z przymusu i z własnej woli rowerem do pracy. Trasa jak zawsze. Już przed 8 było bardzo ciepło. Po drodze na pasach na Jagiellońskiej minęłam się z kuzynem, który dziś jechał do pracy autem.

Po pracy w strasznym upale przez miasto - Sobieskiego, Pułaskiego, Popiełuszki, Jana Pawła i Rynek Wieluński na Klasztorną schłodzić się przez 3 minuty przy minus 130 stopniach Celcjusza. Na przejeździe rowerowym przy trójkącie mało brakło potrącił by mnie niesforny kierowca, który stojąc na czerwonym świetle i nerwowo oczekując na zieloną strzałkę, nie zauważył, że ja już miałam zielone światło i ruszył akurat w tym samym momencie, w którym ja już byłam przednim kołem na pasach.

Po schłodzeniu się i półgodzinnych ćwiczeniach do domu. Pojechałam przez Rynek Wieluński, Popiełuszki, III Aleję, Nowowiejskiego i Sobieskiego do linii tramwajowej. Dalej już taką trasą jak z pracy do domu. Strasznie dziś gorąco. Powrót do domu był strasznie mozolny, jechałam totalnie bez energii. Do tego przez skrzywioną sztycę znów nie mogę dopasować odpowiedniej pozycji do siodełka.

Wieczorem jeszcze parę km z Robertem przez Jesienną i 11-tego Listopada na stację benzynową, po korek od wlewu gazu, który wczoraj podczas tankowania pozostał na stacji. Powrót między blokami przez osiedle. Pod wieczór jechało się już całkiem fajnie - od razu lepiej się kręci jak jest trochę chłodniej.

Droga do i z pracy, a potem kilka km po mieście

Czwartek, 16 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Chciałam jechać do pracy rowerem w poniedziałek. Niestety - wychodzę z domu, patrzę a tu kapeć... Myślę sobie - osz kur... znowu? Trzeci kapeć w tym miesiącu? To już za wiele. Dla odmiany tym razem w przednim kole. Pojechałam autem. Po pracy też nie pojeździłam, bo trzeba było zmienić dętkę. Okazało się, że tym razem odkleiła się stara łatka. We wtorek rano z kolei padał deszcz. No i znów autem.

Dziś już nic nie stanęło mi na przeszkodzie, by dojechać do pracy rowerem. Było w miarę ciepło jak na godzinę 6:40, powietrze w kołach też było. Wsiadłam na rower i pojechałam. Trasa jak zwykle. Dobry pomysł na poranne przebudzenie się.

Po pracy pojechałam jeszcze przez Sobieskiego, Pułaskiego, Jana Pawła i Rynek Wieluński na Klasztorną, by pobyć sobie dwie minuty w temperaturze -148 stopni Celcjusza razem z dwiema innymi osobami w zamkniętym pomieszczeniu, ubrana w kostium kąpielowy, czapkę, rękawiczki i skarpetki. To tak w ramach rehabilitacji w kriokomorze. Potem pół godzinki ćwiczeń dla rozgrzania i do domu.

Pojechałam przez Jana Pawła, Popiełuszki, III Aleję, Nowowiejskiego, Sobieskiego do linii tramwajowej. odwiedziłam jeszcze po drodze Gawła na serwisie. Chwilę pogadaliśmy i już prosto do domu. Trasa taka sama jak z pracy. Na Bór zaczęło mi się oraz ciężej jechać. Myślałam, że to po wczorajszej eskapadzie, więc cisnęłam dalej. Dojechałam pod dom, zatrzymałam się i zauważyłam, że znów mam kapcia...

Troszkę się poirytowałam... W końcu to 4 kapec w sierpniu, ileż można. Szczęście w nieszczęściu, że kapeć znów był w przednim kole, bo z przodu już sama umiem sobie zmienić dętkę, gdyż nie trzeba potem regulować ani hamulca ani przerzutki. Jedynie potrzebowałam pomocy ojca w odkręceniu tej beznadziejnej śruby, bo była za mocno dokręcona. Miałam jeszcze po południu pojeździć, ale byłam już na tyle zniesmaczona kolejnym kapciem, że sobie odpuściłam.

