Dzisiaj pierwszy dzień w Bieszczadach i pierwsza wycieczka po górach na nowym rowerze. W dodatku dziś pierwszy test bezprzewodowego licznika z Lidla. Na pierwszy ogień krótka wycieczka na rozgrzewkę, gdyż na miejsce dojechaliśmy nieco później niż planowaliśmy, a jeszcze trzeba było się zaaklimatyzować na kwaterze. Spojrzeliśmy na mapę i postanowiliśmy wybrać się dziś nad jezioro Solińskie.
Wyruszyliśmy z Wołkowyi asfaltem niebieskim / zielonym rowerowym i od razu na starcie 9% podjazd o długości co najmniej 2,5 km. To się właśnie nazywa prawdziwa rozgrzewka :D Po podjeździe oczywiście wspaniały zjazd do Polańczyka. Jechałam dość ostrożnie, gdyż nie byłam jeszcze odpowiednio zaprzyjaźniona z nowym rowerem i bałam się, że na którymś ostrym zakręcie po prostu spotkam się z asfaltem. W Polańczyku pojechaliśmy kawałek terenem pod górkę na punkt widokowy nad jeziorem Solińskim - punkt, z którego obserwowaliśmy jezioro nazywany jest dużą wyspą energetyk. Widoki cudowne. Cisza, spokój, nie to co w Tatrach.
Po krótkiej przerwie i kilku fotkach zjechaliśmy w dół po płytach betonowych do asfaltu w Polańczyku. Następnie asfaltem niebieskim / zielonym rowerowym dotarliśmy do Myczkowa. Dalej cały czas asfaltem zielonym rowerowym udaliśmy się do Soliny na zaporę nad jeziorem. Znowu musieliśmy pokonać dość długi pojazd, po którym oczywiście był bajeczny zjazd. Przed wjazdem na zaporę, uznałam, że najwyższy czas na demontaż nowego licznika - nie wiem czy wszystkie bezprzewodowe tak mają, czy tylko ten z Lidla, ale licznik działa jak mu się podoba - raz liczy km, raz nie. Na zaporze spotkaliśmy troje rowerzystów, którzy sprawili wrażenie znających okolicę. Postanowiliśmy podpytać ich o jakieś ciekawe ścieżki w okolicy i miejsca warte zwiedzenia na rowerze. Pokazali nam na mapie kilka tras i pojechali w swoją stronę, a my w swoją.
Ze Soliny wróciliśmy do Polańczyka tą samą trasą - asfaltem przez Myczków. Następnie skręcamy w Polańczyku na głównym skrzyżowaniu w lewo i jedziemy asfaltem do parku zdrojowego. Cały park niezbyt szczególny - kilka asfaltowych ścieżek pomiędzy drzewami. Postanawiamy zjechać dość stromym terenowym zjazdem na przystań Jawor, skąd można zobaczyć Fiord Nelsona nad Soliną. W przystani cisza i spokój - wypożyczalnia rowerków i kajaków była już zamknięta, a było raptem kilka minut po godzinie 17. Poza nami nikogo tam nie było. Po zrobieniu kilku zdjęć pojechaliśmy dalej.
Najpierw terenowy, dość stromy podjazd - i tu wyszedł brak przyzwyczajenia do nowego sprzętu i brak odpowiedniej techniki - w pewnym momencie momentalnie podniosło mi do góry przednie koło i na tym mój podjazd się skończył. Nie byłam już w stanie ruszyć, więc musiałam rower podprowadzić do płaskiego asfaltu w parku. Przez park dotarliśmy do asfaltu w Polańczyku i postanowiliśmy pojechać na drugą stronę wyspy, by zobaczyć jezioro od drugiej strony. Oczywiście terenem musieliśmy zjechać w dół, a tuż przed samą plażą mieliśmy do pokonania jeszcze kilka schodów. Widoki przy brzegu jeziora wspaniałe - plaża, przybrzeżna skarpa - raj dla oczu. Po kolejnej sesji zdjęciowej nad brzegiem Soliny powrót na kwaterę.
Na początek kilka schodów i potem terenem pod górę do asfaltu w Polańczyku. Następnie do głównej drogi i cały czas asfaltem na kwaterę w Wołkowyi. Po drodze znów ten sam co wcześniej dość długi i wyczerpujący 9% podjazd w górę, a potem zjazd. Do tego powrót cały czas pod wiatr, który dodatkowo utrudniał jazdę. Na sam koniec pod samą kwaterą krótki, ale bardzo stromy podjazd po betonowych płytach. Ustawiłam sobie złe przełożenie i w efekcie pierwszego dnia nie udało mi się pokonać tego podjazdu. Na szczęście mam jeszcze kilka dni :D
Po pierwszej górskiej wycieczce na Rockim nasunęło mi się kilka spostrzeżeń co do nowego sprzętu - na asfalcie, szczególnie podczas podjazdów świetnie sprawdza się blokada amortyzatora, jednak terenowe opony na asfalcie nie radzą sobie najlepiej, są dość miękkie i strasznie hałasują. W dodatku jechałam dziś na siodełku pożyczonym od Gawła, nieco szerszym niż to, które było w Rockim na standardzie i po pierwszej jeździe na innym siodle, stwierdzam, że jednak muszę się jakoś przyzwyczaić do węższego siodełka, gdyż to od Gawła wcale nie jest takie komfortowe jak mogłoby się wydawać, tym bardziej, że na stromych zjazdach nie ma jak odchylić się do tyłu.
Trasa dzisiejszego dnia była w większości asfaltowa - nie wliczając dojazdu do punktu widokowego i kilku odcinków nad jeziorem Solińskim. Jednak pomimo tego kilkukilometrowe strome asfaltowe podjazdy dają ostro w kość. W końcu to góry i nikt nie mówił, że będzie łatwo :)
W piątkowy wieczór wypad na ognisko w Górach Towarnych, aby wspólnie z ekipą z Częstochowskiego Forum Rowerowego pożegnać dobiegające już końca lato. Korzystając z okazji postanowiłam odbyć pierwszą jazdę na nowym rowerze. Umówiliśmy się pod skansenem razem z Gawłem, Mr.Dry, Pikslem, Przemo2 i STi, by razem dojechać na miejsce ogniska.
Pojechaliśmy wszyscy asfaltem w stronę huty, na chwilę się rozdzieliliśmy, gdyż Gaweł, Piksel, Przemek i Robert pojechali ścieżką wzdłuż rzeki, a ja z Bartkiem asfaltem. Spotkaliśmy się ponownie koło Guardiana i pojechaliśmy dalej razem asfaltem aż do Kusiąt. W Kusiętach, za górką koło szkoły skręciliśmy w prawo w teren i zielonym pieszym dotarliśmy pod jaskinię, gdzie ognisko już się paliło.
Łącznie przed jaskinią utworzyła się dość duża rowerowa ekipa - w sumie było nas aż 25 osób. Przy ognisku jak zawsze było wesoło. Tym razem nie było ani gitary, ani śpiewów, ale pomimo tego nie nudziliśmy się, bo wrażeń nie zabrakło. Do samego końca ogniskowej imprezy zostało nas tylko kilka osób. Nikt tej nocy nie nocował w jaskini, ani w namiocie, więc po zagaszeniu ogniska udaliśmy się w drogę powrotną razem z Kasią, Helenką, Krzyśkiem, magnum, Prophet, Sti, Outsider i Zbyszko61.
Było ciemno, więc dla bezpieczeństwa postanowiliśmy z pod jaskini sprowadzić rowery na dół i dopiero na równym gruncie zacząć jechać. Będąc już na dole ścieżką przy gospodarstwach dojechaliśmy do asfaltu w Kusiętach. Prophet skręcił w prawo w stronę Olsztyna, a my w lewo. Pojechaliśmy przez Kusięta cały czas asfaltem, taką samą trasą jak wcześniej. Podczas powrotu do domu również nie zabrakło wrażeń, niestety tych nieoczekiwanych. Na Alei Pokoju każdy rozjechał się w swoją stronę.
Pierwsza jazda nowym sprzętem już za mną. Jedzie się lekko, przyjemnie, o niebo lepiej niż na ciężkim zółtym rowerku. Różnica jest nieporównywalna. W drodze na Towarne drażnił mnie jedynie hałasujący prawie non stop tylny hamulec, który co chwila wpadał w rezonans nawet na najmniejszej nierówności (przekonałam się pierwszy raz o urokach tarczówek). Na szczęście przy ognisku Arek z Robertem coś tam podziałali i w drodze powrotnej uciążliwy hałas zniknął. W najbliższym czasie muszę jeszcze pomyśleć o zmianie siodełka, bo na tym wąskim i twardym kamieniu długo nie wytrzymam.
Z powodu mniejszej ilości wolnego czasu dawno nie byłam na wieczornej przejażdżce w większym gronie. Dzisiejsze popołudnie miałam mieć luźniejsze, więc zaproponowałam kilku osobom wypad do Mstowa o godzinie 18:00. W między czasie w trakcie przerwy w pracy wyczaiłam pewną dość kuszącą ofertę. Kilka telefonów i po pracy po Roberta i autem prosto do Decathlon. Zadzwoniłam tylko do Kasi, że mogę się spóźnić pod skansen, ale że na pewno będę. Dzięki informacji od Rafała zakupiłam nowy rower, który tylko szybko spakowaliśmy do auta i do domu. W domu byliśmy o 18. Zostawiliśmy rower w aucie, szybko się przebraliśmy i pod skansen.
Na miejsce zbiórki dotarliśmy około 18:15 - studencki kwadrans. Ekipa w składzie: Kasia, Łuki, mario66 i Tomek cierpliwie na nas czekała, jednak spóźnienie zostało wybaczone, gdyż przyczyna była słuszna :D Z uwagi na fakt, że byliśmy trochę w tył z czasem i dnie są już coraz krótsze, postanowiliśmy zrezygnować dziś z wypadu do Mstowa i skrócić trasę wycieczki do Olsztyna.
Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie skręciliśmy w lewo i potem terenem przez cmentarz żydowski. Następnie kawałek asfaltową ścieżką na Legionów, po czym koło Cooper Standard wjechaliśmy w teren. Pojechaliśmy tak jak kiedyś prowadził nas Rafał, z tym, że tym razem w odwrotnym kierunku i za dnia. W dzień te terenowe podjazdy i zjazdy wyglądały jakoś groźniej niż w nocy. Może dlatego, że więcej było widać. Wyjechaliśmy ponownie na asfalt na zakręcie i jechaliśmy asfaltem do zjazdu na czerwony rowerowy. terenem czerwonym szlakiem dojechaliśmy do Kusiąt. Następnie znów asfaltem przez Kusięta do Olsztyna i na krótką przerwę w leśnym.
Z leśnego ruszyliśmy asfaltem w stronę Biskupic. Na zakręcie przed słynną górką w Biskupicach pojechaliśmy prosto w teren na zielony pieszy. Szlak całkiem ciekawy, tylko było sporo piachu, momentami ciężko było jechać, z resztą Tomek zaliczył nawet niegroźne spotkanie z ziemią. Po przeprawie przez piaskownice jeszcze musieliśmy zmierzyć się z kamienistym podjazdem. Po podjeździe dojechaliśmy do asfaltu w Dębowcu koło cmentarza. Zatrzymaliśmy się na moment na szczycie górki niedaleko kościoła, by wspólnie zdecydować jak przebiegać będzie dalsza część trasy. Różowy panter, ups... miałam napisać Tomek, ewntualnie _omar_ lub Tofik (osoby wtajemniczone wiedzą o co kaman) opowiedział nam jeszcze dowcip i ruszyliśmy dalej.
Postanowiliśmy pojechać możliwie jak najkrótszą trasą. Za kościołem skręciliśmy w lewo i zjechaliśmy asfaltem do drogi prowadzącej z Choronia do Poraja. Zjazd całkiem fajny, tylko po drodze jakieś niepotrzebne dwa spowalniacze w postaci znaków "STOP" na krzyżówkach :D Po zjeździe skręciliśmy w prawo i pojechaliśmy w stronę przejazdu kolejowego. Przed przejazdem skręciliśmy w prawo i najpierw kawałek asfaltem, potem terenem dotarliśmy do następnego przejazdu. Przejechaliśmy na drugą stronę torów i dotarliśmy asfaltem do drogi głównej w Osinach.
Następnie jechaliśmy już cały czas asfaltem. Najpierw kawałek główną przez Osiny i Kolonię Borek. Następnie zjechaliśmy z głównej drogi w prawo i jechaliśmy cały czas asfaltem przez Zawodzie, Poczesną, Nową Wieś (przez kostkę brukową, na której zawsze mnie jakoś wytrzęsie), dalej przez Korwinów, Słowik i Wrzosową, aż dojechaliśmy do Gierkówki. Następnie prosto chodnikiem wzdłuż trasy. Przy wiadukcie nad nowymi torami kolejowymi ja i Robert odłączyliśmy się od reszty i pojechaliśmy pod trasą do Jesiennej. Reszta ekipy pojechała w stronę estakady.
Bardzo fajny wieczorny wypad. Dobre tempo, doborowe towarzystwo i jak zawsze masa śmiechu i dobrego humoru. Tego mi było trzeba. Niestety dni są już coraz krótsze i większość wypadów odbywa się już po zmroku. Trzeba się na nowo przyzwyczajać do nocnych wypadów.
Rano dojazd do pracy. Trasa jak zawsze. Zapomniałam dziś zabrać rękawiczek, wskutek czego dosyć zmarzły mi ręce. Czuć już jesień, poranki są już nieco chłodne. Po pracy do domu. Strasznie wiało, momentami jadąc pod wiatr miałam wrażenie, że stoję w miejscu zamiast jechać.
Po południu byłam umówiona z Kasią na wypad do Mstowa na jabłka. Nie było więcej chętnych, więc wszystko wskazywało na to, że tym razem pojedziemy tylko we dwie. Pogoda najlepsza nie była, chwilami mocno wiało, ale wyjazdu nie chciałyśmy odwoływać. Byłam już ubrana, wyprowadzałam rower i wtedy zauważyłam, że pada deszcz. Wyciągam telefon, by zadzwonić i w tym momencie dzwoni Kasia. Postanowiłyśmy przeczekać deszcz. Po niecałej godzinie przestało padać, była już 19ta, więc szybko pod skansen, gdzie czekała już Kasia.
Było już późno, więc zrezygnowałyśmy z Mstowa i wybrałyśmy Olsztyn. Pojechałyśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie skręciłyśmy w lewo i potem przez Cmentarz Żydowski do Legionów. Dalej kawałek asfaltem, po czym zjechałyśmy w prawo teren na czerwony rowerowy. Szlakiem dojechałyśmy do Kusiąt. Następnie pojechałyśmy asfaltem do rynku w Olsztynie. Tam kilka minut przerwy i od razu powrót. Na początek terenowy podjazd zielonym rowerowym przez Skrajnicę, a potem cały czas asfaltem do rowerostrady. Rowerostradą do końca, kawałek terenem do nastawni i znów asfaltem koło Guardiana. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki i asfaltem w stronę skansenu. Na Alei Pokoju pożegnałyśmy się i pojechałam przez Jagiellońską do domu.
Bardzo miły wieczorny wypad, w miarę spokojnym, równym tempem, bez żadnego gonienia się. Cieszę się, że mimo niezbyt stabilnej pogody udało nam się wyskoczyć chociażby do Olsztyna. Momentami trochę mżyło, ale ogólnie do domu wróciłam sucha :)
Dzisiejszego popołudnia korzystając z ładnej pogody i wolnego czasu umówiłam się na wspólną przejażdżkę razem z Kasią, Rafałem i Robertem. Spotkaliśmy się pod skansenem i postanowiliśmy wybrać się do Poraja nad zalew. Nikt więcej nie dotarł na miejsce spotkania, więc we czwórkę ruszyliśmy w drogę.
Pojechaliśmy na początek asfaltem w stronę huty, a potem ścieżką wzdłuż rzeki aż do Bugaja. Następnie kawałek asfaltem przez Bugaj, po czym wjechaliśmy w teren na niebieski szlak rowerowy, który przez pewien odcinek połączony był razem z pomarańczowym rowerowym i zielonym pieszym. Trzymając się cały czas niebieskiego szlaku (ostatnio dość piaszczystego) dotarliśmy do asfaltu na Dębowcu niedaleko Monaru. Asfaltem dojechaliśmy do torów, przed torami skręciliśmy w lewo i najpierw kawałek szutrówką, a potem asfaltem dojechaliśmy do przejazdu kolejowego. Za przejazdem pojechaliśmy jeszcze kawałek asfaltem na nad zalew. Posiedzieliśmy chwilę na plaży przy zachodzącym słońcu.
Czas nas gonił, więc zdecydowaliśmy wspólnie, że wracać będziemy asfaltem. Pojechaliśmy najpierw wałem wzdłuż zalewu, gdzie spotkaliśmy siedzącą na murku Martę. Generalnie rzecz ujmując dotarło do nas, że to była ona jak już ją minęliśmy, więc już się nie wracaliśmy, żeby nie musieć gwałtownie hamować, tylko pojechaliśmy dalej. Jadąc wzdłuż zalewu dojechaliśmy do ośrodka żeglarskiego w Jastrzębiu. Dalej jechaliśmy cały czas asfaltem przez Jastrząb, Kamienicę Polską, Wanaty, Kolonię Poczesna, Nową Wieś, Korwinów, Słowik, Wrzosową, aż dotarliśmy do DK1. Dalej pojechaliśmy chodnikiem wzdłuż trasy. Zatrzymaliśmy się w pobliżu wiaduktu nad nową linią tramwajową na Błesznie. Kasia i Rafał pojechali dalej prosto przez Raków, a my z Robertem w lewo dołem pod wiaduktem do Jesiennej.
Podsumowując, to była bardzo przyjemna wieczorna przejażdżka. Super towarzystwo, szybkie i równe tempo jazdy - jadąc samemu pewnie nie miałabym takiej motywacji :) Pogoda dopisała, a co w sumie najważniejsze obyło się dziś bez żadnych nieprzewidzianych zdarzeń. Dziękuję za wspólny wypad i do następnego :)
Pogoda była dziś bardzo ładna, więc korzystając z okazji umówiliśmy się w większym gronie na wieczorny wypad do Olsztyna. Zanim wybrałam się pod skansen przyjechał do mnie Gaweł i razem udaliśmy się przez Wypalanki na Korkową odebrać jego wypiaskowana ramę. Następnie pojechaliśmy do Mariusza, bo Gaweł miał podać mu uchwyty do wieszaka rowerowego. Chwilę pogadaliśmy i ruszyliśmy pod skansen. Na miejscu spotkania zjawili się jeszcze: Kasia, Rafał, Robert i arturm (który dotarł w ostatniej chwili jak już mieliśmy odjeżdżać).
Pojechaliśmy asfaltem w stronę skansenu, potem ścieżką wzdłuż rzeki i następnie asfaltem koło Guardiana. Za nastawnią zjechaliśmy w teren na żółty szlak pieszy. Przy torach niedaleko rowerostrady minęliśmy się z poisonkiem, Pietro78 i kobe24la. Na pewien odcinek zboczyliśmy z żółtego szlaku na zielony pieszy, ale później wróciliśmy ponownie na żółty szlak. Lubię ten szlak pomimo tego, że jest na nim sporo piachu. W miejscu, gdzie jeszcze niedawno wszystko w około spłonęło w pożarze zapatrzyłam się na bok, podziwiając jak natura odżywa, w efekcie czego nie uprowadziłam roweru na piachu, przednie kółko zjechało mi po koleinie ze ścieżki i zaliczyłam spotkanie z ziemią. Połamał mi się plastik osłaniający manetkę od przerzutki. Szybko się pozbierałam i pojechaliśmy dalej. Niedaleko wyjazdu na asfalt upadek zaliczył również Gaweł na dość stromym piaszczystym zjeździe. Trzymając się cały czas zółtego szlaku dojechaliśmy do asfaltu niedaleko Góry Biakło i udaliśmy się do leśnego na chwile przerwy.
Było już dość późno więc zebraliśmy się z powrotem. Pojechaliśmy asfaltem przez rynek w Olsztynie do Kusiąt. W Kusiętach wjechaliśmy w teren na czerwony szlak rowerowy. Zatrzymaliśmy się na chwilę na szlaku na pamiątkową nocną fotkę i ruszyliśmy dalej. Dojechaliśmy do asfaltu prowadzącego od Srocka na Legionów. Na zakręcie nie pojechaliśmy prawo tak jak prowadził asfalt, tylko pojechaliśmy prosto w teren. Nigdy wcześniej tędy nie jechałam, a jak się później okazało Rafał, który tę trasę zaproponował również jej nie znał. Jechaliśmy nocą, nieznaną, dość krętą dróżką między drzewami. Wyjechaliśmy na asfalt koło Cooper Standard i następnie pojechaliśmy przez legionów do cmentarza żydowskiego. Nigdy więcej nocą przez cmentarz :D Jeszcze Gaweł postraszył nas swoją mroczną autentyczną historią. Po wyjechaniu z cmentarza pojechaliśmy kawałek przy torach i dotarliśmy do asfaltu kawałek przed brukowanym rondem Ronalda Reagana. Następnie pojechaliśmy koło dawnego sądu i Aleję Pokoju. Pierwsza odłączyła się od nas Kasia, potem przy Estakadzie Gaweł i za kolejnymi światłami artur. Na Jagiellońskiej za shellem pożegnaliśmy się z Rafałem. Robert odwiózł mnie pod dom i wrócił do siebie.
Bardzo fajna wieczorna dawka terenu w dość dobrym tempie. Super towarzystwo, udana pogoda. Jednym słowem wszystko pozytywnie. Nic dodać nic ująć. Trzeba się powoli przyzwyczajać do jazdy po zmroku. Po takim wypadzie będzie się od razu lepiej spało :)
Rano droga do pracy. Od rana było cieplutko. Po drodze na Bór minęłam się z jednym szosowcem z ekipy Żelki Tem, który jest kurierem w UPS (nie pamiętam imienia). Po pracy do domku. Taką samą trasą. Na wiadukcie Niepodległości zostałam wypatrzona przez Pana Jarka z narty-rowery, który jechał drugą stroną ulicy.
Popołudniu byłam umówiona na górce na Jesiennej o 17:30 na typowo babski wypad z Kasią, Darią i Kamilą (koleżanką Skowronka). Jeszcze jak byłam w pracy zadzwonił do mnie Tomek i zapytał czy gdzieś dziś się wybieramy. Pomyślałam, że jeden rodzynek nam nie zaszkodzi i podałam szczegóły wypadu. Tuż przed wyjściem z domu dowiedziałam się od Przema, że z tego co on wie od Gawła, to ja jadę z nimi i z Bartkiem o 19 :D hmmm... tak to jest zgadywać się przez pośredników :D Zdążyłam oznajmić Przemowi, że Gaweł jednak nie jedzie i wyszłam z domku. Przeejchałam zaledwie kawałeczek i dzwoni Przemo, by oznajmić, że skoro Gaweł zrezgnował to on zamierza wybrać się z nami. Takim sposobem z typowo babskiego wypadu utworzył się aż sześcioosobowy wesoły skład.
Z lekkim opóźnieniem ruszyliśmy w drogę. Na sam początek terenowej jazdy postanowiłam zjechać sobie jeszcze ze schodów na Jesiennej :D Pojechaliśmy asfaltem przez Błeszno na Bugaj. Następnie zjechaliśmy w teren na niebieski / pomarańczowy rowerowy / zielony pieszy. Szlaki następnie się porozdzielały i jechaliśmy już tylko niebieskim rowerowym, który dalej przed Dębowcu złączył się ponownie na pewien odcinek z pomarańczowym. Od Dębowca jechaliśmy już tylko pomarańczowym szlakiem do asfaltu między Biskupicami, a leśnym. Zatrzymaliśmy się w leśnym, by zaczekać tam na Mr. Dry i Piksela, którzy mieli do nas dołączyć na dalszą część wycieczki.
Posiedzieliśmy chwilę, było już po 19, więc Daria z Kamilą postanowiły wracać w duecie do domów, gdyż miały trochę dalej niż my. Po jakimś czasie dotarł do nas długo wyczekiwany Mr. Dry, a chwilę po nim przyejchał Piksel. W między czasie Tomek również uznał, że z powodów czasowych wraca samotnie do domu. Zostaliśmy więc w piatkę - ja, Kasia, Mr. Dry, Piksel i Przemo. Jeszcze tylko Piksel musiał dokręcić śrubkę pożyczoną od Przema, bo wcześniej ukręcił gwint, a ja pożyczyłam Kasi tylną lampkę i ruszyliśmy na dalszą część wypadu.
Pojechaliśmy asfaltem na Biskupice, gdzie musieliśmy podjechać pod słynną górkę "osz k... mać". Nie było wcale tak źle. Było już dość ciemno, ale mimo tego postanowiliśmy pojechać dalej przez Sokole Góry. Na szczycie przed kościołem skręciliśmy w lewo w teren i najpierw zielonym, potem żółtym pieszym przez Sokole Góry dotarliśmy znów do asfaltu między Biskupicami, a leśnym. Kasia miała najgorzej - jechała bez przedniej lampki, korzystając ze światła naszych lampek, ale na szczeście jakoś dało radę. Przy asfalcie chłopaki przymocowali Kasi lampkę za pomocą izolacji i dalej w drogę.
Pojechaliśmy kawałek asfaltem w stronę Olsztyna. Następnie terenem zielonym rowerowym pod górkę przed Skrajnicą. Chłopaki postanowili, że dalej przez Skrajnicę również przebijemy się terenem. Jechałam z Pikselem na przodzie, a że zapadły już prawdziwe ciemności, a my zagadliśmy się na temat sprzętu, to pominęliśmy ścieżkę, w którą powinniśmy skręcić i pojechaliśmy dalej prosto. W efekcie wylądowaliśmy gdzieś na jakimś polu. Słychać było z oddali jakieś auta, więc mniej wiecej wiedzieliśmy, że do asfaltu nie mamy już daleko. Musieliśmy tylko przebić się jakoś na wprost przez spore zarośla, krzaki i inne tym podobne, gdyż zgubiliśmy całkiem ścieżkę. Przemo jechał na przodzie przedzierając szlak. Wszytko było by ok, gdyby tylko Bartek nie zaczął opowiadać o pająkach wielkości ludzkiej głowy... bleee... Udało nam się wreszcie wyjechać jakąś ścieżką do asfaltu koło stacji benzynowej przed rowerostradą.
Rowerostradą dojechaliśmy do samego końca, po czym skręciliśmy w prawo, przecięliśmy główną drogę i pojechaliśmy kawałek terenem do asfaltu na Kręciwilku. Znów przecięliśmy asfalt prosto i dalej leśną ścieżką dotarliśmy do asfaltu w pobliżu nastawni. Następnie pojechaliśmy asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki, koło skansenu i przez Aleję Pokoju, gdzie odłączyłą się Kasia. Piksel pojechał samotnie wzdłuż linii tramwajowej, a Bartek i Przemek odwieźli mnie jeszcze przez Gajową i osiiedle do domu i dalej pojechali w swoją stronę.
Dzisiejszy wypad był starsznie pokręcony, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Miał być początkowo typowy babski wyjazd - cztery kobiety, a w sumie utworzyła się całkiem niezła, wesoła ekipa. Mam nadzieję, że dziewczynom podobał się wyjazd. Dni są coraz krósze, szybciej robi się ciemno, wiec udało się wreszcie przejechać przez Sokole Góry po zmroku. Poza tym, chyba udało się pokonać ciążące nad nami fatum - zawsze jak mamy jechać z Kasią same, a w efekcie jedzie większa ekipa, to coś prędzej czy póxniej się musi wydarzyć - najczęściej jakiś kapeć. Dziś obyło bez żadnych nieprzewidzianych przypadków. Mój ostatni wypad w sierpniu będę naprawdę miło wspominać :)
Byłam umówiona na popołudniowy spokojny wypad z Kasią. Ustaliłyśmy jednak wspólnie, że napiszę o wypadzie na CFR, bo może ktoś chciałby jechać z nami i mógłby na wszelki wypadek był ktoś, kto mógłby pomóc w razie ewentualnej awarii sprzętowej, no bo co my dwie baby wtedy byśmy same zrobiły. Pod skansen na godz. 18,45 dotarł jeszcze Tomek i Łuki z Narty-Rowery, który usłyszał o wycieczce jak byłam u Gawła. Planowaliśmy zrobić rundkę po Sokolich.
Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie skręciliśmy w lewo i potem przez Cmentarz Żydowski do Legionów. Z Legionów zjechaliśmy w teren na czerwony rowerowy, którym dotarliśmy do Kusiąt. W Kusiętach chwila przerwy przy sklepie, bo zapomniałam zabrać ze sobą bidonu. Pojechaliśmy dalej asfaltem do Olsztyna. Nawet na rynku położyli już asfalt. Z Olsztyna dalej w stronę Biskupic, gdzie czekał nas ten wspaniały podjazd. Do samych Biskupic jechałam cały czas z Łukim na przodzie, a za nami Kasia z Tomkiem. Na podjeździe Łukasz zostawił nas wszystkich w tyle i czekał na nas na szczycie. Jak zwykle musiałam zredukować przełożenie na młynek.
Wjechaliśmy na szczyt. Było już ciemno, nie każdy miał dobre oświetlenie, więc postanowiliśmy odpuścić Sokole i ciągnąć dalej asfaltem. I znów ja z Łukaszem byliśmy na czele grupy. Pojechaliśmy przez Choroń do Poraja, w Poraju w prawo i kawałek wzdłuż torów, by ominąć zamknięty przejazd kolejowy i dojechać do głównej drogi. Dalej główną drogą przez Poraj, Osiny i Kolonię Borek. Było już ciemno, ruch był duży, więc pomyślałam, że lepiej będzie już jechać gęsiego. Od tej pory cały czas ja prowadziłam ekipę nadając tempo.
Zjechaliśmy z głównej drogi w prawo i jechaliśmy dalej asfaltem przez Zawodzie, Poczesną, Nową Wieś (po wspaniałej kostce brukowej), potem przez Korwinów, Słowik i Wrzosową, aż dojechaliśmy do Gierkówki. Następnie chodnikiem wzdłuż trasy, aż do estakady. Mieliśmy naprawdę ładne tempo jazdy, pogoda dopisała, ale najwidoczniej było zbyt idealnie, skoro nic nam się po drodze nie przytrafiło. No i stało się - przy Lidlu podjeżdżałam pod dość duży krawężnik i nie zdążyłam podnieść do góry koła, nadziałam się na krawężnik i usłyszałam tylko syczenie. Po około 3 metrach nie miałam już kompletnie powietrza w przednim kole.
No cóż, nie było sensu kleić dętki (tym bardziej, że po oględzinach w domu okazało się, że rozcięło mi dętkę na długości około pół centymetra). Wyjęłam z plecaka Roberta magiczny klucz 15 (tym razem pancerny, anty-złamaniowy), dętkę i łyżki. Na szczęście dzięki pracy grupowej szybko się z tym uporaliśmy. Kasia zwijała starą dętkę, a my we troje zajęliśmy się zmianą dętki - Łuki odkręcił koło i zdjął oponę, wspólnie z Tomkiem założyliśmy dętkę i oponę można było już z powrotem montować koło. Jeszcze tylko pompowanie i można było ruszać. Kasia kilka metrów dalej zjechała w stronę Rakowa, a ja pożegnałam się z chłopakami przy estakadzie i pojechałam przez Jagiellońską i osiedle do domu.
Podczas dzisiejszego wypadu stuknęło mi 5 tyś przejechanych kilometrów w tym roku na moim zasłużonym żółtym rowerze. Rower pomału zaczyna dogorywać, ciągle psuję się coś nowego, no ale ma do tego prawo. Dzisiejsza wycieczka była bardzo fajna, super towarzystwo i naprawdę dobre tempo, tym bardziej, że większość drogi dyktowane przeze mnie i Łukasza. Takim oto sposobem plany spokojnej wycieczki szybko odeszły w niepamięć :D Dziękuję za towarzystwo i pomoc w ekspresowej zmianie dętki. Do następnego :)
Na dobry początek dnia i przebudzenie się do rowerem pracy. Rano jeszcze nie było zbyt gorąco, więc jechało się bardzo przyjemnie. Po pracy droga prosto do domu. Jechało się już trochę ciężej, bo było trochę duszno. W obie strony trasa taka jak zwykle.
Po pracy umówiłam się z Darią na wypad do Blachowni, by tym razem to ona mogła poprowadzić swoimi ścieżkami. Celem wycieczki była Blachownia. Dołączył dziś do nas jeszcze Robert, który przyjechał do mnie pod dom. Wspólnie udaliśmy się przez Jagiellońską i Sabinowską koło szkoły straży pożarnej na miejsce zbiórki, gdzie czekała już na nas Daria.
Pojechaliśmy kawałek chodnikiem Sabinowską, potem asfaltem przez Chopina i Piastowską. Dalej kawałek szutrówką wzdłuż torów do przejazdu kolejowego w Gnaszynie. Za przejazdem krótki odcinek szutrówką koło Domexu. Następnie asfaltem przez Lisiniec - Dobrzańską, Lwowską, Tatrzańską do Wielkoborskiej. Po opuszczeniu Częstochowy cały czas asfaltem przez Starą Gorzelnię, Łojki, Konradów do Blachowni. Dotarliśmy w pobliże zalewu i skręciliśmy w prawo. Nie zatrzymując się, jechaliśmy dalej kierując się już z powrotem.
Pojechaliśmy terenową drogą szlakiem niebieskim pieszym / zielonym rowerowym. Na rozwidleniu dróg niebieski szlak prowadził dalej prosto, my skręciliśmy w prawo trzymając się zielonego rowerowego. Dosyć kamienistym szlakiem dojechaliśmy do Wydry i dalej pojechaliśmy asfaltem przez Kalej, Lgotę i Białą do Częstochowy. Pojechaliśmy ulicą Ikara przez Grabówkę w stronę Lisińca. Skręciliśmy z Ikara w prawo i dotarliśmy do bunkra w pobliżu cmentarza komunalnego. Przy bunkrze zatrzymaliśmy się na chwilkę na krótki odpoczynek.
Słońce już zaszło, więc ruszyliśmy dalej z powrotem. Pojechaliśmy asfaltem przez Białostocką i Dobrzańską. Następnie kawałek szutrówką koło Domexu do głównej drogi. Tutaj pożegnaliśmy się ze Skowronkiem i dalej jechaliśmy z Robertem we dwójkę. Przejechaliśmy przez przejazd kolejowy i pojechaliśmy szutrówką wzdłuż torów. Dojechaliśmy do asfaltu przy przejeździe kolejowym na Zaciszańskiej. Dalej już asfaltem do domu przez Chopina, Sabinowską i Jagiellońską.
Udany wypad w dobrym tempie i świetnym towarzystwie. Skowronek poprowadził nas ścieżkami, których dotąd z Robertem nie znaliśmy. Z początku jechało mi się dość ciężko, ale z upływem kolejnych minut, gdy robiło się coraz chłodniej stopniowo przybywało mi energii. Jedynym minusem było to, że drugi dzień jazdy na wąskim jak dla mnie siodełku Accenta, sprawił, że na każdej nawet najmniejszej nierówności odczuwałam dość duży dyskomfort... Mam nadzieję, że jutro dam jakoś radę usiąść na siodełku.
Umówiłam się wczoraj z Bartkiem na wieczorny wypad terenem do Olsztyna. Stawiłam się punktualnie o 19 pod skansenem. Ku mojemu zdziwieniu podjechali jeszcze Adam, Gaweł i Przemek (który pisał wcześniej na CFR, że wybiera się na rower o godzinie 18). Byłam mile zaskoczona - takiej obstawy się nie spodziewałam.
Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie skręciliśmy w lewo. Następnie przez cmentarz żydowski i potem przez Legionów. Zjechaliśmy w lewo w teren i pojechaliśmy górą przez Ossona. Nie dałam rady podjechać, więc wprowadziłam rower na szczyt. Po zjeździe z Ossona pojechaliśmy terenem w stronę Przeprośnej. Było pełno błota, więc wszyscy byliśmy pochlapani. Następnie jechaliśmy kawałek asfaltem czerwonym rowerowym, a potem znów terenem przez Przeprośną Górkę. Udało się podjechać na sam szczyt przy pierwszym podejściu. Chwila przerwy na górze i dalej w drogę.
Pojechaliśmy asfaltem zielonym/czarnym szlakiem rowerowym przez Siedlec do Mstowa. Tuż za tabliczką "Mstów" przed cmentarzem skręciliśmy w prawo w teren. Po drodze musiałam się na moment zatrzymać, bo wkręciła mi się jakaś gałąź w tylną przerzutkę. Pojechaliśmy dalej terenem z tyłu cmentarza i wyjechaliśmy na asfalt już za rynkiem. Jechaliśmy kawałek asfaltem, a potem zjechaliśmy w teren na niebieski pieszy. Znów było kawałek pod górkę. Zatrzymaliśmy się na chwilkę przy sadzie, by spróbować tegorocznych jabłek. Te wczesne już prawie dojrzałe. Niebieskim pieszym dotarliśmy do asfaltu w Małusach. Po krótkim odcinku asfaltowym ponownie wjechaliśmy w teren na niebieski pieszy, którym dojechaliśmy do Turowa. W Turowie przejechaliśmy przez przejazd kolejowy i już cały czas asfaltem dojechaliśmy do ronda w Olsztynie i udaliśmy się do knajpy pod zamkiem na izotonik i pogaduchy.
Było już dość późno więc trzeba było wracać. Najpierw kawałek asfaltem, potem terenem szlakiem zielonym rowerowym pod górkę przed Skrajnicą. Przez Skrajnicę asfaltem i dalej rowerostradą. Na końcu skręciliśmy w prawo, przecięliśmy główną drogę i pojechaliśmy kawałek terenem do asfaltu na Kręciwilku, który również przecięliśmy prosto i dalej kawałek leśną ścieżką do asfaltu już za nastawnią. Następnie asfaltem koło Guardiana, ścieżką wzdłuż rzeki, koło skansenu i przez Aleję Pokoju. Przy estakadzie Gaweł i Piksel odłączyli się. Bartek i Przemek odwieźli mnie jeszcze przez Gajową do domu i dalej pojechali w swoją stronę.
Podczas dzisiejszej terenowej jazdy testowałam nowy zakup Roberta - siodełko Accenta. Jest dość wąskie, co pozwoliło mi na bardziej stromych zjazdach bez problemu odchylić się do tyłu, ale niestety na dłuższą metę jest jak dla mnie niezbyt wygodne - pod koniec wycieczki zaczął boleć mnie tyłek. Dodatkowo męczyłam się z niewłaściwie działającą przerzutką przednią. Już pomijam fakt, że przerzutka ma spory problem ze zmianą przełożenia z środkowego na blat, ale bardziej uciążliwe było jest, że prawie w ogóle nie chce zrzucać na młynek. Przed każdym terenowym podjazdem musiałam się zatrzymać i zmienić przełożenie na postoju. Trochę to było frustrujące.
Pomijając wszelkie utrudnienia techniczne był to bardzo przyjemny wypad w wyśmienitym towarzystwie i dobrym tempie, tym bardziej, że było dziś kilka terenowych podjazdów. Wieczorna jazda po upalnym dniu dobrze na mnie działa - jak jest chłodniej od razu mam więcej energii i mogę sobie pozwolić na większy wysiłek. Dziękuję chłopaki za wspólną jazdę i do następnego :)
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.