Wpisy archiwalne w kategorii

Z fotkami lub filmem

Dystans całkowity:18292.65 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:842:29
Średnia prędkość:18.94 km/h
Maksymalna prędkość:75.40 km/h
Suma podjazdów:103724 m
Maks. tętno maksymalne:192 (98 %)
Maks. tętno średnie:179 (92 %)
Suma kalorii:16975 kcal
Liczba aktywności:399
Średnio na aktywność:45.85 km i 2h 36m
Więcej statystyk

77 Częstochowska Masa Krytyczna i test sprzętu

Piątek, 27 lipca 2012 · Komentarze(0)
Dziś dojazd przez Jagiellońską, Bór, Niepodległości, Sobieskiego i Śląską na Plac Biegańskiego, skąd startuje jak co miesiąc Częstochowska Masa Krytyczna. W drodze towarzyszył mi Robert. Przejazd 77 Masy odbył się ulicami Nowowiejskiego, Sobieskiego, Pułaskiego, Wolności, Waszyngtona, Śląską, Kilińskiego, Jasnogórską i Dąbrowskiego, po czym ponownie wróciliśmy na Plac Biegańskiego. W lipcowej Masie uczestniczyło łącznie 178 rowerzystów i rowerzystek.

Po masie dojazd do kawiarni Słodko Gorzki na soczek. Następnie powrót razem z Robertem i Przemo. Przemek jak zawsze poprowadził nas swoimi ścieżkami. Najpierw kawałek pod prąd na Kilińskiego, potem kawałek po wykopkach na chodniku na Śląskiej, dalej Waszyngtona , wzdłuż linii tramwajowej (gdzie przy PKS był krótki postój na frytki) aż do Jagiellońskiej.

Zrobiliśmy jeszcze z Robertem kilka km, aby przetestować rower po ostatniej reanimacji. Dzięki uprzejmości GAWłA, który dostarczył części i Roberta, który zajął się wymianą w rowerze został zmieniony suport, korba, wolnobieg i łańcuch. Pojechaliśmy przez Alejkę Pokoju, koło skansenu, asfaltem w stronę huty, obok Ocynkowni, koło Guardiana do nastawni. Dalej kawałek terenem wzdłuż torów, na drugą stronę i przez lasek do Bugaja. Asfaltem do przejazdu kolejowego i dalej przez Michalinę do DK1. Następnie dołem pod trasą do Jesiennej i do domu.

Teraz już nic nie strzela, nie trzeszczy, łańcuch nie przeskakuje. Rower jeszcze trochę pojeździ do czasu kiedy kupię nowy sprzęt. Ogromnie dziękuje chłopaki za pomoc, bez Was pewnie nie miałabym teraz na czym jeździć, albo męczyłabym się tak jak przez ostatnie dni.

Na Placu Biegańskiego tuż przez przejazdem Masy © EdytKa


Szprychówka 77 Masy Krytycznej:

Droga do i z pracy, a potem terenem do Mstowa

Wtorek, 24 lipca 2012 · Komentarze(2)
Rano droga do pracy tą samą trasą co zwykle. Nic szczególnego po drodze się nie wydarzyło. Po pracy powrót do domu. Rower już coraz gorzej jeździ, chyba zaczyna kończyć swój żywot :( W sumie to nic dziwnego, skoro od października przejechałam na nim jakieś 5300 km.

Po południu umówiłam się na 17,30 z Kasik (w końcu udało się umówić na wspólną wycieczkę), mario66 i STi na przejażdżkę do Mstowa. Robert przyjechał po mnie wcześniej i razem pojechaliśmy pod skansen na miejsce zbiórki.

Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie w lewo i potem szutrówką do cmentarza żydowskiego. Przez cmentarz i następnie do Legionów. Zjechaliśmy ze ścieżki na Legionów w teren i pojechaliśmy bokiem przez górę Ossona. Na piachu dwukrotnie się zakopałam, ale za to podjazd poszedł mi dziś bardzo dobrze, pomimo tego, że opony ślizgały się na kamieniach, a łańcuch przeskakiwał po zębatkach. Po przejechaniu przez Ossona dognaliśmy dalej terenem w stronę Przeprośnej górki, pod którą również podjeżdżaliśmy terenowo. Tutaj już było nieco trudniej, ale udało się wjechać. Na szczycie zrobiliśmy chwilę przerwy i ruszyliśmy dalej.

Nie zjeżdżaliśmy już terenem, tylko dojechaliśmy szutrówką do asfaltu do zielonego szlaku rowerowego prowadzącego na Siedlec. Rozpędziłam się z górki, przysiadłam Mariuszowi na kole i pod kolejną górkę wtoczyłam się wyjątkowo sprawnie – z prędkością 27 km/h tuż pod szczytem. Od Siedlca jechaliśmy dalej asfaltem zielonym / czarnym rowerowym do rynku we Mstowie. Przejechaliśmy wokół rynku i kierowaliśmy się w stronę kościoła. Przed kościołem w prawo i dalej asfaltem, aż opuściliśmy Mstów. Zjechaliśmy na nowiutką asfaltową ścieżkę rowerową, którą przez Rajsko dojechaliśmy do Kłobukowic. Zatrzymaliśmy się na moście nad rzeką na szybkie foto, po czym posiedzieliśmy chwilę w altance przy placu zabaw.

Po przerwie ruszyliśmy dalej. Robert jeszcze chwilę został, ale oznajmił, że nas dogoni, po czym dojechał do nas z pałką wodną, którą zerwał nad rzeką i podarował mi zamiast kwiatka :D W pełnym składzie pojechaliśmy asfaltem przez Zawadę do Mstowa zielonym / czarnym rowerowym. Przy źródełkach zrobiliśmy krótki postój, aby nabrać trochę wody do bidonów. Jednak żeby nie było tak kolorowo, przy okazji poparzyły mnie pokrzywy.

Trzymając się czarnego szlaku dotarliśmy asfaltem ponownie do rynku we Mstowie, po czym dalej asfaltem zielonym / czarnym rowerowym pojechaliśmy przez Siedlec i obok Przeprośnej górki na Mirów. W tę stronę również bardzo sprawnie udało mi się pokonać podjazd, a zjazd był niesamowity :D Na Mirowie skręciliśmy w prawo i za mostem nad rzeką zjechaliśmy w teren na zielony rowerowy / czerwony pieszy. Ścieżką wzdłuż rzeki, która w niektórych miejscach mocno zarosła dojechaliśmy do DK1.

Następnie już przez miasto pojechaliśmy obok rynku na Zawodziu, kawałek wzdłuż trasy, pod wiaduktem pod trasą i następnie szutrówką obok Galerii, a potem ścieżką rowerową do Krakowskiej. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki do Bór. Przy skrzyżowaniu z Niepodległości Kasik i mario66 pojechali w stronę Rakowa, a my z Robertem przez Bór i Jagiellońską pod mój dom. Niedaleko Makro wyprzedziliśmy emul_007 z chłopakiem. Robert odwiózł mnie do domku i pojechał do siebie.

Przyjemna popołudniowa wycieczka w miłym towarzystwie. Temperatura w sam raz do jazdy. Całą drogę towarzyszyło nam słońce. Jak to często bywa tym razem mario66 również poprowadził nas nieznanymi dotąd drogami. Udało mi się nawet wjechać bez większych problemów terenem na Przeprośną na slickach. Jedyny minus wycieczki był taki, że coraz bardziej przeskakuje mi łańcuch z powodu zajechania napędu. Zaczyna to być coraz bardziej uciążliwe i coraz mniej bezpieczne. Trzeba chyba pomyśleć o zmianie napędu.

Część ekipy na Przeprośnej górce © EdytKa


Ekipa w całości © EdytKa


W Kłobukowicach nad rzeką © EdytKa


No to czas na koń :D © EdytKa


Kwiatek od Roberta :D © EdytKa

Droga do i z pracy, a potem z bratem do Olsztyna

Poniedziałek, 23 lipca 2012 · Komentarze(0)
Na dobry początek nowego tygodnia rano na dwóch kółkach do pracy. Trasa jak zwykle, z tym, że na Niepodległości postanowiłam pojechać po tej drugiej stronie ulicy, na której jeszcze niedawno stał zakaz. Jednak okazało się, że w dalszym ciągu są tam przeszkody utrudniające jazdę i musiałam na moment wyjechać na asfalt. Po pracy dojazd prosto do domu, jak zawsze ostatnimi czasy.

Po południu przyjechał do mnie Robert, bo mieliśmy gdzieś się przejechać, tylko nie byliśmy do końca pewni gdzie się wybrać. Zanim wyszłam z domu, spytałam pół żartem pół serio brata, który oglądał film czy jedzie z nami. Odmówił. Nie zdążyliśmy jeszcze wyjechać i nagle ku mojemu zdziwieniu brat wyszedł i powiedział, żeby poczekać, bo też jedzie. No to sprawa gdzie jechać sama się rozwiązała - krótki dystans wolniejszym tempem i niezbyt trudną trasą - czyli do Olsztyna na izotonik.

Pojechaliśmy przez osiedle, Jagiellońską do Alejki Pokoju, koło skansenu i asfaltem w stronę huty. Na rondzie w lewo i potem szutrówką do cmentarza żydowskiego. Następnie przez cmentarz i jeszcze kawałek szutrówką do Legionów. Z Legionów zjechaliśmy w teren na szlak czerwony rowerowy, którym dojechaliśmy do Kusiąt. Tuż przed wyjazdem na asfalt zrobiliśmy pierwszy postój, bo brat chciał chwilę odetchnąć po kawałku piachu na szlaku koło Zielonej Góry. Przez Kusięta już asfaltem dojechaliśmy do Olsztyna. Podjechaliśmy na moment koło zamku, szybkie foto i do baru leśnego na izotonika. Średnia prędkość jazdy w Olsztynie wyniosła około 18,5 km/h. Posiedzieliśmy chwilę w leśnym, wypiliśmy izotoniki i trzeba było się zbierać.

Pojechaliśmy do rynku w Olsztynie. Dalej kawałek główną drogą, z której zjechaliśmy w prawo i pojechaliśmy przez osiedle "pod wilczą górą". Następnie przez Kręciwilk do nastawni. Przy nastawni w lewo i kawałek terenem wzdłuż torów. Przeszliśmy z rowerami na drugą stronę i przez lasek dojechaliśmy do Bugaja. W lasku chwila postoju bo brat już zaczął opadać z sił. Następnie asfaltem przez Bugaj i za przejazdem kolejowym w prawo i przez Michalinę do DK1. Brat jechał już coraz wolniej, przez moment nasza prędkość wynosiła zaledwie 10 km/h. Pod wiaduktem zjechaliśmy w dół do Jesiennej i już prosto do domu. Pod samym domem niewiele brakło, żeby rozjechało nas jakieś rozpędzone auto. Skręcaliśmy w lewo, zasygnalizowaliśmy manewr wystawiając rękę i zjeżdżając do środka jezdni, a w tym samym momencie kierowca auta zaczął nas wyprzedzać od lewej. Debili nie brakuje.

Jak na wycieczkę z moim bratem, który ostatnim razem był na rowerze w Olsztynie może z 7 lat temu (jak nie więcej) to tempo wycieczki i tak było dobre, jak dla mnie relaksacyjne. Pogoda dziś była super. W sam raz na wieczorną jazdę rowerem. Cieplutko, bez uciążliwego wiatru. Zachód słońca był tego wieczoru bardzo ładny. Bardzo przyjemne popołudnie.

Z bratem w drodze na cmentarz żydowski © EdytKa


W Olsztynie przed ruinami zamku © EdytKa


Nie będzie sweet foci :D © EdytKa


Podążając w stronę słońca © EdytKa


Zachód słońca nad osiedlem © EdytKa

Żwawym tempem do Złotego Potoku - średnia 20 km/h od początku roku

Sobota, 21 lipca 2012 · Komentarze(2)
Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam czas wybrać się na jakąś wycieczkę dłuższą niż 60 km. Pomyślałam, że sobota wolna od innych zajęć będzie doskonałą okazją ku temu, by wyrwać się gdzieś kawałek dalej. Robert musiał iść na rano do pracy, więc umówiłam się na godzinę 11 z arturm i mario66 na wypad do Złotego Potoku, a Robert miał do nas dojechać gdzieś po drodze.

Ruszyliśmy spod skansenu i pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki i asfaltem w stronę Guardiana. Po drodze krótki postój, bo było mi dość chłodno i chciałam się przebrać. Następnie obok nastawni, kawałek terenem do rowerostrady i rowerostradą do końca. Dalej najpierw asfaltem, potem terenem przez Skrajnicę do Olsztyna. W Olsztynie w prawo na rondzie i dalej główną drogą na Złoty Potok. W Przymiłowicach skręciliśmy w prawo w stronę Kielnik. Dalej jechaliśmy przez Przymiłowice asfaltem, ale boczną drogą koło stadniny, aż dojechaliśmy do czerwonego rowerowego. Po wjechaniu w teren znów postój, bo rozpogodziło się i było nam już gorąco, więc trzeba było znów się przebrać.

Terenem czerwonym szlakiem dojechaliśmy do Zrębic. Dalej asfaltem przez Zrębice, koło kościoła, potem przez Krasawę i Siedlec. W Siedlcu kawałek bocznymi drogami asfaltem niebieskim rowerowym, bo na głównej drodze kładli nowy asfalt. Po powrocie na główną już prosto do Złotego Potoku. W Potoku szlakiem „ku źródłom” zielonym rowerowym / żółtym pieszym, gdzie po drodze minęliśmy się z endecja_czwa. Przy stawie zatrzymaliśmy się na chwilę na szybkie foto łabędzi. Dalej koło szlakiem koło amfiteatru, aż dotarliśmy na błonia. Przejechaliśmy przez błonia i zatrzymaliśmy się na chwilę odpoczynku nad Amerykanem.

Po przerwie pojechaliśmy na drugą stronę stawu. Dalej czerwonym szlakiem pieszym między drzewami i pomiędzy rozstawionymi z powodu trwającego lata filmowego namiotami. Po drodze musieliśmy jeszcze zmieścić się na wąskim szlaku razem z autami dojeżdżającymi do namiotów. Wszędzie się tymi autami wpakują, brak słów. Dalej już cały czas asfaltem przez Potok, Ostrężnik, Suliszowice, gdzie nawet podjazd pod górkę nie był aż taki straszny jak myślałam. Cały czas asfaltem niebieskim / żółtym rowerowym przez Zaborze, gdzie dojechał do nas Robert. Dalej już we czwórkę asfaltem przez Biskupice Nowe i Biskupice do baru leśnego. W Biskupicach na zjeździe rozpędziłam się do 63,5 km/h.

W leśnym chwila przerwy na pogaduchy i powrót do domów. Pojechaliśmy z baru asfaltem do rynku w Olszynie, a następnie przez Kusięta, obok nastawni, koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i w stronę skansenu. Dalej Aleją Pokoju, gdzie odłączył się mario66. Dalej Jagiellońską, gdzie przy skrzyżowaniu z Niepodległości pożegnaliśmy się z arturm. Robert odwiózł mnie pod Dom i potem wrócił do siebie.

Super wycieczka w doborowym towarzystwie i w dobrym tempie. Dystans także dłuższy niż ostatnimi czasy. Tego mi było trzeba. Nawet wąsie oponki nie sprawiały mi problemów w terenie. Oby było więcej takich wypadów jak dziś :) Tak przy okazji, kiedyś myślałam, że to niemożliwe, a jednak udało mi się dobić do średniej 20 km/h od początku mojego bytu bikestats. Teraz trzeba dążyć do dalszych postępów.

Widok na zamek ze Skrajanicy © EdytKa


Łabędzie w Złotym Potoku © EdytKa


Z łabądkami © EdytKa


Rowerek, który spotkaliśmy na szlaku - właściciel nawet proponował nam przejażdżkę © EdytKa

Droga do i z pracy, a potem Poraj i Olsztyn

Piątek, 20 lipca 2012 · Komentarze(0)
Rano dojazd do pracy. Trasa jak zawsze. W drodze na wiadukcie na Niepodległości minęłam się z Pikselem. Po pracy do domu również tą samą trasą. Stojąc na czerwonym świetle na przejściu dla pieszych przy Bór zauważyłam, że można już jeździć po drugiej stronie wiaduktu. Od razu zaczęłam zastanawiać się od kiedy, czy już aż tak jeżdżę na pamięć, że wcześniej nie zawróciłam na to uwagi? :D

Popołudniu chciałam wybrać się gdzieś dalej niż to bywało ostatnio. Do głowy wpadł mi pomysł wypadu do Poraja, a potem Olsztyna. Na miejsce startu przybył jeszcze Wojtek. Pomimo tego, że dalej mam opony 1,5 chciałam pojeździć trochę w terenie, więc trasę dopasowaliśmy tak, by było to możliwe.

Ruszyliśmy spod skansenu w stronę huty. Pojechaliśmy ścieżką wzdłuż rzeki, koło Guardiana i koło nastawni. Musieliśmy na chwilę się zatrzymać, żebym przetarła sobie łańcuch zanim wjedziemy w teren, bo z braku smaru musiałam posmarować go olejem silnikowym i okazało się, troszkę za dużo go użyłam. Ruszyliśmy dalej w stronę rowerostrady. Przenieśliśmy rowery na drugą stronę torów i pojechaliśmy ścieżką przy torach. Dotarliśmy do szlaku niebieskiego rowerowego / zielonego pieszego. Trzymając się niebieskiego rowerowego dojechaliśmy do asfaltu na Dębowcu. Pojechaliśmy w stronę torów i przed torami skręciliśmy w lewo. Kawałek terenem, potem asfaltem dojechaliśmy do przejazdu kolejowego. Za przejazdem pojechaliśmy asfaltem nad zalew. Jeszcze kawałek po szutrze wzdłuż zalewu i potem chwila przerwy na plaży.

Spożywając batonika i patrząc na parę, która robiła nad zalewem ślubne zdjęcia zwróciłam uwagę na to jak wygląda napęd w moim rowerze. Po tym jak olej się rozprowadził od razu było widać jakich używałam najczęściej przełożeń podczas jazdy. Najbardziej zabrudzone były 4 najmniejsze zębatki wolnobiegu. Pogadaliśmy chwilę i ruszyliśmy dalej w drogę.

Pojechaliśmy asfaltem znów do przejazdu kolejowego. Za przejazdem prosto w stronę Choronia. W Choroniu skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy pod górę w stronę kościoła. Podjazd dziś poszedł mi jakoś wybitnie łatwo - to chyba sprawa tego batonika od Gawła :D nawet voit na podjeździe został z tyłu. Po chwili wytchnienia zjechaliśmy w dół do Dębowca. Następnie terenem pomarańczowym rowerowym dojechaliśmy do asfaltu, którym dotarliśmy do baru leśnego. Było już przed 2o więc nie spotkaliśmy tam żadnego rowerzysty. Posiedzieliśmy chwilę przy coli i zebraliśmy się z powrotem.

Pojechaliśmy najpierw terenem pod górkę na Skrajnicy, a następnie asfaltem do rowerostrady. Rowerostradą do końca i potem kawałek terenem do nastawni. Dalej asfaltem koło Guardiana. Pierwszy raz od dłuższego czasu natrafiliśmy na zamknięty przejazd kolejowy przed Guardianem. Dalej pojechaliśmy ścieżką wzdłuż rzeki i koło skansenu. Na Alejce Pokoju pożegnaliśmy się i każdy pojechał w swoją stronę.

Jak na wąskie oponki to jazda w terenie była całkiem przyjemna. Tylko na piachu kółka się dość mocno kopały, no i uciekały na większych kamieniach. Na leśnych i szutrowych ścieżkach prawie wcale nie odczułam różnicy w ogumieniu. Łatwiej natomiast jedzie się po asfalcie. Wypad dobrym tempem w miłym towarzystwie.

Mistrzowie drugiego planu - nad zalewem w Poraju © EdytKa


Nazwy nie znam, ale te piękne dzwoneczki zwróciły moją uwagę na pomarańczowym rowerowym © EdytKa

Droga do i z pracy, a potem Olsztyn

Środa, 18 lipca 2012 · Komentarze(0)
Rano do pracy, niezmienną od dłuższego czasu trasą. Monotonia... Trzeba coś wymyślić na zabicie rutyny. Po pracy do domu tą samą trasą, przy czym skróciłam ją sobie jadąc przez lasek zamiast Jagiellońską. Nie był to jednak najlepszy pomysł po ostatnich opadach deszczu. Trochę kałuż do ominięcia było - prawie jak slalom gigant :D

Po pracy umówiłam się z Bartkiem (Mr. Dry) na asfaltową przejażdżkę do Olsztyna. Miało być krótko i spokojnie, bo Bartek całkiem niedawno przejechał podczas Peta Orbity 500 km w niecałe 24h. Krótko było, jednak jak to zwykle bywa nie do końca spokojnie. Najdziwniejsze było to, że to podobno ja narzuciłam takie tempo :D No w sumie Bartek mógł jeszcze mieć mniej sił po takim dystansie, ale nie sądziłam, że jadę za szybko.

Wystartowaliśmy spod skansenu. Pojechaliśmy w stronę huty, obok ocynkowni, koło Guardiana i do nastawni. Dalej kawałek terenem i potem rowerostradą do końca. Następnie wyjechaliśmy na główną drogę, gdyż okazało się, że oboje nie zbyt lubimy dojeżdżać do Olsztyna przez Skrajnicę - ja akurat zdecydowanie wolę tamtędy wracać. Główną dojechaliśmy do Olsztyna i udaliśmy się do baru leśnego, zastanawiając się czy w ogóle kogoś tam zastaniemy - chociaż jak odjeżdżaliśmy spod skansenu jakiś pan siedzący na ławce powiedział nam, że chwilę wcześniej pojechało dwóch rowerzystów w stronę dworca.

W leśnym spotkaliśmy tym razem tylko Poisonka i kobe24la oraz trenera Marka Cieślaka. Dawno nie miałam okazji spotkać trenera, a już tym bardziej siedzieć obok niego. Chwilę posiedzieliśmy i trzeba było wracać.

Pojechaliśmy we czwórkę, ale parami. Z przodu Arek i Marcin, za nimi Bartek i ja. Najpierw terenem przez górkę na Skrajnicy, potem asfaltem do rowerostrady, rowerostradą do końca i kawałek terenem do nastawni. Dalej koło Guardiana, obok ocynkowni, koło skansenu i Alejką Pokoju. Arek i Marcin pojechali jeszcze do Andrzeja, a my z Barkiem rozdzieliliśmy się na końcu Alei Pokoju. Zaczęło lekko padać, ale na szczęście już miałam blisko. Pojechałam jak zwykle Jagiellońską i dalej przez osiedle do domu. Jak byłam już prawie pod domem przestało padać, a nad blokami pojawiła się tęcza. Przejechałam jeszcze kilka metrów przez osiedlu, by cyknąć fotkę i wróciłam z powrotem.

Nie wiem jak to wytłumaczyć i jak to jest, ale coraz częściej obserwuję pewne zjawisko - otóż, zawsze jak z założenia ma być spokojna wycieczka to wychodzi zupełnie na odwrót :D W każdym bądź razie to była przyjemna wycieczka w dobrym towarzystwie :)

A po deszczu - tęcza nad miastem © EdytKa

Nad Zakrzew do Kłobucka - czwarty tysiąc w roku

Niedziela, 8 lipca 2012 · Komentarze(0)
Po dwóch ostatnich nocnych wypadach planowaliśmy dziś odpuścić rower i wybrać się p0ojazdem czterokołowym nad zalew do Kłobucka. Jednak tuz po tym jak wstałam z łóżka okazało się, że pogody nad wodę zbytnio nie ma i zdecydowaliśmy z Robertem się gdzieś niedaleko przejechać. Gdy wychodziliśmy ode mnie zadzwonili znajomi, że w Kłobucku jednak świeci słońce i jest całkiem fajnie. Zdecydowaliśmy przejechać się do nich, ale bez żadnych kostiumów, bo z początku za ciepło nie było.

Pojechaliśmy przez lasek na końcu Jesiennej, potem przez Bór, Niepodległości, przez rondo prosto, dalej w lewo Focha, Pułaskiego obok Jasnej Góry i cały czas prosto aż do Obi, gdzie skręciliśmy w lewo tak, by dojechać do Alei Klonowej. Przejechaliśmy klonową i następnie pojechaliśmy terenem czarnym rowerowym. Dojechaliśmy do dziurawego asfaltu w Białej (o ile można to nazwać asfaltem). Dalej już cały czas asfaltem przez Kamyk do Kłobucka. Na rondzie w Kłobucku pojechaliśmy prosto. Mieliśmy skręcić po kilkudziesięciu metrach w prawo przed Biedronką, jednak zatrzymaliśmy się by kupić coś do picia i potem pojechaliśmy prosto, myśląc, że skręt jest dalej. Dojechaliśmy aż do Grodziska. Okazało się, że musimy się wrócić. Tym razem już skręciliśmy za biedronką w lewo. Jeszcze kawałek prosto, potem w prawo i byliśmy już nad zalewem.

Słońce zaczynało coraz bardziej grzać, a my niestety nie mieliśmy ze sobą ani kostiumów, ani żadnego koca, nic co by się przydało nad wodą. No cóż, zdecydowaliśmy się popływać w bieliźnie. Zalew całkiem fajny, wydzielona strefa do kąpieli z oznaczonymi głębokościami, plaża, ratownicy, możliwość wypożyczenia kajaków i rowerków wodnych. Znajomi chcieli popływać rowerkiem, my zdecydowaliśmy się na kajak. Było naprawdę fajnie, beztroski odpoczynek, tylko czas mijał bardzo szybko i trzeba było wracać. Słońce grzało tragicznie mocno, a ja już byłam prawie spalona. Jeszcze okazało się, że złapałam kapcia. Znajomi zaproponowali, że mogą wpakować rowery do auta i nas do domu przetransportować. Nie byliśmy pewni, czy się zgodzić, jednak sytuacja sama się rozwiązała – rowery się nie zmieściły. Trzeba było kleić dętkę.

Gdy już rower był gotowy ruszyliśmy. Jechaliśmy cały czas asfaltem, na rondzie skręciliśmy na główną drogę w stronę Częstochowy. Trasa biegła przez Kłobuck, Libidzę, Gruszewnię, Lgotę do Częstochowy. Całkiem przyjemna droga, wygodne pobocze, ruch stosunkowo mały. W Częstochowie pojechaliśmy przez Grabówkę, Rocha, Rynek Wieluński, dalej koło Jasnej Góry, III Aleją, Nowowiejskiego (gdzie o mały włos nie rozjechałam kobiety, która szła środkiem ścieżki rowerowej i jeszcze miała do mnie pretensje, ze jadę chodnikiem) potem Sobieskiego, Niepodległości, Bór i Jagiellońską.

Świetnie spędzony dzień. Już nie pamiętam kiedy ostatnio w tak przyjemnej i beztroskiej atmosferze spędziłam niedzielny dzień. Wypoczęłam i nabrałam sił na nowy tydzień. Z wielką chęcią nie raz wrócę nad Zakrzew. Śmiało mogę polecić ten zalew na wypoczynek.

W drodze na czarnym rowerowym © EdytKa


Małże znalezione przez chłopaków © EdytKa

Wypad na Lipówki, a po drodze zła wiadomość z happy endem

Czwartek, 5 lipca 2012 · Komentarze(2)
Ostatnimi czasy coraz mniej jeżdżę, a kondycja niestety słabnie. Do pracy również dziś nie pojechałam rowerem. W dodatku te przeokropne upały lub burze zniechęcają do jazdy. Wykorzystując wolny czwartkowy wieczór postanowiłam wybrać się gdzieś na wycieczkę. Umówiłam się na 19 pod skansenem z Darkiem. Nikt więcej nie przybył więc pojechaliśmy we dwoje. Postanowiliśmy wybrać się do Olsztyna i wracać przez Dębowiec i Poraj.

Ruszyliśmy w stronę huty. Na rondzie skręciliśmy w lewo i kawałek dalej w prawo w stronę cmentarza Żydowskiego. Przejechaliśmy przez cmentarz i dalej pojechaliśmy do Legionów. Następnie ścieżką na Legionów dotarliśmy do czerwonego rowerowego. Czerwonym rowerowym terenem dojechaliśmy do Kusiąt. Dalej asfaltem przez Kusięta do Olsztyna. Przy rynku zatrzymaliśmy się by wstąpić do sklepu, po czym udaliśmy się na Lipówki. Na kawałku drogi, gdzie nie ma jeszcze asfaltu i są kamienie minął nas terenowy samochód jadący z dość dużą prędkością. Nie dość, że masakrycznie zakurzył, to jeszcze dostałam w policzek kamieniem... Cóż pełno jest takich jeleni jak ten.

Tuż przed podjazdem na szczyt dzwoni mi telefon. Odbieram i słyszę: „Aza zniknęła, nie ma jej…” Ale, jak to, niemożliwe… „Możliwe nigdzie jej nie ma”. Od razu najgorsze myśli. Jak udało się jej wyjść poza plac?? A jeśli coś się jej stanie, a co jak jej już więcej nie zobaczę? Przecież wychodząc z domu jeszcze ją głaskałam :( Może i nie wyglądałam na smutną, ale w duszy czułam się strasznie. Mój kochany piesek zniknął. Bardzo mozolnie prowadząc rower wtoczyłam się na szczyt… Tam chwila odpoczynku, od razu informacja do wszystkich znajomych z osiedla, że zginał mi pies i jeśli go zobaczą, żeby dali znak. W zaistniałej sytuacji postanowiliśmy wracać jak najszybciej przez Skrajnię, bym jeszcze mogła za dnia pojeździć po osiedlu. Darek mówił, że na pewno się znajdzie, ale ja miałam w głowie najczarniejsze myśli.

Minęło może parę minut, telefon od przyszłego męża mojej kumpeli – „czy Twój pies ma czarna pręgę na ogonie?” Kurcze, nie wiem, na pewno ma czarny pyszczek. W słuchawce słyszę wołanie „Azaaa…” i szczekanie. „To chyba ona - odnalazła się.” Wspaniały happy end. Najlepsze co mogłam w tym dniu usłyszeć. Od razu telefon do brata, żeby poszedł odebrać pieska. Pomimo tego, zdecydowaliśmy wracać najkrótszą drogą, bym jak najszybciej mogła zobaczyć Azę i zabrać znajomych na piwo w podziękowaniu za uratowanie mojego pieska.

Na początek terenowy zjazd z Lipówek. Udało się bezpiecznie dotrzeć na dół. Darek zszedł ze szczytu prowadząc rower. Następnie asfaltem w stronę leśnego. Potem jeszcze terenowy podjazd przed Skrajnicą. Przez Skrajnię asfaltem, po czym rowerostradą do samego końca. Przeprowadziliśmy rowery przez tory i pojechaliśmy przez lasek do Bugaja. Dalej asfaltem do przejazdu kolejowego, a za przejazdem przez Michalinę. Kawałek chodnikiem przy DK1, potem Jesienną do domu, gdzie czekała już na mnie Aza i moi znajomi. Darek pojechał dalej do swojego domu.

Wycieczka pełna emocji. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Wieczorem już troszkę chłodniej, ale powietrze dalej suche i ciepłe. Całą drogę powrotną zastanawiałam się czy aby na pewno Aza nie chciała wyjść na rower razem ze mną, nigdy wcześniej nie zdarzyło się jej uciekać. Po całym zdarzeniu była chyba najbardziej wystraszona ze wszystkich.

Odnaleziona zguba © EdytKa

Industriada, czyli totalny niewypał

Sobota, 30 czerwca 2012 · Komentarze(0)
Dziś z powodu okropnej duchoty, która nie najlepiej na mnie wpływa tylko kilka miastowych kilometrów. W cywilnych ciuchach pojechaliśmy z Robertem do centrum miasta skorzystać z możliwości zwiedzenia Częstochowskich Muzeów podczas Święta Szlaku Zabytków Techniki.

Pojechaliśmy od Równoległej (bo tutaj Robert przytransportował mój rower, podczas gdy ja zostawiłam u mechanika samochód) dalej Niepodległości, Sobieskiego, Śląską do III Alei NMP, gdzie mieliśmy okazję obejrzeć zabytkowego Jelcza „ogórka”. Następnie udaliśmy się środkiem Alei do parku Jasnogórskiego zwiedzić Muzeum Górnictwa Rud Żelaza i zobaczyć kopalnianą wąskotorówkę marki SKODA – mam wielki sentyment do tej marki i jest mi z tym dobrze :D

Potem znów przez III Aleję dojechaliśmy do Placu Biegańskiego, z powodu remontu II Alei jechaliśmy kawałek bardzo nierównym chodnikiem do ulicy Piłsudskiego, potem Katedralną do Ogrodowej i dojechaliśmy do Muzeum Produkcji Zapałek. Tutaj udało nam się zobaczyć wszystko co można było. Po zwiedzeniu zapałczarni udaliśmy się jeszcze przez kładkę nad torami, potem przez rondo Mickiewicza do Pułaskiego na dworzec PKP Stradom.

Udało nam się tylko zwiedzić Muzeum Historii Kolei i zobaczyć zminiaturyzowaną makietę. Przejazd drezyną był już dla nas niedostępny, bo było za późno, mimo, ze wg programu była jeszcze godzina czasu do końca imprezy. Pojazdów zabytkowych z Częstochowskiego Ruchu Klasyków również już nie było na parkingu. Był zaledwie jeden maluszek, ale właściciela nie udało się zlokalizować.

Trochę zniesmaczeni uznaliśmy, że przejedziemy się jeszcze kawałek zobaczyć co dzieje się na placu Biegańskiego, bo miała być wystawa wynalazków kadry naukowej Politechniki Częstochowskiej. Pojechaliśmy przez Pułaskiego i trzeci raz w tym dniu przez III Aleję. Niestety, nic już się nie działo, bo było za późno. No cóż… Nie pozostało nam już nic innego niż wracać do domów. Pojechaliśmy od placu przez ulice Nowowiejskiego, Korczaka, Monte Cassino i Jagiellońską.

Podsumowując, pierwszy raz uczestniczyłam w Industriadzie i jeśli wziąć pod uwagę organizację i dostępne informacje o sposobie i godzinach zwiedzania poszczególnych obiektów jestem rozczarowana tym, jak to wszystko było rozwiązane. Nie udało się zrealizować zamierzonego planu i zobaczyć wszystkiego co chciałam, gdyż godziny zwiedzania wg programu Industriady sporo różniły się od rzeczywistych godzin w jakich można było to wszystko zobaczyć. Zresztą nie tylko ja dostrzegłam braki organizacyjne. Cóż, może za rok będzie to lepiej rozwiązane.

Zabytkowy autobus Jelcz "ogórek" © EdytKa


Kopalniana wąskotorówka Skoda © EdytKa


W Muzeum Górnictwa Rud Żelaza © EdytKa


W Muzeum Produkcji Zapałek © EdytKa


W Muzeum Hstroii Kolei © EdytKa


Przed dworcem Stradom © EdytKa


Industriada 2012 - przed dworcem PKP Stradom © EdytKa

Droga do i z pracy, a potem 76 Częstochowska Masa Krytyczna

Piątek, 29 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Na początek dnia rano do pracy, pierwszy raz w tym tygodniu na dwóch kółkach.. Trasa standardowa jak zawsze, by dotrzeć jak najszybciej. Po pracy szybko do domku na obiad tą samą drogą. Po południu razem z Robertem (ponownie przejeżdżając obok pracy) po rikszę do jurczyka.

Rikszą na plac Biegańskiego, by poprowadzić 76 Częstochowską Masę Krytyczną. Trasa masowego przejazdu tym razem zmieniona ze względu na remont skrzyżowania Alei NMP z ulicami Wolności i Kościuszki. Przejazd odbył się następującymi ulicami: start z placu Biegańskiego, dalej Nowowiejskiego, Sobieskiego, Pułaskiego, 1-go Maja, rondo Mickiewicza, Wolności, Waszyngtona, Śląska, Kilińskiego, Jasnogórska, Dąbrowskiego, powrót na plac Biegańskiego. W czerwcowej Masie uczestniczyło w sumie 170 rowerzystów i rowerzystek. Gratulacje dla pewnego rowerzysty, który jadąc ze słuchawkami na uszach nie zauważył masowego przejazdu i wjechał prosto pod koła rikszy. Po zakończeniu masy znów do Jurczyka odstawić rikszę i odebrać swój rower. Kilometry pokonane rikszą nie zostały zarejestrowane.

Po odstawieniu rikszy u jurczyka, już na swoim rowerze razem z Robertem pojechaliśmy do Simply, by pomóc Helence i Krzyśkowi w organizacji szykowanej przez nas niespodzianki dla solenizantów. Następnie wspólnie pojechaliśmy na Raków do Andrzeja na pomasową urodzinowo – imieninową imprezę. Jak zawsze duża dawka śmiechu i dobrego humoru.
Po imprezie do domu najkrótszą drogą.

Na rikszy podczas 76 Częstochowskiej Masy Krytycznej © EdytKa


Drugi raz w życiu na rikszy - 76 Masa © EdytKa