Droga do i z pracy, potem Lipówki i baaardzo pechowy powrót :(

Czwartek, 9 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
Rano dojazd do pracy standardową trasą. Troszkę zmarzłam. Po pracy do domu. P drodze minęłam się z kuzynem, ale dziś tylko machnęliśmy sobie nawzajem ręką bez zatrzymywania się.

Po południu przyjechał do mnie Robert i wspólnie pojechaliśmy pod skansen, gdzie byliśmy umówieni z Gawłem na wypad do Olsztyna. Nikt więcej nie przyjechał, więc ruszyliśmy we troje. Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty i potem ścieżką wzdłuż rzeki. Gdy wyjechaliśmy na asfalt dołączył do nas jeszcze Przemek. Krótka przerwa, bo Przemek chciał dopompować koła i dalej w drogę. Asfaltem koło Guardiana, do nastawni, potem kawałek terenem do rowerostrady. Rowerostradą do końca i w stronę Skrajnicy. Za ostatnimi domami wjechaliśmy w teren. Prawie cały czas było pod górkę, ale dziś jakoś wyjątkowo lekko mi się podjeżdżało. Terenem cały czas prosto, aż dojechaliśmy do głównej drogi tuż przed wlotem do Olsztyna.

Zatrzymaliśmy się przy rynku, by wstąpić do sklepu. Następnie mieliśmy udać się na Lipówki. Po dokonaniu zakupów ruszyliśmy do celu. Przejeżdżając przez nowy "betonowy" rynek (który w ogóle mi się nie podoba) zgarnęliśmy jeszcze ze sobą ProPheta, którego spotkaliśmy jak wracał do domu. Kawałek przed terenowym dojazdem do Lipówek zaczęło padać. Pomyśleliśmy, że mimo wszystko wjedziemy na górę z nadzieją, że się rozpogodzi. Na sam szczyt jak zawsze musiałam rower wprowadzić. Po chwili dołączył do nas jeszcze Arek. Niestety chmur było coraz więcej, więc po chwili postanowiliśmy udać się do knajpy pod zamkiem, by tam chwilę przeczekać deszcz.

Było ślisko, hamulce nie działały tak jak powinny więc z Lipówek postanowiłam rower na dół sprowadzić. Potem dopiero kawałek przejechałam zanim dotarliśmy do asfaltu, ale to nie było zbyt bezpieczne. Buty strasznie ślizgały mi się na pedałach. Po tym jak dojechaliśmy do knajpy cali mokrzy na moment przestało padać - tylko na moment. Potem znów zaczęło, a deszcz padał coraz mocniej. Posiedzieliśmy chwilę, ogrzaliśmy się i zaczęliśmy się zbierać do domów. Gaweł jeszcze poszedł na chwilę do baru, po czym wrócił do nas z ładnym niebieskim workiem na śmieci. Jak zakumaliśmy co miał w zamiarze nie mogliśmy powstrzymać się od śmiechu :D Gaweł z pomocą nożyczek wyciął w worku trzy otwory i stworzył sobie cudną niebieską sukieneczkę przeciwdeszczową :D Myślałam, że pęknę ze śmiechu :D

Chcieliśmy być jak najszybciej w domu, więc wybraliśmy chyba najszybszą trasę. Pojechaliśmy kawałek główną drogą. Zasuwałam po głównej drodze na samym przodzie około 40 km/h, żeby jak najszybciej dojechać. Robert jak zawsze podczas deszczu jechał najwolniej na samym końcu. Skręciliśmy z głównej w prawo i pojechaliśmy przez osiedle pod Wilczą górą. Robert nie miał lampki, więc na przodzie nie było go w ogóle widać. Stanęliśmy na chwilę, by na niego poczekać i ruszyliśmy dalej.

