Wpisy archiwalne w kategorii

3) 60 - 100 km

Dystans całkowity:3770.25 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:179:29
Średnia prędkość:19.46 km/h
Maksymalna prędkość:63.80 km/h
Suma podjazdów:22734 m
Maks. tętno maksymalne:182 (93 %)
Maks. tętno średnie:174 (89 %)
Suma kalorii:7082 kcal
Liczba aktywności:53
Średnio na aktywność:71.14 km i 3h 39m
Więcej statystyk

Olsztyn i Poraj - uciec przed deszczem

Niedziela, 12 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
W sobotę niestety nie udało mi się znaleść czasu, by pojeździć na rowerze. Postanowiłam w niedzielę przed obiadem wyskoczyć chociaż na kilka godzinek. Napisałam propozycję wypadu na CFR. Zgłosiły się trzy chętne osoby. Punktualnie o godzinie 11 zjawiłam się w niedzielę pod skansenem, gdzie czekali już na mnie Kamil, Rafał i rogerka, który wybrał się pierwszy raz w tym sezonie na rower (nie przedstawił się niestety z imienia). W takim składzie ruszyliśmy w drogę, mając nadzieję, że deszcz nas tego dnia ominie.

Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie skręciliśmy w prawo i potem koło Ocynkowni, obok Guardiana, koło nastawni i następnie przez Kusięta. Podjazd pod górkę na Kusiętach poszedł mi dziś dość sprawnie. Już przy pierwszej górce rogerka zaczął dość mocno słabnąć. Pod następną podjechał już sporo wolniej. Zaproponowaliśmy, że zwolnimy tempo, ale gdy dojechaliśmy do Olsztyna postanowił, że wróci samotnie swoim tempem do domu, a my będziemy mogli jechać dalej. Zaczęło lekko kropić, więc zdecydowaliśmy, że zatrzymamy się na chwilę w leśnym i poczekamy na dalszy rozwój sytuacji.

Posiedzieliśmy chwilkę i przestało kropić, więc ruszyliśmy w drogę. Pojechaliśmy asfaltem w stronę Biskupic. Pod słynną górkę w Biskupicach zwaną "osz ku... mać" jak zwykle podjechałam dużo wolniej niż chłopaki. Znowu zaczęło padać, więc zatrzymaliśmy się za górką przy sklepie, by przeczekać chwilę. Jednocześnie padało i świeciło słońce. Po kilku minutach już nie padało, więc pojechaliśmy dalej asfaltem przez Choroń do Poraja. W Poraju przez przejazd kolejowy i potem asfaltem nad zalew.

Podczas gdy w Poraju świeciło słońce i było cieplutko, Rafał otrzymał informację, że w Częstochowie leje deszcz. Postanowiliśmy, że wykorzystamy dobrą pogodę objedziemy zalew dookoła. Pojechaliśmy najpierw kawałek szutrówką, potem przenieśliśmy rowery przez kładkę nad strumykiem i jechaliśmy dalej kawałek po szutrze. W Masłońskich chcąc ominąć piach na plaży pojechaliśmy kawałek przez las. Po wyjechaniu z lasu znów po szutrze, przez most nad zalewem i dalej terenem w pobliżu zalewu. Wyjechaliśmy na asfalt w Kuźnicy Starej. Widać było, że nad Częstochową zebrały się ciemne chmury.

Po objechaniu zalewu pojechaliśmy asfaltem przez Jastrząb zznówdo Poraja, skąd mieliśmy już kierować się w stronę domów. Zerwał się mocniejszy wiatr, więc uznaliśmy, że część trasy pokonamy terenem. Pojechaliśmy główną drogą przez Osiny. W Osinach za kościołem skręciliśmy w prawo i kawałek jechaliśmy szutrówką. Następnie po błocie koło odlewni żelaza i potem przez las na Samule. Minęliśmy zalew i pojechaliśmy terenem pomarańczowym rowerowym do Zawodzia. Kawałek asfaltem pomarańczowym szlakiem, znów trochę terenem i potem przez nowy most w Korwinowie, gdzie wyjechaliśmy znów na asfalt.

Chyba było świeżo po deszczu, bo drogi były mokre. Mieliśmy nadzieję, że już nas nie zmoczy. Pojechaliśmy asfaltem do Słowika. Z każdym metrem było coraz więcej kałuż. Niestety zaczęło również padać i to dość solidnie. Nie mieliśmy już gdzie się zatrzymać, więc jechaliśmy dalej w deszczu. Najgorszy był szutrowy odcinek - nie dość, że zmoczył nas deszcz, to jeszcze schlapaliśmy się cali w błocie. Na płytach betonowych było już nieco lepiej. Jeszcze tylko jeden kawałek po błocie i wyjechaliśmy na asfalt na Bugaju. Za przejazdem kolejowym pojechaliśmy przez Michalinę do DK1. Na rozjeździe pod trasą Rafał pojechał prosto w stronę Rakowa, a ja i Kamil przez Błeszno w stronę makro. Wytłumaczyłam Kamilowi dalszą drogę do centrum i odbiłam na Jesiennej do domu.

Pomimo tego, że pod koniec wycieczki zostaliśmy cali przemoczeni, był to bardzo przyjemny wypad, w miłym towarzystwie i dobrym tempie. Sama jestem zaskoczona tempem jazdy, tym bardziej, że prawie cały czas dość mocno wiało nam prosto w twarze. Nie jechało się łatwo. Do tego całą trasę uciekaliśmy przed deszczowymi chmurami. Całe szczęście obyło się dziś bez żadnych kapci, tym bardziej, że ostatnio często mnie prześladują. Większość trasy była asfaltowa, jednak nie zabrakło też dzisiejszego dnia szutru, piachu i błota. Dziękuję chłopaki za towarzystwo i do następnego :)

Żwawym tempem do Złotego Potoku - średnia 20 km/h od początku roku

Sobota, 21 lipca 2012 · Komentarze(2)
Nie pamiętam kiedy ostatnio miałam czas wybrać się na jakąś wycieczkę dłuższą niż 60 km. Pomyślałam, że sobota wolna od innych zajęć będzie doskonałą okazją ku temu, by wyrwać się gdzieś kawałek dalej. Robert musiał iść na rano do pracy, więc umówiłam się na godzinę 11 z arturm i mario66 na wypad do Złotego Potoku, a Robert miał do nas dojechać gdzieś po drodze.

Ruszyliśmy spod skansenu i pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki i asfaltem w stronę Guardiana. Po drodze krótki postój, bo było mi dość chłodno i chciałam się przebrać. Następnie obok nastawni, kawałek terenem do rowerostrady i rowerostradą do końca. Dalej najpierw asfaltem, potem terenem przez Skrajnicę do Olsztyna. W Olsztynie w prawo na rondzie i dalej główną drogą na Złoty Potok. W Przymiłowicach skręciliśmy w prawo w stronę Kielnik. Dalej jechaliśmy przez Przymiłowice asfaltem, ale boczną drogą koło stadniny, aż dojechaliśmy do czerwonego rowerowego. Po wjechaniu w teren znów postój, bo rozpogodziło się i było nam już gorąco, więc trzeba było znów się przebrać.

Terenem czerwonym szlakiem dojechaliśmy do Zrębic. Dalej asfaltem przez Zrębice, koło kościoła, potem przez Krasawę i Siedlec. W Siedlcu kawałek bocznymi drogami asfaltem niebieskim rowerowym, bo na głównej drodze kładli nowy asfalt. Po powrocie na główną już prosto do Złotego Potoku. W Potoku szlakiem „ku źródłom” zielonym rowerowym / żółtym pieszym, gdzie po drodze minęliśmy się z endecja_czwa. Przy stawie zatrzymaliśmy się na chwilę na szybkie foto łabędzi. Dalej koło szlakiem koło amfiteatru, aż dotarliśmy na błonia. Przejechaliśmy przez błonia i zatrzymaliśmy się na chwilę odpoczynku nad Amerykanem.

Po przerwie pojechaliśmy na drugą stronę stawu. Dalej czerwonym szlakiem pieszym między drzewami i pomiędzy rozstawionymi z powodu trwającego lata filmowego namiotami. Po drodze musieliśmy jeszcze zmieścić się na wąskim szlaku razem z autami dojeżdżającymi do namiotów. Wszędzie się tymi autami wpakują, brak słów. Dalej już cały czas asfaltem przez Potok, Ostrężnik, Suliszowice, gdzie nawet podjazd pod górkę nie był aż taki straszny jak myślałam. Cały czas asfaltem niebieskim / żółtym rowerowym przez Zaborze, gdzie dojechał do nas Robert. Dalej już we czwórkę asfaltem przez Biskupice Nowe i Biskupice do baru leśnego. W Biskupicach na zjeździe rozpędziłam się do 63,5 km/h.

W leśnym chwila przerwy na pogaduchy i powrót do domów. Pojechaliśmy z baru asfaltem do rynku w Olszynie, a następnie przez Kusięta, obok nastawni, koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki i w stronę skansenu. Dalej Aleją Pokoju, gdzie odłączył się mario66. Dalej Jagiellońską, gdzie przy skrzyżowaniu z Niepodległości pożegnaliśmy się z arturm. Robert odwiózł mnie pod Dom i potem wrócił do siebie.

Super wycieczka w doborowym towarzystwie i w dobrym tempie. Dystans także dłuższy niż ostatnimi czasy. Tego mi było trzeba. Nawet wąsie oponki nie sprawiały mi problemów w terenie. Oby było więcej takich wypadów jak dziś :) Tak przy okazji, kiedyś myślałam, że to niemożliwe, a jednak udało mi się dobić do średniej 20 km/h od początku mojego bytu bikestats. Teraz trzeba dążyć do dalszych postępów.

Widok na zamek ze Skrajanicy © EdytKa


Łabędzie w Złotym Potoku © EdytKa


Z łabądkami © EdytKa


Rowerek, który spotkaliśmy na szlaku - właściciel nawet proponował nam przejażdżkę © EdytKa

Droga do i z pracy, a potem Poraj i Olsztyn

Piątek, 20 lipca 2012 · Komentarze(0)
Rano dojazd do pracy. Trasa jak zawsze. W drodze na wiadukcie na Niepodległości minęłam się z Pikselem. Po pracy do domu również tą samą trasą. Stojąc na czerwonym świetle na przejściu dla pieszych przy Bór zauważyłam, że można już jeździć po drugiej stronie wiaduktu. Od razu zaczęłam zastanawiać się od kiedy, czy już aż tak jeżdżę na pamięć, że wcześniej nie zawróciłam na to uwagi? :D

Popołudniu chciałam wybrać się gdzieś dalej niż to bywało ostatnio. Do głowy wpadł mi pomysł wypadu do Poraja, a potem Olsztyna. Na miejsce startu przybył jeszcze Wojtek. Pomimo tego, że dalej mam opony 1,5 chciałam pojeździć trochę w terenie, więc trasę dopasowaliśmy tak, by było to możliwe.

Ruszyliśmy spod skansenu w stronę huty. Pojechaliśmy ścieżką wzdłuż rzeki, koło Guardiana i koło nastawni. Musieliśmy na chwilę się zatrzymać, żebym przetarła sobie łańcuch zanim wjedziemy w teren, bo z braku smaru musiałam posmarować go olejem silnikowym i okazało się, troszkę za dużo go użyłam. Ruszyliśmy dalej w stronę rowerostrady. Przenieśliśmy rowery na drugą stronę torów i pojechaliśmy ścieżką przy torach. Dotarliśmy do szlaku niebieskiego rowerowego / zielonego pieszego. Trzymając się niebieskiego rowerowego dojechaliśmy do asfaltu na Dębowcu. Pojechaliśmy w stronę torów i przed torami skręciliśmy w lewo. Kawałek terenem, potem asfaltem dojechaliśmy do przejazdu kolejowego. Za przejazdem pojechaliśmy asfaltem nad zalew. Jeszcze kawałek po szutrze wzdłuż zalewu i potem chwila przerwy na plaży.

Spożywając batonika i patrząc na parę, która robiła nad zalewem ślubne zdjęcia zwróciłam uwagę na to jak wygląda napęd w moim rowerze. Po tym jak olej się rozprowadził od razu było widać jakich używałam najczęściej przełożeń podczas jazdy. Najbardziej zabrudzone były 4 najmniejsze zębatki wolnobiegu. Pogadaliśmy chwilę i ruszyliśmy dalej w drogę.

