Wpisy archiwalne w kategorii

Z fotkami lub filmem

Dystans całkowity:18292.65 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:842:29
Średnia prędkość:18.94 km/h
Maksymalna prędkość:75.40 km/h
Suma podjazdów:103724 m
Maks. tętno maksymalne:192 (98 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:16975 kcal
Liczba aktywności:399
Średnio na aktywność:45.85 km i 2h 36m
Więcej statystyk

Wieczorny wypad na strzelnicę

Wtorek, 8 maja 2012 · Komentarze(2)
Nie umiałam rano zmobilizować się do tego, by jechać do pracy rowerem. Postanowiłam więc chociaż na chwilkę wyjść na rower pod wieczór. Razem ze STi myśleliśmy gdzie by się wybrać - jak w pobliżu niedaleko to gdzie? - oczywiście na strzelnicę. Nie chciało mi się specjalnie przebierać na kilka km, więc pojechałam w zwykłych ciuchach dla odmiany.

Pojechaliśmy przez Wypalanki, dalej Poselską do Żyznej i zjechaliśmy na ścieżkę wzdłuż rzeki, którą jechaliśmy równolegle do Dźbowskiej. Przy parku skręciliśmy w Zagłoby i wyjechaliśmy na Dźbowską. Kawałek główną drogą, a potem przez Trzcinową obok cmentarza, i potem terenem w kierunku małego stawu na terenie strzelnicy.

Nad stawem kilka fotek - niestety przewrócił mi się rower i zamoczyło mi się siodełko, torba pod siodełkiem i rączka na kierownicy. Torbę i rączkę można było ejszcze jakoś wykręcić, ale siodełka nie bardzo. Przez jakiś czas musiałam jechać na stojąco. Pojechaliśmy terenem przepiękną alejką brzozową w kierunku bunkrów.
Nie zatrzymaliśmy się dziś przy bunkrach, tylko pojechaliśmy kawałek dalej w miejsce, o którym mało kto chyba wie, bo nawet wjazd tam jest dość zarośnięty. Powspinałam się troszkę na jednej ze ścian i ruszyliśmy z powrotem, bo coraz bardziej zaczęły zjadać nas komary.

Z powrotem szutrowymi drogami przez Weteranów, w prawo Oficerską i dalej do Skrzetuskiego. Dojechaliśmy do asfaltu. Przez Sabinowską, do Żyznej, Wypalanki i do domu. Miałam jeszcze w planie jechać rowerem do Lidla, ale wizja nie do końca wyschniętego siodełka trochę mnie zniechęciła.

Nad stawem:






Kilka "brzozowych fotek":








Żeby się nie przewróciła:


Dmuchawce, latawce, wiatr :D


mała wspinaczka:

Pająk, Blachownia i strzelnica

Niedziela, 6 maja 2012 · Komentarze(2)
Nie byłam zdecydowana gdzie chcę wybrać się w niedzielne przedpołudnie. Na forum PRZEMO2 zaproponował asfaltową przejażdżkę. Trasa jaką wybrał okazała się prawie taka sama, jak ta, którą za młodu jeździłam z tatą. Nie mogłam się nie zgodzić. Mieliśmy spotkać się pod skansenem. Jednak wcześniej zadzwonił do mnie Gaweł i oznajmił, że wybiera się przed wycieczką na giełdę samochodową, która w sumie była nam po drodze. Przyjechał więc po mnie, żebyśmy pojechali razem. Dotarł również STi i we troje pojechaliśmy asfaltem na giełdę przez Wypalanki.

Daliśmy znać Przemkowi, aby zgarnął resztę ekipy spod skansenu i żeby do nas dojechali. Razem z nim przyjechali Piksel i Krzysiek. Przed samą giełdą (o czym dowiedzieliśmy się już po fakcie) Przemo zaliczył lot przez kierownicę na asfalt, z powodu jednego gościa na motorze, któremu podobno zachciało się zawracać na środku drogi.

Z giełdy pojechaliśmy już wspólnie, asfaltem przez ulicę Żyzną, potem przez Brzeziny, Sobuczynę, Nieradę i Rększowice. Zatrzymaliśmy się na chwilę nad zalewem w Pająku, by zrobić kilka fotek. Dalej pojechaliśmy asfaltem do Konopisk. Następnie przez Kopalnię, Aleksandrię do Blachowni. W Blachowni kawałek szutrówką, a potem ścieżką przy zalewach do cukierni na ciastko i coś do picia.

Z powrotem asfaltem przez Łojki, główną drogą przez Gnaszyn na Zacisze. Skręciliśmy w ulicę Zaciszańską, za przejazdem kolejowym prosto przez Matejki, a potem szutrówkami między nowym osiedlem domków na Stradomiu, równolegle do ulicy Sabinowskiej na dawną strzelnicę artyleryjską. Na strzelnicy pojechaliśmy obejrzeć najlepiej zachowane bunkry. Spotkaliśmy przy okazji chłopaków, którzy interesują się militariami – ćwiczyli strzelanie. Pokazali nam swoje sprzęty, opowiedzieli o swojej pasji i zrobiliśmy sobie z nimi pamiątkowe zdjęcie. Okazało się w trakcie rozmowy, że znają dwóch moich kumpli, którzy również strzelają.

Czas gonił, zbliżała się pora obiadowa i trzeba było wracać do domów. Odłączył się od nas Piksel i samotnie wrócił do domu inną trasą. My objechaliśmy dookoła bunkry terenowymi ścieżkami, potem szutrową ulicą Skrzetuskiego dojechaliśmy do Sabinowskiej. Skręciliśmy w lewo i asfaltem dojechaliśmy do Jagiellońskiej. Na skrzyżowaniu za makro rozdzieliliśmy się i każdy pojechał w swoją stronę. Miałam już bardzo bliziutko, byłam praktycznie na swojej ulicy.

Dzisiejsza wycieczka dała mi pewnego rodzaju nadzieję na to, że wciąż mogę się bardziej rozwijać, że nie stoję w miejscu tylko idę małymi krokami w przód. Pomimo wiejącego wiatru jechało mi się jakoś bardzo lekko, bez większego wysiłku – no może poza dwiema górkami, ale nad tym również potrenuję. Bądź co bądź, ja jestem z siebie zadowolona.