I w tym momencie zaczęły się problemy... Najpierw w pobliżu oczyszczalni zaczął mi świrować licznik. No trudno zdarza się, zamókł i nie podawał poprawnych wartości, bo wg licznika jechałam max 6 km/h. Chciałam go zdjąć i wsadzić do kieszeni, no i w tym momencie upadł na ziemię. Stanęłam, by go podnieść no i cała ekipa odjechała mi do przodu. Chciałam ich dogonić, więc zaczęłam mocniej cisnąć, ale jakoś tak coraz ciężej mi się jechało, ale nawet nie było czasu na zastanowienie się dlaczego. Cisnęłam tak mocno jak tylko mogłam, choć efekt był marny. W dodatku zaczęło boleć mnie kolano. Nie chciałam marudzić, więc toczyłam się troszkę wolniej z tyłu. Arek w ogóle odjechał gdzieś do przodu, a ja dogoniłam po chwili resztę ekipy, bo chyba trochę zwolnili.

Robert prawie jak ostatnio zaczął marudzić, że znów jadę wolniej i zdenerwowany odjechał samotnie w przód kawałek przed nastawnią. A ja cisnęłam ile mogę z marnym efektem. Gaweł i Przemek trochę zwolnili, ale i tak jechałam na samym końcu. Koło Guardiana Robert zatrzymał się i zaczekał na nas wszystkich. Pojechaliśmy dalej ścieżką wzdłuż rzeki, a potem asfaltem w stronę skansenu. Pod samym skansenem musiałam zejść z roweru, bo okazało się, że nie mam w ogóle powietrza w tylnym kole. Co za dzień :( Jeszcze chwila i obręcz zniszczyła by mi oponę. Pewnie dlatego już kawałek za wilczą górą jechało mi się coraz ciężej, tylko z powodu deszczu nawet nie zauważyłam, że ucieka mi powietrze.

Robert zmienił mi dętkę, bo nie było sensu kleić, zresztą dziura musiała być duża, bo nawet nie nadążył pompować dętki. Na szczęście wszystko poszło w miarę sprawnie, jeszcze trzeba było jak zwykle po demontażu koła wyregulować hamulce i mogliśmy pojechać dalej. Na końcu Alejki Pokoju pożegnaliśmy się z Gawłem i Przemkiem, którzy skręcili w prawo. Robert odwiózł mnie jeszcze przez Jagiellońską i osiedle pod dom i potem wrócił do siebie.

Co za pechowy wieczór. Gorzej już chyba być nie mogło. Limit pecha na najbliższy czas chyba wyczerpany... oby. Drugi kapeć w ciągu tygodnia, trzeba będzie chyba przyjrzeć się dokładniej obręczy. Żeby tego było mało, dojechałam do domu cała przemoczona, licznik cały zaparowany. Może jak wyschnie zacznie poprawnie działać. Przepraszam chłopaki za niedogodności podczas powrotu i dziękuję, że nie zostawiliście mnie samej z tyłu i mimo tego, że było już późno czekaliście cierpliwie podczas wymiany dętki. Dystans wycieczki podany na podstawie licznika Roberta po dodaniu dystansu z dojazdu do pracy.

Droga do i z pracy, a potem kilka km po mieście

Środa, 8 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Rano dojazd do pracy. Trasa jak zawsze. Poranki są już trochę chłodniejsze. Po pracy prosto do domu. Na Bór spotkałam kuzyna, który również wracał rowerem z pracy do domu. Często się mijamy, bo jeździmy podobną trasą.

Po obiedzie pojechałam na dłłłłuuuuuuugoooooo wyczekiwaną wizytę do poradni rehabilitacyjnej na Klasztornej. Czekałam od lutego na termin wizyty. Polska służba zdrowia... kolano już prawie boleć przestało od tego czasu. Pojechałam przez Jagiellońską, Bór, wzdłuż linii tramwajowej, Sobieskiego, Pułaskiego, potem Rocha do Rynku Wieluńskiego i potem na Klasztorną pod górkę.

Z powrotem zjechałam z górki do Rynku Wieluńskiego, gdzie spotkałam mojego tatę czekającego na przystanku. Obstawialiśmy kto pierwszy wróci do domu. Pojechałam przez Jana Pawła, Popiełuszki, potem przez środek III Alei, Nowowiejskiego, Sobieskiego, wzdłuż linii tramwajowej, Bór i Jagiellońską. Zdążyłam odstawić rower, wejść do domu, napić się wody, zjeść obiadek i dopiero tata wszedł do domu. Szkoda, że tata już nie jeździ na rowerze jak dawniej. Teraz ciągle powtarza, że dobrze, że ja znów jeżdżę.

Droga do i z pracy, a potem... kilka morderczych km

Poniedziałek, 6 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
Rano jak co dzień dojazd do pracy. Już przed godziną 8 było strasznie gorąco i duszno. Po pracy prosto do domu. Tuż przed końcem dniówki bałam się, że wrócę cała przemoczona, bo chwilę przed 16 dość mocno popadało, jednak na szczęście rozpogodziło się i znów zrobiło się strasznie gorąco. Nawet woda w kałużach była cieplutka :D Prawie żadnej nie ominęłam - nie mogłam się powstrzymać - świetny sposób na schłodzenie się :D

Po południu korzystając z wolnego czasu i słonecznej pogody chciałam się gdzieś przejechać. Przyjechał do mnie Robert, przy okazji zmienił dętkę, bym mogła oddać Kasi, te którą mi ostatnio pożyczyła i założył jedną z moich. I tak od słowa do słowa padła propozycja wypadu do Blachowni nad zalew i na lody.

Pojechaliśmy asfaltem przez Wypalanki, Sabinowską, potem przez Chopina, Matejki i Zaciszańską. Przed przejazdem kolejowym skręciliśmy w lewo i jechaliśmy cały czas wzdłuż torów w stronę Blachowni. Droga którą jechaliśmy była bardzo zróżnicowana - od szutru, przez dziurawy asfalt, kostkę brukową czy w ogóle terenowe wyboje. Od samego początku jechało mi się jakoś bardzo ciężko, ale uznałam, że to dlatego, że było gorąco, poza tym ogólnie miałam słabszy dzień jeżeli chodzi o siły i energię do jazdy. Powoli doturlaliśmy się do Gnaszyna, przejechaliśmy przez przejazd kolejowy i wyjechaliśmy na główną drogę z zamiarem dotarcia na tor we Wyrazowie.

Przejechaliśmy zaledwie kawałek i po chwili zadzwonił telefon - moje dzisiejsze zbawienie - świeżo upieczeni małżonkowie, u których w sobotę byliśmy na weselu zaprosili na piwo lub colę. Jeżeli o mnie chodziło, nie trzeba było dzisiaj się długo zastanawiać - to był znak, by wracać do domu. Robert też uznał, że nie ma sensu jechać dalej - z nieba spadło kilka niewinnych kropelek, a poza tym, chyba już się odzwyczaił od "powolnej" jazdy w tempie poniżej 20 km/h. Zapomniał chyba, jak kiedyś jeździłam o wiele wolniej. No cóż - do dobrego człowiek się szybko przyzwyczaja.

Wracaliśmy tą samą drogą - kawałek asfaltem do przejazdu kolejowego w Gnaszynie, który oczywiście jak na złość był zamknięty, a dalej cały czas wzdłuż torów. Przed nami po zaledwie kilku kroplach deszczu pojawiła się na niebie piękna tęcza. Dojechaliśmy znów do Zaciszańskiej. Następnie pojechaliśmy Piastowską, Sabinowską i Jagiellońską, przez którą Robert jechał asfaltem a ja ścieżką pieszo-rowerową. Za makro skręciliśmy w prawo i już prosto do domu. Tuż po tym jak dotarliśmy do mnie do domu okazało się, że moja dzisiejsza "powolna" jazda drażniąca Roberta nie była wywołana wyłącznie tym, że było okropnie gorąco i tym, że miałam dziś mniej energii. Dodatkową przyczyną, która w pewnym sensie nieco podniosła mnie na duchu, było to, że okazało się, iż po zmianie dętki i ponownym założeniu koła klocki hamulcowe dość znacznie ocierały o obręcz.

Mam nadzieję, że następne dni będą lepsze. W dzisiejszym dniu pomimo szczerych chęci jazda była dla mnie prawdziwą męczarnią. Przejechaliśmy zaledwie 20 kilka km, a ja byłam o wiele bardziej wycieńczona niż na przykład po przejechaniu 100 km podczas wycieczki do Bobolic, gdzie sporą część trasy jechaliśmy po piachu w podobnych warunkach pogodowych. Pocieszam się tym, że każdy ma prawo mieć gorszy dzień.