Pojechaliśmy asfaltem znów do przejazdu kolejowego. Za przejazdem prosto w stronę Choronia. W Choroniu skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy pod górę w stronę kościoła. Podjazd dziś poszedł mi jakoś wybitnie łatwo - to chyba sprawa tego batonika od Gawła :D nawet voit na podjeździe został z tyłu. Po chwili wytchnienia zjechaliśmy w dół do Dębowca. Następnie terenem pomarańczowym rowerowym dojechaliśmy do asfaltu, którym dotarliśmy do baru leśnego. Było już przed 2o więc nie spotkaliśmy tam żadnego rowerzysty. Posiedzieliśmy chwilę przy coli i zebraliśmy się z powrotem.

Pojechaliśmy najpierw terenem pod górkę na Skrajnicy, a następnie asfaltem do rowerostrady. Rowerostradą do końca i potem kawałek terenem do nastawni. Dalej asfaltem koło Guardiana. Pierwszy raz od dłuższego czasu natrafiliśmy na zamknięty przejazd kolejowy przed Guardianem. Dalej pojechaliśmy ścieżką wzdłuż rzeki i koło skansenu. Na Alejce Pokoju pożegnaliśmy się i każdy pojechał w swoją stronę.

Jak na wąskie oponki to jazda w terenie była całkiem przyjemna. Tylko na piachu kółka się dość mocno kopały, no i uciekały na większych kamieniach. Na leśnych i szutrowych ścieżkach prawie wcale nie odczułam różnicy w ogumieniu. Łatwiej natomiast jedzie się po asfalcie. Wypad dobrym tempem w miłym towarzystwie.

Mistrzowie drugiego planu - nad zalewem w Poraju © EdytKa


Nazwy nie znam, ale te piękne dzwoneczki zwróciły moją uwagę na pomarańczowym rowerowym © EdytKa

Droga do i z pracy, a potem asfaltowa objazdówka, czyli trening przed orbitą

Środa, 6 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Dawno nie jechałam rowerem do pracy, bo albo pogoda nie najlepsza, albo musiałam jeździć służbowo do urzędów. Postanowiłam w zamian dziś wybrać się do pracy na dwóch kółkach. Trasa jak zwykle. Towarzyszył mi Robert. Po pracy samotnie do domku identyczną trasą.

Popołudniu, a w zasadzie pod wieczór korzystając z nieco lepszej niż przez ostatnie dni pogody również chciałam gdzieś się przejechać. Zaproponowałam wspólny wypad innym rowerzystom z CFR. Nie miałam jednak jednoznacznie określonej trasy. Pod skansenem o umówionej godzinie zjawił się Bartek i wini. W takim składzie zdecydowaliśmy się na wycieczkę całkowicie po asfalcie, z uwagi na fakt, że Bartek przyjechał na szosie.

Pojechaliśmy w stronę huty po drodze minęliśmy się z Damianem, na rondzie skręciliśmy w lewo i kawałek po kostce brukowej. Dalej ścieżką rowerową na Legionów. Następnie asfaltem przez Srocko, Siedlec, Mstów. W Mstowie chwila postoju, bo wini musiał odebrać telefon. Podczas ruszania spadł mi łańcuch i w efekcie zaliczyłam bliskie spotkanie z asfaltem :( Zdarłam trochę skórę z łokcia, nic poważniejszego się na szczęście nie stało. Pojechaliśmy dalej przez Zawadę, Małusy Wielkie, Zagórze, Lusławice, Czepurkę, Piasek, Zrębice, Przymiłowice do Olsztyna. Z Olsztyna kawałek główną, dalej w prawo i przez osiedle "Wilcza Góra" w stronę huty. Potem obok nastawni, koło Guardiana i pod skansen, gdzie odłączył się wini. Następnie Alejką Pokoju do DK1, gdzie pożegnałam się z Bartkiem i przez Jagiellońską pojechałam do domu.

Wycieczka bez dłuższych postojów, w całości asfaltem. Było kilka trudnych jak dla mnie podjazdów, ale były również i szybkie zjazdy. Tempo całkiem przyjemne. Chyba udało mi się osiągnąć najwyższą do tej pory średnią z całej wycieczki. Wieczór stosunkowo ciepły, bez wiatru. Czysta przyjemność z jazdy. Jedyny minus, że pojechałam "na sucharka", zapomniałam zabrać czegokolwiek do picia, a kasy tez nie wzięłam. Gdyby Bartek nie poratował mnie swoją wodą byłoby ciężko.

Poraj, Olsztyn, Mirów

Niedziela, 3 czerwca 2012 · Komentarze(2)
Prawie cały tydzień obserwowałam prognozy pogody na weekend. Sobotnie przedpołudnie było bez deszczu, ale dość mocno wiało. Nie chciałam jeszcze obciążać dłoni po ostatniej kolizji, więc jeszcze odpuściłam rower. Na niedzielę jak na złość zapowiadane były deszcze. Nastawiona dość negatywnie do wizji deszczowej niedzieli, tuż bo przebudzeniu spojrzałam przez okno i ku mojemu miłemu zaskoczeniu zobaczyłam świecące słońce. Od razu napisałam Robertowi czy nie chce się gdzieś przejechać. Po około godzinie był już u mnie i mogliśmy ruszać.

Pojechaliśmy Jesienną na górkę przez Błeszno. Początkowo jechaliśmy asfaltem, bo nie było gdzie wjechać na ścieżkę rowerową. Tuż po otrąbieniu przez jednego kierowcę wjechaliśmy na ścieżkę. Z przeciwka jechała na rowerku mała dziewczynka, obok której szedł tatuś z synkiem. Zajmowali całą szerokość ścieżki. Nie ważne, że dziewczynka jechała ścieżką prawie pod prąd, a my właściwą stroną. Agresywny tatuś zaczął na nas klnąc i wyzywać, mało brakło by się z nami bił. Czego się nie robi nawet jak nie ma się racji. Cóż. Zdarza się.

Dalej pojechaliśmy przez Michalinę do Bugaja. Kawałek asfaltem przez Bugaj, a potem w teren na pomarańczowy / niebieski rowerowy / zielony pieszy. Uparłam się, że podejmiemy kolejną próbę dojazdu do Poraja w całości pomarańczowym rowerowym, aż do asfaltu na Dębowcu. Niebieski i zielony odbiły w lewo, my pojechaliśmy prosto - tym razem kurczowo trzymaliśmy się pomarańczowego szlaku. Kawałek jechaliśmy terenem, następnie asfaltem przez Słowik i Korwinów, gdzie pomarańczowy szedł razem z zielonym rowerowym. Szlak poprowadził nas dalej kawałek terenem obok budowanego mostu – euro tuż tuż, a drogi dalej w budowie :D Następnie jechaliśmy chwilę asfaltem przez Zawodzie, po czym znów terenem obok zalewów między drzewami. Ten odcinek pomarańczowego lubię najbardziej. W dalszej części musieliśmy przejść z rowerami przez tory kolejowe, by móc kontynuować jazdę szlakiem przez las, aż do asfaltu na Dębowcu. Udało się :)

Pojechaliśmy dalej asfaltem w stronę Poraja, przed torami skręciliśmy w lewo i najpierw kawałek terenem, potem asfaltem, równolegle do torów dojechaliśmy do przejazdu kolejowego. Następnie przez przejazd, a potem bocznymi asfaltowymi drogami w stronę zalewu. Przy samym zalewie kawałek terenem zielonym pieszym. Nad zalewem chwila przerwy, po czym dalej w drogę.

Duktem przy zalewie dojechaliśmy do drogi głównej. Główną drogą dotarliśmy znów do przejazdu kolejowego, a potem do Choronia. W Choroniu skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy asfaltem pod górę w stronę kościoła w Dębowcu, na szczycie pojechaliśmy w prawo. Kilka metrów za kościołem znów w lewo i asfaltem w dół. Następnie terenem czarnym / zielonym pieszym. Minęliśmy po drodze tor dla quadów. Wyjechaliśmy na asfalt. Pojechaliśmy prosto do oczka wodnego. Dalej w lewo w stronę kościoła w Biskupicach. Obok kościoła prosto, a potem terenem w dół w stronę Sokolich. Przez Sokole Góry żółtym pieszym. Lubię tamtędy jeździć, po krętych dróżkach między drzewami Z żółtego dotarliśmy do asfaltu i pojechaliśmy do baru leśnego., gdzie spotkaliśmy ekipę żelków i Bartka z kolegami.

Nie chciałam jeszcze od razu wracać do domu, więc postanowiliśmy jeszcze zrobić kilka km. Pojechaliśmy przez Olsztyn asfaltem w stronę Kusiąt. Zatrzymaliśmy się koło cmentarza żołnierzy II wojny światowej. Robert postanowił zrobić „świecę”, ale nie do końca mu się udała – upadł tyłkiem prosto na ścieżkę z kostki brukowej i skrzywił siodełko w rowerze. Nie był z siebie zadowolony. Dalej pojechaliśmy asfaltem do Kusiąt, gdzie zjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy. Szlakiem dotarliśmy na Mirów.

W Mirowie jechaliśmy asfaltem do mostu nad rzeką, a potem w teren i wzdłuż rzeki zielonym rowerowym / czerwonym pieszym. Żeby Robert nie był osamotniony mnie też udało się zaliczyć upadek – koło zjechało mi w koleinie. Rozjeździli szlak autami, quadami, a potem jazda rowerem staje się niebezpieczna. Nic mi się na szczęście nie stało i mogliśmy jechać dalej. Ze szlaku wyjechaliśmy na chodnik na skrzyżowaniu Jana Pawła i DK1. Pojechaliśmy koło rynku na Zawodziu, potem ścieżką wzdłuż trasy, pod mostem w prawo, duktem koło galerii, Kanałem Kohna do Krakowskiej i ponownie ścieżką wzdłuż rzeki. Nastepnie przez Bór do Jagiellońskiej, terenem przez lasek do Jesiennej.

Spontaniczne nieplanowane wypady bywają bardzo fajne. Ten również taki był. Bez żadnego planu po prostu jechaliśmy i na bieżąco kombinowaliśmy co dalej i wyszła z tego całkiem fajna trasa. Coś ta niedziela jednak pechowa była. Jak się potem okazało nie tylko ja i Robert tego dnia leżeliśmy na ziemi. Na szczęście u nas tym razem skończyło się bez żadnych kontuzji i urazów.

Euro za pasem budowa trwa :D


Ech ta równowaga :D


W Dębowcu na szczycie górki:


Przyczepiła się :D


W Biskupicach na skrzyżowaniu:


Przydrożne maki:

Mstów, Olsztyn, Poraj

Sobota, 26 maja 2012 · Komentarze(2)
W sobotnie popołudnie nie chciało mi się siedzieć w domu. Pogoda na rower była jak dla mnie idealna - nie było upału, delikatny wietrzyk - w sam raz. Planowałam pokonać dystans około 50 km. W 5-cio osobowym składzie: Darek, Marcin, Robert, Zbyszek i ja wyruszyliśmy o 15tej z pod skansenu.

Pojechaliśmy w stronę huty. Po drodze spotkaliśmy mario66. Na rondzie koło huty skręciliśmy w lewo, potem przez cmentarz żydowski. Następnie kawałek ścieżką na Legionów i dalej terenem przez Ossona. Kawałek czerwonym rowerowym, po czym terenem przez górę Przeprośną. Dalej asfaltem przez Siedlec do Mstowa. W Mstowie terenem koło stodół i potem niebieskim rowerowym przez Małusy do Turowa. W Turowie wyjechaliśmy na asfalt kawałek przed przejazdem kolejowym i asfaltem dojechaliśmy do Olsztyna.

W Olsztynie na chwilę do sklepu i potem terenem na Lipówki odpocząć i uzupełnić płyny. Na sam szczyt trzeba było tradycyjnie rower wprowadzić. Po krótkiej przerwie na łonie natury uznaliśmy, że jedziemy dalej do Poraja. Podjęłam dziś próbę zjazdu z samej góry Lipówek. Udało się bezpiecznie dotrzeć na sam dół :) jestem z siebie dumna :D

Dotarliśmy do asfaltu i pojechaliśmy kawałek w stronę Biskupic. Skręciliśmy w teren na pomarańczowy rowerowy, który doprowadził nas do Dębowca. Dalej asfaltem pod górę w stronę kościoła w Choroniu. Po drodze przerwa przy grobie żołnierzy II wojny światowej i dalej w drogę. Na szczycie przy kościele skręciliśmy w prawo i pojechaliśmy w dół w stronę Poraja. Wyjechaliśmy na głównej drodze z Choronia do Poraja. Postanowiliśmy nie zatrzymywać się nad zalewem tylko jechać dalej.

Przed przejazdem kolejowym skręciliśmy w prawo i jechaliśmy wzdłuż torów najpierw asfaltem potem kawałek szutrem, na końcu którego była wielka, dziwnie śmierdząca kałuża. Dalej jechaliśmy połatanym asfaltem, którym nie zbyt lubię jeździć. Zjechaliśmy w teren na niebieski rowerowy. Z niebieskiego zboczyliśmy na czarny pieszy, którym dojechaliśmy do Korwinowa. Dalej asfaltem przez Słowik, potem szutrówką (gdzie kawałek od nas przebiegły przez drogę 3 sarenki) i po betonowych płytach na Bugaj. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki i asfaltem w stronę skansenu. Pojechaliśmy jeszcze Alejką Pokoju na chwilę przerwy i pogaduchy do Andrzeja. Od Andrzeja jak zawsze Jagiellońską i przez osiedle do domu.

Trasa nie należała dziś do łatwych. Nie zabrakło terenowych podjazdów. Pomimo tego szło mi dziś dość dobrze. Nie miałam problemów z podjazdami. Na każdym udało mi się wjechać bez zatrzymywania. Zaskakujący był fakt, że nawet Robert jechał dziś pod górki wolniej niż ja, ale był zmęczony całym tygodniem pracy. Do tego dobra motywacja - muszę częściej jeździć jak jestem zdenerwowana :D

Droga do i z pracy, a potem asfaltem przez Olsztyn do Poraja i powrotne błądzenie

Poniedziałek, 14 maja 2012 · Komentarze(2)
Kilka dni bez jazdy rowerem sprawiły, że zaczęło mnie pomału nosić. Umówiłam się na popołudniowo-wieczorny wyjazd razem z Helenką. Napisałam także propozycję na CFR rowerowym. Nie spodziewałam się tak dużego odzewu chętnych – byłam mile zaskoczona. Na miejscu spotkania pod skansenem stawili się: Helenka, jej mąż Krzysiek, syn Darek (darsji), Bartek, mario66 i Sebastian (sebaxgh). W Olsztynie miał dołączyć do nas także Arturm. Dla odmiany zaplanowana była wycieczka w całości asfaltowa.

Taką wesołą gromadą ruszyliśmy w stronę huty. Dalej koło Guardiana i w kierunku Kusiąt. Potem starą drogą na Olsztyn. Na główną drogę wyjechaliśmy już za Odrzykoniem. Przed dojazdem do rynku spotkaliśmy Arka. Chwila przerwy, podczas której dojechał Arturm - punktualnie co do minuty o umówionej godzinie. Zaproponowałam Arkowi by z nami pojechał, ale on już w zasadzie wracał. Dotrzymał nam towarzystwa do baru leśnego. Dalej pojechaliśmy 8 osobową ekipą przez Biskupice. Powoli, ale skutecznie wjechałam pod tę słynną górkę. Krótka przerwa na szczycie przy kościele i potem przez Choroń, obok wieży widokowej do Poraja. Zjazd bajeczny. W Poraju nad zalew, chwilę odpocząć, zrobić kilka fotek, pogadać i uzupełnić płyny.

Z powrotem przez Osiny, Kolonię Borek, Kolonię Poczesną, Przecięliśmy DK1 i dalej przez Bargły, Michałów, Nieradę i Mazury. Nie byliśmy niestety pewni, którędy mamy dalej jechać – razem z Bartkiem nie do końca pamiętaliśmy drogę – (on tamtędy jechał jeden raz, z kolei ja dawniej jeździłam tamtędy czasami do pracy, ale zdążyłam sporo zapomnieć przez kilka lat). Po chwili zastanowienia pojechaliśmy kawałek uszkodzonym asfaltem, obok wysypiska śmieci i dojechaliśmy do jakiś domów. Okazało się później, że jesteśmy znów w Poczesnej. I No i kolejny dylemat - prosto czy w lewo. Początkowo pojechaliśmy prosto – okazało się, że dojechaliśmy znów do DK1 – skrzyżowanie dalej, niż to, którym wcześniej przejechaliśmy. Takie małe kilkukilometrowe kółko :D Wróciliśmy się i skręciliśmy tam gdzie powinniśmy. Już wtedy dokładnie wiedziałam, gdzie jesteśmy.

Mogliśmy już spokojnie jechać bez błądzenia, tylko byłam troszkę spóźniona, bo umówiłam się wcześniej ze znajomymi. Zadzwoniłam, i powiedziałam, aby poczekali. Jechaliśmy przez Hutę Starą A, potem Hutę Starą B, Wrzosową i wylądowaliśmy wreszcie w Częstochowie na Starym Błesznie. Przy skrzyżowaniu Boh. Katynia i Jesiennej przyszedł czas częściowego rozstania. Arturm, mario66 i sebaxgh pojechali prosto. Ja miałam najbliżej w lewo, w końcu byłam już na tej ulicy, na której mieszkam. Helenka, Krzysiek, Darek i Bartek postanowili pojechać ze mną. Odprowadzili mnie pod samiuśki dom, gdzie cierpliwie czekali już znajomi.
Pożegnaliśmy się i ekipa pognała dalej.

Trochę błądzenia jeszcze nikomu nie zaszkodziło :D poznaliśmy nowe asfaltowe drogi, idealne do jazdy. W Częstochowie takich chyba nie ma. Praktycznie bez dziur, niewielki ruch samochodowy – cud, miód i malina. Dziękuję wszystkim za towarzystwo :) Było super. Cudowny poniedziałkowy wieczór.

Nad zalewem:

Rowerowa majówka na Jurze? Dlaczego nie :D

Wtorek, 1 maja 2012 · Komentarze(2)
Pierwszy dzień maja zapowiadał się bardzo pogodnie, dodatkowo w dniu wolnym szkoda było siedzieć w domu. Po uzgodnieniach z Helenką umówiłyśmy się na wspólną wycieczkę, by pozwiedzać najbliższe okolice. Napisałam również propozycję na CFR, ale tym razem nie było znaczącego odzewu. Wszystko wskazywało na to, że pojedziemy w czteroosobowym składzie: ja, Helenka, Krzysiek – mąż Helenki i STi. Pod skansenem udało się jeszcze zwerbować Piksela, który miał nieco inne plany, ale dołączył się do nas.

Ruszyliśmy spod skansenu, w stronę huty i ścieżką wzdłuż rzeki na Bugaj. Kawałek asfaltem, a potem niebieskim / pomarańczowym rowerowym. Następnie przez Słowik, Zawodzie dalej szlakiem, ale asfaltem. Potem znów terenowo pomarańczowym. Przy stawach zjechaliśmy z pomarańczowego, bo Robert pomylił drogę, chcąc ominąć odcinek po piachu. W efekcie jechaliśmy terenem dróżką między brzozami z drugiej strony stawów, potem przez most, który jest w budowie i dalej koło odlewni żelaza. W Osinach wyjechaliśmy na asfalt i główną drogą dojechaliśmy do Poraja. W Poraju asfaltem na Choroń.

Za górką w Choroniu wjechaliśmy w prawo na szlak czerwony / żółty rowerowy. Super zjazd. Później jazda prawie jak po piaskownicy czarnym / żółtym pieszym, dalej żółtym / zielonym pieszym. Na rozwidleniu szlaków odłączył się od nas Piksel. Nie bardzo wiedzieliśmy gdzie dalej jechać na Złoty Potok. Wypatrzyliśmy w oddali grupkę ludzi, więc spytałam ich o drogę do najbliższego asfaltu, bo mieliśmy już dość piasków. Czarnym pieszym / czerwonym rowerowym „tubylcy” pokierowali nas do asfaltu w centrum Zaborza. Jechaliśmy przez Suliszowice, dłuższy odcinek szlakiem niebieskim / żółtym rowerowym, ale asfaltem. Malownicza okolica, drzewka przy drodze, zakręty, pagórki. Super widoki, które rekompensowały nam podjazdy pod górki.

Dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego na Złoty Potok. Następnie czerwonym pieszym udaliśmy się do źródełek, by się ochłodzić i nabrać wody do bidonów. Ze źródełek kawałek asfaltem, a potem czerwonym pieszym pojechaliśmy do Złotego Potoku posiedzieć na molo przy Amerykanie. Spotkaliśmy się tam z Gawłem, jego żoną i synkiem. Pomoczyliśmy wspólnie nogi w stawie, pogadaliśmy, ustaliliśmy plan trasy dalszej części wycieczki, po czym ruszyliśmy w drogę. Gaweł z rodzinką został jeszcze chwilę nad stawem.

Wyjechaliśmy znów na drogę główną, kawałek jechaliśmy asfaltem, po czym zjechaliśmy na szlak zielony rowerowy / żółty pieszy. Na szlaku pełno ludzi, trzeba było uważać i jechać ostrożnie. Przy Bramie Twardowskiego zrobiliśmy znów chwilkę przerwy i podziwialiśmy piękno natury. Po chwili ruszyliśmy dalej asfaltem przez Siedlec. Kawałek przed pustynią zjechaliśmy z asfaltu na nieoznaczoną, mało uczęszczaną dróżkę między drzewami, która zaprowadziła nas do jaskini „na dupce”. Przypięliśmy rowery do drzewa a sami wdrapaliśmy się na górę. Pierwszy raz byłam w tej jaskini, ale bardzo mi się spodobała. Ludzi nie było tam wcale, odpoczęliśmy od zgiełku.

Po zwiedzeniu jaskini wróciliśmy tą samą dróżką miedzy drzewami do asfaltu, którym pojechaliśmy na Pustynię Siedlecką. Byłam tam już wiele razy, ale od ostatniej wizyty nieco zmienił się tam krajobraz. Nie spodziewałam się, że mogą tam wydobywać piasek, no bo skąd by tam były takie nasypy, jakie mogliśmy podziwiać. Nie wyglądało to na naturalnie zsypany piasek przez wiatr, a już tym bardziej wypłukany przez wodę. W każdym razie wg mnie super to wyglądało. Ubawiłam się piasku jak małe dziecko na plaży :D Zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę pod drzewkiem w cieniu by troszkę odpocząć od słońca.

Dalej pojechaliśmy asfaltem przez Siedlec, Krasawę do Zrębic. Przy molo na moment się zatrzymaliśmy, by wstąpić do sklepu, a następnie pojechaliśmy czerwonym pieszym w stronę Sokolich Gór. Przez Sokole pognaliśmy najpierw czarnym rowerowym / zielonym / żółtym pieszym, gdzie ponownie spotkaliśmy Gawła z rodzinką. Czarnym / zielonym pieszym pojechaliśmy w stronę jaskini Olsztyńskiej. Gdy zboczyliśmy ze szlaku by dojść pod jaskinię, prawie po szczytem zauważyliśmy przy pniu drzewa pewną kartkę, którą ktoś tam zostawił – uśmialiśmy się niesamowicie. Ponownie rowery przycumowaliśmy do drzewa i udaliśmy się do jaskini. Niesamowity chłód, przepiękne wnętrze jaskini – było bosko :) Aż żal nam było wychodzić na zewnątrz.

Zabraliśmy rowery, zjechaliśmy w dół z powrotem do szlaku. Czarnym / zielonym pieszym ruszyliśmy dalej. Zjechaliśmy później na żółty pieszy i dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego obok baru leśnego do Olsztyna. Na rynku zakupiliśmy kiełbaski na ognisko i pojechaliśmy asfaltem w stronę Towarnych, gdzie czekał już na nas Gaweł, jego syn i żona. Na polanę między skałkami udało mi się wjechać między drzewami rowerkiem, bez prowadzenia go. Musieliśmy poszukać w lesie jakichś gałęzi na ognisko. Krzyśkowi udało się nawet znaleźć siekierkę między drzewami, którą oczywiście wykorzystaliśmy. Operatorem ciężkiego narzędzia został Gaweł. Po spożyciu posiłku postanowiliśmy połazić chwilę po skałkach. Gaweł został na dole pilnują rowerów i dogaszając ognisko. Pomachaliśmy mu z góry ze skałek.

Po zejściu z powrotem na polanę uznaliśmy, że czas najwyższy wracać. Pojechaliśmy więc terenowo przez Towarne. W między czasie pożegnaliśmy się z Gawłem, gdyż z rodziną jechał nieco wolniej. Wyjechaliśmy na asfalt w Kusiętach. Za górką zatrzymaliśmy się przy sklepie, bo skończyła nam się woda do picia. Kolejny raz dojechał nas na trasie Gaweł :D Dalej znów we czwórkę terenem czerwonym rowerowym. Na asfalt wyjechaliśmy niedaleko Legionów. Pojechaliśmy ścieżką rowerową na Legionów, potem przez cmentarz żydowski. Następnie za cmentarzem w stronę asfaltu i wyjechaliśmy koło ronda i w stronę skansenu.