Na molo w Pająku:


Tym razem nie pływałam:


Zaczynają już kwitnąć:


Ale mam pałkę:


Nauka strzelania:


Na strzelnicy z napotkaną ekipą:

Mstów, Olsztyn i miła niespodzianka

Sobota, 5 maja 2012 · Komentarze(4)
Sobotnie dopołudnie zapowiadało się pogodnie. Chciałam wykorzystać je na rowerową przejażdżkę. Zaproponowałam więc na Częstochowskim Forum Rowerwoym wycieczkę do Mstowa. Na miejscu spotkania pod skansenem odliczyła się pięcioosobowa ekipa: ja, Artur (arturm), drugi Artur, Mariusz i Robert. Taką wesołą grupką ruszyliśmy ochoczo w drogę trasę planując spontanicznie podczas jazdy.

Spod skansenu pojechaliśmy w stronę huty, na rondzie w lewo, potem przez kostkę brukową do Legionów. Dalej ścieżką rowerową i asfaltem. Wjechaliśmy w teren na szlak czerwony rowerowy – nawet markon dziś nie protestował przeciwko terenowym ścieżkom. Na asfalt wyjechaliśmy w Kusiętach i tutaj pod górkę – udało mi się znów wjechać pod nią szybciej niż poprzednio (22 km/h), więc jak dla mnie spore osiągnięcie. Następnie pojechaliśmy w lewo, przez tory i za torami w prawo w stronę Turowa. Za Turowem kawałek szutrówką do Małus. Dalej znów trochę asfaltu, szybki zjazd i w teren do sadów.

Kilka fotek przy najdorodniejszej jabłonce i dalej terenem do dawnych stodół, gdzie znów chwila postoju i kilka fotek. Próbowałam wdrapać się na jedną ze stodół, ale obsypujące się kamienie uniemożliwiły mi to. Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy terenem na rynek w Mstowie, gdzie spotkaliśmy się z Jackiem (Faki). Jacek dotrzymał nam towarzystwa przez pewien czas i kawałek pojechał z nami. Wspólnie pojechaliśmy z rynku asfaltem, a potem po zbudowanych dróżkach obok skały miłości nad zalew. Bardzo trzęsie jadąc na rowerze na tych nowych ścieżkach wyłożonych kamieniami. Dotarliśmy nad zalew.

Chłopaki usiedli na ławce, ja chciałam kilka fotek, więc chwilę zeszło mi na plaży. Po chwili dołączyłam do chłopaków. Ku mojemu zdziwieniu markon postanowił zrobić mi bardzo miłą niespodziankę z okazji moich wczorajszych urodzin i wyciągnął nagle z sakwy szampana – co prawda picollo bezalkoholowy, ale sam ten gest bardzo mnie wzruszył. Otworzył go dość wybuchowo, po czym rozlałam chłopakom do kubeczków, a resztę dopiłam z butelki. Chwilę później chłopaki odśpiewali chórem „sto lat” na moją cześć, a potem markon nagle podniósł mnie do góry, chcąc podrzucić mnie tyle razy, ile skończyłam lat, czyli 26. Jednak z pomocą przyszedł mu tylko arusb, więc podrzucili mnie tylko 6 razy :D Nie spodziewałam się takiej niespodzianki. Było mi bardzo miło :)

Jeszcze chwilę posiedzieliśmy i ruszyliśmy w drogę, z tym, że Jacek pozostał jeszcze chwilę, bo jechał inną stronę. Pojechaliśmy kawałek terenem za zalewem i wyjechaliśmy na asfalt. Przez rynek, dalej przez Zawadę, w prawo pod niezbyt łatwą górkę i do Małus. W Małusach terenem, niebieskim pieszym do Turowa. Za przejazdem kolejowym wyjechaliśmy na asfalt i nim dojechaliśmy do Olsztyna, skąd udaliśmy się do baru leśnego chwilę posiedzieć.

Siedząc w barze zauważyliśmy przejeżdżającego ulicą Darka (darsji), który pomachał nam tylko i pojechał dalej. Szkoda, że nie zatrzymał się chociaż na chwilę. Po krótkim odpoczynku i pogaduchach zebraliśmy się do odjazdu. Wyjeżdżając już z leśnego, zauważyliśmy również siedzącego w barze Maćka. Wiedzieliśmy wcześniej, że jechał dziś samotnie podobną trasą co my, jednak nie zauważyliśmy się wzajemnie w barze. Przywitaliśmy się, zamieniliśmy kilka słów i ruszyliśmy, a on jeszcze został.

Pojechaliśmy najszybszą drogą – choć nie wierzyłam, że będzie najszybsza – a jednak taka była :) Z leśnego do centrum Olsztyna, dalej kawałek główną drogą, i potem starą trasą na Olsztyn przez Kusięta. Prawie cały czas po płaskim, jechało się super. Ani się obejrzałam, a byliśmy już koło nastawni. Dalej koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i w stronę skansenu. Zatrzymaliśmy się na moment nieopodal sądu, bo markon chciał urwać trochę bzu. Również bardzo lubię bez i jego zapach. Następnie pojechaliśmy Aleją Pokoju. Dalej troszkę inaczej niż zwykle wracam – trasą markona – ścieżką przy Jagiellończykach, Brzozową, Gajową, a potem już standardowo jak zawsze do domu.

Dzisiejsza wycieczka była bardzo udana, doborowe towarzystwo, milutka niespodzianka – po prostu super. Dziękuję raz jeszcze i będę dziękować przy każdej możliwej okazji. Nawet bym nie pomyślała, że spotka mnie takie miłe zaskoczenie. :)

Nie mogłam się powstrzymać:


Pod jabłonką:


Zaczepił mi się listek poziomki:


Wyżej wejść było ciężko:


Ekipa przy stodołach:


No to podjeżdżamy:


Nad zalewem:


Urodzinowy szampan – niespodzianka Markona:

Połazić po ruinach i urwać bzu

Piątek, 4 maja 2012 · Komentarze(2)
Planowałam w dniu urodzin wybrać się rowerem do Ogrodzieńca. Napisałam propozycję na CFR rowerowym, jednak z uwagi na fakt, że dziś jest dzień roboczy tylko Darek (darsji) był chętny. Wstałam rano, nawet pogoda okazała się gorsza niż bym sobie życzyła, więc uznałam, że Ogrodzieniec zdobędę rowerem w inny dzień, a dziś pojadę z rana choćby do Olsztyna. Poza mną i Darkiem na poranną przejażdżkę zdecydował się także STi.