Wypatrzony przy torach - nie mogłam pojechać dalej i sie przy nim nie zatrzymać :) © EdytKa

Droga do i z pracy, potem na Promenadę i deszczowy powrót

Piątek, 3 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Na początek dnia z samego rana droga do pracy. Od samego rana było słonecznie, duszno i bardo gorąco. Trasa jak zawsze. Po pracy powrót do domu. Dalej duszno, ale słońce powoli zaczynało chować się za chmurami.

Po południu znów w cywilnych ciuchach przez Jagiellońską, Bór i wzdłuż linii tramwajowej na Promenadę, gdzie umówiłam się na placu zabaw z dziewczyną, za którą pracowałam na zastępstwo w poprzednim biurze, podczas gdy ona przebywała na urlopie macierzyńskim.

Miałyśmy iść z jej dzieciakami na lody. Jestem w szoku jak dwójka małych dzieci - 3-letni chłopczyk i roczna dziewczynka potrafią "terroryzować" otoczenie :D Mały łobuz na szczęście poza negatywnym nawykiem polegającym na tym, że wszystko ma być tak jak on chce ma jedną zaletę - już śmiga na dwukołowym rowerku - co prawda rower jest lekko upośledzony, bo nie ma pedałów i mały odpycha się nogami, ale dobre i to :) Z placu zabaw na lody i kawałek żółwim tempem przez Promenadę. Zaczęło padać, więc postanowiłam chwilę przeczekać u znajomej na Czecha. Niestety padać nie przestawało, więc koleżanka pożyczyła mi bluzę i w drogę.

Pojechałam między blokami do Promenady z sentymentem przejeżdżając obok biura, z którego wyniosłam wiele doświadczenia. Następnie prosto wzdłuż linii tramwajowej do Bór. Dopiero tutaj przestało padać, ale drogi pozostały mokre. Po drodze spotkałam kuzynkę i kuzyna wracających na rowerach z pobliskiej apteki. Wstąpiłam na moment na herbatkę i przy okazji odwiedziłam babcię, która teraz już nawet nie poznaje kim jestem... a byłam jej ulubioną wnuczką. Każda taka wizyta negatywnie mnie nastraja... Życie jest podłe. Medycyna na wiele chorób nie zna lekarstwa. Posiedziałam chwilę i przez Bór i Jagiellońską wróciłam do domu. Ciuchy można było wykręcać takie były mokre.

Droga do i z pracy, potem Olsztyn i Poraj, a po drodze kapeć i złamany klucz

Czwartek, 2 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Rano dojazd do pracy. Trasa standardowa. W drodze nic ciekawego się nie wydarzyło. Po pracy do domu. Na wiadukcie na Niepodległości niewiele brakło do tego, bym zderzyła się z jakimś innym rowerzystą, który cały czas jechał po lewej, ja po prawej i nagle tuż przede mną zapatrzył się gdzieś i zjechał mi wprost pod koła. Powiedział tylko „przepraszam” i oboje pojechaliśmy w swoją stronę.

Po południu miałyśmy wybrać się na babski wypad razem z Kasik. Planowałyśmy wyjechać około godziny 18, żeby nie było już tak gorąco. Plany jednak uległy modyfikacji i zdecydowałyśmy się jechać trochę wcześniej, by móc wcześniej wrócić. Umówiłyśmy się pod skansenem, a następnie pojechałyśmy koło dawnego sądu, gdzie na przystanku autobusowym miałyśmy dołączyć do mario66 i jego kolegi - również Mariusza (wystartowali spod galerii) i wspólnie wybrać się nad zalew w Poraju.

W pełnym składzie pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki i dalej znów asfaltem koło Guardiana i do nastawni. Następnie kawałek terenem – żółtym pieszym do rowerostrady. Rowerostradą do końca. Dalej najpierw asfaltem, a potem terenowo przez górkę na Skrajnicy do Olsztyna. Następnie asfaltem w stronę Biskupic. Kawałek za barem leśnym, w pobliżu wjazdu w Sokole Góry, na podjeździe pod górkę, gdzie trzymałam się tuż za mario66, nagle zaczęło mi się coraz ciężej wjeżdżać i mario zaczął mi szybko odjeżdżać. Dopiero po chwili zauważyłam, że nie mam w ogóle powietrza w tylnym kole.

Zatrzymaliśmy się na poboczu, wyciągnęłam zestaw naprawczy - łatki, łyżki do opon i klucz, aby odkręcić tę archaiczną śrubę 15tkę. Kasia zaproponowała, że pożyczy mi dętkę, żeby nie trzeba było kleić i żeby wymiana poszła szybciej. Chłopaki zabrali się za odkręcenie koła, bo ja bym nie dała sobie z tym rady. Robert zbyt mocno dokręcił ostatnio śrubę. Niestety jak mario próbował ją odkręcić to złamał się klucz… Co za pech... To była jedyna 15tka jaka mieliśmy przy sobie. Kombinowaliśmy co by tu zrobić. Mario pojechał zobaczyć czy w leśnym nikt nie będzie miał takiego klucza. Ale jak na złość nie było tam żadnego rowerzysty.

Wpadł mi nagle pewien pomysł do głowy. Zadzwoniłam do brata, żeby skontaktował się ze znajomym, który mieszka w Biskupicach. Za moment otrzymałam tel zwrotny, żeby podać dokładną lokalizację to przywiezie klucz. To było nasze wybawienie. Kolega brata przywiózł nam klucz i poczekał z nami, aż uda się odkręcić koło. Chłopaki odkręcili śrubę i zabrali się do wymiany dętki. Już po wymianie, podczas pompowania okazało się, że dętka jest mocno sklejona, bo nie było w niej ani grama talku. Do tego jeszcze miała krótki wentyl i ciężko było odpowiednio zamocować pompkę. Wreszcie udało się rozprawić z tym wszystkim i mogliśmy jechać dalej.

Było już stosunkowo późno. Mariusza znajomy dostał telefon i postanowił wracać samotnie do domu. My również skróciliśmy nieco trasę. Mieliśmy jechać asfaltem przez Choroń do Poraja, a w efekcie pojechaliśmy terenem pomarańczowym rowerowym do Dębowca, dalej jeszcze kawałek terenem pomarańczowym / niebieskim rowerowym do asfaltu. Dojechaliśmy asfaltem to torów kolejowych, przed torami skręciliśmy w lewo i kawałek terenem, kawałek asfaltem dojechaliśmy wzdłuż torów do przejazdu kolejowego w Poraju. Za przejazdem na moment zatrzymaliśmy się w sklepie, po czym asfaltem dotarliśmy nad zalew.

Posiedzieliśmy chwilę na plaży nad zalewem, popatrzeliśmy na gościa pływającego na nartach wodnych i trzeba było się zbierać z powrotem. Zadecydowaliśmy wspólnie, że wracamy asfaltem najszybszą drogą. Nawigatorem była Kasia, gdyż ona najbardziej znała drogę. Dojechaliśmy do głównej drogi, dalej główną przez Poraj, Osiny, Kolonię Borek. Następnie zjechaliśmy z głównej w prawo i jechaliśmy przez Zawodzie, Poczesną (po kostce brukowej), Nową Wieś, Korwinów, Słowik i Wrzosową, aż dojechaliśmy do Gierkówki.

Dalej pojechaliśmy chodnikiem wzdłuż trasy. Przy stacji paliw Orlen niewiele mi zabrakło do zderzenia z jakąś kobitą, która stała na chodniku po prawej stronie, a jak chciałam ją minąć od lewej to nagle ruszyła nie rozglądając się w ogóle dookoła i skręcając kierownicą na lewo. Jeszcze coś tam pod nosem mruczała. Dojechaliśmy do estakady. Kasia i Mario odbili w prawo w stronę Rakowa, ja pojechałam przez Jagiellońską i osiedle do domu.

Pomimo niezaplanowanego kapcia i kłopotów z tym związanych była to całkiem przyjemna wycieczka w dobrym tempie. W sumie dobrze, że nie pojechałyśmy z Kasią same we dwie, bo nie wiem czy dałybyśmy sobie radę z tym kołem. Dziękuję Wam za cierpliwość i pomoc przy wymianie dętki. Całość przyjemnego wieczoru przypieczętował piękny zachód słońca nad Słowikiem.

Pompowanie koła po wymianie dętki © EdytKa


Rower odpoczywający na plaży w Poraju © EdytKa


Tak wyglądał klucz po złamaniu © EdytKa

Droga do i z pracy, potem Poraj, Olsztyn i kilka km po mieście

Wtorek, 31 lipca 2012 · Komentarze(1)
Rano dojazd do pracy. Trasa jak w każdy inny dzień. Po drodze małe utrudnienie za przejściem dla pieszych przy przystanku na skrzyżowaniu Bór z Niepodległości – rozkopany kawałek chodnika. Trzeba było ominąć to naokoło między drzewami. Po pracy dojazd do domu. Byłam bardzo mile zaskoczona, bo zdążyli już z powrotem ułożyć kostkę przy przejściu dla pieszych przy przystanku tramwajowym.

Po południu z uwagi na fakt, że nie jeździłam na rowerze od piątkowej masy, postanowiłam przeznaczyć ostatnie lipcowe popołudnie na jakiś krótki wypad. Początkowo miałam jechać razem z Kaśką i być może z Wojtkiem. Godzinę przed umówionym spotkaniem podczas rozmowy telefonicznej chęć dołączenia do nas wyraził jeszcze Gaweł. Na godzinę 18 pod skansen Wojtek jednak nie dotarł, natomiast dołączył do nas mario66, który akurat przejeżdżał obok, mając w planie początkowo samotny wypad w tym samym kierunku co my. W czteroosobowym składzie ruszyliśmy do Poraja.

Pojechaliśmy kawałek asfaltem w stronę huty, dalej ścieżką wzdłuż rzeki i koło tamy do Bugaja. Następnie kawałek asfaltem i potem w prawo w teren na niebieski / pomarańczowy rowerowy / zielony pieszy. Za torami szlaki rozdzieliły się, więc pojechaliśmy niebieskim rowerowym do asfaltu, którym dojeżdżamy zwykle do Poraja. Przejechaliśmy kilka metrów asfaltem i ponownie wjechaliśmy w teren, w lewo na pomarańczowy / niebieski rowerowy, którym dojechaliśmy do Dębowca. Po wyjechaniu na asfalt Gaweł szybciutko dopompował mi kółko z tyłu, bo lepiej jeździ mi się na bardziej nabitych kołach i ruszyliśmy dalej.

Pojechaliśmy asfaltem niebieskim / żółtym rowerowym pod górę w stronę kościoła. Przed kościołem skręciliśmy w lewo i ekspresowo zjechaliśmy w dół do drogi prowadzącej z Poraja na Choroń. Zjeżdżałam z prędkością pond 60 km/h i w ostatniej chwili dotarło do mnie, że wypadało by się zatrzymać na znaku stop. Troszkę przytarłam oponę z tyłu, aż było czuć „zapach” palonej gumy. Te nowsze opony im miększe i lżejsze tym mniej wytrzymałe :D Mojej starej od 10 lat zedrzeć nie potrafię. Pojechaliśmy następnie asfaltem pod górę przez Choroń, obok wieży widokowej i przez Biskupice do baru leśnego. Na zjeździe w Biskupiach już się tak nie rozpędzałam, by spokojnie wyhamować przed zakrętem.

W leśnym nie spotkaliśmy żadnego znajomego rowerzysty. Po chwili odpoczynku powrót do domów. Najpierw kawałek asfaltem, potem terenowy podjazd pod Skrajnicę i dalej asfaltem aż do rowerostrady. Jadąc przez Skrajnicę mogliśmy podziwiać przepiękny zachód słońca. Rowerostradą dojechaliśmy do końca, dalej kawałek terenem (żółtym pieszym – o czym dowiedziałam się dopiero niedawno, jak malowali od nowa oznaczenia szlaków) do nastawni, asfaltem koło Guardiana, obok Ocynkowni do ronda. Następnie koło skansenu i do Alejki Pokoju, gdzie Kasik i mario pojechali w swoją stronę. Ja z Gawłem pojechałam jeszcze przez Jagiellońską i przez osiedle do Markona pożyczyć wieszak na rowery do auta, abym mogła w środę zawieść Gawła z żoną i synkiem nad zalew do Siamoszyc.

Życzyliśmy Mariuszowi szybkiego powrotu do zdrowia po operacji i prowadząc rowery dotarliśmy z Gawłem do mnie do domu, by zostawić wieszak w aucie. Był bardzo ciepły wieczór, więc postanowiłam wykręcić jeszcze kilka km po mieście. Pojechaliśmy przez Równoległą, wzdłuż linii tramwajowej do Worcella i potem do Wałów Dwernickiego, gdzie poczekaliśmy pod Roberta pracą, aż skończy 2 zmianę. Odwieźliśmy Gawła pod blok i we dwoje z Robertem przez Worcella, wzdłuż linii tramwajowej, dalej Bór i Jagiellońską dojechaliśmy do mnie pod Dom, po czym Robert po chwili wrócił do siebie.

Bardzo miłe popołudnie i wieczór w doborowym towarzystwie. Sama przyjemność z jazdy. Pogoda idealna, prawie bezwietrznie. Świetne zakończenie lipca i ten cudowny zachód słońca. Wieczór również bardzo cieplutki. W sam raz na nocna jazdę do Krakowa :D Ups, to nie ta wycieczka. Może kiedyś :D Pomimo tego, że w lipcu nie miałam zbyt wiele czasu do jazdy rowerem udało się przejechać aż 800km. Całkiem nieźle :)

77 Częstochowska Masa Krytyczna i test sprzętu

Piątek, 27 lipca 2012 · Komentarze(0)
Dziś dojazd przez Jagiellońską, Bór, Niepodległości, Sobieskiego i Śląską na Plac Biegańskiego, skąd startuje jak co miesiąc Częstochowska Masa Krytyczna. W drodze towarzyszył mi Robert. Przejazd 77 Masy odbył się ulicami Nowowiejskiego, Sobieskiego, Pułaskiego, Wolności, Waszyngtona, Śląską, Kilińskiego, Jasnogórską i Dąbrowskiego, po czym ponownie wróciliśmy na Plac Biegańskiego. W lipcowej Masie uczestniczyło łącznie 178 rowerzystów i rowerzystek.

Po masie dojazd do kawiarni Słodko Gorzki na soczek. Następnie powrót razem z Robertem i Przemo. Przemek jak zawsze poprowadził nas swoimi ścieżkami. Najpierw kawałek pod prąd na Kilińskiego, potem kawałek po wykopkach na chodniku na Śląskiej, dalej Waszyngtona , wzdłuż linii tramwajowej (gdzie przy PKS był krótki postój na frytki) aż do Jagiellońskiej.

Zrobiliśmy jeszcze z Robertem kilka km, aby przetestować rower po ostatniej reanimacji. Dzięki uprzejmości GAWłA, który dostarczył części i Roberta, który zajął się wymianą w rowerze został zmieniony suport, korba, wolnobieg i łańcuch. Pojechaliśmy przez Alejkę Pokoju, koło skansenu, asfaltem w stronę huty, obok Ocynkowni, koło Guardiana do nastawni. Dalej kawałek terenem wzdłuż torów, na drugą stronę i przez lasek do Bugaja. Asfaltem do przejazdu kolejowego i dalej przez Michalinę do DK1. Następnie dołem pod trasą do Jesiennej i do domu.

Teraz już nic nie strzela, nie trzeszczy, łańcuch nie przeskakuje. Rower jeszcze trochę pojeździ do czasu kiedy kupię nowy sprzęt. Ogromnie dziękuje chłopaki za pomoc, bez Was pewnie nie miałabym teraz na czym jeździć, albo męczyłabym się tak jak przez ostatnie dni.

Na Placu Biegańskiego tuż przez przejazdem Masy © EdytKa


Szprychówka 77 Masy Krytycznej: