Wpisy archiwalne w kategorii

Z fotkami lub filmem

Dystans całkowity:18292.65 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:842:29
Średnia prędkość:18.94 km/h
Maksymalna prędkość:75.40 km/h
Suma podjazdów:103724 m
Maks. tętno maksymalne:192 (98 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:16975 kcal
Liczba aktywności:399
Średnio na aktywność:45.85 km i 2h 36m
Więcej statystyk

Rezerwat na Brzozie i Kochcice

Niedziela, 27 maja 2012 · Komentarze(0)
Już od listopada, kiedy to byłam pierwszy raz w Pawełkach chciałam tam znów pojechać w maju, kiedy kwitną rododendrony. Zaproponowałam na CFR wspólną wycieczkę. Na miejsce spotkania pod galerię pojechałam razem z Robertem – Jesienną do końca, Jagiellońską, Bór, ścieżką wzdłuż rzeki do Krakowskiej i potem Kanałem Kohna. Na miejscu czekał już GAWEŁ
i Kamil (kingspider).

Pojechaliśmy środkiem przez aleje pod Jasną Górę, potem przez park, dalej asfaltem przez Barbary, główną drogą przez Gnaszyn, następnie przez Łojki do zalewów w Blachowni, gdzie dołączył do nas Artur.

W powiększonym składzie ruszyliśmy ścieżką koło zalewów, potem terenowo niebieskim rowerowym i dojechaliśmy do drogi głównej. Kawałek asfaltem i obok kościoła w lewo w teren. Zatrzymaliśmy się przy kapliczce i pojechaliśmy dalej terenem do Cisia. Kawałek asfaltem i następnie szutrówką przez Jezioro. Ponownie chwilę asfaltem i dalej terenem niebieskim rowerowym do Łęgu, gdzie wyjechaliśmy na asfalt. Pojechaliśmy przez Taninę, zatrzymaliśmy się koło rzeki, gdzie Gaweł kilkakrotnie przejechał na drugą stronę rzeki i zamoczył sobie buty.

Po chwili pojechaliśmy dalej ścieżką w stronę drewnianego mostu, by dotrzeć na drugą stronę rzeki. Niezbyt stabilny ten mostek. Trząsł się razem ze mną, gdy po nim przejeżdżałam. Dalej pojechaliśmy niebieskim pieszym, a potem asfaltem przez Taninę i Braszczok. Następnie znów terenem niebieskim rowerowym – ten kto wysypał tam kamienie zrobił to chyba tylko po to by innym utrudnić życie. Niebieskim szlakiem dotarliśmy do Rezerwatu Brzoza, gdzie kwitną rododendrony. Niestety spora część z nich obmarzła przez ostanie dni, ale
i tak są piękne. Wdrapaliśmy się na punkt widokowy, by pooglądać je z góry i pojechaliśmy nad staw, by tam przy ławeczkach wrzucić coś na żołądek.

Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej w drogę. Niebieskim rowerowym, a potem asfaltem przybyliśmy do Kochcic. Przywitaliśmy się z Kochcickim, zrobiliśmy z nim kilka zdjęć, po czym pojechaliśmy zobaczyć pałac Ludwika von Ballestrema i kwitnące w parku przy pałacu rododendrony. Nie wiem jak innym, ale mnie podobały się o wiele bardziej niż te, które widzieliśmy w rezerwacie. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę przy fontannie i zebraliśmy się z powrotem.

Do Taniny pojechaliśmy ta samą drogą. Zatrzymaliśmy się przy sklepie w Kochcicach, by kupić kiełbaski i chleb na grilla i coś do picia – gdyż zostaliśmy zaproszeni przez Jurczyka na jego działkę w Taninie. Na niebieskim rowerowym minęliśmy Iwonkę z ekipą. Działka Janka jest położona w zasadzie pomiędzy trzęsącym się drewnianym mostem, a rzeką, w której Gaweł moczył stopy. Gdy dotarliśmy na miejsce odłączył się od nas arusb, gdyż śpieszył się na obiad do teściowej. Byłam tak zakurzona od piachu, że postanowiłam skorzystać z rzeczki i umyć sobie chociażby ręce, twarz i nogi.

Zbyt długi odpoczynek, kiełbaski i grzejące słońce spowodowało w moim wypadku spadek sił i brak motywacji do powrotu. Wizja zobaczenia mini zoo w Węglowicach była chyba jedyną motywacją, by wsiąść na rower i jechać dalej. Do Jeziora dojechaliśmy tą samą drogą, którą jechaliśmy wcześniej. Potem zamiast szutrówką pojechaliśmy prosto asfaltem do Węglowic do zoo. Okazało się jednak, że zostało ono zlikwidowane. Zostało tam w zasadzie tylko jedno zwierzę – lama. Szkoda, że nie zobaczyłam innych zwierząt, ale cóż tak bywa. Zadziwił nas fakt, że w miejscu dawnego zoo znajduje się obecnie punkt przetwórstwa mięsnego…

Z Węglowic pojechaliśmy asfaltem przez Czarną Wieś. Po krótkim postoju przy sklepie muszę przyznać, że to bardzo „rozrywkowa wieś” :D Dziwni ludzie tam mieszkają. Kawałek za sklepem odłączył się od nas Jurczyk – zatrzymał się u znajomych. Parę metrów dalej pożegnaliśmy także Kamila, który pojechał w stronę Kłobucka. W nieco zmniejszonym składzie – ja, Gaweł i Robert pojechaliśmy asfaltem przez Bieżeń. Na końcu wsi wjechaliśmy w teren, którym dojechaliśmy do Cisiów.

Od Cisiów jechaliśmy tak jak w przeciwną stronę. Zrobiliśmy sobie ostatni krótki postój na lody koło zalewów w Blachowni i dalej również pojechaliśmy jak wcześniej. Na głównej drodze, koło stacji Orlen Gaweł pojechał prosto w stronę Jasnej Góry, a ja i Robert w prawo na Zaciszańską. Dalej przez Piastowską, Sabinowską, Jagiellońską, pod mostem na Bór, Grzybowską i do domu.

Muszę szczerze przyznać, że na żywo rododendrony wyglądają dużo ładniej niż na zdjęciach. Naprawdę warto je zobaczyć. Są piękne. Cieszę się, że udało się pojechać do rezerwatu, by móc zobaczyć je właśnie wtedy, gdy najładniej kwitną. Nawet nie wiedziałam, że tak blisko Częstochowy jest tyle cudownych miejsc, których wcześniej nie widziałam.

W bolidzie F1:


Przejazd naładowany strachem:


Na punkcie widokowym:


Rododendrony w rezerwacie Brzoza:


Przyłapana podczas robienia zdjęcia:


Grzybień biały nad stawem w Pawełkach:


Ekipa na molo:


Na szczęście były barierki:


Z Gawłem przy miniaturze kościoła:


Kwiatki posadzone na skrzyżowaniu w Kochcicach:


Gaweł opadł z sił:


Na osobistej audiencji u Kochcickiego:


Rododendrony w parku przy pałacu:




EdytKa z rogami:


Ekipa przy pałacu Ludwika von Ballestrem’a:




Nawet Tymbark do nas przemówił:


Trzeba było cisnąć:


Aj, co to by było, jakby były takie jadalne :D

Droga do i z pracy, a potem na 75 Masę Krytyczną

Piątek, 25 maja 2012 · Komentarze(2)
Rano dojazd do pracy spokojnym tempem. Nie chciało mi się dziś gonić. Potem do domu tą samą trasą, ale już dużo szybszym tempem. Po obiedzie do jurczyka zostawić rower i przesiąść się na rikszę.

Rikszą razem z jurczykiem i virusem na jubileuszową 75 Częstochowską Masę Krytyczną. Mój debiut jako prowadzącą ekipę 240 rowerzystów uważam za udany, tym bardziej, że byłam pierwszą kobietą jadącą na Masie rikszą. Obyło się bez żadnych nieplanowanych zdarzeń.

Po masie razem z obstawą Helenki, Krzyśka, Darka i Zbyszka odstawić rikszę i swoim rowerkiem do Andrzeja na pomasową imprezę, połączoną z urodzinami Agnieszki. Pierwsza chwila po zamianie rikszy na mój rower nie do opisania, tego trzeba doświadczyć :D Ciężko było mi zapanować nad kierownicą i opanować tor jazdy. Od Andrzeja jeszcze do Lidla. Na pomasowej imprezie jak zawsze masa śmiechu i dobrego humoru :) Po imprezce jeszcze dojazd do domu.

Kilometry przejechane rikszą nie zostały doliczone do dystansu, z powodu braku licznika. Dziękuję tym, którzy od początku wierzyli we mnie i w to, że poradzę sobie z jazdą rikszą. Tym którzy nie wierzyli udowodniłam, że kobieta też potrafi sobie poradzić.

Szprychówka:


na rikszy przed przejazdem:

Droga do i z pracy, a potem potrenować rikszą

Czwartek, 24 maja 2012 · Komentarze(2)
Najpierw rano do pracy, trasa jak zwykle. Po pracy na Garibaldiego do Dobrych Sklepów Rowerowych przymierzyć się do 2 rowerów. Nie wiem dlaczego, ale linia ASL jakoś mi zbytnio nie podchodzi.
Następnie do jurczyka na Focha, by potrenować choć trochę jazdę na rikszy przed jutrzejszą 75 jubileuszową Masą. Nawet nie szło mi tak źle.
Mam nadzieję, że dam jutro radę :) Zresztą opinia egzaminatora będzie najbardziej obiektywna:

"Kursantka Edytka uzyskała następujące oceny:
Znajomość przepisów ruchu drogowego - 5
Jazda do przodu - 5
Skręt w lewo - 5
Skręt w prawo - 4
Jazda na wprost - 4
Hamowanie - 3
Religia - 5
W O S - 5
Optymizm - 6
Średnia ocen 4,7 Kursantka jest uprawniona do prowadzenia rikszy we wszystkich krajach U E pod eskortą Policji. Częstochowa 24,05,12"

Po szybkim przeszkoleniu i treningu na średnio-sterownym 3-kołowym pojeździe udałam się do domu. Focha, potem wzdłuż linii tramwajowej, Bór, Jagiellońską i Jesienną. Popołudniu były inne plany niż rower. Więc na ten dzień tylko tyle.

W drodze do pracy:

Poraj i Olsztyn

Środa, 23 maja 2012 · Komentarze(2)
Do pracy musiałam dziś jechać samochodem, z uwagi na służbową wizytę w ZUSie. Po południu postanowiłam w zamian przejechać się gdzieś dalej niż sam Olsztyn. Nie musiałam wcale namawiać mario66 na wspólny wypad - wystarczyło ustalić godzinę startu . Przed 18tą wyruszyliśmy spod skansenu mając w planie spokojną jazdę.

Pojechaliśmy w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki do Bugaja. Dalej po betonowych płytach i szutrówką przez Słowik. Kawałek asfaltem do Korwinowa. Niedaleko stacji w lewo w teren na czarny pieszy. Następnie niebieskim rowerowym do Dębowca. Dalej kawałek asfaltem, potem przed przejazdem kolejowym w lewo znów w teren. Po pewnym odcinku ponownie wyjechaliśmy na asfalt, jechaliśmy wzdłuż torów, gdzie spotkaliśmy wylegującego się na drodze zaskrońca. Zapozował pięknie do zdjęcia i pojechaliśmy dalej. Natrafiliśmy na zamknięty przejazd kolejowy. Potem pognaliśmy asfaltem pod sam zalew.

Po chwili odpoczynku pojechaliśmy dalej. Asfaltem przez Poraj do Choronia. W Choroniu w lewo i pod górkę w stronę kościoła. Ciężki podjazd. Przy kościele w lewo w dół asfaltem do Dębowca. Dalej terenem pomarańczowym rowerowym, z którego w pewnym momencie zboczyliśmy. Jadąc terenem bez szlaku dotarliśmy do asfaltu na łuku przy Biskupicach i dalej już do samego Olsztyna asfaltem. Chwilę posiedzieliśmy w knajpie pod zamkiem. Zerwał się mocniejszy wiatr, mario66 postraszył mnie, że nadchodzi burza, więc postanowiliśmy wracać.

Pojechaliśmy terenem pod górkę na Skrajnicy, potem asfaltem aż do rowerostrady. Po drodze rozpędziłam się prawie do 50 km/h, ale musiałam na zakręcie wyhamować, tym bardziej, że jechał autobus. Na końcu rowerostrady terenem do nastawni, potem asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i do skansenu. Dalej już jak zwykle Aleją Pokoju, Jagiellońską i przez osiedle do domu.

Bardzo przyjemne rowerowe popołudnie. W drodze powrotnej nastraszona burzą tak szybko zasuwałam, że średnia, która w Olsztynie wynosiła około 20 km/h wzrosła do ponad 21 km/h. Dobra motywacja nie jest zła :D

Taki sobie mały robaczek :D

Droga do i z pracy, a potem Kusięta i Ossona

Wtorek, 22 maja 2012 · Komentarze(0)
Rano do pracy razem ze STi, który jechał do miasta. Trasa jak zawsze. Po pracy samotnie do domu. Początkowo miałam po pracy skoczyć na Olsztyn, ale musiałam jeszcze pojechać z autem na serwis i na stację. Już myślałam, że na wyjeździe do pracy się skończy. W drodze na stację wypatrzyłam jadącego na rowerze Arka. Zrobiło mi się wtedy szkoda cieplutkiego wieczoru i po powrocie do domu postanowiłam gdzieś wskoczyć. Dla odmiany pojechałam w samotności, kompletnie bez celu, by troszkę podumać.

Trasę wymyślałam na bieżąco. Pojechałam przez osiedle, Aleją Pokoju, potem koło skansenu i asfaltem w stronę huty. Dalej ścieżką wzdłuż rzeki na Bugaj. Kawałek asfaltem i w lewo w lasek, którym dojechałam do torów. Przeprowadziłam rower na drugą stronę i pojechałam kawałek terenem w stronę nastawni. Następnie asfaltem w stronę Kusiąt. Na skrzyżowaniu skręciłam w lewo w teren, minęłam ciekawie wyglądającą hopkę, jednak przejechałam obok :D Kawałek prosto, na rozjeździe w prawo, przez tory i do czerwonego rowerowego. Na czerwonym w lewo.

Zatrzymałam się na moment na szlaku. W tym momencie spotkałam przejeżdżającego rowerzystę, który zapytał mnie o drogę do Częstochowy. Zaproponowałam, że w zamian za towarzystwo mogę go kawałek poprowadzić. No i nici z samotnej jazdy :D Po chwili rozmowy dowiedziałam się, że ów rowerzysta ma na imię Krzysiek i jest przedstawicielem Kellys'a. Przyjechał do Częstochowy służbowo z Konina i zabrał ze sobą rower by zwiedzić okolicę. Pomyślałam na szybko, że pokażę mu górę Ossona, bo narzekał, że mało mamy terenowych podjazdów.

Czerwonym rowerowym dojechaliśmy do asfaltu, gdzie skręciliśmy w lewo. Kawałek po asfalcie i w prawo na czerwony pieszy. Szlakiem w stronę Ossona. Krzysiek wjechał na sam szczyt bez problemu. Ja wjechałam na dwa razy. Przy okazji dostałam kilka wskazówek jak najefektywniej wjeżdżać pod górę i jak jeździć po piachu, którego na szlaku pieszym i w okolicach Ossona było dość sporo. Po zjeździe z góry pojechaliśmy ścieżką na Legionów, a potem w lewo w stronę huty.

Na szybko wpadł mi pomysł by pojechać przez cmentarz żydowski. Krzysiek był zdumiony ile ciekawych miejsc można u nas zwiedzić. Po wyjeździe z cmentarza pojechaliśmy duktem w stronę huty. Wyjechaliśmy na kostkę brukową niedaleko ronda. Dalej w stronę dawnego sądu i obok skansenu. Doprowadziłam "nieznajomego" Aleją Pokoju do linii tramwajowej, gdzie pożegnaliśmy się i on pojechał w stronę centrum. Ja zrobiłam jeszcze kółeczko przez Alejkę do Lidla, a potem Jagiellońską przez osiedle do domu.

Nie lubię jeździć w samotności, wtedy za dużo myślę, w dodatku same negatywne rzeczy przychodzą mi do głowy. Chociaż w sumie patrząc na to z drugiej strony - jakbym nie pojechała dziś sama, może nie spotkałabym nieznajomego bikera? Nie ma co gdybać, w każdym razie - Krzysiek - może kiedyś to przeczytasz, może nie - dziękuję za towarzystwo :)

Mój rumak przy małej hopie :D


Widok na hutę z góry Ossona:


Towarzysz podróży:

Droga do i z pracy, a potem po mieście

Czwartek, 17 maja 2012 · Komentarze(2)
Najpierw rano do pracy, troszkę krócej niż zwykle bo na końcu ulicy przez lasek. Wiało tak mocno, że chyba pierwszy raz w życiu jechałam w terenie szybciej niż asfaltem. A do pracy jechałam dłużej niż zawsze.
Po pracy razem ze STi pozałatwiać na mieście kilka spraw przed weekendowym wyjazdem. Na początek do galerii Jurajskiej – do Orange
i Rossmann’a. Następnie do ING Banku w I Aleję NMP. Potem do Rafała do Dobrych Sklepów Rowerowych popytać o ramy. W poniedziałek na przymiarkę dwóch rowerów na ramach, które oglądałam.

Jak już wszystko było załatwione i zostało mi trochę czasu postanowiłam pojechać na stadion Włókniarza, ku pamięci Lee Richardson’a. Dawniej kiedy w naszym klubie jeździli Sebastian Ułamek, Ryan Sullivan, czy Lee mocno kibicowałam Włókniarzowi. Z czasem coraz mniej, bo pojawiły się inne zainteresowania, ale o Lee nie zapomnę. Pamiętam jeszcze czasy, gdy na mojej ulicy był bar Speedway, w którym wisiały plakaty i zdjęcia z żużlowcami Włókniarza. Lee zawsze uśmiechnięty.

W drodze powrotnej spotkanie z bardzo chamskim i perfidnym kierowcą. Jadę ulica Lipową. Skrzyżowanie z gajową - drogi równorzędne, zasada ustąp z prawej. Przede mną jakieś auto, nie zwróciłam uwagi jakie, ale to mało istotne. Po naszej lewej taksówka - my mieliśmy pierwszeństwo. Taksówkarz ustąpił pojazdowi przede mną, mnie już nie, bo przecież rower nie jest uczestnikiem ruchu i można go olać. Miałam skręcić w prawo ale postanowiłam pojechać prosto wprost przed maskę taksówki. W ostatniej chwili gość się zatrzymał prawie przede mną i jeszcze głową kiwał :/ Takich to trzeba by było chyba wsadzić na rower i zachować się wobec nich identycznie, może by się czegoś nauczyli.

Miejsce pamięci dla Lee Richardson’a:



„Niech oni się uśmiechną, Lee by tego chciał...”

W poszukiwaniu konwalii

Środa, 16 maja 2012 · Komentarze(3)
Pogoda jak na maj (mój ulubiony miesiąc, w którym się urodziłam, kiedy kwitną drzewa, kwiaty) niezbyt nas rozpieszcza. Zimno, wietrznie, pochmurno. Trudno było mi dziś zebrać się na rower, udało się dopiero pod wieczór. Chciałam zobaczyć, czy kwitną już konwalie. Chyba gdyby nie ten cel, nie zmobilizowałabym się na rower.

Pojechaliśmy z STi przez osiedle, potem Aleją Pokoju, obok skansenu, dalej koło huty, na rondzie w lewo na kostkę brukową, na której zawsze mnie wytrzęsie. Potem ścieżką rowerową na Legionów, kawałek asfaltem i zjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy. Tam przerwa na poszukiwanie konwalii. Już zaczynają kwitnąć. Udało się nawet zrobić mały bukiecik.

Nie chciałam zbyt bardzo wytrząść delikatnych, cudownie pachnących białych dzwoneczków. Z tego powodu decyzja o tym, by możliwie jak najszybciej wyjechać na asfalt. Pojechaliśmy dalej czerwonym rowerowym do Kusiąt. Następnie asfaltem cały czas, aż do nastawni, dalej koło Guardiana, obok huty, koło skansenu, Aleją Pokoju, i jak zwykle Jagiellońską i przez osiedle do domu.

Uwielbiam konwalie - takie delikatne, prześliczne, wspaniale pachnące - rzec by można, że to moje ulubione majowe kwiaty :) Własnoręcznie zrobiony mały bukiecik cieszy o wiele bardziej niż gotowy kupiony na jakimś bazarku. Ciesze się, że pomimo nie najlepszej pogody zmobilizowałam się i wsiadłam na rower - inaczej nie miałabym teraz w wazonie bukietu konwalijek.

Oto one:

Droga do i z pracy, a potem asfaltem przez Olsztyn do Poraja i powrotne błądzenie

Poniedziałek, 14 maja 2012 · Komentarze(2)
Kilka dni bez jazdy rowerem sprawiły, że zaczęło mnie pomału nosić. Umówiłam się na popołudniowo-wieczorny wyjazd razem z Helenką. Napisałam także propozycję na CFR rowerowym. Nie spodziewałam się tak dużego odzewu chętnych – byłam mile zaskoczona. Na miejscu spotkania pod skansenem stawili się: Helenka, jej mąż Krzysiek, syn Darek (darsji), Bartek, mario66 i Sebastian (sebaxgh). W Olsztynie miał dołączyć do nas także Arturm. Dla odmiany zaplanowana była wycieczka w całości asfaltowa.

Taką wesołą gromadą ruszyliśmy w stronę huty. Dalej koło Guardiana i w kierunku Kusiąt. Potem starą drogą na Olsztyn. Na główną drogę wyjechaliśmy już za Odrzykoniem. Przed dojazdem do rynku spotkaliśmy Arka. Chwila przerwy, podczas której dojechał Arturm - punktualnie co do minuty o umówionej godzinie. Zaproponowałam Arkowi by z nami pojechał, ale on już w zasadzie wracał. Dotrzymał nam towarzystwa do baru leśnego. Dalej pojechaliśmy 8 osobową ekipą przez Biskupice. Powoli, ale skutecznie wjechałam pod tę słynną górkę. Krótka przerwa na szczycie przy kościele i potem przez Choroń, obok wieży widokowej do Poraja. Zjazd bajeczny. W Poraju nad zalew, chwilę odpocząć, zrobić kilka fotek, pogadać i uzupełnić płyny.

Z powrotem przez Osiny, Kolonię Borek, Kolonię Poczesną, Przecięliśmy DK1 i dalej przez Bargły, Michałów, Nieradę i Mazury. Nie byliśmy niestety pewni, którędy mamy dalej jechać – razem z Bartkiem nie do końca pamiętaliśmy drogę – (on tamtędy jechał jeden raz, z kolei ja dawniej jeździłam tamtędy czasami do pracy, ale zdążyłam sporo zapomnieć przez kilka lat). Po chwili zastanowienia pojechaliśmy kawałek uszkodzonym asfaltem, obok wysypiska śmieci i dojechaliśmy do jakiś domów. Okazało się później, że jesteśmy znów w Poczesnej. I No i kolejny dylemat - prosto czy w lewo. Początkowo pojechaliśmy prosto – okazało się, że dojechaliśmy znów do DK1 – skrzyżowanie dalej, niż to, którym wcześniej przejechaliśmy. Takie małe kilkukilometrowe kółko :D Wróciliśmy się i skręciliśmy tam gdzie powinniśmy. Już wtedy dokładnie wiedziałam, gdzie jesteśmy.

Mogliśmy już spokojnie jechać bez błądzenia, tylko byłam troszkę spóźniona, bo umówiłam się wcześniej ze znajomymi. Zadzwoniłam, i powiedziałam, aby poczekali. Jechaliśmy przez Hutę Starą A, potem Hutę Starą B, Wrzosową i wylądowaliśmy wreszcie w Częstochowie na Starym Błesznie. Przy skrzyżowaniu Boh. Katynia i Jesiennej przyszedł czas częściowego rozstania. Arturm, mario66 i sebaxgh pojechali prosto. Ja miałam najbliżej w lewo, w końcu byłam już na tej ulicy, na której mieszkam. Helenka, Krzysiek, Darek i Bartek postanowili pojechać ze mną. Odprowadzili mnie pod samiuśki dom, gdzie cierpliwie czekali już znajomi.
Pożegnaliśmy się i ekipa pognała dalej.

Trochę błądzenia jeszcze nikomu nie zaszkodziło :D poznaliśmy nowe asfaltowe drogi, idealne do jazdy. W Częstochowie takich chyba nie ma. Praktycznie bez dziur, niewielki ruch samochodowy – cud, miód i malina. Dziękuję wszystkim za towarzystwo :) Było super. Cudowny poniedziałkowy wieczór.

Nad zalewem:

Droga do i z pracy, a wieczorem do Towarnych na ognisko

Piątek, 11 maja 2012 · Komentarze(3)
Najpierw rano do pracy - standardowa trasa jak w każdy inny dzień, bez żadnych modyfikacji. Po pracy szybko do domu, spakować się na popołudniowy wyjazd wspólnie ze znajomymi z CFR na ognisko w Górach Towarnych.

Miejscem spotkania był skansen. Przyjechał do mnie wcześniej STi, żeby zabrać jeszcze ode mnie karimatę. Ruszyliśmy potem w stronę skansenu. Nieoczekiwanie, przy parkingu koło PZU miałam bliskie spotkanie z innym rowerzystą, które zakończyło się lotem przez kierownicę i upadkiem na asfalt. Jakiś niezbyt rozważny człowiek zajechał mi drogę i w efekcie uderzyłam kołem w jego ramę, przeleciałam nad jego rowerem i łokciem i dłonią przytarłam po ziemi. Koleś wstał i zdążył uciec zanim ja w ogóle zdążyłam się podnieść. Dobrze, że nic poważnego się nie stało i mogłam jechać dalej.

Pod skansenem czekała już spora ekipa osób z CFR, w składzie: helenka z mężem Krzyśkiem i córką Kasią, zbyszko61 i poisonek. Po chwili dojechał też Gaber i markon. Razem pojechaliśmy w stronę huty, ścieżką wzdłuż rzeki i koło Guardiana, gdzie dogoniliśmy dwie Agnieszki - Abovo i Rudą. Dalej przez Kusięta asfaltem, bo ciężko było by terenem z takimi tobołkami na plecach. Mimo tego jakoś lekko mi się jechało i większość trasy trzymałam się z przodu. Za górką w Kusiętach zauważyłam, że reszta ekipy została w tyle. Chwile czekałam z Gaberem, ale się jednak wróciliśmy, bo okazało się, że w rowerze Kasi był kłopot z przerzutką.

Uznałam potem, że będę jechać z tyłu - nikt nie zarzuci mi, że nie widzę co się za mną dzieje - mimo tego, że prawie co chwila oglądałam się do tyłu i patrzałam jak reszta ekipy. Wszyscy odjechali i tylko STi dopiero po dłuższej chwili zauważył, że mnie nie ma. Z asfaltu skręciliśmy w stronę Towarnych. Tutaj był kawałek terenu - troszkę piachu i lekko po górkę. Potem przez polanę i ścieżką między drzewami w stronę jaskini. Dojechaliśmy w efekcie od innej strony niż reszta i wcześniej niż oni, ale sam cel był ten sam. Na miejscu czekał już na nas Przemo. Do ostatniego momentu próbowałam wjechać rowerem pod górkę, jednak przy końcu musiałam wprowadzić rower.

Na Towarne dojechali jeszcze jurczyk (wpadł tylko na chwilę dotrzymać nam towarzystwa) i chwilę po nim Faki. Później dojechał jeszcze ProPhet, który przybył razem ze STi podczas gdy wracał z Olsztyna ze sklepu.
W trakcie imprezy, gdy już była mocno rozkręcona przyjechali jeszcze kobe24la z pietro1978.

Podsumowując - impreza bardzo udana, towarzystwo wyśmienite - jak zawsze masa śmiechu, pełno wygłupów no i te super wokale, które towarzyszyły muzyce gitar i fletu. Kiełbaski prosto z ognia wyborne, ziemniaczki z popiołu również :) oczywiście muszę jeszcze wspomnieć o przepysznej sałatce, którą sama doprawiałam :D Pogoda także była dla nas bardzo hojna, słonko świeciło aż do zmierzchu. Jedynym problemem było spore stado much i komarów, które przeokropnie lgnęło do spoconych rowerzystów.

Powrotu opisywać nie będę, gdyż będzie w następnym wpisie - już w sobotę.
Dziękuję wszystkim za super zabawę i z niecierpliwością czekam na następny taki wypad.

Przy ognisku:


Trzeba narąbać na opał:


Płonie ognisko w lesie... przy jaskini:


Z Robertem i Helenką:



Droga do i z pracy, a potem Olsztyn

Środa, 9 maja 2012 · Komentarze(0)
Dawno nie byłam w pracy rowerem - albo wizyty w urzędach, albo nie najlepsza pogoda - zawsze coś wypadało. Postanowiłam dziś się zmobilizować i wybrałam się na dwóch kółkach, w koszuli do pracy i cieszę się, że się zdecydowałam. W sumie dotarłam szybciej niż autem – a to wszystko z powodu remontu na Niepodległości.
Na popołudniowy wypad chętnych nie było wielu. Zgłosił się tylko STi. Zaproponował też wycieczkę do Olsztyna nieco inna trasą niż zwykle.

Pojechaliśmy przez Dąbie, potem ścieżką wzdłuż rzeki, dalej duktem wzdłuż trasy i przy skrzyżowani z Jana Pawła zjechaliśmy w teren na zielony rowerowy, który prowadził w pobliżu rzeki. Po jakimś odcinku zielony połączył się także z czerwonym pieszym. Niedaleko Mirowa wyjechaliśmy na asfalt, gdzie idzie czarny szlak rowerowy. Następnie z czarnego zjechaliśmy znów w teren na czerwony rowerowy, którym dojechaliśmy do Kusiąt. Dalej asfaltem do Olsztyna. Podjechaliśmy zobaczyć czy nie ma nikogo w leśnym, ale znajomych żadnych nie spotkaliśmy więc wróciliśmy na rynek do knajpy pod zamkiem.

Z powrotem pojechaliśmy najkrótszą trasą – kawałek drogą główną, za górką skręciliśmy w prawo na starą trasę, którą dojechaliśmy do nastawni. Następnie kawałek ścieżką w stronę rowerostrady, przenieśliśmy rowery przez tory i przez lasek do Bugaja. Z Bugaja asfaltem do przejazdu kolejowego i dalej przez Michalinę. Robert urwał jeszcze trochę bzu do wazonu. Potem już tylko przez wykopki tramwajowe i Jesienną do domu.

Pogoda dziś była w kratkę. W dzień ciepło i słonecznie, tylko dość mocny wiatr momentami utrudniał jazdę. Wieczorem chłodno. Dodatkowo przeszkadzał mi jeszcze uciążliwy katar, chyba od uczulenia na jakieś pyłki – jak jechaliśmy wzdłuż rzeki to miałam momentami dość - mało tego, że miałam zatkany nos, to jeszcze problem z koncentracją i znacznym spadkiem sił. Aż dziwne, ale w sumie bardzo dobrze, że nigdzie nie zaliczyłam żadnej gleby.

W okolicach Mirowa:


Na czerwonym rowerowym niedaleko Kusiąt:


Dziś nie było Pana „3,50” :D