Ze skansenu pojechaliśmy w stronę huty, dalej ścieżką wzdłuż rzeki, koło Guardiana i obok nastawni. Następnie wjechaliśmy w teren na żółty pieszy. Ciężko się dziś jechało, zmoczony przez deszcz piach sprawił trochę trudności. Nawet krajobraz dziś jakiś ponury, po ostatnich pożarach las wygląda strasznie. Ze szlaku wyjechaliśmy na asfalt niedaleko Góry Biakło. Następnie pojechaliśmy rozkopanymi drogami na zamek w Olsztynie.

Chcieliśmy wdrapać się na ruiny. Niestety z każdej strony zamek obstawiony – coraz trudniej jest wejść na górę nie płacąc słynnych ostatnio „3,50 zł”. Objechaliśmy więc zamek dookoła. Udało nam się prawie cudem wdrapać na górę niezauważonym przez inkasentów. Zrobiliśmy kilka fotek. Trzeba było jeszcze jakoś zjechać na dół tak, by być niezauważonym, no i przy okazji zjechać bezpiecznie. Rozejrzeliśmy się z góry dookoła i wybraliśmy trasę zjazdu. Znów się udało się :)

Gdy byliśmy już na dole zaproponowałam chłopakom wypad na lody. Pojechaliśmy więc na rynek. Przejeżdżając obok trwających przy rynku prac archeologicznych mogliśmy posłuchać skąd prawdopodobnie wzięły się tam ludzkie szczątki – w miejscu, w którym obecnie są bary i sklepy był niegdyś stary cmentarz, o którym później zapomniano. Po krótkim odpoczynku w lodziarni udaliśmy się z powrotem.

Pojechaliśmy terenem pod górkę na Skrajnicy. Dalej również terenem przez Skrajnicę. Na asfalt wyjechaliśmy niedaleko rowerostrady, którą pojechaliśmy do samego końca. Dalej kawałek terenem, potem obok nastawni, koło Guardiana i ścieżką wzdłuż rzeki. Następnie asfaltem w stronę skansenu. W pobliżu sądu urwaliśmy troszkę bzu, bo bardzo chciałam wziąć do domu do wazonu. Dalej już standardową trasą przez Aleję Pokoju, Jagiellońską – gdzie kawałek za stacją odłączył się darsji – i dalej przez osiedle do domu.

Średnia dzisiejszej przejażdżki okazała się niska - ciężko się dziś jechało szlakiem, no i w dodatku sporo chodziliśmy po zamku prowadząc rowery po kamieniach i musieliśmy również wepchnąć je na górę. No ale przecież nie średnia jest najważniejsza. Jak to mówią - są rzeczy ważne i ważniejsze. Dziś co inne było ważniejsze.
Wycieczka była bardzo udana, w miłym towarzystwie, połączona ze spacerkiem po ruinach – czyli to co EdytKa lubi :) Bardzo miły początek dnia, w którym przybył mi kolejny rok na karku.

Żółty szlak po pożarze:


Olsztyn z mojej ulubionej strony:


Jechać czy nie jechać? O nie nie, lepiej sprowadzić:


Jak ślicznie pozował:


Z Darkiem:


No to którędy by tu zjechać…:


Już na dole, cało i zdrowo:


Wykopaliska w Olsztynie:

Wieczorny wypad do Olsztyna

Środa, 2 maja 2012 · Komentarze(0)
Wieczór był dziś bardzo ładny, z początku miałam już nigdzie dziś nie jechać, ale jednak zdecydowałam się na propozycję wieczornej wycieczki do Olsztyna, o której napisał piter na CFR. W czteroosobowym składzie - ja, blabla, piter i sebaxgh wyruszyliśmy spod skansenu.

Pojechaliśmy w stronę huty, ścieżką wzdłuż rzeki, potem koło Guardiana i przed torami w lewo na ścieżkę wzdłuż torów. Później znów w lewo, obok Zielonej Góry, i dojechaliśmy do czerwonego rowerowego, którym jechaliśmy aż do Kusiąt. Następnie od Kusiąt asfaltem do Olsztyna i do knajpy pod zamkiem posiedzieć chwilę i pogadać. Jak ja uwielbiam te kamienie na dróżce pod zamkiem. Taka fajna droga tam była, to rozkopali :D Dołączył do nas również Tomek na swoim elektrycznym rowerku.

Z powrotem pojechaliśmy wspólnie w piątkę.W miejscu wykopów blabla przewrócił się wprost na barierki obok wykopanych ludzkich szczątków. Gdyby nie to, pewnie bym ich nie zauważyła. Zdumiewający widok. Dalej pojechaliśmy kawałek drogą główną, później w lewo i asfaltem przez Skrajnicę, aż do rowerostrady. Rowerostradą do końca - ciągle czuć w powietrzu dym po ostatnim pożarze - las dookoła jest w tragicznym stanie. Na końcu rowerostrady wyjechaliśmy na drogę główną i przez Bugaj pojechaliśmy do przejazdu kolejowego. Za przejazdem przez Michalinę. Przy DK1 odłączyłam się od chłopaków i pod trasą pojechałam przez wykopki tramwajowe do domu.

Wieczorowa jazda chyba mi sprzyja. Jechało mi się bardzo przyjemnie, bez większego wysiłku. Pod górkę w Kusiętach, pod którą z reguły wjeżdżam z trudem dziś udało mi się wtoczyć wyjątkowo szybko - prędkość nie spadła poniżej 21 km/h. Robię postępy :) Muszę częściej jeździć wieczorami :)

Wykopaliska koło zamku:

Rowerowa majówka na Jurze? Dlaczego nie :D

Wtorek, 1 maja 2012 · Komentarze(2)
Pierwszy dzień maja zapowiadał się bardzo pogodnie, dodatkowo w dniu wolnym szkoda było siedzieć w domu. Po uzgodnieniach z Helenką umówiłyśmy się na wspólną wycieczkę, by pozwiedzać najbliższe okolice. Napisałam również propozycję na CFR, ale tym razem nie było znaczącego odzewu. Wszystko wskazywało na to, że pojedziemy w czteroosobowym składzie: ja, Helenka, Krzysiek – mąż Helenki i STi. Pod skansenem udało się jeszcze zwerbować Piksela, który miał nieco inne plany, ale dołączył się do nas.

Ruszyliśmy spod skansenu, w stronę huty i ścieżką wzdłuż rzeki na Bugaj. Kawałek asfaltem, a potem niebieskim / pomarańczowym rowerowym. Następnie przez Słowik, Zawodzie dalej szlakiem, ale asfaltem. Potem znów terenowo pomarańczowym. Przy stawach zjechaliśmy z pomarańczowego, bo Robert pomylił drogę, chcąc ominąć odcinek po piachu. W efekcie jechaliśmy terenem dróżką między brzozami z drugiej strony stawów, potem przez most, który jest w budowie i dalej koło odlewni żelaza. W Osinach wyjechaliśmy na asfalt i główną drogą dojechaliśmy do Poraja. W Poraju asfaltem na Choroń.

Za górką w Choroniu wjechaliśmy w prawo na szlak czerwony / żółty rowerowy. Super zjazd. Później jazda prawie jak po piaskownicy czarnym / żółtym pieszym, dalej żółtym / zielonym pieszym. Na rozwidleniu szlaków odłączył się od nas Piksel. Nie bardzo wiedzieliśmy gdzie dalej jechać na Złoty Potok. Wypatrzyliśmy w oddali grupkę ludzi, więc spytałam ich o drogę do najbliższego asfaltu, bo mieliśmy już dość piasków. Czarnym pieszym / czerwonym rowerowym „tubylcy” pokierowali nas do asfaltu w centrum Zaborza. Jechaliśmy przez Suliszowice, dłuższy odcinek szlakiem niebieskim / żółtym rowerowym, ale asfaltem. Malownicza okolica, drzewka przy drodze, zakręty, pagórki. Super widoki, które rekompensowały nam podjazdy pod górki.

Dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego na Złoty Potok. Następnie czerwonym pieszym udaliśmy się do źródełek, by się ochłodzić i nabrać wody do bidonów. Ze źródełek kawałek asfaltem, a potem czerwonym pieszym pojechaliśmy do Złotego Potoku posiedzieć na molo przy Amerykanie. Spotkaliśmy się tam z Gawłem, jego żoną i synkiem. Pomoczyliśmy wspólnie nogi w stawie, pogadaliśmy, ustaliliśmy plan trasy dalszej części wycieczki, po czym ruszyliśmy w drogę. Gaweł z rodzinką został jeszcze chwilę nad stawem.

Wyjechaliśmy znów na drogę główną, kawałek jechaliśmy asfaltem, po czym zjechaliśmy na szlak zielony rowerowy / żółty pieszy. Na szlaku pełno ludzi, trzeba było uważać i jechać ostrożnie. Przy Bramie Twardowskiego zrobiliśmy znów chwilkę przerwy i podziwialiśmy piękno natury. Po chwili ruszyliśmy dalej asfaltem przez Siedlec. Kawałek przed pustynią zjechaliśmy z asfaltu na nieoznaczoną, mało uczęszczaną dróżkę między drzewami, która zaprowadziła nas do jaskini „na dupce”. Przypięliśmy rowery do drzewa a sami wdrapaliśmy się na górę. Pierwszy raz byłam w tej jaskini, ale bardzo mi się spodobała. Ludzi nie było tam wcale, odpoczęliśmy od zgiełku.

Po zwiedzeniu jaskini wróciliśmy tą samą dróżką miedzy drzewami do asfaltu, którym pojechaliśmy na Pustynię Siedlecką. Byłam tam już wiele razy, ale od ostatniej wizyty nieco zmienił się tam krajobraz. Nie spodziewałam się, że mogą tam wydobywać piasek, no bo skąd by tam były takie nasypy, jakie mogliśmy podziwiać. Nie wyglądało to na naturalnie zsypany piasek przez wiatr, a już tym bardziej wypłukany przez wodę. W każdym razie wg mnie super to wyglądało. Ubawiłam się piasku jak małe dziecko na plaży :D Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę pod drzewkiem w cieniu by troszkę odpocząć od słońca.

Dalej pojechaliśmy asfaltem przez Siedlec, Krasawę do Zrębic. Przy molo na moment się zatrzymaliśmy, by wstąpić do sklepu, a następnie pojechaliśmy czerwonym pieszym w stronę Sokolich Gór. Przez Sokole pognaliśmy najpierw czarnym rowerowym / zielonym / żółtym pieszym, gdzie ponownie spotkaliśmy Gawła z rodzinką. Czarnym / zielonym pieszym pojechaliśmy w stronę jaskini Olsztyńskiej. Gdy zboczyliśmy ze szlaku by dojść pod jaskinię, prawie po szczytem zauważyliśmy przy pniu drzewa pewną kartkę, którą ktoś tam zostawił – uśmialiśmy się niesamowicie. Ponownie rowery przycumowaliśmy do drzewa i udaliśmy się do jaskini. Niesamowity chłód, przepiękne wnętrze jaskini – było bosko :) Aż żal nam było wychodzić na zewnątrz.

Zabraliśmy rowery, zjechaliśmy w dół z powrotem do szlaku. Czarnym / zielonym pieszym ruszyliśmy dalej. Zjechaliśmy później na żółty pieszy i dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego obok baru leśnego do Olsztyna. Na rynku zakupiliśmy kiełbaski na ognisko i pojechaliśmy asfaltem w stronę Towarnych, gdzie czekał już na nas Gaweł, jego syn i żona. Na polanę między skałkami udało mi się wjechać między drzewami rowerkiem, bez prowadzenia go. Musieliśmy poszukać w lesie jakichś gałęzi na ognisko. Krzyśkowi udało się nawet znaleźć siekierkę między drzewami, którą oczywiście wykorzystaliśmy. Operatorem ciężkiego narzędzia został Gaweł. Po spożyciu posiłku postanowiliśmy połazić chwilę po skałkach. Gaweł został na dole pilnują rowerów i dogaszając ognisko. Pomachaliśmy mu z góry ze skałek.

Po zejściu z powrotem na polanę uznaliśmy, że czas najwyższy wracać. Pojechaliśmy więc terenowo przez Towarne. W między czasie pożegnaliśmy się z Gawłem, gdyż z rodziną jechał nieco wolniej. Wyjechaliśmy na asfalt w Kusiętach. Za górką zatrzymaliśmy się przy sklepie, bo skończyła nam się woda do picia. Kolejny raz dojechał nas na trasie Gaweł :D Dalej znów we czwórkę terenem czerwonym rowerowym. Na asfalt wyjechaliśmy niedaleko Legionów. Pojechaliśmy ścieżką rowerową na Legionów, potem przez cmentarz żydowski. Następnie za cmentarzem w stronę asfaltu i wyjechaliśmy koło ronda i w stronę skansenu.

Przy dworcu stała grupka ludzi, ale jechałam rozpędzona, nie zauważyłam nawet kto tam stał, gdy nagle usłyszałam wołanie „Edytaa”. Wróciłam się – okazało się ze to Abovo z córą i synem oraz Markon z dziećmi. Wspólnie całą ekipą pojechaliśmy przez Aleję Pokoju – gdzie zrobiliśmy sobie pamiątkową fotkę, by uwiecznić niecodzienne spotkanie. Dalej Jagiellońską, przy Da Grasso Agnieszka, Mariusz i dzieciaki odłączyli się, bo byli strasznie głodni. Kawałek dalej za Shellem w swoją stronę pojechali również Helenka z Krzyśkiem. Dalej to już przez osiedle do domu.

Dziękuję wszystkim za przemiłe towarzystwo :) Dzisiejsza wycieczka była dla mnie była bardzo przyjemna – Helence z tego co wiem również się podobało. Tempo w sam raz, aby się za bardzo nie przemęczyć, a z drugiej strony nie wlec się jak żółw. Ogromną przyjemność sprawia mi jazda, przy okazji której można pozwiedzać okolicę i podziwiać jej niezwykłość. Pogoda również nam dopisała. Spotkaliśmy na trasie wielu znajomych rowerzystów – to cieszy, widać, że ludzie korzystają ze słońca i aktywnie spędzają długi weekend.

Wiosna, ach to Ty:


Gdzie by tu, a może tam?


Przy źródełkach:


Wyjazd ze źródełek:


Z Helenką przy bramie Twardowskiego:


Wlazłam najdalej jak się dało – jaskinia „na dupce”


W piaskownicy – Pustynia Siedlecka:


Cóż to była za scena :D


Z bliźniakami:


Na pustyni – zakopana po kostki:


Zmierzamy do cienia:


Miał ktoś idealny pomysł :D choć ja siły miałam:


Przy jaskini Olsztyńskiej:


Rozkwitam:


Góry Towarne:


Na skałce w Towarnych:

Tour de piaskownica - czyli nie łatwym terenem do Bobolic

Niedziela, 29 kwietnia 2012 · Komentarze(5)
Na Częstochowskim Forum Rowerowym Przemek zaproponował niedzielną wycieczkę terenem do Bobolic, a w drodze powrotnej ognisko w Przewodziszowicach. Wyjazd dość wcześnie – zbiórka o 8 pod skansenem. Od samego rana było tak gorąco, że zdecydowałam się przetestować mój letni kostium rowerowy, który od razu stał się obiektem komentarzy :D Na miejscu zbiórki zjawili się jeszcze: Daniel (szeju), GAWEŁ, Bartek, Andrzej i Robert.

Ruszyliśmy w stronę huty, ścieżką wzdłuż rzeki, obok tamy i do Słowika. Wjechaliśmy na czarny pieszy i mieliśmy dojechać do pomarańczowego rowerowego. Przemek poprowadził nas jednak jakąś leśną dróżką bez szlaku, gdzie musieliśmy rowery przenieść przez nasyp przy torach kolejowych. Dotarliśmy w ten sposób do niebieskiego rowerowego. No cóż szlak to szlak, kolor mniej ważny. Jadąc niebieskim dotarliśmy do pomarańczowego rowerowego, ale przejechaliśmy nim tylko kawałeczek. Przed przejazdem w Poraju skręciliśmy w lewo w terenową drogę, również nieoznaczoną jako szlak. Dojechaliśmy do asfaltu niedaleko dworca. Przy dworcu kawałek asfaltem i dalej terenem zielonym pieszym / czerwonym rowerowym. Robert złapał kapcia na szlaku, więc mieliśmy przymusową chwilę przerwy.

Nie zajechaliśmy zbyt daleko i była kolejna chwila odpoczynku – rowery wypatrzyły paśnik i dopadły się do niego jak do świeżych bułeczek. Pewnie nie chciały jechać dalej po tych piaskach jakie zafundował Przemo :D Z zielonego pieszego zboczyliśmy na nie oznakowaną dróżkę leśną, gdzie również było sporo piachu. Dojechaliśmy do Masłońskich. Dalej kawałek żółtym rowerowym, potem troszkę nie oznakowaną ścieżką, i czerwonym rowerowym. Potem znów nieznaną ścieżką, i dotarliśmy do Wysokiej Lelowskiej, skąd asfaltem pojechaliśmy na rynek w Żarkach. Przy rynku odłączył się Andrzej, nawet się nie żegnając i ruszył do domu, a my zrobiliśmy sobie chwilę odpoczynku i schłodziliśmy się kosztując na rynku włoskie lody.

Z rynku pojechaliśmy w stronę cmentarza, za którym skręciliśmy w prawo w teren. Przez pewien odcinek o dziwo nie było piachu, ale za to dość długi podjazd po trawie. Jednak nie cieszyliśmy się długo. Trawiasty podjazd po pewnym odcinku zamienił się w kamienisty. Niestety na podjeździe Bartek zerwał łańcuch. Wykorzystałam chwilę przerwy i wdrapałam się na skałki. Na szczęście chłopakom udało się szybko uporać z awarią i pojechaliśmy dalej. Szybki terenowy zjazd, a potem znów nasz ”ukochany” piasek na czarnym pieszym. Z czarnego zboczyliśmy na inną ścieżkę, gdzie nie było tyle piachu i dojechaliśmy do Mirowa.
Najpierw pojechaliśmy na chwilę zielonym / czarnym rowerowym pod zamek w Bobolicach, a potem tą samą drogą zjechaliśmy znów do Mirowa do baru, by odpocząć dłuższą chwilę.

Z Mirowa pojechaliśmy dla odmiany asfaltem przez Kotowice, Jaworznik do Żarek do punktu widokowego, na którym znajduje się stary kościół, a raczej tylko kawałek muru z tabliczką, na której jest napisane, że jest to kościół. Po dość długim asfaltowym podjeździe pod wiatr byłam wykończona - do tego stopnia, że dopadła mnie chwila zwątpienia, położyłam się na trawie przed bramą kościoła i myślałam, że już nie wstanę. Po chwili o dziwo przybyło mi siły. Wypiłam na raz całą zawartość bidonu. Powygłupialiśmy się chwilę i w drogę.

W międzyczasie w Żarkach zajechaliśmy do sklepu, by zaopatrzyć się na ognisko. Z Żarek jeszcze kawałek asfaltem do Leśniowa. Później wjechaliśmy w teren na niebieski pieszy, pokonaliśmy kilka górek, sporo piachu i kamieni, gdy okazało się, że Przemo pomylił drogę, musieliśmy się wrócić, więc znów te same górki tylko w drugą stronę. Jechaliśmy niebieskim / żółtym pieszym, tylko w odwrotnym kierunku niż poprzednio i dotarliśmy wreszcie do Przewodziszowic. Rozpaliliśmy ognisko, upiekliśmy kiełbaski, nabraliśmy sił i trzeba było jechać z powrotem.

Niebieskim pieszym po kolejnych piaskach dojechaliśmy do Ostrężnika. Bartek i Daniel pojechali asfaltem, a ja, Gaweł, Przemek i Robert szlakiem czerwonym pieszym w stronę źródełek. Chłopaki już tam na nas czekali. Schłodziliśmy się i asfaltem pojechaliśmy nad Amerykan chwilkę posiedzieć. Tym razem Robert zamoczył nogi w stawie, ale zrobił to świadomie.

Ze Złotego Potoku Bartek i Daniel pojechali do Olsztyna asfaltem, bo mieli dość terenu. Ja z resztą chłopaków pojechaliśmy terenem aleją klonową i niebieskim rowerowym do Pabianic. Z Pabianic czerwonym / niebieskim pieszym do Zrębic, z krótkim postojem przy studni na szlaku, gdzie Gaweł tak polewał się wodą dla ochłody, że wyglądało to jakby się posikał. W Zrębicach obok kościoła i za molo dalej w teren w Sokole Góry. Czerwonym pieszym, potem na lewo trochę na około Sokolich, do zielonego pieszego, a potem żółtym pieszym do asfaltu niedaleko baru leśnego.

Chłopaki już czekali w barze. Zdążyli jeszcze w między czasie obrócić na rynek do Olsztyna do sklepu zanim my terenem się do nich doturlaliśmy. W leśnym spotkaliśmy jeszcze Gabera i Helenkę z mężem Krzyśkiem i córką Kasią. Posiedzieliśmy chwilę wspólnie. Gaber odjechał pierwszy nawet się nie żegnając. Chwilę później po krótkich pogaduchach odjechała Helenka z rodziną.

Z leśnego ruszyliśmy asfaltem przez Olsztyn, Kusięta – gdzie Robert złapał drugiego kapcia, a mnie odłamał się odblask ze szprychy na przednim kole. Za górką wjechaliśmy w teren na czerwony pieszy, ominęliśmy Zieloną Górę, potem jechaliśmy czerwonym rowerowym. Wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed Legionów. Dalej jeszcze kawałek ścieżką rowerową. Przy zjeździe z Legionów w stronę huty Bartek, Daniej i Gaweł pojechali prosto w stronę TRW, a ja Przemek i Robert pojechaliśmy przez cmentarz Żydowski, potem przy torach, kawałek ścieżką wzdłuż rzeki, i potem obok szpitala hutniczego. Następnie w stronę skansenu, aleją Pokoju, Jagiellońską i jak zwykle przez osiedle do domu.

To był najbardziej ciężki dzień z tych najcięższych do tej pory. Większość trasy w terenie, gdzie było pełno piachu – zresztą jak Przemek prowadzi to zawsze zafunduje masę atrakcji, żeby nie było zbyt łatwo. Nie liczyłam nawet ile razy trzeba było zejść z roweru , żeby przeprowadzić go przez piach, bo nie dało się przejechać. Do tego doszło sporo terenowych podjazdów, po piachu i po kamieniach. Pierwszy raz w życiu przejechałam tyle km w terenie. Z kolei na asfalcie gorący, silny wiatr wytrącał z równowagi. Mogliśmy też podczas jazdy skorzystać z darmowego solarium słonecznego – spaliłam się bardzo mocno, mimo użycia kremu z filtrem 50 dla dzieci, pot wylewał mi się z pod kasku. Mój organizm potrzebował ogromnej ilości wody, by wytrzymać ten wysiłek, ale poradziłam sobie, dałam radę – jestem z siebie dumna :)

W pobliżu dworca na Rakowie:


Przerwa na 2 śniadanko:


Wykorzystałam chwilę jak chłopaki naprawiali zerwany łańcuch:


Kawałek przed Mirowem:


No i znów pod górę:


Dotarliśmy do celu:


W Bobolicach:


Zamek w Bobolicach – 3 raz na rowerku:


Ruiny zamku w Mirowie:


Coś taki jakiś malutki ten pałac:


Na kolanach a nie na ziemi – okrzyki chłopaków gdy poległam na placu boju:


Strażnica w Przewodziszowicach:


Zmęczeni, spoceni – nad stawem w Złotym Potoku:

Towarne, Choroń - 2 tysiąc w roku :)

Czwartek, 26 kwietnia 2012 · Komentarze(5)
Miał być dziś dzień odpoczynku. Jednak pogoda była tak piękna, że wystarczył jeden sms od mario66 i jeden wpis Damiana na Shoutboxie na CFR, żeby zdecydować się na popołudniową wycieczkę. W dodatku udało mi się załatwić wycieczkę we troje, mimo, że plany każdego z nas były inne. Damian przyjechał rowerem typowo zjazdowym, więc chciał jechać w teren, mario planował coś bardziej asfaltowego. Udało się znaleźć kompromis :)

Ruszyliśmy spod skansenu, w stronę huty, dalej ścieżką wzdłuż rzeki, koło Guardiana – gdzie jak zwykle wiało jak w kieleckim. Następnie przed torami w lewo w teren i w stronę Zielonej Góry. Czerwonym pieszym obok jaskini na Zielonej Górze – jednak rowery wprowadzaliśmy, bo nie daliśmy rady podjechać. Uznaliśmy też, że równie ciężko jest wepchnąć rower jak i wjechać :D Zjechaliśmy czerwonym pieszym i dojechaliśmy do Kusiąt. Kawałek asfaltu i za górką, obok straży w teren w stronę Towarnych. Kawałek udało nam się pod górę podjechać, ale przez sam szczyt Towarnych rowery musieliśmy przeprowadzić. Przy jaskini chwila odpoczynku i dalej w drogę. Damian złapał gumę, więc szybka wymiana i zjazd ze szczytu. Oboje razem z mario podziwialiśmy zjazdy Damiana. My byliśmy jednak bardziej ostrożni, zjeżdżaliśmy dużo wolniej.

Przejechaliśmy przez polankę, myśleliśmy, że już wyjeżdżamy na asfalt jednak Damian pognał na drugi szczyt Towarnych, wiec my za nim. Pod górę rowery wpychaliśmy. Widoki na szczycie przepiękne. I kolejny zjazd Damiana – wrażenia z oglądania bezcenne :D Razem z mario po najbardziej kamienistym odcinku rowery sprowadziliśmy, dalej już zjechaliśmy. Wyjechaliśmy na asfalt, po drodze minął nas rozpędzony Adam. Pojechaliśmy na rynek w Olsztynie. Średnia jaką udało nam się wykręcić była marna :D niecałe 15 km/h. W Olsztynie Damian postanowił, że pozjeżdża sobie trochę ze zamku i z Biakła. Pożegnaliśmy się i ja razem z mario ruszyliśmy dalej.

Pojechaliśmy asfaltem w stronę Biskupic. Kolejny raz minął nas Kulisty, z tym, że tym razem już wracał :D Podjazd pod górkę w Biskupicach ciągle stanowi dla mnie trudność. Jednak udało się bez zatrzymywania wjechać. Za kościołem skręciliśmy w stronę Choronia. Za wieżą w prawo i pod kościółek w Choroniu. Chwila przerwy na uzupełnienie płynów i podjęcie decyzji, jaką drogą wracamy.

Asfaltem zjechaliśmy w dół do Dębowca. W Dębowcu wjechaliśmy w teren. Najpierw niebieskim / pomarańczowym rowerowym. Potem niebieski odbił w inną stronę, a my wybraliśmy pomarańczowy szlak. Dojechaliśmy nim do Zawodzia, gdzie szlak prowadził asfaltem. Chciałam docelowo jechać w całości pomarańczowym, ale nie udało się. Na końcu asfaltu w Zawodziu wybraliśmy złą drogę i zgubiliśmy szlak. Przejechaliśmy przez tory i jechaliśmy kawałek leśną dróżka bez oznakowania. Zastanawialiśmy się gdzie ta droga nas wyprowadzi. Dotarliśmy do kolejnego przejazdu kolejowego. W tym miejscu droga wydała mi się dziwnie znajoma. Po paru metrach dotarliśmy do niebieskiego rowerowego – który w sumie chciałam ominąć. No cóż, trasa modyfikowana na bieżąco :D

Pojechaliśmy niebieskim. Po pewnym odcinku niebieski połączył się z zielonym pieszym, a jeszcze trochę dalej do obu tych szlaków dołączył ów pomarańczowy rowerowy, który wcześniej zgubiliśmy. Dojechaliśmy do Bugaja. Kawałek asfaltem, a potem koło tamy na ścieżkę przy rzece i do huty. Przy skansenie rozstaliśmy się. Mario pojechał do domu, a ja przez Hutników na moment do Roberta. Chwilę przed dojazdem uświadomiłam sobie, że udało się dobić do 2 tyś km w tym roku :) Od Roberta przez Hutników, koło skansenu, Alejką Pokoju, Jagiellońską do domu.

Wycieczka dziś nie należała do łatwych. Sporo trudnych terenowych podjazdów, momentami rower trzeba było prowadzić, bo nie dało rady wjechać. I tak udało nam się z mario sporo podnieść średnią, jaką mieliśmy dojeżdżając do Olsztyna. Było dziś bardzo cieplutko, nawet podczas powrotu można było jechać bez żadnej bluzy. Oby więcej takich dni jak dziś :)

Z Damianem koło jaskini Niedźwiedziej:


A tutaj z mario66:


Roślinki tez lubią skałki:


Nasze rowerki w Choroniu:

Popołudniowy wypad na Lipówki

Środa, 25 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Z założenia miałam dziś odpocząć po wczorajszej jeździe. Jednak plan uległ zmianie, gdyż Arek zaproponował Robertowi popołudniowy wyjazd. Robert nie był do końca zdecydowany, ale szybko go przekonałam i w ostatniej chwili dałam znać jeszcze Zbyszkowi o wspólnym wyjeździe. Umówiliśmy się pod sansenem.

W takim składzie pojechaliśmy w stronę huty, ścieżką wzdłuż rzeki i koło Guardiana. Przed torami skręciliśmy w lewo w teren i jechaliśmy kawałek wzdłuż torów. Po pewnym odcinku przejechaliśmy przez tory na drugą stronę, jeszcze kawałek terenem i wyjechaliśmy na asfalt przed pierwszą górką w Kusiętach. Asfaltem pod górkę i przy straży wjazd w teren. No i tu kolejna górka, Terenowe podjazdy są trudniejsze do pokonania, ale udało się. Kawałek czerwonym pieszym, a następnie dalej w stronę Towarnych. Na szczęście nie jechaliśmy przez sam szczyt, tylko minęliśmy go bokiem. Za Towarnymi jeszcze kawałek po większym piasku w stronę asfaltu. Potem asfaltem do rynku w Olsztynie i za rynkiem na Lipówki. Standardowo udało mi się pokonać tylko kawałek terenowego podjazdu. Potem rower wprowadziłam.

Posiedzieliśmy dłuższą chwilę na górze, nawet dziś nie wiało. Uzupełniliśmy płyny, i przy okzji zrobiliśmy kilka fotek idiotofonami Jak zawsze nie obyło się bez dużej dawki dobrego humoru i wspaniałych widoków. Przed zjazdem z szczytu Lipówek dostałam znów lekcję bezpiecznych zjazdów i kilka wskazówek odnośnie odpowiedniej pozycji na rowerze.

Kolejny raz udało się zjechać cało, bez większego strachu, w dodatku czerpiąc z tego przyjemność :) Gdy dojechaliśmy już do asfaltu niedaleko baru leśnego dołączył do nas Piotrek – syn Zbyszka. Czekała mnie jeszcze ostatnia terenowa górka – na Skrajnicy. Chociaż ta już ostatnio nie sprawia mi kłopotów. Dalej asfaltem do rowerostrady, rowerostradą do końca, kawałek ścieżką do nastawni i potem asfaltem koło Guardiana. Dalej ścieżką wzdłuż rzeki w stronę skansenu, Aleją Pokoju, Jagiellońską i przez osiedle do domu.

Dziś było dużo cieplej niż wczoraj. Nie było też takiego mocnego i chłodnego wiatru. Jechało się o wiele przyjemniej. Mogliśmy również na Skrajnicy podziwiać przepiękny zachód słońca. Oby więcej takich wyjazdów :)

Na Lipówkach:


Wiosna w pełni:


Iść ciągle iść (jechać) w stronę słońca, w stronę słońca, aż po horyzontu kres…

Olsztyn i Góra Biakło

Wtorek, 24 kwietnia 2012 · Komentarze(0)
Miałam dziś rano przed pracą o godzinie 8 jechać razem z Pikselem na górę Ossona i Przeprośną, a potem przez Srocko. Niestety nie dałam rady zwlec się z łóżka… Wygramoliłam się dopiero przed 9tą. Nawet do pracy pojechałam dziś autem. Kiepski początek dnia. Postanowiłam nadrobić po południu. Zaproponowałam wspólny wyjazd innym rowerzystom z CFR. Chętnych było mało, umówiłam się jedynie z Pikselem i STi.

Wyruszyliśmy spod skansenu asfaltem w stronę huty, przed szpitalem hutniczym skręciliśmy w lewo. Terenowymi ścieżkami niedaleko rzeki, koło torów i do cmentarza Żydowskiego. Przejechaliśmy przez cmentarz, potem kawałek między budynkami należącymi dawniej do huty i wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed Legionów. Dalej kawałek ścieżką rowerową i później wjechaliśmy w teren. Pojechaliśmy czerwonym pieszym mijając Ossona, a potem czerwonym rowerowym do Kusiąt. Z Kusiąt asfaltem do rynku w Olsztynie. Tutaj odłączył się Piksel i samotnie wrócił do domu.

Pojechaliśmy dalej z Robertem asfaltem w stronę Góry Biakło. Zjechaliśmy na ścieżkę obok parkingu i podjechaliśmy bliżej Biakła terenem, aby zrobić kilka fotek przy brzózkach. Nawet jeden listek zaczepił mi się o kask i tak już został :D Po krótkiej sesji zdjęciowej zebraliśmy się z powrotem, bo robiło się coraz chłodniej.

Na początek krótki odcinek asfaltem w stronę Biskupic. Następnie zjechaliśmy w prawo w teren na pomarańczowy rowerowy. Pomarańczowym pojechaliśmy przez Dębowiec, tutaj pomarańczowy na pewien odcinek złączył się z niebieskim rowerowym. Przecięliśmy asfalt, którym jedzie się na Poraj, gdzie niebieski odciął się od pomarańczowego i dalej prosto terenem pomarańczowym szlakiem. Ze szlaku odbiliśmy w prawo na nieoznakowaną ścieżkę, którą dojechaliśmy do niebieskiego rowerowego. Kawałek niebieskim, później niebieski połączył się z zielonym pieszym. Do tych dwóch szlaków potem doszedł ponownie pomarańczowy rowerowy. Konfiguracją tych trzech szlaków dojechaliśmy do asfaltu na Bugaju. Z Bugaju asfaltem, przez Michalinę, pod DK1, Jesienną do domu.

Ciężko mi się dziś jechało. Miałam mało sił, dodatkowo jazdę utrudniał mocno wiejący wiatr. Momentami na asfalcie miałam problem z utrzymaniem się na rowerze. W terenie dość dużo błota po ostatnich opadach deszczu. Pomimo tego, wycieczkę uważam za udaną :)

Pod brzózką z widokiem na Biakło:


Sama nie wiem dlaczego, ale brzoza to moje ulubione drzewo:


Listek postanowił wrócić ze mną do domu:


Kontynuacja nauki bezpiecznych zjazdów:


Mój rumak:


Kolejne wiosenne kwiaty się pojawiają:


Ups, rączka się zsunęła: