Kolejny popołudniowy wypad razem z Kasią dla sprawdzenia naszych sił. Tym razem padło na Mstów, bo ileż razy pod rząd można jeździć do Olsztyna i Poraja :D Trzeba było coś zmienić, by nie popaść w rutynę. Trasa asfaltowa.
Ruszamy spod skansenu i jedziemy asfaltem przez Kucelin i potem Legionów. Następnie przez Srocko, Brzyszów, Małusy Małe, Małusy Wielkie do Mstowa. Na rynku przerwa na lody. Po krótkim odpoczynku jedziemy jeszcze kawałek terenem, zrobić kilka fotek koło zabytkowych stodół. Komary nas zjadają, więc decydujemy się na powrót. Główną drogą przez Wancerzów i Jaskrów do Czewy. Potem przez Warszawską (gdzie przy skrzyżowaniu z Cmentarną muszę nagle hamować, bo jakiś baran skręca w lewo prosto przede mną, nie zwracając uwagi na to, że jadąc prosto mam pierwszeństwo) i Krakowską do DK1. Tutaj Kasia jedzie dalej wzdłuż trasy, a ja zjeżdżam na ścieżkę wzdłuż rzeki i dojeżdżam do Bór. Koło Jagiellońskiej przerwa na telefon od narzeczonego i potem przez lasek do domu.
Siły dzisiaj widocznie powróciły :) Chyba zacznę wierzyć w wykresy biorytmów :D Dziś jechało mi się o wiele lepiej niż w ciągu poprzednich dwóch dni. Oby siły zostały ze mną na dłużej :D
Wieczorny wypad na myjkę, umyć rower po wczorajszej błotnej przeprawie. Trasa przez Wypalanki, Poselską Do Sabinowskiej. Ubrałam się w sam raz do temperatury i czułam się lepiej niż wcześniej, więc do domu nieco okrężnie. Sabinowską, Jagiellońską, Bór, Wypalanki, Żyzna do Brzezin Kolonia, potem Korkowa, Poselska, i znów Wypalanki. Potem jeszcze 11-Listopada, Jagiellońską, Równoległą i do domu. Umyty Rocky wygląda o niebo lepiej :)
W planach był wyjazd o 7 rano, jednak z powodu nocnej burzy wypad trzeba było przesunąć na 8,30. W błocie taplać się tym razem nie chcieliśmy, więc zdecydowaliśmy się na asfalt. We czwórkę - ja, Alek, Kasia i Rafał wyruszyliśmy spod skansenu. Po przejechaniu zaledwie paru metrów pod dworcem mijamy się z STi.
Najpierw jedziemy przez Kucelin, potem koło Guardiana, dalej kawałek terenem do rowerostrady, przez Skrajnicę, Olsztyn, Przymiłowice, Zrębice, Krasawę, Siedlec do Złotego Potoku. Kawałek terenem zielonym rowerowym nad staw Amerykan. tam chwila przerwy na molo. Po krótkim odpoczynku dalej asfaltem przez Gorzków Nowy, gdzie po podjeździe odłącza się Rafał z powodów czasowych, a my dalej jedziemy asfaltem przez Postaszowice, Niegowę, Ogorzelnik do Bobolic. Podjeżdżamy terenem pod zamek i znów chwila przerwy. Następnie zjeżdżamy i asfaltem do Mirowa, gdzie również podjeżdżamy pod zamek na krótką przerwę.
Z Mirowa dalej asfaltem już z powrotem przez Kotowice, Jaworznik do Żarek. Zatrzymujemy się na chwilę na punkcie widokowym, a potem dalej asfaltem do rynku w Żarkach na lody. Nastepnie już powrót bezpośrednio do Czewy, przez Myszków, Żarki Letnisko, Masłońskie, Poraj, Osiny, Kolonię Borek, Zawodzie, Poczesną, Nową Wieś, Korwninów, Słowik do DK1. Brakuje kilku km do setki, więc jedziemy kawałek asfaltem przez Bugaj i potem ścieką wzdłuż rzeki na Kucelin. Później już tylko Alejką Pokoju, gdzie żegnamy się z Kasią i jedziemy do domu.
To była bardzo fajna niedzielna wycieczka. Nawet nie spodziewałam się, że po nocnej burzy tak się rozpogodzi. Dzisiejsze słonce trochę mnie przypaliło, a z rana nic na to nie wskazywało. Dziękuję za super towarzystwo :)
Plan nocnego wypadu do Olsztyna narodził się w głowie już koło południa. Co prawda mieliśmy iść na rower po kinie, ale wyszliśmy trochę wcześniej, bo galeria była zamknięta z powodu alarmu bombowego :D
najpierw standard przez osiedle, a potem asfaltem przez Kucelin, Odlewników, Legionów, Srocko, Brzyszów i Kusięta do Olsztyna. Tam najpierw chwila postoju na rynku koło fontanny, a potem na zamek. Niestety tutaj rozczarowanie - zamek dziś nieoświetlony :( Komary niesamowicie cięły, więc postanowiliśmy wracać. Kawałek główną drogą, potem przez Skrajnicę i rowerostradę. Następnie terenem do torów, na drugą stronę i przez lasek do Bugaja. Dalej asfaltem przez Bugaj i Stare Błeszno.
Bardzo przyjemny wieczorny wypad. Temperatura wreszcie w sam raz na jazdę :) Chyba trzeba częściej zacząć jeździć wieczorami :D
W końcu udało się wyrwać na rower w tygodniu popołudniu. Umówiłam się z Kasią na asfaltową prawie już standardową pętlę przez Olsztyn i Poraj. Wyruszyłyśmy jak zawsze spod skansenu.
Trasa: przez Kucelin, Odlewników, Legionów, następnie przez Srocko, Brzyszów, Kusięta, Olsztyn (tutaj minuta postoju koło leśnego, gdzie poza nami była tylko jedna rowerzystka) i dalej przez Biskupice (udaje mi się dziś wjechać na środkowym blacie z przodu), Choroń (niedaleko wieży mijamy się ze STi), Poraj, Osiny, Kolonię Borek, gdzie namawiam Kasię na wydłużenie dzisiejszej pętli i jedziemy dalej trochę inaczej niż zwykle przez Kolonię Poczesną, Bargły, Michałów, Nieradę, Sobuczynę, Brzeziny Nowe i Brzeziny Kolonia. Dalej już przez miasto ulicą Żyzną, Sabinowską i Jagiellońską. Koło Jagiellończyków żegnamy się i dalej samotnie 11-tego Listopada kieruje się do domu.
Bardzo fajny popołudniowy wypad. Idealna pogoda, noga dzisiaj całkiem dobrze podawała. Towarzystwo również idealne. Mam nadzieję, że teraz będzie już coraz więcej takich wypadów :)
Na dziś w planach była Skandia Maraton Lang Team w Dąbrowie Górniczej. Niestety kontuzja nadgarstka zmusiła mnie do rezygnacji ze startu w dzisiejszym wyścigu. Z powodu owej kontuzji i niezbyt interesującej przez ostatni tydzień pogody nie jeździłam na rowerze od niedzieli. Już trochę mnie nosiło, więc wybraliśmy się dziś z Alkiem na krótką asfaltową przejażdżkę, spokojnym tempem.
Najpierw przez Stare Błeszno, potem główną drogą przez Bugaj, rowerostradą i przez Skrajnicę do Olsztyna. Chwila przerwy niedaleko Góry Biakło i dalej asfaltem przez Biskupice, Zrębice, Przymiłowice znów do Olsztyna. Koło rynku wstępujemy na moment do sklepu i potem powrót do domu, najpierw główną drogą, potem analogicznie jak wcześniej - rowerostradą, główną przez Bugaj i przez Stare Błeszno.
Nadgarstek niestety dalej boli. Na wszelkich nierównościach musiałam zwalniać i omijać je tak, by minimalizować wstrząsy. Plusem dzisiejszej wycieczki była niewątpliwie pogoda :D Nie pamiętam kiedy ostatnio była tak ciepła sobota i tak grzało słońce :D Tak na marginesie - nowe buciki Shimano są całkiem wygodne :)
Dzisiaj krótka trasa na zakończenie weekendu w Tatrach, w ramach rozjazdu po wczorajszej wyrypie :D A żeby było ciekawiej to na sam początek Alek zafundował mi gratisowy podjazd, czyli jakieś dodatkowe 100 metrów przewyższeń na odcinku półtora kilometra. Ale wszystko po kolei.
Wygrzebałam się z pokoju jako ostatnia. Już byłam na dole, gdy zauważyłam, że nie mam licznika i musiałam się wrócić, no i trochę zeszło na szukaniu. Gdy już byłam gotowa na dole, okazało się, że Daria z Rafałem już pojechali i mieli czekać na nas na najbliższej krzyżówce. No i czekali, z tym, że Alek powiedział, że pojechali w lewo w dół. Zjechaliśmy w dół, okazało się, że Darii i Rafała nie ma. No to telefon - czekają na nas, ale... u góry bo pojechali w prawo :D No więc musieliśmy najpierw wrócić się pod górę pod kwaterę, a potem pokonać jeszcze dodatkowe jakieś 2,5 km podjazdu. Wdrapaliśmy się do Zębu, gdzie czekały na nas Skowronki.
Na górze chwila odpoczynku, połączona z oglądaniem parady wozów strażackich. Najpierw kilkudziesięciu motocyklistów (których zobaczyć nam dane nie było, z powodu gratisowego podjazdu), a za nimi wozy strażackie z całego województwa. Wszystkie na sygnale, trąbiły syreny i klaksony, niektóre pojazdy prawie zabytkowe.
Po przejeździe całej strażackiej pielgrzymki dalej pod górę przez Ząb na Gubałówkę. Na szczycie jak zwykle tłumy turystów. Nie mogło obyć się bez pamiątkowej sesji zdjęciowej na punkcie widokowym. Wyjeżdżając z punktu widokowego z powrotem na drogę prowadzącą w stronę Butorowego Wierchu zdobyłam pamiątkowy szlif na łokciu. Ekipa pojechała, a ja zostałam na końcu. Na jakże krótkim, ale wcale nie płaskim podjeździe zleciał mi łańcuch z przodu i wylądowałam na chodniku. Turyści oczywiście mieli niesamowitą atrakcję jak leżałam na ziemi. Podniosłam się, Daria poratowała mnie odkażająca gazą, nakleiłam plaster na łokieć i w drogę w stronę Butorowego Wierchu.
Przy parkingu skręcamy w lewo i zjeżdżamy w dół do Kościeliska. Dalej drogą główną do Zakopanego. Kierujemy się na Krupówki. Rozdzielamy się na pół godzinki. Ja z Alkiem idziemy kupić serki, a Daria z Rafałem także idą na zakupy. Już w drodze do umówionego miejsca spotkania okazuje się, że mam kapcia w przednim kole. Winowajcą okazał się malutki drucik, którego z opony musiałam wyciągać zębami, bo inaczej nie dało rady go chwycić. Szybkie naklejenie łatki, pompowanie nabojem i jesteśmy gotowi do jazdy. Jedziemy - o ile to można tak nazwać - przez Krupówki do Smakosza na obiad. Podczas posiłku zaczyna lać. Czekamy aż deszcz ustanie i zbieramy się z powrotem na kwaterę.
I znów między turystami przez Krupówki. Następnie przez Zakopane koło dworca PKP do drogi głównej i z górki przez Poronin powrót na kwaterę. Jeszcze tylko półtora km pod górę - normalnie jakbym miała deja vu - chyba już dziś tędy jechałam :D i jesteśmy u celu. Niestety co dobre szybko się kończy i trzeba wesołej ekipie na wspólny weekend :)
Nadszedł w końcu ten dzień, na który od jakiegoś czasu czekałam. Razem z Alkiem wybraliśmy się na weekend w góry, by wspólnie ze Skowronkami objechać Tatry dookoła. Pogoda niestety od samego początku nas nie rozpieszczała. Od samego rana padało. Wyjechaliśmy z kwatery około 6.00. Sporą ilość czasu straciliśmy dziś na przebieranie się, bo albo padało, albo było nam zimno, albo z kolei za gorąco. Zmienność pogody zaskakiwała: deszcz przeplatany ze słońcem i wiatrem. Temperatura wahała się od 7,7 stopnia do 21 stopni Celsjusza.
Już po kilku kilometrach pierwszy postój na stacji benzynowej, by ubrać się grubiej. Kaptur pod kask, na stopy woreczki, i foliowe rękawiczki pod normalne rowerowe. Normalnie woretex :D Ale jakoś trzeba było się ratować, by nie przemoknąć. Tak było przez większość wyprawy. Co chwila postój albo na rozebranie się z kurtek i woreczków, albo na ubranie. Za Kościeliskiem przestało padać. W Chochołowie wyjeżdżamy z Polski i jesteśmy na Słowacji. Zmierzamy do miejscowości Vitanova, a potem skręcamy na mniej uczęszczaną drogę, prowadzącą do schroniska Oravice, gdzie zatrzymujemy się na herbatkę. Na liczniku dopiero 46 km. U nas takich herbatek nie ma :D Wielki kubek, do tego miód i cytrynka. Nawet mogliśmy rowery wprowadzić do środka.
Po krótkiej przerwie dalej w drogę. I od razu dość stromy podjazd do przełęczy Borik, po czym zjazd do miasteczka Zuberec. Następnie kolejny ciężki podjazd na Kwacziańską Przełęcz. Jedziemy, jedziemy i końca podjazdu nie widać. Na szczęście po pokonaniu podjazdu szybki zjazd do Liptowskiej Sielnicy i dalej drogą wzdłuż brzegów zbiornika Liptovska Mara. Następnie przrjazd przez centrum miasta Liptovsky Mikulas, gdzie jedziemy pasem dla rowerzystów, po boku drogi. Dojeżdżamy do miejscowości Liptovsky Hradok. Na liczniku już 100 km, godzina 13,30. Czas na obiad. Większość barów otwarta od 14tej. Zatrzymujemy się w restauracji przy kempingu. Jedzenie znakomite :)
Po posiłku ruszamy dalej. W tej samej miejscowości (Liptovsky Hradok) oglądamy jeszcze ruiny zamku. Następnie od zamku około 30 km cały czas lekko pod górę. Na początku podjazdu przerwa na zrzucenie kurtki i jednej pary skarpetek i założenie rękawiczek z krótkimi palcami. Ku zaskoczeniu samej siebie - podjazd, którego najbardziej się obawiałam szedł mi całkiem dobrze. W pobliżu Szczyrbskiego Jeziora znów zaczyna lać. A żeby tego było mało w jednym miejscu przegapiliśmy zjazd na Tatrzańską Łomnicę i musieliśmy wrócić się około kilometra pod górę. Cześć gratisowego podjazdu to nachylenie 12 %. I w tym momencie w okolicy 160 km dopadło mnie największe dziś zwątpienie czy dam radę. Jechałam o własnych siłach, ale trochę wolniej niż dotychczas. By nie odstawać w tyle za Darią, której Rafał pomagał już od jakiś 30 km w podjazdach, również korzystam z pomocy Alka.
Na szczęście po podjeździe trochę km po płaskim, potem znów podjazd na Zdziarską Przełęcz, a potem kierujemy się w stronę Łysej Polany. Jedziemy, jedziemy i ciągle Słowacja. Gdzież ta Polska? W końcu jesteśmy w Polsce. Jeszcze nigdy nie byłam tak szczęśliwa z powrotu do kraju, z którego zawsze najchętniej chce wyjechać :D Godzina już późna, prawie 21.00. Robi się coraz ciemniej. Ale wizja tego, że jesteśmy już w Polsce dodaje sił i nawet dziurawe drogi stają się mniej dziurawe, a podjazd jakiś taki mniej trudny. Dojeżdżamy do Bukowiny Tatrzańskiej, a następnie już całkiem po ciemku zjeżdżamy do Poronina. Niestety lampka przednia została w pokoju, bo nie sądziłam, że wrócimy tak późno. Zjeżdżam na samym końcu, gdyż w ciemnościach słabo widzę. Na sam koniec jeszcze podjazd pod kwaterę i koniec na dziś :) Udało się - Tatry objechane :D
Objazd Tatr to bardzo ciekawe przeżycie. Szkoda tylko, że pogoda nieco ograniczyła widokowe walory tej wyprawy. Dzisiejsza wycieczka to dzień rekordów - pierwsza setka, a w zasadzie od razu dwusetka w tym roku, w dodatku pierwsza razem z narzeczonym :) Pobiłam dziś swoją dotychczasową życiówkę dystansu i przewyższeń podczas jednej wycieczki :) Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda się powtórzyć taki wypad. Dziękuję Darii i Rafałowi za towarzystwo podczas wyprawy i Alkowi za pomoc w chwilach, gdy zmęczenie dawało o sobie znać.
Plany na dziś były nieco inne, ale pogoda szybko je zweryfikowała. Na szczęście po obiedzie udało się wyjść chociaż na 2 godziny trochę pokręcić. Trasa w całości asfaltowa, bo w Rockim są już założone obie oponki 1,5.
Najpierw przez osiedle i Aleję Pokoju, potem przez Kucelin, Odlewników, Legionów i Brzyszowską. Dalej przez Srocko, Brzyszów i Kusięta do Olsztyna. Kilka fotek pod zamkiem i dalej przez Przymiłowice i Zrębice. Krótki postój, by zjeść bułeczkę z serem i rodzynkami na łonie natury. Następnie asfaltem przez Biskupice i Olsztyn, kawałek główną drogą i przez Wilczą Górę i Odrzykoń. Potem koło Guardiana, Ocynkowni i przez Kucelin. Następnie już Aleją Pokoju i Jagiellońską na osiedle, gdzie trochę inaczej niż zwykle, bo trafiliśmy na procesję na Boże Ciało.
Gdy dojeżdżaliśmy do domu zaczęło padać i grzmieć. Zdążyliśmy w ostatniej chwili przez burzą :) Jechało mi się dziś bardzo lekko i przyjemnie. Fajnie, że udało się wstrzelić z rowerem tak, by nie zmoknąć :)
Powlec się trochę po mieście, kompletnie bez celu, żeby tylko przejechać chociaż kilka km i oswoić się z oponą 1,5 założoną na objazd Tatr w najbliższy weekend. Jedną, bo tylko jedną dziś dałam radę założyć.
Najpierw na górkę na Jesiennej, potem Rakowską, Limanowskiego i Żarecką na myjkę domyć Rockiego. Następnie powrót do domu trochę okrężnie przez Limanowskiego, Okrzei, Łukasińskiego, Aleję Pokoju, Jagiellońską, Dojazdową, Bór i Grzybowską.
Kolano już dużo lepiej. Tylko trochę doskwiera na podjazdach i przy wypinaniu się z SPD. Mam nadzieję, że do weekendu wydobrzeje :)
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.