Rano jak co dzień dojazd do pracy. Już przed godziną 8 było strasznie gorąco i duszno. Po pracy prosto do domu. Tuż przed końcem dniówki bałam się, że wrócę cała przemoczona, bo chwilę przed 16 dość mocno popadało, jednak na szczęście rozpogodziło się i znów zrobiło się strasznie gorąco. Nawet woda w kałużach była cieplutka :D Prawie żadnej nie ominęłam - nie mogłam się powstrzymać - świetny sposób na schłodzenie się :D
Po południu korzystając z wolnego czasu i słonecznej pogody chciałam się gdzieś przejechać. Przyjechał do mnie Robert, przy okazji zmienił dętkę, bym mogła oddać Kasi, te którą mi ostatnio pożyczyła i założył jedną z moich. I tak od słowa do słowa padła propozycja wypadu do Blachowni nad zalew i na lody.
Pojechaliśmy asfaltem przez Wypalanki, Sabinowską, potem przez Chopina, Matejki i Zaciszańską. Przed przejazdem kolejowym skręciliśmy w lewo i jechaliśmy cały czas wzdłuż torów w stronę Blachowni. Droga którą jechaliśmy była bardzo zróżnicowana - od szutru, przez dziurawy asfalt, kostkę brukową czy w ogóle terenowe wyboje. Od samego początku jechało mi się jakoś bardzo ciężko, ale uznałam, że to dlatego, że było gorąco, poza tym ogólnie miałam słabszy dzień jeżeli chodzi o siły i energię do jazdy. Powoli doturlaliśmy się do Gnaszyna, przejechaliśmy przez przejazd kolejowy i wyjechaliśmy na główną drogę z zamiarem dotarcia na tor we Wyrazowie.
Przejechaliśmy zaledwie kawałek i po chwili zadzwonił telefon - moje dzisiejsze zbawienie - świeżo upieczeni małżonkowie, u których w sobotę byliśmy na weselu zaprosili na piwo lub colę. Jeżeli o mnie chodziło, nie trzeba było dzisiaj się długo zastanawiać - to był znak, by wracać do domu. Robert też uznał, że nie ma sensu jechać dalej - z nieba spadło kilka niewinnych kropelek, a poza tym, chyba już się odzwyczaił od "powolnej" jazdy w tempie poniżej 20 km/h. Zapomniał chyba, jak kiedyś jeździłam o wiele wolniej. No cóż - do dobrego człowiek się szybko przyzwyczaja.
Wracaliśmy tą samą drogą - kawałek asfaltem do przejazdu kolejowego w Gnaszynie, który oczywiście jak na złość był zamknięty, a dalej cały czas wzdłuż torów. Przed nami po zaledwie kilku kroplach deszczu pojawiła się na niebie piękna tęcza. Dojechaliśmy znów do Zaciszańskiej. Następnie pojechaliśmy Piastowską, Sabinowską i Jagiellońską, przez którą Robert jechał asfaltem a ja ścieżką pieszo-rowerową. Za makro skręciliśmy w prawo i już prosto do domu. Tuż po tym jak dotarliśmy do mnie do domu okazało się, że moja dzisiejsza "powolna" jazda drażniąca Roberta nie była wywołana wyłącznie tym, że było okropnie gorąco i tym, że miałam dziś mniej energii. Dodatkową przyczyną, która w pewnym sensie nieco podniosła mnie na duchu, było to, że okazało się, iż po zmianie dętki i ponownym założeniu koła klocki hamulcowe dość znacznie ocierały o obręcz.
Mam nadzieję, że następne dni będą lepsze. W dzisiejszym dniu pomimo szczerych chęci jazda była dla mnie prawdziwą męczarnią. Przejechaliśmy zaledwie 20 kilka km, a ja byłam o wiele bardziej wycieńczona niż na przykład po przejechaniu 100 km podczas wycieczki do Bobolic, gdzie sporą część trasy jechaliśmy po piachu w podobnych warunkach pogodowych. Pocieszam się tym, że każdy ma prawo mieć gorszy dzień.
Na początek dnia z samego rana droga do pracy. Od samego rana było słonecznie, duszno i bardo gorąco. Trasa jak zawsze. Po pracy powrót do domu. Dalej duszno, ale słońce powoli zaczynało chować się za chmurami.
Po południu znów w cywilnych ciuchach przez Jagiellońską, Bór i wzdłuż linii tramwajowej na Promenadę, gdzie umówiłam się na placu zabaw z dziewczyną, za którą pracowałam na zastępstwo w poprzednim biurze, podczas gdy ona przebywała na urlopie macierzyńskim.
Miałyśmy iść z jej dzieciakami na lody. Jestem w szoku jak dwójka małych dzieci - 3-letni chłopczyk i roczna dziewczynka potrafią "terroryzować" otoczenie :D Mały łobuz na szczęście poza negatywnym nawykiem polegającym na tym, że wszystko ma być tak jak on chce ma jedną zaletę - już śmiga na dwukołowym rowerku - co prawda rower jest lekko upośledzony, bo nie ma pedałów i mały odpycha się nogami, ale dobre i to :) Z placu zabaw na lody i kawałek żółwim tempem przez Promenadę. Zaczęło padać, więc postanowiłam chwilę przeczekać u znajomej na Czecha. Niestety padać nie przestawało, więc koleżanka pożyczyła mi bluzę i w drogę.
Pojechałam między blokami do Promenady z sentymentem przejeżdżając obok biura, z którego wyniosłam wiele doświadczenia. Następnie prosto wzdłuż linii tramwajowej do Bór. Dopiero tutaj przestało padać, ale drogi pozostały mokre. Po drodze spotkałam kuzynkę i kuzyna wracających na rowerach z pobliskiej apteki. Wstąpiłam na moment na herbatkę i przy okazji odwiedziłam babcię, która teraz już nawet nie poznaje kim jestem... a byłam jej ulubioną wnuczką. Każda taka wizyta negatywnie mnie nastraja... Życie jest podłe. Medycyna na wiele chorób nie zna lekarstwa. Posiedziałam chwilę i przez Bór i Jagiellońską wróciłam do domu. Ciuchy można było wykręcać takie były mokre.
Rano dojazd do pracy. Trasa standardowa. W drodze nic ciekawego się nie wydarzyło. Po pracy do domu. Na wiadukcie na Niepodległości niewiele brakło do tego, bym zderzyła się z jakimś innym rowerzystą, który cały czas jechał po lewej, ja po prawej i nagle tuż przede mną zapatrzył się gdzieś i zjechał mi wprost pod koła. Powiedział tylko „przepraszam” i oboje pojechaliśmy w swoją stronę.
Po południu miałyśmy wybrać się na babski wypad razem z Kasik. Planowałyśmy wyjechać około godziny 18, żeby nie było już tak gorąco. Plany jednak uległy modyfikacji i zdecydowałyśmy się jechać trochę wcześniej, by móc wcześniej wrócić. Umówiłyśmy się pod skansenem, a następnie pojechałyśmy koło dawnego sądu, gdzie na przystanku autobusowym miałyśmy dołączyć do mario66 i jego kolegi - również Mariusza (wystartowali spod galerii) i wspólnie wybrać się nad zalew w Poraju.
W pełnym składzie pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, potem ścieżką wzdłuż rzeki i dalej znów asfaltem koło Guardiana i do nastawni. Następnie kawałek terenem – żółtym pieszym do rowerostrady. Rowerostradą do końca. Dalej najpierw asfaltem, a potem terenowo przez górkę na Skrajnicy do Olsztyna. Następnie asfaltem w stronę Biskupic. Kawałek za barem leśnym, w pobliżu wjazdu w Sokole Góry, na podjeździe pod górkę, gdzie trzymałam się tuż za mario66, nagle zaczęło mi się coraz ciężej wjeżdżać i mario zaczął mi szybko odjeżdżać. Dopiero po chwili zauważyłam, że nie mam w ogóle powietrza w tylnym kole.
Zatrzymaliśmy się na poboczu, wyciągnęłam zestaw naprawczy - łatki, łyżki do opon i klucz, aby odkręcić tę archaiczną śrubę 15tkę. Kasia zaproponowała, że pożyczy mi dętkę, żeby nie trzeba było kleić i żeby wymiana poszła szybciej. Chłopaki zabrali się za odkręcenie koła, bo ja bym nie dała sobie z tym rady. Robert zbyt mocno dokręcił ostatnio śrubę. Niestety jak mario próbował ją odkręcić to złamał się klucz… Co za pech... To była jedyna 15tka jaka mieliśmy przy sobie. Kombinowaliśmy co by tu zrobić. Mario pojechał zobaczyć czy w leśnym nikt nie będzie miał takiego klucza. Ale jak na złość nie było tam żadnego rowerzysty.
Wpadł mi nagle pewien pomysł do głowy. Zadzwoniłam do brata, żeby skontaktował się ze znajomym, który mieszka w Biskupicach. Za moment otrzymałam tel zwrotny, żeby podać dokładną lokalizację to przywiezie klucz. To było nasze wybawienie. Kolega brata przywiózł nam klucz i poczekał z nami, aż uda się odkręcić koło. Chłopaki odkręcili śrubę i zabrali się do wymiany dętki. Już po wymianie, podczas pompowania okazało się, że dętka jest mocno sklejona, bo nie było w niej ani grama talku. Do tego jeszcze miała krótki wentyl i ciężko było odpowiednio zamocować pompkę. Wreszcie udało się rozprawić z tym wszystkim i mogliśmy jechać dalej.
Było już stosunkowo późno. Mariusza znajomy dostał telefon i postanowił wracać samotnie do domu. My również skróciliśmy nieco trasę. Mieliśmy jechać asfaltem przez Choroń do Poraja, a w efekcie pojechaliśmy terenem pomarańczowym rowerowym do Dębowca, dalej jeszcze kawałek terenem pomarańczowym / niebieskim rowerowym do asfaltu. Dojechaliśmy asfaltem to torów kolejowych, przed torami skręciliśmy w lewo i kawałek terenem, kawałek asfaltem dojechaliśmy wzdłuż torów do przejazdu kolejowego w Poraju. Za przejazdem na moment zatrzymaliśmy się w sklepie, po czym asfaltem dotarliśmy nad zalew.
Posiedzieliśmy chwilę na plaży nad zalewem, popatrzeliśmy na gościa pływającego na nartach wodnych i trzeba było się zbierać z powrotem. Zadecydowaliśmy wspólnie, że wracamy asfaltem najszybszą drogą. Nawigatorem była Kasia, gdyż ona najbardziej znała drogę. Dojechaliśmy do głównej drogi, dalej główną przez Poraj, Osiny, Kolonię Borek. Następnie zjechaliśmy z głównej w prawo i jechaliśmy przez Zawodzie, Poczesną (po kostce brukowej), Nową Wieś, Korwinów, Słowik i Wrzosową, aż dojechaliśmy do Gierkówki.
Dalej pojechaliśmy chodnikiem wzdłuż trasy. Przy stacji paliw Orlen niewiele mi zabrakło do zderzenia z jakąś kobitą, która stała na chodniku po prawej stronie, a jak chciałam ją minąć od lewej to nagle ruszyła nie rozglądając się w ogóle dookoła i skręcając kierownicą na lewo. Jeszcze coś tam pod nosem mruczała. Dojechaliśmy do estakady. Kasia i Mario odbili w prawo w stronę Rakowa, ja pojechałam przez Jagiellońską i osiedle do domu.
Pomimo niezaplanowanego kapcia i kłopotów z tym związanych była to całkiem przyjemna wycieczka w dobrym tempie. W sumie dobrze, że nie pojechałyśmy z Kasią same we dwie, bo nie wiem czy dałybyśmy sobie radę z tym kołem. Dziękuję Wam za cierpliwość i pomoc przy wymianie dętki. Całość przyjemnego wieczoru przypieczętował piękny zachód słońca nad Słowikiem.
Rano dojazd do pracy. Trasa jak w każdy inny dzień. Po drodze małe utrudnienie za przejściem dla pieszych przy przystanku na skrzyżowaniu Bór z Niepodległości – rozkopany kawałek chodnika. Trzeba było ominąć to naokoło między drzewami. Po pracy dojazd do domu. Byłam bardzo mile zaskoczona, bo zdążyli już z powrotem ułożyć kostkę przy przejściu dla pieszych przy przystanku tramwajowym.
Po południu z uwagi na fakt, że nie jeździłam na rowerze od piątkowej masy, postanowiłam przeznaczyć ostatnie lipcowe popołudnie na jakiś krótki wypad. Początkowo miałam jechać razem z Kaśką i być może z Wojtkiem. Godzinę przed umówionym spotkaniem podczas rozmowy telefonicznej chęć dołączenia do nas wyraził jeszcze Gaweł. Na godzinę 18 pod skansen Wojtek jednak nie dotarł, natomiast dołączył do nas mario66, który akurat przejeżdżał obok, mając w planie początkowo samotny wypad w tym samym kierunku co my. W czteroosobowym składzie ruszyliśmy do Poraja.
Pojechaliśmy kawałek asfaltem w stronę huty, dalej ścieżką wzdłuż rzeki i koło tamy do Bugaja. Następnie kawałek asfaltem i potem w prawo w teren na niebieski / pomarańczowy rowerowy / zielony pieszy. Za torami szlaki rozdzieliły się, więc pojechaliśmy niebieskim rowerowym do asfaltu, którym dojeżdżamy zwykle do Poraja. Przejechaliśmy kilka metrów asfaltem i ponownie wjechaliśmy w teren, w lewo na pomarańczowy / niebieski rowerowy, którym dojechaliśmy do Dębowca. Po wyjechaniu na asfalt Gaweł szybciutko dopompował mi kółko z tyłu, bo lepiej jeździ mi się na bardziej nabitych kołach i ruszyliśmy dalej.
Pojechaliśmy asfaltem niebieskim / żółtym rowerowym pod górę w stronę kościoła. Przed kościołem skręciliśmy w lewo i ekspresowo zjechaliśmy w dół do drogi prowadzącej z Poraja na Choroń. Zjeżdżałam z prędkością pond 60 km/h i w ostatniej chwili dotarło do mnie, że wypadało by się zatrzymać na znaku stop. Troszkę przytarłam oponę z tyłu, aż było czuć „zapach” palonej gumy. Te nowsze opony im miększe i lżejsze tym mniej wytrzymałe :D Mojej starej od 10 lat zedrzeć nie potrafię. Pojechaliśmy następnie asfaltem pod górę przez Choroń, obok wieży widokowej i przez Biskupice do baru leśnego. Na zjeździe w Biskupiach już się tak nie rozpędzałam, by spokojnie wyhamować przed zakrętem.
W leśnym nie spotkaliśmy żadnego znajomego rowerzysty. Po chwili odpoczynku powrót do domów. Najpierw kawałek asfaltem, potem terenowy podjazd pod Skrajnicę i dalej asfaltem aż do rowerostrady. Jadąc przez Skrajnicę mogliśmy podziwiać przepiękny zachód słońca. Rowerostradą dojechaliśmy do końca, dalej kawałek terenem (żółtym pieszym – o czym dowiedziałam się dopiero niedawno, jak malowali od nowa oznaczenia szlaków) do nastawni, asfaltem koło Guardiana, obok Ocynkowni do ronda. Następnie koło skansenu i do Alejki Pokoju, gdzie Kasik i mario pojechali w swoją stronę. Ja z Gawłem pojechałam jeszcze przez Jagiellońską i przez osiedle do Markona pożyczyć wieszak na rowery do auta, abym mogła w środę zawieść Gawła z żoną i synkiem nad zalew do Siamoszyc.
Życzyliśmy Mariuszowi szybkiego powrotu do zdrowia po operacji i prowadząc rowery dotarliśmy z Gawłem do mnie do domu, by zostawić wieszak w aucie. Był bardzo ciepły wieczór, więc postanowiłam wykręcić jeszcze kilka km po mieście. Pojechaliśmy przez Równoległą, wzdłuż linii tramwajowej do Worcella i potem do Wałów Dwernickiego, gdzie poczekaliśmy pod Roberta pracą, aż skończy 2 zmianę. Odwieźliśmy Gawła pod blok i we dwoje z Robertem przez Worcella, wzdłuż linii tramwajowej, dalej Bór i Jagiellońską dojechaliśmy do mnie pod Dom, po czym Robert po chwili wrócił do siebie.
Bardzo miłe popołudnie i wieczór w doborowym towarzystwie. Sama przyjemność z jazdy. Pogoda idealna, prawie bezwietrznie. Świetne zakończenie lipca i ten cudowny zachód słońca. Wieczór również bardzo cieplutki. W sam raz na nocna jazdę do Krakowa :D Ups, to nie ta wycieczka. Może kiedyś :D Pomimo tego, że w lipcu nie miałam zbyt wiele czasu do jazdy rowerem udało się przejechać aż 800km. Całkiem nieźle :)
Rano droga do pracy tą samą trasą co zwykle. Nic szczególnego po drodze się nie wydarzyło. Po pracy powrót do domu. Rower już coraz gorzej jeździ, chyba zaczyna kończyć swój żywot :( W sumie to nic dziwnego, skoro od października przejechałam na nim jakieś 5300 km.
Po południu umówiłam się na 17,30 z Kasik (w końcu udało się umówić na wspólną wycieczkę), mario66 i STi na przejażdżkę do Mstowa. Robert przyjechał po mnie wcześniej i razem pojechaliśmy pod skansen na miejsce zbiórki.
Pojechaliśmy asfaltem w stronę huty, na rondzie w lewo i potem szutrówką do cmentarza żydowskiego. Przez cmentarz i następnie do Legionów. Zjechaliśmy ze ścieżki na Legionów w teren i pojechaliśmy bokiem przez górę Ossona. Na piachu dwukrotnie się zakopałam, ale za to podjazd poszedł mi dziś bardzo dobrze, pomimo tego, że opony ślizgały się na kamieniach, a łańcuch przeskakiwał po zębatkach. Po przejechaniu przez Ossona dognaliśmy dalej terenem w stronę Przeprośnej górki, pod którą również podjeżdżaliśmy terenowo. Tutaj już było nieco trudniej, ale udało się wjechać. Na szczycie zrobiliśmy chwilę przerwy i ruszyliśmy dalej.
Nie zjeżdżaliśmy już terenem, tylko dojechaliśmy szutrówką do asfaltu do zielonego szlaku rowerowego prowadzącego na Siedlec. Rozpędziłam się z górki, przysiadłam Mariuszowi na kole i pod kolejną górkę wtoczyłam się wyjątkowo sprawnie – z prędkością 27 km/h tuż pod szczytem. Od Siedlca jechaliśmy dalej asfaltem zielonym / czarnym rowerowym do rynku we Mstowie. Przejechaliśmy wokół rynku i kierowaliśmy się w stronę kościoła. Przed kościołem w prawo i dalej asfaltem, aż opuściliśmy Mstów. Zjechaliśmy na nowiutką asfaltową ścieżkę rowerową, którą przez Rajsko dojechaliśmy do Kłobukowic. Zatrzymaliśmy się na moście nad rzeką na szybkie foto, po czym posiedzieliśmy chwilę w altance przy placu zabaw.
Po przerwie ruszyliśmy dalej. Robert jeszcze chwilę został, ale oznajmił, że nas dogoni, po czym dojechał do nas z pałką wodną, którą zerwał nad rzeką i podarował mi zamiast kwiatka :D W pełnym składzie pojechaliśmy asfaltem przez Zawadę do Mstowa zielonym / czarnym rowerowym. Przy źródełkach zrobiliśmy krótki postój, aby nabrać trochę wody do bidonów. Jednak żeby nie było tak kolorowo, przy okazji poparzyły mnie pokrzywy.
Trzymając się czarnego szlaku dotarliśmy asfaltem ponownie do rynku we Mstowie, po czym dalej asfaltem zielonym / czarnym rowerowym pojechaliśmy przez Siedlec i obok Przeprośnej górki na Mirów. W tę stronę również bardzo sprawnie udało mi się pokonać podjazd, a zjazd był niesamowity :D Na Mirowie skręciliśmy w prawo i za mostem nad rzeką zjechaliśmy w teren na zielony rowerowy / czerwony pieszy. Ścieżką wzdłuż rzeki, która w niektórych miejscach mocno zarosła dojechaliśmy do DK1.
Następnie już przez miasto pojechaliśmy obok rynku na Zawodziu, kawałek wzdłuż trasy, pod wiaduktem pod trasą i następnie szutrówką obok Galerii, a potem ścieżką rowerową do Krakowskiej. Następnie ścieżką wzdłuż rzeki do Bór. Przy skrzyżowaniu z Niepodległości Kasik i mario66 pojechali w stronę Rakowa, a my z Robertem przez Bór i Jagiellońską pod mój dom. Niedaleko Makro wyprzedziliśmy emul_007 z chłopakiem. Robert odwiózł mnie do domku i pojechał do siebie.
Przyjemna popołudniowa wycieczka w miłym towarzystwie. Temperatura w sam raz do jazdy. Całą drogę towarzyszyło nam słońce. Jak to często bywa tym razem mario66 również poprowadził nas nieznanymi dotąd drogami. Udało mi się nawet wjechać bez większych problemów terenem na Przeprośną na slickach. Jedyny minus wycieczki był taki, że coraz bardziej przeskakuje mi łańcuch z powodu zajechania napędu. Zaczyna to być coraz bardziej uciążliwe i coraz mniej bezpieczne. Trzeba chyba pomyśleć o zmianie napędu.
Na dobry początek nowego tygodnia rano na dwóch kółkach do pracy. Trasa jak zwykle, z tym, że na Niepodległości postanowiłam pojechać po tej drugiej stronie ulicy, na której jeszcze niedawno stał zakaz. Jednak okazało się, że w dalszym ciągu są tam przeszkody utrudniające jazdę i musiałam na moment wyjechać na asfalt. Po pracy dojazd prosto do domu, jak zawsze ostatnimi czasy.
Po południu przyjechał do mnie Robert, bo mieliśmy gdzieś się przejechać, tylko nie byliśmy do końca pewni gdzie się wybrać. Zanim wyszłam z domu, spytałam pół żartem pół serio brata, który oglądał film czy jedzie z nami. Odmówił. Nie zdążyliśmy jeszcze wyjechać i nagle ku mojemu zdziwieniu brat wyszedł i powiedział, żeby poczekać, bo też jedzie. No to sprawa gdzie jechać sama się rozwiązała - krótki dystans wolniejszym tempem i niezbyt trudną trasą - czyli do Olsztyna na izotonik.
Pojechaliśmy przez osiedle, Jagiellońską do Alejki Pokoju, koło skansenu i asfaltem w stronę huty. Na rondzie w lewo i potem szutrówką do cmentarza żydowskiego. Następnie przez cmentarz i jeszcze kawałek szutrówką do Legionów. Z Legionów zjechaliśmy w teren na szlak czerwony rowerowy, którym dojechaliśmy do Kusiąt. Tuż przed wyjazdem na asfalt zrobiliśmy pierwszy postój, bo brat chciał chwilę odetchnąć po kawałku piachu na szlaku koło Zielonej Góry. Przez Kusięta już asfaltem dojechaliśmy do Olsztyna. Podjechaliśmy na moment koło zamku, szybkie foto i do baru leśnego na izotonika. Średnia prędkość jazdy w Olsztynie wyniosła około 18,5 km/h. Posiedzieliśmy chwilę w leśnym, wypiliśmy izotoniki i trzeba było się zbierać.
Pojechaliśmy do rynku w Olsztynie. Dalej kawałek główną drogą, z której zjechaliśmy w prawo i pojechaliśmy przez osiedle "pod wilczą górą". Następnie przez Kręciwilk do nastawni. Przy nastawni w lewo i kawałek terenem wzdłuż torów. Przeszliśmy z rowerami na drugą stronę i przez lasek dojechaliśmy do Bugaja. W lasku chwila postoju bo brat już zaczął opadać z sił. Następnie asfaltem przez Bugaj i za przejazdem kolejowym w prawo i przez Michalinę do DK1. Brat jechał już coraz wolniej, przez moment nasza prędkość wynosiła zaledwie 10 km/h. Pod wiaduktem zjechaliśmy w dół do Jesiennej i już prosto do domu. Pod samym domem niewiele brakło, żeby rozjechało nas jakieś rozpędzone auto. Skręcaliśmy w lewo, zasygnalizowaliśmy manewr wystawiając rękę i zjeżdżając do środka jezdni, a w tym samym momencie kierowca auta zaczął nas wyprzedzać od lewej. Debili nie brakuje.
Jak na wycieczkę z moim bratem, który ostatnim razem był na rowerze w Olsztynie może z 7 lat temu (jak nie więcej) to tempo wycieczki i tak było dobre, jak dla mnie relaksacyjne. Pogoda dziś była super. W sam raz na wieczorną jazdę rowerem. Cieplutko, bez uciążliwego wiatru. Zachód słońca był tego wieczoru bardzo ładny. Bardzo przyjemne popołudnie.
Rano dojazd do pracy. Trasa jak zawsze. W drodze na wiadukcie na Niepodległości minęłam się z Pikselem. Po pracy do domu również tą samą trasą. Stojąc na czerwonym świetle na przejściu dla pieszych przy Bór zauważyłam, że można już jeździć po drugiej stronie wiaduktu. Od razu zaczęłam zastanawiać się od kiedy, czy już aż tak jeżdżę na pamięć, że wcześniej nie zawróciłam na to uwagi? :D
Popołudniu chciałam wybrać się gdzieś dalej niż to bywało ostatnio. Do głowy wpadł mi pomysł wypadu do Poraja, a potem Olsztyna. Na miejsce startu przybył jeszcze Wojtek. Pomimo tego, że dalej mam opony 1,5 chciałam pojeździć trochę w terenie, więc trasę dopasowaliśmy tak, by było to możliwe.
Ruszyliśmy spod skansenu w stronę huty. Pojechaliśmy ścieżką wzdłuż rzeki, koło Guardiana i koło nastawni. Musieliśmy na chwilę się zatrzymać, żebym przetarła sobie łańcuch zanim wjedziemy w teren, bo z braku smaru musiałam posmarować go olejem silnikowym i okazało się, troszkę za dużo go użyłam. Ruszyliśmy dalej w stronę rowerostrady. Przenieśliśmy rowery na drugą stronę torów i pojechaliśmy ścieżką przy torach. Dotarliśmy do szlaku niebieskiego rowerowego / zielonego pieszego. Trzymając się niebieskiego rowerowego dojechaliśmy do asfaltu na Dębowcu. Pojechaliśmy w stronę torów i przed torami skręciliśmy w lewo. Kawałek terenem, potem asfaltem dojechaliśmy do przejazdu kolejowego. Za przejazdem pojechaliśmy asfaltem nad zalew. Jeszcze kawałek po szutrze wzdłuż zalewu i potem chwila przerwy na plaży.
Spożywając batonika i patrząc na parę, która robiła nad zalewem ślubne zdjęcia zwróciłam uwagę na to jak wygląda napęd w moim rowerze. Po tym jak olej się rozprowadził od razu było widać jakich używałam najczęściej przełożeń podczas jazdy. Najbardziej zabrudzone były 4 najmniejsze zębatki wolnobiegu. Pogadaliśmy chwilę i ruszyliśmy dalej w drogę.
Pojechaliśmy asfaltem znów do przejazdu kolejowego. Za przejazdem prosto w stronę Choronia. W Choroniu skręciliśmy w lewo i pojechaliśmy pod górę w stronę kościoła. Podjazd dziś poszedł mi jakoś wybitnie łatwo - to chyba sprawa tego batonika od Gawła :D nawet voit na podjeździe został z tyłu. Po chwili wytchnienia zjechaliśmy w dół do Dębowca. Następnie terenem pomarańczowym rowerowym dojechaliśmy do asfaltu, którym dotarliśmy do baru leśnego. Było już przed 2o więc nie spotkaliśmy tam żadnego rowerzysty. Posiedzieliśmy chwilę przy coli i zebraliśmy się z powrotem.
Pojechaliśmy najpierw terenem pod górkę na Skrajnicy, a następnie asfaltem do rowerostrady. Rowerostradą do końca i potem kawałek terenem do nastawni. Dalej asfaltem koło Guardiana. Pierwszy raz od dłuższego czasu natrafiliśmy na zamknięty przejazd kolejowy przed Guardianem. Dalej pojechaliśmy ścieżką wzdłuż rzeki i koło skansenu. Na Alejce Pokoju pożegnaliśmy się i każdy pojechał w swoją stronę.
Jak na wąskie oponki to jazda w terenie była całkiem przyjemna. Tylko na piachu kółka się dość mocno kopały, no i uciekały na większych kamieniach. Na leśnych i szutrowych ścieżkach prawie wcale nie odczułam różnicy w ogumieniu. Łatwiej natomiast jedzie się po asfalcie. Wypad dobrym tempem w miłym towarzystwie.
Rano droga do pracy, trasa jak zwykle. Niedługo będę znać na pamięć całą trasę i bedę mogła jechać z zawiązanymi oczami :D Od samego ranka zapowiadał się ciepły dzień iz początku był. Jednak koło 15 zaczeło padać. Na szczęście przed końcem pracy rozpogodziło się.
Droga do domu już taka fajna nie była - starałam się omijać kałuże po dość mocnym deszczu, żeby dojechać sucho, jednak nie było to zależne tylko ode mnie - kierowcy wogóle nie zwracają uwagi na kałuże i na to, że mogą ochlapać jadącego rowerzystę. Przejeżdzając pod mostem na Jagiellońskiej spotkałam kuzyna, który również rowerem wracał z pracy do domu.
Rano do pracy, niezmienną od dłuższego czasu trasą. Monotonia... Trzeba coś wymyślić na zabicie rutyny. Po pracy do domu tą samą trasą, przy czym skróciłam ją sobie jadąc przez lasek zamiast Jagiellońską. Nie był to jednak najlepszy pomysł po ostatnich opadach deszczu. Trochę kałuż do ominięcia było - prawie jak slalom gigant :D
Po pracy umówiłam się z Bartkiem (Mr. Dry) na asfaltową przejażdżkę do Olsztyna. Miało być krótko i spokojnie, bo Bartek całkiem niedawno przejechał podczas Peta Orbity 500 km w niecałe 24h. Krótko było, jednak jak to zwykle bywa nie do końca spokojnie. Najdziwniejsze było to, że to podobno ja narzuciłam takie tempo :D No w sumie Bartek mógł jeszcze mieć mniej sił po takim dystansie, ale nie sądziłam, że jadę za szybko.
Wystartowaliśmy spod skansenu. Pojechaliśmy w stronę huty, obok ocynkowni, koło Guardiana i do nastawni. Dalej kawałek terenem i potem rowerostradą do końca. Następnie wyjechaliśmy na główną drogę, gdyż okazało się, że oboje nie zbyt lubimy dojeżdżać do Olsztyna przez Skrajnicę - ja akurat zdecydowanie wolę tamtędy wracać. Główną dojechaliśmy do Olsztyna i udaliśmy się do baru leśnego, zastanawiając się czy w ogóle kogoś tam zastaniemy - chociaż jak odjeżdżaliśmy spod skansenu jakiś pan siedzący na ławce powiedział nam, że chwilę wcześniej pojechało dwóch rowerzystów w stronę dworca.
W leśnym spotkaliśmy tym razem tylko Poisonka i kobe24la oraz trenera Marka Cieślaka. Dawno nie miałam okazji spotkać trenera, a już tym bardziej siedzieć obok niego. Chwilę posiedzieliśmy i trzeba było wracać.
Pojechaliśmy we czwórkę, ale parami. Z przodu Arek i Marcin, za nimi Bartek i ja. Najpierw terenem przez górkę na Skrajnicy, potem asfaltem do rowerostrady, rowerostradą do końca i kawałek terenem do nastawni. Dalej koło Guardiana, obok ocynkowni, koło skansenu i Alejką Pokoju. Arek i Marcin pojechali jeszcze do Andrzeja, a my z Barkiem rozdzieliliśmy się na końcu Alei Pokoju. Zaczęło lekko padać, ale na szczęście już miałam blisko. Pojechałam jak zwykle Jagiellońską i dalej przez osiedle do domu. Jak byłam już prawie pod domem przestało padać, a nad blokami pojawiła się tęcza. Przejechałam jeszcze kilka metrów przez osiedlu, by cyknąć fotkę i wróciłam z powrotem.
Nie wiem jak to wytłumaczyć i jak to jest, ale coraz częściej obserwuję pewne zjawisko - otóż, zawsze jak z założenia ma być spokojna wycieczka to wychodzi zupełnie na odwrót :D W każdym bądź razie to była przyjemna wycieczka w dobrym towarzystwie :)
Pogoda była dziś bardzo zmienna. Całą dniówkę w pracy zastanawiałam się czy uda się wyjść na rower i nie zmoknąć czy się nie uda. Miałam jechać na Grabówkę do kumpeli na dwóch kółkach, ale zbierały się ciemne chmury więc pojechałam autem i to była dobra decyzja, bo po drodze zaczęło ostro lać. Gdy wracałam do domu rozpogodziło się.
Było dopiero kilka minut po godzinie 20, więc zdecydowałam, że szybko się przebiorę i przejadę chociaż kilka km, by zapomnieć o bolącej oparzonej nodze (to chyba była kara za to, że pomimo przygotowań prawie w ostatniej chwili zrezygnowałam z orbitowania na rzecz I Częstochowskiego Fotorajdu Klasyków - oparzyłam się o tłumik od garbusa, którym zajęliśmy drugie miejsce w rajdzie).
Pojechałam ścieżką rowerową przez Orkana, Jagiellońską, Alejkę Pokoju do skansenu . Dalej asfaltem w stronę huty, obok ocynkowni, koło Guardiana i koło nastawni. Następnie kawałek terenem wzdłuż torów, po czym przeniosłam rower na drugą stronę i pojechałam przez lasek do Bugaja. Dalej asfaltem przez Bugaj, przez przejazd kolejowy do DK1. Następnie przez Długą i Jesienną wróciłam do domu.
Spontaniczny, krótki, samotny wypad. Udało się nie zmoknąć. Na asfalcie prawie zapomniałam o tym, ze boli mnie noga. Gorzej było na jakichś nierównościach, gdzie mnie wytrzęsło. Na szczęście szybko się goi i mam nadzieję, że za kilka dni będę mogła trochę więcej pojeżdzić w terenie.
Na rowerze jeżdżę odkąd tylko pamiętam - nauczył mnie tata, gdy nie miałam jeszcze skończonych 3 lat. Najbardziej lubię zwiedzać, w szczególności zamki :)
Technika nie jest moją najlepszą stroną, ale jeżdżę, bo lubię i sprawia mi to przyjemność :) Jazda rowerem jest dla mnie jak narkotyk - silnie uzależnia, a jej brak powoduje dolegliwości abstynencyjne :D
Od 2013 zawodniczka klubu BIKEHEAD MTB TEAM.
Powerade MTB Maraton 2013 - klasyfikacja generalna: miejsce 8 w K2 Mega.
Bike Maraton 2014 - klasyfikacja generalna: miejsce 4 w K2 Mega
PS: Nie obchodzi mnie co o mnie myślicie, czy mnie lubicie czy nienawidzicie, czy jestem zbyt naiwna, czy może dziecinna, ale prawda jest inna - jestem taka jaka według siebie być powinnam.
Oświadczam, że wszelkie obraźliwe, niecenzuralne, wulgarne i bezsensowne komentarze umieszczane na innych portalach, podpisane moim nickiem, albo pisane w taki sposób, by mogły być kojarzone z moją osobą nie są mojego autorstwa. Jest to próba podszywania się pode mnie. Przyjdzie taki czas, że sprawiedliwości stanie się za dość i winny poniesie odpowiednią karę.