Kolejny wyścig z cyklu Bike Maraton. Tym razem w Szklarskiej Porębie. Wyścig odbył się przy okazji 3-dniowego festiwalu rowerowego, który rozpoczął się w piątek. Jeszcze w piątek była super pogoda i świeciło słońce, jednak już pod wieczór zaczął padać deszcz, który niestety nie ustał aż do wyścigu. Start pierwszego sektora w trakcie opadów deszczu (punktualnie o 11) zainaugurował Michał Kwiatkowski.
Trasa wyścigu bardzo fajna, bardzo zróżnicowana. Nie zabrakło ani szutrowych podjazdów i szybkich szutrowych zjazdów, ani technicznych zjazdów po śliskich kamieniach i korzeniach, ani nawet podjazdów po błocie. Czyli wszystko co najważniejsze w wyścigach MTB. Początek wyścigu to krótki, ale dość stromy podjazd nartostradą, potem dalsza część podjazdu szutrówką (drogą pod Reglami) na Wysoki Most. Następnie zjazd po korzeniach niebieskim szlakiem do Trzech Jaworów. Za zjazdem na 10 km rozjazd Mini / Mega. Za rozjazdem kawałek asfaltowego podjazdu na Grzybowiec, po czym techniczny i wymagający zjazd po wielkich śliskich kamolach do Jagniątkowa. Na zjeździe na 12 km muszę zejść z roweru i kawałek rower sprowadzić. Po zjeździe krótki, również techniczny i trudny podjazd tuż przed pierwszym bufetem (na 14 km trasy). Jednego kawałka tego podjazdu nie pokonał żaden z zawodników.
Na trasie wyścigu
Na zjeździe
Podjazd przed pierwszym bufetem w Jagniątkowie - żaden zawodnik nie podjechał tego kawałka
Za bufetem asfaltowo - szutrowy podjazd na Dwa Mosty. Podjazd, który podobno miał być dziś najtrudniejszy, choć dla mnie wcale taki nie był. Może dlatego, że był bardziej wymagający kondycyjnie niż technicznie. Następnie kawałek szybkiego szutrowego zjazdu, po czym dalsza część zjazdu fajnymi leśnymi singlami po błocie i korzeniach aż do drugiego bufetu, zlokalizowanego na 28 km trasy. Za bufetem interwałowa część dzisiejszego wyścigu wokół Przesieki i Zachełmia ciekawymi leśnymi dróżkami, na których również nie zabrakło ani śliskich kamieni, ani korzeni, ani odrobiny błota. Na jednym z podjazdów na 31 km muszę kawałek rower podprowadzić, gdyż jest na tyle ślisko, że koła same się ślizgają. Na następnym podjeździe (na 34 km) znów muszę zejść z roweru, tym razem przez innego zawodnika. Fajny szutrowy podjazd, poprzecinany w poprzek drewnianymi belkami. Jadę, a przede mną dwóch facetów rowery prowadzi. Jeden widząc że jadę zszedł na bok (od tego momentu w zasadzie cały czas się na wzajem mijaliśmy - ja wyprzedzałam na podjazdach, a on na zjazdach), a drugi zatrzymał się nagle wprost przede mną, w wyniku czego zaliczyłam niegroźną glebę przez przechylenie się na bok. Na 38 km ostatni bufet. Za bufetem podjazd ponownie na Grzybowiec, po czym zjazd po śliskich wielkich kamolach zielonym szlakiem pieszym do Piechowic. Na zjeździe w kilku miejscach w okolicy 44 km trasy muszę się podeprzeć nogą lub zejść z roweru, gdyż wolę nie ryzykować upadku. Po zjeździe łagodny podjazd szeroką szutrówką, potem kawałek zjazdu i na sam koniec 2,5 km przed metą błotnisty podjazd na dobicie, po czym kawałek zjazdu starą trasą DH do mety.
Na zjeździe - vol. 2
Ciąg dalszy zjazdu
Kilka fotek z galerii FotoMaraton:
Podjazd po asfalcie
Sekcja korzenna
Przejazd przez śliską kładkę
No bo po co omijać kałuże :D
Na zjeździe
Zjazd po mokrym kamolu
Miejscami błota nie było
I widoki były piękne
Po dojechaniu do mety nie zastanawiałam się, które zajęłam miejsce, bardziej interesowało mnie czy Alek pojechał dystans Giga, czy zjechał na Mega. Gdy okazało się, że jest jeszcze na trasie Giga udałam się najpierw do auta zostawić kask i kurtkę, a następnie do biura zawodów po dyplom. Okazało się wtedy, że zajęłam5 miejsce w K2 Mega i 224 Open :) Takim sposobem udało mi się załapać na podium :)Po dekoracji udałam się na metę oczekiwać przyjazdu Alka, który jak się okazało był już na ostatnim bufecie.
Początkowo w planie mieliśmy trochę co innego na weekend, ale Andrzej zaproponował wypad na Rychlebskie ścieżki.Zgodziliśmy się od razu :) W sumie zebrało się nas sześć osób - Andrzej z Edytą, Łukasz, Paweł, Alek i ja. Zapakowaliśmy się do multivana i w drogę. Na miejscu czas na przebranie się i jazda na pierwszą pętelkę :)
Najpierw dojazd do właściwych ścieżek. Od początku lekko pod górkę, kawałek
asfaltem, potem terenem. W pewnym momencie dzielimy się i Andrzej z Edytą jadą asfaltem, a my w czwórkę na skróty, ale bardziej stromo i po kamieniach czerwonym pieszym do wjazdu na trial Weissnera. Tutaj chwila ochłody przy strumyku i następnie podjazd pod górę owym trialem. Bardzo fajna techniczna ścieżka,
napakowana drewnianymi kładkami, ostrymi zakrętami i dużymi kamieniami.
Podjazd poszedł mi dziś dużo lepiej niż ostatnio. Podczas podjazdu chwila przerwy przy wodospadzie. Po pokonaniu trialu kawałek szutrowo, po
czym zjazd singielkiem zwanym Superflow. Chłopaki w trójkę wypruli w przód, ja zjeżdżałam za nimi wolniej niż oni, ale szybciej niż za ostatnim razem. Andrzej na tej pętli jechał spokojniejszym tempem razem z Edytą. Udało mi się dziś pokonać wszystkie kładki na zjeździe. Nie obyło się jednak bez niespodzianek. Na czwartej sekcji Superflow po wybiciu się z hopki dobiłam przednim kołem do kamienia i złapałam kapcia. Dętki i pompkę mieli chłopaki, więc część tej sekcji musiałam pokonać pieszo. Po szybkim serwisie w wykonaniu chłopaków dalsza część zjazdu, już bez przygód.
Z Misiem na Rychlebach
Po dotarciu do parkingu chwila odpoczynku w między czasie oczekiwania na Andrzeja i Edytę. Następnie kolejna pętla, tym razem już w piątkę (bez Edyty, która postanowiła pojeździć trochę po okolicznych szlakach). Podjazd analogicznie jak wcześniej, z tym, że tym razem odpuszczamy z Alkiem czerwony pieszy i jedziemy do trialu na około. Następnie podjazd trialem Weissnera (tym razem również z krótką przerwą przy wodospadzie), po czym kawałek szutrem do wjazdu na Superflow. Tym razem zjazd oszczędził nam kapci, ale nie obyło się bez innych przygód. Najpierw ja zahaczyłam kierownicą o drzewo i o mały włos nie zaliczyłam gleby (Andrzej, który za mną jechał był przekonany, że zaraz upadnę, zresztą ja także). W ostatniej chwili cudem się wybroniłam od gleby. Na kolejnej sekcji Alek wyleciał na jednym z zakrętów przez kierownicę, w wyniku czego urazu doznał jego kciuk. Nie wiele dalej Andrzej uderzył kaskiem w drzewo, na szczęście bez żadnych złych konsekwencji. A jak dowiedziałam się później to samo drzewo chciał ręką przestawiać Łukasz :DChyba jedyną osobą, która uniknęła przygód na tym zjeździe był Paweł. Po pokonaniu całego zjazdu powrót do auta.
Krótki filmik ze ścieżek od Łukasza:
I jeszcze od Andrzeja:
Czas mijał, więc zrezygnowaliśmy z kolejnej pętli. Szybkie mycie, przebranie, pakowanie rowerów i na obiadek, po czym powrót do Częstochowy, po drodze zaopatrując się w zapas czekolady studenckiej :DWypad jak najbardziej udany :) Już nie mogę doczekać się kolejnego razu :)
Dziś popołudniu spokojny wypad z Alkiem i Łukaszem w stronę Olsztyna. Spokojny, bo trzeba zachować jak najwięcej siły na jutrzejszy wypad na Rychleby :D Start koło Jagiellończyków i w drogę. Prowadzi dziś Łukasz.
Aleja Pokoju, Kucelin i potem ścieżką wzdłuż rzeki na Bugaj, kawałek asfaltem i przez lasek do torów. Dalej kawałek terenem, po czym rowerostradą i przez Skrajnicę do Olsztyna. Na górze Ostrówek już stoi wieża. Jej obecność niszczy nieco krajobraz. Dalej terenem wokół zamku i na górę kamieniołomu Kielniki. Tym razem zjazd od lewej strony. Następnie czerwonym rowerowym, potem kawałek asfaltem przez Przymiłowice - Kotysów i znów terenem najpierw zielonym rowerowym, a potem żółtym rowerowym obok kapliczki Św. Idziego. Następnie asfaltem zielonym rowerowym i w prawo w teren na zielony pieszy. Zielonym pieszym docieramy do niebieskiego rowerowego (miejscami zapiaszczonego), którym okrążamy Sokole Góry. Wyjeżdżamy na chwilę na asfalt, po czym bez postoju wracamy żółtym pieszym, a potem zielonym pieszym, kawałek pożarówką, przez lasek na Bugaj i kolo Michaliny. Jeszcze na chwilę na myjkę i przez Błeszno do domu.
Taki spokojny wypad po czwartkowym treningu i wczorajszym odpoczynku dobrze mi zrobił. Mięśnie trochę się rozruszały, a zmęczyć się wcale nie zmęczyłam. Jutro będzie zabawa :D A tak na marginesie - w dzisiejszym dniu Rocky przekroczył dystans 10 000 km :)
Pomimo niepewnych prognoz umówiliśmy się dziś z Andrzejem, Łukaszem i Markiem natrening w Sokolich Górach.Mieliśmy w zamiarze jechać do Sokolich pożarówką, ale na miejscu spotkania okazało się, że Andrzej jest autem, więc chłopaki zamontowali rowery na bagażnik i tak oto dojechaliśmy do Sokolich autem.
W Sokolich zrobiliśmy dwie pętelki. Najpierw żółtym rowerowym, potem podjazd czerwonym pieszym na Puchacz, zjazd fajnymi technicznymi singielkami i następnie podjazd czarnym pieszym na drugą pętelkę. Na jednym zjeździe razem z Markiem obydwoje lądujemy na glebie. Chciałam ominąć dość duży uskok i w tym samym momencie Marek dość rozpędzony uderzył w mój rower. Na szczęście obyło się bez większych konsekwencji i ruszyliśmy dalej. Z Sokolich kierujemy się żółtym / zielonym pieszymna Biakło. Podjechałam dziś nieco dalej niż zwykle, ale i tak na sam szczyt się nie udało. Zjazd z Biakła i podjazd na Lipówki. Z Lipówek zjazd w stronę Olsztyna, po czym podjazd na zamek od strony wieży widokowej. Całego podjazdu pokonać mi się niestety nie udało. Zjazd z zamku do rynku w Olsztynie, gdzie robimy przerwę na uzupełnienie płynów. Następnie mijamy zamek bokiem i udajemy się do kamieniołomu
Kielniki. Po drodze Andrzej pokazuje nam jeden fajny podjazd. Wjeżdżamy na gorę kamieniołomu i następnie prawym zboczem
zjeżdżamy do środka. Tym razem zjazd pokonany w całości, ale na końcówce nie obyło się bez małego driftu. Drugim zboczem podjeżdżamy ponownie na górę i jedziemy znów w stronę zamku. Kolejny dziś raz wjeżdżamy na zamek (tym razem podjechałam troszkę dalej, ale i tak nie do końca). Na koniec jeszcze jeden zjazd z zamku do rynku.
Na skałkach
Na zjeździe zauważamy leżącego na ziemi rowerzystę, nad którym pochyla się dwóch kolejnych. Okazało się, że chłopaki zjeżdżali bez kasków i jeden z nich wyleciał przez kierownicę i uderzył głową i barkiem o ziemię. Na chwilę nawet stracił przytomność. Chłopaki wezwali karetkę, a my zjechaliśmy do rynku, by poczekać na jej przyjazd i pokierować ją na miejsce wypadku. Było już jednak późno, więc Andrzej powiedział, że sam poczeka na przyjazd karetki, bo ma do domu dużo bliżej niż my. W trojkę z Łukaszem i Markiem ruszyliśmy w drogę powrotną. Terenowo przez Ostrówek (gdzie stoi już metalowa wieża) i dalej terenem przez Skrajnicę. Następnie rowerostradą do końca, terenem do torów, przez lasek, asfaltem przez Bugaj, koło Michaliny i przez Błeszno, gdzie każdy po kolei rozjeżdża się w swoją stronę.
Filmik z wypadu:
Prognoza na szczęście się dziś nie sprawdziła. Nie spadła na nas ani jedna kropla deszczu, a miało przecież konkretnie lać. Wbrew zapowiedzi meteorologów było dość gorąco i mogliśmy oglądać przecudny zachód słońca. Kilometrów dziś za wiele nie wyszło, a mimo tego dosyć się zmęczyłam. Dziękuję za towarzystwo i do następnego :)
Na CWR padła propozycja wypadu w teren we wtorkowe popołudnie. I tak planowałam dziś mały trening, więc postanowiłam więc wybrać się na rower razem z ekipą. Na miejscu spotkania koło sklepu na Worcella ze znajomych twarzy zjawili się także Piksel, Rafał i Oskar.
Na początek wzdłuż Jana Pawła, potem wałem nad Wartą, przez park na Zawodziu, kawałek Mirowską, po czym terenem koło Złotej Góry. Dalej Legionów i w teren na Ossona. Chłopaki zostają na dole, ja podjeżdżam na górę. Podjeżdża też od razu Oskar. Wdrapujemy się na szczyt, po czym zjazd singielkiem. Udało mi się dziś przejechać po betonowym uskoku. Oskar zostaje i czeka na chłopaków, a ja jadę pozjeżdżać trochę ze schodów, po czym jadę dalej w kierunku zjazdu. Chłopaki mnie doganiają. Skręcamy w lewo na krótki, stromy podjazd, po czym zjeżdżamy do czerwonego rowerowego. Dalej czerwonym w stronę Zielonej. Dziś łagodniejszy podjazd, a potem zjazd znów do czerwonego. Dalej asfaltem przez Kusięta. Chłopaki gnają szybko, ja jadę spokojnie. Doganiam ich przed podjazdem do jaskini. Zjeżdżamy na polanę, potem podjazd na szczyt Towarnych (ja podjeżdżam dookoła) i szybki zjazd do asfaltu.
W Olsztynie żegnam chłopaków i wracam samotnie do domu. Najpierw terenem przez Skrajnicę, potem rowerostradą, przez lasek do Bugaja, koło Michaliny i przez Błeszno do domu.
Upał dziś straszny. Jak dla mnie bardzo wykańczający. Dlatego też na rower najlepiej było wybrać się albo z rana albo pod wieczór. I tak właśnie zrobiliśmy, łącząc odpowiednio obydwa warianty, w efekcie czego w ciągu jednego dnia wyszły nam dwa różne wypady. Rano wybraliśmy się z Tomkiem (Tofik83) do Olsztyna. Spotkanie pod skansenem i dalej przez Kucelin, potem cmentarz żydowski (gdzie trwa porządkowanie grobów) do Legionów i tutaj w teren przez Kamieniołom Prędziszów. powrót do Legionów, po czym ponownie w teren na Ossona. Podjazd pokonany za pierwszym podejściem. Zjazd z Ossona i czerwonym rowerowym w stronę Zielonej Góry. Tutaj podjazd (jak zwykle na dwa razy), po czym zjazd obok jaskini. Dalej kawałek asfaltem przez Kusięta i w prawo na zielony rowerowy, którym minęliśmy Towarne bokiem. Następnie asfaltem koło rynku i za leśnym w teren i podjazd na Biakło. Jak zwykle podjazd pokonany do połowy. Zjazd z Biakła i podjazd na Lipówki. Z Lipówek zjazd singielkiem do leśnego i potem na rynek na zasłużone dziś lody.
Powrót najpierw asfaltem w stronę Biskupic, potem pożarówką do końca, prosto terenem (przecinając główną drogę), po czym asfaltem obok nastawni i Guardiana. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki i przez Kucelin do dworca PKP, gdzie żegnamy się z Tomkiem i dalej we dwójkę Alejką Pokoju wracamy do domu. Z tego wypadu wyszło nam nieco ponad 47 km.
Po południu udało nam się jeszcze umówić z Bartkiem (MisterDry) i Łukaszem na wypad do kamieniołomu Rudniki.Miejsce zbiórki przy Jagiellończykach i dalej przez Kucelin, cmentarz żydowski do Legionów. Tutaj w teren i przez Ossona (podjazd ponownie pokonany za pierwszym podejściem). Zjazd z Ossona, po czym w lewo wertepami i asfaltem w stronę Przeprośnej. Na Przeprośną podjazd terenem. Kawałek za sanktuarium Bartek prowadzi nas terenem w lewo. Jedziemy przez Grodzisko bardzo fajnym technicznym singielkiem nad skarpą. Tak oto docieramy do Jaskrowa. Tutaj odnajdujemy czarny szlak rowerowy, którym początkowo asfaltem, potem kawałek terenem wzdłuż pola (obok nowego czynnego kamieniołomu), kawałek lasemi znów asfaltem przez Konin jedziemy do Rudnik, gdzie udajemy się do kamieniołomu. W kamieniołomie kilka technicznych podjazdów i zjazdów, po czym ścieżką po trawie kierujemy się do drogi głównej.
Już na początku trasy powrotnej gubimy nieco drogę, ale w efekcie odnajdujemy właściwą trasę. Początkowo analogicznie jak wcześniej czarnym rowerowym - asfaltem przez Konin, kawałek lasem, terenowo wzdłuż pola i asfaltem przez Jaskrów do rzeki. Dalej Bartek prowadzi nas wzdłuż Warty do Mirowa, i od Mirowa ponownie wzdłuż rzeki aż do Tesco, w między czasie pokazując nam kilka fajnych technicznych singielków, szybkich stromych zjazdów i podjazdów. Tyle razy tędy jechałam i nie wiedziałam, że są tu takie fajne ścieżki. Mijamy Tesco, po czym przechodzimy pod trasą DK1 na drugą stronę, gdzie żeganamy się z Bartkiem i we trójkę jedziemy duktem wzdłuż Warty do Zawodzia, po czym dalej duktem przy rzece obok Galerii Jurajskiej do Krakowskiej i następnie ścieżką wzdłuż rzeki do linii tramwajowej. Dalej przez Niepodległości, gdzie przy Źródlanej żegnamy się z Łukaszem i we dwójkę obok zajezdni jedziemy w stronę domu. Dystans wycieczki wyniósł około 55 km.
Filmik z wypadu:
Takim oto sposobem wyszła nam dziś składana setka km. Jechało mi się dziś bardzo ciężko. Upał niestety wcale nie pomagał. Podczas popołudniowej wycieczki z każdym kolejnym km zaczęłam odczuwać coraz większe zmęczenie. Nie pamiętam kiedy ostatnio podczas 50 km wypiłam ponad półtora litra wody. Pomijając okropny gorąc, obydwa dzisiejsze wypady były bardzo fajne. Dziękuję wszystkim za towarzystwo i do następnego :)
Po powrocie z urlopu czas odwiedzić stare śmieci :D Ola zaproponowała popołudniowy wypad do Olsztyna. Na początku chętnych było sporo, ale gdy tylko zaczęło się chmurzyć większość osób odpuściła. Gdy wychodziliśmy z domu na miejsce zbiórki zaczęło kropić, ale mimo tego udaliśmy się na Plac Biegańskiego. Oprócz nas i Oli stawił się jeszcze Łukasz, więc w czwórkę mimo lekkiego deszczu ruszyliśmy w stronę Olsztyna.
Najpierw przez Aleje i Mirowską. Potem w prawo i terenem koło Złotej Góry. Dalej przez Legionów i znów w teren w stronę Ossona. Na szczyt dziś nie wjeżdżamy tylko jedziemy dookoła od prawej strony. Następnie zjazd i czerwonym rowerowym do Kusiąt. Kawałek asfaltem, po czym w prawo w teren na zielony rowerowy, którym mijamy Góry Towarne dookoła i docieramy do asfaltu. Dalej do rynku i na zamek. Podjazd na ruiny zamku (z jednym zatrzymaniem na tej samej skale co zwykle) i potem zjazd.
Zjazd z ruin zamku
Powrót kawałek asfaltem w stronę Biskupic, a potem w prawo w teren na pomarańczowy rowerowy. Następnie kawałek asfaltem przez Dębowiec, po czym znów terenem niebieskim rowerowym do początku rowerostrady. Dalej terenem do torów, przez lasek, asfaltem przez Bugaj, koło Michaliny i wzdłuż trasy do Jagiellończyków. Tutaj rozstajemy się z Olą i jedziemy z Łukaszem na myjkę przy BP umyć rowerki, po czym przez Błeszno (gdzie żegnamy się z Łukaszem) do domu.
Filmik z wypadu:
Trochę deszcz nas dziś zmoczył, ale był na tyle ciepły, że nam to wcale nie przeszkadzało. Błotka również dziś nie brakowało. Towarzystwo doborowe, więc wycieczka udana. Jak miło wrócić z urlopu do codzienności :D
Ostatni dzień urlopu w Stroniu Śląskim. Spakowaliśmy rano bagaże, a że ciuchy i buty wreszcie wyschły po poniedziałkowej ulewie postanowiliśmy w drodze powrotnej zahaczyć jeszcze o Rychlebskie ścieżki. Rowery na dach auta i w drogę. Po dojechaniu na miejsce szybkie przebranie się i na ścieżki. Najpierw dojazd do ścieżek. Od początku pod górkę, kawałek asfaltem, potem terenem, znów kawałek asfaltu i szutrowo - kamienistą dróżką. Następnie już właściwymi Rychlebskimi scieżkami - najpierw podjazd pod górę trialem Dr. Weissnera. Bardzo fajna techniczna ścieżka, napakowana drewnianymi kładkami, ostrymi zakrętami i dużymi kamieniami. Podjechałam całość. Tylko w dwóch miejscach podparłam się nogą na kładkach.
Przejazd przez kładkę na trialu Dr. Weissnera
Kolejna z kładek na trialu Dr. Weissnera
Podjazd trialem Dr. Weissnera
Po podjeździe kawałek płaskimi szutrami dróżką zwaną Wales, po czym zjazd singielkiem zwanym Superflow. Przed zjazdem opuszczamy jeszcze sztyce i jedziemy. Zjazd Superflow napakowany jest mnóstwem zakrętów i hopek, na końcu zjazdu jest również kilka drewnianych mostków. Udaje mi się pokonać cały zjazd, bez żadnych upadków, jednak na zjeździe jadę dość asekuracyjnie.Niestety prędkość nie jest w tym wypadku moją mocną stroną.
Zjazd ścieżką Superflow
Kawałek zjazdu Superflow:
Z uwagi na fakt, że jedna pętelka po Rychlebach zajęła nam dość dużo czasu, a dziś czeka nas jeszcze powrót do domu, po dotarciu do parkingu kończymy na dziś zabawę i pakujemy rowery z powrotem na dach. Bylo fajnie i mam nadzieję, że następnym razem zagościmy tu nieco dłużej.
Kolejny dzień urlopu. Dziś postanawiamy wybrać się rowerem na Śnieżnik. Już dzień wcześniej opracowujemy trasęjazdy.
Przed wyprawą jedziemy jeszcze zobaczyć start drugiego etapu Sudety MTB
Challenge. Jak się okazuje zawodnicy również jadą dziś w okolice
Śnieżnika, ale wjeżdżają tylko do schroniska pod Śnieżnikiem. Moglibyśmy
nawet jechać w całości trasą wyścigu, ale nie zmieniamy już naszych
planów i jedziemy opracowanym wcześniej wariantem.
Zawodnicy
wystartowali, teraz czas na nas. Jedziemy najpierw asfaltem zielonym
rowerowym przez Nową Morawę obok zbiornika wodnego, dalej kawałek
szutrowo i znów asfaltem przez Kletno. Tutaj rozpoczynamy właściwy
podjazd zielonym rowerowym na Przełęcz Śnieżnicką. Podjazd przyjemny,
większości szutrowo - kamienisty. Od przełęczy dalej pod górę niebieskim
rowerowym, już po większych kamieniach do schroniska pod Śnieżnikiem.
Przy schronisku chwila postoju, by zobaczyć czołówkę wyścigu, po czym
zielonym pieszym na szczyt Śnieżnik - 1426 m n.p.m. Na początku pieszego
szlaku da radę jechać. Łatwo nie jest, bo pokonać trzeba korzenie i
kamienie, ale jedziemy.
Podjazd na Śnieżnik - w tle schronisko pod Śnieżnikiem
Podjazd na Śnieżnik szlakiem zielonym pieszym
Od połowy szlaku jest już coraz gorzej i rowery trzeba wtaszczyć
pokonując pieszo naprawdę spore głazy. Na szczęście nie jesteśmy
jedynymi rowerzystami mającymi takie pomysły. Po drodze napotykamy kilku
innych rowerzystów. Niektórzy schodzą już z góry, inni próbują
zjeżdżać, a inni jak my dopiero wdrapują się na szczyt.Pod sam koniec szlaku wiodącego na szczyt znów można kawałek jechać po mniejszych kamieniach. Wreszcie docieramy na sam szczyt. Udało się :)
Misio na szlaku zielonym pieszym
Już na szczycie - 1426 m n.p.m.
Niegdyś na szczycie Śnieżnika znajdowała się wieża widokowa, po której dziś zostały jedynie ruiny. Budowla
miała wysokość 33,55 m. Wzniesiona została w latach 1895- 1899.
Niestety w roku 1973 została zburzona, gdyż władze uznały wtedy, ze jest
stan techniczny jest na tyle zły, że zagraża bezpieczeństwu.
Na ruinach dawnej wieży widokowej na Śnieżniku
Widok ze Śnieżnika i nadchodzący deszczowy armagedon
Na
Śnieżniku robimy przerwę na jedzonko. Podczas przerwy nad szczytem
zaczynają zbierać się ciemne chmury. Decydujemy się więc szybko zmierzać
w stronę schroniska. Kawałek ze szczytu udaje nam się zjechać,
następnie na wielkich kamieniach kawałek rowery prowadzimy, po czym od
połowy szlaku również już zjeżdżamy po korzeniach i kamieniach aż do schroniska.
Zjazd ze Śnieżnika zielonym pieszym
Zjazd ze Śnieżnika
Ze
schroniska zjeżdżamy niebieskim rowerowym (tym samym którym wcześniej
wjeżdżaliśmy) na Przełęcz Śnieżnicką. Zaczyna kropić, ale decydujemy się
mimo tego jechać dalej. Jedziemy w miarę po płaskim bardzo przyjemnym
szlakiem czerwonym rowerowym przez Żmijowiec. Tym samym szlakiem
prowadzi również część dzisiejszego wyścigu MTB Challenge. Niestety w
pewnym momencie zaczyna się naprawdę konkretna ulewa. Szlakiem płynie
normalnie rzeka, a dodatkowo musimy uważać na zawodników, by nie
utrudniać im ścigania się. Docieramy kompletnie przemoczeni do Żmijowej
Polany. Skoro i tak już jesteśmy cali mokrzy to postanawiamy jechać
dalej na Czarną Górę. Podjazd początkowo terenowy, potem asfaltowy. Tędy
również wiedzie trasa dzisiejszego wyścigu. Udaje nam się dotrzeć do
wieży radiowo - telewizyjnej na Czarnej Górze. Niestety jak się okazuje
już po zjeździe omijamy wieżę widokową na szczycie. Z jednej strony
szkoda, ale z drugiej strony przy takiej ulewie i tak za wiele byśmy z
wieży nie zobaczyli.
Wieża radiowo - telewizyjna na Czarnej Górze (1205 m n.p.m.)
Z
Czarnej Góry postanawiamy zjechać terenowo, tak jak prowadzi trasa
wyścigu. Jednak szybko okazuje się, że w takich warunkach pogodowych nie
był to najlepszy wybór. W dół prowadzi stromy singielek między
drzewami, którym praktycznie płynie rzeka. Zjazd jak dla mnie jest
niemożliwy. Prowadzimy więc rowery w dół, a mimo tego i tak udaje mi się
zaliczyć glebę przez poślizgnięcie się na błocie. Ciężko było mi zejść,
więc tym bardziej podziwiam zawodników, którzy tędy zjeżdżali w takich
warunkach. Na szczęście singielek wreszcie się skończył i końcówkę
błotnego zjazdu, już mniej stromego udało się pokonać jadąc. Nawet
załapaliśmy się na fotkę tak jak zawodnicy wyścigu :D
Zjazd, a w zasadzie zejście z Czarnej Górypo ulewie
Dotarliśmy
do Przełęczy Puchaczówka. Dalej zdecydowaliśmy się zjechać z trasy
wyścigu i jechać asfaltem przez Sienną i Stronie Wieś do Stronia
Śląskiego.Dobrze, że było ciepło, więc jazda po kałużach i w
deszczu aż tak bardzo nam nie przeszkadzała. gdy dojechaliśmy do centrum
Stronia przestało padać i wyszło słońce. więc końcówka dojazdu do noclegu była już całkiem przyjemna.
Takim
oto sposobem udało nam się dzisiaj zdobyć najwyższy szczyt Masywu
Śnieżnika. Najważniejsze, że na samym szczycie Śnieżnika i podczas
zjazdu do schroniska pogoda była dla nas łaskawa, potem i tak już było
nam wszystko jedno :D Pomimo nagłego załamania pogody wycieczka i tak
była udana :)
Drugi dzień urlopu na wyjeździe. Rano znów zwiedzanie - tym razem Jaskinia Niedźwiedzia i kamieniołom Marianna, zatem na rower znów dopiero popołudniu. Wyjeżdżamy parę minut po godzinie 16tej. Dziś w planie zamek na skale w Trzebieszowicach i Lądek Zdrój.
Początek asfaltem do Stroni Wieś. Tutaj w lewo i terenowo pod górę zielonym pieszym - tym samym, którym zawodnicy maratonu zjeżdżali w stronę mety. Podjazd nie był łatwy. Częściowo szutrowy, a częściowo po kamolach. Udało mi się pokonać bez mała cały - z jednym zatrzymaniem na kamolach. Następnie szutrowy zjazd zielonym rowerowym do Konradowa. Po drodze mijamy dawny wapiennik. W między czasie zaczyna lekko padać deszcz, ale jedziemy dalej.
Dawny wapiennik przy zielonym rowerowym
W Konradowie kawałek asfaltem. Po drodze krótki postój przy dawnym barokowym dworku z XVIII w. Obecnie dwór niestety coraz bardziej popada w ruinę, zresztą jak spora część dworków w tej okolicy.
Dwór w Konradowie z XVIII
Od Konradowa jedziemy terenem czerwonym rowerowym do Trzebieszowic. Początek szlaku to trudny kamienisty podjazd, który dodatkowo utrudnia nam padający deszcz i wredne końskie muchy, które atakują nas na potęgę. Pod koniec podjazdu przestaje padać, ale w terenie dalej mokro. Jedziemy po płaskim przez pola i zarośla,a potem fajnym terenowym zjazdem do torów kolejowych w Trzebieszowicach.
Nasze rowerki na torach
Dalej jedziemy czerwonym rowerowym - ale tym razem asfaltem- na Zamek na Skale. Owy zamek to w zasadzie bardziej hotel i budynek restauracyjny. Zamkiem jest w zasadzie bardziej z nazwy.
Zamek na skale w Trzebieszowicach
Po obejrzeniu zamku dalej asfaltem czerwonym rowerowym w stronę Lądka Zdroju. Po drodze skręcamy w lewo na zielony rowerowy i podjeżdżamy początkowo asfaltem, potem szutrowo do jaskini Radochowskiej. Jaskinia jest już zamknięta. Zwiedzać można tylko z przewodnikiem. Do środka prowadzi bardzo wąskie przejście. Pozostaje nam zjechać z powrotem do czerwonego rowerowego i podążać dalej asfaltem do Lądka Zdroju. Po dotarciu do celu udajemy się na rynek, gdzie znajduje się ratusz i pomnik Trójcy Świętej.
Pomnik Trójcy Św. na rynku w Lądku Zdroju
Ratusz na rynku w Lądku Zdroju
Czas wracać do Stronia. Po oględzinach mapy decydujemy się jechać dalszą częścią czerwonego rowerowego. Początek asfaltowy, w pobliżu ogródków działkowych. Jednak dalej szlak nie jest już taki fajny. Zarośla, krzaki na wysokość połowy roweru. Jakby szlak był kompletnie nie uczęszczany. W efekcie w kasetę i kółeczka przerzutki wkręca się masa traw. Decydujemy się wracać do asfaltu i obrać inną drogę powrotu.
Trawy w napędzie
Jedziemy kawałek asfaltem drogą krajową 392. Potem skręcamy w lewo na Kąty Bystrzyckie. Asfalt w nie najlepszym stanie, ale lepsze to niżkrzaki. Najpierw podjazd, potem zjazd i znów podjazd i jesteśmy w Kątach Bystrz. Tutaj wjeżdżamy w teren na na dalszy odcinek czerwonego rowerowego. Tym razem szlak wiedzie przyjemnym szuterkiem, miejscami są kamienie. Podjazd,zjazd i znów podjazd (i znów podjeżdżaliśmy tu gdzie zawodnicy maratonu mieli zjazd). Z czerwonego zjeżdżamy na ten sam zielony pieszy, którym dziś już jechaliśmy. Tym razem czeka nas zjazd :) Zjazd całkiem fajny, pokonałam cały i to w miarę szybko. Niestety na samym końcu kapeć w tylnym kole - najprawdopodobniej przez dobicie. Szybka zmiana dętki i już tylko asfaltem przez Stronie Wieś do kwatery.
I tak oto wyglądał drugi rowerowy dzień urlopu w Stroniu Śląskim. Kilometrów zbyt wiele może nie wyszło, ale wyjechaliśmy dość późno, a terenowa jazda po górach nie jest łatwa. Najważniejsze, że udało nam się zwiedzić kilka nowych miejsc :)
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.