Przy dworcu stała grupka ludzi, ale jechałam rozpędzona, nie zauważyłam nawet kto tam stał, gdy nagle usłyszałam wołanie „Edytaa”. Wróciłam się – okazało się ze to Abovo z córą i synem oraz Markon z dziećmi. Wspólnie całą ekipą pojechaliśmy przez Aleję Pokoju – gdzie zrobiliśmy sobie pamiątkową fotkę, by uwiecznić niecodzienne spotkanie. Dalej Jagiellońską, przy Da Grasso Agnieszka, Mariusz i dzieciaki odłączyli się, bo byli strasznie głodni. Kawałek dalej za Shellem w swoją stronę pojechali również Helenka z Krzyśkiem. Dalej to już przez osiedle do domu.

Dziękuję wszystkim za przemiłe towarzystwo :) Dzisiejsza wycieczka była dla mnie była bardzo przyjemna – Helence z tego co wiem również się podobało. Tempo w sam raz, aby się za bardzo nie przemęczyć, a z drugiej strony nie wlec się jak żółw. Ogromną przyjemność sprawia mi jazda, przy okazji której można pozwiedzać okolicę i podziwiać jej niezwykłość. Pogoda również nam dopisała. Spotkaliśmy na trasie wielu znajomych rowerzystów – to cieszy, widać, że ludzie korzystają ze słońca i aktywnie spędzają długi weekend.

Wiosna, ach to Ty:


Gdzie by tu, a może tam?


Przy źródełkach:


Wyjazd ze źródełek:


Z Helenką przy bramie Twardowskiego:


Wlazłam najdalej jak się dało – jaskinia „na dupce”


W piaskownicy – Pustynia Siedlecka:


Cóż to była za scena :D


Z bliźniakami:


Na pustyni – zakopana po kostki:


Zmierzamy do cienia:


Miał ktoś idealny pomysł :D choć ja siły miałam:


Przy jaskini Olsztyńskiej:


Rozkwitam:


Góry Towarne:


Na skałce w Towarnych:

Bobolice i nagła przygoda w Złotym Potoku

Niedziela, 22 kwietnia 2012 · Komentarze(13)
Planowałam na dziś wycieczkę do Złotego Potoku, przez Poraj, by wypróbować rower Cannondale, który może być mój. Przy okazji chciałam też zobaczyć punkt widokowy w Żarkach, o którym mówił mi mario66 (jak się potem okazało już tam byłam kiedys, tylko autem). Na miejscu zbiórki stawili się: arusb, Artur (art1986), darsji, GAWEŁ, mario66 i STi.

Ruszyliśmy w stronę huty, dalej ścieżką wzdłuż rzeki do Słowika, następnie terenem czarnym pieszym, niebieskim rowerowym przez Dębowiec do Poraja.W Poraju wzdłuż zalewu i przy końcu szybciutka przerwa i jedziemy. Prowadził nas mario - czarnym pieszym, potem żółtym rowerowym przez Masłońskie do Żarek Letnisko. Dalej piaszczystym czarnym rowerowym / żółtym pieszym przez Kozy do Żarek. W Żarkach asfaltem do punktu widokowego. Kilka fotek, chwila odpoczynku i ruszamy.
Jak się okazało od tego punktu było niecałe 10 km do Mirowa, więc namówiłam chłopaków, by nie jechać od razu na Złoty Potok i przy okazji zahaczyć o Mirów i Bobolice – zgodzili się. W tym momencie zaświtało mi w główce, że może uda się wykręcić kolejną setkę w roku. Pojechaliśmy asfaltem przez Jaworznik, Kotowice do Mirowa. Najpierw chciałam odwiedzić Bobolice, więc zielonym / czarnym rowerowym na chwilę na zamek. Potem z powrotem do Mirowa i tam odrobinkę dłuższy postój.

Z Mirowa ruszyliśmy asfaltem czerwonym rowerowym do Niegowej. Potem dalej asfaltem przez Postaszowice i na Gorzków Nowy. Podjeżdżaliśmy pod słynną górkę, jednak od tej łagodniejszej strony. Na zjeździe biliśmy rekordy prędkości. Nie znałam tej drogi i jechałam nie swoim rowerem, więc wolałam się zbytnio na asfalcie nie rozpędzać i zwolniłam przed zkrętem. Udało się wykręcić prędkość 63,8 km/h. Dalej jeszcze kilka km i dotarliśmy do Złotego Potoku.
Uznałam, że skoro Potok miał być celem dzisiejszej wycieczki to grzechem było by nie pojechać na molo, więc pojechaliśmy. Posiedzieliśmy chwilę, popatrzeliśmy na łabędzie, uzupełniliśmy płyny i czas było jechać dalej. Brakowało mi 36 km do setki. Ustaliliśmy, że jedziemy aleją klonową, terenem przez Zrębice i Sokole do Olsztyna. Jak się potem okazało musiałam ukończyć wycieczkę z dystansem 64,5 km…

Chłopaki już odjechali, ja chciałam jeszcze jedno foto na szybko z łabędziami, więc zostałam na molo z Robertem. Zrobił fotkę, pakował aparat, a ja uznałam, że już jadę do reszty ekipy czekającej kawałek dalej bo i tak on nas dogoni. No i wsiadłam na rower – zachciało mi się przejechać po molo… już przy końcu przy zakręcie zachwiałam się… nie wiem czy molo się zachwiało czy ja tylko, ale w efekcie wpadłam do wody… zanurzyłam się cała pod wodę… Robert na szczęście szybko mnie wyciągnął, bo nie umiem pływać zbyt dobrze. Szczęście, albo nie, że chłopaki tego nie widzieli, tylko mario widział jak jestem wyciągana z wody. Byłam totalnie mokra – nie było na mnie nic suchego.

Poprosiłam mario66, by pojechał za chłopakami, powiedział im, żeby się wrócili i dowiedział się czy ktoś ma może w zapasie jakieś ubrania. W dodatku zaczęło padać. Na szczęście udało się – chłopaki uzbierali ze swoich zasobów suchą koszulkę i dwie bluzy. Ja miałam w zapasie dłuższe skarpetki. Przebrałam co się dało, ale i tak było mi strasznie zimno, buty mokre, wszystko mokre, owinęłam skarpetki zrywkami z knajpy, żeby nie przemoczyć znów stóp. Komentarze ludzi bezcenne… „a to gdzie tak lało, jakaś ulewa?”
Pojechaliśmy na słynne grzane wino do knajpy, by tam pomyśleć co dalej. Tam siedzieli też inni rowerzyści, gdy weszłam ich komentarze również były bezcenne – „to tak leje?” Nie to ja wpadłam do stawu. „Poważnie”? Nie dla żartów. Gaweł uznał, że lepiej będzie jeśli po kogoś zadzwonię, żeby autem zebrać mnie do domu. A tak chciałam wykręcić setkę. Niestety cała się trzęsłam, nie było sensu bym dalej jechała. Brat w pracy, znajomi zajęci, kolejna myśl - zbyszko61 – on ma kombi. Udało się przyjechał.

Chłopaki pojechali dalej planowaną trasą, a ja i rower ze Zbyszkiem w aucie. W między czasie Abovo wysłała mi sms, że jedzie do Olsztyna i zapytała, czy tam jesteśmy, jednak z wielkim żalem odpisałam, że wracam autem :( Pierwszy raz w życiu potrzebny był mi bus serwisowy... Nie tak miał ten dzień wyglądać… No ale, widać nie było mi dziś dane wykręcić setki. Może uda się następnym razem.

Wygłupy z Gawłem:


na plaży w Poraju:


ekipa w Poraju:


Ale jak to nie ma wody?


Kościół św. biskupa Stanisława Męczennika w Żarkach:


Ekipa w całości:


Bobolice:


Cała ekipa w Mirowie:


na molo - coś chyba tłumaczyłam:


Ostatnia sucha fotka - z łabędziami:


Po niezaplanowanej kąpieli:

Po dzisiejszej wycieczce należą się spore podziękowania dla chłopaków – umieszczę je w kolejności zdarzeń, jakie wystąpiły:
- dla Roberta, za to, że wyciągnął mnie ze stawu (nie było głęboko, ale nie umiem pływać, a poszłam cała pod wodę) i za to, że pożyczył swojej koszulki,
- dla Gawła i mario66 – oni pożyczyli mi swoich kurtek – bo moje ciuchy były całkowicie przemoczone,
- nie pamiętam z tego szoku kto przyniósł mi woreczki, by owinąć skarpetki w mokrych butach – ale również ogromne dzięki,
- dla Zbyszka – bo to on oderwał się od niedzielnego obiadku i przyjechał po mnie autem do Potoku – mam nadzieję, że nie zmoczyłam fotela w aucie i nie pobrudził się bagażnik od kół roweru,
- dla wszystkich – za to, że nie zostawili mnie samej goniąc do domu na obiad i poczekali, aż do przyjazdu busa serwisowego i za to, że zgodzili się zmienić zaplanowaną trasę wycieczki i udali się ze mną do Bobolic.

Mam nadzieję, że pomimo dzisiejszych przygód dalej będziecie chcieli ze mną jeździć :)

Po południu dokręcone 3,5 km.

Popołudniowa wycieczka do Ostrężnika

Piątek, 23 marca 2012 · Komentarze(6)
Pogoda dziś była świetna, w końcu mamy wiosnę :D tak więc po załatwieniu spraw na mieście postanowiłam wsiąść na rower i sprawdzić, czy przebiśniegi jeszcze kwitną. Namówiłam STi na wspólną jazdę no i w drogę :) Byłam troszkę osłabiona po wczorajszej przejażdżce, ale szkoda było siedzieć w domu.

Wyruszyliśmy w stronę huty, minęliśmy skansen, dalej ścieżką wzdłuż rzeki i potem koło Guardiana. Asfaltem przez Kusięta - oj jak ja lubię tamtędy jechać :D Przed wjazdem na rynek w Olsztynie odbiliśmy w lewo obok cmentarza. Dojechaliśmy do ronda. Przy okazji minęliśmy się z Kasią. Za rondem chwila przerwy i kilka fotek przy pewnej ruinie, która wzbudziła moje zainteresowanie. Po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej.

Jechaliśmy asfaltem główną drogą - przez Przymiłowice, Zrębice, Skowronów, Piasek, Janów do Złotego Potoku. Nie zatrzymywaliśmy się w Złotym bo czas nas gonił. Pojechaliśmy od razu na Ostrężnik poszukać przebiśniegów - udało się, jest ich jeszcze pełno :) Tempo, które rozwinęliśmy od wyjazdu do Ostrężnika było dla mnie szokiem - fakt, jechało się jakoś tak szybko, ale średnia 23,36 km/h na dystansie 35,82 km lekko mnie zdziwiła :D Chwilę odpoczęliśmy podziwiając kwitnące przebiśniegi i udaliśmy się z powrotem.

Zatrzymaliśmy się na chwilę obok bramy Twardowskiego - lubię to miejsce. Kilka fotek i jedziemy. Troszkę odpuściliśmy z tempa. Asfaltem przez Siedlec, Krasawę do Zrębic. W Zrębicach za zabytkowym kościołem w lewo w teren. Czarnym rowerowym przez Sokole. W pewnej chwili odczułam dość znaczny spadek sił, ale trzeba było jechać dalej. Zielonyn / czarnym pieszy i dojechaliśmy do zółtego pieszego. Przed słynnym barem u kota wjechaliśmy na asfalt. Następnie terenowy podjazd pod Skrajnicę - coś mi dziś to wolno poszło, ale wtoczyłam się.

Chwila odpoczynku przy kapliczce i ruszamy. Asfaltem przez Skrajnicę do rowerostrady. Kawałek terenem do torów. Przenieśliśmy rowery na drugą stronę - Robert za-pozował do fotki na moim żółtym rowerku i pojechaliśmy laskiem do Bugaja. Potem już przez Błeszno do domu.

Jakoś tak dziwnie zmęczyła mnie dzisiejsza wycieczka. Sama nie wiem, czy nie zdążyłam zregenerować w pełni sił po wczorajszej wieczornej wycieczce, czy to z niewyspania, czy może z powodu szybszego tempa do Ostrężnika. Może wierząc w przesądy to dlatego, że to 13 wycieczka w tym miesiącu :D Jutro dzień odpoczynku. Mimo wszystko wycieczka miła i przyjemna. Coraz bliżej pierwszego tysiąca :D

Kilka fotek z wycieczki:
Wejdę nawet tam, gdzie wjechać nie jest tak łatwo:


Opuszczona ruina za Olsztynem:


Nie chciał jechać tam gdzie ja, więc musiał dostać karę:


Cel wycieczki namierzony - przebiśniegi jeszcze kwitną:


Mała sesja podczas przerwy:


Koło bramy Twardowskiego również widać wiosnę:


przed bramą Twardowskiego:


Strong Women - oj, ciężko było go utrzymać:


W Sokolich Górach:


Bo już nie miałam siły :D


Ostatni postój - protestuję - dalej nie jadę :D nie no żart - odpoczęłam i pojechałam: